Słowo Boże na dziś – 27 sierpnia 2014r. – środa – Św. Moniki, wspomnienie

ŚRODA XXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

2708-monika

PIERWSZE CZYTANIE  (2 Tes 3,6-10.16-18)

Kto nie chce pracować, niech nie je

Czytanie z Drugiego listu świętego Pawła Apostoła do Tesaloniczan.

Nakazujemy wam, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście stronili od każdego brata, który postępuje wbrew porządkowi, a nie według tradycji, którą przyjęliście od nas. Sami bowiem wiecie, jak należy nas naśladować, bo nie wzbudzaliśmy wśród was niepokoju ani u nikogo nie jedliśmy za darmo chleba, ale pracowaliśmy w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy, aby dla nikogo z was nie być ciężarem. Nie jakobyśmy nie mieli do tego prawa, lecz po to, aby dać wam samych siebie za przykład do naśladowania. Albowiem gdy byliśmy u was, nakazywaliśmy wam tak: kto nie chce pracować, niech też nie je.
A sam Pan pokoju niech was zawsze i na wszystkie sposoby obdarza pokojem. Pan niech będzie z wami wszystkimi.
Pozdrowienie ręką moją, Pawła. Ten znak jest w każdym liście: tak piszę.
Łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa z wami wszystkimi.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 128,1-2.4-5)

Refren: Błogosławiony, kto się boi Pana.

Szczęśliwy człowiek, który się boi Pana, *
i chodzi Jego drogami.
Będziesz spożywał owoc pracy rąk swoich, *
szczęście osiągniesz i dobrze ci będzie.

Tak będzie błogosławiony człowiek, *
który się boi Pana.
Niech cię z Syjonu Pan błogosławi +
i obyś oglądał pomyślność Jeruzalem *
przez wszystkie dni twego życia.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (1 J 2,5)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Kto zachowuje naukę Chrystusa,
w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 23,27-32)

Biada obłudnikom

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus przemówił tymi słowami:
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości.
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie: «Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków». Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków”.

Oto słowo Pańskie.

*******************************************************

KOMENTARZ

Wydaje się czy jest?

Na nic przydaje się ładna figura, modny strój, przekonujący sposób mówienia, jeśli wewnątrz, w sumieniu, jest bałagan i zamieszanie. Wcześniej czy później staje się to wyczuwalne dla innych. Wtedy także my stajemy się podobni do grobów pobielanych. Co innego pokazujemy bliźnim, a co innego przeżywamy w sercu. Cierpimy i my, i oni, bo z maską nie można się spotkać!

Jezu, nie chcę iść za głosem świata, który zaprasza mnie do bycia coraz bardziej na pokaz, do tworzenia wirtualnego wizerunku siebie. Dzięki Tobie mogę być prawdziwie sobą i dawać siebie, a nie jedynie sprawiać dobre wrażenie.

 

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

 

 

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

Gniew Boży mylimy z gniewem ludzkim

Gniew Boży mylimy z gniewem ludzkim

Aleksander Bańka

GN 34/2014 |

 

 

Dzisiejszy fragment Ewangelii prostuje krzywy obraz Jezusa, który czasami budujemy. Sądzimy, że Synowi Bożemu nie przystoją mocne słowa i że nie da się ich pogodzić z mową pełną miłości. To błąd. Wynika on z tego, że mylimy gniew Boży z gniewem ludzkim. Tymczasem prawdziwy Boży gniew, który przebija ze słów Jezusa, jest czystym ujawnieniem Jego zatroskanej o serca faryzeuszów miłości. Ta miłość objawia się gwałtownie, bo tylko tak może skruszyć ich zatwardziałość. Dlatego Jezus nie waha się używać mocnych słów. I tylko On ma do tego pełne prawo. Nasz gniew zawsze usprawiedliwienia potrzebuje, bo nigdy nie jest czysty. Wikłamy go w różne nieuporządkowania. Dlatego musimy nad nim czuwać. Wszak św. Paweł przestrzega: „Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (Ef 4, 26).

Komentarz do Ewangelii:

Papież Franciszek
Audiencja generalna, 02/10/2013 (© copyright Libreria Editrice Vaticana)

Chrystus wzywa wszystkich ludzi do otwarcia się na Boże przebaczenie

Moglibyście mi powiedzieć: lecz Kościół jest złożony z grzeszników, widzimy to codziennie. I jest to prawda: jesteśmy Kościołem grzeszników; i my, grzesznicy, jesteśmy powołani do tego, byśmy dali się przemienić, odnowić, uświęcić przez Boga. Była w historii taka pokusa, byli ludzie, którzy mówili: Kościół jest tylko Kościołem czystych, tych, którzy są całkowicie konsekwentni, a innych trzeba oddalić. To nieprawda! To herezja! Kościół, który jest święty, nie odrzuca grzeszników; nie odrzuca nas wszystkich; nie odrzuca, ponieważ wzywa wszystkich, przyjmuje ich, jest otwarty również na tych, którzy są najdalej, wszystkich wzywa, by pozwolili się objąć miłosierdziem, czułością i przebaczeniem Ojca, który wszystkim daje możliwość spotkania z Nim, podążania drogą do świętości.

W Kościele Bóg, którego spotykamy, nie jest bezlitosnym sędzią, lecz jest jak Ojciec z ewangelicznej przypowieści (Łk 15,11nn). Możesz być jak syn, który opuścił dom, który sięgnął dna oddalenia od Boga. Kiedy masz siłę, by powiedzieć: chcę wrócić do domu, znajdziesz otwarte drzwi, Bóg wyjdzie ci naprzeciw, ponieważ zawsze na ciebie czeka, Bóg zawsze na ciebie czeka, Bóg bierze cię w ramiona, całuje cię i się cieszy. Taki jest Pan, taka jest czułość naszego niebieskiego Ojca.

Pan chce, byśmy należeli do Kościoła, który potrafi otworzyć ramiona, by przyjąć wszystkich, który nie jest domem nielicznych, ale jest domem wszystkich, gdzie wszyscy mogą być odnowieni, przemienieni, uświęceni przez Jego miłość, najsilniejsi i najsłabsi, grzesznicy, obojętni, ci, którzy czują się zniechęceni i zagubieni.

www.evzo.org

 

 

Święta Monika (IV w.) swoją dobrocią i modlitwami wpłynęła na przemianę porywczego usposobienia męża, poganina, i doprowadziła go do przyjęcia chrztu. Po jego śmierci wiele wycierpiała z powodu swego najstarszego syna, Augustyna, który żył w nieślubnym związku z kobietą i miał z nią dziecko, a nadto fascynował się naukami sekty manichejczyków. Jednak jej wytrwała modlitwa odniosła skutek: Pan Bóg „miłosiernie przyjął matczyne łzy św. Moniki i udzielił łaski nawrócenia jej synowi”, który stał się jednym z największych świętych Kościoła. Także my nie traćmy nadziei w trudnych sprawach, dotyczących bliskich nam osób. Nie ustawajmy w modlitwie za tych, którzy się pogubili, aby i im została dana łaska poznania Chrystusa i przylgnięcia do Niego.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 127

 

BĘDĘ CZCIŁ PANA BOGA MEGO

„Bogu samemu — cześć i chwalą na wieki wieków” (1 Tm 1, 17)

„Przyjdźcie, uwielbiajmy, padnijmy na twarze i zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył. Albowiem On jest naszym Bogiem, a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku” (Ps 95, 6-7). W tym zaproszeniu do adoracji, tak często powtarzanym w liturgii, uderza pojęcie Boga Stworzyciela i pojęcie przynależności do Niego wszystkich ludzi, jako Jego ludu. Jego trzody. Wspaniałą wizję Stworzyciela uzupełnia miła wizja Pasterza, który pasie „owce w swoim ręku”.

Jezus powie jeszcze więcej: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje. Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się” (Mt 6, 9-10). Te wiersze pozwalają dojrzeć coś z adoracji Chrystusa względem Ojca, adoracji prawdziwej, do której pragnie zaprawić swoich uczniów. Przede wszystkim uznanie ojcostwa Bożego: przez nie Ojciec rodzi od wieków Syna — »Boga z Boga, Światłość ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego.- zrodzonego a nie stworzonego; współistotnego Ojcu” (Wierzę); uznanie odwiecznego ojcostwa boskiego, które jest korzeniem ojcostwa Bożego w czasie, względem ludzi. Zarazem jest uznaniem Jego królewskiego Majestatu, ponieważ Bóg to ten, który „jest w niebie”, nieskończenie różny i wznioślejszy niżeli wszelki byt stworzony. Następnie wywyższenie świętości Ojca; żywe i synowskie pragnienie, aby Jego świętość uznały i wychwalały wszystkie stworzenia. To jest pierwsza troska Jednorodzonego Syna, istotny powód Jego wcielenia, i ono też powinno być pierwszym pragnieniem tych wszystkich, którzy staną się dziećmi przybranymi Boga. Na koniec ogłoszenie powszechnego królestwa Bożego i życzenie, aby Jego królestwo rozszerzało się na całej ziemi. Dlatego modli się o wypełnienie Jego woli, jedynej woli świętej i uświęcającej, zdolnej urzeczywistnić królestwo i zbawienie stworzeń. Aby wypełnić tę wolę, Chrystus będzie konał i pocił się krwią. Adoracja osiąga swój szczyt w najwyższej ofierze stworzenia.

O wiele łatwiej jest adorować w milczeniu niż poprzez słowa; jeżeli jednak używa się słów, to jedynie trafne dla ukazania głębokiego znaczenia są słowa adoracji, jakie Jezus włożył w usta swoich uczniów.

  • Wzywam Cię, Boże mój, wzywam Cię, boś Ty jest blisko tych, którzy Cię wzywają, lecz wzywają w prawdzie… Cóż innego znaczy wzywać w prawdzie Prawdę, jeśli nie Ojca w Synu?…
    Cóż bardziej słodkiego jak błagać Ojca w imię Jego Jednorodzonego, pobudzić do litości Ojca, przypominając Mu Syna?… O Ojcze wszechmogący, błagam Cię przez miłość Twojego Syna wszechmocnego… nie wiem istotnie, jakiego obrońcę mam Ci przedstawić na moją korzyść oprócz Tego, który jest przebłaganiem za nasze grzechy, siedzi po Twojej prawicy i wstawia się za nami (św. Anzelm).
  • Ojcze nasz najświętszy, Stworzycielu, Odkupicielu nasz, Zbawicielu nasz, Pocieszycielu nasz.
    Któryś jest w niebie, w aniołach i świętych: Ty ich oświecasz, aby Cię poznawali, Ty bowiem, Panie, jesteś Światłością; Ty ich rozpalasz, aby Cię miłowali, Ty bowiem, Panie, jesteś Miłością; Ty trwasz w nich i napełniasz ich, aby posiadali szczęśliwość, Ty bowiem, Panie, jesteś najwyższym i wiecznym Dobrem, źródłem wszelkiego dobra, poza którym nie istnieje żadne dobro.
    Święć się imię Twoje: aby poznanie Ciebie stało się jasne dla nas, byśmy mogli pojąć szerokość Twoich dobrodziejstw, długość Twoich obietnic, wysokość twojego Majestatu, głębokość Twoich sądów.

    Przyjdź królestwo Twoje: tak abyś Ty mógł królować w nas przez swoją łaskę i pozwolił nam dojść do swego królestwa, gdzie oglądanie Ciebie jest jasne, miłość ku Tobie doskonała, towarzystwo z Tobą uszczęśliwiające, a posiadanie Ciebie wieczne.
    Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Niechaj miłujemy Ciebie całym naszym sercem, myśląc o Tobie bezustannie; całą naszą duszą, pragnąc Cię zawsze; całym naszym duchem, kierując do Ciebie wszystkie nasze zamiary i starając się o Twoją chwałę we wszystkim; całą naszą mocą, wkładając wszystkie energie i wszystkie zasoby naszej duszy i naszego ciała w służbę Twojej miłości, a nie w jakąkolwiek inną służbę (św. Franciszek z Asyżu).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 114

http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140827.htm

 

****************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

27 SIERPNIA 2014

*****

Święta Monika
Święta Monika Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).
Święta Monika i jej syn, św. Augustyn Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.

W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-27a.php3

Kult

Świadectwo o życiu swojej matki Augustyn złożył w “Wyznaniach”. One też są jej najwcześniejszym życiorysem.

Dzień obchodów

Pierwotnie wspomnienie św. Moniki w Kościele katolickim obchodzono 4 maja w wigilię domniemanego nawrócenia św. Augustyna. W czasie reformy kalendarza w 1969 roku zostało przeniesione na dzień 27 sierpnia (wspomnienie św. Augustyna przeniesiono na 28 sierpnia).
Święta wspominana jest również w Kościołach: ewangelickich i anglikańskich, głównie 4 maja oraz lokalnie w prawosławnych: 4/17 maja[2], 27 sierpnia/17 września i 15/28 czerwca (w dniu wspomnienie św. Augustyna).

PATRONKA TRUDNEJ MIŁOŚCI RODZINNEJ

w. Monika jest patronką kobiet chrześcijańskich, matek, wdów, kobiet zamężnych, tych które przeżywają kłopoty małżeńskie i nieudane małżeństwa, kobiet, które zawiodły się na dzieciach lub mają z dziećmi kłopoty, kobiet będących ofiarami cudzołóstwa, alkoholizmu, złorzeczeń i oszczerstw. Do niej modlimy się też o ratowanie duszy dziecka, męża.
W ikonografii Monika przedstawiana jest jako matrona lub w welonie wdowy; trzyma księgę, krucyfiks albo różaniec. Czasami – nawiązując do syna Moniki, Augustyna – przedstawia się ją jako augustiankę.
Imię Monika tłumaczone jest różnie. Jedni wywodzą je od łacińskiego słowa monica – “jedynaczka, jedyna”, inni od również łacińskiego monachus – “mnich, zakonnik”. Pierwotnie wspomnienie św. Moniki obchodzono 4 maja, potem jednak zostało przeniesione na dzień poprzedzający wspomnienie jej syna – 27 sierpnia.

JEDYNA PARAFIA ŚW. MONIKI w POLSCE

Od 1 lipca 2000 roku stała się patronką naszej Parafii, obecna jest wśród nas duchowo, ale także doznaje szczególnej czci w znaku jej relikwii sprowadzonych z Rzymu w sierpniu 2003 r. dzięki staraniom J.E. Abpa Edmunda Piszcza Metropolity Warmińskiego.

Na jesieni 2009 roku poświęcono nową figurę św. Moniki, której fundatorką jest Monika Ciućkowska – matka ks.Andrzeja – proboszcza.

26 września 2010 r. Abp Wojciech Ziemba, Metropolita Warmiński dokonał konsekracji ołtarza i kościoła oraz złożył relikwie św. Moniki w mensie ołtarza naszej świątyni.

 

 

http://hipponczyk.blogspot.com/2011/12/swieta-monika.html

 

 

KSIĘGA IX – Św. Augustyn (tekst pogrubiony o matce, św. Monice)

1. O Panie, jam sługa Twój, jam sługa Twój i syn służebnicy Twojej. Potargałeś me więzy, przeto Ci złożę ofiarę dziękczynną. Niech Cię wysławia serce me, język mój, niech wołają wszystkie kości moje: Panie, któż podobny Tobie? A Ty odpowiedz, tak przemawiając do mojej duszy: “Zbawieniem twoim jestem”. A kim ja jestem i jaki jestem? Jakiegoż to zła nie było we mnie albo w czynach moich? A jeśli nie w czynach – to w słowach? A jeśli nie w słowach – to w intencji?

Ty zaś, Panie, dobry jesteś i miłosierny. Sięgnąłeś swą prawicą aż do samej głębi mego konania. Stamtąd, z głębi mego serca wydobyłeś – i precz odrzuciłeś – bezmiar zepsucia. A polegało ono nie na czymkolwiek innym, lecz na tym, że nie chciałem tego, czego Ty chciałeś, a chciałem tego, czego Ty nie chciałeś.

Przez tyle, tyle lat – gdzież się podziewała moja wolna wola? I z jakiej to wewnętrznej kryjówki głębokiej została nagle wywołana, abym poddał kark pod łagodne jarzmo Twoje i na ramiona wziął brzemię Twe lekkie, Chryste Jezu, Wspomożycielu mój, Odkupicielu? Jakże błogie stało się nagle dla mnie – być wolnym od głupich przyjemności! Porzucenie tego, co przedtem lękałem się utracić, już samo w sobie było radością.

Ty bowiem to ode mnie odganiałeś, Ty, coś prawdziwą, najwznioślejszą słodyczą. Odganiałeś i sam na to miejsce przychodziłeś. Słodszy od wszelkiej rozkoszy, lecz nie dla ciała i krwi. Jaśniejszy od wszelkiego światła, lecz bardziej ukryty niż najgłębsza tajemnica.

Wznioślejszy od wszelkiej czci, lecz nie w oczach tych, którzy w samych sobie szukają chluby. Wolna już była moja dusza od udręki ambicji i żądzy zysku, od niespokojnego tarzania się w namiętnościach cielesnych. Nieskładnie, lecz śmiało przemawiałem do Ciebie, jasności moja, bogactwo moje, zbawienie me, Panie Boże mój.

2. Świadomy tego, że na mnie patrzyłeś, postanowiłem cicho, spokojnie się wycofać z jarmarku, na którym sprzedawałem swoją wymowę. Chodziło mi o to, aby młodzieńcy, mający na uwadze nie prawo Twe, lecz zakłamane, niedorzeczne walki sądowe, nie mogli za pieniądze zbroić się u mnie w oręż służący ich zaciekłości. Tak się pomyślnie złożyło, że już tylko niewiele dni dzieliło mnie od ferii jesiennych. Postanowiłem więc wytrwać jeszcze przez te dni, aby odejść bez zakłócania porządku publicznego. A ponieważ zostałem przez Ciebie odkupiony, już nigdy – tak sobie mówiłem – nie wystawię siebie na sprzedaż.

Postanowienie moje było znane Tobie, ale przed wszystkimi ludźmi oprócz najbliższych było zakryte. Umówiłem się z przyjaciółmi, że nie będą tego rozgłaszali. Przyczyną bynajmniej nie było to, jakobyś mnie, wspinającemu się w górę z doliny łez i śpiewającemu pieśń stopni, nie dał strzał ostrych i węgli rozpalonych przeciw podstępnym językom, które mogłyby mi się sprzeciwiać pod pozorem udzielania rady i z miłości mnie pożreć, jak się połyka pokarm. Przeszyłeś moje serce, jak strzałą, Twoją nadziemską miłością.

Wszędzie niosłem groty Twoich słów, wbite we mnie jakże głęboko. Przykłady Twoich sług, których przemieniłeś z mrocznych w świetlistych i z umarłych w żywych, stłoczone w moich rozmyślaniach, paliły mnie jakby ogniem i otrząsały mnie z tego odrętwienia, które by mnie mogło znowu zepchnąć w dół. Tak bardzo mnie rozpalały, że wszelkie wrogie tchnienie z ust podstępnych mogło ten ogień tylko jeszcze podsycić, a nigdy zagasić.

A przecież uświęciłeś już Twoje imię w tylu krajach, więc nie zabrakłoby również takich ludzi, którzy by moje ślubowanie i postanowienie gorąco pochwalili. Przeto, gdybym nie chciał czekać na tak bliski już początek ferii, mogłoby to wyglądać na jakieś popisywanie się – gdybym przed umówionym czasem poniechał dalszego wykonywania zawodu wyznaczającego moje miejsce w życiu publicznym. Niejeden z ludzi zastanawiających się nad tym, dlaczego nie chciałem wytrwać do jesiennych ferii, powiedziałby, że pewnie chciałem się wydać bardzo ważny.

A czyż potrzebne mi to było, żeby dyskutowano o słuszności czy niesłuszności moich motywów i żeby to, co tak bardzo cenię, stało się przedmiotem bluźnierstwa? Warto też tu wspomnieć, że właśnie owego lata z powodu zbyt wytężonych studiów zacząłem chorować na płuca. Trudność oddychania, jak również bóle w piersiach świadczyły o tym, że z moimi płucami nie jest dobrze. Byłem też zachrypnięty i nie mogłem długo mówić bez przerwy.

Choroba ta przedtem mnie martwiła, gdyż niemal zmuszała mnie już do wyrzeczenia się zawodu nauczyciela albo – gdyby świtała jakaś nadzieja wyzdrowienia – do zaniechania tej pracy na pewien czas. Lecz skoro ukształtowało się we mnie i utwierdziło postanowienie, by uwolniwszy się od takich zajęć przekonać się, że Ty Bogiem jesteś, to wiesz, Boże mój, że się nawet zacząłem z tego cieszyć: oto miałem bynajmniej nie kłamliwą wymówkę, mogącą mnie obronić przed gniewem rodziców, którzy troszcząc się o swe dzieci nigdy by dobrowolnie nie przyznali mi wolności.

Krzepiąc się więc taką pociechą, cierpliwie czekałem, aż się skończy ów okres zwłoki. O ile pamiętam, nie było tego więcej niż dwadzieścia dni, ale musiałem zaciskać zęby, żeby wytrwać. Bo już pozbyłem się chciwości, która mi przedtem jakoś pomagała znosić to przykre zajęcie. Zupełnie by mnie ono przygniotło, gdyby chciwości nie zastąpiła cierpliwość.

Może ktoś z Twoich sług, moich braci, uzna to za grzech, że mając już całe serce wypełnione Twoim posłannictwem zgodziłem się choćby przez chwilę zasiadać na katedrze kłamstwa. Ale Ty, Panie najmiłosierniejszy, czyż i tego grzechu – razem ze wszystkimi innymi, straszliwymi i śmiertelnymi – nie przebaczyłeś mi i nie odpuściłeś, gdy mnie święta woda chrztu obmyła?

3. Tymczasem Werekundus cierpiał z powodu naszego szczęścia. Uważał, że jego więzy, nadal ciasno go pętające, sprawiły, iż oderwaliśmy się od wspólnoty z nim; albo może on nas porzucił? Nie będąc jeszcze chrześcijaninem, miał żonę chrześcijankę. I właśnie wzgląd na nią, bardziej niż jakiekolwiek inne więzy, powstrzymywał go od wkroczenia na drogę, którą my już szliśmy. A upierał się, żeby być chrześcijaninem tylko w taki sposób jaki był dla niego niedostępny. Z całą jednak życzliwością zaprosił nas do swojej wiejskiej posiadłości, abyśmy tam mieszkali, dokąd zechcemy. Odpłacisz mu za to, Panie, gdy zmartwychwstaną sprawiedliwi, bo już go do grona sprawiedliwych zaliczyłeś.

Kiedy my już byliśmy w Rzymie, Werekundus ciężko zaniemógł i stawszy się podczas choroby chrześcijaninem i wiernym odszedł z tego świata. Okazałeś w tym miłosierdzie nie tylko jemu, lecz także nam, bo nie do zniesienia byłaby dla nas myśl o tym, że przyjaciel, od któregośmy tyle dobroci doznali, nie należy do Twojej owczarni.

Dzięki Ci składamy, Boże nasz, że Twoimi jesteśmy. Świadczą o tym wezwania, jakie do nas kierujesz, i pociechy, jakich nam udzielasz. Wiernie dotrzymując obietnic, za tę willę w Kasycjakum, gdzie znaleźliśmy w Tobie spoczynek po burzliwej udręce tego świata, dasz Werekundusowi pogodę Twego wiecznie zielonego raju. Grzechy bowiem, jakie na ziemi popełnił, odpuściłeś mu na tłustej górze, Twojej górze żyznej.

Kiedy zaś Werekundus się smucił, Nebrydiusz dzielił moją radość. Zanim się stał chrześcijaninem, wpadł on w tę samą jamę okropnego błędu, co ja, i nie chciał wierzyć w rzeczywistość ciała Syna Twego, Prawdy wcielonej. Ale już się z tej przepaści wydobywał i chociaż jeszcze się nie karmił sakramentami Twego Kościoła, jednak żarliwie szukał prawdy. Niedługo po moim nawróceniu i odrodzeniu się przez Twój chrzest – gdy on już się stał wierzącym katolikiem i w doskonałej czystości i dyscyplinie służąc Tobie w Afryce pośród swoich, cały swój dom zdołał uczynić chrześcijańskim – zabrałeś go z tego życia.

Teraz on żyje na łonie Abrahama (cokolwiek to wyrażenie oznaczać może). Tam żyje Nebrydiusz, ukochany mój przyjaciel, Twój zaś, Panie, już nie tylko wyzwoleniec, ale syn przybrany. Tam on żyje. Jakież bowiem inne miejsce byłoby stosowne dla takiej duszy? Tam on żyje właśnie w tej dziedzinie, o którą tak często wypytywał mnie, biednego ignoranta. Już nie nadstawia uszu na moje słowa, lecz otwiera usta duchowe i pije z Twojej krynicy, ile tylko może; tyle czerpie mądrości, ile może, i jest bez kresu szczęśliwy. Ale nie sądzę, aby oszołomiony tym napojem zapomniał o mnie, skoro Ty Panie, którego on w siebie chłonie, o mnie pamiętasz.

Tak to wówczas żyłem, pocieszając smutnego Werekundusa, przekonując go, że moje nawrócenie nie rozbije naszej przyjaźni, i zachęcając, by wiernie wypełniał obowiązki swego stanu, czyli życia małżeńskiego. Co się tyczy Nebrydiusza, czekałem, by poszedł moimi śladami, czego już był bardzo bliski. Stał już na progu nawrócenia.

I wreszcie dobiegły kresu owe dni, które tak bardzo mi się dłużyły, bo pragnąłem już wolności, swobodnego oddechu, aby zaśpiewać z całej duszy: “Do Ciebie przemówiło serce moje, wypatrywałem oblicza Twego. Oblicza Twego, Panie, szukać będę”.

4. Nadszedł dzień, w którym – wewnętrznie już uwolniony od zawodu retora – miałem się od niego również wyswobodzić w życiu. Stało się. Wyzwoliwszy już przedtem moje serce, wyzwoliłeś teraz i usta. Radośnie Ciebie błogosławiąc, wyruszyłem ze wszystkimi bliskimi do willi w Kasycjakum. O tym, czym się tam zajmowałem, dają świadectwo moje ówczesne pisma, które już służyły Tobie, ale jeszcze nieraz w nich dźwięczał dawny ton, jakbym jeszcze dyszał po wrzeszczeniu w szkole pychy.

Są w tych książkach zawarte moje dyskusje z towarzyszącymi mi przyjaciółmi, jak też moje rozmyślania, gdy byłem sam tylko przed Tobą. O moim związku z przebywającym wówczas gdzie indziej Netarydiuszem świadczą listy. A kiedyż będę miał dość czasu, aby wspomnieć wszystkie Twoje wielkie wobec nas dobrodziejstwa w owym okresie? Przecież spieszę się teraz, aby o jeszcze większych dobrodziejstwach opowiedzieć. Pamiętam bowiem, co się wcześniej ze mną działo…

I błogo mi jest, Panie, wdzięcznym sercem wspominać, jakimi to ościeniami duchowymi mnie ujarzmiłeś, jak mnie wygładziłeś, uniżywszy góry i wzniesienia moich myśli, jak wyprostowałeś moje krzywe drogi, a ostre złagodziłeś; wspominać też, w jaki sposób Alipiusza, brata mego serca, poddałeś imieniu jednorodzonego Syna Twego, Pana i Zbawcy naszego, Jezusa Chrystusa – imieniu, którego niegdyś nie uważał za godne wymieniania w moich książkach. Wolał bowiem, aby raczej pachniały one owymi szkolnymi cedrami, które już Pan połamał, niżeli zbawiennymi ziołami kościelnymi, pomocnymi przeciwko wężom.

Jakże do Ciebie wołałem, Boże mój, gdy czytałem psalmy Dawida, hymny wiary, pieśni pobożności, w których nie ma miejsca dla ducha pychy. Będąc nowicjuszem w Twojej miłości prawdziwej, jako katechumen żyłem na razie bez zajęcia w wiejskiej posiadłości razem z Alipiuszem, również katechumenem, i stale nam towarzyszącą moją matką, mającą kobieco kruche ciało, ale wiarę godna męskiej siły, odznaczającą się spokojem poważnego wieku, miłością macierzyńską, chrześcijańskim poświęceniem. Jakże do Ciebie wołałem owymi psalmami i jak się od nich zapalałem miłością do Ciebie, jakże pragnąłem je na cały świat rozgłosić, aby wszelką pychę ludzką pokonały.

A przecież one już we wszystkich krajach rozbrzmiewają i nikt się nie może osłonić przed Twoim żarem. Z jakim bólem, z jak gwałtownym oburzeniem myślałem o manichejczykach, a za chwilę już się nad nimi litowałem, że nie znają leczących nas sakramentów i, szaleni, odrzucają leki, które by ich uwolniły od szaleństwa. Myślałem, że byłoby dobrze, gdyby bez mojej wiedzy stali właśnie wtedy gdzieś w pobliżu i słyszeli mój głos, gdy odczytywałem czwarty psalm, i mogli rozpoznać, co się ze mną dzieje pod wpływem tej lektury. “Gdy Ciebie przyzywałem, wysłuchałeś mnie, Boże sprawiedliwości mojej. W ucisku ulżyłeś mi.

Zmiłuj się nade mną, Panie, wysłuchaj mojej modlitwy.” Niechby to słyszeli, podczas gdy ja nie wiedziałbym, że słuchają – aby nie pomyśleli, że ze względu na nich wyrażam to, co tymi słowami wyrażałem. To zresztą prawda niewątpliwa, że nie wypowiadałbym tego albo przynajmniej nie wypowiadałbym w taki sposób, gdybym czuł, że oni mnie słuchają i na mnie patrzą. A gdybym to nawet wyraził, oni by nie zrozumieli, w jaki sposób to wołanie wydobywało się z głębi mego serca wtedy, gdy byłem tylko sam jeden wobec Ciebie. Drżałem z lęku, a jednocześnie rozpierała mnie radość nadziei, gdym rozważał Twoje miłosierdzie, Ojcze.

To wszystko promieniowało z moich oczu, dźwięczało w moim głosie, gdy czytałem, jak Duch Święty przemawia do nas: “Ludzie, pókiż będziecie trwać w uporze serca? Czemu miłujecie marność i szukacie kłamstwa?” To przecież ja niegdyś kochałem marność i szukałem kłamstwa, a Ty, Panie, już przedtem wywyższyłeś Twego Świętego, wskrzesiwszy Go z martwych i posadziwszy po Twej prawicy, aby mógł z owej wyżyny zesłać Pocieszyciela, którego nam obiecał, Ducha Prawdy.

I już Go przecież zesłał – a ja nie wiedziałem o tym! Zesłał Go, bo sam już został wywyższony, powstając z martwych i wstępując do nieba. Przedtem Duch jeszcze nie był dany, bo Jezus nie był jeszcze uwielbiony. Oto woła do nas prorok: “Pókiż będziecie trwać w uporze serca? Czemuż miłujecie marność i szukacie kłamstwa? Wiedzcie, że dziwnie wywyższył Pan Świętego swego”.

Woła: “Pókiż?” Woła: “Wiedzcie!” A ja, tak długo trwając w niewiedzy, kochałem marność i szukałem kłamstwa. Dlatego, usłyszawszy te słowa, zadrżałem. Bo zwrócone są one do takich ludzi, jaki i ja byłem. Przecież dobrze to pamiętałem! Moje urojenia, które uważałem za prawdę, marnością były i kłamstwem. Jak boleśnie, jak strasznie z głębi piersi jęczałem, gdym to rozpamiętywał. Obyż z moich ust słyszeli to wówczas ci, którzy dotychczas miłują marność i szukają kłamstwa! Może by zatrzęśli się z trwogi, może by kłamstwo z ust swych wyrzucili, a Ty wysłuchałbyś ich, gdyby do Ciebie zaczęli wołać. Albowiem prawdziwą śmiercią cielesną umarł za nas Ten, który u Ciebie przyczynia się za nami.

Czytałem: “Zadrżyjcie i więcej nie grzeszcie” . O, jakże mnie to poruszyło, Boże mój, gdy się wreszcie nauczyłem drżeć z lęku nad moją przeszłością, aby w przyszłości już nie grzeszyć. I nie bez powodu drżałem. Bo to przecież nie jakaś inna, obca natura, należąca do plemienia ciemności, we mnie grzeszyła – jak to sobie złudnie wyobrażają ci, którzy wprawdzie nad sobą nie drżą, lecz za to skarbią sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Twego.

Dobra, o które teraz się starałem, już się nie znajdowały zewnątrz mnie ani nie można ich było dostrzec oczyma cielesnymi w świetle naszego słońca. Ludzie, którzy chcą się radować tym, co jest zewnątrz nich, łatwo ponoszą klęskę, a przy tym rozpraszają się wśród rzeczy widzialnych i doczesnych; i wygłodniałymi myślami liżą czcze widziadła. Gdybyż wreszcie zbrzydzili sobie ten ciągły głód, gdybyż powiedzieli: “Kto nam pokaże rzeczy lepsze?” Tak im powinniśmy odpowiedzieć: “Roztoczyłeś nad nami światłość oblicza Twego, Panie”. Sami nie jesteśmy tą światłością, która oświeca każdego człowieka , lecz oświecani jesteśmy przez Ciebie, abyśmy my, którzy niegdyś byliśmy ciemnością, teraz się stali światłością w Tobie.

Gdybyż dostrzegli to wewnętrzne światło wieczne! Ponieważ sam je nieco poznałem, dręczyło mnie, że nie znajduję sposobu, aby je ukazać im. Gdyby przyszli do mnie pytając: “Kto nam pokaże rzeczy lepsze?”, przekonałbym się, że ich serca patrzą poprzez ich oczy na świat zewnętrzny, daleko od Ciebie. A przecież nie w świecie zewnętrznym, lecz w głębi, w komorze mego serca, zadrżałem i rozgniewałem się na siebie, pożałowałem przeszłości i zabiłem w ofierze swoją dawną istotę; i postanowiłem odnowić moje życie, pokładając nadzieję w Tobie.

Wtedy zacząłem chłonąć Twoją słodycz. “Opromieniłeś moje serce radością.” Dlatego tak żarliwie wołałem – czytając te słowa w tekście, a rozpoznając ich treść w głębi własnej duszy. Już nie chciałem deszczu rozlicznych dóbr ziemskich, wśród których pożerałbym czas, a mnie pożarłaby doczesność. W wieczności, tylko w wieczności inne miałem zboże, wino i oliwę.

Potem słowami następnego wersetu wołałem z głębi serca: “O, w pokoju! O, pospołu!” Jakże to jeszcze rzekł prorok? “Odpocznę i zasnę!” Cóż bowiem będzie mogło stawiać nam opór, kiedy się wypełni to, co jest zapisane: “Śmierć jest pochłonięta w zwycięstwie”? Ty zawsze będziesz pospołu z nami, albowiem się nie zmieniasz. I jest w Tobie odpoczynek, dzięki któremu się zapomina o wszelkich trudach, bo nie ma innego Boga oprócz Ciebie i nie musimy zabiegać o jakieś inne rzeczy, których by nie było tam, gdzie Ty jesteś.

“Ty, Panie, osobliwie utwierdziłeś mnie w nadziei.” Czytałem to i płonąłem, ale nie znajdowałem żadnego sposobu, aby wspomóc te głuche trupy, do których liczby sam przedtem należałem, gdy byłem zażartym, ślepym bluźniercą, szczekającym przeciw Pismu Świętemu, przenikniętemu słodyczą niebiańskiego miodu i rozświetlonemu Twoim światłem. A teraz z bólem myślałem o wrogach tego Pisma.

Kiedyż upamiętnię wszystkie zdarzenia owych dni odpoczynku? Jednego na pewno nie zapomnę i nie pominę: tego, jak surowo mnie wychłostałeś i jak zaraz potem w cudowny sposób pochyliło się nade mną Twoje miłosierdzie. Karałeś mnie w tym okresie dotkliwym bólem zębów, a gdy doszedłem do takiego stanu, że już nie mogłem mówić, serce mnie nakłoniło, abym prosił wszystkich, obecnych przy mnie moich bliskich, by w mej intencji modlili się do Ciebie, Boże uzdrawiający tak duszę, jak i ciało.

Napisałem tę prośbę na woskowej tabliczce i podałem im, aby przeczytali. Niedługo potem, jak do pokornej uklękliśmy modlitwy, mój ból ustąpił. Czym był ten ból? I jak ustąpił? Struchlałem, wyznaję to, Panie mój, Boże mój, bo od początku życia nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem. W głębi duszy rozpoznałem działanie Twojej woli i sławiłem imię Twe, radując się wiarą. Lecz wiara ta nie pozwalała mi myśleć spokojnie o minionych moich grzechach, które mi jeszcze nie były odpuszczone w Twoim chrzcie.

5. Gdy się skończyły ferie jesienne, powiadomiłem mediolańczyków, że dla swych studentów muszą się postarać o innego sprzedawcę słów – zarówno dlatego, że postanowiłem Tobie służyć, jak i przez wzgląd na trudności w oddychaniu i na ból piersi, co mi uniemożliwiało wykonywanie dotychczasowego zawodu. Jednocześnie w liście do Twego biskupa, świątobliwego męża Ambrożego, opisałem moje minione błędy oraz obecne zamiary.

Pytałem, jakie księgi Pisma Twego powinienem przede wszystkim przestudiować, abym był jak najgodniej przygotowany do przyjęcia wielkiej łaski. Kazał mi wziąć do ręki księgę proroka Izajasza, prawdopodobnie dlatego, że w niej wyraźniej niżeli w innych księgach zapowiada się Dobrą Nowinę i powołanie pogan. Ponieważ jednak pierwszych jej rozdziałów nie mogłem zrozumieć i myślałem, że całość jest równie trudna, odłożyłem ją do czasu, gdy będę bardziej oswojony ze stylem słowa Bożego.

6. Kiedy zaś nadszedł czas, w którym należało się zapisać na listę ludzi mających przyjąć chrzest, powróciliśmy z wiejskiej willi do Mediolanu. Alipiusz zapragnął odrodzić się w Tobie jednocześnie ze mną, już oblókłszy się w pokorę, która umożliwia człowiekowi przyjęcie Twoich sakramentów. A tak mężnie ujarzmił ciało, że potrafił – na co mało kto się ważył – boso kroczyć po italskiej gołoledzi.

Wziąłem też z sobą młodziutkiego Adeodata, mojego syna naturalnego, zrodzonego z mego grzechu. Ty go hojnie wyposażyłeś. Miał około piętnastu lat, a bystrością umysłu górował nad wieloma podeszłymi w latach i bardzo wykształconymi ludźmi. Dziękuję Ci za ten dar, Panie Boże mój, Stworzycielu wszechrzeczy, mocą swą naprawiający nasze wypaczenia. W chłopcu tym oprócz mego grzechu nie było nic mojego. Ty również, a nikt inny, natchnąłeś mnie, abym go wychował w Twoich zasadach.

Wyznaję, że to wszystko Twoim było darem. Wśród moich pism jest dziełko pod tytułem “O nauczycielu”, w którym Adeodat toczy ze mną dialog. Ty wiesz, że od niego naprawdę pochodzą wszystkie poglądy, które są w dziełku przypisane memu rozmówcy; miał wówczas szesnaście lat. Potem przekonałem się o jeszcze bardziej niezwykłych jego talentach. Jego inteligencja wprawiała mnie w osłupienie.

Któż oprócz Ciebie mógł być sprawcą takich cudów? Wcześnie zabrałeś go z tej ziemi. I myślę teraz o nim bez niepokoju, bo tak w dzieciństwie, jak i w młodości nie było w tym człowieku niczego, co kazałoby o niego się trwożyć. Stał się moim towarzyszem i zupełnym rówieśnikiem w łasce Twej; wspólnie się w Twoich zasadach kształciliśmy.

Przyjęliśmy chrzest i rozwiał się niepokój o minione życie. Nie mogłem się w owych dniach nasycić cudowną słodyczą rozmyślania o głębi Twego planu zbawienia ludzkości. Ileż razy płakałem słuchając hymnów Twoich i kantyków, wstrząśnięty błogim śpiewem Twego Kościoła. Głosy te wlewały się do moich uszu, a gdy Twoja prawda ściekała kroplami do serca, parowało z niego gorące uczucie pobożnego oddania. Z oczu płynęły łzy i dobrze mi było z nimi.

7. Niedawny to był jeszcze czas, kiedy Kościół mediolański zaczął szukać pociechy i duchowego umocnienia w takim zespalaniu głosów i serc swoich wiernych. Zaledwie rok wcześniej albo niewiele dawniej Justyna, matka młodocianego cesarza Walentyniana, prześladowała Twego sługę Ambrożego, służąc arianom, którzy ją zwiedli na drogę swej herezji. Wówczas oddany Ci lud czuwał w kościele, gotów umrzeć razem ze swoim biskupem, Twoim sługą.

Tam też matka moja, Twoja służebnica, przodując w gorliwości i w nocnym czuwaniu, żyła pogrążona w modlitwie. Chociaż mnie jeszcze wtedy nie rozgrzewał żar Ducha Twego, udzielał mi się niepokój i podniecenie miasta. To właśnie w tym okresie wprowadzono zwyczaj, wzorem Kościołów wschodnich, śpiewania hymnów i psalmów, aby wśród ogólnego przygnębienia wierny lud nie tracił ducha.

Od tamtego zaś czasu przechował się ten zwyczaj do dziś, a przykład Mediolanu naśladuje wiele innych Twoich zgromadzeń, we wszystkich właściwie krajach. Wtedy też owemu biskupowi Twemu objawiłeś w widzeniu, w jakim miejscu były ukryte ciała męczenników, Protazego i Gerwazego. Przez tyle lat przechowywałeś je nienaruszone w Twoim tajemnym skarbcu, a w stosownym czasie wydobyłeś na światło, aby powściągnąć szaleństwo – czyje? – kobiety, lecz rządzącej cesarstwem.

Kiedy ciała znaleziono i odkopano, i z należną im czcią przenoszono do bazyliki Ambrożego, doznawali uleczenia nie tylko ludzie dręczeni przez duchy nieczyste (bo nawet demony ulegały owej mocy). Pewien szeroko znany w mieście obywatel, który od wielu lat był niewidomy, pytał, z jakiej to przyczyny lud tak głośno się weseli. Gdy mu wyjaśniono, jakże się uradował. Prosił swego przewodnika, aby go tam zaprowadził.

Gdy się znalazł wśród tłumu, domagał się, by mu wolno było chustką dotknąć mar, na których niesiono drogie przed Twym obliczem zwłoki świętych Twoich. Uczynił to i chustkę przytknął do oczu, a od razu się otworzyły. Rozchodzi się o tym wieść, wszędzie rozbrzmiewa żarliwie wysławiane Twoje imię. I chociaż duch owej nieprzyjaciółki, Justyny, nie nakłonił się do zdrowej wiary, jednak się stłumiła we władczyni żądza prześladowania.

Dzięki Ci za to, Boże mój! Skądże to i jakim sposobem obudziłeś we mnie nagle wspomnienie, abym podziękował Ci także za owe wielkie wydarzenia, które przedtem przez zapomnienie pominąłem? A jednak nawet wtedy, gdy olejki Twoje powiały taką wonią, nie pobiegłem za Tobą.

Dlatego teraz tym rzewniej płakałem ogarnięty muzyką Twoich hymnów. Bo już od dawna wzdychałem za Tobą, a oto wreszcie Tobą oddychałem, o ile jest to możliwe w domu cielesnym.

8. Ty, który sprawiasz, że zgodni mieszkają w domu, przywiodłeś do nas młodzieńca pochodzącego z naszego ojczystego miasta, Ewodiusza. Nawrócił się on i przyjął chrzest wcześniej niż my, gdy pełnił służbę jako agens in rebus 23; porzuciwszy tę świecką służbę, podjął Twoją. Postanowiliśmy mieszkać razem i wspólnie wieść życie pobożne. Rozważaliśmy, gdzie najpożyteczniej moglibyśmy Tobie służyć. Wreszcie wyruszyliśmy razem w powrotną podróż do Afryki. Właśnie gdyśmy byli w Ostii u ujścia Tybru, matka moja umarła. Wiele tu rzeczy pomijani, bo czas nagli. Przyjąć racz, Boże mój, wyznanie i dziękczynienie także za niezliczone rzeczy, które pozostaną okryte milczeniem. Ale nie pominę ani jednego ze słów, jakie dusza moja może zrodzić, dotyczących tej służebnicy Twojej, która mnie urodziła zarówno cieleśnie, wydając na światło dzienne, jak i duchowo — wprowadzając do światłości wiecznej.

Nie o darach tej służebnicy, lecz o Twoich darach przejawionych w niej — opowiem. Bo nie stworzyła sama siebie ani też sama siebie nie wychowała. Ty ją stworzyłeś. Ani ojciec jej, ani matka nie przeczuwali, jaka z niej istota wyrośnie. W bojaźni Twojej wychowała ja różdżka Twego Chrystusa, władza jedynego Syna Twego — w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Twego Kościoła. Zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom matki, ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani odnosili się do niej z respektem jako do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny.

Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawa Boże. a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle powtarzała to zbawienne upomnienie: ,,Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was”.

Takimi upomnieniami i wielką swoją powagą powściągała łakomstwo dziecięce i pragnieniu dziewcząt wyznaczała odpowiednie granice, osiągając to, że już nie było im miłe, co nie było godziwe. Pomimo to — jak mi służebnica Twoja sama opowiadała — rozwinęło się w niej skryte upodobanie do wina. Rodzice zazwyczaj ją posyłali, jako dobre i posłuszne dziecko, do beczki, aby przyniosła wina w dzbanie. Najpierw zanurzała czerpak w otworze u szczytu beczki; potem, zanim przelała płyn z czerpaka do dzbana, spijała z niego troszeczkę, kilka kropel — więcej nie była w stanie wypić, bo wino jej nie smakowało. Robiła to nie z chęci picia, nie po to, by się oszołomić, lecz ze zwykłej, przekornej pustoty dziecięcej, która znajduje upust w najdziwniejszych pomysłach i którą zazwyczaj powściąga w dzieciach powaga dorosłych.

A do tych kilku kropel dodając co dzień kilka kropel — albowiem kto lekceważy rzeczy nieznaczne, powoli upada — pogrążyła się w taki nałóg, że już niemal pełne kubki łapczywie wypijała. Gdzież się wtedy podziewała tamta mądra staruszka? Gdzie przepadły jej surowe upomnienia? Czy mogło owej skrytej chorobie cokolwiek przeciwdziałać oprócz Twojej, Panie, mocy leczącej, która stale czuwa nad nami? Gdy nie ma ojca ani matki, ani wychowawców, Ty przy nas jesteś, który nas stworzyłeś, który nas przywołujesz, a posługujesz się także naszymi zwierzchnikami, aby nasze dusze ratować.

Cóż wtedy uczyniłeś, Boże mój? W jaki sposób zatroszczyłeś się o nią i wyleczyłeś ją z tej choroby? Czyż nie wykrzesałeś ostrych, dotkliwych słów nagany z innej duszy, jakbyś ze swojej zapobiegliwej kryjówki wydobył nóż chirurga i jednym cięciem zgniliznę odciął? Nieraz chodziła do owej beczki razem z pewną służąca. Gdy były tam tylko one dwie, służąca, jak to się nieraz zdarza, rozzłościła się na swoją małą panią, a chcąc ją dotknąć boleśnie, nazwała ją pijaczką. Nagle, ukłuta tą obelga, dziewczyna uświadomiła sobie, jak wstrętny jest ów nałóg. I od razu się go wyzbyła. Jak schlebiający przyjaciele nieraz czynią nas gorszymi, tak obrażający nas wrogowie nieraz się przyczyniają do naszej poprawy.

Ale Ty odpłacasz im nie za to, czego poprzez nich dokonujesz, lecz za to, co było ich intencją. Tamta w gniewie chciała rozdrażnić małą panią, a nie naprawić. Postąpiła tak, gdy nikogo oprócz nich dwóch nie było przy beczce — czy to przez przypadek, że właśnie w takim momencie, w takim miejscu się pokłóciły, czy też może umyślnie wybrała taką chwilę, aby nie narazić się na karę za to, że przedtem o tej sprawie milczała. Lecz Ty, Panie, który rządzisz rzeczami niebiańskimi i ziemskimi, który rzekom głębokim każesz się toczyć według Twoich zamiarów i kierujesz burzliwym pochodem wieków, nawet szaleństwem jednej duszy posłużyłeś się dla uleczenia szaleństwa drugiej, aby żaden człowiek — jeśli swoimi słowami zdołał, jak zapragnął, kogoś naprawić — nie przypisywał tego własnej mocy.

9. Wychowana w takiej skromności i umiarkowaniu i raczej przez Ciebie poddana rodzicom niż przez rodziców Tobie, służyła — gdy dorosła i wydano ją za mąż — mężowi jak panu. Gorąco pragnęła zdobyć go dla Ciebie. Cnoty, jakimi ją ozdobiłeś, budzące w jej mężu szacunek, miłość i podziw, były wieloma głosami mówiącymi mu o Tobie.

Jego zdrady małżeńskie znosiła tak cierpliwie, że nigdy nie stały się przyczyną nawet sprzeczki między nimi. Ufała, że zmiłujesz się nad nim i że przez wiarę w Ciebie zostanie oczyszczony. Był to człowiek o wspaniałomyślnych odruchach, a zarazem bardzo skory do gniewu. Ona jednak wiedziała, że gniewnemu mężowi nie należy się sprzeciwiać ani czynem, ani nawet słowem. Jeśli gniewał się niesłusznie, czekała, aż się wykrzyczy i uspokoi, i dopiero wtedy wyjaśniała mu swoje postępowanie.

Wiele mężatek, których mężowie byli łagodniejszego niż on usposobienia, nieraz w gronie przyjaciółek skarżyło się na swoich mężczyzn; zresztą miały na twarzach haniebne ślady uderzeń. Moja matka wtedy, ganiać ich uszczypliwość, jakby żartem, lecz w istocie poważnie im mówiła, że skoro wysłuchały niegdyś umowy małżeńskiej, powinny wiedzieć, iż stały się służebnicami swych mężów; niechże teraz, pamiętając o swej roli, nigdy się zuchwale im nie sprzeciwiają. Przyjaciółki doskonale wiedziały, jaki jest temperament jej męża. Podziwiały więc zarówno jej słowa, jak i to, iż nigdy nie słyszały — ani też nie widziały żadnych znaków mogących na to wskazywać — jakoby Patrycjusz zbił żonę albo że choćby przez jeden dzień się kłócili. Gdy prosiły ją, aby z racji przyjaźni wyjawiła im, jak to osiąga, zawsze powtarzała ową zasadę, którą wyżej wspomniałem.

Te przyjaciółki, które zaczynały naśladować żonę Patrycjusza, z radością stwierdzały, że zasada jest skuteczna. Inne nadal doświadczały okrutnych upokorzeń. Teściową, którą początkowo zraziły do niej podszepty dziewcząt służebnych, tak sobie zjednała troskliwością, niezmiennym spokojem i łagodnością, że w końcu starsza pani sama poskarżyła się synowi na owe złe języki, które zakłóciły dobre stosunki rodzinne między nią a synową.

Domagała się, by je ukarano. Patrycjusz gorliwie spełniał życzenia matki, a przy tym zależało mu na porządku i zgodzie w domu. Wskazane przez matkę służące kazał wychłostać, ona zaś zapowiedziała dziewczętom, że każda z nich, która, chcąc się jej przypodobać, opowie coś złego o synowej, może się takiej samej spodziewać nagrody. Od owej chwili żadna się na to nie ważyła. I teściowa z synową żyły w godnej podziwu, serdecznej przyjaźni.

Jeszcze jednym darem, jakiego udzieliłeś owej dobrej służebnicy Twojej, w której łonie mnie stworzyłeś, Boże mój pełen miłosierdzia! — wielkim darem — było to, że gdziekolwiek mogła, starała się dusze rozdzielone sporem doprowadzić do pojednania. Musiała wtedy od każdej strony wysłuchiwać najbardziej zażartych słów, jakie zwykle wyrzuca z siebie rozjątrzona i nieprzetrawioną wrogość; gdy przyjaciółka godzi się słuchać, pluje się zajadle na nieobecną nieprzyjaciółkę. Moja matka takich słów usłyszanych od jednej osoby nigdy drugiej nie powtarzała; każdej z nich mówiła tylko o tym, co mogło służyć pojednaniu. Może się to wydać zwyczajną przyzwoitością, nie zasługującą na jakieś szczególne pochwały. Sam bym tak uważał, gdybym się nie przekonał z gorzkiego doświadczenia, jak wielu ludzi — rzekłbyś, dotkniętych jakąś szerzącą się zarazą — nie tylko powtarza zagniewanym ludziom to, co ich zagniewani wrogowie o nich powiedzieli, lecz także dokłada wiele rzeczy zmyślonych.

A przecież człowiekowi prawdziwie ludzkiemu nie powinna wystarczać sama powściągliwość: to, że nie rozjątrza i nie wzmaga wrogości złym językiem. Powinien swymi słowami ją uśmierzać. Tak postępowała moja matka, a nauczyła się tej postawy w szkole serca, gdzie Ty jesteś mistrzem. Wreszcie i męża własnego — u schyłku jego życia doczesnego — pozyskała dla Ciebie. Po jego nawróceniu już nigdy nie ubolewała nad tym, co przed jego nawróceniem od niego ucierpiała.

Była też służebnicą Twoich sług. Którykolwiek z nich ją poznał, ten sławił, czcił i miłował Ciebie w niej. Bo czuł w jej sercu Twoją obecność, której też dawało świadectwo całe jej świątobliwe życie. Tylko jednego miała męża. Rodzicom swoim odwdzięczyła się za to, co od nich Otrzymała. Domem troskliwie i pobożnie się zajmowała i sławiono ją za uczynki miłosierne.

Wychowała dzieci i tylekroć na nowo przeżywała ból macierzyński, ilekroć widziała, że one od Ciebie odchodzą. A w końcu, o Panie, nami wszystkimi, którym w dobroci Twej pozwalasz przemawiać jako Twoim sługom, opiekowała się, gdy dostąpiliśmy łaski chrztu i żyliśmy we wspólnocie przyjacielskiej, zanim ona zasnęła w Tobie. Opiekowała się nami tak, jakby była nas wszystkich matką, a służyła każdemu tak jakby jego córką była.

10. Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia — ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim — zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu gdzieśmy mieszkali — w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obliczu prawdy, którą jesteś Ty — wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych, to, czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, i co w serce człowiecze nie wstąpiło.

W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest, abyśmy na tyle zroszeni jego wodą, na ile to było dla nas możliwe, zdołali w jakiś sposób dosięgnąć myślą owej wielkiej tajemnicy. Doszliśmy w tej rozmowie do rozpoznania, że żadna rozkosz cielesna, choćby największa i najpromienniejszym światłem doczesnym rozjarzona, nie zasługuje nawet na, wspomnienie, a cóż dopiero na porównanie z błogością życia wiecznego. Ku temu jednemu się wznosząc uczuciem coraz gorętszym, przeszliśmy kolejno wszelkie rodzaje bytów materialnych, jak też samo niebo, z którego słońce, księżyc i gwiazdy sieją blask na ziemię.

I jeszcze wyżej wstępowaliśmy, rozmyślając i mówiąc z zachwytem o Twoich dziełach. Doszliśmy do naszych dusz i przekroczyliśmy je, aby dotrzeć wyżej, aż do krainy niewyczerpanej obfitości, gdzie na wieki karmisz Izraela pokarmem prawdy i gdzie życiem jest owa Mądrość, przez którą staje się wszystko, co kiedykolwiek było i co jeszcze będzie. Ona zaś sama nie staje się, lecz tak jest, jak była, i tak zawsze będzie. A raczej nie odnosi się do niej żadne ,,było” i żadne „będzie”; ona po prostu jest — albowiem jest wieczna, a w wieczności nie ma przeszłości i przyszłości.

I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej, dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca. Westchnęliśmy i zostawiając przy niej uwiązane pierwociny ducha26, wróciliśmy do gwaru naszych ust, gdzie każde słowo zaczyna się i kończy — jakże odmienne, Panie, od Słowa Twego, które w samym sobie trwa, nie starzejąc się, a odnawiając wszystkie byty.

Rozważaliśmy dalej: Przypuśćmy, że dla kogoś umilknąłby łomot jego krwi, że rozwiałyby się wszystkie jego wyobrażenia o ziemi, wodzie i powietrzu, że ucichłoby niebo dla tego człowieka i nawet sama jego dusza. Przypuśćmy, że przekroczyłaby ona siebie, wcale już o sobie nie myśląc. Przypuśćmy, że przestałyby do niego przemawiać sny i wizje, jak też słowa wszelkie i znaki, i w ogóle wszystko, co przemija. Wszystkie te rzeczy, jeśli potrafimy dosłyszeć ich orędzie, mają nam tylko jedno do powiedzenia: „Nie stworzyłyśmy siebie same, lecz stworzył nas- Ten, który na wieki trwa”. Przypuśćmy, że po wypowiedzeniu tego napomnienia, abyśmy ich Stwórcy słuchali, pogrążyłyby się już w milczeniu.

I oto przemówiłby On, sam, nie poprzez owe rzeczy, ale swoim własnym głosem: usłyszelibyśmy, jak mówi nie językiem cielesnym ani głosem anioła, ani gromem z chmury, ani jakąkolwiek zagadkową przypowieścią. Przypuśćmy, że Jego samego, którego we wszystkich tamtych rzeczach kochamy, usłyszelibyśmy już poza nimi — tak właśnie, jak wtedy wychyliliśmy się i w krótkiej chwili dotknęliśmy naszą myślą owej wiecznej Mądrości, która ponad wszystkimi rzeczami trwa niezmiennie; że przedłużyłby się ten stan i wygasłyby wszelkie inne wizje, nieporównanie niższego rzędu, a ta jedna wizja porwałaby i wchłonęła widzącego, przenikając go radością, tak że wieczne życie byłoby zupełnie tym samym, czym dla nas była owa chwila zrozumienia, za która tak tęskniliśmy.

Czy nie takie jest znaczenie słów: „Wejdź do wesela Pana Twego”? A kiedy się to stanie? Czy wtedy, gdy wszyscy wprawdzie zmartwychwstaniemy, ale nie wszyscy odmienieni będziemy? Taka była treść naszej rozmowy; lecz oczywiście nie wyrażałem tego dokładnie w taki sposób ani takimi samymi słowami, jakie tu zapisuję. Ty wiesz, Panie, że kiedyśmy w owym dniu to mówili, pośród tych słów rozsypywał się nam w marność świat doczesny ze wszystkimi swoimi rozkoszami.

Wreszcie rzekła ona: „Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?”

11. Już niezbyt dokładnie pamiętam, co jej na to odpowiedziałem. A zaledwie w pięć dni po tej rozmowie albo niewiele później, mając gorączkę, musiała położyć się do łóżka. Podczas choroby pewnego dnia omdlała i na krótki czas straciła przytomność. Zbiegliśmy się do niej, lecz niebawem odzyskała przytomność, popatrzyła na stojących nad nią — mnie i mego brata — jakby ze zdziwieniem i zapytała: ,,Gdzie byłam?” A gdy spostrzegła, że stoimy niemi z przerażenia i smutku, powiedziała: „Tu pochowacie waszą matkę”. Ja nadal milczałem i dusiłem w sobie płacz. Brat zaś powiedział coś w tym sensie, że byłoby dla niej lepiej gdyby umarła we własnym kraju, a nie na obczyźnie.

Spojrzała na niego z niepokojem i same jej oczy wyrażały naganę za takie poglądy. A zwróciwszy wzrok ku mnie, rzekła: „Słyszysz, co on mówi?” I znowu przemówiła do nas obu: „To nieważne, gdzie złożycie moje ciało. Zupełnie się o to nie martwcie! Tylko o jedno was proszę, żebyście — gdziekolwiek będziecie — wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim”.

Z wielkim trudem zdołała wyrazić swoją wolę w słowach, a potem już milczała, bo wzmagająca się choroba przyczyniała jej bólu. Ja zaś wtedy myślałem o darach Twoich, Boże mój, działający niewidzialnie — o darach, które rzucasz jak nasiona w serca Twoich wiernych, aby się z nich rozwinęły wspaniałe plony. Radowałem się i składałem Ci dziękczynienie, przypominając sobie, jak bardzo jej na tym zależało, żeby spoczęła kiedyś w grobie, który dla siebie obmyśliła i przygotowała obok swego męża. Ich pożycie było bardzo zgodne, więc ona jeszcze tego szczęścia sobie życzyła (tak trudno jest umysłem ludzkim pojąć sprawy Boskie!), by ludzie mówili, że po wszystkich zamorskich wędrówkach szczątki obojga małżonków połączyły się i spoczęły w tej samej ziemi.

Kiedy to się stało, że ową nieistotną sprawę zagłuszyła w jej sercu pełna dojrzałość owoców Twojej łaski? Nie wiedziałem tego. I z zaskoczeniem, i z radością pojąłem z jej słów, że właśnie tak się stało. Co prawda, już wtedy, gdy podczas naszej rozmowy u okna rzekła: „Co ja tu robię jeszcze?” — powinienem się był domyślić, że obce jej było pragnienie, aby umrzeć we własnym kraju. Potem się dowiedziałem, że pewnego dnia podczas naszego pobytu w Ostii, gdy ja nie byłem obecny, do kilku moich przyjaciół z macierzyńską bezpośredniością mówiła, jak godne pogardy jest to życie i jakim dobrem jest śmierć.

Zadziwieni takim męstwem kobiety — męstwem, które Ty jej dałeś — pytali, czy nie budzi w niej lęku to, że zwłoki jej zostaną tak daleko od rodzinnego miasta. „Nic nie jest dalekie dla Boga — rzekła — i nie należy się obawiać, że mógłby On nie rozpoznać u kresu czasu, z jakiego miejsca ma mnie wskrzesić.” W dziewiątym dniu choroby, w pięćdziesiątym szóstym roku jej życia, w trzydziestym trzecim roku mego życia — ta pobożna, oddana Bogu dusza rozstała się z ciałem.

12. Gdy zamykałem jej oczy, spłynął do mego serca niezmierny smutek, który przelałby się obfitymi łzami, gdybym nie powstrzymywał tego płaczu rozpaczliwym wysiłkiem woli, dopóki oczy nie oschły. Ciężkie to było zmaganie. Adeodat, ledwie skonała, wybuchnął głośnym płaczem. Wszyscy razem musieliśmy go uciszać. Także we mnie wszystko, co było dziecinne, wzbierało płaczem, ale bardziej dojrzały głos serca upomniał mnie i zmusił do spokoju. Nie wydało się nam godziwe, żeby śmierć takiej matki oblewać łzami, osnuwać skarga i lamentem. Tak się zazwyczaj opłakuje śmierć uważaną za nieszczęście albo za całkowite unicestwienie. Ona zaś ani nie umierała nieszczęśliwie, ani nie osuwała się w nicość. Byliśmy tego pewni, bo wiedzieliśmy, jak cnotliwie żyła, a przy tym wiara nasza była prawdziwa, nie udawana, oparta na niezachwianych argumentach.

Cóż to więc w głębi tak bardzo mnie bolało, jeśli nie owa Tana tak świeża, powstała po nagłym rozerwaniu najsłodszej, najdroższej wspólnoty życia z moją matką? Znajdowałem ulgę w pamięci o tym, że kiedy w ostatniej chorobie czule się nią opiekowałem, nazywała mnie dobrym synem i z wielkim wzruszeniem mówiła, iż nie przypomina sobie, by kiedykolwiek usłyszała ode mnie jakieś twarde albo wyzbyte szacunku słowo. Ale, o Panie, któryś nas oboje stworzył, czyż mogło być jakiekolwiek porównanie między czcią, jaką jej świadczyłem, a jej oddaniem dla mnie? Gdy traciłem tak wielką pociechę, jakiej mi ona zawsze udzielała, dusza moja była rozdarta, a życie wydawało się zburzone. Bo było to przedtem wspólne życie jej i moje.

Gdy zdołaliśmy uspokoić Adeodata, Ewodiusz wziął Psałterz i zaczął recytować psalm: „Miłosierdzie i sprawiedliwość będę opiewał, Panie, przed Tobą” — a cały dom śpiewał responsoria. Słysząc, co się dzieje, zeszło się wielu naszych braci w wierze i pobożnych niewiast i podczas gdy ci, na których spadał taki obowiązek, czynili określone zwyczajem przygotowania do pogrzebu, ja w dalszej części domu, gdzie nie było nieprzyzwoitością rozmawianie, rozważałem będące na czasie sprawy z tymi, którzy mi towarzyszyli, bo sądzili, że nie wolno zostawiać mnie samego.

Słowa prawdy, jakie mówiłem, były balsamem łagodzącym moją mękę, którą Ty znałeś, a oni nic o niej nie wiedzieli, gdy przysłuchując się uważnie moim wywodom, odnosili wrażenie, że jestem niezdolny do odczuwania bólu. W tym samym czasie ja tylko przed Tobą — czego nikt z nich usłyszeć nie mógł — ganiłem w sobie nadmiar czułości. I walczyłem z zalewającym mnie smutkiem, który chwilami nieco ustępował, aby potem znowu na mnie natrzeć z całą gwałtownością — lecz nie zdołał ani łez z moich oczu wycisnąć, ani wyrazu mej twarzy zmienić.

Ale przecież wiedziałem, co w sercu dławię. I bardzo mnie to martwiło, że taką mają nade mną moc ludzkie przypadłości, które są naturalnymi i nieodłącznymi składnikami naszej doli. Cierpiałem więc i nad tym, że cierpię, i rozdzierała mnie zdwojona męka.

Gdy ciało wynoszono z domu, poszedłem z orszakiem i wróciłem bez łez. Nawet podczas owych modlitw, któreśmy do Ciebie zwracali, gdy odprawiano w jej intencji Ofiarę naszego Odkupienia, a zwłoki przed pogrzebaniem położone były obok grobu, jak to jest tam praktykowane nawet podczas owych modlitw nie płakałem. Lecz przez cały ten dzień byłem w głębi duszy bardzo smutny i z zamętu myśli wznosiłem do Ciebie natarczywą modlitwę, abyś mój ból uśmierzył. Nie wysłuchałeś jej — myślę, że chciałeś przynajmniej tym jednym przykładem wyryć w mojej pamięci wiedzę o tym, jak mocno pętają naszą duszę przywiązania uczuciowe nawet wtedy, gdy karmi się ona już nie fałszywymi naukami.

Postanowiłem też pójść do łaźni i wykąpać się, bo słyszałem, że jej łacińska nazwa balnea pochodzi od greckiej nazwy balaneia, mającej oznaczać, że te miejsca niby wyganiają (ballusi) smutek (anian) z duszy. Także w tym rozpoznaję Twoje miłosierdzie, Ojcze sierot! Bo poszedłem wykąpać się i wróciłem z łaźni taki sam, jaki byłem przed kąpielą. Nie mogła spłynąć razem z potem gorycz smutku z mojego serca. Położyłem się spać, a po zbudzeniu stwierdziłem, że mój ból w pewnej mierze złagodniał. Leżąc na łóżku, samotny, przypomniałem sobie strofy Twego sługi, Ambrożego, i zrozumiałem, jak są prawdziwe:
“Boże, wszechrzeczy Stworzycielu,
Ty rządzisz obrotami nieba,
Ty dzień odziewasz światłem pięknym,
A noc nasycasz snu błogością —
Aby on ciałom utrudzonym
Przywrócił dawną moc do pracy,
Oszołomione myśli ściszył,
Ukoił smutki udręczonych”.

I odtąd powoli zaczynałem odzyskiwać moje dawne rozumienie, kim była Twoja służebnica. Myślałem o jej miłości i oddaniu dla Ciebie, o jej cierpliwej czułości dla mnie, której nagle zostałem pozbawiony. Doznałem pociechy, gdym przed Tobą zapłakał za nią i nad sobą, ofiarowując Ci te łzy w jej i w mojej intencji. Już nie dusiłem, w sobie płaczu, pozwoliłem łzom popłynąć strumieniem, podścieliłem ten strumień sercu memu i we łzach znalazłem spoczynek, bo tylko Ty mnie słyszałeś, a nie słyszał żaden człowiek, który mógłby pogardzać mną za to, że płaczę.

Teraz, Panie, wyznaję Ci to w tej książce. Niech o tym czyta, kto zechce. I jak chce, niech tłumaczy. A jeśli uzna, że zgrzeszyłem płacząc za moją matką choćby przez małą część godziny — za matką, która na pewien czas umarła dla moich oczu, a przedtem przez wiele lat płakała, abym dla Twoich oczu ożył — niechże ten człowiek ze mnie nie szydzi! Raczej — jeśli jest bardzo miłosierny — niech za moje grzechy zapłacze przed Tobą, Ojcem wszystkich braci Twojego Chrystusa.

13. Teraz, kiedy moje serce już się wyleczyło z owej rany, która mogła świadczyć o nadmiarze ziemskiego przywiązania, wylewam przed Tobą, Boże nasz — w intencji owej służebnicy Twojej — łzy zupełnie inne, wypływające z duszy wstrząśniętej świadomością niebezpieczeństw, jakie zagrażają wszystkim, którzy w Adamie umierają. Wprawdzie moja matka ożyła w Chrystusie, jeszcze zanim rozstała się z ciałem, i tak przeszła przez życie, że ze względu na jej wiarę i obyczaje sławiono Twoje imię, ale się nie ośmielę twierdzić, że od czasu, gdy Ty ją odrodziłeś przez chrzest, żadne nie padło z ust jej słowo sprzeczne z Twoim przykazaniem. A mówi Prawda, Syn Twój „Kto by rzekł bratu swemu: Głupcze — będzie winien ognia piekielnego”.

O, biada nawet chwalebnemu życiu ludzkiemu, jeślibyś je roztrząsał nie kierując się miłosierdziem Ponieważ jednak grzechów nie tropisz zażarcie, ufnie oczekujemy od Ciebie pewnej miary pobłażliwości. A jeśli Ci ktokolwiek wylicza swoje zasługi, cóż on wylicza, jeśli nie dary Twoje? O, gdybyż wszyscy ludzie zrozumieli, kim są. Gdybyż ci, co się chlubią, chlubili się w Panu.

Przez chwilę więc, o chlubo moja i życie me, Boże mojego serca, odsunę na bok jej dobre uczynki, za które z radością składam Tobie dziękczynienie, i oto błagam Cię, abyś przebaczył grzechy mojej matki. Wysłuchaj mnie przez Tego, w którym jest uleczenie naszych ran — przez Tego, który zawisnął na krzyżu, a siedząc po Twojej prawicy wstawia się do Ciebie za nami. Wiem, że moja matka postępowała miłosiernie i z całego serca odpuszczała winy tym, którzy wobec niej zawinili, więc i Ty odpuść jej winy, jeżeli jakiekolwiek popełniła przez tyle długich lat po sakramencie wody Zbawienia.

Odpuść — błagam — odpuść jej, Panie! Nie idź z nią na sąd. Niech nad sądem góruje miłosierdzie. Bo przecież słowa Twoje są niezawodne, a miłosiernym miłosierdzie obiecałeś. Z Twojej łaski oni są miłosierni; Ty zmiłujesz się nad tym, komu będziesz miłościw, miłosierdzie okażesz temu, nad kim się ulitujesz. Wierzę, że to, o co Cię proszę, już spełniłeś, ale ofiarę ust moich przyjmij, Panie, łaskawie.

Ona, gdy chwila jej odejścia była już bliska, nie zatroszczyła się o to, żeby jej zwłoki spowito w całun kosztowny, ani o to, by je namaszczono wonnościami. Nie zapragnęła jakiegoś nadzwyczajnego grobowca ani tego, by ją w ziemi rodzinnej pogrzebano. Nie tego od nas żądała, lecz tylko tego, aby ją wspominano przed Twoim ołtarzem,, gdzie za życia służyła Tobie dzień za dniem bez przerwy. Wiedziała, że stamtąd udziela się świętej Ofiary, przez którą zmazany jest tekst zawierający dekrety przeciw nam wymierzone35; w tej Ofierze triumfujemy nad wrogiem, który rachuje nasze grzechy i czyha na wszystko, o co mógłby nas oskarżyć — lecz żadnej nie może znaleźć skazy w Tym, przez którego zwyciężamy.

Któż Jemu odda Jego krew niewinną, jaka za nas przelał? Kto Jemu zapłaci — aby Mu odebrać nas — cenę, za jaka nas odkupił? Z tą Ofiarą, z sakramentem naszego Odkupienia służebnica Twoja związała się węzłem wiary. Spod Twojej obrony niechże jej nikt nie wydrze. Niech ani przemocą, ani podstępem nie zastąpi jej drogi szatan, który i lwem jest, i smokiem. Ona wrogowi nie odpowie, że niczego nie jest winna; bo przebiegły oskarżyciel mógłby wykazać, że skłamała, i uzyskać nad nią przewagę. Odpowie, że jej grzechy odpuścił Ten, któremu nikt nie zdoła oddać tego, co On za nas — sam nic nie będąc winien — zapłacił.

Niech spoczywa ona w pokoju wraz ze swoim mężem — pierwszym mężem, po którym nie poślubiła żadnego innego mężczyzny. Służyła mu, z cierpliwości wywodząc plon dla Ciebie: bo także męża zdołała dla Ciebie pozyskać. Natchnij, Panie Boże mój, sługi Twoje, moich braci, tych, którzy Twoimi są synami, a moimi panami, bo służę im i głosem, i sercem, i tym pisaniem — natchnij ich, aby wszyscy, którzy to przeczytają, wspomnieli u Twego ołtarza służebnicę Twoją, Monikę, a razem z nią Patrycjusza, jej męża zmarłego na długo przed nią, poprzez których wprowadziłeś mnie do tego życia — w jaki sposób, nie wiem.

Niech z pobożnością wspomną tych, którzy byli moimi rodzicami w przemijającym świetle tego życia, a zarazem są rodzeństwem moim — w Tobie mając ojca, ą matkę w Kościele katolickim — i takimi jak ja obywatelami wiecznego Jeruzalem, do którego wzdycha Twój lud podczas całej wędrówki, od chwili wyruszenia aż do chwili powrotu. Oby jej ostatnia zwrócona do mnie prośba wypełniła się w modlitwach wielu czytelników tych wyznań obficiej, niżby się mogła wypełnić w moich tylko modlitwach.

http://www.jankowice.rybnik.pl/czytelnia/wyznania9.html

 

 

Nauka moralna

Nie zamykaj tej księgi, Czytelniku, ani nie śpiesz się, aby rozpamiętywać życie innego bogobojnego Świętego, zanim nie spojrzysz głęboko w serce matki i nie rozważysz boleści, jakiej ta święta matka doznała za życia, albowiem i ciebie urodziła matka wśród boleści, i ty wymawiasz z nabożną ufnością słodkie słowa: “Matko nasza, Kościele święty”. Boleść matki jest bez wątpienia największa i najwięcej ma w sobie goryczy w cierpieniach tu na ziemi, może dlatego, że i miłość matki jest największa, najsłodsza i najzacniejsza, tak dalece, że jej siły i troskliwości słowa wypowiedzieć nie zdołają.

Matka przy całej swej godności jako matka skazana jest na największe cierpienia na ziemi, Wszelkie boleści dotykające dzieci odbijają się najdotkliwej w sercu matki; ona największe na świecie przechodzi męczarnie; a ile łez i umartwień kosztuje ją wychowanie dzieci! Czy syn lub córka mają choćby przeczucie tych trosk i utrapień, jakich doznawała matka przez pierwsze dwa lata po ich urodzeniu? A jeżeli potem ta czuła matka widzi dziecko, które dopiero co rozkwitało, podcięte chorobą i słabością i umierające, lub ulegające skłonnościom grzesznym – to wtedy przejmuje ją boleść nad wszystkie boleści, wtedy woła, jak wołała Najświętsza Matka u stóp umierającego Syna: “Którzy idziecie przez drogę, obaczciei przypatrzcie się, czy jest boleść, jako boleść moja” (Treny Jerem. 1,12).

Pomyśl Czytelniku o własnej matce.

Boleść matki jest najgodniejsza, chwyta każdego za serce i zniewala go do podziwu, albowiem jest to boleść matki. Matka jest tym, co może być najgodniejszego, najwspanialszego, najmilszego na ziemi; w słabości swej ma ona przywileje godne największego uznania, a najściślej łączy się ona ze Stwórcą, kiedy ulubieńca Jego, stworzenie Jego najmilsze nosi pod sercem swoim, owo stworzenie, które później Jego także ma miłować i wyznawać. Boleść matki jest tak pełna godności, że Pan Bóg prawie z zazdrością na nią spogląda i kilkakrotnie wyznaje, “że jeszcze miłosierniejszym jest, niźli matka”. Posłuchaj tylko wylania serca Jego i słów z ust Jego pochodzących: “Więcej, niźli matka mieć będę miłosierdzia ku tobie”.

Nie znajdziesz też pewnie matki, która by boleści swe zamienić chciała na skarby ziemskie i koronę królewską. Kocha też bardzo ten bolesny klejnot godności swej, dlatego Bóg odzywa się tak dobitnie, tak rozczulająco do serca dziecka: “Synu, czcij ojca twego, Janie zapominaj o boleściach matki twojej! Słuchaj, synu, tego głosu Mojego i zachowaj go, jako skałę niewzruszoną w sercu swoim: czcij matkę przez wszystkie dni żywota twego, albowiem pamiętać winieneś, że dużo wycierpiała za ciebie w żywocie swoim”.

Modlitwa

Boże, Pocieszycielu zasmuconych i Zbawco w Tobie nadzieję pokładających, któryś błogosławionej Moniki łzy pobożne o nawrócenie syna jej Augustyna miłościwie wysłuchać raczył, daj nam za pośrednictwem ich obojga grzechy nasze opłakać i miłosierdzia łaski Twojej dostąpić. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

*******************

MODLITWY DO ŚW. MONIKI I ŚW. AUGUSTYNA

Wszystkie zamieszczone niżej modlitwy za wstawiennictwem św. Moniki i św. Augustyna zaczerpnięte zostały ze strony: http://www.yeoldewoburn.net/Monica.htm (tłum. z j. ang. i oprac. G. Pindur).

Nowenna do św. Moniki

(odmawia się przez 9 kolejnych dni)

Święta Moniko, stroskana żono i matko, jakże wiele smutków przeszywało Twoje serce przez całe Twe życie. A jednak nigdy nie popadłaś w rozpacz ani nie straciłaś wiary. Z zaufaniem, wytrwałością i głęboką wiarą modliłaś się codziennie o nawrócenie swego męża oraz ukochanego syna, Augustyna. Twoje modlitwy zostały wysłuchane. Wyproś dla mnie taki sam hart ducha, taką cierpliwość i takie zaufanie do Boga, jakie Ty miałaś. Wstawiaj się za mną, droga św. Moniko, aby Bóg życzliwie wysłuchał mojej prośby za…… (tu wymień swoją intencję) i wyproś mi łaskę przyjęcia Jego woli we wszystkim. Przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana, który żyje i króluje z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

Modlitwa o nawrócenie dziecka

Zwracam się do Ciebie, św. Moniko, wspaniały wzorze wysłuchanej modlitwy za dziecko, o pomoc i radę. W Twoje kochające ramiona oddaję moje dziecko (dzieci)……, aby dzięki Twemu potężnemu wstawiennictwu mogło(-y) ono(-e) otrzymać łaskę szczerego i prawdziwego nawrócenia do Chrystusa, naszego Pana. Proszę Cię również pokornie, abyś wyprosiła mi u Pana ducha takiej samej wytrwałej i nieustannej modlitwy, jakiego udzielił On Tobie. Proszę o to przez Chrystusa, naszego Pana. Amen.

Modlitwa żony i matki

Boże, Ty, który dostrzegłeś szczere łzy i błagania św. Moniki i odpowiedziałeś na jej modlitwy nawróceniem jej męża i syna, udziel mi łaski, abym i ja potrafiła modlić się do Ciebie z takim samym szczerym zapałem i abym wyprosiła, tak jak ona, zbawienie własnej duszy oraz tych bliskich mi osób, za które jestem odpowiedzialna. Przez Chrystusa, naszego Pana, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego. Amen.

Modlitwa o przemianę i nawrócenie męża

Święta Moniko, dzięki swojej cierpliwości i modlitwom wyprosiłaś u Boga nawrócenie swego męża i łaskę życia z nim w pokoju. Proszę Cię, wyproś dla mnie i mojego męża błogosławieństwo Boże, aby również w naszym domu zapanowały prawdziwa harmonia i pokój i aby wszyscy członkowie naszej rodziny mogli osiągnąć kiedyś życie wieczne. Amen.

Modlitwa matki o pobożne życie i zbawienie wieczne dla męża i dzieci

Święta Moniko, przez Twoje palące łzy i nieustające modlitwy ocaliłaś swego syna oraz męża od wiecznego potępienia. Wyproś mi łaskę właściwego rozumienia tego, co najbardziej jest potrzebne moim dzieciom i memu mężowi do zbawienia, abym mogła skutecznie powstrzymywać ich od życia w grzechu i poprzez własną cnotę i pobożność pokazywać im drogę do nieba. Amen.

Modlitwa o wytrwałość i pomoc dla chrześcijańskich matek

Święta Moniko, wzorze matek, Ty wytrwale walczyłaś o swego zbłąkanego syna Augustyna, bez gróźb, zanosząc tylko swoje modlitewne wołania do nieba. Wstawiaj się za mną i wszystkimi współczesnymi matkami, abyśmy potrafiły uczyć nasze dzieci zbliżać się do Boga. Naucz nas być blisko naszych dzieci, nawet tych marnotrawnych synów i córek, którzy pobłądzili. Amen.

Litania do św. Moniki

Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison.

Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.

Ojcze z nieba, Boże,

zmiłuj się nad nami.

Synu, Odkupicielu świata, Boże,

Duchu Święty, Boże,

Święta Trójco, Jedyny Boże,

Święta Maryjo, bez grzechu pierworodnego poczęta,

módl się za nami i za naszymi dziećmi.

Święta Maryjo, wspaniała Matko Jezusa Chrystusa,

módl się za nami i za naszymi dziećmi.

Święta Moniko,

Wzorze żon,

Ty, która doprowadziłaś do nawrócenia swego niewierzącego męża, matko św. Augustyna,

Wymagająca i roztropna nauczycielko i strażniczko twego syna na wszystkich jego życiowych drogach,

Ty, która ostrożnie czuwałaś nad jego postępowaniem,

Ty, która dotkliwie cierpiałaś z powodu jego błędów,

Ty, która nie ustawałaś w swoich błaganiach o ratunek dla jego duszy,

Ty, która nie traciłaś nadziei nawet pośród rozgoryczenia rodzącego się w twym sercu i potoku łez,

Ty, która zostałaś napełniona pociechą, kiedy Twój syn powrócił do Boga,

Ty, która spokojnie odeszłaś do Pana, kiedy wiernie wypełniłaś swoje ziemskie obowiązki,

Ty, która wstawiasz się za wszystkimi matkami, które modlą się i płaczą tak samo jak Ty,

Chroń niewinność naszych dzieci,

prosimy Cię, św. Moniko.

Chroń je przed krzywdą ze strony złych ludzi,

Chroń je przed niebezpieczeństwami płynącymi ze złego przykładu,

Czuwaj nad działaniem łaski w ich sercach,

prosimy Cię, św. Moniko.

Módl się, aby wartości chrześcijańskie zakorzeniły się głęboko w ich sercach i przyniosły wiele owoców,

Wstawiaj się żarliwie za młodzieżą, która wchodzi w wiek dorosły,

Dla wszystkich, którzy trwają w grzechach ciężkich, wybłagaj skruchę i szczere nawrócenie,

Proś za wszystkimi matkami, aby wytrwale i z gotowością wypełniały swoje macierzyńskie obowiązki,

Powierzaj wszystkie matki opiece Przenajświętszej Maryi Panny, Matke naszego Pana,

Nakłoń łaskawie serce swego umiłowanego syna, św. Augustyna, aby ratował nasze dzieci,

Święty Augustynie, święty synu świętej matki,

módl się za nami i za naszymi dziećmi.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,

przepuść nam, Panie.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,

wysłuchaj nas, Panie.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,

zmiłuj się nad nami.

P: Módl się za nami, św. Moniko.

W: Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

 

Módlmy się: Wszechmogący Boże, który wysłuchałeś żarliwych próśb św. Moniki, spraw, prosimy, abyśmy za jej przykładem nie ustawali w naszych modlitwach i zawsze we wszystkim zgadzali się z wolą Twoją świętą. Amen.

Modlitwa o łaski za wstawiennictwem św. Moniki

Wierny Boże, Światłości naszych serc, wychwalamy Ciebie za św. Monikę, kobietę żywej wiary i wielkiej miłości. Ona troszczyła się o swego syna Augustyna i w imię Jezusa niestrudzenie przekonywała go do chrześcijańskiego życia. W odpowiedzi na jej modlitwy o nawrócenie syna i męża dałeś jej o wiele większą radość, aniżeli wszystkie jej łzy wylane w błagalnych modlitwach do Ciebie. Usłysz moją modlitwę…… (tu wymień swoją intencję). Tak jak kiedyś pochwyciłeś serce św. Augustyna, tak teraz pociągnij nasze serca ku sobie, Piękności Odwieczna, a zawsze nowa. Amen.

Modlitwa matki o wstawiennictwo św. Augustyna

Boże, który oświeciłeś św. Augustyna swoją łaską i pośród ciemności i nędzy jego grzesznego życia rozpaliłeś go swoją miłością, ulituj się również nad moją biedną duszą, a także nad moimi dziećmi, mężem i krewnymi. Wybacz nam naszą niewdzięczność, nieposłuszeństwo, miłość własną, obojętność oraz wszelkie zniewagi, jakimi kiedykolwiek obraziliśmy Twoje święte Imię. Każdy z nas zasłużył na surową karę i każdy potrzebuje nawrócenia, dlatego wzywamy wstawiennictwa Twego świętego sługi, Augustyna, który płonął tak wielką miłością do Ciebie!

O święty pokutniku, Augustynie, serafinie Bożej miłości, nieopisany cudzie Bożego miłosierdzia, uproś nam szczery, doskonały i z głębi serca płynący żal za grzechy, gorącą i wierną miłość do Boga, która przezwycięża wszelkie trudności, pokusy i udręki, a także mądrą, nieustanną gorliwość w wypełnianiu Bożych przykazań i naszych obowiązków.

Wspieraj nas szczególnie w trudach wychowania naszych dzieci. Ich cnota i niewinność wystawione są w dzisiejszym świecie na wiele niebezpieczeństw. Spójrz, jak wiele jest w nim pułapek i fałszu, które mają na celu niszczenie ich dusz poprzez to, co cielesne, poprzez słowa i zły przykład ludzi, którzy myślą wyłącznie w kategoriach doczesności. Jak będą mogły oprzeć się tym pokusom, kiedy zostaną pozbawione nadzwyczajnej pomocy?

O wielki św. Augustynie, weź nasze dzieci pod swoją opiekę! Przez wzgląd na naszą rodzicielską troskę i starania o nie, wstawiaj się za nimi do Boga. Nie dopuść, aby nasze dzieci, uświęcone wodą Chrztu świętego, przez jakikolwiek grzech ciężki zostały skazane na potępienie i karę wieczną. Zachowaj je przede wszystkim od największego zła, jakim jest wyparcie się miłości Jezusa Chrystusa poprzez umiłowanie ponad wszystko tego, co stworzone. Lepiej jest im i nam, ich rodzicom, umrzeć w łasce Bożej, aniżeli żyć w grzechach ciężkich. Błagamy o tę łaskę przez Twoje wstawiennictwo, o święty synu świętej matki, Moniki, Ty, który chętnie przyjmujesz i łaskawie słuchasz modlitw każdej matki, która zwraca się do Ciebie o pomoc. Mocno wierzę, że wysłuchasz moich próśb i wyprosisz mi łaskawą odpowiedź Boga. Amen.

Źródło: Wszystkie nasze dzienne sprawy. Modlitewnik dla rodzin

http://rodzina.opoka.org.pl/kosciol/rodzinom/3728.1,Modlitwy_do_swietej_Moniki_patronki_zon_i_matek.html

 

 

Błogosławiony Dominik
od Matki Bożej Barberi, prezbiter

Błogosławiony Dominik Barberi Dominik urodził się 22 czerwca 1792 r. w Viterbo. Wcześnie został sierotą. W wieku młodzieńczym był bliski utraty wiary i oddania się rozpuście. Kiedy jednak zagroził mu pobór do wojska napoleońskiego, uczynił ślub wstąpienia do pasjonistów. Najpierw był u nich bratem-laikiem, gdy jednak w Boże Narodzenie 1813 r. otrzymał wezwanie do apostolstwa, wziął się do nauki i w pięć lat później został kapłanem.
Wykładał następnie filozofię i teologię w uczelniach zakonnych, a równocześnie oddał się gorliwie pracy kaznodziejskiej i posługiwaniu w konfesjonale. W tym też czasie kontaktował się z konwertytami angielskimi przebywającymi w Rzymie. Od 1831 r. piastował różne funkcje przełożeńskie. W dziesięć lat później uczestniczył w wyprawie do Belgii, gdzie pasjoniści zamierzali założyć nowe placówki zakonne. Ożył wtedy jego kontakt z przedstawicielami odrodzenia religijnego w Anglii, zwłaszcza zaś stosunki z tzw. traktatariuszami i ruchem oksfordzkim. W kilka miesięcy później przybył do Anglii na stałe. Stamtąd rządził powstającą prowincją zakonną anglo-belgijską, tam też spędził ostatnie dziewięć lat swego życia. Wypełniał je intensywną i wszechstronną pracą, przede wszystkim pracą nad nawróceniem Anglii, co od dawna leżało mu na sercu.
John Henry Newman, który złożył na ręce Dominika wyznanie wiary, powiedział później, że przyczynił się on do jego nawrócenia. Niektórzy nazywali go drugim Augustynem z Canterbury. Zmarł w czasie podróży w gospodzie dworcowej w Reading (Anglia) w dniu 27 sierpnia 1849 r. Pozostawił po sobie obfitą, ale w większości nie wydaną spuściznę literacką. Są to pisma z zakresu apologetyki, filozofii, teologii, zwłaszcza teologii moralnej oraz szereg rozważań i dziełek duchownych. Niektóre z nich są wyraźnymi świadectwami jego częstych przeżyć mistycznych.
Papież Paweł VI beatyfikował Dominika w 1963 r.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-27b.php3

 

Błogosławiona
Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica

Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero Maria Pilar Izquierdo Albero urodziła się 27 lipca 1906 r. w Saragossie w bardzo ubogiej rodzinie, w której otrzymała staranne wychowanie chrześcijańskie. Nie uczęszczała do żadnej szkoły. W wieku 16 lat podjęła pracę w fabryce, gdzie zwróciła na siebie uwagę otoczenia dobrocią, pracowitością, prostotą i pokorą. W 1926 r. w drodze z pracy uległa wypadkowi, a rok później została sparaliżowana i straciła wzrok. Tak rozpoczęła się jej kilkunastoletnia “droga krzyżowa”, która jednocześnie stała się szkołą dojrzałego życia duchowego. Jej dom przerodził się wówczas w oazę duchowego pokoju i światła, a także stał się miejscem pokrzepienia dla wszystkich, którzy ją odwiedzali, zwłaszcza w trudnym okresie hiszpańskiej wojny domowej.
8 grudnia 1939 r. – w uroczystość Niepokalanego Poczęcia – Maria Pilar doznała cudownego uzdrowienia. Wkrótce wraz z grupą przyjaciółek udała się do Madrytu, by zrealizować swoje marzenie: założyć zgromadzenie, którego charyzmatem miał być apostolat wśród ubogich. O jego utworzeniu myślała już od trzech lat. Nowy instytut pod nazwą Pobożne Stowarzyszenie Misjonarek Jezusa, Maryi i Józefa mógł rozpocząć działalność dopiero w 1942 r., kiedy to został oficjalnie zatwierdzony przez miejscowego biskupa. Dwa lata później, na skutek licznych pomówień, Maria za radą spowiednika opuściła wspólnotę.
W tym okresie znów podupadła na zdrowiu. Zmarła w San Sebastián 27 sierpnia 1945 r. Po jej śmierci współsiostry, wierne jej charyzmatowi, w 1947 r. powołały do istnienia Dzieło Misyjne Jezusa i Maryi. Maria została beatyfikowana w 2001 r.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-27c.php3

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Arles, w południowej Francji – św. Cezarego, biskupa. Na wyspach Leryńskich został mnichem. Gdy ze względów zdrowotnych przybył do Arles, tamtejszy biskup wyświęcił go i powierzył mu w zarząd klasztor na wysepce Rodanu. Wówczas to Cezary napisał dla mnichów regułę. W roku 503 przymuszono go do objęcia stolicy biskupiej. Zdobył na niej wielkie poważanie, co m.in. ujawniło się na synodach, w których wziął udział. Dla założonego przez siebie klasztoru żeńskiego napisał drugą regułę. Pozostawił też wiele innych pism. Zmarł w roku 543.

oraz:

świętych męczenników Aroncjusza, Fortunata, Honorata i Sabiniana – synów św. Bonifacego i św. Tekli (+ ok. 304); św. Jana, biskupa (+ IX w.); św. Liceriusza, biskupa (+ ok. 540); św. Małgorzaty, wdowy (+ ok. 1345); świętych męczenników: małżonków Marcelina, trybuna, i Mannel oraz ich synów Jana, Piotra i Serapiona (+ ok. 287); św. Pemena (+ IV/V w.); świętych męczenników Rufusa i Karpofora (+ III/IV w.); św. Sygariusza, biskupa (+ ok. 600)

O autorze: Judyta