Słowo Boże na dziś – 29 sierpnia, piątek – Męczeństwo św. Jana Chrzciciela, wspomnienie

Myśl dnia

Człowiek, który kłamie, nie ma w duszy nic świętego. Prawda jest cenniejsza od wszystkiego.

Anton Makarenko

MĘCZEŃSTWO ŚW. JANA CHRZCICIELA
– WSPOMNIENIE OBOWIĄZKOWE

 

PIERWSZE CZYTANIE  (Jr 1,17-19)

Mów wszystko, co ci rozkażę

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.

Pan skierował do mnie następujące słowa: „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym ci czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną ze stali i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą, mówi Pan, by cię ochraniać”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 71, 1-6.15ab i 17)

Refren: Usta me głoszą Twoją sprawiedliwość.

W Tobie, Panie, ucieczka moja, *
niech wstydu nie zaznam na wieki.
Wyzwól mnie i ratuj w Twej sprawiedliwości, *
nakłoń ku mnie swe ucho i ześlij ocalenie.

Bądź dla mnie skałą schronienia *
i zamkiem warownym, aby mnie ocalić,
bo Ty jesteś moją opoką i twierdzą. *
Boże mój, wyrwij mnie z rąk niegodziwca.

Bo Ty, mój Boże, jesteś moją nadzieją, *
Panie, Tobie ufam od młodości.
Ty byłeś moją podporą od dnia narodzin, +
od łona matki moim opiekunem, *
Ciebie zawsze wysławiałem.

Moje usta będą głosiły Twoją sprawiedliwość *
i przez cały dzień Twoją pomoc.
Boże, Ty mnie uczyłeś od mojej młodości *
i do tej chwili głoszę Twoje cuda.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 5,10)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem oni będą nazwani Synami Bożymi.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA  (Mk 6,17-29)

Ścięcie Jana Chrzciciela

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.
Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.
Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.
Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”.
Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?”
Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”.
Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”.
A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.
Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Oto słowo Pańskie.

*****************************************************************************************

 

KOMENTARZ

Wszystko i nic

Herod, patrząc na niego z zewnątrz, posiada wszystko: bogactwo, służbę, władzę. Ale tak nie jest – brakuje mu wewnętrznej wolności wobec samego siebie, świata, własnych instynktów, opinii innych ludzi. Jan Chrzciciel natomiast nie ma nic, jest w więzieniu, nie może nauczać ludu, nie może chrzcić, nie może prowadzić swoich uczniów, nie może decydować o sobie ani o swojej przyszłości, ma jednak to, czego brakuje Herodowi – wewnętrzną wolność i umiłowanie prawdy, dla której poświęcił wszystko, aż po oddanie życia.

Jezu, patrząc na Twojego poprzednika, odkrywam, jak względne jest to, co mogę czy co posiadam, wobec tego, kim jestem! Proszę, abym zawsze był wiernym świadkiem Twojej prawdy.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

W dzisiejsze wspomnienie św. Jana Chrzciciela modlimy się w kolekcie, „abyśmy nieustraszenie walczyli w obronie wiary, którą wyznajemy”. Dzisiejszy patron zapłacił śmiercią za swoją odwagę i jednoznaczność. Na co dzień raczej nie stajemy przed wyzwaniami o tak poważnych konsekwencjach. Są za to inne, które wymagają cnoty męstwa: szczera rozmowa z mężem, żoną, dzieckiem, przyjacielem… Wejście w trud, którego chętnie by się uniknęło przez „przeczekanie”… Drobne, niepozorne sytuacje, od których może wiele zależeć, niekiedy nawet czyjeś życie. Módlmy się za wstawiennictwem św. Jana Chrzciciela o męstwo w codzienności, które uchroni nas przed grzechem zaniechania dobra.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 134

 

PROŚCIE, A BĘDZIE WAM DANE

„Panie, naucz nas się modlić” (Łk 11,1)

Jeśli pierwsza część „Ojcze nasz” jest doskonałym wzorem modlitwy adoracji i uwielbienia, to druga część jest modlitwą prośby. Trzy krótkie prośby streszczają wszystkie zasadnicze potrzeby człowieka, przedstawione Ojcu niebieskiemu z istotną prostotą i zwięzłością.

„Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” (Mt 6; 11); chleb wyobraża wszystko, co służy życiu doczesnemu. Nie jest czymś nieprzystojnym mówić o tym do Boga, który jest „Ojcem naszym”, ponieważ również życie ciała jest Jego darem i tylko utrzymując je można Mu służyć. Jezus jednak naucza, że trzeba być umiarkowanym, nie prosić o nic ponad to, co jest konieczne, i zadowalać się tym, co wystarcza do życia na każdy dzień. Jest to całkowicie zgodne z Jego upomnieniem: „Nie troszczcie się o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie” (tamże 34).

„I przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili” (tamże 12). Przebaczenie Boga jest potrzebne człowiekowi jeszcze bardziej niż chleb, nie tylko z powodu jego grzechów, lecz także dlatego, że całe jego życie jest wielkim długiem względem Tego, który go stworzył, odkupił i każdego dnia obsypuje swoimi dobrodziejstwami. Kto może powiedzieć, że korzysta należycie z otrzymanych darów? Kto może powiedzieć, że miłuje Boga z całego serca i ze wszystkich sił? Ojciec niebieski jednak jest gotów odpuścić wspaniałomyślnie każdy dług swoim dzieciom, pod warunkiem, że i one ze swej strony potrafią przebaczać sobie wzajemnie wszelką obrazę. Prośba o przebaczenie jest jedną z najbardziej zawstydzających i zobowiązujących.

„I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego” (tamże 13). Najgorsze zło, w jakie chrześcijanin może popaść, stanowi grzech, dlatego Jezus uczy prosić nie tyle o to, by być wolnym od wszelkiej pokusy, ile raczej, by jej nie ulec. To właśnie powiedział Apostołom w noc pojmania: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Mt 26, 41). Jak dziecko, gdy zauważy niebezpieczeństwo, szuka pomocy u ojca, tak chrześcijanin w czasie pokusy chroni się w Sercu Boga. Jest dzieckiem i może liczyć na Ojca niebieskiego. Jeśli jego modlitwa czerpać będzie natchnienie z tej, której nauczał Jezus, to wolno mu przedstawiać każdą prośbę.

  • O Panie mój, jak ośmieli się jeszcze prosić Ciebie o łaski ten, kto tak jak ja źle Tobie służył i tak niedbale strzegł Twoich darów? Na jaką wiarę może jeszcze zasługiwać, kto tyle razy Ciebie zdradził? Cóż więc pocznę, o Boski Pocieszycielu strapionych i lekarzu każdego, kto u Ciebie szuka lekarstwa? Czy może lepiej będzie, że zamilczę o moich potrzebach, czekając, aż Ty im sam zaradzisz? Z pewnością nie, Panie, ponieważ Ty, o moja rozkoszy, wiedząc, jaka będzie mnogość tych naszych potrzeb i jaką to będzie ulgą dla nas, gdy się z nich wynurzymy przed Tobą, zachęcasz nas, byśmy Cię prosili, obiecując, że nas wysłuchasz (św. Teresa od Jezusa: Walania duszy do Boga 5, 1).
  • O Panie, wszystko, o co Cię proszę, bylebym tylko prosił Cię z wiarą i ufnością, że otrzymam, Ty mi dasz, pod warunkiem jednak, że to, o co Cię proszę, nie będzie dla mnie szkodliwe… Jesteś ojcem, ojcem wszechmogącym i mądrym, tak jak jesteś również nieskończenie dobry i czuły. Przemawiasz do swojego dziecka, tak małego, że zaledwie się jąka, a chodzi, gdy podtrzymujesz je Twoją ręką, i mówisz mu: wszystko to, o co Mnie poprosisz, dam ci, bylebyś tylko prosił o to z ufnością. A potem dajesz mu to z wielką łatwością… gdy jego prośby są rozumne, przede wszystkim zaś gdy odpowiadają Twoim pragnieniom, uczuciom, jakie pragniesz w nim widzieć, gdy są zgodne z tym, czego Ty sam pragniesz… Jeśli prosi Cię o rozrywki, które mogą mu przynieść zło… odmawiasz mu ich z dobroci względem niego, lecz pocieszasz go, udzielając mu innych słodyczy nie grożących niebezpieczeństwem… i bierzesz go za rękę, by zaprowadzić nie tam, gdzie chce iść, lecz gdzie jest lepiej, by poszedł (Ch. de Foucauld).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 121

http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140829.htm

 

Komentarz do Ewangelii:

Św. Beda Czcigodny (ok. 673-735), mnich, doktor Kościoła
Hymn na męczeństwo św. Jana Chrzciciela; PL 94,630

 

„Zwiastun w śmierci jak i w życiu”
 

Znamienity zwiastun łaski i posłaniec prawdy,
Jan Chrzciciel, pochodnia Chrystusa,
staje się ewangelistą wiecznego Światła.
Nie ustawał w dawaniu świadectwa prorockiego
w swoim przesłaniu, życiu i działalności,
a dzisiaj znaczy je swą krwią i męczeństwem.
Zawsze poprzedzał swego Mistrza:
Swym narodzeniem głosił Jego przyjście na świat.
Chrzcząc skruszonych w Jordanie
zapowiadał Tego, który przychodził ustanowić swój chrzest.
A śmierć Chrystusa Odkupiciela, jego Zbawiciela, który dał życie światu,
Jan Chrzciciel jej także najpierw doświadczył,
wylewając swą krew dla Niego, z miłości.

Okrutny tyran na próżno go skrywa, skutego w więzieniu,
w Chrystusie łańcuchy nie mogą związać tego, którego wolne serce otwiera się na Królestwo.
Jakże ciemności i męki ponurego więzienia
mogłyby przemóc tego, który widzi chwałę Chrystusa
i otrzymuje od Niego dary Ducha?
Chętnie nadstawia swoją głową pod miecz kata;
bo jakże by mógł utracić głowę,
ten, który ma Chrystusa za Pana?

Jest szczęśliwy, że dzisiaj zakończył swą rolę zwiastuna
przez odejście z tego świata.
Był świadkiem za swojego życia
Chrystusa, który jest i przychodzi,
i swą śmiercią Go głosi dzisiaj.
Czy otchłań mogłaby zatrzymać posłańca, który jej się wymyka?
Sprawiedliwi, prorocy i męczennicy radują się,
idąc z nim na spotkanie Zbawiciela.
Wszyscy otaczają Jana pochwałą i miłością.
Razem z nim błagają Chrystusa, aby wreszcie przyszedł do swoich.

O wielki zwiastunie Odkupiciela, nie opóźnia się Ten,
który cię uwalnia na zawsze od śmierci.
Pod przewodnictwem twego Pana
wejdź, ze świętymi, do chwały!

 

www.evzo.pl

 

Nie lękaj się

Podłożem ogromnej większości ludzkich lęków i strachów jest troska o swój wizerunek. Jak wypadnę w oczach innych ludzi? Co o mnie powiedzą? Co sobie pomyślą?

Warto przyjrzeć się temu, co jest na dnie serca, czy czasem nie gości w nim strach przed tym, że inni będą o mnie źle mówili czy myśleli. Czy czasem moje „ja” nie jest dla mnie najważniejsze?

Nie mam wpływu na to, jak inni będą mnie postrzegali. Choćbym nie wiem, jak się starała, i tak to, co zrobię czy powiem, może zostać – i z reguły zostaje inaczej odebrane, zrozumiane, przeinaczone. Szkoda czasu i życiowej energii na prostowanie i wyjaśnianie, gdyż nie jestem w stanie sprawić, by drugi człowiek zmienił swoje zdanie o mnie, jeśli on sam nie będzie zainteresowany poznaniem prawdy.

Św. Jan Chrzciciel to wzór człowieka, którego nie obchodzi to, jak inni odbiorą jego słowa, jego czyny. On robił swoje, wypełniając aż do śmierci wolę Boga.

Dlatego, mimo że zginął, nadal żyje. Nie został zwyciężony przez Herodiadę.

 

Czytania mszalne rozważa Elżbieta Krzewińska

http://biblia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2014-08-29

 

Nie ma grzechów lekkich – Mk 6, 17-29

Mieczysław Łusiak SJ

Grzech na ogół pociąga za sobą kolejny grzech. Jeśli sądzimy, że uda nam się grzeszyć tylko do pewnego stopnia, że możliwe jest określenie z góry pewnej granicy rozmiarów popełnianych grzechów, to jesteśmy w wielkim błędzie.

 

Grzech zawsze wywołuje reakcję łańcuchową. Dlatego powinniśmy wystrzegać się każdego grzechu, nie tylko ciężkich. Tak naprawdę nie ma bowiem grzechów lekkich. Są tylko grzechy ciężkie, które dopiero “dorastają”, które jeszcze się nie rozwinęły.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2103,nie-ma-grzechow-lekkich-mk-6-17-29.html

 

****************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

29 SIERPNIA 2014

**********************

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa.
Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa.

Głowa św. Jana Chrzciciela Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-29a.php3

Okrutne życzenie Salome

Nichelangelo Merisi da Caravaggio

“Ścięcie św. Jana Chrzciciela”, olej na płótnie, 1608,
Muzeum św. Jana, La Valetta

 

PowiększenieTo jedno z najlepszych, ale też najbardziej przygnębiających dzieł Caravaggia. W namalowanej przez niego scenie nie ma ani nadziei, ani heroizmu. Artysta byt w fatalnej sytuacji psychicznej, kiedy tworzył ten obraz. W 1606 roku podczas bójki zabił człowieka. Ścigany za morderstwo, musiał uciekać z Rzymu. Schronił się na Malcie. Do końca życia nie odzyskał spokoju i pogody ducha.

Scena męczeństwa św. Jana Chrzciciela jest pogrążona w brunatnym cieniu. Oprawcy znęcają się nad świętym przed ponurym murem więziennym. Egzekucji przyglądają się przez zakratowane okno dwaj więźniowie. Jan leży na ziemi nieprzytomny, być może już martwy. Półnagi kat za chwilę odetnie mu głowę. Nadzorca kata palcem wskazuje na misę. To nawiązanie do słów Salome: “Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela” (Mk 6,25).

Święty Jan Chrzciciel ganił króla Heroda za to, że odebrał żonę Herodiadę swemu bratu, Filipowi. Herod z zemsty uwięził Jana, nie chciał go jednak zabijać. Mściwa Herodiada szukała jednak okazji do zgładzenia proroka. Podczas uroczyście obchodzonych urodzin Heroda jej córka, Salome, zabawiała gości tańcem. Król był zachwycony. Spontanicznie obiecał spełnić każde jej życzenie. Dziewczyna zażądała śmierci świętego. Herod nie chciał już wycofać obietnicy i kazał zgładzić proroka. Chwilę później Salome mogła przynieść jego głowę swej okrutnej matce.

Caravaggio przywiązywał dużą wagę do tego obrazu. To jedno z nielicznych dzieł, które podpisał. W małej kałuży krwi, koło głowy Jana, umieścił litery (niewidoczne na reprodukcji) f. Michela, czyli fecit (wykonał) Michela(ngelo).

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 35 – 37 sierpnia 2006r.

Smutek katów

PIERRE CECILE PUVIS DE CHAVANNES

“Ścięcie św. Jana Chrzciciela”,
olej na płótnie, ok. 1869 National Gallery, Londyn

 

Powiększenie Stojący z lewej strony kat wziął już potężny zamach. Bezbronny Jan Chrzciciel klęczy, oczekując na cios miecza. Cały czas trzyma jednak w ręce krzyżyk symbolizujący zapowiedź ofiary Chrystusa. Nie przestaje być prorokiem do ostatniej chwili.

Święty Jan Chrzciciel ganił króla Heroda za to, że odebrał żonę Herodiadę swemu bratu. Herod z zemsty uwięził Jana. Mściwa Herodiada szukała okazji do zgładzenia proroka. Podczas przyjęcia u Heroda jej córka Salome zabawiała gości tańcem. Oczarowany król obiecał spełnić każdą jej prośbę. “Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela” (Mk 6,25) – usłyszał. Chwilę później święty został zamordowany.

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela zawsze pobudzało wyobraźnię artystów. Wizja francuskiego symbolisty Puvisa de Chavannes wyróżnia się oryginalnością spojrzenia. Prześladowców świętego – Heroda, a zwłaszcza Herodiadę i Salome, zwykle przedstawiano jako perwersyjnie zadowolonych ze śmierci Jana. Tutaj jest inaczej. Herod w czerwonym, królewskim płaszczu i Salome, w białej sukni i z misą w ręku, stoją z prawej strony zatroskani i zamyśleni. Trudno powiedzieć, czy żałują swego czynu, czy obawiają się konsekwencji, ale na pewno nie cieszą się i nie odczuwają satysfakcji. Na drugim planie widać rozpaczającą kobietę chowającą twarz w dłoniach.

Do postaci Salome pozowała księżna Marie Cantacuz?ne, która wiele lat później, w 1897r., poślubiła artystę. Jako Herod został sportretowany sławny pisarz Anatole France.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 34 – 23 sierpnia 2009r.

Benedykt XVI

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

Audiencja generalna 29 sierpnia 2012— Castel Gandolfo

Drodzy Bracia i Siostry!

W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.

Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.

po polsku:

Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!

Służba Kościołowi przy ołtarzu

Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.

Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (9-10/2012) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_29082012.html

 

KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI

Genialny Jan Chrzciciel

 


Człowiekiem, który odegrał w życiu Jezusa olbrzymią rolę, nie do przecenienia, był Jego kuzyn Jan Chrzciciel. Można sobie jakoś wyobrazić ich braterskie współdziałanie. Choć Jan prowadził życie pustynne, wszystko wskazuje na to, że – prawie równolatkowie – spotykali się oni po wiele razy. Do rozpaczy doprowadzały ich zabobon i ciemnota ludu, w które wciągnęli go faryzeusze. Dzielili się przerażeniem, w jakie wprawiał ich fanatyzm, przewrotność, zarozumialstwo tych nauczycieli Izraela. Największe jednak oburzenie wywoływało w nich fałszowanie Pisma Świętego przez talmudystyczne interpretacje. Byli coraz bardziej świadomi, że nie wolno im tego tolerować, choć zdawali sobie sprawę, co to znaczy naruszyć istniejący stan rzeczy. Wiedzieli, że ich wystąpienie grozi śmiercią – nawet nie grozi, ale jest pewnością – i to najszybszą z wszystkich. Nie mieli alternatywy.

Ale choć wspólnie dokonywali nowych odkryć, choć biegli do siebie, aby się podzielić nowymi rewelacjami, jedno jest pewne, że układ, jaki między nimi panował, nie był koleżeński. Jezus górował nad Janem, przewyższał Jana pod każdym względem. Mówiąc w skrócie: Jan zobaczył w Jezusie Mesjasza wyczekiwanego przez proroków i cały naród izraelski. To Jezus był Tym, który miał Ducha Świętego. Jan w sposób dosadny określa swoją pozycję wobec Jezusa: „Nie jestem godzien, aby rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Mk 1, 7-8). Bo ułożyli plan działania: Najpierw startuje znany już społeczeństwu izraelskiemu pustelnik Jan, a dopiero potem Jezus.

Gdy zapoznajemy się z nauką Jana, widzimy, jak dużo w niej jest z tego, co potem Jezus głosił. „Przyszli zaś także celnicy, żeby przyjąć chrzest i rzekli do niego: ‘Nauczycielu, co mamy czynić?’ On im powiedział: ‘Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono’. Pytali go też i żołnierze: ‘A my, co mamy czynić?’ On im powiedział: ‘Na nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie’„ (Łk 3, 12-14).

Ten tekst świadczy, że przychodzili do Jana grzesznicy, do których należeli celnicy. I to nie tylko przychodzili na słuchanie słowa, ale i na porozmawianie, co było zabronione przez faryzeuszy. A jeżeli Jan już podjął rozmowę z nimi, to powinien nakazać im, aby zrezygnowali z grzesznego zawodu celnika. A on odpowiedział: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono”.

Przychodzili również żołnierze. Warto zauważyć, że nie byli to na pewno Izraelici. Ci wywalczyli sobie przywilej, że nie byli zaciągani do rzymskiej służby wojskowej. A więc to byli poganie, a co najwyżej Samarytanie. A i ci ludzie byli przez Jana traktowani na równi z Żydami. I znowu Jan powinien im powiedzieć: „Odejdźcie od tego grzesznego zawodu”. A tymczasem on poleca im tylko uczciwie wykonywać swój zawód.

Ale zdanie jeszcze bardziej rewolucyjne niż tamte, to zdanie skierowane do samych Żydów: „Wydajcie więc godne owoce nawrócenia i nie próbujcie sobie wmawiać: ‘Abrahama mamy za ojca’, bo powiadam wam, że z tych oto kamieni może Bóg wzbudzić potomstwo Abrahamowi” (Mt 3, 8-9). Ni mniej, ni więcej, dla Jana, gdy chodzi o zbawienie, nie jest ważna narodowość izraelska, ale uczciwe życie. A przecież, zdaniem faryzeuszów, tylko Izraelici mogą dostać się do nieba, a wszyscy nie-Izraelici są skazani na piekło.

Gdy Jezus pojawia się nad Jordanem, Jan traci na popularności. Wykorzystuje to Herod i zabija go.

http://www.mateusz.pl/goscie/zd/22/zd22-07.htm

 

„Nie pojawił się nikt, kto byłby większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 11)

Bp Kazimierz Romaniuk

1. Wielkość Jana Chrzciciela wynikała przede wszystkim z odkrycia przez niego pewnego dnia tego, co uznał za najważniejsze w swoim życiu. Na tym zresztą polega po dzień dzisiejszy doskonałość każdego człowieka, a zwłaszcza świętość wszystkich wyniesionych na ołtarze; oni dokonali bardzo cennego wynalazku; odkryli to, za co warto jest poświęcać całe życie, zaś życie owo sprowadzało się do tego, żeby owemu odkryciu pozostać wiernym aż do śmierci. W przypadku Jana Chrzciciela dokonanie tego rodzaju odkrycia było wyjątkowo niełatwe. Należał bowiem Chrzciciel do pokolenia ludzi, którym wypadło żyć na pograniczu Starego i Nowego Testamentu. Mówiąc dokładniej, był Jan wychowany w atmosferze domu o tradycjach typowo judaistyczno-starotestamentalnych, ponieważ jego ojciec był, jak wiadomo, kapłanem, spędzającym wiele czasu w świątyni jerozolimskiej. Otóż Jan decyduje się, mimo wszystko, pójść za Jezusem. Taka decyzja to dowód nie tylko wprost nadprzyrodzonej mądrości, ale także wyraz nie lada odwagi. Dokonując bowiem tego wyboru narażał się Jan na co najmniej dwa zarzuty:
– że sprzeniewierza się Bogu jedynemu;
– że nie okazuje należytego umiłowania własnej ojczyzny. Publiczne oświadczenie w rodzaju: „Nie zaczynajcie wmawiać w siebie: Mamy przecież ojca Abrahama. Zapewniam was bowiem, że Bóg z tych oto kamieni może sobie powołać do życia synów Abrahama” (Łk 3, 8) – to duże ryzyko. To wprost bluźnierstwo taka wypowiedź o narodzie, który, na mocy przymierza synajskiego, uchodził za szczególną własność Boga.

2. O wielkości Jana Chrzciciela świadczy także jego wierność życiowemu powołaniu. Jan był przekonany, że to powołanie polegało na przygotowywaniu Jezusowi gruntu do Jego ziemskiej działalności. Utożsamiał się z tym powołaniem do tego stopnia, że nie uważał się w ogóle za kogokolwiek, lecz jedynie za głos wołającego na pustyni. Na pytanie Żydów, za kogo uważa siebie samego, Jan odpowiedział: „Ja jestem głosem wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską” (J 1, 23). A przecież tylko po ludzku sądząc Jan miał okazję zrobić wielką karierę, bo jedni uważali go za Mesjasza, inni za Eliasza a jeszcze inni za jednego z proroków (J 1, 20-22). Wszystkie tego rodzaju pogłoski Jan dementował osobiście i bardzo zdecydowanie.
Wiąże się z tym także sposób, w jaki Jan Chrzciciel schodził z publicznej sceny. Należy przecież pamiętać, że do czasu pojawienia się Jezusa, Jan posiadał jakby własną szkołę. Wiadomo, że należeli do niej Szymon Piotr i Andrzej. To właśnie od Jana dowiadują się ci dwaj, kim był Jezus z Nazaretu: to „Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29). Od samego Jana słyszą też jego dotychczasowi uczniowie,
– że ten „który po nim przyjdzie, jest większy” (J 1, 3))
– że Jan „udziela chrztu” po to, aby On mógł się objawić Izraelowi” (1, 31)
– że Jan osobiście widział, jak Duch zstępował z nieba i spoczął na głowie Mesjasza” (J 32 n)
– że Jan uważa Go za Syna Bożego (1, 34)
– że Jan „nie jest nawet godzien nosić Jego sandałów” (Mt 3, 12)
– że Jan ma się świadomie umniejszać po to, żeby On wzrastał (J 3, 30).
Ta lojalność wobec Jezusa świadczy również o wielkości duchowej Jana Chrzciciela.

3. W ocenie samego Jezusa o wielkości duchowej Jana Chrzciciela świadczy także aż heroicznie skromny styl życia, czyli to, w co się ubierał, czym się odżywiał i gdzie mieszkał: skóra wielbłądzia służyła mu za odzienie, szarańcza i miód leśny – za pożywienie a pustynia i nadjordańskie zarośla, za mieszkanie. Nie pociągały go ani pałace ani miękkie szaty (Mt 11, 8).
To godne uwagi, że w wypowiedzi Jezusa jest mowa właśnie o tej niezwykłej skromności życia Jana Chrzciciela, choć przecież widoczne były inne przymioty jego charakteru. Prawdopodobnie taki styl życia robił szczególne wrażenie na współczesnych.

4. O mądrości Jana, tego głosiciela zasad moralnych, a pośrednio o jego wielkości świadczy także dobór adresatów jego pouczeń. Pomijając przypadek Heroda – o którym dokładniej za chwilę – zwracał się Jan do celników i do wojskowych. Od tych dwu kategorii ludzi zależało bardzo wiele; pierwsi zarządzali pieniędzmi, drudzy mieli do dyspozycji broń. Od jednych i drugich zależał ład społeczny a pośrednio jakość codziennego życia poszczególnych jednostek. Celnicy wyraźnie nadużywali swojej władzy a dokładniej mówiąc finansowych wpływów. Nie wolno im było tego czynić. Wojskowi mieli jeszcze więcej na sumieniu: jednym dokuczali, innych wykorzystywali. Sposobów na prowadzenie obydwu tych działań zawsze było wiele.
5. Nigdy też Jan nie uprawiał żadnej demagogii, określanej dziś mianem populizmu. Przeciwnie, nigdy nie owijał prawdy w tak zwaną bawełnę, a formą swoich wypowiedzi raczej zrażał niż przyciągał ludzi do siebie. Mówił na przykład: „Wy, plemię żmijowe, kto wam powiedział, że unikniecie zbliżającego się gniewu?… Siekiera jest już przyłożona do korzeni drzew; każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu będzie wycięte i wrzucone do ognia” (Mt 3, 7-10). I dorzucił zdanie opisujące przyszłą działalność Mesjasza: „Ma On w ręku wiejadło, którym oczyści swoje klepisko; ziarno zbierze do spichlerza a plewy wrzuci do ognia, który nigdy nie gaśnie” (Mt 3, 12). O bezkompromisowości jego postawy jako głosiciela zasad moralnych najwyraźniej świadczy incydent z tetrarchą Herodem, który wziął Herodiadę, żonę brata Filipa. Świadom przecież następstw, które go za to czekały, Jan odważnie upominał Heroda mówiąc: „Nie wolno ci jej mieć” (Mt 14, 2). Sprawdziły się najczarniejsze przewidywania: „Herod kazał pochwycić Jana i skrępowanego wtrącić do więzienia” (Mt 14, 3), po czym „wydał rozkaz, żeby ścięto Jana w więzieniu” (Mt 14, 10).
Na koniec bardzo szczególne znaczenie posiada fakt zwrócenia się właśnie do Jana o udzielenie chrztu Jezusowi. Sposób, w jaki Jan zareagował na tę prośbę też jest godzien podkreślenia.

Prorok znad Jordanu – św. Jan Chrzciciel

dodane 2003-06-24 05:18

ks. Tomasz Horak

Wiele dzieci każdego dnia na świat przychodzi. Ale nie każde jest zapowiadane przez anioła. Wielu ludzi świętuje swoje urodziny. Ale nie wszystkie są wspominane przez dwadzieścia wieków.

Prorok znad Jordanu - św. Jan Chrzciciel   El Greco (PD) Św. Jan Chrzciciel

Boża logika Jana Chrzciciela

W Kościele katolickim 29 czerwca wspominamy męczeństwo świętego Jana Chrzciciela. Ktoś nieuważny i powierzchowny mógłby powiedzieć, że ten wyjątkowy człowiek, stojący na pograniczu Starego i Nowego testamentu zginął przez kobietę. To Herodiada, którą Herod „odbił” swemu bratu Filipowi, mimo że była jego żoną, próbowała doprowadzić do zgładzenia Jana Chrzciciela. W relacji świętego Marka Ewangelisty Herod wychodzi na kogoś, kto nie jest całkiem zły, bo chociaż trzymał Jana w więzieniu, to „przecież chętnie go słuchał”. Jednak, jak mówi jedna z moich koleżanek redakcyjnych, słuchał ale nie reagował. Jan mówił mu wyraźnie: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herod nie tylko nie oddalał Herodiady, lecz ulegał jej we wszystkim. I właśnie z powodu tego ulegania zginął Jan Chrzciciel.

A odbyło się to tak:

„Gdy w czasie uczty córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela». A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce”.

Wszyscy często doświadczamy, że prawda jest niewygodna, a subtelne kłamstwo wydaje się najlepszym wyjściem. Nie jest to jednak logika Boża. Ci, którzy są z Prawdy, zawsze będą mieć przeciw sobie większość. Jednak nie poniosą porażki, bo Bóg ich ochrania. Święty Jan Chrzciciel w oczach Heroda i jemu podobnych przegrał swoje życie. Ocalił jednak wszystko, co cenne i prawdziwe w oczach Boga.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490381.Sw-Jan-Chrzciciel-Prorok-znad-Jordanu/10

 

 

Święty Jan Chrzciciel

dodane 2005-06-24 20:18

Historia św. Jana Chrzciciela według Ewangelii

Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”. Św. Jan był synem kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1,5). Cudowne jego narodzenie i posłannictwo zwiastował anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten w świątyni okadzał ołtarz (Łk 1,8-17). Przyszedł na świat w sześć miesięcy przed narodzeniem Pana Jezusa (Łk 1,36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał, zgodnie z poleceniem anioła, imię Jan, co znaczy: „Bóg jest łaskawy” albo „Jahwe się zmiłował”.

Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1,68-79). Poprzez swoją matkę, Elżbietę, był krewnym Pana Jezusa (Łk 1,36), starszy od Niego o sześć miesięcy. Zachariasz był niemy aż do nadania imienia dziecku, gdyż nie chciał uwierzyć obietnicy anioła i żądał znaku. Cud odzyskania mowy przy nadawaniu imienia Janowi rozsławił imię dziecka.

Tajemnicze jest zdanie św. Łukasza, że „Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1,80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z Esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumram swoją wspólnotę.

Kiedy św. Jan miał lat 30, wtedy wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Tak też uczynił, a było to w roku piętnastym panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3,1), czyli w 30 roku naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

Według zgodnego świadectwa Ewangelistów zjawienie się św. Jana wywołało w Ziemi Świętej żywy oddźwięk. Sprawiła to sama nowina, jaką głosił, że Mesjasz oczekiwany przez tak wiele lat, jest już blisko. Niemniejsze wrażenie musiał wywołać sam jego strój i tryb życia:

„Miał bowiem za odzienie sierść wielbłąda i pas skórzany na biodrach. Żywił się zaś jedynie szarańczą i miodem leśnym” (Łk 3,2-6; Mt 3,1-6). Jako herold Mesjasza podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy cielesna przynależność do pokolenia Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał w rzece Jordan chrztu pokuty (Łk 3,7-14; M t 3,7-10; Mk 1,8).

Ruch religijny, zapoczątkowany przez św. Jana, ogarnął całą Palestynę. Garnęła się do niego; „Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3,5; Mk1,5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Św. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że „Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów”(Mt 3,11).

Pewnego dnia zjawił się nad rzeką Jordan sam Jezus Chrystus: „żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymał Go mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» (Mt 3,13-14). Po przyjęciu chrztu z rąk św. Jana Chrzciciela miała miejsce epifania Trójcy Świętej. Jan niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29.36). Wiemy, że na skutek tego wyznania dwaj pierwsi uczniowie zjawili się przy Chrystusie Panu – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1,37-40).

Św. Jan Chrzciciel nauczał w pobliżu miasta Jerycha, gdzie był bród. Czasem jednak przenosił się do innych miejsc np. Betanii (J 1,28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (/J 3,23).

Na działalność św. Jana zwrócili baczną uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli więc raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1,19; Mt 3,7).

Osobą św. Jana zainteresował się także władca Galilei. Kto wie, czy sam nie wezwał św. Jana, aby go wypytać, jaką to ma misję do spełnienia. Był nim Herod II Antypas (J 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Ten to Antypas w trzy lata potem wyśmieje Chrystusa wobec swojego dworu i przyoblecze Go w białą szatę głupca, szaleńca (Łk 23,8-12). Można się domyślać, że Herod wezwał św. Jana do swojego zamku, Macheront. Była to forteca nadgraniczna, położona na wschód od Morza Martwego, otoczona głębokimi wąwozami. Wystawił ją Herod Wielki i uczynił z niej twierdzę nie do zdobycia. Z właściwym też przepychem królewskim wyposażył wnętrze zamku. Po swojej śmierci oddał Macheront synowi, Herodowi Antypasowi, czyniąc go dziedzicem Galilei i Perei – a więc okolicy, w której znajdowała się twierdza. Gorzko jednak żałował Herod swojej ciekawości. Św. Jan bowiem skorzystał z okazji, aby mu prosto rzucić w oczy: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18). Rozgniewany król z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał św. Jana aresztować. W dniu zaś urodzin swoich wydał ucztę, w czasie której pijany pod przysięgą zobowiązał się córce Herodiady, Salome, dać wszystko cokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy św. Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14,1-12). W taki to sposób do korony wyznawcy dołączył św. Jan drugą – męczeństwa. Jezus Chrystus wystawił św. Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: – Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę – Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,7-11; Łk 7,24-27).

Św. Jan działał także przez swoich uczniów. Tworzyli oni prawdopodobnie jakąś organizację religijną. Jest bowiem mowa w Ewangeliach o postach jego zwolenników (Mt 9,14; Mk 2,18) i o pewnych formułach modlitw (Łk 11,1). Widzimy uczniów św. Jana nawet daleko poza granicami Palestyny jak np. w Efezie (Dz 19,1-7).

Kult św. Jana Chrzciciela

Kult św. Jana w Kościele jest bardzo dawny. Sięga początków chrześcijaństwa. Dowodem czci szczególniejszej, jaką jego osobę się otacza, jest sama klasa dzisiejszego święta. Jest ono zaliczane do uroczystości, a więc do świąt klasy najwyższej. Od wieku IV powstają świątynie ku czci św. Jana Chrzciciela. Do najstarszych i najsławniejszych należy Bazylika Św. Jana na Lateranie w Rzymie.

Do najwspanialszych budowli Damaszku należy słynny meczet Dżamije el-Oumawi. Stała tu kiedyś świątynia rzymska, wzniesiona ku czci Jowisza. Cesarz Teodozjusz I Wielki (379-395) zamienił ją na Bazylikę Św. Jana Chrzciciela. Turcy zamienili ją na meczet. Liczy on 131 m długości i 38 m szerokości. W zachodniej części tegoż meczetu znajdować się ma według miejscowej tradycji głowa św. Jana Chrzciciela w przepięknym marmurowym grobowcu, gęsto obwieszonym złotymi lampami. Turcy bowiem czczą świętego Jana jako jednego z proroków.

Powstały nawet zakony ku jego czci. Najwięcej znany w historii Kościoła – to Joannici. W początkach był to zakon rycerski. Ich dom macierzysty powstał przy kościele św. Jana Chrzciciela w Amalfii w Italii w roku 1048. Regułę zatwierdził papież Innocenty II w roku 1130. Nosili oni czarny płaszcz z krzyżem białym. Do Polski sprowadził ich książę Henryk Sandomierski. Mieli swój klasztor w Zagościu. Potem mieli ich znacznie więcej zwłaszcza na ziemiach zachodnich. Po upadku Jerozolimy w roku 1187 przenieśli się do twierdzy Akko, a po jej upadku (1291) na wyspę Rodos. W roku 1522 musieli wyspę oddać Turkom i wtedy Joannici przenieśli się na Maltę. Stąd znana ich nazwa Kawalerów Maltańskich. Sporo też kościołów chlubi się, że posiada relikwie św. Jana Chrzciciela, jak np: czaszka w Amiens we Francji, relikwie kości w drogocennym relikwiarzu w Katedrze w Genui, duża kość w relikwiarzu katedry w Brukseli, czy do roku 1596 pokazywana czaszka Świętego w Toruniu. Już w V wieku pisze św. Hieronim, że ciało Męczennika było w wielkiej czci w Sebaście w Samarii. Jego relację w tym samym czasie potwierdza Rufin i Teodoret. Pokazywano tam również przez wiele lat ramię Świętego w relikwiarzu. Posiadaniem głowy św. Jana szczycą się nadto: bazylika Laterańska, Lyon, Beauvais, Turyn, Nimes, Aosta, Leon, Burgos. Można by wymienić dosłownie kilkadziesiąt miejscowości, które mają: głowę, ramię, palec, zęby i inne relikwie. Czym to tłumaczyć? Wielką popularnością tego Świętego, którego relikwie chciano mieć wszędzie. Jest rzeczą pewną, że do naszych czasów nie dochowała się żadna pamiątka po św. Janie. Są one świadectwem czasów, które nawet w wątpliwych relikwiach widziały przypomnienie wielkiego proroka Chrystusa i szukały impulsu do jego szczególnej czci.

Kult św. Jana w Polsce

O popularności imienia Jana w Polsce świadczą liczne przysłowia: Chrzest Jana w deszczowej wodzie trzyma zbiory na przeszkodzie.
Święty Jan przynosi jagód dzban.
Jak się św. Jan obwieści, takich będzie dni czterdzieści.
Kiedy się Jasio rozczuli, to go dopiero Matka Boska utuli.
Jutro św. Janek, puść na wodę wianek.
Już św. Jana, ruszajmy do siana.
Patrzaj, jak wiele imion masz z jednego Jana:
Janusza i Hanusa, Iwana, Isztwana, Jaśka, Jasinka, Jacha i Jasiątko.
Jeden ród: wołek, ciołek, krówka i cielątko.
Wielu wybitnych Polaków nosiło w przeszłości to imię.
A oto ważniejsi Polacy, którzy nosili to imię: królowie polscy: Jan I Olbracht (+ 1501); Jan II Kazimierz Waza (+ 1672); Jan III Sobieski (+ 1696); Janusz I (+ 1429); książę mazowiecki; Janusz III (+ 1526), ostatni książę mazowiecki; Janko z Czarnkowa (+ ok. 1367), kronikarz; Jan z Kolna (w. XV), podróżnik, żeglarz; Jan Długosz (+ 1480), pierwszy historyk polski; Jan Kochanowski (+ 1584), poeta; Jan Zamoyski (+ 1605), kanclerz wielki koronny, założyciel Akademii Zamojskiej; Jan Karol Chodkiewicz (+ 1621), hetman wielki litewski; Jan Chryzostom Pasek (+ ok. 1701), pamiętnikarz; Jan Chrzciciel Albertrandy (+ 1808), historyk, pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk; Jan Henryk Dąbrowski (+ 1818), generał, twórca legionów polskich we Włoszech; Jan Kiliński (+ 1819), przywódca insurekcji warszawskiej; Jan Czeczot (+ 1847), poeta, przyjaciel Mickiewicza, współzałożyciel Filomatów; Jan Nepomucen Kamiński (+ 1855), aktor; Jan Leon Kozietulski (+ 1821), pułkownik, dowódca pod Samosierrą; Jan Matejko (+ 1893), najwybitniejszy malarz historyczny; Jan August Kisielewski (+ 1918), dramaturg, krytyk literacki; Jan Kasprowicz (+ 1926) poeta; Janusz Kusociński (+ 1940), mistrz olimpijski na 10 km (1932); Janusz Korczak (+ 1942), pedagog, lekarz, zginął dobrowolnie z dziećmi żydowskimi w Treblince; Jan Bułhak (+ 1950), twórca polskiej fotografii artystycznej; Jan Adam Maklakiewicz (+ 1954), kompozytor; Janusz Witold Domaniewski (+ 1954), zoolog, ornitolog; Jan Kiepura (+ 1966), światowej sławy tenor; Jan Czekanowski (+ 1965), antropolog i etnolog; Jan Cybis (+ 1973), malarz; Jan Lechoń (+ 1956), a właściwie Leszek Serafinowicz, poeta.

Ilość miejsc pochodnych od imienia Jana sięga do 670. Wśród nich jest kilka miast np. Janowiec Wielkopolski, Janów Lubelski i Janów Podlaski.

Spośród kościołów wystawionych w Polsce ku czci św. Jana (jest ich ponad 350) wypada wymienić: katedrę warszawską, wrocławską i w Kamieniu Pomorskim, katedrę w Toruniu.

Postać św. Jana Chrzciciela widnieje w herbie 18 miast i osad polskich. Chlubią się nim jako swoim szczególnym patronem: Bielsk, Brzozów, Dobrzyce, Głowno, Kiszkowo, Mysłowice, Nowe Miasto, Nysa, Łasin, Pisz, Pluskowęsy, Proszowice, Puchaczów, Radziejów, Skarszewy, Włazów, Zalewo i Zduny.

Powiedzieli o Janie Chrzcicielu

Świadectwo Józefa Flawiusza (37-120) o św. Janie: „Niektórzy Judejczycy uważali, że to Bóg wytracił wojsko Heroda, sprawiedliwie wymierzając królowi karę za zgładzenie Jana, zwanego Chrzcicielem. Ów Jan, którego kazał zabić Herod, był zacnym mężem. Zachęcał Judejczyków, by kształcili w sobie cnotę i by do chrztu przystępowali zachowując sprawiedliwość w stosunkach wzajemnych, gorliwie czcząc Boga. Miły Bogu będzie taki chrzest – głosił – jeśli potraktują go nie jako przebłaganie za jakieś występki, ale jako oczyszczenie ciała, duszę już przedtem dogłębnie oczyściwszy sprawiedliwością. Gdy zewsząd nadciągały rzesze, bo nauki Jana roznieciły wśród ludzi niesłychany entuzjazm, Herod uląkł się, by tak wielki autorytet owego męża nie popchnął ich do buntu przeciw władzy. Wyglądało bowiem na to, że na wezwanie Jana gotowi byliby ważyć się na wszystko. Dlatego wolał raczej pozbyć się go, zanim zażegwi on jakiś niepokój w państwie, niż potem wobec nieodwołalnych już wydarzeń być zmuszonym do zmiany postępowania. Z powodu więc takiego podejrzenia Heroda spętano Jana i zaprowadzono do wyżej wspomnianej twierdzy Macheront, gdzie go też zabito, a Judejczycy potem uznali, że zagłada wojska była pomstą Bożą na Herodzie za śmierć męża” (Dawne Dzieje Izraela, XVIII, 2).

Św. Ambroży: „Zrodziła Elżbieta syna, a krewni jej tego winszowali. Narodziny świętych budzą radość u wielu, gdyż są wspólnym dobrem. (…) Jan jest jego imię. A więc nie my mu je nadajemy, gdyż je od Boga otrzymał. Ma swoje imię, które my przyjmujemy, ale którego wybór nie zależał od nas. To jest właśnie zasługą świętych, że imiona swoje otrzymują od Boga. Tak np. Jakub został nazwany Izraelem. Tak Pan nasz został nazwany Jezusem, zanim się narodził, któremu imię nadał nie anioł, ale Ojciec (…)”.

Św. Augustyn: „Poza narodzeniem świętym Pana nie czytamy, by jako święto obchodzono inne narodziny, jak Jana Chrzciciela. U innych świętych i wybrańców Bożych, wiemy, że obchodzi się jako święto (czci się) dzień końca ich trudów ziemskich i triumfalnego zwycięstwa (…), co do niego zaś pierwszy już dzień, pierwsze początki ludzkiego istnienia się konsekruje. (…) Nienarodzony jeszcze a już z tajemniczego łona matki przepowiada i daje świadectwo o świetle, którego sam doświadczył” (Sermo de Sanctis).

Piotr Skarga: „Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele ludzkim, aby nas oświecił w ciemnościach i wyjął z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego – rozgłosił przyjście swoje, dawne obiecane u Proroków, przesławnym Janem, jako przesłańcem swym, aby się ludzie osłyszawszy do przyjęcia tak niewysławionego dobrodziejstwa, do zapoznania Króla, Zbawiciela i Boga swego, w ciele i widomie idącego, nagotować się mogli. Posłał przed sobą wielką i głośną trąbę, człowieka cudami dziwnymi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką straszliwą wsławionego, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierw Mesjasza czekała, oko i uszy swoje podnieść na niego i obrócić musiała” (Żywoty Świętych Pańskich).

Fr. M. Willam: „Św. Łukasz wprowadza nas do świątyni w dniu, gdy kapłan, imieniem Zachariasz, wybrany został przez losowanie do złożenia Bogu ofiary kadzielnej. Szczególniejszy bieg miało życie owego kapłana. Wszystkim pobożnym Izraelitom przyobiecał Bóg potomstwo, tak aby chociaż przez przyszłe pokolenia mogli oglądać dni przyjścia Zbawiciela świata. Zdawało się, że Zachariasz zasłużył przez pobożne życie, by spełniła się dla niego obietnica Pańska. Jako młody jeszcze kapłan pojął żonę z wysokiego Aaronowego rodu kapłańskiego i przestrzegał wspólnie z nią wiernie i dokładnie przez cały bieg długiego, bogobojnego życia, wszelkich praw i przepisów Zakonu. A przecież nie mieli syna. Teraz był już w tak podeszłym wieku, że nie mogli liczyć na potomstwo. Patrzano w Izraelu z pogardą na bezdzietne małżeństwa. (…) Kapłani mianowicie byli podzieleni na 24 klasy, a każda z tych zmian pełniła przez tydzień służbę w świątyni dwa razy w roku. (…) Naturalnym wynikiem tych okoliczności było to, że kapłani starali się mieszkać możliwie blisko Jerozolimy” (Życie Jezusa).

J. Ricciotti: „W ósmym dniu po urodzeniu, jak tego wymagały przepisy, należało obrzezać nowo narodzonego oraz nadać mu imię. Ale co do tej ostatniej kwestii wybuchł spór. Zazwyczaj nadawało się dziecku imię dziadka, by w ten sposób zachować imię rodowe i uniknąć mylenia syna z ojcem. W tym jednak wypadku, ponieważ ojciec był niemy i w wieku dziadka, można było odstąpić od zwyczaju i ze względu na tradycje rodu nadać synowi imię ojca. Jedynie matka upierała się przy imieniu Jan i dobrze wiedziała, dlaczego to czyni. (…) Znak próby i oczyszczenia, który zapowiedział Zachariaszowi anioł, to jest utrata mowy, nie był już potrzebny. Wszystko co się stać miało, dokonało się (…)” (Życie Jezusa Chrystusa).

Zwyczaje polskie

Trzeba przyznać, że żaden święty nie wyrył w zwyczajach polskich tak silnych śladów, jak św. Jan Chrzciciel. Jego dzień przypada właśnie wtedy, kiedy najdłuższy jest dzień a noc najkrótsza. Ale też ze św. Janem zaczyna się również przesilenie i dzień staje się krótszy, aż noc osiągnie swoje apogeum 24 grudnia. Stąd już w czasach pogańskich 23 czerwca (dzień właściwego przesilenia) i 24 czerwca urządzano uroczystości ku czci ognia.

I takie jest przekonanie wśród ludu, że przed 24 czerwca nie wolno się kąpać w wodzie, bo jeszcze św. Jan jej nie poświęcił. Noc z 23/24 czerwca – to noc nadziemskich potęg, uczty czarownic, badania przyszłości. Człowiek szuka sposobu, aby się zabezpieczyć od czarów a przygotować sobie szczęście. Stąd baśń o kwiecie paproci, który pokazuje się właśnie w tę noc i obiecuje szczęście temu, kto go znajdzie. Będzie miał bowiem dzięki niemu wszystko, co tylko zapragnie. Lud chodzi
także i szuka niektórych ziół, które zerwane tej nocy mają szczególną moc leczniczą. Dziewczęta sadowią się między dwoma zwierciadłami, przy świecach w nocy i szukają cienia swojego przyszłego męża. Chłopcy na łódkach płyną rzeką (stawem)ze światłem. Dziewczęta puszczają wianki na wodę przystrojone w świeczki i śledzą pilnie ich bieg, kiedy zatoną i jak długo będą świecić. Z tego wyciągają wróżby. Chłopcy przechwytują je jadąc na łódkach. Której dziewczynie „rabuś” wianek pierwszy pochwyci, ta ma pewność, że pierwsza będzie miała wesele. Kolberg przytacza, że w dawnej Warszawie puszczano tysiące tych wianków na Wisłę ze świeczkami. Niektóre z nich miały różne napisy i wierszyki np. „Czy wolisz, panie Janie, wianek mój ruciany, czy Zosi dukatami worek wypychany”. Albo „Mój wianek różany pewno nie utonie, Janeczek kochany ujmie w swoje dłonie”.

W wigilię św. Jana po zachodzie słońca był zwyczaj w niektórych stronach, że zatykano w płoty i wrota, w drzwi domów gałęzie olszyny, które tkwiły tam do 25czerwca. Przed wschodem słońca zebrane te gałązki miały mieć moc odpędzania złych duchów i przynosić szczęście. Wieczorem 24 czerwca kobiety szły do obór z wiankami, poświęconymi w Boże Ciało i na rozpalonych węglach spalały je wolno, okadzając wymiona krów, aby dobrze dawały mleko i by były wolne od chorób. W wigilię święta owijano bydłu rogi gałązkami lipy lub bzu w tym samym celu. Przystrajano figurki przydrożne św. Jana w kwiaty i śpiewano przy nich pieśni pobożne.

Najpopularniejszy zwyczaj obok puszczania wianków – to w dawnych wioskach „kupały” i „sobótki” czyli palenie ognisk i skakanie przez nie. Zwyczaj ten zachował się do dnia dzisiejszego w Warszawie i Krakowie, gdzie puszcza się tegoż dnia sztuczne, barwne ognie, a na Wisłę rzuca się wianki z zapalonymi świeczkami. Wianek to symbol dziewictwa. Dlatego mogły je puszczać na wodę tylko panny w nadziei i wróżbie szczęśliwego a rychłego zamążpójścia. O sobótce napisał wiersz Jan Kochanowski. Na św. Jana dawniej w Polsce zawierano umowy: o kupno, dzierżawę, pożyczkę itp.

Program niezwykłego życia

Ks. Grzegorz Strzelczyk

”Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11) – trudno chyba sobie wyobrazić bardziej paradoksalną rekomendację od tej, jakiej udzielił Jezus Janowi Chrzcicielowi; oddaje jednak ona jakoś prawdę jego powołania.

Narodziny, które są proroctwem

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym – oprócz Maryi – którego narodzenie wspominamy w liturgii. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze opis jego narodzenia, ściśle spleciony z opisem poczęcia samego Jezusa, zajmuje poczesne miejsce w pierwszym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza. Po drugie, postać Jana zajmuje w historii zbawienia miejsce niezwykłe: stoi niejako pomiędzy dwoma Przymierzami – o sześć miesięcy starszy od Jezusa zachowuje się i naucza jak prorok Starego Testamentu, lecz już nie tylko zapowiada Jego przyjście, ale konkretnie wskazuje go ludowi; nie dane jest mu jednak oglądać dokonujące się zbawienie – ginie wcześniej z rąk Heroda – tylko jego uczniowie mogą być świadkami tryumfu Chrystusa nad śmiercią.

Śledząc Łukaszowy opis wydarzeń, towarzyszących poczęciu i narodzeniu Jana Chrzciciela, trudno nie zapytać wraz ze świadkami owych wydarzeń: ”Kimże będzie to dziecię?” (Łk 1,66). Żyjącym na co dzień Słowem Bożym Starego Testamentu Żydom może nieco łatwiej, niż nam dzisiaj, przychodziło odczytanie głębszego znaczenia owych wydarzeń – pasują bowiem one do pewnego schematu opisu narodzin wielkich mężów Bożych Starego Przymierza. Schemat ten składa się z trzech podstawowych elementów:

1. Przyszli rodzice są zwykle w podeszłym wieku i nie mogą mieć dzieci – obdarzenie dzieckiem niepłodnej pary jest szczególnym znakiem Bożego miłosierdzia i zwiastunem nowego życia, jakie udzielone zostanie całemu ludowi.
2. Bóg – zwykle przez swego anioła – objawia się jednemu lub obojgu małżonkom i zapowiada poczęcie dziecka, wskazując jednocześnie na jego przyszłą misję i obiecując, że będzie mu towarzyszył swoją obecnością i mocą.
3. Sam Bóg nadaje imię dziecku, lub też imię to zostaje wybrane ze względu na objawienie się Boga. Jest to imię w jakiś sposób ”programowe” – określające istotę przyszłego posłannictwa lub obietnicy, jaką Bóg składa ludowi.

Elementy te – z drobnymi różnicami – odnajdziemy w historiach narodzin kluczowych postaci Starego Testamentu, np. Izaaka, Samsona, Samuela. Ale nie tylko. Także opis narodzin Jezusa zbudowany jest według tego schematu, przy czym w miejsce motywu poczęcia niepłodnej pojawia się cud nieskończenie większy: poczęcie dziewicy z Ducha Świętego.
Trudno więc się dziwić, że świadkowie narodzenia Jana ”brali sobie do serca” (Łk 1,66) to, co się działo: niepłodna Elżbieta poczęła, Zachariasz w wyniku widzenia pozostał niemy i dopiero nadając synowi niezwykłe dla swego rodu imię, odzyskał mowę. A imię to – ”Jan”, ”Johhanan” – oznacza ”Bóg jest łaskawy”. Wszystko wskazywało na to, że Bóg pragnie rychło okazać swą łaskawość ludowi. I że uczyni to właśnie za pośrednictwem Jana.

Przygotujcie drogę Panu

Jednak ze wszystkich wydarzeń towarzyszących narodzeniu Chrzciciela trudno było odczytać prawdziwą istotę jego misji. Mówiła o niej jedynie krótka wzmianka w hymnie, który wyśpiewał Zachariasz, odzyskawszy mowę: ”pójdziesz przed Panem przygotować mu drogi” (Łk 1,76). Powołanie dorosłego już Jana Ewangeliści zgodnie określają przez cytat z proroka Izajasza: ”Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!” (30,3, por. Łk 3,4). Jego nauczanie, chrzest pokuty i nawrócenia, którego udzielał nad Jordanem, nie miały innego celu, jak przygotowanie ludzi do przyjęcia doskonalszego nauczania i skuteczniejszego chrztu – tych, które miał przynieść Jezus Chrystus.

Jan Chrzciciel miał jasną świadomość ograniczonego, czy podporządkowanego charakteru własnego posłannictwa: ”Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11). W rzeczywistości bowiem skuteczność tego, co czynił, była wciąż ograniczona grzechem, który nie został jeszcze przezwyciężony. Uczynki pokutne, post, jałmużna, sam chrzest w Jordanie były znakami ludzkiego nawrócenia, lecz nie mogły dawać tego, co najcenniejsze: odpuszczenia grzechów, odnowienia relacji z Bogiem. Prawdziwe zbawienie miało przyjść dopiero w Jezusie Chrystusie! I wraz z Jego przyjściem dobiegała też końca misja Jana. O jego wielkości świadczy może przede wszystkim umiejętność pokornego uznania: ”Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. (…) Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,28.30).

Tylko Jezus zbawia

Czy jednak wszystko z nauczania i posłannictwa Jana uległo ”przedawnieniu” wraz z przyjściem Jezusa? Tak mogłoby się wydawać, bo przecież z nauczania Jana przetrwały tylko maleńkie fragmenty wobec wielkiego bogactwa Ewangelii. Chrzest Janowy został zastąpiony o wiele skuteczniejszym chrztem w imię Trójcy. Jego uczniowie stali się uczniami i apostołami Jezusa… Na pewno aktualne pozostało świadectwo męczeństwa Jana w obronie sprawiedliwości. Ale czy tylko?

Być może warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jan Chrzciciel z niezwykłą konsekwencją podkreślał, iż prawdziwe zbawienie przychodzi jedynie w osobie Jezusa Chrystusa. Wszystko, co człowiek może uczynić ze swej strony – wysiłek doskonalenia życia, pokuta, post itd. – ma swoją wartość i znaczenie, ale zawsze i tylko jako podprowadzenie do spotkania z Chrystusem. Jan czuł wyraźnie, że dopóki Jezus nie przyjdzie, wszystko, co człowiek uczyni, by się zbawić, pozostanie nieskuteczne. To samo jednak dotyczy nas, którzy żyjemy już po przyjściu Jezusa: nie mogą nas zbawić nasze uczynki, jeśli nie będziemy połączeni żywą więzią z Jezusem Chrystusem. Nie zbawi nas odmawianie pacierzy, jeśli nie będziemy z Nim rozmawiać. Nie zbawi nas chodzenie do kościoła, jeśli nie będziemy się z Nim spotykać. Nie zbawi nas spowiadanie się co miesiąc, jeśli nie będzie w nas pragnienia Jego przebaczenia. Nie zbawi nas sponsorowanie organizacji charytatywnych, jeśli nie dostrzeżemy Jego oblicza w obliczach ubogich. Tylko Jezusa zbawia. Postać Jana Chrzciciela nie przestaje nam o tym przypominać.

http://biblia.wiara.pl/doc/423018.Swiety-Jan-Chrzciciel

 

********************************************************************

Błogosławiona Beatrycze z Nazaretu, dziewica

Błogosławiona Beatrycze z Nazaretu

Beatrycze urodziła się około roku 1200 w Tirlemont w Belgii. W siódmym roku życia ojciec oddał ją na wychowanie do beginek w Léau, potem do cysterek. Kiedy miała 17 lat, wstąpiła do cysterek i przywdziała ich zakonny habit. W 1236 roku wraz z ojcem założyła nowy klasztor cysterek w Lierre w pobliżu Antwerpii pod wezwaniem Matki Bożej z Nazaretu. Stąd jej przydomek “z Nazaretu”. Przeżyła w tym klasztorze 32 lata. Zmarła 29 sierpnia 1268 roku.
Pozostawiła po sobie autobiografię, w której szczegółowo opisała swoje przeżycia mistyczne, co dla historii ascezy ma pewne znaczenie. Wprawdzie jej traktat nie zachował się w oryginalnym, staroflamandzkim języku, ale w łacińskim przekładzie pod tytułem Pięć mądrych pań. Zachowała się całość tego cennego dziełka. Beatrycze można także nazwać prekursorką nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Pisze o swojej z Nim mistycznej łączności oraz o słodyczy, jaką z tego Serca czerpała.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-29b.php3

 

*****************************************************************

Błogosławiona Teresa Bracco,
dziewica i męczennica

Błogosławiona Teresa Bracco Teresa Bracco przyszła na świat w dniu 24 lutego 1924 roku w wiosce Santa Giulia, we Włoszech, w wielodzietnej rodzinie rolników. W jej ubogim domu panował duch szczerej pobożności. Cała rodzina codziennie zbierała się na modlitwie różańcowej i czytała Pismo święte. W takiej atmosferze Tereska wzrastała przez całe swe dzieciństwo. Już od najmłodszych lat wyróżniała się wielkim nabożeństwem do Matki Bożej. W jej młodym sercu najważniejsze miejsce zajmowała miłość do Najświętszego Sakramentu. Każdego ranka na piechotę szła do oddalonego o kilka kilometrów kościoła, by uczestniczyć w Eucharystii i przyjąć Komunię świętą. Często widywano ją pogrążoną w modlitwie przed tabernakulum.
Wyróżniała się spośród innych dziewcząt. Była pracowita, skromna i wstrzemięźliwa w rozmowie. Unikała hałaśliwego towarzystwa i powierzchownych rozrywek. Czytała wiele pism i książek religijnych. W wieku dziewięciu lat, przygotowując się do bierzmowania, zetknęła się z postacią św. Dominika Savio, który od tamtej pory stał się dła niej wzorem. Słowa Świętego: “Lepsza śmierć niż grzech” stały się dla niej drogowskazem.
Jesienią 1943 roku włoscy partyzanci rozlokowali swe oddziały w pobliskich lasach. 24 lipca 1944 roku, w pobliżu rodzinnej wioski Teresy, doszło do starć z wojskiem niemieckim. Następnego dnia Niemcy powrócili na miejsce bitwy, by pochować swoich poległych. Zaczęli również niszczyć i palić okoliczne domostwa, chcąc ukarać chłopów za współpracę z partyzantami. W dniu 28 sierpnia dotarli do Santa Giulia. Zorganizowali obławę na mieszkańców, strzelali do bezbronnych i rabowali co popadło. Kilku żołnierzy odprowadziło na bok dziewczęta, wśród których była 20-letnia Teresa. Jeden z nich wciągnął ją do lasu i próbował zgwałcić. Dziewczyna stawiała mu zdecydowany opór, co tak go rozgniewało, że zaczął ją dusić, a w końcu zabił dwoma strzałami z pistoletu. Teresa zginęła 29 sierpnia 1944 r.
Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Teresy w dniu 24 maja 1998 roku w Turynie mówił: “Teresa Bracco jest świetlanym przykładem czystości, której broniła i dała świadectwo aż po męczeństwo. (…) Ta odważna postawa była logiczną konsekwencją niezłomnej woli dochowania wierności Chrystusowi, zgodnie z postanowieniem, które Teresa wyrażała wielokrotnie; gdy opowiadano jej, co spotkało inne młode kobiety w tamtym okresie chaosu i przemocy, powiedziała bez wahania: Wolę śmierć niż zbezczeszczenie! (…) Jakże doniosłe orędzie nadziei dla tych, którzy starają się iść pod prąd, nie poddając się duchowi tego świata!”

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-29c.php3

 

Jan Paweł II

ICH IMIONA SĄ WPISANE W PAMIĘĆ KOŚCIOŁA

Msza św. i beatyfikacja Jana Marii Boccardo, Teresy Grillo Michel i Teresy Bracco
24 V 1998 – Turyn.

«Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami» (Dz 1, 8).

1. Te słowa wypowiada Chrystus przed wniebowstąpieniem. Kreśli w nich program dla swojego Kościoła, jego misję, i wzywa do jej realizacji tych, którzy byli świadkami.

Wzywa przede wszystkim apostołów, którzy «widzieli» Jego mękę: ogarnęło ich przerażenie, kiedy został ukrzyżowany, i tym głębiej przeżyli Jego zmartwychwstanie. W tajemnicy paschalnej Chrystus objawia zatem całą prawdę swojego Bożego synostwa i mesjańskiego posłannictwa. Trzeba było — tak mówił Chrystus uczniom idącym do Emaus — ażeby to wszystko wycierpiał i tak wszedł do chwały Ojca (por. Łk 24, 26). Odchodząc z tej ziemi do nieba prosi «swoich», aby dawali świadectwo o tych wydarzeniach w Jerozolimie, w Judei, w Samarii i na całym świecie.

Nauka, którą mają głosić, nie jest abstrakcyjnym systemem idei, ale słowem o żywej rzeczywistości. Właśnie w mocy tego słowa Kościół poszedł na cały świat.

To słowo, zaniesione przez pierwszych świadków poza granice Palestyny, zrodziło ogromną rzeszę kolejnych świadków we wszystkich częściach świata. Imiona większości z nich nie są znane. Niektórzy jednak wpisują się w pamięć Kościoła w sposób szczególny, tak jak ci, którzy dzisiaj zostają wyniesieni do chwały ołtarzy tutaj w Turynie: Teresa Bracco, Jan Maria Boccardo, Teresa Grillo Michel.

2. Ks. Jan Maria Boccardo był człowiekiem o głębokiej duchowości, a zarazem dynamicznym apostołem, krzewicielem życia religijnego zakonników i świeckich, uważnie odczytującym znaki czasu. Wsłuchując się z modlitewnym skupieniem w słowo Boże, wykształcił w sobie wiarę niezwykle żywą i głęboką. Pisał: «Tak, mój Boże, czego Ty pragniesz, tego pragnę i ja».

A cóż powiedzieć o niestrudzonej gorliwości, z jaką opiekował się najuboższymi? Potrafił pochylić się nad każdą ludzką nędzą, naśladując ducha św. Kajetana z Thieny; tego ducha przekazał też zgromadzeniu żeńskiemu, które założył, aby opiekowało się ludźmi starszymi i cierpiącymi oraz troszczyło o wychowanie młodzieży. Swoim hasłem uczynił słowa Ewangelii: «Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o jego sprawiedliwość» (Mt 6, 33).

Tak jak święty Proboszcz z Ars, którego był czcicielem, słowem i przykładem wskazywał swoim parafianom drogę do nieba. W dniu, w którym jako proboszcz obejmował parafię w Pancalieri, powiedział do wiernych: «Przybywam do was, moi drodzy, aby żyć jak jeden z was, jako wasz ojciec, brat i przyjaciel, aby dzielić z wami radości i troski życia. (…) Przybywam do was jako sługa wszystkich, każdy z was może mną rozporządzać, ja zaś będę zawsze szczęśliwy i zadowolony mogąc wam służyć i postaram się czynić dobrze wszystkim».

Wyznawał zawsze synowskie przywiązanie do Maryi i uciekał się do Niej z niezłomną ufnością. Gdy ktoś pytał go: «Czy bardzo trudno jest zasłużyć na niebo?», odpowiadał: «Czcij Maryję, która jest Bramą Niebios, a wejdziesz tam». Jego przykład jest wciąż żywy w pamięci ludzi, którzy od dziś mogą go wzywać jako swego orędownika w niebie.

3. Świadkiem promiennej miłości ewangelicznej jest też Teresa Grillo Michel, którą Bóg powołał, aby szerzyła miłość przede wszystkim wśród ubogich za pośrednictwem założonego przez siebie Zgromadzenia Małych Sióstr Bożej Opatrzności.

Pochodziła z zamożnej, arystokratycznej rodziny i wybrała najpierw powołanie do małżeństwa, poślubiając kapitana bersalierów Giovanniego Battistę Michela. Pozostała bezdzietna, a gdy w wieku 36 lat owdowiała, odczuła potrzebę całkowitego poświęcenia się służbie najuboższym. Stała się w ten sposób matką samotnych i opuszczonych: sierot, starców, chorych. «Ubogich przybywa bez końca, tak że chciałoby się otworzyć jak najszerzej ramiona, aby przyjąć ich wszystkich pod skrzydła Bożej Opatrzności» — tak pisała w czasie, gdy zakładała swoje dzieło w rodzinnej Alessandrii.

Życie duchowe Teresy, a także sióstr ze zgromadzenia, które założyła skupione było wokół Eucharystii, dlatego pragnęła, aby jej symbol był widoczny na ich stroju zakonnym. Z wytrwałej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem czerpała natchnienie i siły dla swej codziennej służby, a także dla odważnych przedsięwzięć misyjnych, które wielokrotnie zawiodły ją do Brazylii.

Ta wielkoduszna córka Piemontu przyłącza się do szeregu świętych i błogosławionych, którzy w ciągu stuleci nieśli światu orędzie Bożej miłości poprzez czynną służbę potrzebującym braciom. Dziękujmy Bogu za żywe świadectwo świętości tej kobiety, która wzbogaca wasz region i cały Kościół.

4. Jeśli w Janie Marii Boccardo i Teresie Grillo Michel jaśnieje przede wszystkim cnota miłości, Teresa Bracco jest świetlanym przykładem czystości, której broniła i dała świadectwo aż po męczeństwo. Podczas drugiej wojny światowej, gdy miała dwadzieścia lat, wybrała śmierć, aby nie ulec przemocy żołnierza, który targnął się na jej dziewictwo. Ta odważna postawa była logiczną konsekwencją niezłomnej woli dochowania wierności Chrystusowi, zgodnie z postanowieniem, które Teresa wyrażała wielokrotnie. Gdy opowiadano jej, co spotkało inne młode kobiety w tamtym okresie chaosu i przemocy, powiedziała bez wahania: «Wolę śmierć niż zbezczeszczenie!»

Tak właśnie się stało podczas obławy wojskowej. Męczeństwo uwieńczyło proces chrześcijańskiego dojrzewania Teresy, postępujący każdego dnia dzięki mocy czerpanej z codziennej komunii eucharystycznej i z głębokiego kultu Bogarodzicy Dziewicy.

Cóż za wspaniałe ewangeliczne świadectwo dla młodych pokoleń, stojących na progu trzeciego tysiąclecia! Jakże doniosłe orędzie nadziei dla tych, którzy starają się iść pod prąd, nie poddając się duchowi tego świata! Młodą dziewczynę, którą Kościół ogłasza dziś błogosławioną, pragnę wskazać przede wszystkim młodym, aby uczyli się od niej wyrazistej wiary poświadczonej codziennym życiem, moralnej spójności, która nie idzie na kompromisy, odwagi poświęcenia nawet życia — jeśli to konieczne — w obronie wartości, które mu nadają sens.

Myśląc o środowisku wiejskim, w jakim wzrastała Teresa, pragnę dziś serdecznie pozdrowić rolników z regionu Langhe i z całego Piemontu, którzy przybyli tu bardzo licznie, aby oddać jej cześć i powierzyć się jej wstawiennictwu. Przesyłam też pozdrowienie mniszkom z Kartuzji Trójcy Świętej, znajdującej się nie opodal miejsca, gdzie dokonało się męczeństwo Teresy. Wierne swojej regule, która je zobowiązuje do modlitwy i kontemplacji w samotności i milczeniu, te nasze siostry — choć fizycznie nieobecne — duchem uczestniczą w dzisiejszej uroczystej liturgii.

5. Postaci nowych błogosławionych kierują nasze myśli ku niebu, do którego wszedł Chrystus w tajemnicy swego wniebowstąpienia. Mówi o tym w bardzo wymownych słowach List do Hebrajczyków, stawiając nam przed oczy Chrystusa, który jako Najwyższy Kapłan «wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi (…), ale do samego nieba, (…) na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie» (Hbr 9, 24. 26). Ta perspektywa pozwala nam lepiej zrozumieć orędzie Całunu, wstrząsającej ikony męki Chrystusa. Dziękuję Bogu, który pozwolił mi wrócić do Turynu, gdzie dzisiaj po południu będę mógł raz jeszcze kontemplować to niezwykłe świadectwo cierpień Chrystusa.

Z radością pozdrawiam ponownie wszystkich obecnych, przede wszystkim arcybiskupa Turynu kard. Giovanniego Saldariniego, a także biskupów Piemontu i przedstawicieli władz państwowych, wśród których pragnę wymienić zwłaszcza reprezentanta włoskiego rządu. Pozdrawiam księży, zakonników i zakonnice, zaangażowanych świeckich i wszystkich obecnych, a w szczególny sposób pielgrzymów, którzy przybyli tutaj, aby złożyć nabożny hołd Całunowi.

Całun! Jakież to wymowne orędzie cierpienia i miłości, śmierci i życia wiecznego! Całun pozwala nam zrozumieć doświadczenia, przez jakie zechciał przejść Jezus, zanim wstąpił do nieba. To bezcenne Płótno przekazuje nam z dramatyczną wyrazistością najważniejsze dla nas orędzie: źródłem każdego chrześcijańskiego życia jest odkupienie uzyskane dla nas przez Zbawiciela, który przyjął naszą ludzką kondycję, dla nas cierpiał, umarł i zmartwychwstał.

Święty Całun mówi nam o tym wszystkim. Jest świadectwem jedynym w swoim rodzaju.

6. To zbawcze orędzie przyjęli i przyswoili sobie błogosławieni, których dzisiaj czcimy po raz pierwszy. Kościół kontempluje ich życie z radością. Raduje się w Duchu, ponieważ dostrzega już w nich znak niebieskiej ojczyzny, chwalebnego domu Boga, który czeka na nas wszystkich. «W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. (…) Idę przecież przygotować wam miejsce» (J 14, 2) — powiedział Jezus do uczniów w przeddzień męki. Nowi błogosławieni zajęli już miejsca, które przygotował im Chrystus po wstąpieniu do nieba.

Teraz to zadanie czeka nas, którzy pielgrzymujemy jeszcze po ziemi. Po wniebowstąpieniu Jezusa dwaj aniołowie zapytali apostołów: «dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus (…) powróci» (por. Dz 1, 11). To pytanie skierowane jest także do nas: czas, w którym żyjemy, jest czasem czujnego i czynnego oczekiwania na chwalebny powrót Chrystusa.

Duch nasz, przeniknięty żywą nadzieją, raduje się i woła: «Przyjdź, Panie Jezu!» A odpowiedź, zawarta w Księdze Apokalipsy, napełnia radością nasze serca i serca wszystkich wierzących: «Zaiste, przyjdę niebawem. Amen!» (Ap 22, 20).

 

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2101-beatification-of-teresa-bracco-giovanni-maria-boccardo-and-teresa-grillo-michel
Teresa i Ferdynand

ks. Pascual Chávez SDB – przełożony generalny

W tym miesiącu zapoznam was z sylwetkami Teresy Bracco – już ogłoszonej błogosławioną i Ferdynanda Calò.

Teresa była dziewczyną bardzo powściągliwą, skromną, delikatną, zawsze gotową ofiarować swą pomoc i piękną – piwne oczy, spokojna twarz i grube, ciemne warkocze. Piękną, powiedziałem, ale pozbawioną jakiejkolwiek próżności. Potrafiła wzbudzić podziw: Tak pięknej dziewczyny nie widziałem nigdy wcześniej ani też później – powiedział jeden z jej kolegów. Było w niej coś, co odróżniało ją od innych dziewcząt – wspomina jej przyjaciółka. Była najlepsza wszystkich nas wszystkich – wyznaje jej siostra, Anna. Urodziła się 24 lutego 1924 r. jako przedostatnia z siedmiorga dzieci, w Santa Giulia di Dego (Savona). Rodzice byli dla niej przykładem wiary i siły chrześcijańskiej – w 1927 r., w przciągu trzech dni pochowali dwójkę dzieci – dziewięciu i piętnastoletnich. Wiara wystawiona na próbę.
Teresa mogła skończyć tylko cztery klasy szkoły podstawowej, po czym jako pasterka starała sił pomóc w utrzymaniu rodziny. Zawsze nosiła ze sobą różaniec, toteż i na pastwisku nie przestawała się modlić. Ginin – jak ją nazywali – chętnie poświęcała noce, by móc przystąpić do Komunii św. Kościół położony był daleko od domu, a Msze św. sprawowano o świcie. Eucharystia, pobożność maryjna i duchowość powinności – oto sekret jej świętości.
Do domu państwa Bracco wysyłano regularnie Biuletyn salezjański. Z numeru sierpniowego 1933 r., Teresa wyrwała trzecią stronę, gdzie zamieszczono zdjęcie Dominika Savio, syna wieśniaków, jak ona, dopiero co ogłoszonego sługą Bożym, który postanowił: Raczej umrzeć niż zgrzeszyć. Młodziutka Teresa – miała zaledwie dziewięć lat – była nim zafascynowana, i umieściła tę stronę przy swoim łóżku. Od tego momentu słowa Dominika stały się jej własnym mottem. Wypowiedziała walkę grzechowi: Raczej pozwolę się zabić – napisała. I dotrzymała przyrzeczenia.
W roku 1944 została uwięziona przez niemieckiego żołnierza, wpierw starała się oddalić jego brutalne intencje, a kiedy uznała, że starania te są bezużyteczne, przedłożyła śmierć nad utratę cnoty. Jej cierpienie nie było niczym innym, jak ostatnim aktem życia przeżywanego na wskroś ewangelicznie. Jan Paweł II beatyfikował ją 24 maja 1998 r., w uroczystość Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, w Turynie. Przy tej okazji Papież powiedział: Zwracając się do młodych ludzi, wskazuję na tę dziewczynę […] ażeby nauczyli się od niej czystości wiary zaświadczanej w codziennym pełnieniu obowiązków, spójności moralnej bez kompromisów, odwagi poświęcenia, jeśli zajdzie taka potrzeba, także życia, jeśli tego wymaga wierność wartościom, które nadają sens życiu.

Ferdynand urodził się w 1941 r. Nigdy nie poznał swego ojca, ciepła domu, uczucia rodzinnego. Matka była gosposią i spędzała z nim niewiele czasu. Ferdynand często przebywał w domach dziecka. Skończywszy osiem lat zaczął uczęszczać do Instytutu Salezjańskiego w Estoril (Portugalia). Jakimś największym wydarzeniem dzieciństwa było pójście z matką na niedzielą Mszę św. Od lat nie przekroczyła drzwi świątyni.
Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął naukę w szkole zawodowej także u salezjanów. Ferdynand nie był świętoszkiem – miał temperament żywy i buntowniczy, złościł się przy byle okazji, a opanowanie się przychodziło mu z wielkim trudem, co więcej, obracał się w złym towarzystwie. Na szczęście jego spowiednik wyczuł niebezpieczeństwo i przestrzegł go przed niebezpieczeństwem takiego postępowania. Tak rozpoczęło się nawrócenie Ferdynanda. Nie był to „łatwy spacer” – uchodził za niesforne dziecko, a oczy przełożonych były nań zawsze zwrócone. Jeśli tylko wydarzyło się coś niestosownego, był uznawany za podejrzanego. Niemniej jednak dyrektor go zrozumiał i zaufał mu; więcej, zwrócił się do niego propozycją bycia apostołem wśród najtrudniejszych. Ferdynand zaakceptował propozycję i stworzył grupę czterech „trudnych” przyjaciół. – Nie są najlepsi, ale stać ich na rzucenie się w niebezpieczeństwo, jeśli jest taka potrzeba; inni, o których ksiądz myśli są zbyt dobrzy dla tego typu chłopców – powiedział dyrektorowi.
Miał dwie wielkie pasje: piłkę nożną i grę na trąbce. Pod koniec 1954 r. rozpoczął pisanie pamiętnika, świadectwa jego poprawy. Dwa lata później, podczas rekolekcji, nakreślił program swego życia: Pragnę opanować mą ciekawość i zapomnieć o moim punkcie patrzenia. Chcę być apostołem Niepokalanej. Pragnę pozostać księdzem. 20 kwietnia 1956 r., podczas meczu piłkarskiego z całą siłą uderzył głową o kolumnę portyku. Kilka dni spędził w izbie chorych, po czym powrócił do grona kolegów. Jednakże, w krótkim czasie, ponownie uderzył się w głowę. Mocny ból sprawił, że ponownie znalazł się w szpitalu. Kolega, zaniepokojony stanem jego zdrowia, zapytał go: Ferdynandzie, a jeśli umrzesz? – Jestem gotów! W piłkę gra się także w raju, nieprawdaż? 26 lipca Ferdynand rozpoczął swój mecz w raju.

http://www.donbosco.pl/archiwum-2004-03-223

******************************************************************

Błogosławiony Dominik Jędrzejewski,
prezbiter i męczennik

Błogosławiony Dominik Jędrzejewski Dominik urodził się 4 sierpnia 1886 r. w Kowalu na Kujawach. Był najmłodszym spośród sześciorga dzieci. Uczył się najpierw w szkole powszechnej w Kowalu, a potem – indywidualnie – w domu brata mieszkającego w Działoszynie w guberni kaliskiej. W 1902 r. wstąpił do seminarium nauczycielskiego w Łęczycy, ale musiał przerwać naukę w związku ze strajkiem szkolnym w 1905 r. Powrócił wówczas na rok do domu rodzinnego. W 1906 r. zdał egzamin gimnazjalny w Kaliszu i zaraz potem wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku.
18 czerwca 1911 r. przyjął święcenia kapłańskie. Swoją pracę rozpoczął od posady wikariusza – najpierw parafii św. Małgorzaty w Zadzimiu k. Sieradza, a od 1912 r. w parafii św. Jana Chrzciciela w Poczesnej, po czym został kapelanem więziennym (w latach 1917-1920, będąc jednocześnie wikariuszem w parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Kaliszu), a następnie prefektem Gimnazjum Męskiego im. Tadeusza Kościuszki i Gimnazjum Żeńskiego im. Królowej Jadwigi w Turku.
Urząd wikariusza traktował bardzo poważnie. Oprócz działalności ściśle religijnej prowadził działalność charytatywną, społeczną i oświatową. Był członkiem zarządu Powiatowego Czerwonego Krzyża, komisji rewizyjnej Powiatowego Komitetu Rady Obrony Państwa, Towarzystwa Szkolnego, Koła Przyjaciół Harcerstwa, wiceprezesem Koła Polskiej Macierzy Szkolnej, sekretarzem zarządu Towarzystwa Dobroczynności. W 1921 r. został przewodniczącym Powiatowego Komitetu Odbudowy Wawelu, przyczyniając się do zbiórki znacznych kwot na ten cel.
W 1925 r. z powodu pogarszającego się stanu zdrowia odszedł, na własną prośbę, do małej wiejskiej parafii św. Marii Magdaleny w Kokaninie. Dwa lata później musiał poddać się ciężkiej operacji nerek w Kaliszu. Operacja się powiodła i w 1928 r. został mianowany proboszczem w parafii św. Andrzeja Apostoła w Gosławicach k. Konina.
Po wybuchu II wojny światowej Gosławice znalazły się w Kraju Warty, przyłączonym bezpośrednio do III Rzeszy Niemieckiej. Rozpoczęły się prześladowania, w szczególności elit polskich, a wśród nich kapłanów. 26 sierpnia 1940 r. ks. Dominik został zatrzymany i trafił do obozu przejściowego w Szczeglinie, gdzie więźniów przetrzymywano w stajniach i oborach. Tam po raz pierwszy miał możliwość uratowania się, ale nie skorzystał z propozycji ucieczki. Trzy dni później zawieziono go, jak setki innych polskich kapłanów, do niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen i zarejestrowano jako numer 29935. Ostatnim etapem jego życia okazał się obóz w Dachau, gdzie trafił 14 grudnia 1940 r. w masowym transporcie polskich kapłanów, jako więzień numer 22813.
Pracował przy kopaniu łąk na plantacjach. Z powodu wątłego zdrowia fizycznie był stale wyczerpany, ale nigdy nie narzekał, nie skarżył się na swój los. Skupiał wokół siebie młodzież, duchowną i świecką. Opowiadał o pracy duszpasterskiej, na chwilę chociażby odrywając od brutalnej rzeczywistości. W 1942 r. nie był już w stanie chodzić o własnych siłach. Pomoc silniejszych kolegów, którzy nosili go na plecach do pracy, przyjmował z prostotą. Komendantura obozu zaproponowała mu wolność, w zamian za zrzeczenie się kapłaństwa. Odmówił: już przygotowany dokument odsunął na bok.
Zmarł z wycieńczenia i nieustannego głodu, w czasie pracy, 29 sierpnia 1942 r. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Beatyfikowany został przez papieża św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r. w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-29e.php3

(…) Ze strony Parafii pw. Św. Andrzeja Apostoła w Gosławicach

Sylwetka duchowa
Ks. Dominik Jędrzejewski ukazuje się jako postać wyjątkowego kapłana, którego postępowanie kształtowane było głęboką miłością do Boga i Kościoła. Głęboką wiarę zawdzięczał przede wszystkim swoim rodzicom, którzy w oczach sąsiadów uchodzili za ludzi szlachetnych i pobożnych. To właśnie z domu Jędrzejewskich, niemal każdego poranka słychać było słowa pieśni: Kiedy ranne wstają zorze. To nie kto inny, tylko ojciec Dominika, witał kolejny dzień ofiarowany jemu i jego najbliższym. Atmosfera domu rodzinnego wywarła niezatarte ślady w osobowości przyszłego błogosławionego. Także głęboka formacja seminaryjna sprawiła, że Dominik Jędrzejewski osiągnął dojrzałość osobową i został kapłanem pełnym wiary i wielkiego pokoju w sercu. W pamięci profesorów seminaryjnych a jednocześnie świadków jego męczeńskiej drogi zapisał się jako człowiek dobrze przygotowany do pełnienia Chrystusowego kapłaństwa, zarówno pod względem intelektualnym jak i duchowym. Od samego początku swego kapłańskiego powołania wyróżniał się pogodnym obliczem i autentycznym świadectwem życia. Dlatego też profesorowie widzieli w nim przyszłego ojca duchownego w Seminarium. Na podstawie zgromadzonych przez ks. Jędrzejewskiego książek poznajemy go jako kapłana oczytanego w literaturze teologicznej i społecznej. Mówiło się o nim wśród kapłanów, że miał bogatą bibliotekę i tak rzeczywiście było. Swoje książki gromadził od najwcześniejszych lat. Kupował je jako uczeń i student a także jako kapłan. Był człowiekiem wybitnie inteligentnym i bardzo oczytanym. Bez żadnej przesady można go zaliczyć do światłych kapłanów pierwszej połowy XX wieku. Na szczególne jednak podkreślenie zasługuje jego głęboka duchowość. Rozwojowi życia wewnętrznego służyło gromadzenie licznych książek z teologii ascetycznej. Ks. Dominik zgromadził książki z serii: Biblioteka Życia Wewnętrznego, wydawanej przez krakowskie Wydawnictwo Księży Jezuitów. Interesował się szczególnie apostolstwem modlitwy w teorii i praktyce. W jego księgozbiorze znalazły się także pozycje o cierpieniu, P Kepplera Szkoła cierpienia (Wilno 1917) i E Coppee Dobre cierpienie (Kraków 1907). Można sądzić, że lektura tych książek na pewno przyczyniła się do zachowania spokoju ducha w czasach prześladowań wojennych. Gromadził także dzieła pisarzy starochrześcijańskich z serii Pisma Ojców Kościoła. Należał w ten sposób do elitarnej grupy 228 prenumeratorów z całej Polski, w tym 12 z diecezji włocławskiej. W pracy pedagogiczno-duszpasterskiej ksiądz Dominik Jędrzejewski odznaczał się szczególnym darem nawiązywania przyjaźni z każdym napotkanym człowiekiem; w relacji z drugimi był zawsze opanowany, stateczny i prosty. Na uwagę zasługuje jego niezwykła odpowiedzialność i uczciwość wobec powierzonych mu zadań i osób. Sprawując funkcję prefekta gimnazjum w Turku, postanowił ze względu na stan zdrowia i ogólne wyczerpanie, zrezygnować z dotychczas pełnionych obowiązków i dlatego prosił o przejście na małą parafię. Będąc na parafii oddawał się całkowicie posłudze duszpasterskiej, był wzorowym duszpasterzem. Z wielką gorliwością troszczył się o życie duchowe swoich parafian. Cieszył się wśród nich ogromnym zaufaniem i szacunkiem. Parafianie w Gosławicach nazywali go kochanym ojczulkiem. Mimo słabego zdrowia, nie szczędził swoich sił. Poświęcał się bez reszty pracy duszpasterskiej. Parafianie zapamiętali go jako wspaniałego człowieka i gorliwego duszpasterza, który charakteryzował się dobrocią, pogodą ducha, wyrozumiałością oraz uczynnością. Poproszony bowiem o pomoc nigdy nikomu jej nie odmawiał. Ks. Dominik Jędrzejewski, wypełniając wiernie powierzone mu obowiązki, troszczył się także o swoje życie wewnętrzne. Uczestniczył systematycznie w rekolekcjach kapłańskich. W sytuacjach, kiedy nie mógł w nich wziąć udziału ze względu na zajęcia w szkole lub słabe zdrowie, zwracał się do ks. biskupa z prośbą o usprawiedliwienie jego nieobecności. W celu pogłębienia wiary i jedności z następcą św. Piotra odbył także we wrześniu 1929 roku Pielgrzymkę Jubileuszową do Rzymu. Bogactwo duchowe ks. Dominika szczególnie widoczne było w warunkach obozowych. Wszystkie cierpienia znosił bardzo spokojnie i z chrześcijańskim męstwem. Poprzez swoje zjednoczenie z Bogiem przygotowany był na wszystko, co mogło się wydarzyć. Nie zawahał się także złożyć Bogu w ofierze swojego życia. W ekstremalnych warunkach obozu nie przeklinał ani nie złorzeczył nikomu, nigdy żadne słowo skargi nie wychodziło z jego ust. Także wyczerpany fizycznie nie narzekał na trudne obozowe warunki życia. Z prostotą serca przyjmował pomoc kolegów silniejszych, którzy nosili go na plecach na obozowy apel i do pracy. Ks. Dominik Jędrzejewski w wolnych i bezpiecznych chwilach gromadził wokół siebie młodzież duchowną, którą wrogowie odstręczali od kapłaństwa. Barwnym opowiadaniem malował piękno duszpasterskiego życia. Chciał w ten sposób łagodzić ujemny wpływ życia obozowego. Oczytany i doświadczony, chętnie dzielił się swą wiedzą z kandydatami do kapłaństwa, którzy wyczuwali w nim naturalną dobroć i świętość. Wszyscy ci, którzy spotkali ks. Dominika na swojej drodze podziwiali go za to, że był człowiekiem radosnego usposobienia. Nigdy uśmiech nie schodził mu z twarzy.

linia Męczeństwo za wiarę
Prześladowanie ks. Dominika Jędrzejewskiego rozpoczęło się z chwilą jego aresztowania tj. 26 sierpnia 1940 roku i stało się początkiem straszliwych cierpień, obozowych udręk, które znosił bez skargi, w pokorze za wiarę i Kościół. Zaraz po aresztowaniu osadzony zostaje w obozie przejściowym w Szczeglinie. 29 sierpnia 1940 roku trafia do Sachsenhausen, gdzie umieszczono go w bloku 17, w izbie 2, przypisując numer obozowy 29935. Po trzymiesięcznym więzieniu w Sachsenhausen, 14 grudnia 1940 roku, przewieziony zostaje do obozu koncentracyjnego w Dachau. Nazwisko i tożsamość osoby zredukowano tu numeru obozowego 22813, przypisanego do baraku 28, izby 3. W obozie pracował przy kopaniu łąki na plantacjach, w drużynie Erdbewegung, na LiebhoffŤie. Warunki panujące w obozie były nie do zniesienia. Dokuczało tam wszystko. Począwszy od surowego podalpejskiego klimatu, w jakim celowo usytuowany został obóz, aż po okropne warunki mieszkaniowe i nieludzkie traktowanie przez nazistów. Całe życie obozowe było tak zorganizowane, aby umęczyć fizycznie i psychicznie, doprowadzając człowieka do całkowitego wyniszczenia. Wobec grupy polskich duchownych stosowano najbardziej wyrafinowane sposoby wyniszczania. Była to przede wszystkim praca ponad siły w nieludzkich warunkach. Więźniowie pozbawiani byli przy tym ciepłej odzieży, co powodowało przypadki przymarzania do ścian baraku. Za minimalne przekroczenie regulaminu obozowego groziły wyrafinowane kary, włącznie z zabiciem. Do tego wszystkiego dochodził ciągły głód, który zaprogramowany był jako jedna z form udręk. Ilość kalorii pożywienia była dokładnie wyliczona, aby waga więźnia po rocznym pobycie w obozie pozostawała w granicach 40-45 kg. W tych miejscach ludzkiej zagłady w sposób najbardziej okrutny i wyrafinowany ujawniła się nienawiść do wiary. Dlatego też najbardziej surowe represje skierowane były przeciw duchowieństwu, a w obozie powszechnym było zawołanie: klechy i Żydzi mają zniknąć. W takich warunkach przyszło żyć ks. Dominikowi Jędrzejewskiemu wraz z innymi towarzyszami niedoli. Wyczerpany fizycznie, po całodziennej pracy, nigdy nie narzekał na ciężkie obozowe warunki. Z głodu dostał wodnej puchliny, która uniemożliwiała mu poruszanie się, lecz wtedy z pomocą pospieszyli mu obozowi koledzy W dwa lata od chwili aresztowania 29 sierpnia 1942 roku zmarł z wycieńczenia i głodu przy pracy, w obozie koncentracyjnym w Dachau, ciało jego spalone zostało w obozowym krematorium. Ksiądz Dominik Jędrzejewski miał wtedy 56 lat. Ks. Jędrzejewski za swą polskość, heroiczne trwanie przy chrześcijaństwie oraz przynależność do Chrystusa i Kościoła poniósł męczeńską śmierć ze strony hitlerowskiego nazizmu. Nie poddał się ideologii, która przerodziła się w bezlitosną dyktaturę, dążąc z premedytacją do całkowitego wyeliminowania chrześcijaństwa. Poniósł śmierć w obronie wiary i Chrystusowego kapłaństwa. Stał się ofiarą nieludzkiego systemu, który opierał się na teorii rasowej, deifikującej rasę nordycką, widząc w niej nadczłowieka. Ideologia ta przeniknięta była ateistyczną filozofią, na bazie materializmu biologicznego, gdzie rasa i jej dobro przybierały charakter wartości najwyższej, określającej prawo i moralność i odrzucając tym samym Boga oraz wartości duchowe. Szalejący nazizm od samego początku miał wybitnie antychrześcijańskie i antykatolickie oblicze. Działania nazistów systematycznie zmierzały do zniszczenia Kościoła, likwidując organizacje katolickie, instytucje oraz ograniczając ich wpływ na życie publiczne, oskarżając przy tym najbardziej aktywnych duchownych, o działalność wrogą państwu i autentycznemu dobru narodu niemieckiego. Ks. Dominik Jędrzejewski, od samego początku, to znaczy od wybuchu II wojny światowej, świadomy był niebezpieczeństwa, jakie groziło jemu i parafianom ze strony hitlerowców. Ostrzeżony w 1940 roku przez kolegę-kapłana o śmiertelnym niebezpieczeństwie miał możliwość uratowania swego życia. Z ostrzeżenia jednak nie skorzystał i pozostał w parafii do chwili aresztowania. Powiedział: nigdzie nie pojadę, będę tutaj do końca, tu potrzebują mnie parafianie, a jeżeli zginę, to zginę razem z nimi. Zaraz po aresztowaniu, zanim wywieziono go z Gosławic, spędził jedną noc wraz z innymi uwięzionymi kapłanami w miejscowym posterunku. Wtedy też, korzystając z okazji jaka się zdarzyła, pełen spokoju prosił parafian o modlitwę: Czegośmy się doczekali…. Módlcie się za nas. Módlcie się o nasz powrót. Były to ostatnie słowa księdza wypowiedziane do swoich parafian, zaraz po tym, zabrano księży do Konina a stamtąd wywieziono ich do Sachsenhausen i Dachau. Ks. Dominik Jędrzejewski dobrowolnie przyjął męczeństwo. Nie skorzystał z możliwości ucieczki. Jego postawa świadczyła o całkowitym zdaniu się na wolę Bożą, o akceptacji w duchu wiary tego wszystkiego, co niesie życie i otwarciu się na perspektywę tajemnicy odkupienia. Miał możliwość uratowania się, a jednak nie skorzystał z propozycji ucieczki. Wszystko zawierzył Bogu. Podobna możliwość uratowania życia pojawiła się także w obozie koncentracyjnym w Dachau. Za cenę wyrzeczenia się kapłaństwa mógł otrzymać wolność. Najprawdopodobniej to jego krewni przekupili esesmanów, ażeby go ratować. Jednak i z tej propozycji nie skorzystał, zdecydowanie ją odrzucając. Wtedy też usłyszał pełne nienawiści słowa: jak nie chcesz, to tu zdechniesz. Tak więc ks. Dominik Jędrzejewski dobrowolnie i świadomie złożył ofiarę ze swego kapłańskiego życia. Wierny był Bogu i Kościołowi aż do końca. Tuż przed śmiercią pozostawił wspaniały testament, w którym oznajmił, że życie swoje ofiaruje za swoich parafian. Mówił do ks. Korszyńskiego: Księże rektorze, jak ksiądz wyjdzie z obozu, proszę pojechać do Gosławic i powiedzieć moim parafianom, że swoje życie ofiaruję za nich. Świadomie i dobrowolnie, z miłości do Boga i człowieka oddał życie za tych, którym posługiwał, prowadząc ich do domu Ojca.

linia Chwała ołtarzy
Od samego początku, tj. od chwili śmierci, istnieje przekonanie, że ks. Dominik Jędrzejewski umarł jako męczennik za wiarę. W pamięci kolegów obozowych jego osoba pozostała jako wzór do naśladowania. Dla współtowarzyszy niedoli pozostał jako nieodżałowany towarzysz i niezawodny przyjaciel, który w położeniu, zdawałoby się bez wyjścia, umiał wokoło siebie skupiać grono młodzieży duchowej i świeckiej, starszych i młodszych księży, dzieląc się z nimi zdobytym doświadczeniem z pracy duszpasterskiej. Dzielił się tym samym swoją wiarą i miłością do Chrystusa i Kościoła, narażając się na niebezpieczeństwo śmierci. Wszystko to robił po to, aby choćby na chwilę pomóc sobie i innym w zapomnieniu o brutalnej rzeczywistości a myśli skierować ku Bogu. Koledzy obozowi osobę ks. Jędrzejewskiego określali jako wspaniałą, promieniującą dobrocią sylwetkę kapłana o złotym charakterze, będącą wzorem do naśladowania dla młodych pokoleń kapłanów. Także wśród parafian, za których oddał życie, trwała i trwa nadal żywa pamięć o męczeńskiej postawie proboszcza. Ks. Dominik Jędrzejewski zapisał się w ich pamięci jako człowiek o wspaniałym sercu. Gorliwa posługa kapłańska przez dwanaście lat, troska o życie duchowe a także sprawy gospodarcze parafii zadecydowały o tym, że mieszkańcy Gosławic nie zapomnieli o swoim duszpasterzu. Nie zapomnieli o bohaterskiej postawie ks. Dominika w czasach śmiertelnego zagrożenia. Cenili sobie niezwykle, że ich duszpasterz nie opuścił ich w ciężkich czasach masowych aresztowań i wyniszczania w niemieckich obozach. Podziwiali go za świadectwo prawdziwego Pasterza Kościoła. Kiedy po wojnie ks. Franciszek Korszyński, jako biskup wizytator, przyjechał do Gosławic i w przemówieniu powitalnym przekazał parafianom ostatnią wolę ich proboszcza-męczennika, cały kościół wybuchnął płaczem. Lubili bowiem parafianie bardzo swego duszpasterza, byli do głębi poruszeni tym, że o nich pamiętał, będąc w tak okropnych warunkach i że życie swoje oddał za nich. Opinia męczeństwa zrodziła kult w parafiach, gdzie pracował ks. Dominik Jędrzejewski. Świadoma ofiara złożona przez niego nie poszła na marne. W oczach wierzących jest on tym, który całym swoim życiem naśladował wiernie Chrystusa i przez męczeńską śmierć oraz cierpienie znoszone dla Królestwa Bożego zjednoczył się z Nim, odtwarzając w sobie Jego mękę i zbawcze dzieło odkupienia. Wśród parafian w Gosławicach do dnia dzisiejszego trwa niezwykle żywa pamięć o proboszczu-męczenniku. Nadal żyją parafianie, którzy osobiście znali ks. Jędrzejewskiego i przekazują świadectwo jego życia. Wyrazem pamięci i istniejącego kultu jest tablica upamiętniająca osobę ks. Jędrzejewskiego, umieszczona w kościele parafialnym pw. św. Andrzeja Apostoła. Także jedna z ulic w parafii Gosławice nazwana została jego nazwiskiem. Szczególne ożywienie kultu miało miejsce w czasie, gdy prowadzony był proces beatyfikacyjny 108 męczenników z II wojny światowej. Pojawiły się wtedy publikacje książkowe, przybliżające życie męczenników. Organizowano odczyty i głoszono okolicznościowe kazania o heroiczności życia kandydatów na ołtarze. W kościele parafialnym w Gosławicach pojawił się z okazji beatyfikacji witraż i obraz przedstawiający błogosławionego. Jednak od tych zewnętrznych znaków ludzkiej pamięci o wiele ważniejsza jest pamięć modlitewna i przekonanie wierzących o tym, że ks. Jędrzejewski wstawia się za nimi u tronu Ojca. Dnia 13 września 2000 roku w Gosławicach odbyła się pod przewodnictwem ks. biskupa Bronisława Dembowskiego uroczystość dziękczynna za beatyfikację ks. Dominika Jędrzejewskiego. Uroczystość ta zgromadziła licznie przybyłych kapłanów i wiernych, którzy poprzez wspólną modlitwę pragnęli wyrazić wdzięczność i złożyć dziękczynienie Bogu za dar męczeństwa błogosławionego. Przywołując słowa Papieża Jana Pawła II, biskup włocławski Bronisław Dembowski, zachęcał zgromadzonych do modlitwy za wstawiennictwem błogosławionych i do ich naśladowania: abyśmy za ich przykładem wiernie podążali za Chrystusem. Wskazywał także, że idąc przez życie należy słuchać Jezusa i tak jak błogosławiony kapłan-męczennik należy przyznawać się do Niego, przekazując w ten sposób wiarę następnym pokoleniom.

linia Opracowanie zaczerpnięte z publikacji:
Męczennicy 1939- 1945 Błogosławiony Ksiądz Dominik Jędrzejewski Autor: Ks. Zbigniew Zarembski Wydanej za zezwoleniem władzy duchowej Redaktor broszury: Ks. E. Marciniak Skład: autor Łamanie: Wydawnictwo Duszpasterstwa Rolników Korekta: Halina Miłkowska

an image an image

http://www.sw-andrzej.konin.pl/dominik.html
(…) Był bardzo oczytany w literaturze teologicznej i społecznej. Miał bogatą bibliotekę. Książki gromadził od najwcześniejszych lat. Kupował je jako uczeń, student i kapłan. Służyło to m.in. rozwojowi jego życia duchowego. Posiadał publikacje z serii „Biblioteka Życia Wewnętrznego”, wydawanej przez jezuitów w Krakowie. Interesował się szczególnie apostolstwem modlitwy w teorii i praktyce. W księgozbiorze posiadał między innymi książki o cierpieniu, np.: P. Kepplela „Szkoła cierpienia”, F. Coppee „Dobre cierpienie”. Gromadził również dzieła pisarzy starochrześcijańskich z serii „Pisma Ojców Kościoła”. Należał do elitarnej grupy 228 prenumeratorów z całej Polski tego wydawnictwa ciągłego.(…)

(…)Uchwałą Rady Miasta Kowal z dnia 16 III 2004 r. jego imieniem nazwano jedną z ulic w Kowalu. Miasto i parafia czynią starania o ustanowienie błogosławionego Dominika Jędrzejewskiego patronem miasta Kowal. Wniosek władz i mieszkańców miasta został zaakceptowany przez bp. włocławskiego Wiesława Meringa, a także przez Komisję Episkopatu Polski i przesłany do Stolicy Apostolskiej. W kościele parafialnym w Kowalu znajduje się obraz Błogosławionego ufundowany w 2002 r. przez kapelana WP ks. Marka Strzeleckiego, pallotyna.(…)

http://www.swietyjozef.kalisz.pl/Dachau/18.html

************************************************************

Błogosławiona Eufrazja
od Najświętszego Serca Jezusa, zakonnica

Błogosławiona Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa Róża Eluvathingal urodziła się 7 października 1877 r. w Katturze, w indyjskim stanie Kerala. Pod wpływem pobożnej matki od wczesnych lat chciała zostać świętą. Za wzór obrała swoją patronkę, św. Różę z Limy. W wieku 12 lat została aspirantką w Zgromadzeniu Sióstr Matki Karmelu, założonym w 1866 r. w stanie Kerala przez włoskiego misjonarza o. Leopolda Beccara, karmelitę bosego. Jest to zgromadzenie zakonne obrządku syromalabarskiego. Przyjęła imię zakonne Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa. Pragnęła żyć w ukryciu. Posługi wyznaczane jej przez zgromadzenie przyjmowała zawsze z pokorą i w duchu posłuszeństwa.
W maju 1900 r. złożyła śluby wieczyste w klasztorze w Ollur (Indie), gdzie spędziła 48 lat życia. W 1904 r. została mistrzynią nowicjatu, który prowadziła do 1913 r., kiedy została przełożoną. Nazywano ją “modlącą się matką” albo “chodzącym tabernakulum”. Była wielką apostołką kultu Eucharystii i modlitwy różańcowej. Łączyła kontemplację z działaniem apostolskim. Spotykanym osobom okazywała czułą, matczyną troskę. Wielu ludzi prosiło ją o modlitwę, powierzając jej swoje troski i cierpienia. Wierzyli, że jej modlitwy są wysłuchiwane. Wiele modliła się także za zmarłych.
Bardzo kochała Kościół, w głębi serca przeżywała wszystkie jego bolączki i problemy. Czyniła pokutę w intencji osób, które zadawały ból Kościołowi. W modlitwie przed Najświętszym Sakramentem zawsze pamiętała o papieżu, biskupach, kapłanach i zakonnikach.
Zmarła w opinii świętości 29 sierpnia 1952 r. w Ollur, w wieku 74 lat. Została beatyfikowana 3 grudnia 2006 r. 4 kwietnia 2004 r. papież Franciszek podpisał dekret o uznaniu cudu za jej wstawiennictwem, a w czerwcu podczas konsystorza ogłosił, że kanonizacja s. Eufrazji nastąpi 23 listopada 2014 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-29d.php3

(…)

Na łonie Kościoła syromalabarskiego

Róża Eluvathingal urodziła się 7 października 1877 r. w Katturze w indyjskim stanie Kerala. Po tygodniu, 15 października, została ochrzczona w katolickim obrządku syromalabarskim, do którego przynależeli jej rodzice. Pod wpływem swej pobożnej matki od wczesnych lat chciała zostać świętą. Za wzór stawiała sobie swą patronkę, św. Różę z Limy. Mając 12 lat została aspirantką Zgromadzenia Sióstr Matki Karmelu, w którym w dniu obłóczyn (10 stycznia 1898 r.) przyjęła imię Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa. Zgromadzenie to zostało założone w 1866 r. w Indiach, w łonie obrządku syromalabarskiego, przez włoskiego misjonarza o. Leopolda Beccaro, karmelitę bosego. W 1920 r. zostało agregowane do Zakonu Karmelitów Bosych i liczy obecnie ponad 6 tys. sióstr pracujących w 9 państwach. Siostra Eufrazja 20 maja 1900 r. złożyła w nim śluby zakonne. Była mistrzynią nowicjatu. Przez pewien czas pełniła też obowiązek przełożonej. Zmarła 29 sierpnia 1952 r. w Ollur, a 35 lat później, bo w 1987 r. rozpoczęto proces jej gloryfikacji.

W 1994 r. przedłożono w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych “positio” o cnotach Służebnicy Bożej, które 5 lipca 2002 r. zatwierdził Jan Paweł II. Z kolei 26 czerwca 2006 r. Benedykt XVI wydał dekret o cudzie uzdrowienia, przypisywany wstawiennictwu s. Eufrazji, której beatyfikacja odbyła się 3 grudnia 2006 r. Miała ona miejsce w miejscowości Ollur, w której bł. Eufrazja zmarła i została pochowana, a przewodniczył jej kard. Varkey Vithayathil, arcybiskup większy Ernakulam-Angamaly, zwierzchnik katolickiego Kościoła syromalabarskiego. Po Eucharystii odbyła się adoracja Najświętszego Sakramentu w monstrancji, którą Zgromadzeniu Sióstr Matki Karmelu podarował jeszcze sługa Boży Jan Paweł II.

Nowa błogosławiona jest piątą osobą obrządku syromalabarskiego wyniesioną na ołtarze (m.in. po bł. Cyriaku Eliaszu Chavara, założycielu Karmelitów Maryi Niepokalanej, beatyfikowanym przez Jana Pawła II). Jej wspomnienie liturgiczne przypada w Kościele obrządku syromalabarskiego i w Karmelu 29 sierpnia.

Cechy duchowości

Charakteryzując duchowość błogosławionej, postulator w procesie beatyfikacyjnym, ks. George Nedungatt, stwierdził, że “ona całkowicie oddała się Jezusowi, który był zarazem jej Oblubieńcem, Królem i Bogiem. Wiele czasu spędzała na adoracji Najświętszego Sakramentu. Nie rozstawała się z różańcem. Współsiostry często nazywały ją chodzącym tabernakulum, natomiast ludzie świeccy modlącą się matką”.

Zdaniem postulatora bł. Eufrazja, chociaż była kobietą głębokiej modlitwy i mistyki, potrafiła równocześnie być blisko drugiego człowieka. Wielu prosiło ją o modlitwę wstawienniczą: jedni o uzdrowienie, inni o pracę, czy o powodzenie w egzaminach. Zawsze obiecywała pamięć przed Bogiem. Ludzie byli przekonani o jej świętości i mocy wstawiennictwa. Pytany, jakie może być przesłanie nowej błogosławionej na dzisiejsze czasy, ks. Nedungatt odpowiedział, że podczas gdy współczesny świat narażony jest na niebezpieczeństwo rozpraszania się w drobnych i nieistotnych sprawach, siostra Eufrazja “zachęca do kierowania oczu ku niebu, gdyż tam jest prawdziwy skarb, o którym mówił Jezus”.

Szczepan Praśkiewicz OCD

http://karmel.pl/hagiografia/katalog/baza.php?id=19

Syromalabarski Kościół katolicki

Syromalabarski Kościół Katolicki – jeden z katolickich kościołów wschodnich, grupy tzw. chrześcijan św. Tomasza, która pozostaje w unii z Rzymem. Połączyli się oni ponownie z Kościołem katolickim po synodzie w Diamper w 1599. W 1653 roku doszło w kościele do rozłamu, powstała grupa, która sprzeciwiła się władzy duchownych portugalskich (jezuitów) i utworzyła osobny Kościół, z którego znów wyłonił się w 1930 roku Kościół Syromalankarski.

16 grudnia 1992 papież Jan Paweł II przyznał mu status Kościoła arcybiskupiego większego. Od 2011 arcybiskupem większym Kościoła Syromalabarskiego jest kard. George Alencherry.

Kościół syromalabarski posiada około 3,6 mln wiernych.

http://swiatlowschodu.blogspot.com/2013/02/syromalabarski-koscio-katolicki.html

www.syromalabarchurch.in

Audiencja dla synodu syromalabarskiego

CTV – Radio Watykańskie

17.10.2011 18:09, aktualizacja 17.10.2011 20:04

Uznanie dla prowadzonej przez Kościół syromalabarski działalności duszpasterskiej, oświatowej i charytatywnej wyraził Benedykt XVI, przyjmując w Watykanie jego delegację.

 

Syromalabarczycy przybyli ze swym nowym arcybiskupem większym George’em Alencherrym, wybranym przez ich synod i zatwierdzonym przez Papieża w maju b.r. Katolicy tego obrządku są obecni głównie w stanie Kerala na południowym zachodzie Indii.

 

– U siebie w Kerali Kościół syromalabarski cieszy się nadal szacunkiem miejscowej społeczności ze względu na pracę na polu edukacji oraz instytucje socjalne i charytatywne, które służą wszystkim. Wiem, że chrześcijanom utrudniły życie sekciarska nieufność i nawet przemoc. Zachęcam jednak, byście dalej pracowali z okazującymi dobrą wolę wyznawcami wszystkich religii na tym terenie, aby utrzymać pokój i zgodę w całym regionie – dla dobra Kościoła i wszystkich mieszkańców. W waszym Kościele obiecującym znakiem są powołania do kapłaństwa i życia zakonnego, które pomogą wam utrzymać szeroki zasięg posługi duszpasterskiej. Trzeba pamiętać o stałych wyzwaniach w zakresie formacji duchowieństwa i osób zakonnych, chrześcijańskiego życia rodzinnego i duszpasterskiej troski o wiernych – mówił Benedykt XVI.

 

Papież wyraził Kościołowi syromalabarskiemu uznanie dla troski, jaką otacza swą autentyczną tradycję liturgiczną. Pochwalił też duszpasterstwo rozwijane wśród wiernych tego obrządku, którzy wyemigrowali z Indii do różnych krajów świata. Przypomniał też postacie dwojga syromalabarczyków wyniesionych do chwały ołtarzy: św. s. Alfonsy Muttathupadathu i bł. ks. Kuriakose Eliasa Chavary. Oboje beatyfikował 25 lat temu w Indiach Jan Paweł II, a s. Alfonsę kanonizował przed trzema laty w Rzymie Benedykt XVI.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,7552,audiencja-dla-synodu-syromalabarskiego.html

 

O autorze: Judyta