Punkt Potrójny

Wielu publicystów określa rząd dobrej zmiany jako rząd ostatniej szansy. Niezwykle ceniony przeze mnie za przenikliwość i inteligencję Witold Gadowski nazwał nawet obecne zmagania na scenie społecznej i politycznej „ ostatnią bitwą naszego pokolenia”. Z racji wieku widzę te sprawy jeszcze bardziej pesymistycznie, wiele razy traciłam nadzieję, że kiedykolwiek dożyję prawdziwie wolnej Polski. Dlatego dobrze rozumiałam prezydenta Kaczorowskiego, który insygnia władzy RP przekazał śpiesznie Wałęsie. (Zawierzył mu tak jak bohaterowie Dołęgi Mostowicza wierzyli  Nikodemowi Dyzmie.)  Kaczorowski bardzo chciał dożyć odzyskania przez Polskę wolności, a jednak jak się okazuje nie dożył. Jego ciało sprofanowane przez rosyjskich śledczych spoczęło w Polsce nadal tylko częściowo wolnej.
Ryszard Kaczorowski to niezwykła postać. Skazany w wieku 21 lat  przez NKWD na śmierć za działalność niepodległościową na Kresach, spędził w celi śmierci 3 miesiące. Potem wyrok mu zmieniono na 10 lat obozu pracy. Na wolność wyszedł dzięki układowi Sikorski- Majski podpisanemu w 1941 roku. Dołączył do armii Andersa, w której szeregach walczył pod Monte Casino. W 1986 roku wszedł w skład rządu emigracyjnego. 19 lipca 1989 roku umiera w Londynie aktualny Prezydent RP na obczyźnie i tego samego dnia na prezydenta zostaje wybrany w Polsce Wojciech Jaruzelski, a 22 lipca Ryszard Kaczorowski zostaje Prezydentem RP na Uchodźctwie. Te daty mają dla mnie znaczenie symboliczne. To wyjątkowy pech zostać prezydentem rządu zwanego przez komunistów marionetkowym, akurat w rocznicę proklamowania komunistycznego manifestu lipcowego i to tylko dzięki śmierci urzędującego na uchodźctwie prezydenta, zbieżnej datą z wybraniem w kraju na prezydenta  Jaruzelskiego. Nic dziwnego, że Kaczorowski pozbył się najprędzej jak tylko mógł insygniów władzy RP przekazując je22.12.1990 roku, po pierwszych  „wolnych” wyborach, na ręce Lecha Wałęsy. Chociaż rodzina Kaczorowskiego pieczętowała się herbem Jelita, a majątku została pozbawiona po powstaniu styczniowym, Kaczorowski nie przywiązywał wagi do swego pochodzenia. Szczycił się raczej swoją ciężką pracą, działalnością harcerską i wierną miłością do kraju. Wbrew pozorom dobrze rozumiał, że walka o wolność Polski nie jest jeszcze zakończona. Uważał i dawał temu wyraz w swoich wypowiedziach,  że istnieje niebezpieczeństwo recydywy lewactwa, które znajdzie sobie zastępczy proletariat(jak  teraz wiemy są to mniejszości etniczne, kulturowe  i seksualne) oraz inny elektorat. Widział więc przyszłość polityczną kraju jako nieustanne ścieranie się lewicy i prawicy. Uważam, że jest jeszcze gorzej. Uważam, że znajdujemy się – posługując się analogią fizykalną- w punkcie potrójnym. Jak wiadomo punkt potrójny to stan w którym nie tylko  współistnieją trzy fazy materii, ale startując z tego punktu  możliwe jest zrealizowanie dowolnej przemiany fazowej. I właśnie w takim punkcie jesteśmy.  Współistnieją różne odmiany  prawicy, różne odmiany lewicy, komunistyczny partyjny beton, anarchizm,  liberalizm, libertynizm, leseferyzm. Marksistom obyczajowym jest po drodze z  libertynami i anarchistami, propagatorami zboczeń płciowych i feministkami. Liberałowie ekonomiczni sprzeciwiają się rozbudowie państwa socjalnego. Lewica, która teoretycznie rzecz biorąc powinna troszczyć się o wyrzucanych z mieszkań lokatorów niespodziewanie wypowiada się po stronie reprywatyzacji, czyli po stronie przedwojennych kamieniczników. Oczywiście dobrze wiemy, że  reprywatyzacja w rozumieniu lewicy oznacza zwykłe złodziejstwo, więc jej naturalnym sojusznikiem jest rozrośnięta mafia reprywatyzacyjna. W złodziejstwie, niesłusznie zwanym reprywatyzacją( jak wiadomo lewica specjalizuje się w redefiniowaniu pojęć ), czynny udział brali przedstawiciele kasty prawniczej. Ich rzekoma walka o niezawisłość sądów praktycznie okazuje się być walką o własną bezkarność. Utrudnia to orientację i identyfikację polityczną. Scena polityczna może się niebezpiecznie przechylić w jakąś niespodziewaną dla analityków stronę, albo wręcz fiknąć koziołka.
Wielokrotnie opisywano eksperyment, w którym po pokazaniu psu koła dawano mu miskę, natomiast po pokazaniu trójkąta karcono go uderzeniem. Pies doskonale funkcjonował i nie przejawiał stresu. Potem trójkąt zaczął się zaokrąglać na rogach. Pies oszalał. Nie reagował na znaki  i bez przerwy wył. Obawiam się, że wielu z nas jest w sytuacji tego psa.  Nie potrafimy właściwie rozpoznać znaków, znaczeń i symboli. Nie wiemy co jest korzystne dla nas, szarych obywateli, a o co, pod pozorem obłudnej  troski o nasz interes, walczą grupy pragnące zachować status quo.  Dla większości tak zwanej totalnej opozycji status quo oznacza własne przywileje i nieograniczone możliwości rabowania państwa. Naturalnym sojusznikiem Agnieszki Holland okazuje się zatem być mecenas N, który kolekcjonował warszawskie nieruchomości kupowane często za cenę pary butów czy butelki wina. Dążenie, żeby „było tak jak było” dla różnych osób oznacza oczywiście zupełnie co innego. Dla Krystyny Jandy czy Agnieszki Holland oznacza dostęp do  państwowych dotacji, dla zbuntowanego przeciwko rządom dobrej zmiany naukowca nieograniczony dostęp do grantów i stypendiów, dla redaktora Gazety Wyborczej – liczne ogłoszenia spółek państwowych, a dla mecenasa N. możliwość dalszego nieograniczonego rabowania nieruchomości. Przeciwnik jest jednak wspólny, to „rząd dobrej zmiany”, albo „rząd ostatniej szansy”. Ostatniej szansy wyzwolenia się nas wszystkich z mafijnej struktury państwowej i prawnej umożliwiającej nielicznym uprzywilejowanym nieograniczone rabowanie nas wszystkich.  Premier Beata Szydło komentując przyczyny niezwykłego wzrostu gospodarczego powiedziała: „ nie uruchamialiśmy specjalnych programów, jak widać wystarczy nie kraść” i to najtrafniejsza analiza obecnej sytuacji społecznej i gospodarczej jaką słyszałam.
Jeżeli zlekceważymy tę ostatnią szansę, jeżeli ją zaprzepaścimy, na następną możemy czekać bardzo długo. Albo wcale jej nie doczekać.

Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

 

O autorze: izabela brodacka falzmann