Może to coś nam wyjaśni.
Wina to jest to, co łatwiej nam dostrzec w drugim człowieku niż w sobie. Wina to jest to, co najpierw i przede wszystkim odkrywamy w drugim. Wina to jest to, co nasze spojrzenie wydobywa z twarzy drugiego już przy pierwszym spotkaniu.
I coś podobnego jest w życiu naszym, moi drodzy. Inaczej przeżywamy problem winy, kiedy mamy te osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia czy ile lat, a inaczej wtedy, kiedy mamy lat czterdzieści, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt. Wina jak gdyby w nas rosła, jak gdyby nabierała znaczenia, jak gdyby stawała się ogromnym ciężarem nie do zniesienia.
Jeszcze kojarzą mi się tutaj teksty Antoniego Kępińskiego. U Antoniego Kępińskiego, tego znakomitego psychiatry, problem (powiedzmy ogólnie) psychopatii zawsze jest rozważany trochę pod kątem problemu etyki, czyli problemu winy. Człowiek jest jednością psychiczną – duchową i cielesną. I te dwa aspekty – zwłaszcza gdy idzie o problem winy – na siebie zachodzą. I kto wie, czy źródłem jakiegoś znerwicowania, czy jakiejś „choroby na ludzi” w wieku dojrzałym nie jest wina zaciągnięta w wieku młodzieńczym. Jakieś gruszki ukradzione dla samej frajdy kradzenia. Wtedy nagle to staje się jakąś fatalną siłą w człowieku, siłą, która od wewnątrz człowieka rozsadza.
Mój grzech to nie są ukradzione gruszki, to nie jest podłożenie nogi koledze, to nie jest szwindel w czasie zdawania egzaminu – mój grzech to jestem ja. To, że on się tak ujawnił, to jest sprawa drugorzędna. Gdybym żył dwieście lat temu, przejawy byłyby inne, ale wina byłaby ta sama. Bo winą tą jestem ja. Ta wina jest częścią mojej indywidualności, lepiej mówiąc – jest częścią mojej samotności.
Winą jest to, że kiedy patrzymy na twarz drugiego człowieka, to mówimy: „On jest taki zarozumiały na twarzy”, albo: „On jest arogancki”, albo „Jego twarz jest bezmyślna”, albo coś jeszcze więcej, coś jeszcze dalej. W naszym odkrywaniu winy zawsze jest tak, że odkrywamy ją najpierw i przede wszystkim w twarzy drugiego człowieka. Lepiej i głębiej mówiąc – winą jest to, co najpierw i przede wszystkim odkrywamy w drugim. Człowiek, który do nas przychodzi, musi udowodnić własną niewinność, bo jesteśmy skłonni podejrzewać w nim winę już przez samo to, że przychodzi.
I to nie jest, proszę państwa, tylko sprawa naszych czasów. Kiedy Adam i Ewa popełnili pierworodny grzech – na początku dziejów ludzkości – sytuacja była taka: Bóg pyta Adama, co się stało. Dlaczego się ukrył? Adam odpowiada bardzo charakterystycznie: „Ewa, którą Ty mi dałeś, zerwała owoc i ja jadłem”. Zauważamy tutaj subtelne tropienie winy. Ewa zerwała – ale czy Ewa jest winna? Przecież Ty mi dałeś Ewę. Wina jest tam, po tamtej stronie. Bóg zwraca się do Ewy i ta z kolei mówi: „Wąż mnie zwiódł…”.
My, moi drodzy, wchodzimy w pewien świat, poznajemy ten świat, angażujemy się w ten świat. I tak jak ten świat jest wcześniejszy niż my, tak wcześniejsza niż my jest także wina. Drugi człowiek jest wcześniej niż ja, dlatego najpierw będę widział belkę w jego oku, a potem dopiero będę się domyślał, że w moim oku także jest jakieś źdźbło. Logika winy jest taka, że najpierw widzimy ją przed sobą i dopiero potem zaczyna się proces odwrotny, bardzo długi, bardzo skomplikowany, proces, przed którym broni się człowiek – mianowicie proces szukania winy w sobie. Bo kiedy człowiek widzi zło w drugim to normalny odruch polega na tym, ażeby szukać na tym drugim winnym człowieku odwetu. Skoro drugi jest winny, to ja ma prawo do odwetu. Apostołowie pewnego razu chcą spalić miasto, dlatego że nie przyjęło Jezusa Chrystusa. Miasto jest winne. Nasz odwet jest czysty – to jest tylko kara za to, że nie przyjęli Mistrza. Faryzeusz, który przyszedł do świątyni, modli się: „Nie jestem jako oni”. Reaguje pogardą, ale nie jest to pogarda wymyślona, fikcyjna. Jest to pogarda religijnie umotywowana. „Nie jestem jako oni” To jest reakcja na zło, które jest w „nich”. I stąd odwet, i stąd próba pogardy.
Bo wina, którą człowiek ma, czyni człowieka samotnym. Nic tak nie czyni człowieka samotnym jak wina. Kiedy człowiek choruje na grypę, na ślepą kiszkę czy na cokolwiek, są ci lekarze, ci pielęgniarze, można mieć jeszcze jakąś nadzieję. Ale kiedy się choruje na pogardę, kiedy się choruje na potrzebę nieustannego odwetu, wtedy jest się potwornie samotnym. Wtedy będzie się mówić tak jak mówi Sartre: że „piekło to inni”. Jest się wśród ludzi, a jest się samotnym, jak wyspa otoczona zewsząd zimnymi, bezdusznymi wodami.
I to jest, moi drodzy, wina. To jest „choroba na siebie”. I czasem towarzyszy temu zjawisku psychopatia. Dlatego że człowiek jest jednością, a zwłaszcza jest jednością tam w środku, gdzie dzieją się te trudne, te bardzo intymne ludzkie sprawy; sprawy, proszę państwa, tym trudniejsze, że w dzisiejszym języku nauki po prostu brakuje słów na ich opisanie. I człowiek jest skazany na to, żeby samemu sobie te światy, te zakamarki rozświetlać.
Ks. Józef Tischner
http://www.fronda.pl/forum/doswiadczenie-winy,59079.html
To jest też dobry przykład na to że nie ważne kto mówi ale co.
Rzeczywiście w tym przypadku nie ważne, bo tekst jest wnikliwy pod względem psychologicznym napisany przez kogoś, kto nie ma znaczenia, tym bardziej, że był kiepskim filozofem, ale napisał powyżej – coś, co ma znaczenie.
Izo, a kto tutaj mówi? Człowiek (osoba) – tak, Polak – tak, mężczyna – tak, ksiądz – tak. A Chrystus? Ja w tej wypowiedzi nie rozpoznaję bliskości Chrystusa. Dlatego już nie jest więcej dla mnie ważne “co” on mówi, skoro wiem, że nie mówi przezeń Chrystus. Owszem, ryzykuję złe rozpoznanie, ale nie ryzykuję w żaden sposób złej znajomości czy złego mojego zdania o tej osobie, bo zwyczajnie nie dochodzę nawet do etapu oceny – nie idę tą ścieżką. Pomimo błędów, które popełnia osoba – nadal patrzę tylko na to “jak blisko” jest Chrystusa. Nie jest to patrzenie bierne ani też nie jest obojętne, analityczne czy statyczne. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli bowiem nie mam bezpośredniego kontaktu z osobą, bo np. ona nie żyje, ale zostawiła jakiś przekaz, np. pisany, patrząc na Tego Człowieka – jak przez pryzmat – angażuje się w pełni w tę relację. Lub w ten sposób, aby – o ile to jeszcze możliwe – zaradzić oddalaniu się od, nawiązując do tematu winy – Krzyża. Izo, pomyśleć wolno wszystko – i to wiemy, wiemy też że z myśli nieczystych warto/należy się Bogu spowiadać, gdyż one nas brudzą, zatykają, zabierają miejsce przeznaczone dla Ducha Św. Dalej wiemy, że powiedzieć wszystkiego już nie wolno – w sensie pozytywnym ma tu zastosowanie stwierdzenie Pawła o tym, że wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi pożytek (ichodzi o nie byle jaki pożytek, ale po prostu o zbawienie; mówi o tym też np. Loyola w fundamencie i in.). To co do mowy, odnosi się i do czynów. Z tego zatem wynika, że to “co” ktoś mówi czy robi oznacza wprost to, kim on jest – ale, uwaga: wobec siebie samego i wobec świata. Ale czy wobec Boga? O bogu powiedzieć można cokolwiek i wszystko pięknie – wide ów sieneńki diabeł. Ba, można Bogu nawet palic świeczkę, budować świątynie, sumiennie “chodzić na msze” itd. Ale jak blisko Boga ktoś jest – powiedzieć nie potrafimy, gdyż każde sumienie jest wolne – a tylko o tyle o ile jest oddane Bogu, ale to już druga kwestia. Choć przeceiż nie – jest jeden sposób. Patrzenie z Krzyża właśnie, próba, nieustanna, takiego patrzenia, jak On patrzy, takiego czynienia, jak On czyni. To jest właśnie owo Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. 29 Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. 30 Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.
To mówi, i czyni, Chrystus. A ja? A Ty? A ks. Tischner (s.p.)? Powtórzę, powiedzieć i pomyśleć i zrobić *możemy* wszystko – ale nie wszystko przybliża do zbawienia. Trzeba jednak wyzbywać się tego, co nas oddala a znów gromadzić, pomnażać to, co nas (i bliźnich) przybliża. Chrystus jest odkupieniem naszych win – co do myśli, słowa i uczynku – czyli On jest zbawieniem, dlatego patrząc na kogokolwiek z Jego Perespektywy, perspektywy Krzyża i Przebaczenia i Odkupienia i Miłości, nie jest istotne co ktoś, mówi czy robi czy myśli ale czy stoi pod Krzyżem, czy może uciekł – a jeśli tak, jak daleko i w jaki sposób go *nawrócić*.
Te etykiety nie są istotne, bo mówi gliniany garnek. Każdy z nas jest garnkiem który nosi zawartość. Z garnka czerpiemy jeśli wino jest dobre, lub do garnka wlewamy jeśli mamy w sobie wino dobre. Dobre wino pochodzi od Jezusa. I na tym polega ”co mówi”, czyli z jaką zawartością mamy do czynienia. A ‘kto” to garnek. Odnosimy się do zawartości, z nią się wymieniamy.
W tym garnku nie ma Chrystusa. Jest wino ale słabej jakości.
I to jest, moi drodzy, wina. To jest „choroba na siebie”. I czasem towarzyszy temu zjawisku psychopatia. Dlatego że człowiek jest jednością, a zwłaszcza jest jednością tam w środku, gdzie dzieją się te trudne, te bardzo intymne ludzkie sprawy; sprawy, proszę państwa, tym trudniejsze, że w dzisiejszym języku nauki po prostu brakuje słów na ich opisanie. I człowiek jest skazany na to, żeby samemu sobie te światy, te zakamarki rozświetlać.
Autor bardzo dobrze zarysował swój problem. I w tym sensie takie spotkanie ma wartość, bo dobrze wiadomo co mu dać. Można za taką osobą westchnąć do Boga, ale gdyby żył, trzeba by do niego wlać, najlepiej O. Witko. Eucharystia jest oczywiście lekarstwem na jego problem, w tym sęk, że on nie dowierza, jak Judasz. Uległ duchowi czasu. Nie było wtedy wielu takich kapłanów jak O. Witko, ale może on nie szukał takich.
Zapewniam Cię, że każdy człowiek nie jest żadnym garnkiem. Mówi o tym i Kościół i Pismo (tylko proszę miej litość i nie przywołuj tego fragmentu – ja go znam bardzo dobrze) a także przeczy temu sam Tischner w wypowiedzi powyżej, gdy stwierdza: “człowiek jest jednością, a zwłaszcza jest jednością tam w środku”, a także tym, że w tym swoim wywodzie pochyla się nad człowiekiem właśnie, nad osobą. Te pojęcia zaś, których użyłem, również nie są w żadnej mierze etykietami. Zajrzyj po określenia tych pojęć do Katechizmu. Po określenie pojęcia etykiety, zapewne wystarczy jak zajrzysz do wiki.
Z tezą Tichnera o pomaganiu samemu sobie bym polemizował, m.in. dla niej właśnie stwierdziłem, że daleko tam, w nim, do Chrystusa – bo Chrystus stwierdza właśnie inaczej, a jak to podałem cytat powyżej. Ale, to już poza konkursem. Twoje stwierdzenie o tym, że Tischner określa *swój* problem świadczy o tym, że tekst wprawdzie przeczytałaś, ale na pewno zbyt szybko. Że przeczytałaś mój koment w ogóle, mocno wątpię.
Pozdrawiam i życzę więcej spokoju
PS Nie działa mi wideo, więc nie wiem co powiedział o. Witko.