Słowo Boże na dziś – 15 Października 2014 r. – środa – Św. Teresy od Jezusa (z Avila), dziewicy i doktora Kościoła, wspomnienie

Myśl dnia

Pomyślcie, jaka musi być wzniosłość uczuć tej duszy, w której Pan zamieszka.

św. Teresa od Jezusa

ŚRODA XXVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK IIPIERWSZE CZYTANIE  (Ga 5,18-25)

Uczynki ciała i owoce Ducha

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Galatów.

Bracia:
Jeśli pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa.
Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą.
Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 1,1-2.3.4 i 6)

Refren: Dasz światło życia idącym za Tobą.

Błogosławiony człowiek, który nie idzie za radą występnych, +
nie wchodzi na drogę grzeszników *
i nie zasiada w gronie szyderców,
lecz w prawie Pańskim upodobał sobie *
i rozmyśla nad nim dniem i nocą.

On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, *
które wydaje owoc w swoim czasie,
liście jego nie więdną, *
a wszystko, co czyni, jest udane.

Co innego grzesznicy: *
są jak plewa, którą wiatr rozmiata.
Albowiem znana jest Panu droga sprawiedliwych, *
a droga występnych zaginie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (J 10,27)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Moje owce słuchają mojego głosu,
Ja znam je, a one idą za Mną.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 11,42-46)

Jezus piętnuje obłudę faryzeuszów

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie:
„Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać.
Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku.
Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą”.
Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: „Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz”.
On odparł: „I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie”.

Oto słowo Pańskie.

*******************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Pozorne życie

Prawdziwie biedny jestem wtedy, gdy nie żyję wnętrzem. Jezus tłumaczy, czym objawia się brak kontaktu z własnym sercem: Człowiek zatrzymuje się na zewnętrznych przepisach i poprawności w relacjach z innymi (dziesięcina). Jest zapatrzony w siebie i poszukuje własnego dobra, bez zważania na dobro innych (pierwsze miejsca). Żyje według pozorów i dostosowuje się do oczekiwań innych, nie wybierając według wartości (niewidoczne groby). Zaczyna przesadnie wymagać od innych bez osobistego zaangażowania i świadectwa życia (ciężary nie do uniesienia).Dziękuję Ci, Jezu, że zdecydowanie ukazujesz mi wszelkie niespójności mojego życia i moją hipokryzję. Biada mi, jeśli nie posłucham słów Twoich, bo stanę się jeszcze bardziej zakłamany.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

 

Ludziom współczesnym wydaje się, że „reforma” powinna zawsze polegać na przemianie zasad, która sprawi, iż życie stanie się łatwiejsze i przyjemniejsze. Św. Teresa (1515-1582), dzisiejsza patronka, była reformatorką zakonu karmelitańskiego. Jednak przemiany, które wprowadziła, nie były bynajmniej ułatwieniem życia zakonnego, ale powrotem do ducha, który na początku ożywiał regułę karmelitańską. Jakże często powinniśmy powracać do naszej pierwotnej gorliwości, aby dokonać prawdziwej przemiany – reformy – naszego życia.

ks. Adam Bednarczyk, „Oremus” październik 2001, s. 66

 

POMOCNICY BOGA

O Boże, spraw, abym pracował na Twojej roli według łaski, jaka mi została dana, i na jedynym fundamencie, którym jest Jezus Chrystus (1 Kor 3, 10-11).

Apostołowie, kimkolwiek są, są „współpracownikami Boga Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela” (DA 16). Apostoł pracuje na roli, w winnicy Ojca rodziny, nie z własnej woli ani własną mocą, lecz z woli Ojca, który go posyła, z pomocą Jego łaski, w taki sposób i w takim wymiarze, jaki On ustanowił.

Wszyscy apostołowie, mówi św. Paweł, są „szafarzami”, sługami Boga, „według tego, co każdemu dał Pan”. Oni dają Bogu swoją pracę, lecz prawdziwym sprawcą jest tylko Bóg. „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost! Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost — Bóg” (1 Kor 3, 5-7). Nikt nie może chlubić się i mówić: to jest moja rola, to jest owoc moich trudów. Rola i owoc należą tylko do Boga. „Jesteśmy bowiem pomocnikami Boga — powtarza Apostoł — wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (tamże 9). Chociaż Paweł pierwszy zrodził Koryntian dla wiary, nie chlubi się żadnym prawem w stosunku do nich. Oni bowiem należą do Boga, a Apostoł jest Jego pokornym pomocnikiem. Apostolstwo nie jest dziełem ludzkim, lecz boskim, z którym Apostoł współpracuje jako pokorne narzędzie.

Nie chodzi jednak o narzędzie materialne, ale o narzędzie żywe, osobowe, które zatem powinno oddać się dobrowolnie na usługi Boga, poświęcając wszystkie zdolności od Niego otrzymane, a równocześnie starając się uzgodnić swój sposób myślenia, chcenia i działania ze sposobem Bożym, czyli ze zbawczym planem Boga, z Jego wolą zbawienia wszystkich ludzi. Chodzi o wejście w ten ruch nieskończonej miłości, z której wynika zbawcza wola Boga, o przyłączenie się do tej woli, ofiarowanie się jej całkowicie na wszystko, o naśladowanie Chrystusa, który oddał się całkowicie na usługi Ojca dla zbawienia ludzkości. Apostoł zajmuje się z Jezusem sprawami Ojca (Łk 2, 49), pracuje z Nim nad rozszerzeniem Królestwa.

  • O Jezu, uczyń mnie tym porywaczem dusz, który je oddaje Tobie, kieruje do Twojej jedynej piękności. Uczyń mnie palcem, który wskazuje miłość, głosem, który śpiewa i objawia nieczułym trochę Twoich blasków i Twoich piękności. We wszystkim chcę tylko Ciebie, pragnę, aby wszyscy, lub przynajmniej wielu, poznało Cię, uwielbiało i miłowało… Nie chcę ich zatrzymywać dla siebie, lecz oddać Tobie i utwierdzić w Tobie; chcę nieba, by Cię miłować, uwielbiać, zagubić się razem w Twojej miłości bez granic…
    Mój dobry Jezu, okryj się chwałą; reszta niewiele znaczy. Całym moim pragnieniem jest stać się narzędziem Twojej chwały… Nie. Do należę już do siebie. To znaczy, nie mam prawa odmawiać tym, którzy mnie otaczają, cennego napoju, jaki wlewasz we mnie dla nich Ciebie możesz, jak należy udzielać go, Ty Ci się podoba go wysuszać lub otworzyć dobroczynną żyłę. Czerp, bracie, czerp i błogosław Pana Jezusa, który udziela ci tej wody. Czerp i nie zapominaj tego, kto cię orzeźwia, zapomnij o naczyniu, w jakim ci daje pić. Naczynie jest szczęśliwe, że może służyć tak dobremu Mistrzowi. Naczynie gliniane jest bardzo uszlachetnione przez dotyk palca Bożego. A kiedy zostanie rozbite lub wyrzucone, wystarczy mu zachować pamięć, że chlubnie służyło kroplą napoju, którą wylewało.
    Ta kropla miłości, Jezu mój, jest wszystkim, o co proszę dla siebie. Jest ceną, o jaką prosi na wieczność to biedne małe narzędzie, którym raczyłeś się posługiwać. Przeznacz je do chwały lub do wzgardy, lub raczej, jeśli Ci się podoba, do małego obowiązku, bardzo pokornego i nic nie znaczącego; lecz kiedy je rozbijesz, kiedy stanie się… niezdolne służyć, racz udzielić mu małej kropli swojej miłości. Ona zapłaci mu po Bożemu za wszystkie jego trudy, ponieważ narzędzie nie pragnie innej nagrody jak tylko Ciebie samego (L. De Grandmaison).
  • O słowo wieczne, Ty nie pragnęłoś niczego innego, gdy byłoś przybite do twardego drzewa krzyża, jak tylko sprowadzić… ludzi do siebie. Powiedziałoś: „Sirio”, okazując, że nie tylko pragniesz obecnych, lecz także tych, którzy będą w przyszłości. Cierpiałeś pragnienie, o słodki Boże, cierpiałeś pragnienie, o Boże dobry i pełen miłości… O jak to może być, że Ten, kto gasi pragnienie we krwi Słowa przedwiecznego, nie gasi w niej pragnienia posiadania swych stworzeń? (św. M. Magdalena de Pazzi),

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 322

http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20141015.htm

Sentencje Ojców Pustyni (4-5 wiek)

„Biada wam, bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia”
 

Pewien brat, który zgrzeszył, został wypędzony z kościoła przez kapłana, a wtedy abba Bessarion wstał i wyszedł razem z nim, mówiąc: „Ja także jestem grzesznikiem”…

Pewien brat zgrzeszył w Skete. Zwołano radę, na którą zaproszono abbę Mojżesza. Lecz ten odmówił przyjścia. Wtedy kapłan kazał mu powiedzieć: „Chodź, wszyscy na ciebie czekają”. Ten wstał i przyszedł z dziurawym koszem na plecach, który uprzednio napełnił piaskiem. Ci, którzy wyszli mu na spotkanie, zapytali się: „Co to ma znaczyć, ojcze?”. Starzec odpowiedział: „Moje winy ciągnął się za mną, a ja ich nie widzę. Jakże mógłbym sądzić dzisiaj winy bliźniego?” Słysząc to, nic już nie powiedzieli bratu i przebaczyli mu.

Abba Józef pytał się abba Poemona: „Powiedz m, jak zostać mnichem?” Starzec mu odpowiedział: „Jeśli pragniesz znaleźć spoczynek na tym i przyszłym świecie, to powtarzaj sobie przy każdej okazji: Kim jestem? I nie sądź nikogo”.

Pewien brat pytał się abba Poemona: „Jeśli widzę grzech brata, czy powinienem go ukrywać?” Starzec odpowiedział mu: „W godzinie, kiedy skrywamy winy braci, Bóg także skrywa nasze, a w chwili, kiedy je rozgłaszamy, Bóg rozgłasza nasze”.

www.evzo.pl

*************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

15 PAŹDZIERNIKA

**************

Święta Teresa od Jezusa,
dziewica i doktor Kościoła

Święta Teresa od Jezusa Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

Święta Teresa od Jezusa Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.

Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.

W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/10-15a.php3

Wykaz wszystkich dzieł św. Teresy z Avila

  

Droga doskonałości
  Twierdza wewnętrznaspis treści
  Myśli
  Podniety miłości Bożej
  Wołania duszy do Bogaspis treści
  Poezje
  Księga fundacjispis treści
  Sprawozdania duchowe

   por-ziel.gif (1755 bytes)  Księga życiaspis treści

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/spis.htm

TWIERDZA WEWNĘTRZNA

Ten traktat, nazwany twierdzą wewnętrzną, napisała Teresa od Jezusa, zakonnica Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, dla swych sióstr i córek zakonnic Karmelitanek Bosych(1).


IHS

1. Rzadko które zadanie, zlecone mi przez posłuszeństwo, wydało mi się tak trudne, jak rozkaz obecnie mi dany — napisania rzeczy o modlitwie. Naprzód dlatego, że nie czuję, by Pan mi udzielił zapału i ochoty do tej pracy, a po wtóre, że od trzech miesięcy cierpię takie osłabienie i taki szum w głowie, iż nawet w interesie naglącym ledwo coś zdołam napisać. Wiedząc jednak, że siła posłuszeństwa zwykła ułatwiać rzeczy na pozór niepodobne, ochotnie przystępuję do tej pracy, chociaż wola mocno się przed nią wzdryga. Nie dał mi bowiem Pan tyle cnoty i męstwa, bym umiała ciągle walczyć z ustawicznymi chorobami, jakie mię trapią i z nawałem wszelkiego rodzaju zatrudnień, bez zapierania siebie (2). Niech mnie więc wesprze Ten, który w tylu innych trudniejszych potrzebach działał we mnie i okazał nade mną moc łaski swojej; w Jego miłosierdziu pokładam całą ufność moją.

2. Sądzę też, że niewiele co więcej potrafię tu powiedzieć nad to, co już w innych księgach napisanych z posłuszeństwa powiedziałam, owszem, boję się, czy nie będzie to zupełnie to samo. Jestem bowiem dosłownie tak samo jak te ptaki, które uczą mówić, a które nie umiejąc nic więcej nad to, czego je wyuczono, wciąż to samo powtarzają. Jeśli zaś Pan zechce, bym powiedziała co nowego, sam mi wskaże, co mam mówić lub przypomni mi rzeczy dawniej powiedziane; będzie to dla mnie łaska bardzo pożądana, bo pamięć mam słabą, a chciałabym jednak odszukać w pamięci niektóre uwagi dobrze i trafnie, jak mię upewniano, powiedziane i powtórzyć je tu, zwłaszcza gdyby one zaginęły. A jeśliby Pan i tego mi nie użyczył, ja i tak korzyść będę miała, że przez posłuszeństwo natrudzę się i bólu głowy sobie przymnożę, choćby to nikomu innemu nie przyniosło pożytku.

3. Zaczynam więc w imię posłuszeństwa dziś, w dzień Trójcy Przenajświętszej, roku 1577 (3), w tym klasztorze Karmelu św. Józefa w Toledo, w którym obecnie przebywam, poddając się we wszystkim co tu powiem zdaniu tych, którzy mi to pisać kazali, a są to mężowie wielkiej nauki (4). Jeślibym coś powiedziała niezgodnego z tym, czego uczy święty Rzymski Kościół Katolicki, będzie to skutkiem nieświadomości, a nie złej woli mojej. Tego niech każdy na zawsze będzie pewny, bo nauce Kościoła św. zawsze byłam, jestem i z łaski Boga zawsze zostanę poddana. Niech On na zawsze będzie chwalony i uwielbiany, amen.

4. Ci, z których rozkazu piszę, mówią mi, że siostrom tych klasztorów Najświętszej Pani naszej’ z Góry Karmel potrzeba, aby im kto wyjaśnił pewne wątpliwości, jakie mają w rzeczach modlitwy. Ponieważ zaś, zdaniem ich, niewiasty łatwiej zrozumieją naukę podawaną im przez niewiastę, i nadto dla wielkiej miłości, jaką dla mnie mają, to, co sama im powiem, skuteczniej im trafi do serca, więc uważają, że praca moja, jeśli zdołam wykonać ją jak należy, będzie miała niejaką wartość swoją. Z tego więc powodu, w tym, co tu piszę, zwracam się do nich, gdyż byłby to chyba nierozum z mojej (s.223) strony sądzić, by ta praca moja mogła się na co zdać komu innemu. Wielką już łaskę Pan mi uczyni, jeśli choć która z sióstr skorzysta ze słów moich, by choć trochę więcej Go uwielbiać. On wie dobrze, że niczego więcej nie pragnę. Jest zaś rzeczą jasną, że jeśli zdarzy mi się coś trafnie powiedzieć, nie jest to moją zasługą i nie będą mi jej przypisywały, chybaby tyle im nie dostawało rozumu, ile mnie nie dostaje zdolności do podobnych rzeczy, jeśli Pan sam w miłosierdziu swoim mnie nie wspomoże.

 

MIESZKANIE PIERWSZE

ROZDZIAŁ l

Mówi w nim o piękności i godności duszy ludzkiej. — Objaśnia to za pomocą porównania stanowiącego myśl przewodnią całej księgi i mówi, jak wiele na tym zależy, byśmy znali tę godność naszą i umieli cenić łaski, jakie otrzymujemy od Boga, i że bramą do tej twierdzy wewnętrznej jest modlitwa.

l. Gdym dzisiaj, niezdolna nic wymyśleć ani nie wiedząc od czego zacząć to pisanie, polecone mi przez posłuszeństwo, klęczała na modlitwie i błagała Pana, aby On raczył mówić za mnie, nasunęło mi się na myśl to, co zaraz opowiem jako fundament niejaki i podstawa wszystkiego. Przedstawiła mi się dusza nasza jako twierdza cała z jednego diamentu albo na wskroś przejrzystego kryształu, podzielona na wiele rozmaitych komnat, podobnie jak i w niebie mieszkań jest wiele (1). Bo w istocie, siostry, jeśli dobrze rzecz zważymy, dusza sprawiedliwego nie jest niczym innym jak prawdziwym rajem, w którym, jak Pan mówi, z radością przebywa (2). Jakież bowiem, powiedzcie same, musi być to mieszkanie, w którym Król tak potężny, tak mądry, tak przeczysty, tak dobra wszelkiego pełny, rozkosz dla siebie znajduje? Daremnie szukam i nic nie znajduję, do czego by można było porównać przedziwną piękność i ogromną pojemność duszy ludzkiej. I w rzeczy samej, jak umysł nasz, jakkolwiek by był bystry, nie zdoła pojąć Boga, tak również ledwo może pojąć wielkość duszy, którą Bóg, jak nam to własnym słowem swoim oznajmia, (s.225) stworzył na swój obraz i podobną sobie (3). A jeżeli tak jest w istocie, na próżno trudziłybyśmy się, chcąc zrozumieć w zupełności całą piękność tej twierdzy; bo jakkolwiek między duszą stworzoną a Bogiem taka zachodzi różnica, jak pomiędzy Stwórcą a stworzeniem, dość przecie tego, co nam Pan mówi, iż stworzona jest na podobieństwo Jego, abyśmy zrozumieli, że nie zdołamy pojąć tak wielkiej piękności i godności duszy ludzkiej.

2. Wielka to zaiste wina nasza i wstyd, że z własnej winy naszej nie znamy samych siebie ani nie wiemy, czym jesteśmy. Czy nie byłoby to wielkim wstydem, córki moje, gdyby kto zapytany, kim on jest, nie umiał na to odpowiedzieć, aniby wiedział, kim jest jego ojciec, kim matka, gdzie i w jakim kraju się urodził? Jeśliby to już było wielką głupotą, to czyż nie daleko większą jest, gdy nie troszczymy się o poznanie wysokiego dostojeństwa duszy naszej i żyjemy całkiem zanurzeni w tym ciele naszym? I wierzymy tylko tak na głucho, że mamy duszę, bo tak nam powiedziano i tak uczy wiara. Jakie jednak skarby mogą się mieścić w tej duszy i jaka jest wysoka cena jej, i kto jest Ten, co w niej mieszka, nad tym rzadko kiedy się zastanawiamy i skutkiem tego tak mało sobie ważymy obowiązek starania się z wszelką usilnością o zachowanie jej piękności. Wszystka zaś myśl i troska nasza obraca się jedynie około grubej oprawy tego diamentu, około zewnętrznego wału tej twierdzy, którym jest ciało nasze.

3. Zważmy teraz, że twierdza ta ma wiele różnych mieszkań, jedne na górze, drugie na dole, jedne po bokach, drugie we wnętrzu gmachu, a w samym pośrodku tych mieszkań jest jedno najważniejsze, w którym zachodzą najbardziej tajemne rzeczy pomiędzy Bogiem a duszą. Potrzeba, córki, byście dobrze zachowały w pamięci to porównanie; może za pomocą jego spodoba się Bogu dać wam niejakie poznanie łask, jakich On raczy użyczać duszom i różne ich rodzaje, o ile poznanie ich jest dla nas rzeczą możliwą. Łask tych bowiem jest takie (s.226) mnóstwo i taka ich rozmaitość, że poznać wszystkich żaden człowiek nie zdoła, a tym bardziej taka nędza, jaką ja jestem. Jeśli Pan zechce którym użyczyć tych łask, wielka to będzie dla nich pociecha wiedzieć o tych darach; jeśli inne ich nie otrzymają, sama wiadomość o nich będzie im pobudką do wysławiania wielkiej dobroci Pana. Podobnie bowiem, jak rozważanie tych rzeczy, które są w niebie i rozkoszy, jakich tam używają błogosławieni, nie tylko żadnej szkody nam przynieść nie może, ale owszem radością napełnia nam serce i pobudza nas, abyśmy usiłowali osiągnąć to szczęście, którym cieszą się święci — tak również nie ma obawy, by nam co zaszkodzić miało poznanie tej prawdy istotnej, że Bóg tak wielki, jeszcze w tym wygnaniu ziemskim udziela siebie takim nędznym, jak my, cuchnącym robakom; przeciwnie, poznanie tego może nas tylko pobudzić do umiłowania tej tak łaskawej dobroci i tego nieskończonego miłosierdzia. Kto by istotnie gorszył się z tej prawdy, że nie ma w tym żadnego niepodobieństwa, by Bóg jeszcze na tej ziemi takich łask użyczał, w tym, twierdzę to bez wahania, nie ma ani pokory, ani miłości bliźniego; bo gdyby te dwie cnoty posiadał, jakżeż nie miałby się cieszyć z tego, że Bóg brata jego takimi darami ubogaca, zwłaszcza że ta boska hojność Pana względem innych bynajmniej Mu nie przeszkadza, by i nas z równą hojnością obdarzył? Jak to więc być może, by nie cieszył się z tego, że Boski Majestat Jego raczy w taki sposób objawić, nad kim zechce, wielmożność swoją? Nieraz udzielanie tych wielmożności Bożych jest tylko dla ich ukazania, czego mamy przykład na onym człowieku ślepym od urodzenia, o którym, na zapytanie Apostołów: Kto zgrzeszył, on, czy rodzice jego, że się niewidomym narodził? — Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale aby sprawy Boże w nim się objawiły (4). Zdarza się więc, że Pan, użyczając tych łask jednym duszom raczej niż drugim, użycza ich nie dlatego, by te były świętsze od tamtych, ale iżby się okazała wielmożność Jego, jak to uczynił świętemu Pawłowi i Magdalenie, a zatem, abyśmy Go wszyscy wielbili w stworzeniach Jego.

4. Może tu kto zarzuci, że są to rzeczy, które wydają się niemożebne i że byłoby lepiej nie gorszyć słabych w wierze. — Ale że tacy w te rzeczy nie uwierzą, jest to mniejsze zło, niż gdyby ci, którym Bóg podobne łaski czyni, nie mieli z nich korzystać, gdyż będzie to dla nich pociechą i zagrzeje ich do coraz gorętszej miłości Tego, który tak będąc potężny i tak wielkiego Majestatu Panem, raczy przecież tak wielkie miłosierdzie czynić swemu stworzeniu. Tym śmielej i bezpieczniej to mówię, bo wiem, że nie masz obawy, by te, które to czytać będą, miały się zgorszyć z tego, co piszę, bo są to dusze świadome tego i wierzące, że Bóg mocen jest dawać i daje, gdy chce, stworzeniom swoim takie i większe jeszcze dowody miłości swojej. Kto zaś nie wierzy w tę prawdę, ten też, pewna tego jestem, nigdy jej na sobie nie doświadczy, bo Bóg nie chce tego, by znaczono granice dziełom miłosierdzia Jego. Niech się więc wystrzegają tego, zwłaszcza te spośród nas, które by Pan tą drogą nie prowadził.

5. Wracając zatem do tej pięknej, rozkosznej twierdzy naszej, przypatrzmy się, jak i którędy do niej wejść możemy.

Może tu wyda się komu, że mówię od rzeczy, bo jeśli tą twierdzą jest sama dusza, tedy rzecz jasna, że nie ma potrzeby troszczyć się o sposób dostania się do niej, skoro już w niej jest, i jest nią sama; byłaby to taka sama niedorzeczność, jak gdybyśmy kogo zapraszali do pokoju, w którym on już się znajduje. — Ale trzeba wam wiedzieć, że wielka jest różnica przebywać a przebywać. Wiele jest dusz, które przebywają w zewnętrznym tylko ogrodzeniu, tam gdzie stoi straż strzegąca twierdzy i ani im w myśli wnijść do wnętrza i zobaczyć, co też tam jest w tym wspaniałym pałacu i jakie w nim są mieszkania. Czytałyście pewno nieraz w księgach duchowych tę radę, że potrzeba duszy wejść w siebie; otóż tu właśnie o to chodzi.

6. Niedawno temu z ust bardzo uczonego teologa słyszałam to zdanie, że dusze nie oddające się modlitwie wewnętrznej podobne są do ciała ruszonego powietrzem albo sparaliżowanego (s.228), które choć ma ręce i nogi, władać nimi nie może. Są w rzeczy samej dusze tak zniedołężniałe i tak nawykłe do obracania się wyłącznie w rzeczach zewnętrznych, iż straciły niejako wszelką możność oderwania się od nich choćby na chwilę i wejście w siebie stało się dla nich prawie niepodobieństwem. Ciągłe przestawanie z gadzinami i bydlętami krążącymi wokoło twierdzy przeszło u nich w nałóg i same stały się niemal nimi. A choć z przyrodzenia swego tak są bogato uposażone, iż z takim wysokim Panem, jakim jest Bóg sam, mogłyby przestawać, to przecież od tego niesławnego towarzystwa oderwać się nie mogą. Takie dusze, jeśli nie uznają swej nędzy i nie zechcą szukać na nią lekarstwa i nie zwrócą wzroku w głąb siebie, takiego losu się doczekają, jak żona Lota, która za to, że się obejrzała, stała się słupem soli (5).

7. Bramą więc, którą się wchodzi do tej twierdzy jest, o ile ja rzecz rozumiem, modlitwa i rozważanie. Nie obstaję tu koniecznie za modlitwą myślną, może być i ustna, gdyż jednej i drugiej, jeśli ma być modlitwą, musi towarzyszyć uwaga. Kto bowiem modli się bez zastanowienia się nad tym, do kogo mówi, o co prosi, i kto jest on, który prosi, a kto Ten, którego prosi, tego modlitwy, jakkolwiek by długo i pilnie ruszał wargami, ja nie nazwę modlitwą. Może wprawdzie się zdarzyć, że w pewnych wypadkach niestarania się o uwagę, ona przyjdzie, a to skutkiem starań poprzednio czynionych, lecz kto by nałogowo zwykł rozmawiać z Majestatem Boskim tak, jakby mówił do sługi swego, nie zważając czy wyraża się dobrze, czy źle, i mówi co mu przyjdzie na usta albo co od ciągłego powtarzania już umie na pamięć, tego modlitwy, powtarzam, nie uznaję za modlitwę, a daj Boże, by nie było żadnej duszy chrześcijańskiej, która by się w taki sposób modliła. Do was, siostry, ufam w miłosierdziu Bożym, że nigdy się podobna zdrożność nie zakradnie, bo macie we zwyczaju rozważać o rzeczach wewnętrznych, co jest od podobnej bezmyślności skuteczną obroną. (s.229)

8. Nie mówmy jednak o takich duszach sparaliżowanych, którym wielkie grozi niebezpieczeństwo, jeśli Pan nie zlituje się nad nimi — jak zlitował się nad paralitykiem przy sadzawce Betsaidzkiej, trzydzieści i osiem lat cierpiącym na swoją chorobę (6) — lecz zajmijmy się innymi duszami, które choć nie od razu, w końcu przecież wchodzą do twierdzy. Są to dusze bardzo jeszcze zaprzątające się światem, ale miewają przecież i dobre pragnienia i choć w dalekich odstępach czasu, uciekają się przecież do Pana i polecają siebie miłosierdziu Jego i zastanawiają się nad sobą, choć niedługo i pobieżnie. Kilka razy na miesiąc osobny sobie czas upatrują na modlitwę, choć prawda, że najczęściej pełną roztargnień i myśli o sprawach światowych, do których bardzo są jeszcze przywiązane, albowiem gdzie jest skarb twój, tam i serce twoje (7). Od czasu do czasu zdobywając się na męstwo, odrywają się chwilowo od swych roztargnień zewnętrznych dla spokojnego na osobności rozważania, co już jest wielką rzeczą, bo prowadzi je to do poznania samych siebie i do przekonania się, że drogą, którą dotąd szły, do bramy twierdzy nie trafią. Tak więc wchodzą do pierwszego mieszkania z najniższych, ale tyle razem z nimi wciska się gadzin (A), że nie są jeszcze zdolne rozpatrzyć się w piękności gmachu, ani w nim odpocząć. Zawsze jednak dobrze, że przynajmniej weszły.

9. Może wam się wyda, siostry, że to nie należy do rzeczy, bo z łaski Boga do rzędu takich dusz wy nie należycie. — Ale miejcie cierpliwość, nie potrafię inaczej wytłumaczyć wam tak, jak ja je rozumiem, niektórych punktów modlitwy i życia wewnętrznego, tylko w ten sposób, a daj Boże, bym choć tak potrafiła. Bardzo to trudna rzecz, dokładne określenie tego, co bym tu chciała wam wytłumaczyć, komu do zrozumienia objaśnień moich nie przyjdzie w pomoc własne doświadczenie; kto zaś przeżywał te rzeczy, ten uzna, że niepodobna mówić o nich, a nie dotknąć mimochodem pewnych prawd, które, ufam w miłosierdziu Pana, was nigdy dotyczyć nie będą.

 

ROZDZIAŁ 2

Opowiada, jak wstrętna staje się dusza, gdy ją skazi grzech śmiertelny, i jako Pan pewnej osobie raczył dać niejakie poznanie tej prawdy. — Mówi również o poznaniu samego siebie. Przy tym dotyka niektórych punktów godnych uwagi i pożytecznych. — Objaśnia, jak się ma rozumieć te mieszkania duszy.

l. Nim postąpię dalej, pragnę wam powiedzieć, abyście naprzód dobrze zrozumiały, jaki to widok przedstawia dusza, ta twierdza tak jasna i wspaniała, ta perlą nad wszelkie perły wschodnie najdroższa, to drzewo żywota, zasadzone nad ściekaniem wody żywej, którą jest sam Bóg, gdy wpadnie ona w grzech śmiertelny. Nie ma ciemności tak mrocznych ani rzeczy tak ciemnej i czarnej, której by ciemność jej nie przewyższała. Nie pytajcie o więcej, bo chociaż to samo Słońce, które taki jej nadawało blask i urok, zawsze jest w pośrodku niej (8), ale dla niej jest jakby nie było, bo już udziału w nim mieć i życia z niego czerpać nie może, pomimo że z natury swojej tak jest zdolna cieszyć się uczestnictwem Majestatu Bożego, jak kryształ do wchłaniania w siebie blasku promieni słonecznych. Z tego też powodu nic już w tym stanie jej nie pomoże, wszelkie dobre uczynki, jakie by spełniła, dopóki trwa w grzechu śmiertelnym żadnej nie mają zasługi(9) na żywot wieczny, bo nie wypływają z tego źródła, którym jest Bóg i w którym jedynie cnota nasza jest cnotą, a odłączona od Niego, nie może być przyjemna w oczach Jego; nadto jeszcze, kto popełnia grzech śmiertelny, ten nie chce podobać się Bogu lecz szatanowi, który jest samą ciemnością, więc i biedna dusza, oddając się jemu, staje się sama takąż ciemnością. (s.231)

2. Znam jedną osobę (10), której Pan raczył ukazać naocznie, jak wygląda dusza, gdy zgrzeszy śmiertelnie. Komu by, tak upewnia ta osoba, dano było ujrzeć to, co ona wówczas oglądała, ten niepodobna, by się jeszcze dopuścił grzechu (11), chociażby dla uchronienia się od okazji najsroższe miał wycierpieć męki. Przez to objawienie, gorące w niej Pan wzniecił pragnienie, aby wszyscy przyszli do poznania tej prawdy. I wam to powiedziałam, córki, byście żarliwie modliły się za duszami, będącymi w tym stanie. Nieszczęsne one i same są jedną nocą i ciemnością, i wszystkie ich sprawy. Bo podobnie jak z czystego źródła czyste też wypływają strumienie, tak w duszy sprawiedliwej łaska w niej mieszkająca to czyni, że uczynki jej są przyjemne w oczach Boga i ludzi, gdyż wypływają z tego źródła żywota, w którym ona zasadzona jest jak drzewo nad wybrzeżem wód, i nie rodziłaby ni liści, ni owoców, gdyby nie ciągnęła soków żywotnych z tego źródła, które samo utrzymuje w niej życie i broni ją od uschnięcia, i czyni ją w dobry owoc urodzajną; przeciwnie, gdy dusza odłączy się od tego źródła czystego, a zapuści korzenie w innym, w bagnisku wody brudnej i cuchnącej, wszystko też, co wyda z siebie, będzie tymże samym skażeniem i brudem.

3. Zważmy tu jednak i pamiętajmy, że źródło to i słońce jaśniejące, obecne zawsze w pośrodku duszy (12), chociażby grzechem śmiertelnym zmazanej, nigdy nie traci boskiej jasności swojej i żadna złość grzechu nie zdoła zaćmić przedwiecznej jego piękności. Ale dusza, pogrążona w ciemności (s.232) grzechu, blasku tego Bożego do siebie nie przepuszcza, podobnie jak kryształ, gęstą i ciemną pokryty zasłoną, choć go wystawisz na słońce i słońce go promieniami swymi oświeca, nie rozjaśni się przecież blaskiem jego i światłości jego w sobie nie odbije.

4. O, dusze odkupione krwią Jezusa Chrystusa, zrozumiejcie to i miejcie litość nad sobą! Czy to być może, byście rozumiejąc to, nie postarały się usunąć czym prędzej smoły grzechowej z tego kryształu? Pomnijcie, że jeśliby śmierć zastała was w tym stanie, nigdy już, nigdy tej światłości nie ujrzycie! O Jezu! jaka to zgroza, dusza od tej światłości odłączona! Jakie spustoszenie w biednych mieszkaniach tej twierdzy! Jaki zamęt w zmysłach, które są jej mieszkańcami! A we władzach duszy, które sprawować mają urząd przełożonych, rządców i mistrzyń tej twierdzy, jakie zaślepienie, jaki bezład! A drzewo na takim gruncie, którym jest sam diabeł, sadzone, jaki może owoc wydać?

5. Pewien mąż Boży mówił mi kiedyś, że nie tyle dziwi się temu, co człowiek będący w grzechu śmiertelnym może uczynić złego, ile raczej temu, że nie czyni rzeczy jeszcze gorszych. Niechaj nas Bóg w miłosierdziu swoim uchroni od tego największego nieszczęścia, bo nic nie ma dla nas, póki żyjemy na tej ziemi, co by istotnie zasługiwało na tę nazwę, prócz tego nieszczęścia grzechu śmiertelnego, które prowadzi za sobą wieczne bez końca nieszczęście. To jest, córki, czego nade wszystko i na każdy dzień życia lękać się powinnyśmy i w modlitwach naszych pomoc wypraszać, bo jeśliby Pan nie strzegł miasta, na próżno my trudzilibyśmy się, strzegąc go (13). Bo sami z siebie niemocą tylko jesteśmy.

Osoba ona, której Bóg raczył ukazać ohydę duszy grzechem śmiertelnym zmazanej, dwojaką, jak upewnia, z tego widzenia korzyść odniosła: naprzód bojaźń najgłębszą obrazy Bożej, skutkiem czego bezprzestannie błaga Pana, by nie dał jej upaść i takie straszliwe ściągnąć na siebie nieszczęście, a po wtóre, widzenie ono posłużyło jej i służy za zwierciadło (s.233) pokory, ukazując jej, jako żaden najlepszy uczynek nasz nie bierze początku z nas samych, tylko z tego źródła, nad którym zasadzone jest to drzewo duszy naszej i z owego Słońca, które samo ożywcze ciepło daje naszym uczynkom. Tak żywo, dodaje ta osoba, stanęła jej przed oczami ta prawda, że ile razy odtąd zdarzyło jej się spełnić jaki dobry uczynek albo widzieć go spełnianym przez drugich, zaraz go odnosiła do tego źródła i początku, rozumiejąc to dobrze, że bez tej pomocy Bożej nic uczynić byśmy nie mogli. Dlatego też zawsze, zapominając o sobie w tym, co czyniła dobrego, dusza jej tejże chwili z dziękczynieniem i uwielbieniem wznosiła się do Boga.

6. Nie będzie to, wierzajcie, siostry, stracony czas, który poświęcimy, wy na czytanie, ja na pisanie tych uwag, jeśli z nich odniesiemy powyższe dwie korzyści. Uczonym i teologom takich objaśnień nie potrzeba, bo sami od razu rozumieją te prawdy, ale nasz słaby umysł niewieści rzeczy tych nie pojmie, jeśli mu jasno i dokładnie nie przedstawimy, o co chodzi; może też dlatego Pan raczy mi przywodzić na myśl takie porównania; niechaj boska dobroć Jego wspomaga nas łaską swoją.

7. Rzeczy te wewnętrzne tak są zawiłe do zrozumienia, że kto się zabiera do mówienia o nich z takim słabym zasobem umiejętności, jak u mnie, musi zawadzić o wiele rzeczy niepotrzebnych albo i wprost niedorzecznych, nim natrafi i powie jedną do rzeczy. Niech czytający uzbroi się w cierpliwość, bo i mnie niemało jej było potrzeba do pisania tego, na czym się nie znam. I nieraz mi się zdarza, że biorę pióro do ręki jak nieprzytomna, sama nie wiedząc, co mam powiedzieć i od czego zacząć. Dobrze to jednak rozumiem, że ważną wam oddam przysługę, gdy wam objaśnię, o ile i jak potrafię, niektóre tajemnice życia wewnętrznego; bo choć nam wciąż zalecają ważność i potrzebę modlitwy wewnętrznej i konstytucje nasze obowiązują nas do odprawiania jej po kilka godzin dziennie (14), w naukach jednak o tym przedmiocie zawsze nam (s.234) tylko mówią o tym, co my na modlitwie czynić możemy i powinnyśmy, o cudownych zaś i nadprzyrodzonych w duszy działaniach Pana rzadko kiedy słyszymy. Opisanie więc i objaśnienie na różny sposób tych nadprzyrodzonych spraw nie będzie rzeczą zbyteczną, owszem, wielką z tego odniesiemy pociechę, gdy przypatrzymy się bliżej tej cudownej wewnętrznej budowie, tak mało znanej między śmiertelnymi, choć tylu ich przez jej mieszkania przechodzi. Wprawdzie w innych już poprzednich pismach moich niejakie z łaski Pana dałam w tym przedmiocie objaśnienia, ale widzę, że niektóre z tych rzeczy, właśnie najtrudniejsze, wówczas nie tak dobrze jeszcze rozumiałam, jak je rozumiem obecnie. Główna trudność w tym, że chcąc dojść do tych tajemnic tak wysokich, zmuszona będę — jak już powiedziałam — mówić pierwej o wielu rzeczach powszechnie wiadomych, gdyż inaczej nie potrafię przy moim prostym umyśle.

8. Wróćmy już teraz do twierdzy naszej i jej licznych mieszkań. Mieszkania te macie sobie przedstawiać, nie jedno za drugim, jakby szereg komnat rzędem się ciągnących, ale raczej sięgajcie okiem do środka, gdzie jest komnata główna albo pałac, kędy król przebywa. Podobnie jak owoc palmowy osłoniony jest warstwami powłok, przez które przebić się trzeba, chcąc się dostać do ukrytego w środku słodkiego jądra (15), tak tu owa główna komnata otoczona jest mnóstwem innych, dokoła niej, nad nią i pod nią leżących. Rzeczy dotyczące duszy trzeba przedstawiać sobie jako wielkie, potężne i wspaniałe, bo rzeczywiście objętość i pojemność duszy o wiele jest większą niż sobie wyobrazić zdołamy, a do wszystkich niezliczonych jej mieszkań przenika światłością swoją ono słońce, mieszkające w pośrodku tego pałacu. Jest to bardzo ważne dla duszy, w wyższym lub niższym stopniu oddanej modlitwie, by miała swobodę i jej nie ścieśniała. Niech sobie przechadza się swobodnie po tych mieszkaniach i górnych, i dolnych, i bocznych, należy się jej ta wolność, skoro Bóg sam (s.235) tak wysoką zaszczycił ją dostojnością. Niech się nie krępuje przebywać dłużej w jednym mieszkaniu. Oby tylko weszła w prawdziwe poznanie samej siebie! To bowiem (obyście mnie zrozumiały!) jest potrzebne każdej, nawet już dopuszczonej do samego wewnętrznego mieszkania, kędy Pan przebywa. Nigdy zatem — i najwyżej podniesiona — nie powinna, zresztą nie mogłaby, choćby chciała, tracić tego z oczu, gdyż pokora zawsze pracuje na sposób pszczoły, wyrabiającej w ulu miód swój, i gdyby pracowała inaczej, praca jej byłaby daremna. Otóż jak pszczoła, zważmy to porównanie, nie siedzi ciągle w ulu, ale wciąż wylatuje z niego i lata od kwiatu do kwiatu zbierając miód, tak i duszy pracującej nad poznaniem siebie, dobrze jest, niech mi wierzy, wzlecieć niekiedy wyżej, do rozważania wielmożności Boga. Lepiej tam pozna niskość swoją, niż w samej sobie, a nadto łatwiej tam oswobodzi się od tych gadzin, wdzierających się za nią do pierwszych komnat, które stanowi poznanie siebie. A jakkolwiek i to jest wielkie miłosierdzie Boże, gdy ktoś się w tym ćwiczy, wszakże — jak mówi przysłowie — za wiele tak samo szkodzi, jak i za mało. Wierzcie mi również, że prędzej urośniemy w dzielność i cnotę zapatrując się na Boga, niż ciągle tylko trzymając oczy utkwione w tym mule ziemskim.

9. Nie wiem, czy dość jasno wyraziłam myśl moją, bo to poznanie siebie jest tak ważne, że bynajmniej nie życzyłabym, byście się kiedyś w pracy nad nim opuszczały, choćbyście i najwyżej modlitwą wstępowały do nieba. Dopóki żyjemy na tej ziemi, nie ma nic, co by nam bardziej było potrzebne niż pokora. Dlatego mówiłam i powtarzam, że dobrze nam jest i nic nad to nie ma lepszego, byśmy starały się nasamprzód wnijść do onej pierwszej komnaty, gdzie uczymy się poznania siebie, nie zrywając się od razu do lotu ku mieszkaniom wyższym, gdyż do nich właśnie ta jest droga. A jeśli możemy iść drogą równą i bezpieczną, po cóż mamy pragnąć skrzydeł i unosić się w powietrze? — raczej o to się starajmy, byśmy na tej drodze jak najdalej postąpiły. Ale to zdaniem moim rzecz pewna, że nigdy nie dojdziemy do poznania samych siebie, (s.236) jeśli nie staramy się poznać Boga; zapatrując się na wielkość Jego, poznamy niskość naszą; czystość Jego nieskończona ukaże nam zmazy nasze; patrząc na pokorę Jego, ujrzymy, jak nam daleko do tego, byśmy były pokornymi.

10. Dwojaka z tego dla nas korzyść wynika: pierwsza ta, że gdy rzecz czarną przyłożysz do białej, oczywiście białość tej ostatniej wyda się bielsza, a czarność tamtej czarniejsza; po wtóre zaś, przez takie na przemiany zapatrywanie się na Boga i na siebie umysł i wola nasza uszlachetniają się i stają się sposobniejsze do wszystkiego, co dobre. Ciągłe zaś zanurzanie się myślą w błocie nędz naszych nie jest pożyteczne. Bo jak wyżej mówiłam o duszach leżących w grzechu śmiertelnym, że wszystko, co z nich wypływa, to jest wszystkie sprawy ich zarażone są plugastwem i złą wonią grzechu, tak i tu (niech mi Bóg wybaczy to porównanie) dzieje się z nami coś podobnego. Gdy ciągle pogrążamy się w samym tylko rozważaniu ziemskiej nędzy naszej, strumienie z nas płynące, uczynki nasze, mówię, nigdy nie będą wolne od mętów i mułu różnych strachów, małoduszności i tchórzostwa: a czy kto patrzy lub nie patrzy na mnie? a czy idąc tą drogą, nie pobłądzę? a czy nie będzie to pychą i zuchwałą śmiałością porywać się na takie przedsięwzięcie? a czy to wypada, by taka nędzna jak ja grzesznica sięgała do rzeczy tak wysokiej, jaką jest modlitwa bogomyślna? czy nie będą mię poczytywali za lepszą niż jestem, gdybym chciała iść drogą inną niż wszyscy? czyż przesada i skrajność wszelka, choćby w rzeczach dobrych, nie jest rzeczą zgubną? a czy wspinając się wysoko ja, taka grzesznica, nie narażę siebie na tym głębszy upadek? a może i ustanę w drodze i duszom dobrym dam z siebie zgorszenie? skądże mnie nędznej chcieć wyróżniać się w czymkolwiek?

11. O wielki Boże, ileż to jest dusz, córki moje, którym diabeł takim sposobem ciężkie szkody wyrządza! Wszystko to i wiele jeszcze innych rzeczy, które mogłabym przytoczyć, wydaje się tym duszom szczerą pokorą, a wszystko to tylko dowodzi, że im daleko jeszcze do poznania samych siebie, albo że jest ono u nich wypaczone. I nie dziwię się im, bo kto nigdy (s.237) się nie podnosi wyżej ponad siebie, ten jeszcze gorszych rzeczy obawiać się może. Dlatego mówię wam, córki, podnośmy oczy nasze na Chrystusa, najwyższe dobro nasze i na świętych Jego, a tam nauczymy się prawdziwej pokory i uszlachetni się, jak mówiłam, umysł nasz i serce, a poznanie siebie nie będzie już małoduszne i trwożliwe. To więc pierwsze mieszkanie, chociaż jest tylko wstępem do dalszych, wielkie ma w sobie bogactwa i wartość i skoro tylko dusza otrząśnie się z tych gadzin, które tu za nią przypełzły, może postąpić ku dalszym mieszkaniom. Straszne są jednak te groźby i podstępy, jakich diabeł używa dla przeszkodzenia duszom, aby nie doszły do poznania samych siebie i do zrozumienia dróg swoich.

12. Pierwsze to mieszkanie znam dobrze z własnego doświadczenia, mogę więc o nim mówić z wszelką świadomością. Nie przedstawiajcie go sobie jako składające się z niewielu komnat, jest ich bowiem mnóstwo niezliczone (16), jak niezliczone mogą być sposoby, którymi dusze tu wchodzą, a każda w dobrym zamiarze. Ale diabeł, czyhający na ich zgubę, w każdej z tych komnat rozstawia całe hufce czartów, aby im broniły przejścia z jednej do drugiej; biedna zaś dusza, nie domyślając się tego, raz w raz wpada w zastawione na nią niezliczone zasadzki; w mieszkaniach położonych bliżej komnaty kędy król przebywa, zdrady tego chytrego wroga nie tyle już są szkodliwe. Tu jednak dusze jeszcze nasiąkłe są światem, zanurzone w uciechach jego, zmarniałe przywiązaniem do honorów i roszczeń jego, skutkiem czego lennicy duszy, to jest zmysły i władze przyrodzone, które Bóg jej dał, aby ją strzegły i broniły, nie mają dostatecznej siły odpornej i tak dusza, choć pragnęłaby nie obrażać Boga, choć i dobre uczynki spełnia, łatwo przecież ulega przemocy nieprzyjaciela. Potrzeba więc, aby kto widzi siebie w tym stanie, jak najczęściej uciekał się w modlitwie do łaskawości boskiej, polecał siebie orędownictwu błogosławionej Matki Zbawiciela i Świętych Jego, aby oni walczyli za niego, bo właśni słudzy jego, tj. zmysły i władze (s.238) przyrodzone, nie mają siły do obrony. Prawdę mówiąc, to w każdym stanie duszy potrzebna nam jest pomoc Boża, której oby On, w boskim miłosierdziu swoim, raczył nam użyczyć, amen.

13. O, jakże pełnym wszelakich nędz jest to życie, którym tu na ziemi żyjemy! Lecz ponieważ na innym miejscu mówiłam już obszernie o szkodach, grożących duszy z braku należnego zrozumienia tej nauki, o pokorze i poznaniu siebie (17), nad tym przedmiotem, choć dla nas najważniejszym, dłużej tu rozwodzić się nie będę. Daj Boże, by z tego, co powiedziałam, jakikolwiek był dla nas pożytek.

14. Jedną tu jeszcze rzecz zważcie, że do tych pierwszych komnat i mieszkań zaledwie dochodzi światło, pochodzące z pałacu, w którym mieszka król. Nie żeby one były całkiem ciemne i czarne, jak wtedy, gdy dusza jest w stanie grzechu, ale że panuje w nich pewien zmrok, który — sama nie wiem, jak to wyrazić — pochodzi nie z samego mieszkania, tylko z winy duszy w nim zostającej, czyli raczej z winy tego mnóstwa płazów, padalców i gadzin jadowitych, które za nią tam weszły i przeszkadzają jej patrzyć na światło. Jest to podobnie jak gdyby kto wszedł do pokoju wystawionego na pełny blask słońca, ale oczy miałby tak pokryte błotem, iż ledwo by je mógł otworzyć. Samo mieszkanie jest jasne, ale dusza jasnością jego cieszyć się nie może z powodu tego robactwa i zwierzyny, które oczy jej zasłaniają, aby nic, prócz nich, nie widziała. Tak mi się przedstawia stan duszy, który choć nie leży już w grzechu, ale tak jeszcze jest — jak już mówiłam — zajęta rzeczami tego świata, tak zanurzona w troskach o majątek, o honor, o interesy doczesne, że jakkolwiek szczerze chciałaby widzieć i cieszyć się widokiem wewnętrznej piękności swojej, przywiązania te światowe stają jej na przeszkodzie i zdaje się jej niepodobieństwem z nich się otrząsnąć. Musi więc koniecznie każdy, kto chce dostać się do mieszkania drugiego, starać się, według stanu swego, oswobodzić się od trosk i zajęć (s.239) niepotrzebnych. Jest to warunek tak nieodzowny, że kto nie przyłoży się mocno do tej pracy, ten według mojego przekonania, nie dojdzie do mieszkania głównego; nawet trudno, by i w tym pierwszym ostał się bezpiecznie, bo wśród tego mnóstwa płazów jadowitych być nie może, by który dziś lub jutro go nie ukąsił.

15. Powiedzcie teraz, córki, co by to było, gdyby dusze tak jak my, już wyzwolone z tych sideł, już daleko głębiej wpuszczone do tajemnych mieszkań twierdzy, same z własnej winy wracały do tego zgiełku i odmętu marności światowych? A niestety, snadź dla grzechów naszych wiele jest dusz takich, które wziąwszy łaski od Boga, świadomie i rozmyślnie znowu je dla tej nędzy porzucają. My tutaj w tym schronieniu naszym wolne jesteśmy zewnętrznie; daj Boże, byśmy były nimi i wewnątrz!

Strzeżcie się, córki moje, troszczenia się o rzeczy obce powołaniu waszemu. Zważcie, że niewiele w tej twierdzy jest mieszkań, w których by walka ze złymi duchami zupełnie ustawała. W niektórych wprawdzie straż duszy — to jest, jak mówiłam już, władze jej — dość ma siły do wytrzymania tej walki; zawsze jednak powinnyśmy nie ustawać w czuwaniu, abyśmy umiały odkryć zdrady ducha ciemności, aby nas nie oszukał pod udaną postacią anioła światłości, bo mnóstwo on ma sposobów, którymi może nas przyprawić o szkodę, zakradając się nieznacznie i stopniowo, tak iż nieraz spostrzegamy się dopiero po szkodzie.

16. Kiedyś już, na innym miejscu (18), porównywałam te podstępy z piłą głuchą, cicho i nieznacznie pracującą i ostrzegałam was, jak wiele na tym zależy, byśmy umiały poznać się na nich z samego początku. Dla lepszego objaśnienia rzeczy, dodam tu jeszcze kilka uwag.

Wznieci, na przykład, kusiciel w której siostrze tak zapalczywe pragnienie pokuty, iż nie może biedna znaleźć sobie spokoju, jeno gdy się znęca nad ciałem swoim. Początek (s.240) to dobry; ale jeśli przeorysza zabroniła zadawania sobie umartwień bez pozwolenia, a ta, idąc za poduszczeniem złego ducha, powie sobie, że w rzeczy tak dobrej dobrze jest nie słuchać i dalej prowadzi po kryjomu umartwienia swoje i takie sobie zadaje pokuty, iż skutkiem ich traci zdrowie i staje się niezdolna do spełniania obowiązków, które na nią wkłada Reguła, tedy same widzicie, do czego prowadzi i na czym się kończy on dobry początek.

W drugiej wzbudził diabeł gorliwość o postęp w doskonałości. Bardzo to dobra rzecz; ale z gorliwości tej może wyniknąć taki skutek, że każde najmniejsze uchybienie, jakie ta zełantka spostrzeże w drugich, będzie jej się wydawało wielkim wykroczeniem i będzie śledziła postępowanie sióstr, i donosiła o wszystkim przeoryszy. Może nawet zdarzyć się niekiedy, że przez tę wielką gorliwość swoją o ścisłe przestrzeganie przepisów przez drugich, nie spostrzeże własnych uchybień swoich, a siostry, nie wiedząc jej intencji, widząc tylko takie jej niepowołane wtrącanie się w ich sprawy, łatwo mogą wziąć jej to za złe.

17. Chodzi tu diabłu zaiste nie o bagatelę, bo usiłuje oziębić tę miłość wzajemną i jednomyślność, jaka wszystkie siostry między sobą łączyć powinna, a to wielkim. byłoby nieszczęściem. Rozumiejmy to dobrze, córki moje, że doskonałość prawdziwa zasadza się cała na miłości Boga i bliźniego; im lepiej spełnimy te dwa przykazania, tym wyżej staniemy w doskonałości. Cała Reguła nasza i Konstytucje nie inny mają cel, jeno ten, by nam były środkiem do jak najdoskonalszego zachowania przykazania miłości Boga i bliźniego. Powściągajmy zapędy niewczesnej gorliwości, które nam wiele złego mogą sprawić. Niechaj każda samej siebie pilnuje.

Nie mam potrzeby dłużej nad tym się zastanawiać, wobec obszernych, jakie wam na innym miejscu (19) dałam w tym przedmiocie objaśnień.

18. Tak ważny jest ten obowiązek wzajemnej między (s.241) wami miłości, że chciałabym, byście nigdy o nim nie zapominały. Z takiego bowiem ciągłego upatrywania w drugich lada bagateli, która może nawet nie będzie niedoskonałością, bo tylko przez nieświadomość widzisz w niej co złego, taki będzie skutek, że i sama stracisz pokój duszy, i drugim go zakłócisz; zobacz więc sama, jak drogo kosztowałaby taka doskonałość. Pokusę taką mógłby czart wzniecić i względem przeoryszy, co byłoby rzeczą bardziej jeszcze niebezpieczną. Wielkiej bowiem w takim wypadku potrzeba roztropności. Jeśli postępowanie jej istotnie sprzeciwia się w czym Regule i Konstytucjom, nie zawsze można to przemilczeć i na dobrą stronę tłumaczyć; czasem potrzeba ją ostrzec, a jeśliby to pozostało bez skutku, donieść zwierzchnikowi; tego wymaga prawdziwa miłość. Podobnie należy postępować z siostrami w razie jakiego wykroczenia w rzeczy ważnej; milczenie w takim wypadku z obawy, że może to z naszej strony tylko pokusa, samo byłoby pokusą. Ale roztropności i rozwagi potrzeba tu wielkiej (aby nas diabeł nie oszukał); nigdy nie należy o takich rzeczach rozmawiać między sobą, z czego łatwo mógłby się wyrodzić zwyczaj szemrania i obmowy, na pociechę czartowi. Mówić o tym trzeba tylko temu, kto może i powinien złemu zaradzić. Tu u nas, dzięki Bogu, nie tak łatwa jest sposobność do szemrania i obmowy; broni nas od niej przepisane ciągłe milczenie; wszakże i nam dobrze będzie mieć się na baczności.


(1) Te słowa napisała św. Teresa jako tytuł na pierwszej stronie autografu Twierdzy wewnętrznej.

(2) Zaraz na wstępie uderza nas wielka pokora Świętej, ta charakterystyczna cnota jej duchowości. Wiemy bowiem, że cale jej życie było prawie ustawiczną chorobą w najrozmaitszych przejawach. Cierpienia swe znosiła jednak Święta z taką pogodą i tak je ukryć umiała, że niewielu wiedziało, ile cierpiała. W tym czasie zaś, w którym pisała Twierdzę wewnętrzną, tj. w 1577 roku cierpienia jej szczególnie byty wielkie, nie tylko fizyczne ale i moralne, wskutek upadku grożącego Reformie.

(3) 2 czerwca 1577 r. Pisanie skończy 29 listopada tegoż roku; por epilog Twierdzy, n 5

(4) Są to o Hieronim Gracián i dr Alonso Velazquez, jej spowiednik, a przyszły biskup Osmy i arcybiskup Santiago de Compostela.


(1) J 14,2.

(2) Aluzja do Prz 8, 31.

(3) Rdz l, 26—27.

(4) J 9, 2—3.

(5) Rdz 19, 26.

(6) J 5, 2—8. “i osiem” dopisał o. Gracián.

(7) Mt 6,21.

(A) Są to, jak się z dalszego ciągu okaże, dawne nałogi i zdrożności, i złe skłonności, i żądze, i przywiązania do rzeczy ziemskich.

(8) Przez swą istotę (esencję), obecność i potęgę, ale nie przez łaskę i miłość, która grzech śmiertelny zabija w duszy. Podobne objaśnienie dał do tych słów i o. Gracián.

(9) O. Gracián słowo Świętej: fruto, zamienił na meresimiento owoc na zasługę.

(10) Osobą, o której tu mowa, była sama Święta: zob. Życie, 40, 5 i Sprawozdanie 24 — opis dwukrotnego widzenia, w którym Bóg ukazał jej widok duszy pogrążonej w stanie grzechu śmiertelnego.

(11) Nie żeby dusza straciła absolutną możność grzeszenia, lecz że ohyda grzechu jest tak wielka, że kto ją widział, nie śmiałby nigdy sprowadzić jej na duszę.

(12) “W pośrodku duszy” — dusza jako substancja duchowa w właściwym znaczeniu nie ma centrum ani części zewnętrznych. Mistycy jednak, dla oddania łask i działań Bożych, posługują się tymi wyrażeniami. Święta Teresa mówiąc, że Bóg przebywa w środku duszy, chce nam dać zrozumieć, że przebywa On w najgłębszym jej ukryciu, daleko od zmysłów, od poruszeń i działań władz duszy. Te i tym podobne przenośne wyrażenia przyjęte są wśród pisarzy mistycznych, i używali ich święci w opisach życia duchowego. W psychologii eksperymentalnej zrozumiemy podobne wyrażenia o tyle, o ile odróżnimy duszę od jej władz głównych i ubocznych.

(13) Ps 127, l.

(14) Karmelitanka, według Reguły, winna rozmyślać w dzień i w nocy. Ponieważ jednak dosłownie jest to niemożliwe, więc Konstytucje wyznaczają dwie godziny dziennie na wspólne rozmyślanie, a w innym czasie zalecają ciągle podnoszenie myśli i serca ku Bogu.

(15) Święta ma tu na myśli roślinę z rodziny palm, rosnącą w południowej Hiszpanii, której owoce są dosyć miłe w smaku.

(16) Święta mówi, jak się zwykło używać w mowie potocznej: un millón — milion.

(17) W Drodze doskonałości, r. 39, 5 i w Życiu, r. 13, 15.

(18) Drogi doskonałości, r. 38, 2.

(19) Życie, r. 13, 8. 10; Droga, r. 4.


MIESZKANIE DRUGIE


Opowiada, jak bardzo potrzebna jest wytrwałość chcącemu dojść do mieszkań dalszych, i jak uporczywą wojnę zły duch wydaje duszy na tej drodze oraz jak wiele na tym zależy, byśmy na samym wstępie obrali drogę właściwą, prosto, bez błąkania się wiodącą do celu. — Pewny i doświadczony sposób postępowania.

1. Zobaczmy teraz, jakie to są dusze, które wchodzą do mieszkania drugiego, i co w nim robią. Chciałabym tu poprzestać na jak najkrótszym objaśnieniu rzeczy, bo już w innych księgach obszernie o tym przedmiocie mówiłam (1), ale niepodobna mi będzie i tu nie powtarzać się, bo nic zgoła nie pamiętam, co tam powiedziałam. Gdybym jeszcze umiała rzeczy już powiedziane powtarzać w odmienny nowy sposób, mniej by was znudziło to powtarzanie, tak jak nigdy wam się nie przykrzy czytać inne księgi traktujące o tej materii, choć ich jest tyle.

2. Mam tu na myśli dusze, które już zaczęły się oddawać modlitwie wewnętrznej i rozumieją już, jak wiele na tym zależy, by nie pozostawały ciągle tylko w mieszkaniu pierwszym, ale jeszcze nie mają odwagi i dość mocnego postanowienia, aby je zdołały porzucić bezpowrotnie i jeszcze raz w raz do niego wracają, bo nie opuszczają okazji, przez co na wielkie narażają się niebezpieczeństwo. Wszakże wielkie już to nad nimi miłosierdzie Boże, że przynajmniej od czasu do czasu usiłują odpędzić od siebie one jaszczurki i gady jadowite, i rozumieją, że trzeba je porzucić. Dusze te z pewnego względu więcej mają trudu, niż tamte pierwsze, choć o tyle mniejsze grozi im niebezpieczeństwo, że już je rozumieją, za czym i (s.243) można ufać, że postąpią dalej do wnętrza. Więcej, mówię, mają trudu, bo pierwsi podobni są do głuchoniemych, którzy tym samym, że nie słyszą, łatwiej znoszą i to drugie kalectwo swoje, że mają odjętą mowę; ci zaś są jako niemi tylko, którzy słuchają, a stąd wiele ciężej im dolega, że mówić nie mogą. Z tego jednak nie wynika, by stan głuchoniemych pożądańszy był od stanu niemych tylko, bo jakkolwiek pozbawienie mowy bardzo przykrym jest kalectwem, zawsze to przecież wielkie dla człowieka dobrodziejstwo, gdy przynajmniej słyszy, co do niego mówią. Tak więc i dusze, o których mówię obecnie, słyszą już głos wezwań Pańskich, bo postąpiwszy już dalej ku wnętrzu, w bliższym już zostają sąsiedztwie z miejscem, kędy Pan przebywa. A dobry to sąsiad i tak wielkie miłosierdzie Jego. Choć więc te dusze jeszcze zostają pod wpływem rozrywek, interesów, przyjemności i marności światowych, i często jeszcze to podnoszą się z grzechu, to znowu upadają (bo tak są jadowite i natrętne te gady, wśród których jeszcze przebywają, że cudu prawie potrzeba, by w tak niebezpiecznym zostając towarzystwie, nie potknęły się kiedy i nie upadły). Pan przecież w nieskończonej dobroci swojej tak mocno pragnie, by Go miłowały i z Nim przestawały, że nie ustaje raz po raz wzywać je, aby się do Niego zbliżyły. Głos Jego zaś jest tak słodki, że biedna dusza słysząc go trapi się niepocieszona, iż nie zdoła spełnić natychmiast tego, do czego ją wzywa. Tak więc cierpi więcej — jak mówiłam — niż gdyby wcale nie słyszała tego głosu Pańskiego.

3. Nie mówię, by te głosy i wezwania były z rodzaju tych, o których będzie niżej. Tutaj wezwania Boże dochodzą do duszy za pośrednictwem rzeczy zewnętrznych: słowo jakie z ust człowieka cnotliwego, kazanie słyszane, czytanie pobożne, te i wiele innych rzeczy, o których nieraz słyszałyście, są środkami, przez które Bóg zwykł wzywać dusze do siebie; mogą być jeszcze choroby i utrapienia, albo zwłaszcza prawda jaka jaśniej poznana i głębiej odczuta w chwili rozmyślania. Bo jakkolwiek by słabym jeszcze i nieudolnym był sposób odbywania modlitwy wewnętrznej, rzecz sama zawsze ma wielką (s.244) wagę u Boga. Przeto i wy, siostry, nie ważcie sobie lekko tej pierwszej łaski ani się zbytnio nie smućcie, jeślibyście nie mogły zaraz odpowiedzieć wezwaniu Pańskiemu. Bóg jest cierpliwy, umie czekać długie dni, owszem i lata cale, zwłaszcza gdy widzi wytrwałość i dobre pragnienia. Wytrwałości tu przede wszystkim potrzeba, z nią niezawodnie odniesiemy korzyść. Ale straszliwa jest wojna, jaką tu na różne sposoby przeprowadza diabeł, z większym, niż w mieszkaniu pierwszym, udręczeniem duszy. Tam ona była jakby głuchoniema albo przynajmniej mało co słyszała, a jeszcze mniej się opierała, jak kiedy to prawie całkiem już straci nadzieję w możność zwycięstwa. Ale tu zrozumienie jest żywsze i władze swobodniejsze, a pociski i strzały są takie, że dusza nie może ich nie słyszeć. Tutaj to czart owe gady jadowite, jakimi są rzeczy tego świata i uciechy jego, tak powabnie jej przedstawia, jakby wiecznie trwać miały: i szacunek, i wziętość, jakich tam używała, i wspomnienia krewnych i przyjaciół, zgubne dla zdrowia skutki pokuty i umartwień (do których dusza, skoro wstąpi w to drugie mieszkanie, zawsze pewien pociąg uczuwa), i mnóstwo innych tego rodzaju przeszkód.

4. O Jezu! W jakiż to odmęt, w jakie udręczenie wtrąca tu zły duch biedną duszę, tak iż sama nie wie, co począć, czy iść naprzód, czy też do pierwszego mieszkania zawrócić. Ale z drugiej strony, rozum odkrywa przed nią te zdrady diabelskie, ukazując jej, jako wszystkie te powaby świata niczym są w porównaniu z tą szczęśliwością, do której ona dąży. Wiara objawia jej, kto jest Ten, który jej tę szczęśliwość gotuje. Pamięć jej stawia przed oczy, jaki jest koniec wszystkich tych rzeczy ziemskich, przypominając jej tylu pozornie szczęśliwych według świata, którzy jakiś czas cieszyli się obfitością dóbr jego, a potem umarli; jak niejednego z nich śmierć nagła znienacka zaskoczyła; jak prędko przebrzmiała u ludzi pamięć ich; jak niejeden z tych, których znała opływających we wszelkie pomyślności doczesne, dziś leży pochowany w ziemi, deptany nogami przechodniów, bo i sama może nieraz po ich grobach stąpała, a ciała ich tam złożone stały się pastwą (s.245) robactwa; takie i wiele innych podobnych wspomnień nasuwa jej pamięć. A wola jej skłania się do umiłowania Tego, od którego otrzymała tyle niezliczonych darów i dowodów miłości, i rada by Mu choć czymkolwiek za nie się odpłacić. Szczególnie wzrusza ją to, że ten prawdziwy miłośnik nigdy jej nie opuszcza, wszędzie jej towarzyszy, byt i życie jej dając. Wreszcie i rozum znowu przychodzi do wniosku i przekonywa ją, że chociażby żyła najdłuższe lata, nigdy i nigdzie nie znajdzie lepszego przyjaciela (2); wskazuje jej, że wszystek świat pełen jest fałszu i kłamstwa, a uciechy, którymi nęci ją diabeł, są jednym nieustającym źródłem trosk, utrapień i przeciwności; że również poza tą twierdzą nigdzie, z wszelką pewnością, nie znajdzie dla siebie bezpieczeństwa ani pokoju. Powinna więc już nie błąkać się i nie szukać po domach cudzych, kiedy własny dom jej jest pełny bogactw, których, byleby chciała, używać może do woli; winna korzystać z takiego szczęścia swego, bo wszak nie każdemu to dano, by miał w domu swoim wszystko, czego mu potrzeba, a szczególnie, by posiadał u siebie takiego gościa, który ją chce mieć panią wszystkich dóbr Jego, byleby nie chciała sama zgubić siebie i jak on syn marnotrawny, żywić się karmą wieprzów.

5. Są to dostateczne przyczyny do odrzucania pokus złego ducha. Ale niestety. Panie i Boże mój, panujący na świecie obyczaj próżności i widok tłumów za nim idących wszystko niweczy! Taka bowiem w nas martwa wiara, że raczej wierzymy w to, czego dotykamy zmysłami, niż w to, czego ona naucza. A przecież mogliśmy się przekonać naocznie, ile rozmaitej nędzy cierpią ci, którzy żyją oddani wyłącznie tym rzeczom widomym. Ale to wszystko, wpośród czego żyjemy, tak nas zaślepia w tych rzeczach. I jak od ukąszenia żmii wszystko ciało jadem jej się zaraża i puchnie, tak tu jest z duszą każdego, kto się od tych gadów nie broni. Rzecz jasna, że duszy tak zarażonej silnych potrzeba lekarstw, aby jeszcze (s.246) wyzdrowiała i miłosierdzie to Boże, jeżeli od tego ukąszenia nie umrze. Rzeczywiście więc dusza ciężkie tu przechodzi utrapienia, zwłaszcza gdy diabeł widzi, że z charakteru i woli należy do tych, którzy chcą iść naprzód, wtedy już wytęża wszystkie piekielne siły swoje, aby się cofnęła lub całkiem twierdzę opuściła.

6. O Panie mój! jakże bardzo tu potrzebna jest pomoc Twoja, bez której nic uczynić nie może! Nie dopuszczaj tego przez wielkie miłosierdzie Twoje, by dusza ta uległa oszukaniu diabelskiemu i rozpoczętego dzieła zaniechała. Użycz jej światła, aby widziała, że w tym postępie ku rzeczom wyższym jest wszystko dobro jej i by zerwała ze złym towarzystwem. Niezmierny będzie dla niej pożytek z przestawania z duszami idącymi drogą życia wewnętrznego, nie tylko z tymi, które przebywają jeszcze w tym samym, co i ona, mieszkaniu, ale i z takimi, które już postąpiły do wnętrza. Wielką jej te dusze będą pomocą do postępu w dobrym i taka się może między nią a nimi wywiązać bliska zażyłość, że w końcu ją za sobą do dalszych mieszkań pociągną. Zawsze przed tym przestrzegam, aby się nie dała zwyciężyć, jeśli bowiem diabeł spotka się w niej z wielkim i mocnym postanowieniem utracenia raczej życia, spokoju i wszystkiego, co jej ofiaruje, niżby miała cofnąć się na powrót do pierwszego mieszkania, daleko prędzej da jej za wygraną i dalszych napaści zaniecha. Niech się okaże jako żołnierz waleczny, a nie jako oni, którzy nie pamiętam pod czyją wodzą idąc do boju, brzuchem się kładli nad brzegiem strumienia, dla ugaszenia pragnienia swego (3). Niech się przygotuje na to, że idzie stawić czoło wszystkiemu wojsku diabelskiemu i że do tej walki nie ma dzielniejszego oręża nad krzyż.

7. Nieraz już o tym mówiłam, ale tak ważna to przestroga, że nie mogę nie powtórzyć jej tutaj. Chodzi mianowicie o to, aby przystępujący do tej sprawy świętej nie myśleli o pociechach; byłby to bardzo niski sposób wszczynania pracy (s.247) około wznoszenia takiej wielkiej i kosztownej budowy, owszem, byłoby to budowanie na piasku i dom taki, zaczęty bez fundamentu, musiałby upaść i rozsypać się w gruzy. Trzeba więc być przygotowanym na to, że nigdy tu nie zabraknie smutków i pokus. Nie w tych bowiem pierwszych mieszkaniach jest miejsce, kędy się zbiera mannę z nieba; miejsce to leży dalej, w mieszkaniach wewnętrznych, gdzie już dusza znajduje smak i słodkość we wszystkim, czego pragnie i chce, bo niczego nie chce, tylko tego, czego Bóg sam chce. Zabawna to rzecz, że tak od razu, nosząc w sobie jeszcze niezliczone niedoskonałości i cnoty tak wątłe, że się jeszcze nie trzymają na nogach, bo ledwo poczynają wyrastać, a dałby Bóg, by już naprawdę poczynały, mamy śmiałość żądać pociech na modlitwie i żalić się na oschłości! Oby was to nigdy nie spotkało, siostry! Chwyćcie się oburącz tego krzyża, który na świętych barkach swoich nosił Oblubieniec wasz i powiedzcie sobie, że to ma być wasz sztandar. Która więc zdolna jest cierpieć, niechaj cierpi dla Niego, a tym większą otrzyma zapłatę. Wszystko inne to tylko dodatek, za który, jeśli Pan zechce wam go użyczyć, dziękujcie Mu zawsze.

8. Powiecie może, że skoro jesteście gotowe do znoszenia cierpień zewnętrznych — wolno wam spodziewać się od Boga pociech wewnętrznych.— Ale Bóg w nieskończonej mądrości swojej lepiej wie, co nam pożyteczno i nie do nas należy wskazywać Mu, co i kiedy ma nam dawać i na takie nalegania nasze słusznie nam może odpowiedzieć, że “nie wiemy, o co prosimy” (4). Wszystek wysiłek początkującego oddawać się modlitwie do tego zmierzać powinien (a nie zapominajcie, że jest to bardzo ważne), by z wszelką pilnością, na jaką zdoła się zdobyć, nad tym pracował i o to z całą gotowością się starał, by wola jego stała się zgodna z wolą Bożą. Upewniam was, że na tym — jak to jeszcze później objaśnię — zasadza się wszystka najwyższa doskonałość, jaką na drodze życia duchowego osiągnąć zdołamy. Im doskonalej kto tego warunku dopełni, (s.248) tym większe dary otrzyma od Pana, tym dalej na tej drodze postąpi. Nie sądźcie, by do tego postępu potrzeba było jakiej nadzwyczajnej mądrości, jakich tajemnych, mało komu znanych sposobów, gdyż wszystko dobro nasze w tym właśnie się kryje. Lecz jeśli z samego początku błędny obieramy kierunek, jeśli na samym wstępie chcemy, by Pan czynił wolę naszą i prowadził nas tak jak nam się podoba, jakąż moc i trwałość może mieć budowanie nasze? Starajmy się czynić, co jest w naszej mocy i brońmy się od tych gadów zjadliwych, gdyż Pan nieraz sam tego chce i dopuszcza, by nas napastowały i trapiły złe myśli, roztargnienia i oschłości tak natarczywe, że im się opędzić trudno; nieraz nawet dopuszcza tym żmijom ukąsić nas, abyśmy tym pilniej czuwali na przyszłość i aby nas doświadczył, czy szczerze nam żal, żeśmy Go obrazili.

9. Choćby więc nieraz zdarzyło się wam upaść, nie traćcie odwagi do dążenia naprzód, bo i te upadki wasze obróci Bóg na pożytek duszy, podobnie jak aptekarz, zalecający swój antydot, sam pierwej, na dowód skuteczności jego, kosztuje trucizny. Choćbyśmy skądinąd nie znali nędzy naszej i szkód, jakie przynosi rozproszenie, to sama już walka, jaką staczać z sobą musimy dla skupienia się wewnętrznie, dostatecznym byłaby tej nędzy naszej dowodem. Cóż może być nieszczęśliwszego nad to, gdy człowiek staje się wygnańcem z własnej duszy swojej? Gdzie możemy jeszcze spodziewać się pokoju, jeśli go w domu własnym znaleźć nie możemy? Same nawet władze duszy, te najbliższe i najprawdziwsze przyjaciółki, z którymi, choćbyśmy i nie chcieli, żyć musimy, wojnę nam wydają, jakby mszcząc się za to, co od grzechów i złych nałogów naszych ucierpiały. Pokój, pokój, siostry moje! Słowo to Pana naszego, którym tyle razy pozdrawiał Apostołów swoich (5). Ale wierzcie mi, że jeśli pokoju tego nie mamy i nie staramy się posiąść go w domu własnym, daremnie szukalibyśmy go poza domem. O, niech już będzie koniec tej wojnie! Na tę krew, którą za nas wylał Syn Boży, proszę o to (s.249) wszystkich: i tych, którzy nie pomyśleli jeszcze o wejściu w siebie i tych, którzy już tę dobrą sprawę rozpoczęli, by przez obawę trudu i walki nie cofali się wstecz. Niech pomną, że gorsza od choroby jest recydywa, bo z choroby się powstaje, recydywa najczęściej zabija. Niech nie ufają w siłę własną i wszystką ufność swoją położą w miłosierdziu Boga, a zobaczą, jak boska łaskawość Jego będzie ich przenosiła z mieszkania do mieszkania, coraz bliżej do wnętrza i wprowadzi ich do ziemi, kędy srogie owe zwierzęta nie będą mogły dosięgnąć ich i dręczyć, ale oni raczej będą je mieli pod nogami swymi i śmiać się będą z bezsilnej ich złości; szczęśliwość zaś ich już i w tym życiu będzie tak wielka, jakiej serce ludzkie nawet i zapragnąć nie zdoła.

10. Jak się macie zachowywać w tych trwogach i zamieszaniach, jakie tu diabeł wznieca, w jaki sposób macie wszczynać pracę nad zebraniem się w duchu, nie gwałtownie, ale cicho i spokojnie, aby praca ta mogła być ciągła, o tym tu mówić nie będę, bo — jak wspomniałam na początku — w innych księgach dla was pisanych obszerne w tym przedmiocie dałam wam objaśnienia (6). To tylko tu dodam, że wielką w tej pracy wewnętrznej pomocą może wam być — zdaniem moim — szukanie rady u osób w życiu duchowym już doświadczonych. Tak na przykład, gdy nieodzowne zajęcia zewnętrzne zmuszą was do wyjścia z waszej samotności wewnętrznej, może wam się zdawać, że wszystek owoc waszej pracy będzie stracony. Ponieważ jednak nie zaniechałyście trudu, Pan i to chwilowe roztargnienie obróci wam na pożytek, chociażbyście nie miały nikogo, kto by was uczył. Ale pracy tej, i to wytrwałej, koniecznie potrzeba, bo gdy umysł ulegnie roztargnieniu i zabłąka się wśród rzeczy zewnętrznych, nie ma na to innej rady, jeno znów zacząć od początku i znowu zebrać myśli rozproszone; inaczej rozproszenie z każdym dniem coraz bardziej będzie się wzmagało, a poziom duszy z każdym dniem (s.250) będzie się coraz głębiej obniżał. Daj Boże, by każda, o ile ta przestroga do niej się odnosi, dobrze ją zrozumiała!

11. Ale może tu która pomyśli sobie: jeśli cofanie się wstecz tak wielką jest szkodą, tedy lepiej wcale nie zaczynać i zgoła do twierdzy nie wchodzić. — Mówiłam wam na początku, i sam Pan to mówi, że “kto miłuje niebezpieczeństwo, w nim zginie” (7), i że bramą, którą się wchodzi do tej twierdzy, jest modlitwa. Byłoby zaś nierozumem, gdyby kto sądził, że może wnijść do nieba, nie wszedłszy naprzód w siebie, aby poznać siebie samego i zastanowić się nad nędzą własną i nad tym, co winien jest Bogu i błagać ustawicznie miłosierdzie Jego. Sam Pan bowiem mówi: “Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie”; nie wiem, czy przytaczam dosłownie, ale zdaje mi się, że tak. I jeszcze: “Kto zobaczył Mnie, zobaczył także Ojca” (8). Kto by więc nigdy nań nie spojrzał i nie zastanawiał się nad tym, ile Mu zawdzięcza, i nad tą śmiercią, którą On za nas poniósł, ten nie wiem, jakim sposobem mógłby Go znać i służyć Mu pełnieniem dobrych uczynków. Bo wiara bez uczynków i uczynki, jeśli nie są złączone z zasługami Jezusa Chrystusa, najwyższego dobra naszego, jaką mogą mieć wartość? Wreszcie, jakim sposobem zdołamy pobudzić siebie do miłości tego Pana, jeślibyśmy nigdy tych rzeczy nie rozważali?

Niechaj Pan użyczy nam łaski, byśmy zrozumieli, jak drogo Go kosztujemy, i że nie jest sługa nad Pana swego, a dla osiągnięcia chwały Jego potrzeba na nią pracować, zaś chcąc pracować ze skutkiem, potrzeba się modlić ustawicznie, abyśmy nie popadli w pokuszenie (9).


(1) W Księdze Życia, r. 11-13, i w Drodze doskonałości, passim.

(2) Widzimy tutaj, jak Święta po mistrzowsku objaśnia działanie poszczególnych władz duszy: pamięci, woli i rozumu, które przez dobre rozmyślanie zostały pobudzone do czynu.

(3) Pod wodzą Gedeona (zob. Sdz 7, 5).

(4) Mt 20, 22.

(5) J 20, 21.

(6) Na początku tego r., l. — Na ten temat pisała w wielu miejscach: o pokusach i utrapieniach spowodowanych przez szatana w r. 13 Życia (a także w r. 8, 8-10); o spokoju w pracy nad zebraniem się w duchu por. Życie, r. 15, 1-7 i Droga, r. 28-29 i 31.

(7) Syr 3, 27 Wlg.

(8) J 14, 6. 9.

(9) Święta kończy trzema aluzjami do Pisma św.: Mt 10, 24 (“nie przewyższa sługa swego pana”), Mt 10, 17 (“Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”) i Mt 26, 41 (“Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie”). Pierwszy z tych tekstów ma specjalne znaczenie w mistycznym życiu Świętej (por. Sprawozdanie 36, koniec).

MIESZKANIE TRZECIE


ROZDZIAŁ l

Opowiada, jak nigdy, póki żyjemy na tym wygnaniu, nie ma, nawet dla dusz do wysokiego już stanu – podniesionych, zupełnego bezpieczeństwa, a przeto zawsze potrzeba chodzić w bojaźni świętej. — Kilka ważnych uwag.

1. Cóż teraz powiem tym, którzy z miłosierdzia Bożego odnieśli zwycięstwo w tych bojach i przez wytrwałość weszli do mieszkania trzeciego, jeśli nie to: “Szczęśliwy mąż, który się boi Pana”? (1)

 

Wielka to łaska, że Pan dał mi zrozumieć, mimo nieudolności mojej, znaczenie tego wiersza i jego zastosowanie do obecnego przedmiotu. Słusznie szczęśliwym zwać go możemy, bo nie cofnął się wstecz, bezpieczną idzie drogą do zbawienia. Poznajcie z tego, siostry, jak wielką, i to ważną, jest rzeczą, przebyć zwycięsko te walki poprzednie, bo mam to za rzecz pewną, że tego Pan żadną miarą nie omieszka utwierdzić w bezpieczności sumienia, co niemałym zaprawdę jest dobrem. W bezpieczności, powiedziałam, ale źle się wyraziłam, bo nie masz bezpieczeństwa w tym życiu; stąd też dla zrozumienia dodałam to ostrzeżenie: “jeśli nie cofnie się wstecz z rozpoczętej drogi”.

2. Wielka to nędza, żyć na tej ziemi i być podobnym do tych, którzy, mając nieprzyjaciela tuż po bramą, ani spać, ani jeść nie mogą, jeno z bronią w ręku, w ciągłej, we dnie i w nocy, żyją czujności i trwodze, by snadź nieprzyjaciel znienacka ich nie podszedł. O, Panie mój i jedyne dobro moje! Jakże (s.252) chcesz, byśmy kochali to życie tak nędzne, bo nie można by nie pragnąć i nie prosić Ciebie, byś nas od niego wybawił, gdyby nie nadzieja, że możemy je oddać dla Ciebie albo przynajmniej cale w służbie Twojej strawić, a przede wszystkim, gdyby nie to, że taka jest wola Twoja? O jakże chętnie wołalibyśmy ze św. Tomaszem, by umrzeć razem z Nim (2), bo czyż to nie wielokrotne umieranie żyć bez Ciebie, i do tego jeszcze w tej obawie, że możemy stracić Ciebie na wieki? Dlatego powiadam, córki, że jedyne szczęście, o jakie nam prosić należy, jest to, byśmy już znaleźli się w bezpieczeństwie zupełnym z błogosławionymi; bo wśród trwóg i obaw tego wygnania, w czym może podobać sobie, kto wszystko upodobanie swoje ma w Bogu? A wiedzcie, że byli Święci, którzy w takiej że jak my i wyższej jeszcze doskonałości byli, a przecie popadli w grzechy ciężkie. Żadnej zaś nie mamy pewności (3), czy Bóg zechce nas podźwignąć i takiej, jak im, użyczyć pokuty.

3. Upewniam was, córki, że cała drżę, gdy to piszę i sama nie wiem, jak piszę i jak żyję, taki mię strach ogarnia na samo wspomnienie tego, a przychodzi mi ono bardzo często. Proście Go, córki, by zawsze raczył żyć we mnie, bo bez Niego jakież bezpieczeństwo może mieć życie tak źle użyte, jak moje? Niech was to nie smuci, jak to już nieraz widziałam smutek na twarzach waszych, gdym wam czyniła podobne wyznania, bo chciałybyście i słusznie, bym była wielką świętą. Chciałabym i ja, ale cóż robić, kiedy z własnej winy takiego szczęścia siebie pozbawiłam? Z własnej winy mojej, bo na Boga skarżyć się nie mogę, by kiedy przestał użyczać mi łask dostatecznych ku temu, aby się spełniło życzenie wasze. Nie mogę o tym mówić bez serdecznych łez i wstyd mię wielki, że nauczam was, od których raczej sama bym uczyć się powinna. Ciężkim, zaiste, było mi w tym razie posłuszeństwo! Niechże Pan, ze względu (s.253) na to, że jedynie dla Niego spełniam ten rozkaz, raczy przynajmniej to sprawić, byście wy z tego jakikolwiek pożytek odniosły i wstawiły się do Pana za tą nędznicą. Wiadomo dobrze boskiej wielmożności Jego, że jedynie w miłosierdziu Jego mogę pokładać nadzieję i kiedy już nie mogę być inna niż jestem, nic mi nie pozostaje innego, jeno uchwycić się mocno tej jedynej nadziei i uciec się z ufnością do zasług Syna Jego i Najświętszej Panny, Matki Jego, której habit pospołu z wami, niegodna noszę. Dzięki czyńcie Panu, córki moje, że jesteście prawdziwie tej Panny Najświętszej córkami, bo taką Matkę dobrą mając, już nie potrzebujecie się wstydzić, że ja tak nędzna jestem. Naśladujcie Ją i pomyślcie, jaka to musi być potęga tej Pani i jak wielkie to szczęście, mieć Ją za orędowniczkę, kiedy nawet grzechy moje i ta głęboka nędza moja nie zdołały zaćmić w niczym blasku Jej świętego Zakonu.

4. Jedno tu wszakże dodaję dla przestrogi waszej: To, iż żyjecie w takim świętym Zakonie i taką macie Matkę i Patronkę, jeszcze wam nie daje bezpieczeńswa. Dawid był mężem bardzo świętym, a syn jego Salomon wiecie, jaki był. Nie polegajcie więc ani na tym, że w takim tu zamknięciu i umartwieniu żyjecie, ani na tym, że ustawicznie przestajecie z Bogiem na modlitwie, ani na tym, że tak tu jesteście odłączone od świata i takie czujecie w sobie do rzeczy światowych obrzydzenie. Dobre to wszystko, ale wszystkiego tego nie dość jeszcze na to, by wam wolno było odłożyć na bok wszelką bojaźń. A przeto ciągle miejcie w pamięci i głęboko wyryjcie sobie w sercu te słowa święte: “Szczęśliwy mąż, który się boi Pana” (4).

5. Sama już nie pamiętam, o czym mówić zaczęłam i daleko odeszłam od przedmiotu, ale gdy wspomnę na siebie, skrzydła mi opadają i nic już dobrego powiedzieć nie zdołam. Wolę już teraz zapomnieć o tym i wracam do tego, o czym mówiłam, to jest do dusz, które już weszły do mieszkania trzeciego. Niemałą zaiste, owszem niezmiernie wielką łaskę (s.254) Pan im uczynił, dając im szczęśliwie pokonać owe pierwsze trudności. Takich dusz, sądzę, z łaski Bożej wiele jest na świecie; pragną one nie obrazić w niczym Boskiego Majestatu, wystrzegają się nawet grzechów powszednich, spełniają chętnie uczynki pokutne, mają swoje godziny wyznaczone do skupienia się w duchu, czasu dobrze i pożytecznie używają; ćwiczą się w uczynkach miłosiernych względem bliźnich, powściągliwe są w mowie i w ubraniu; domem też, jeśli go mają, pilnie zarządzają. Jest to bez wątpienia stan pożądany i nie widać, co by takim duszom mogło bronić dalszego, aż do ostatniego mieszkania, postępu. Pan im pewno pomocy swojej nie odmówi, skoro zechcą, bo piękne takie usposobienie ich wewnętrzne czyni je zdolnymi do otrzymania wszelkiej łaski.

6. A czy jest taka, o Jezu, która by nie chciała dostąpić tak wielkiego szczęścia, zwłaszcza kiedy już przebyła, co było najtrudniejszego? — Nie ma z pewnością takiej, lecz wszystkie jednomyślnie wołamy: Chcemy, chcemy! Ponieważ jednak na to, aby Pan całkowicie wziął duszę w posiadanie, potrzeba czegoś więcej, nie starczą tu same pragnienia, jak nie starczyły młodzieńcowi w Ewangelii, którego Pan wezwał do doskonałości (5). Od pierwszej chwili, jak zaczęłam to pisanie o mieszkaniach duszy, młodzieniec ten ustawicznie stoi mi przed oczyma, bo i my dosłownie tak samo postępujemy, stąd po większej części pochodzą wielkie oschłości, jakie cierpimy na modlitwie, choć mogą być i inne przyczyny. Nie mówię też tu o pewnych utrapieniach wewnętrznych, rzec by można nieznośnych, jakich, bez najmniejszej winy ze swej strony, doznaje niejedna dobra dusza, a z których Pan zawsze ją wyprowadzi z wielkim dla niej zyskiem; nie mówię również o duszach podległych melancholii i innym tego rodzaju niemocom; nie mówię wreszcie o skrytych sądach Bożych, w które tu, jak w każdym innym zdarzeniu, nie naszą rzeczą jest wchodzić. Ale, pominąwszy te wyjątki, zwykłą, powtarzam, oschłości naszych przyczyną jest ta, o której tylko co wspomniałam. Dusze, o których (s.255) tu mówię, mając tę pewną o sobie świadomość, że za nic w świecie nie dopuściłyby się grzechu (a są między nimi i takie, które gotowe wszystko wycierpieć raczej, niżby miały popełnić rozmyślnie jeden grzech powszedni), że nadto życie wiodą cnotliwe, z czasu i mienia swego dobry robiąc użytek — z przykrością to znoszą, że drzwi do komnaty, w której przebywa Król, jeszcze zostają przed nimi zamknięte, choć poczytują siebie za lenników i dworzan Jego, i są nimi w istocie. Nie pamiętają jednak, że i królowie tej ziemi, choć wielu mają dworzan i lenników, nie wszyskim jednak dają wstęp na pokoje królewskie. Wnijdźcie, wnijdźcie, córki, do własnego wnętrza waszego; puśćcie mimo siebie maluczkie wasze dobre uczynki; uczyniłyście tylko, coście powinne były uczynić, tym samym, że nosicie imię chrześcijańskie i dużo więcej jeszcze z tego tytułu powinne byście uczynić. Dość wam tego, że jesteście służebnicami Bożymi, nie domagajcie się rzeczy wyższych, byście snadź nie pozostały z niczym. Przypatrzcie się dobrze Świętym, którzy zostali dopuszczeni do komnaty królewskiej, a zobaczycie, jaka jest między nimi a nami różnica. Nie żądajcie tego, na coście nie zasłużyły; aniby nam to w myśli powstać nie powinno, byśmy po tylu grzechach, którymi obraziłyśmy Boga, mogły jeszcze, choćby najgorliwszą służbą naszą, na takie szczęście zasłużyć.

7. Pokory, pokory! Nie mogę jakoś obronić się tej pokusie, bym tych, którzy tak wielkie rzeczy robią z oschłości swoich, nie posądzała o brak tej cnoty. Mówię tu o zwyczajnych oschłościach, a nie o onych wielkich udręczeniach wewnętrznych, które są zupełnie czym innym niż prosty tylko brak uczuć pobożnych. Doświadczajmy siebie, siostry moje, i pozwólmy Panu, niech nas doświadcza, jak to umie czynić, choć my często na tych próbach Jego poznać się nie umiemy. Zbliżmy się do owych dusz tak wyrobionych i zobaczmy, co one czynią dla Boga, a łatwo przekonamy się, że żadnego nie mamy powodu, który by nas upoważniał do utyskiwania na boskie nad nami zrządzenia Jego. Bo jeśli my, jak on młodzieniec w Ewangelii, odwracamy się do Niego plecami i (s.256) odchodzimy smutni, gdy nam ukazuje drogę doskonałości, cóż chcecie, by Pan uczynił, kiedy nie może inaczej wymierzać nagród swoich, jeno wedle miary miłości naszej dla Niego? A miłość ta, córki, nie ma być czczym wytworem wyobraźni naszej, ale powinna się okazać w uczynkach. Nie sądźcie jednak, by te uczynki nasze były Bogu potrzebne. Bóg żąda tylko woli stanowczo Jemu oddanej.

8. Mogłoby się komu zdawać, że skoro nosimy habit zakonny i z własnej woli naszej go przywdziałyśmy, skoro dla miłości Pana opuściłyśmy świat i wszystko co na nim posiadałyśmy (chociażby to, co opuściłyśmy, nie było więcej warte nad owe sieci, które opuścił Piotr, bo w oczach Pana, wiele daje, kto daje wszystko co ma) — że już dopełniłyśmy wszystkiego co potrzeba. Zapewne, dobre to bardzo usposobienie, jeśli kto w nim wytrwa i nie wraca się już choćby pożądaniem do owych płazów, które porzucił wychodząc z mieszkania pierwszego; niewątpliwie też, jeśli statecznie zachowa siebie w tym ogołoceniu i wyrzeczeniu się wszystkiego, osiągnie to, do czego dąży. Ale jeden jest do tego konieczny warunek, zważcie to dobrze, by — według nauki Apostoła czy samego Zbawiciela (6) — zawsze miał siebie za sługę niepożytecznego i nie wyobrażał sobie, jakoby Pan, za służbę jego, miał jaki obowiązek użyczenia mu tej łaski i dopuszczenia go do królewskiej komnaty swojej, ale przeciwnie, im więcej za łaską Pańską zdoła uczynić dobrego, tym bardziej niech uznaje siebie dłużnym. Cóż my możemy uczynić dla tego Boga tak hojnego, który umarł za nas i stworzył nas, i daje nam byt i życie? Czy raczej nie powinnyśmy poczytywać to sobie za szczęście, jeśli dana nam jest możność wypłacenia się choć w cząstce jakiej z tego, co Mu winnyśmy za Jego dla nas usługi (z przykrością używam tego wyrazu, ale prawdziwie tak jest, bo całe na tej ziemi życie Jego niczym innym nie było, jeno służbą dla nas), a nie prosić znowu o łaski i pociechy? (s.257)

9. Pilnie rozważajcie, córki, te kilka uwag, które tu napomknęłam, choć bez ładu ni związku, bo jaśniej się tłumaczyć nie umiem. Pan z łaski swojej da wam głębsze ich zrozumienie, abyście z oschłości waszych odnosiły pomnożenie się w pokorze, a nie trwogę i zamieszanie, jak tego pragnie diabeł. I bądźcie pewne tego, że gdzie jest prawdziwa pokora, tam Bóg, chociażby wam nigdy nie użyczył pociech duchowych, da wam za to taki pokój i zgodzenie się z wolą Jego, że większe w nim znajdziecie zadowolenie, niż drudzy w rozkoszach wewnętrznych. Rozkoszy tych — jak czytałyście — Pan zwykł udzielać słabszym, którzy też, jak sądzę, nieradzi zgodziliby się oddać je w zamian za męstwo dusz wyższych, które Bóg prowadzi drogą oschłości. I nie dziw, bo natura nasza zawsze woli pociechę niż krzyż. O Panie, który znasz wszystką prawdę i nic nie masz przed oczyma Twymi ukrytego, Ty doświadczaj nas, abyśmy i my poznali prawdę i samych siebie.

 

ROZDZIAŁ 2

Mówi w dalszym ciągu o oschłościach na modlitwie i jaki może być ich skutek; jak potrzeba nam doświadczać samych siebie, i jak Pan doświadcza dusze, w tym trzecim mieszkaniu przebywające.

l. Znałam niektóre dusze, a nawet mogę powiedzieć, że znałam ich wiele, które doszedłszy do tego stanu, lata już całe żyły w tej prawości duszy i ciała, o ile o tym człowiek sądzić może, a potem jednak, choć powinny by były już mieć świat pod nogami swymi albo przynajmniej znać się na nim dokładnie, skoro spodobało się Panu wystawić je na próby, w taki wpadły stan niepokoju i udręczenia wewnętrznego, że wydziwić się temu nie mogłam i niemałą nawet o dusze te powzięłam obawę. Chcieć je oświecić i wspomóc radą, byłoby rzeczą daremną, bo tak dawno już chodząc drogą cnoty, mają siebie za dostatecznie oświecone: raczej, zdaje im się, mogłyby (s.258) nauczać drugich i powód ten w ich przekonaniu jest aż nadto słuszny.

2. Toteż nie znalazłam nigdy i dotąd nie widzę innego sposobu pocieszenia takich dusz, jeno ten, by okazywać im szczere współczucie w ich strapieniu (bo i w rzeczy samej godne są litości dla takiej nędzy swojej), nie sprzeciwiać się ich racjom, bo przekonane najmocniej, że ich udręczenie pochodzi z miłości Bożej, nie mogą zrozumieć, że jest ono tylko niedoskonałością. I to jest drugi błąd w duszach, które już tak wysoko postąpiły. Że podobne próby mogą je w pierwszej chwili zaboleć, temu się nie dziwię, ale powinny by umieć rychło pokonać w sobie te pierwsze uczucia. Bóg, chcąc doprowadzić wybranych swoich do jasnego poznania ich nędzy, usuwa od nich do czasu pociechy swoje, niczego więcej nad to nie potrzeba: pozbawieni tych pociech, od razu poznajemy, czym sami z siebie jesteśmy. Od razu okazuje się skuteczność tej próby, od razu widzimy jasno niedostatki nasze i nieraz więcej nas boli widok tej nędzy naszej, że mimo woli nawet tak żywo czujemy przykrości i utrapienia ziemskie, choćby nie bardzo ciężkie, niż samo to wewnętrzne utrapienie, skutkiem którego ta nędza nasza się objawia. Wielkie to, zdaniem moim, nad nami miłosierdzie Boże, bo choć to jest niedoskonałość, wiele na niej wygrywa pokora.

3. Ale tego zysku dusze — o których mówię obecnie — nie mają, bo poczytują sobie te rzeczy za wzniosłe i chcą, by i inni tak sądzili. Objaśnię to bliżej na kilku przykładach, abyśmy poznawali i doświadczali siebie pierwej niż Pan nas doświadczy. Z wielkim to będzie dla nas pożytkiem, gdy przygotujemy się na próbę, nim ona przyjdzie.

4. Oto, na przykład osoba bogata, bezdzietna, nie mająca nikogo z bliższych, komu by przekazała bogactwa swoje, skutkiem niepomyślnych okoliczności traci znaczną część majętności swojej; nie taka to jednak strata zupełna, by jej nie pozostało jeszcze dosyć i więcej niż potrzeba na utrzymanie siebie i domu swego. Jeśli ta osoba tak się niepokoi i trapi stratą swoją, jak gdyby jej już zabrakło i chleba powszedniego, (s.259) jakże taką może wzywać Pan, aby dla miłości Jego opuściła wszystko? Na to odpowie może ta osoba, że dlatego tak boleje nad utratą mienia, że chciała go użyć na wspomożenie ubogich. — Ale Bóg, zdaje mi się, więcej żąda ode mnie zgodzenia się na Boże zrządzenia Jego i utrzymania duszy w pokoju, niż jakich bądź dzieł miłosiernych. Że więc ta dusza na taki pokój wewnętrzny zdobyć się nie umie, bo Pan jej jeszcze do tak wysokiego stopnia łaski nie podniósł, tego nikt jej nie poczyta za winę; ale niechże przynajmniej uzna, że brak jej jeszcze potrzebnej do tego swobody ducha, a to samo przysposobi ją do otrzymania tej łaski, bo będzie jej pobudką do gorącej o nią modlitwy.

Druga jakaś posiada majętność dostateczną na obfite i przeobfite wyżywienie siebie, a oto nastręcza się jej sposobność do powiększenia jej majątku. Jeśli jej to przychodzi darmo, mniejsza o to, nie będzie w tym nic złego, że przyjmie, ale żeby sama o to się starała i wciąż coraz bardziej pragnęła się zbogacić, to jakkolwiek by dobry w tym zamiar miała (złego tu przypuszczać nie można, gdyż mówimy tu o osobach cnotliwych i oddanych modlitwie), niech ani marzy o tym, by zdołała wejść do mieszkań wewnętrznych, kędy Król przebywa.

5. Podobnie dzieje się z takimi duszami, gdy je w czymkolwiek spotka jaka wzgarda lub małe upokorzenie; nieraz może cierpliwie to zniosą, bo Bóg daje im łaskę ku temu (rad bowiem bierze w obronę swoją niewinnego, by sława jego nie ucierpiała przed ludźmi i również, będąc Panem dobrym i wszystkim Dobrem naszym, chce w taki sposób wynagrodzić te dusze za wierną ich służbę), ale wewnątrz jednak pozostaje im wzburzenie, którego nie zdołają opanować i które nieprędko przemija. O, Boże wielki! A czyż to nie są te same dusze, które od tak dawna już rozmyślają o Męce Zbawiciela i od dawna wiedzą o tym, jak dobrą rzeczą jest cierpienie i pragną nawet cierpienia? I chciałyby, aby wszyscy tak żyli, jak one, a daj Boże, by i tej przykrości, którą cierpią, nie kładły na karb złości ludzkiej i w ten sposób miały z niej zasługę! (s.260)

6. Powiecie może, siostry, że powyższe przykłady przywodzę niepotrzebnie i że was one się nie tyczą, bo my tu żadnych bogactw nie posiadamy ani ich nie pragniemy, ani się o nic nie staramy, ani też zniewagi od nikogo nie cierpimy? — Mimo to, chociaż powyższe porównania do nas się nie stosują, możemy jednak z nich i dla siebie wyciągnąć wnioski w wielu innych wypadkach, które i u nas zdarzyć się mogą, a których tu szczegółowo wymieniać nie ma potrzeby ani pożytku. Z przykładów owych łatwo możecie wyrozumieć i na tych maluczkich, choć innego rodzaju, próbach, jakie wam tu się zdarzają, doświadczyć, czy prawdziwie jesteście sercem ogołocone z tego, coście opuściły na świecie i przekonać się, czy istotnie panujecie nad namiętnościami swymi. Bo nie w tym rzecz, wierzcie mi, czy kto nosi habit zakonny, czy nie, ale w tym jedynie, by usilnie ćwiczyć się w cnotach i całą istnością swoją oddać się Bogu i wszystek tryb życia swego do tego stosować, co i jak Pan zechce, i nie szukać spełnienia woli swojej, tylko spełnienia woli Bożej. Jeśliśmy jeszcze do tak wysokiej cnoty nie doszły, więc przynajmniej upokarzajmy się; bo pokora to lekarstwo na wszelkie rany nasze; jeśli ją mamy prawdziwą. Boski nasz lekarz przyjdzie w końcu niezawodnie i nas uzdrowi.

7. W umartwieniach i pokutach swoich, dusze, o których mówię, są tak opanowane, jak i w całym życiu swoim. Bardzo są przywiązane do życia, chcąc nim służyć Panu, w czym pewno nie masz nic złego, i skutkiem tego są bardzo ostrożne w umartwieniach, by im snadź nie zaszkodziły na zdrowiu. Nie zabiją się one surowościami, możemy być o to spokojne, bo rozum mają rozważny i chłodny, a miłości takiej, która by je wyżej uniosła nad rozum, nie ma w nich. Wolałabym jednak, żeby ją miały; nie poprzestawałyby wówczas na takim ściśle obliczonym sposobie służenia Bogu, i przekonałyby się, że, idąc wciąż takim krokiem akuratnie odmierzonym, nigdy do końca drogi nie dojdą. Zdaje się im bowiem, że postępują naprzód, ale w rzeczy samej tylko się męczą (bo jest to droga uciążliwa), i wielkie to jeszcze będzie szczęście, jeśli nie (s.261) zabłądzą. Jak sądzicie, córki, czy byłoby roztropnym, by ten, kto mogąc całą podróż do innego kraju odbyć w tydzień, wolał tułać się cały rok, narażając się na wiatry, śniegi, powodzie, rozdroża i ukąszenia wężów? Czy nie roztropniej by postąpił, gdyby zdobył się na odwagę i wszystkie te niebezpieczeństwa i trudy przebył i zwalczył od razu? O, jakże wiele miałabym do powiedzenia o tym z własnego doświadczenia! A dałby Bóg, bym choć teraz wyszła z tego stanu, bo nieraz zdaje mi się, że jeszcze nie wyszłam.

8. Z powodu tego wyrachowania, jakim kierujemy się w służbie Bożej, wszystko nam się staje zawadą, bo wszystkiego się boimy. Stąd nie śmiemy postąpić naprzód, jak gdyby nas miano zanieść do owych mieszkań, podczas gdy inni muszą tam mozolnie podróżować. Że jednak tak nie jest, więc dla miłości Pana, zdobywajmy się, siostry moje, na odwagę! Roztropność i obawy nasze zostawmy na boku, nie zważajmy tak bardzo na słabość naszą, bo to jest wielką przeszkodą. Staranie o ciele naszym i jego potrzebach zostawmy przełożonym, my tylko o to się troszczmy, abyśmy prędzej doszły do oglądania Pana naszego. Jakkolwiek bowiem wygody, których byśmy tu użyć mogły są prawie żadne, przecież i tak jeszcze mogłyby nas zaprowadzić na błędne drogi. Zarzućmy je stanowczo i mężnie, tym bardziej że pieszczenie się zdrowia nie przymnaża, jak o tym wiem sama. Te zresztą umartwienia, to rzecz podrzędna. Tu trzeba wielkiej pokory. Jeśliście to pojęły, zrozumiecie, gdzie się ukrywa źródło niedomagania onych dusz, które nie postępują naprzód. C o do nas, miejmy zawsze to o sobie przekonanie, żeśmy jeszcze mało drogi uszły, a o siostrach przeciwnie, że bardzo szybkie i wielkie robią postępy i nie tylko pragnijmy tego, ale i starajmy się o to, by nas każdą uważano za najgorszą ze wszystkich.

9. Przy takiej pokorze, stan duszy w tym trzecim mieszkaniu zostającej jest doskonały, bez niej pozostanie ta dusza całe życie na tymże miejscu, niezliczone przy tym cierpiąc udręczenia i nędze. Tym samym, że nie umiemy się wyrzec siebie, sami sobie czynimy drogę uciążliwą i trudną, wszędzie (s. 262) nosząc z sobą ciężkie brzemię własnej nędzy swojej; gdy przeciwie ci, co mężnie zwyciężyli samych siebie, swobodnie i lekko wstępują ku mieszkaniom wyższym. Takim duszom wynagradza Bóg nie tylko sprawiedliwie, ale z obfitością miłosierdzia, dając nam dużo więcej niż zasłużyliśmy, użyczając “pociech” przewyższających wszelkie przyjemności, jakie człowiek może znaleźć w uciechach tego życia. “Smaków” tych jednak duchowych, jak sądzę, nie daje im tu jeszcze w wielkiej obfitości, niekiedy tylko i z rzadka, aby ich widokiem tego, co je czeka w mieszkaniach dalszych, zachęcić, by się do nich sposobiły.

10. Zapytacie może, dlaczego tu używam dwóch różnych wyrazów na oznaczenie jednej rzeczy, kiedy pociechy duchowe a smaki duchowe to zdawałoby się jedno i to samo. — Mnie jednak zdaje się, że są to dwie rzeczy bardzo różne, i chyba się nie mylę. Wytłumaczę to, o ile rozumiem, gdy przejdziemy do czwartego mieszkania, tam bowiem Pan obficie tymi smakami duszę obdarza, więc będzie to miejsce właściwe do ich objaśnienia. Może się to komu wydać zbyteczne, nie będzie przecież bez pożytku, bo nabrawszy dokładnego o każdej rzeczy pojęcia, łatwiej będziecie mogły skierować usilność naszą ku osiągnięciu tego, co jest lepsze. Jaśniejsze poznanie tych smaków duchowych wielką będzie również pociechą dla tych dusz, które Bóg już do tego stanu podniósł; dla tych zaś, które wyobrażają sobie, że niczego już im nie dostaje, będzie ono zbawiennym zawstydzeniem; zaś duszom prawdziwie pokornym będzie ono pobudką do gorętszego dziękczynienia. Dusze, którym te smaki skąpiej się udzielają, doznają może wewnętrznej przykrości, ale niesłusznie, bo doskonałość nie zasadza się na używaniu smaków, tylko na szczerej miłości Boga, nagroda zaś wyższa temu się sprawiedliwie należy, kto lepszymi, w duchu sprawiedliwości i prawdy, na nie zasłuży uczynkami.

11. Lecz jeśli tak jest, a tak jest rzeczywiście, po cóż więc pisać jeszcze o tych łaskach i szeroko je tłumaczyć? — Tego ja nie wiem; zapytajcie o to tych, którzy mi pisać kazali; moim (s.263) obowiązkiem jest nie spierać się z przełożonymi, co byłoby nieładnie, jeno słuchać. To jedno mogę wam powiedzieć z całą szczerością i prawdą, że w czasie, kiedy jeszcze nie otrzymywałam tych łask ani nawet nadziei nie miałam, bym je kiedy w życiu moim poznała (bo i jakże tego spodziewać się mogłam, kiedy znając niegodność moją, już to za wielkie szczęście byłabym sobie poczytywała, gdybym była miała jaki sposób dowiedzenia się, że niezupełnie jestem wstrętna w oczach Boga), w tym więc czasie, czytając w książkach o tych łaskach i pociechach, które Bóg daje duszom wiernie Mu służącym, wielką za każdym razem odnosiłam z tego czytania pociechę i silną pobudkę do gorących z głębi duszy dziękczynień Bogu. Jeśli na takiej duszy niecnotliwej, jaką była moja, poznanie owych łask podobny sprawowało skutek, jakżeż daleko więcej będą dziękowały dusze prawdziwie pokorne i cnotliwe! A chociażby tylko jedna taka się znalazła, która by oddała Panu takie uwielbienie, aż nadto dostatecznym byłoby to powodem, by o tym mówić i byśmy również zrozumieli, jaką niezmierną szkodę ponosi, kto z własnej winy sam siebie takich pociech i rozkoszy pozbawia. Tym większa to utrata, że pociechy one, gdy pochodzą od Boga, przynoszą z sobą miłość i męstwo, dzięki którym dusza bez utrudzenia może postępować i wzrastać w cnoty i dobre uczynki. Nie sądźcie, by to było rzeczą małej wagi, choć i za dopełnieniem tych z waszej strony warunków, być może, że łask tych nie otrzymacie; ale Pan jest sprawiedliwy, niechybnie więc, czego wam tutaj odmówi, to wam wynagrodzi gdzie indziej, a w każdym razie, cokolwiek uczyni, będzie to dla większego dobra duszy waszej.

12. Dusza, która już weszła do trzeciego mieszkania (w czym, jak mówiłam, niemałe jest nad nią miłosierdzie Pańskie, bo blisko już stąd ma do mieszkań wyższych), wielki, zdaniem moim, odniesie pożytek, gdy przyłoży się, ile zdoła, do ćwiczenia się w ochotnym i skorym posłuszeństwie. Chociażby nie była osobą zakonną, wielki zawsze będzie miała zysk z tego, jeśli — jak to czynić zwykła niejedna dusza żyjąca na świecie — upatrzy i obierze sobie przewodnika, i podda się pod kierunek (s.264) jego, aby już w niczym nie rządziła się wolą własną, która najczęściej bywa źródłem duchowych szkód naszych. Tylko niech nie wybiera sobie takiego, który by jej, jak to mówią, przypadał do gustu i takimże jak ona ostrożnym truchcikiem postępował w rzeczach duchowych, ale niech szuka takiego, który by całkiem był oderwany od wszelkich marności tego świata. Taki przewodnik niezmierną korzyść duszy przyniesie, bo sam już znając nicość wszystkiego, co ziemskie, ją też tego nauczy. Przykład takich mężów Bożych, gdy widzimy, jak rzeczy, które nam się wydawały niemożebnymi, im nie tylko są możebne, ale i z łatwością i weselem ducha je czynią, silnie nas pobudza i ducha nam dodaje. Patrząc na taki swobodny i wysoki wzlot ich, i my się jakoby ośmielamy do lotu, podobnie jak pisklęta z przykładu ojca lub matki uczą się próbować skrzydeł swoich i choć zrazu wysoko nie wzlecą, powoli jednak coraz lepiej zdążają za starymi. Niezmierny to więc, powtarzam, zysk dla duszy, gdy zostaje pod kierunkiem takiego przewodnika, wiem o tym z własnego doświadczenia mego. Niech również te dusze, jakkolwiek by mocne miały postanowienie nigdy w niczym nie obrazić Boga, nie wdają się w okazję do grzechu, gdyż będąc jeszcze zbyt blisko pierwszego mieszkania, łatwo mogłyby znowu wrócić do niego. Postanowienie i męstwo ich jeszcze nie stoi oparte na mocnym gruncie jak u tych, którzy już są wyćwiczeni w cierpieniu i już znają nawałności tego świata, i nie lękają się już ani gróźb tego świata, ani pociech jego nie pragną. Mogłoby się więc zdarzyć tej duszy, że w razie wielkiego prześladowania, jakie diabeł umie wzniecać na zgubę naszą, mogłaby się zachwiać, albo że szlachetną unosząc się gorliwością i usiłując drugich wywieść z grzechu, napotkałaby pokusę, której nie miałaby siły odeprzeć.

13. Patrzmy własnych wad i ułomności naszych, a nie troszczmy się o cudze. Dusze te zbyt rozważne mają to do siebie, że byle co w drugich je razi, a przecież nieraz właśnie od tych, z których się gorszymy, moglibyśmy się nauczyć wiele w rzeczach istotnie ważnych. Że może w zewnętrznym ułożeniu i sposobie zachowania się z ludźmi mamy niejaką wyższość (s.265) nad nimi, to rzecz mniejszej wagi, choć dobra sama z siebie; ale nie upoważnia nas to jeszcze do żądania, by wszyscy tąż samą co my drogą chodzili, ani tym bardziej do nauczania ich życia duchowego, kiedy może sami jeszcze nie wiemy, co to jest życie duchowe. Gorące pragnienia uświęcenia dusz są darem łaski Bożej, ale niebacznie idąc za nimi, łatwo możemy w wielu rzeczach zbłądzić. Lepiej nam więc, siostry, trzymać się tego, co nam zaleca Reguła nasza, byśmy starały się zawsz e żyć “w milczeniu i w nadziei” (7). O duszach bliźnich będzie pamiętał Pan i my o nich nieustannie pamiętajmy w modlitwie, a tym sposobem przyniesiemy im pożytek, za łaską. Pana, który niech będzie błogosławiony na wieki.


(1) Ps 112,l.

(2) J 11, 16.

(3) Z treści wywodów Świętej wynika, że chodzi tu o łaskę nazwaną w teologii “łaską skuteczną” (gratia efficax), gdyż łaskę potrzebną do zbawienia (gratia sufficiens) otrzymuje każda dusza.

(4) Ps 112, l.

(5) Mt 19, 16—22. Młodzieniec ów nie poszedł za wezwaniem Pana Jezusa.

(6) Są to słowa ewangelii św. Łukasza, r. 17: “Servi inutiles sumus, quod debuimus facere, fecimus; Słudzy my nieużyteczni, cośmy byli winni uczynić, uczyniliśmy”.

(7) Słowa cytowane w Regule karmelitańskiej, wzięte z Iz 30, 15.

MIESZKANIE CZWARTE


ROZDZIAŁ l

Mówi o różnicy zachodzącej między zwykłymi pociechami na rozmyślaniu, a smakami nadprzyrodzonymi, jakich Bóg użycza na wyższych stopniach modlitwy; jak wielkiego doznała uspokojenia, gdy zrozumiała, że co innego jest myśl, a co innego rozum. — Uwagi pożyteczne dla dusz, cierpiących częste roztargnienia na modlitwie.

l. Poczynając mówić o mieszkaniu czwartym, wielką odczuwam potrzebę polecić siebie, jak to i uczyniłam. Duchowi Świętemu i błagać Go, aby odtąd już sam mówił za mnie, abym zdołała powiedzieć nieco o dalszych mieszkaniach, jakie nam jeszcze pozostają, tak iżbyście zrozumiały. Tu bowiem już się zaczynają rzeczy nadprzyrodzone (1), które niezmiernie jest trudno objaśnić w sposób zrozumiały, jeśli Pan sam tego nie sprawi — jak o tym gdzie indziej w miarę możności pisałam, lat temu mniej więcej czternaście (2). Dziś wprawdzie nieco więcej mam oświecenia co do tych wysokich łask, a których Pan niektórym duszom użycza; ale co innego jest wiedzieć, a co innego umieć to wypowiedzieć. Niechże Boski Majestat Jego sam raczy mię do tego zdolną uczynić, jeśli ma być z tego jaki pożytek; jeśli nie, to nie. (s.267)

2. Czwarte to mieszkanie, tym samym, że więcej już jest zbliżone do miejsca, gdzie przebywa Król, pięknością i ozdobnością swoją przewyższa wszelkie poprzednie. Są tam dla oka i dla umysłu rzeczy tak wytworne i tak wysokie, że rozum daremnie się sili na objaśnienie ich i cokolwiek by o nich powiedział, nigdy nie zdoła znaleźć wyrazów tak odpowiednich, by to, co mówi, nie pozostało ciemnym dla słuchającego, jeśli tenże nie ma własnego w tych rzeczach doświadczenia; bo kto ich sam na sobie doświadczył, zwłaszcza jeśli doznawał ich często, ten zrozumie od razu.

Zdawałoby się, że chcąc dojść do tego czwartego mieszkania, potrzeba pierwej dłuższego przebywania w poprzednich; i w rzeczy samej, taki jest zwykły porządek, że dusza musi tam jakiś czas pozostawać, ale nie jest to stała reguła, jak to po wiele razy słyszałyście. Pan użycza szczególnych łask swoich, kiedy chce i jak chce i komu chce, nie czyniąc nikomu krzywdy, bo są to własne Jego dobra.

3. Do tego czwartego mieszkania zwierzęta owe jadowite, o których mówiłam, rzadko już kiedy się wciskają, a choćby się i wcisnęły, nie czynią już szkody, ale raczej przynoszą pożytek. Owszem daleko lepiej, zdaniem moim, gdy się wcisną i duszy w tym stanie modlitwy wojnę wydają; inaczej bowiem mógłby ją szatan oszukać, zwyczajne pociechy podając jej za smaki nadprzyrodzone, jakich Bóg sam użycza, i mógłby jej tym sposobem o wiele większą szkodę wyrządzić, niżby jej zaszkodziły pokusy; a przynajmniej mógłby pozbawić ją zysków duchowych, oddalając od niej to, co miało jej być na zasługę i trzymając ją w stanie naturalnego uniesienia. Stan bowiem taki, jeśli trwa bez przerwy, nie zdaje mi się, by był bezpieczny, bo wydaje mi się to niemożliwe, by Duch Pański na tym wygnaniu takie w was ciągłe uniesienie sprawował.

4. Przystępuję teraz do tego, o czym zamierzałam mówić w tym rozdziale, to jest do objaśnienia różnicy, zachodzącej między zwykłymi na modlitwie pociechami, a nadprzyrodzonymi smakami Bożymi. Pociechami, zdaniem moim, mogą się zwać owe słodkie uczucia, jakich sami nabywamy rozmyślaniem (s.268) i modlitwą, zanoszoną do Pana. Powstają one naturalnie, choć ostatecznie Bóg nam do nich pomaga łaską swoją, co się w ogóle ma rozumieć o wszystkim, co będę mówiła, bo bez Niego nic uczynić nie możemy; zawsze jednak rodzą się one z samego cnotliwego uczynku, który w danej chwili spełniamy; nabywamy go zatem własną pracą naszą i słusznie się cieszymy z tego, żeśmy jej na taki dobry cel użyli.

Lecz zastanowiwszy się bliżej, przekonamy się, że takichże samych pociech doznajemy i z innych wielu rzeczy, jakie nam się przytrafić mogą tu na ziemi. Tak na przykład cieszy się ktoś, na kogo spadnie wielki majątek, którego się nie spodziewał; albo kto niespodzianie spotka się z osobą mu drogą, lub komu się powiedzie przeprowadzić szczęśliwie jaką ważną sprawę i dokonać czego wielkiego, za co wszyscy go chwalą; albo wreszcie, kto nagle ujrzy przed sobą żywego męża, syna czy brata, którego już opłakiwał jako umarłego. Widziałam też niejednego płaczącego z radości, i ja sama nieraz w takich chwilach od łez się powstrzymać nie mogłam. Otóż zdaje mi się, że jak te pociechy, które nam sprawia jakaś pomyślność ziemska, niewątpliwie są czysto naturalne, tak również naturalne są i te pociechy, których doznajemy z rzeczy Bożych, choć te ostatnie są szlachetniejsze, lecz i w tamtych nie było nic złego; poczynają się one z nas samych, a kończą się w Bogu. Smaki zaś nadprzyrodzone poczynają się z Boga, a my je odczuwamy i cieszymy się więcej jeszcze niż tamtymi. O Jezu, jakże gorąco pragnę, bym umiała to wytłumaczyć! Bo widzę, zdaje mi się, bardzo wyraźną między tym dwojgiem różnicę, a słów nie znajduję, którymi bym zdołała objaśnić ją w sposób zrozumiały. Niechże Pan sam raczy mnie wspomóc!

5. Przychodzi mi w tej chwili na myśl ostatni wiersz, który odmawiamy na Prymę, a który kończy się tymi słowy: “Cum dilatasti cor meum; Bo czynisz moje serce szerokim” (3). Każdemu doświadczonemu dość będzie powyższych słów, aby od razu zrozumiał, jaka jest między jednym a drugim różnica; (s.269) ale kto nie ma doświadczenia, temu potrzeba szerszych objaśnień. Pociechy, o których mówię, nie rozszerzają serca, raczej je zwykle poniekąd ściskają, choć dusza zawsze ma przy tym to zadowolenie wewnętrzne, że czuje, iż wszystko to czyni dla Boga. Płyną zatem obfite łzy, które zdaje się w pewnej mierze źródło swoje mają w namiętności (4). Mało się znam na tych poruszeniach duszy; gdybym się lepiej na nich znała, może by mi ta wiadomość dopomogła do jasnego wytłumaczenia, co tu pochodzi ze zmysłowości i z natury naszej; bez niej, taka jest tępość moja, że nie potrafię w sposób zrozumiały objaśnić tych rzeczy, choć sama przez nie przechodziłam (5). Tak to wielką do wszystkiego pomocą jest wiedza i nauka.

6. Tyle tu więc tylko powiem, ile sama z własnego doświadczenia wiem o tym stanie, to jest o tych słodkościach i pociechach na rozmyślaniu. Rozmyślając o Męce Pańskiej poczynałam płakać i płakałam bez końca, aż mi od ciągłego płaczu coś w głowie pękało; tak samo, ile razy przypomniałam sobie grzechy moje. Była to wielka łaska od Pana i nie chcę się nad tym zastanawiać, która z tych łask jest lepsza, lecz chciałabym tylko, o ile zdołam, wykazać, jaka jest między jednym a drugim różnica. Nieraz do tych pragnień i do tych łez przyczynia się natura i własne nasze w danej chwili usposobienie, ostatecznie jednak, choćby tak było, koniec i kres swój mają one, jak mówiłam, w Bogu. Zawsze więc wysoko je cenić powinnyśmy, pod warunkiem jednak, że będziemy miały pokorę i nie będziemy poczytywały siebie za coś lepszego od drugich; owszem, pociechy te do pokory nas skłaniać powinny, bo nigdy nie możemy wiedzieć na pewno, czy pochodzą one z czystej miłości Bożej, a jeśli rzeczywiście z tego źródła pochodzą, tedy są darem Boga. (s.270)

Pobożne te uczucia po większej części bywają udziałem dusz zostających jeszcze w poprzednich trzech mieszkaniach, ponieważ tam prawie wyłącznie i nieustannie pracują rozumem, ciągle zajęte rozmyślaniem i rozumowym rzeczy Bożych roztrząsaniem. Dobre i to, skoro nie dano im więcej; ale lepiej by było, gdyby od czasu do czasu starały się wzbudzać w sobie akty wysławiania Boga, uwielbiania dobroci Jego, radowania się Nim, iż taki jest wielki i piękny, i święty i by pragnęły czci i chwały Jego. Na to ostatnie zwłaszcza powinny się zdobywać ile zdołają, bo takie pragnienie dziwnie skutecznie wolę pobudza. A jeśliby kiedy spodobało się Panu użyczyć im tamtej wyższej łaski, niech pilnie baczą, by jej snadź nie porzuciły dla dokończenia zwykłym porządkiem medytacji swojej.

7. Szeroko już na innym miejscu mówiłam o tym przedmiocie (6), więc tutaj dłużej nad nim rozwodzić się nie będę; o tym tylko pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem i to głównie czynić, i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości. Ale może jeszcze nie wiemy, co to jest miłość, czemu zresztą nie bardzo bym się dziwiła. Otóż wiedzmy, że nie ta dusza więcej miłuje, która większych doznaje smaków i słodkości, ale ta, która mocniejsze ma postanowienie i usilniejsze pragnienie we wszystkim podobać się Bogu i pilniej się stara o to, by w niczym Go nie obrazić i goręcej Go błaga o coraz dalsze rozszerzenie czci i chwały Syna Jego, i coraz wyższy wzrost świętego Kościoła katolickiego. Te są znaki prawdziwej miłości, tylko nie sądźcie, że tu już nie możemy o niczym innym myśleć i że skoro myśl na chwilę od nich się odwróci, wszystko już jest stracone.

8. Ja przechodziłam przez to i z takiego odmętu myśli (s.271) obcych wielkie nieraz miewałam udręczenia, aż ledwo cztery lata temu, czy mało co więcej, z własnego na samej sobie doświadczenia zrozumiałam, że myślenie (albo wyobraźnia, dla jaśniejszego określenia rzeczy tego wyrazu używam), to jeszcze nie sam rozum. Zasięgnąwszy w tym względzie zdania jednego uczonego teologa, otrzymałam od niego odpowiedź, że się nie mylę, co niemałą mi radość sprawiło. Bo póki nie zrozumiałam tej różnicy, trudno mi było pojąć, jakim sposobem rozum, który przecież jest jedną z władz duszy, taki może być nieraz niedołężny do panowania nad myślami swymi, gdy przeciwnie myśl i wyobraźnia, odbiegając go, jak to zwykle bywa, w jednej chwili takim niepowstrzymanym pędem ulatują, że Bóg sam tylko może je powściągnąć, jak to czyni w chwilach, gdy cudownie wraz z nimi całą duszę tak uwięzi, iż poniekąd może się wydawać, jakby już była rozwiązana z więzów ciała. Nieraz widziałam władze duszy mojej zajęte Bogiem i spokojnie w Nim zebrane, a z drugiej strony czułam w sobie zamęt myśli na wszystkie strony rozpierzchłych: było to dla mnie zagadką, wobec której wprost, jak to mówią, głupiałam.

9. O Panie, policz nam za zasługę te wielkie strapienia, które na tej drodze duchowej znosimy przez brak nauki i nieumiejętność naszą! A najgorsza to, że mając to przekonanie, iż nie potrzeba nam żadnej innej umiejętności, prócz tej, byśmy umiały myśleć o Tobie, nie umiemy nawet pytać i prosić o radę tych, którzy mają wiedzę, ani nawet na myśl nam nie przyjdzie, by tu było o co pytać i radzić się; i tak, nie znając samych siebie, straszliwe cierpimy udręczenia i rzeczy, które nie są złe, owszem dobre, za wielką sobie winę poczytujemy. Stąd pochodzą te strapienia, których doznaje tyle dusz oddanych modlitwie, po większej części nie mających nauki, i narzekania ich na swe męki wewnętrzne i melancholie, dochodzące nieraz do utraty zdrowia i nawet porzucenia drogi modlitwy, gdyż nie zastanawiają się nad tym, że tam w duszy jest inny świat. I jak w świecie widomym nie jest w mocy naszej zatrzymać ruchu ciał niebieskich i powściągnąć zdumiewającej szybkości ich obrotów, tak również w tym świecie (s.272) wewnętrznym nie możemy zatamować wiru niepowstrzymanego myśli i wyobraźni. Na to nie pomnąc, wyobrażamy sobie, że wszystkie władze duszy, tym wirem porwane, odbiegły od Boga i trwożymy się, jak gdyby już były zgubione, i tracimy marnie drogi czas, w którym dano nam jest zostawać w obliczu Pana na modlitwie. A może właśnie w tym czasie dusza cała złączona jest z Nim w skrytości mieszkań wewnętrznych, myśl zaś i wyobraźnia w zewnętrznych zagrodach twierdzy toczy srogie z mnóstwem dzikich i jadowitych gadzin walki i ma z cierpienia tego zasługę. Nigdy więc dla tych roztargnień mimowolnych nie trwóżmy się ani tym bardziej dla nich modlitwy nie opuszczajmy, bo tego tylko pragnie diabeł. Pamiętajmy, że tak jak już mówiłam, wszystkie te niepokoje i udręczenia nasze po większej części z tego pochodzą, że same siebie nie rozumiemy.

10. W chwili gdy to piszę, jednocześnie mam zwróconą uwagę na to, co się dzieje w mojej głowie, na ten ustawiczny w niej szum i zgiełk, o którym wspomniałam na początku, a który mi prawie odejmował możność zajęcia się tym pisaniem, które mi nakazano. Czuję w głowie jakby nurt wielkich rzek z hukiem fale swoje toczących albo jakby całe stada rozmaitego ptactwa, z piskiem i świstem się trzepoczącego; wszystko to mam nie w uszach, ale w wierzchniej części głowy, gdzie jak mówią, sama wyższa część duszy ma swoje siedlisko (7). Długo się nad tym zastanawiałam; zdawało mi się, że jest to skutek wielkiego poruszenia ducha, z szybkością wzbijającego się w górę. Daj Boże, bym nie zapomniała w następnych mieszkaniach bliżej objaśnić istotne tego stanu przyczyny, bo tutaj nie miejsce po temu. Ale może się nie mylę, przypuszczając, że Pan na to umyślnie zesłał mi ten ból głowy, abym lepiej rzecz zrozumiała; bo wszystek ten zamęt nie przeszkadza mi do (s.273) modlitwy ani do uwagi w tym, co tu mówię; dusza cała pozostaje skupiona w spokoju swoim i w miłości swojej, i w pożądaniach swoich, i w jasnym poznaniu (8).

11. Ale powiecie może, że jeśli w wierzchniej części głowy wyższa część duszy ma swoje siedlisko, jakimże sposobem ten zgiełk duszy nie przeszkadza? — Tego ja nie wiem; to tylko wiem, że to, co mówię, jest prawdą. Że zgiełk ten męczy, tego nie przeczę, wyjąwszy tylko, kiedy modlitwie towarzyszy zawieszenie czyli ekstaza, bo póki ta trwa, dusza żadnej ciężkości nie czuje, ale to pewna, że wielkim byłoby złem dla tej przeszkody modlitwę porzucić. Także i wam nie byłoby pożyteczne, gdybyście się trwożyły i pokój traciły dlatego, że was nachodzą obce myśli i roztargnienia. Nie zważajmy na nie; jeśli to diabeł je nam podsuwa, rychło on da nam pokój, gdy się przekona, że trudzi się daremnie; jeśli zaś te roztargnienia są, jak to najczęściej bywa, skutkiem nędzy, którą nam wraz z tylu innymi grzech Adama w spuściźnie zostawił, miejmy cierpliwość i znośmy je dla miłości Bożej. Wszak również podlegamy potrzebie jedzenia i snu i żadną miarą nie zdołamy się wyłamać ód tej konieczności, choć to niemałe dla nas utrapienie.

12. Poznajmy nędzę naszą i tym goręcej pragnijmy dojść tam, gdzie już “nami nikt nie wzgardzi” (9). Nieraz wspominam sobie na te słowa oblubienicy w Pieśni nad pieśniami i rzeczywiście, w całym życiu naszym nie widzę nic, do czego by te słowa tak słusznie się stosowały, jak do tej samotnej nędzy, o której tutaj mówię; bo wszelkie wzgardy i utrapienia, jakie nas spotkać mogą w tym życiu, nie dorównają, zdaniem moim, temu utrapieniu i zawstydzeniu, na jakie nas skazuje ta wewnętrzna w duszy naszej rozterka. Nie ma udręczenia ani wojny, których byśmy znieść nie mogli, jeśli jeno pokój mamy (s.274) w głębi duszy, gdzie jest prawdziwe życie nasze. Ale gdy po tych niezliczonych, jakie są na świecie, uciskach chcemy dojść do odpocznienia, gdy Pan sam pragnie zgotować nam to odpocznienie, a my w nas samych znajdujemy przeszkodę, która nas do tego nie dopuszcza, to już doprawdy bardzo bolesne dla nas i prawie nieznośne. A więc zabierz nas, Panie, stąd i zawiedź nas tam, gdzie już nie wzgardzą nami te nędze, szyderczą sobie z duszy igraszkę czyniące!

Ale już i w tym życiu wyzwala Pan duszę spod tego jarzma, gdy z laski Jego dojdzie do ostatniego mieszkania, jak to w swoim miejscu, jeśli Bóg pozwoli, objaśnię.

13. Nie wszystkim też te nędze, jak sądzę, jednakowo są ciężkie i nie wszystkich z taką gwałtownością napastują, z jaką przez wiele lat mnie grzeszną napastowały, tak że sama chciałam się niemal pastwić nad sobą. Ale ponieważ to, co taką mi mękę sprawiało, snadź i was w danym razie równie boleśnie dotknąć może, dlatego wam przy każdej sposobności to samo powtarzam, pragnąc, byście dobrze zrozumiały, że jest to rzecz nieunikniona, że zatem ani niepokoić się o to, ani trapić nie powinnyśmy; nie zważajmy na wyobraźnię i wybryki jej; niech sobie lata i kręci się ta żegotka młyńska jak jej się podoba, a my tymczasem mielmy mąkę naszą, spokojnie pracując dalej wolą i rozumem.

14. Różne bywają stopnie i różna siła tych naprzykrzonych roztargnień, według różnego stanu zdrowia i różnych okresów czasu. Niech cierpi biedna dusza, bo choć tu nie jest winna, inne przecie mamy winy, za które słuszna, byśmy cierpieli i na cierpliwość się zdobywali. A ponieważ z powodu małej umiejętności naszej nie dość tego, co w książkach czytacie i tego, co ustnie wam radzą, byście o te mimowolne roztargnienia się nie troszczyły, przeto nie uważam za stracone te chwile, które poświęcam na coraz dokładniejsze wytłumaczenie wam tej zasady i pocieszenie was w tym strapieniu; chociaż nie na wiele przydadzą się wszelkie objaśnienia moje, póki Pan sam nie raczy was oświecić. Ale potrzeba także i Bóg sam tego żąda, byśmy używały odpowiednich środków do (s.275) oświecenia się i zrozumienia, co wyprawia w nas niespokojna wyobraźnia i przyrodzona ułomność, i byśmy tego, co nam diabeł podsuwa nie kładły na karb duszy, jakoby to było z jej winy.

ROZDZIAŁ 2

Mówi o tym samym w dalszym ciągu i objaśnia za pomocą porównania, co to są smaki nadprzyrodzone i jak mamy się sposobić do ich otrzymania, o nie się nie ubiegając.

1. O Boże wielki, gdzież to ja się zapędziłam! Zapomniałam już, o czym zaczęłam była mówić, a to z powodu interesów i słabego zdrowia mojego, które mię odrywają od pisania właśnie w czasie do tego najsposobniejszym. Z taką złą, jak moja, pamięcią i w niemożności odczytania tego, co napisałam, pewno całe to pisanie moje będzie bez związku ni ładu. Ale choć w tym, co mówię, żadnego może nie będzie porządku, zawsze słowa moje będą wyrazem tego, co rozumiem i czuję. Mówiłam, zdaje mi się, o pociechach duchowych, jak nieraz wikłają się z zapędem namiętności, skutkiem czego sprawują niejakie wzburzenie wewnętrzne, wywołują jęki i łkania, i szlochania, a nawet, jak mnie o tym upewniali doświadczeni, doznaje się w tym stanie ucisku w piersiach lub podlega się mimowolnym podrzucaniem i targaniem, których powstrzymać nie można i taka jest siła wewnętrznego nacisku, że nieraz krew się rzuca nosem i inne tym podobne objawiają się dotkliwe przypadłości. Ja o tym nic powiedzieć nie mogę, bo sama przez to nie przechodziłam; sądzę jednak, że i w takich rzeczach musi być jakaś pociecha, skoro wszystko tu — jak mówiłam — dąży do pragnienia spodobania się Bogu i cieszenia się boską obecnością Jego.

2. Ale te “smaki Boże”, o których mówię obecnie, albo jak je na innym miejscu nazwałam “modlitwa odpocznienia” — jest to zupełnie co innego, jak o tym wiedzą te spomiędzy was, które z miłosierdzia Boga tych smaków zakosztowały. Postarajmy (s.276) się zrozumieć to lepiej za pomocą porównania: weźmy na przykład dwa zdroje z dwoma zbiornikami, do których spływa woda. Na objaśnienie niektórych rzeczy duchowych zapewne dlatego, że mało mam nauki i małe zdolności, nie znam drugiego tak odpowiedniego porównania, jak podobieństwo wody. Szczególnie też mam do tego żywiołu upodobanie i pilniej niż nad innymi rzeczami nad nim się zastanawiałam. Choć i w każdej innej rzeczy, tym samym, że ją stworzył Bóg tak wielki i tak nieskończenie mądry, muszą się zawierać niezliczone tajemnice, z których rozważania możemy odnieść dla siebie pożytek, jak to i czynią ci, którzy mają zrozumienie tych rzeczy, to z drugiej strony mam to przekonanie, że w każdym najmniejszym stworzeniu Bożym, choćby to była tylko drobna mrówka, więcej ukrywa się dziwów, niż rozum pojąć zdoła.

3. Wracając tedy do naszego porównania, dwa one zbiorniki oba się napełniają wodą, ale każdy w sposób odmienny: do jednego spływa woda więcej z daleka, za pomocą różnych sztucznych wodociągów, drugi umieszczony w samymże miejscu, skąd wytryska woda, napełnia się od razu, bez żadnego szumu. A jeśli zdrój jest obfity, jaki jest ten, który mam na myśli, tedy napełniwszy zbiornik, spływa z niego wielkim strumieniem, który, nie potrzebując żadnych wodociągów ani pomocy ręki ludzkiej, sam z siebie nieustannie i coraz dalej wody nim płynące roznosi. W tym więc cała różnica.

Woda płynąca za pomocą wodociągów są to, wedle rozumienia mego, te “pociechy” na rozmyślaniu powstające, których nabywamy przez rozważanie rzeczy stworzonych i przez pracę umysłu naszego, za czym woda ona, jeśli wreszcie, jak mówiłam, spłynie na duszę i sprawi w niej jaki pożytek, spływa z szumem, bo ostatecznie my sami własnym staraniem naszym ją sprowadzamy.

4. Tamta druga woda przeciwnie, tryska do duszy z samegoż zdroju, którym jest Bóg. Stąd to, gdy spodoba się boskiej dobroci Jego użyczyć nam tej łaski nadprzyrodzonej, działanie Jego sprawuje w nas te smaki z niewypowiedzianym (s.277) pokojem, cichością i słodkością, które przenikają aż do dna istności naszej. Jak i czym się to dzieje, tego nie wiem; ale ta pociecha i słodkość nie daje się uczuć — jak to bywa z pociechami tej ziemi — w sercu, przynajmniej z początku; potem dopiero całe je napełnia, za czym ta woda rozlewa się i nurtuje po wszystkich mieszkaniach, po wszystkich władzach duszy, aż w końcu dochodzi i do ciała. Dlatego mówiłam, że te smaki poczynają się w Bogu, a kończą się w nas; i rzecz pewna, jak się o tym przekona każdy, kto doświadczy, że i zewnętrzny człowiek cały cieszy się tym smakiem i tą słodkością.

5. Pisząc te słowa, zastanawiałam się nad tym, co w onym wierszu: Dilatasti cor meum, Prorok mówi, że Bóg rozszerzył serce jego. Jakoż nie sądzę — jak już mówiłam — by to ,,rozszerzenie”, ten smak duchowy brał początek swój z serca; poczyna się on z czegoś bardziej wewnętrznego, z jakiejś ukrytej głębi; musi to chyba być sam środek i rdzeń duszy, jak to później zrozumiałam i jak o tym w dalszym ciągu mówić będę. Zaprawdę, takie się w nas ukrywają tajemnice, że częstokroć, gdy którą z nich ujrzę, zdumienie mię ogarnia, a ileż ich więcej musi być, których nie dojrzę!

O, Panie mój i Boże mój, jakże nieogarnione są wielmożności Twoje! A my na tej ziemi, ciemni i nieświadomi jak prostacze pastuszki wyobrażamy sobie, że zdołamy choćby w cząstce jakiej je zgłębić. Wszystka o Tobie wiedza i poznanie nasze tyle znaczy, co nic, kiedy w nas samych takie są głębokie tajemnice, których dociec nie potrafimy. Tyle co nic, mówię, w porównaniu z tym mnóstwem tajemnic i doskonałości, które są w Tobie; bo niemniej przeto wielkie są i niezmierzone już i te wielmożności Twoje, które umysł nasz, przez rozważanie dzieł Twoich, dojrzeć i poznać zdoła.

6. Wracam do przytoczonego wyżej wiersza: dobrze on sam, zdaniem moim, może posłużyć do objaśnienia tego nadprzyrodzonego napełnienia się zbiornika duszy. Woda ta niebieska, gdy zacznie płynąć z tego źródła, o którym mówiłam, to jest z głębi jestestwa naszego, rozszerza się coraz dalej rozprzestrzeniając całe wnętrze nasze, i sprowadza za sobą (s.278) pewne dobra, na określenie których nie ma wyrazu, ani też dusza sama nie zdoła pojąć tego, co jej się udziela w onej chwili błogosławionej. Czuje w sobie nieopisaną jakąś słodką wonność, jak gdyby tam w głębi jej tliło się ognisko, z którego się wznosi wonny dym położonego na nim kadzidła; nie widzi ani ognia, ani światła, ani gdzie ono jest; ale ciepło i wonność dymu z ogniska wychodzącego przenika ją całą, a częstokroć — jak mówiłam — i samoż ciało uczestniczy w tej rozkoszy. Zważcie jednak i zrozumiejcie dobrze myśl moją: nie czuje się tu rzeczywistego dotykalnego ciepła ani rzeczywistego zmysłom przystępnego zapachu; to, o czym tu mówię, jest to rzecz nierównie wyższej i subtelniejszej natury i dlatego tylko użyłam tych porównań, abyście za pomocą ich mogły sobie utworzyć jakiekolwiek o tej tajemnicy pojęcie. Które z was same przez to nie przechodziły, niechaj mi wierzą, że prawdziwie w taki sposób odbywa się to napełnienie i rozszerzenie serca i że dusza jaśniej to wszystko widzi i poznaje, niż ja objaśnić zdołam. Ale nie jest to rzecz, której dość byłoby pragnąć, aby ją uzyskać; sami z siebie, jakkolwiek byśmy się starali i usiłowali, nigdy jej nie zdołamy osiągnąć, i to jedno już dowodzi, że nie jest to dzieło z marnego kruszcu natury naszej uczynione, ale dzieło utworzone z przeczystego złota mądrości Bożej.

Co do władz duszy, nie zdaje mi się, by w tym stanie były zjednoczone z Bogiem; są tylko jakby upojone i zdumione pytają siebie, co to jest takiego.

7. Być może, że mówiąc tu o tych łaskach tak głęboko wewnętrznych, niezupełnie się zgadzam w tym lub owym punkcie z tym, co na innych miejscach w tymże przedmiocie powiedziałam. Nic by w tym nie było dziwnego: w ciągu tych blisko piętnastu lat, które upłynęły od napisania tamtej księgi, mógł mi Pan dać jaśniejsze tych rzeczy zrozumienie, niż je wówczas posiadałam, a nadto i dzisiaj tak samo jak wówczas mogę się mylić we wszystkim, co mówię; to tylko rzecz pewna, że ani wówczas nie mogłam, ani dziś nie mogę powiedzieć (s. 279) kłamstwa; tysiąc razy, z łaski i miłosierdzia Boga, wolę umrzeć, niż raz skłamać; piszę albo mówię, jak rozumiem i czuję.

8. Wola, jak sądzę, musi być w tym stanie poniekąd zjednoczona z wolą Boga. Ale dopiero po skutkach i uczynkach poznaje się prawdę i rzetelność tego rodzaju modlitwy; nie ma pewniejszego probierza nad jej doświadczenie. Wielką łaskę czyni Pan tej duszy, która, dostąpiwszy tego daru, umie się poznać na nim, ale jeszcze większą, jeśli, otrzymawszy go, nie cofa się wstecz.

Nie wątpię o tym, córki, że pragnęłybyście dołożyć wszelkich starań, aby zaraz dojść do tego stanu modlitwy. I słuszne to pragnienie wasze, bo nigdy — powtarzam — nie zdoła dusza pojąć ani tych łask, jakich Pan jej w tym stanie użycza, ani tej miłości, z jaką tam coraz bliżej pociąga ją do siebie. Warto więc bez wątpienia pragnąć i pilnie dowiadywać się, jakim sposobem można dosięgnąć tak wysokiej łaski. Wskażę wam ten sposób, jak ja go rozumiem.

9. Nie mówię, tu o wypadkach nadzwyczajnych, kiedy spodoba się Panu użyczyć komu tej łaski bez żadnej innej przyczyny, jedynie tylko dlatego, że tak Mu się podoba. Pan wie, co czyni, nie nasza rzecz wglądać w zamiary i prawdy Jego.

Co do nas, córki, przestrzegając nasamprzód tego, co należy do mieszkań poprzednich, miejmy pokorę i jeszcze raz pokorę! Pokorą Pan daje się zwyciężyć i spełnia wszystko, czego pragniemy. Pierwszym zaś znakiem, po którym możecie poznać czy posiadacie tę cnotę, będzie szczere i mocne o sobie przekonanie, że nie jesteście godne takich łask i smaków Bożych i że nigdy ich w życiu waszym nie dostąpicie.

Jakimże więc sposobem, zapytacie, osiągniemy te łaski, nie śmiejąc nawet o nie się starać? — Na to odpowiadam: najlepszy sposób otrzymania tych łask jest ten, który wam wskazałam; najpewniej ich dostąpi ten, kto się o nic nie stara, a to z następujących pięciu powodów. Naprzód dlatego, że pierwszym warunkiem do osiągnięcia ich jest czysta i (s.280) bezinteresowna miłość Boga. Po wtóre dlatego, że zawsze to będzie trochę za mało pokory, jeśli kto sobie wyobraża, że za takie małe i nędzne posługi, jakie my możemy oddać Bogu, zdoła osiągnąć rzecz tak wielką. Po trzecie, że prawdziwe do otrzymania podobnej łaski przysposobienie zasadza się na tym, byśmy pomnąc na to, że bądź co bądź jesteśmy grzesznikami i po wiele razy obraziliśmy Boga, pragnęli nie używać smaków i rozkoszy, ale cierpieć dla miłości Pana i naśladować Go. Po czwarte, że Bóg nie zobowiązał się udzielać nam tych łask nadzwyczajnych, tak jak w nieskończonej dobroci swojej zobowiązał się dać nam chwałę wieczną, jeśli zachowamy przykazania Jego; łaski te nie są konieczne do zbawienia, a On najlepiej wie, czego nam potrzeba i co nam pożyteczne i zna, kto Go prawdziwie miłuje. Jakoż wiem o tym i znam dusze takie, które idą tą drogą miłości, a każdy nią iść musi, kto pragnie służyć jedynie Chrystusowi ukrzyżowanemu, że nie tylko nie pragną smaków i rozkoszy ani o nie Pana nie proszą, ale przeciwnie, błagają Go, by im, póki żyją, łask takich nie dawał; prawdziwie tak jest, jak mówię. Po piąte na koniec, że starania nasze byłyby daremne dlatego, że ta woda smaków niebieskich nie daje się, tak jak tamta woda pociech duchowych, sprowadzić za pomocą wodociągu, więc póki źródło, którym jest Bóg, wydać jej nie chce, na próżno tylko trudziłybyśmy się nad jej dobywaniem. To znaczy innymi słowy, że jakkolwiek byśmy przedłużały rozmyślania nasze i wysilały się, i łzami zalewały, nigdy z tych usiłowań naszych woda ona nie wypłynie; Bóg sam tylko ją daje, komu chce, i daje ją częstokroć w chwili, kiedy dusza najmniej się tego spodziewa.

10. Jego jesteśmy własnością, siostry, niech robi z nami, co się Jemu spodoba, niech nas prowadzi, kędy chce. Ale tego pewna jestem, że kto naprawdę upokorzy się i zaprze się siebie (naprawdę, mówię, nie w imaginacji, która nas często zwodzi, ale byśmy rzeczywiście byli pełni zaparcia siebie), temu Pan nie omieszka użyczyć tej łaski i wielu innych jeszcze tak wielkich, że ich człowiek nie mógłby i zapragnąć. Niechaj będzie pochwalony i błogosławiony na wieki, amen. (s.281)

ROZDZIAŁ 3

Mówi, co to jest modlitwa skupienia, której Pan użycza pierwej niż tej, o której była mowa w poprzedzającym rozdziale. — Jakie są jej skutki i czym te skutki się różnią od skutków, jakie sprawują owe smaki nadprzyrodzone, których Pan udziela.

1. Skutki tych smaków Bożych są wielorakie; wymienię z nich niektóre, ale pierwej jeszcze powiem o innym rodzaju modlitwy, który prawie zawsze poprzedza ten drugi. Mówiłam już o tym na innym miejscu (10), więc tu poprzestanę na krótkiej wzmiance. Jest to pewne skupienie wewnętrzne, zdaniem moim, również nadprzyrodzone. Nie nabywa się tego skupienia, chroniąc się w miejsce ciemne albo zamykając oczy, albo używając jakich bądź środków zewnętrznych; ale gdy przyjdzie, oczy się same zamykają i dusza pragnie samotności i tak bez żadnych sztucznych sposobów buduje się niejako przedsionek do tej modlitwy smaków nadprzyrodzonych, bo zmysły i rzeczy zewnętrzne tracą wówczas, że tak powiem, prawa swoje, aby dusza za to odzyskała całą, uwięzioną przez nie, wolność swoją.

2. Uczeni tłumaczą to tak, że “dusza w tym skupieniu wchodzi w siebie” albo, jak mówią inni, “wznosi się nad samą siebie” (11). Przyznaję, że zbyt jestem niepojętna, abym takim powiedzeniem zdołała co objaśnić; wytłumaczę to na swój sposób, o ile umiem i sądzę, że mię zrozumiecie, choć może tłumaczenie moje będzie mylne i tylko dla mnie. Wróćmyż myślą do naszej twierdzy wewnętrznej, bo właśnie to podobieństwo sobie obrałam dla jakiegokolwiek, według możności mojej, objaśnienia tego, co chcę powiedzieć. Przedstawmy sobie zmysły i władze duszy (które są, jak mówiłam, strażnikami tej twierdzy), jako rozpierzchły się w różne strony, dniami i latami całymi zadając się z pospólstwem obcym i (s.282) nieprzyjazne dla twierdzy zamiary żywiącym. Spostrzegłszy się wreszcie, że taką niewiernością swoją same sobie zgubę gotują, chciałyby już wrócić do twierdzy i krążą koło niej, ale wnijść same nie zdołają, bo zły nałóg niełatwo da się zwyciężyć; bądź co bądź jednak nie są już zdrajcami i trzymają się w pobliżu. Za czym król wielki, zasiadający w wewnętrznym mieszkaniu twierdzy, widząc ich dobrą wolę, chce je w wielkim miłosierdziu swoim na powrót do siebie przywołać i, jako pasterz dobry, cichym, ledwie dosłyszalnym głosem daje im skutecznie poznać swe wezwanie, aby porzuciły drogę zatracenia i do mieszkania Jego wróciły. I taka jest siła tego pasterskiego głosu, że pod wpływem jego od razu opuszczają owe rzeczy zewnętrzne, w których leżały uwikłane, i do wnętrza twierdzy się chronią.

3. Zdaje mi się, że nigdy jeszcze tak jasno rzeczy nie wytłumaczyłam, jak teraz. Gdy bowiem w tym wewnętrznym skupieniu dusza szuka Boga, jest to wielką pomocą dla niej, gdy Bóg zechce użyczyć jej tej laski. (Lepiej zaś i z większym pożytkiem tu Go szukać niż w stworzeniach, bo św. Augustyn o sobie powiada, iż po daremnym w rzeczach zewnętrznych szukaniu, znalazł Go w sobie) (12). Bo nie sądźcie, by tego skupienia nabywało się rozumem, gdy staramy się myśleć o Bogu w samych sobie, albo przez wyobraźnię, gdy Go sobie przedstawiamy w nas obecnego. Dobry to i doskonały sposób rozmyślania, bo opiera się na tej prawdzie niezawodnej, że Bóg mieszka we wnętrzu naszym, ale jest to co innego. W taki sposób każdy może uprzytomnić sobie Boga (rozumie się, jak zawsze i we wszystkim przy pomocy łaski Jego). W tym skupieniu, o którym tu mówię, rzecz dzieje się w inny sposób. Tu zdarza się nieraz, że nim jeszcze dusza zacznie myśleć o Bogu, czeladź owa, tj. zmysły już się stawiły w twierdzy, choć nie wiedzieć którędy weszły i jak usłyszały wezwanie Pasterza, bo żaden tu głos nie doszedł do uszu i niczego tu nie ma, co by się dało uszami dosłyszeć; dość, że stawiły się i miejsca swego (s.283) pilnują, nie przeszkadzając już duszy, która wtedy dotykalnie czuje w swym wnętrzu dziwnie słodkie skupienie, jak się o tym przekona, kto tego doświadczy, bo objaśnić tego ja już lepiej nie potrafię. Czytałam gdzieś takie porównanie, że jest to tak, jak kiedy jeż albo żółw zamykają się w sobie i ten, kto użył tego podobieństwa, musiał chyba dobrze rozumieć, co pisał. Zachodzi tu jednak ta wielka różnica, że jeż albo żółw zamykają się w sobie, kiedy chcą, tu zaś skupienie wewnętrzne nie zależy od woli naszej, jeno od woli Bożej, i osiągnąć je może ten tylko, komu Bóg zechce tej łaski użyczyć. A nie każdemu jej użycza, tylko takim, jak sądzę, którzy już idą drogą wyrzeczenia się rzeczy tego świata, niekoniecznie zewnętrznie, na co niejednemu mogą nie pozwalać obowiązki stanu, ale przynajmniej sercem i wolą. Takich Pan wzywa szczególnym natchnieniem łaski swojej, aby myślą i pożądaniem zwrócili się do rzeczy wewnętrznych; a kto się okaże powolny wezwaniu Boskiego Majestatu Jego, temu Pan, pewna tego jestem, nie tylko tej łaski, ale i wielu innych jeszcze użyczy, bo jest to początek wezwania do rzeczy wyższych.

4. Ktokolwiek więc usłyszy w sobie głos tego wezwania, niech uzna, że bardzo wielką łaskę otrzymał, niech za nią dzięki czyni Panu, a sama wdzięczność za użyczoną mu łaskę uczyni go sposobnym do otrzymania jeszcze większych. Stan ten wewnętrznego skupienia usposabia duszę do słuchania, bo jak to wskazują w książkach swoich niektórzy pisarze duchowni, dusza nie powinna w tym stanie pracować myślą, ale trzymać się w milczeniu przed Panem, uważnie patrząc, co On w niej działa. Dobre to na tym wyższym stopniu smaków nadprzyrodzonych, ale dopóki Pan nie raczy podnieść duszy do tego stopnia i nie pocznie jej przenikać uczuciem i smakiem obecności swojej, nie pojmuję, jakim sposobem można by myśl powstrzymać od myślenia, tak iżby z takiego przymuszania jej, zamiast pożytku nie wynikła raczej szkoda. Była ta kwestia szeroko omawiana między niektórymi osobami duchownymi; ale tak mało, muszę to przyznać, mam pokory, że żadna z racji, jakie one przywodziły, nie zdołała mię przekonać i skłonić do (s.284) zgodzenia się na ich zdanie. Jeden z nich przytaczał mi na dowód książkę świętego Piotra z Alkantary — świętym go nazywam, bo jest taki. — Jego powadze bez wahania byłabym się poddała, wiedząc dobrze, że znał się na tych rzeczach; ale gdyśmy książkę otworzyli i poczęli ją czytać, okazało się, że ten mąż Boży zupełnie to samo mówi, co i ja, choć nie tymi samymi słowy, ale w tym, co mówi, jasno wyrażona jest myśl, że aby mogło nastąpić ono zawieszenie myśli, potrzeba na to, aby pierwej miłość była rozbudzona (13). Może być, że się mylę, mam jednak na poparcie zdania mego następujące powody.

5. Pierwszy powód ten, że w takiej sprawie czysto duchowej, im mniej kto myśli i chce działać z siebie, tym więcej działa. Nasze tu działanie całe zasadza się na tym, byśmy stawali przed Bogiem jak ubodzy i żebracy przed wielkim, bogatym monarchą, a zaniósłszy prośbę naszą, z oczyma spuszczonymi pokornie wyglądali zmiłowania Jego. Jeśli Pan ukrytymi drogami swymi i jakim znakiem wewnętrznym da nam uczuć, że nas słucha i że raczył nas dopuścić do siebie, wówczas dobra rzecz milczeć, a nieźle będzie starać się i o zawieszenie działania rozumu — jeśli zdołamy. — Lecz gdybyśmy takiego znaku, dającego nam uczuć, że on Król niebieski nas słucha i na nas patrzy, nie otrzymali, zgubnym byłoby umyślne trzymanie się w bezmyślności. Od takiego bowiem silenia się na zawieszenie pracy rozumu dusza cała głupieje i w większą nierównie oschłość wpada, a sama wyobraźnia, skutkiem takiego przymuszania jej, by nie myślała o niczym, tym bardziej jeszcze staje się niespokojna. Pan tego tylko żąda od nas, byśmy Go prosili i pamiętali na to, że stoimy w obecności Jego, a czego nam potrzeba, to On wie. Co do mnie, nie mieści mi się to w głowie, by ludzkie starania i sposoby mogły się przydać na co w takich rzeczach, w (s.285) których snadź Boski Majestat Pana zakreślił granicę nieudolności naszej, i które spodobało Mu się zastrzec sobie samemu, gdy przeciwnie wiele innych rzeczy pozostawił do woli naszej, iż możemy je pełnić przy pomocy Jego, jak umartwienia, dobre uczynki, modlitwę i inne dostępne naszej nędzy.

6. Drugi powód jest ten, że te sprawy wewnętrzne z natury swojej są całkiem spokojne i słodkie, za czym mieszanie do nich rzeczy uciążliwych i przykrych szkodę raczej im przynosi niż pożytek. Uciążliwą zaś i przykrą rzeczą zowie wszelki przymus i gwałt w takiej chwili sobie samemu zadawany, tak jak uciążliwym byłoby przymusem chcieć oddech w sobie zatrzymać. Dusza w tym stanie powinna oddać się całkowicie w ręce Boga; niech czyni z nią, co zechce, z zupełnym przy tym, o ile zdoła, zapomnieniem o własnej korzyści swojej i bezwarunkowym zdaniem się na wolę Bożą.

Trzeci powód: że samoż to usilne przymuszanie siebie, aby nie myśleć o niczym, tym bardziej może podrażnić umysł i wyobraźnię, i natłok myśli spotęgować.

Czwarty na koniec powód przytaczam taki, że nad wszelkie sposoby uczczenia Boga najprzedniejszym i najprzyjemniejszym w oczach Jego jest ten, gdy jedynie mamy na myśli cześć i chwałę Jego, z zapomnieniem o samych sobie, własnych korzyściach, pociechach i przyjemnościach. Lecz czyż zapomniał o samym sobie, kto z taką drobnostkową pilnością uważa na siebie, że nie śmie i odetchnąć swobodnie, a umysł swój i wolę sznuruje, aby nie folgowały wzbierającym w nich pragnieniom chwały Bożej i radosnego uznania nieogarnionej wielmożności Jego? Pan, gdy chce, aby rozum działanie swoje zawiesił, inne mu daje zajęcie: oświeca umysł światłością tak przewyższającą wszelkie poznanie, jakie sam z siebie osiągnąć zdoła, iż rozum jakoby tonie w niej pochłonięty, po czym wychodzi z niej, sam nie wie jak, większą rozjaśniony umiejętnością, niżby mu dały wszelkie na powstrzymanie czynności jego marne nasze sposoby i usiłowania. Słowem, skoro Bóg na to nam dał władze duszy, abyśmy nimi działali, i każda ma zapewnioną za działanie swoją nagrodę, więc niepożyteczna to (s.286) robota chcieć je usypiać; dajmy im pracować, aż Bóg, gdy zechce, powoła je wyżej.

7. Najlepsza więc, zdaniem moim, rada dla duszy, którą spodoba się Panu podnieść do tego mieszkania jest ta, ażeby bez gwałtu i zgiełku wewnętrznego starała się powściągać działanie rozumu, ale niech się nie kusi wstrzymać je zupełnie, bo owszem dobrze jest, by i on działał tu w mierze właściwej, by pomniał, że jest w obecności Boga i zważał, kto jest Ten, przed którym dano mu stawać. Jeśli uczucie, jakie w nim wzbudzi to rozważanie wielmożności Bożych porwie go i zachęci, bardzo dobrze; ale niechaj wówczas nie sadzi się na zrozumienie, co to jest takiego, bo jest to dar użyczony nie jemu, jeno woli; niechże zatem daje jej spokojnie cieszyć się szczęściem swoim, nie siląc się na żadne sposoby ludzkie, chyba tylko poddając jej od czasu do czasu jakie słowo miłości. Bo zawieszenie myśli, bez żadnego starania naszego, bardzo często tu następuje samo z siebie, choć tylko na czas krótki.

8. Rozum przestaje działać w tym rodzaju modlitwy (to jest w modlitwie, o której zaczęłam mówić na początku tego mieszkania, a potem połączyłam z nią modlitwę skupienia, choć o tej ostatniej powinna bym była mówić naprzód, bo choć jest o wiele niższa od owej modlitwy smaków Bożych, jest przecie wstępem i jakoby przedsionkiem, przez który do niej się wchodzi. Rozum w niej zachowuje całą swobodę swoją, bo rozmyślanie tu nie tylko jest możliwe, ale i źle byłoby go zaniechać, dopóki nie spłyną na duszę one smaki Boże). Jak już mówiłam gdzie indziej (14) — przyczyną tego jest to, że te smaki nie są dziełem jego; udzielają się one woli, a rozum, patrząc na to, a nie pojmując, skąd i jak to przyszło, nie wie, czego się chwycić i jak nieprzytomny rzuca się to w jedną to w drugą stronę i nigdzie sobie spokoju znaleźć nie może. A wola tymczasem wielkie ma odpocznienie w Bogu swoim i choć nie może patrzeć bez przykrości na niespokojne miotanie się towarzysza swego, nie ma przecie potrzeby zajmować się nim, (s.287) przez co straciłaby dużo z tego, czym się cieszy, nie zważając zatem na niego, sama się rzuca w objęcia tej miłości, która jądo siebie przygarnia. Tu już Boski Miłośnik sam ją nauczy, co ma czynić w tej szczęsnej chwili; a wszystko prawie, co uczynić ma, na tym jednym się zasadza, by znała siebie niegodną tak wysokiej łaski i cała się wylała przed Panem w radosnym dziękczynieniu.

9. Przerwawszy myśl moją dla objaśnienia modlitwy skupienia, nie mówiłam jeszcze o skutkach i znakach, jakie się okazują w duszy, gdy Boski Pan nasz użyczy jej modlitwy smaków nadprzyrodzonych; teraz więc dopełniam, co tam opuściłam. Jasno daje się uczuć w duszy do tego stopnia podniesionej dziwne rozszerzenie i napełnienie, na podobieństwo wody spływającej do zbiornika bez ujścia, ale zbudowanego z takiego jakiegoś rozciągliwego materiału, iż w miarę, jak do niego wody przybywa, brzegi jego też się rozszerzają. Takie rozszerzenie sprawuje Bóg w duszy na tym stopniu modlitwy i wiele innych cudownych rzeczy w niej działa, czyniąc ją sposobną i przestronną na objęcie wszystkiej hojności łask na nią spływających. A słodkość ta i to napełnienie, choć samo przeminie, trwa przecież i objawia się w skutkach, jakie po sobie pozostawia. Dusza już nie jest tak skrępowana jak przedtem w rzeczach służby Bożej, ale z nierównie większą postępuje swobodą i szczerością serca. Strachem piekła już się nie dręczy, bo choć teraz więcej niż przedtem lęka się najmniejszej obrazy Bożej, bojaźń niewolnicza już do niej nie ma przystępu, a z wielką za to otuchą spodziewa się i ufa, że dostąpi szczęścia posiadania Boga na wieki. Obawa o zdrowie, której dawniej podlegała, już jej teraz nie powstrzymuje od czynienia pokuty; wszelkie umartwienia wydają się jej możliwe przy pomocy Bożej i goręcej niż dotąd ich pragnie. Cierpienia i krzyże, których się przedtem lękała, już jej tak bardzo nie straszą, bo żywszą ma wiarę i pewna jest tego, że kto jest gotów znosić je dla miłości Boga, temu Pan w boskiej dobroci swojej doda cierpliwości. Stąd i nieraz wprost pragnie cierpienia i zaspokojenia tym sposobem wielkiej, jaką teraz czuje w sobie, (s.288) chęci uczynienia czego dla Boga. W miarę jaśniejszego, jakiego tu dostępuje, poznania nieskończonej wielkości Jego, jaśniej też widzi własną nędzę i niskość swoją, a wobec smaków Bożych, których dano jej zakosztować, czuje to i widzi, że wszelkie rozkosze tego świata, to tylko plugastwo i śmieci; powoli też coraz więcej się od nich oddala i coraz większego w tym panowania nad sobą nabywa. Słowem, we wszystkich cnotach wyraźny w niej objawia się postęp, który będzie coraz większy, jeśli jeno z tej dobrej drogi nie zawróci wstecz i nowej się obrazy Bożej nie dopuści, bo wtedy, chociażby dusza była już podniesiona do szczytu doskonałości, wszystko to wniwecz obraca. I to także trzeba wiedzieć, że wszystkie te cudowne skutki nie od razu w duszy powstają, za pierwszym lub drugim łask onych otrzymaniem, ale potrzeba, aby dusza była w gotowości na ich przyjmowanie, bo na wytrwaniu polega wszystko dobro nasze.

10. Jedną tu dodam usilną przestrogę dla każdej duszy, która by się w tym stanie znalazła: niechaj się strzeże jak najpilniej wystawiania się na okazję obrazy Bożej. Dusza w tym stanie nie stoi jeszcze na własnych nogach, podobna jest raczej do niemowlęcia, które dopiero zaczyna ssać; jeśli się odłączy od piersi matki, cóż innego może je czekać nad śmierć? Bardzo się boję, by coś podobnego nie spotkało duszy, która otrzymawszy tę łaskę od Boga, opuszczałaby modlitwę kiedykolwiek, oczywiście bez bardzo naglącej potrzeby, albo opuściwszy ją kiedy z takiego powodu, jak najprędzej do niej nie wróciła; z takiego złego początku wynikłyby nieodzownie jeszcze gorsze następstwa. Wiem, jakie to groźne niebezpieczeństwo; znam takie dusze i litość mię bierze, gdy wspomnę na nie, gdyż oddzieliły się od Tego, który z taką miłością ofiarował im siebie za przyjaciela i przyjaźń swoją chciał im okazać uczynkiem. Dlatego z taką usilnością ostrzegam dusze, by się nie wystawiały na okazje, bo diabeł z daleko większą zawziętością czatuje na każdą z nich niż na całe gromady innych, którym Pan tych łask nie użycza, każda bowiem z nich (s.289) wielkie mu może przynieść straty, przykładem i wpływem swoim pociągając za sobą drugich, każda też może wielkie przynieść pożytki Kościołowi Bożemu i znaczne mu oddać usługi. A chociażby żadnego innego powodu nie miał, to ten jeden, że Pan w boskiej łaskawości swojej taką tym duszom szczególną miłość okazuje, dostateczną byłby mu pobudką, by z natężeniem wszystkiej złości swojej starał się je zgubić. Sroższe więc od drugich mają te dusze do znoszenia napaści i walki, za czym i upadki ich o wiele muszą być cięższe, jeśli upadną.

Od tych niebezpieczeństw wy tutaj, siostry, o ile ludzka przezorność przewidzieć zdoła, jesteście wolne; niechże was Bóg broni także od niebezpieczeństwa pychy i próżnej chwały! Diabeł nieraz kusi się podrabiać te łaski; ale łatwo się poznać na tej robocie jego, bo tych skutków, o których mówiliśmy, diabelskie to fałszerstwo nie sprawuje, owszem, wręcz przeciwnie.

11. Jedno zwłaszcza może tu grozić niebezpieczeństwo, na które (choć już na innym miejscu o nim mówiłam) chcę jeszcze i tutaj zwrócić waszą uwagę. Zdarza się ono, jak sama widziałam, osobom oddanym modlitwie, szczególnie niewiastom, które jako słabsze, łatwiej temu, o czym tu chcę mówić, podlegają. Otóż bywa nieraz tak, że podobne osoby, czy to skutkiem zbytnich umartwień, czuwań i modlitw, czy też wprost skutkiem słabej swej kompleksji, za każdą, jaką w sobie uczują, pociechą duchową doznają zarazem zniemożenia na ciele. Wewnątrz więc mają zadowolenie, zewnątrz opadanie na siłach. Jeżeli to jest tak zwany sen duchowy, a jest to coś wychodzącego nieco dalej poza to, o czym tu mówię, to nic złego. One jednak, biorąc jedno za drugie, wyobrażają sobie, że to czysto fizyczne osłabienie jest także objawem duchowym i poddając się jemu, wpadają w rodzaj upojenia, a że to upojenie, skutkiem wzmagającego się coraz bardziej poddawania się i słabnięcia natury, coraz wyżej się potęguje, więc gdy dojdzie do pewnego stopnia, zdaje się im, że mają (s.290) zachwycenie. Ja zowię to nie zachwyceniem ale ogłupieniem; nic tu nie ma innego, jeno marne tracenie czasu i niszczenie zdrowia.

12. Jednej takiej zdarzało się do ośmiu godzin zostawać w podobnym stanie, bez żadnego odchodzenia od zmysłów i bez żadnego wewnątrz podniesienia do Boga, aż za sprawą kogoś, kto się poznał na rzeczy, okazało się, że zwodziła tylko spowiednika i drugich, i samą siebie, bo umyślnie oszukiwać się nie chciała. Kazano jej dłużej spać i więcej jeść, i umniejszyć swoich umartwień, za czym i zaraz ustały rzekome one zachwycenia. Nie wątpię, że diabeł miał w tym ręką swoją, chcąc z tego oszukania wyciągnąć jaką korzyść dla siebie, jakoż i zaczynał już wyciągać niemałą.

13. Kiedy taka rzecz prawdziwie pochodzi od Boga, wtedy, zważmy to dobrze, choć będzie omdlewanie wewnątrz i zewnątrz, dusza przecież nie mdleje, owszem, żywo czuje szczęście swoje i niewypowiedzianą ma radość, widząc siebie tak blisko przy Bogu; nigdy też ten stan nie trwa tak długo, ale po krótkiej chwili przemija. Może wprawdzie to upojenie w ciągu tejże modlitwy się powtarzać, ale nigdy ono nie dochodzi do tego stopnia, by zdrowie i siły ciała od niego niszczały, ani nie sprawuje w nim nigdy bólu zewnętrznego. Miejcie więc rozsądek i która by skutkiem takich uniesień uczuła w sobie zbytnie wycieńczenie, niech szczerze się przyzna przełożonej, niech stara się myśli rozerwać, niech skrócą jej czas modlitwy i nie pozwalają jej modlić się bez przerwy całymi godzinami, ale każą jej dobrze jeść i dłużej spać, póki osłabione siły przyrodzone nie wrócą. Jeśliby zaś tak wątły miała organizm, iżby powyższe środki okazałysię dla niej niedostateczne, będzie to znak, że Bóg ją przeznacza wyłącznie do życia czynnego; boć w każdym klasztorze potrzeba, by były takie i takie; niech ją więc zajmują około posług domowych, niech pilnie baczą, by rzadko pozostawała na samotności, inaczej zdrowie jej zmarniałoby do reszty. Będzie to dla tej biednej duszy ciężkie umartwienie, ale tu właśnie Pan wystawia na próbę jej miłość i doświadcza, jak zniesie to oddalenie od obecności Jego, za czym później może (s.291) raczy przywrócić jej siły; a jeśli nie, tym bardziej więc niech będzie pewna, że modląc się ustnie i pilnując posłuszeństwa, taki odniesie pożytek i taką będzie miała zasługę, jakby jej dano było używać pociech bogomyślności.

14. Zdarzają się wreszcie — jak i sama takie znałam — głowy tak słabe i tak bujnej fantazji, że cokolwiek im na myśl przyjdzie, to zaraz biorą za rzeczywistość i zdaje im się, że widzą to na oczy. Jest to stan bardzo niebezpieczny, ale na teraz o nim nie mówię, może powiem później. Długo i szeroko zastanawiałam się nad tym czwartym mieszkaniem, bo do niego, jak sądzę, najwięcej dusz wchodzi; a przy tym stykają się tu rzeczy przyrodzone z nadprzyrodzonymi, łatwiej tu więc diabeł zwodzić i szkodzić może niż w dalszych mieszkaniach, o których jeszcze mówić będę, a do których trudniejszy ma przystęp dzięki większej bliskości Pana, który niech będzie błogosławiony na wieki, amen.


(1) W Sprawozdaniu duchowym, które Święta posłała ojcu Rodrygowi Alyarez w roku 1576, objaśnia, co rozumie pod tym określeniem: “modlitwa nadprzyrodzona”, o której będzie mówiła w dalszych mieszkaniach Twierdzy: “Pierwsza modlitwa nadprzyrodzona, jaką uczułam jest ta, której, zdaniem moim, nie można nabyć własnym staraniem i pilnością, choćby się wiele wysilało, można się tylko do niej przygotować”. Rozróżnia tu więc Święta wyraźnie modlitwę nadprzyrodzoną, do której nie możemy dojść własnymi siłami, od modlitwy zwykłej odprawianej z pomocą zwykłych łask uczynkowych.

(2) Ma tu Święta na myśli pierwszą redakcję księgi swego Życia, którą skończyła w czerwcu roku 1562. Rozdziały dotyczące tego przedmiotu to: i 1-22.

(3) Ps 119, 32.

(4) Według zasad psychologii, tak zewnętrzne jak i wewnętrzne podniety działają na nasze zmysły zewnętrzne i na zmysły wewnętrzne duszy, wywołując w niej pewne stany duchowe i powodując wzruszenia.

(5) Pasja w ogólnym znaczeniu jest to wszelki odruch pożądania zmysłowego względem dobra lub zła, jakie się zjawia przed nami. Pasji tych czyli pożądań jest jedenaście: miłość, pragnienie, radość, nienawiść, strach, smutek, nadzieja, odwaga, rozpacz, bojaźń i gniew.

(6) Życie, r. 12; Droga, rr. 16—20.

(7) Można powiedzieć, że wyższa część duszy o tyle ma siedlisko w głowie, że jak długo żyje w ciele, siedzibę swych władz ma w mózgu i przez mózg wykonuje i objawia swe najwyższe władze: rozum i wolę. Władze te stanowią tzw. wyższą część duszy (anima spiritualis) w odróżnieniu od niższej jej części (anima sensitwa). Patrz: K. W a i s, Psychologia, Św. Tomasz, Summa, I pars, qu. 79, a. 9.

(8) Święta mówi tu o bólu fizycznym, gdyż rzeczywiście była chora w tym czasie. Miłość jej jednak była tak wielka, że znieczulała niejako cierpienie ciała. Podobny przykład widzimy u niektórych męczenników, którzy w uniesieniu miłości prawie nie odczuwali cierpień im zadawanych.

(9) Prz 8, 1.

(10) Życie r. 14-15; Droga doskonałości, r. 28-29; Sprawozdanie 5.

(11) To ćwiczenie: “wejść w siebie i wznieść się ponad siebie”, omawia z filozoficzną subtelnością Francis de Osuną w swoim Trzecim abecadle, które, jak wiadomo, było podstawową książką o modlitwie dla św. Teresy. Przedmiot, o którym tu mowa, jest roztrząsany w traktacie 9, r. 7 tejże książki.

(12) Wyznania, ks. 10, r. 27.

(13) W Traktacie o modlitwie (ósma przestroga) mówi ten Święty: “Gdy człowiek za pomocą rozmyślania i pracy umysłowej doszedł do uspokojenia i smaku kontemplacji, winien zaprzestać tej pracy, a trwać w prostym wejrzeniu i myśli przed Bogiem… jeśli miłość jest już rozbudzona, nie trzeba myśli i podniet płynących z rozmyślania, gdyż wtedy nie byłyby one pomocą, ale przeszkodą”.

(14) Droga doskonałości, r. 31, 3. 7.


MIESZKANIE PIĄTE


ROZDZIAŁ l

Zaczyna objaśniać, w jaki sposób dusza na modlitwie jednoczy się z Bogiem. — Po czym można poznać, czy to zjednoczenie nie jest złudzeniem.

1. O siostry! jakże zdołam wypowiedzieć wam bogactwa, skarby i rozkosze w tym piątym mieszkaniu zawarte! Zdaje mi się, że lepiej by było wcale o nim nie mówić, jak i o dwóch ostatnich mieszkaniach, jeszcze po nim następujących, bo i słów brak na wyrażenie, i rozumu nie starczy na zgłębienie ich i żadne porównanie nie zdoła ich objaśnić, tym samym, że wszelkie rzeczy ziemskie zbyt są niskie, aby mogły dosięgnąć tych wysokości.

Ześlij mi, Panie, światło z nieba, abym go mogła udzielić choć nieco niektórym służebnicom Twoim, którym tak często, ustawicznie niemal, dajesz w boskiej łaskawości Twojej cieszyć się tymi rozkoszami, aby nie były w błąd wprowadzone zdradą czarta, przemieniającego się w anioła światłości. Wszak wiesz, że wszystkie pragnienia i pożądania ich zamykają się w tym jednym pragnieniu, by Tobie się podobały i przyjemnymi się stały w oczach Twoich.

2. I choć powiedziałam “niektórym”, to w rzeczy samej bardzo niewiele ich się znajdzie, które by nie wchodziły do tego mieszkania, o którym teraz mam mówić (1). Są w nim różne stopnie i miara uczestnictwa większa lub mniejsza, dlatego mówię, że prawie wszystkie do niego wchodzą. Do pewnych (s.293) skarbów, w tym mieszkaniu złożonych, o których w dalszym ciągu mówić będę, mało ich, mniemam, dochodzi; ale choćby która doszła tylko do drzwi, i to już wielkie nad nią miłosierdzie Boże; bo i tu wielu jest powołanych lecz mało wybranych (2). Wszak my wszystkie, ile nas nosi ten święty habit Karmelu, wszystkie jesteśmy powołane do modlitwy i kontemplacji (to jest bowiem nasz początek, z tego rodu się wywodzimy od owych świętych ojców naszych z Góry Karmel, którzy w takiej głębokiej samotności, z takim wzgardzeniem wszelkimi rzeczami tego świata, szukali tego skarbu, tej drogiej perły, o której mówimy). I choć w zewnętrznym postępowaniu naszym zachowujemy, czego potrzeba do osiągnięcia cnót zakonnych, ale żeby dotrzeć do tych skarbów ukrytych, do tego nam dużo, dużo nie dostaje. Potrzeba tu gorliwej pracy i pilności nieustającej. A przeto, siostry moje, kiedy dana nam jest możność używania poniekąd już tu na ziemi szczęśliwości niebieskiej, gorąco błagajmy Pana, by nam użyczył łaski swojej, abyśmy się tak wielkiego dobra z własnej winy nie pozbawiały. Niech raczy nam drogę ukazać, niech duszom naszym dodaje siły, abyśmy umiały kopać bez wytchnienia, póki nie dokopiemy się tego skarbu ukrytego; bo prawdziwie skarb ten jest w nas samych, i to jest, co chciałabym wam wytłumaczyć, jeśli za łaską Pana potrafię.

3. Powiedziałam, by Pan udzielał “siły duszom”, abyście wiedziały, że niekoniecznie tu chodzi o wielkie siły fizyczne, bo choć ich Pan Bóg nasz komu odmówi, przecież nie pozbawia go przez to możności zdobycia sobie bogactw Jego; tyle tylko żąda od każdego, ile mu dał i na tym poprzestaje. Niech będzie błogosławiony za tę boską hojność swoją! Ale tego żąda, zważcie to dobrze, córki, jeśli pragniecie osiągnąć to, o czym tu mówimy, byście z tego, coście wzięły od Niego, nic nie zatrzymywały dla siebie. Wiele czy mało, ale wszystkiego żąda dla siebie i wedle większej lub mniejszej miary tego, jak wam o tym własne sumienie poświadczy, co Jemu z siebie (s.294) oddacie, większe też lub mniejsze łaski otrzymacie. Całkowite oddanie siebie, ten jest probierz najpewniejszy na doświadczenie naszej modlitwy, czy dosięga kresu zjednoczenia, czy nie. Nie sądźcie, by ta modlitwa zjednoczenia podobna była do snu, jak poprzednie, do snu, mówię, bo w tamtej modlitwie smaków Bożych i w poprzedzającej ją modlitwie odpocznienia dusza jest jakby na wpół uśpiona, nie czując się ani zupełnie senna, ani zupełnie rozbudzona. Tu, przeciwnie, dusza jest całkiem rozbudzona ku Bogu, a całkiem uśpiona, i to głęboko uśpiona, dla rzeczy tego świata i dla samej siebie (bo w rzeczy samej, w tej chwili, póki trwa zjednoczenie, pozostaje jakby bez zmysłów i choćby chciała, nie może myśleć o niczym). Nie potrzebuje tu więc sztucznymi sposobami zawieszać myśli.

4. I w takim tu umysł zostaje zawieszeniu, że — choć dusza miłuje — nie rozumie przecież, jak i co miłuje, ani czego chce. Słowem, jest to zupełna, ze wszech miar, śmierć dla rzeczy tego świata, aby dusza swobodniej mogła żyć w Bogu, ale tym samym jest to także śmierć słodka. Śmierć, mówię, zupełna, bo dusza ta oderwana jest od wszelkich czynności, które spełnia mieszkając w tym ciele, słodka, mówię, i rozkoszna, bo choć dusza jest zatrzymana w więzieniu swoim, tu przecież się z niego jakoby wyzwala, aby się cała pogrążyła w Bogu. Tak zupełne jest to jej wyzwolenie, że nie wiem, czy w tym stanie choć tyle pozostaje jej życia, by mogła jeszcze oddychać. (Właśnie w tej chwili zastanawiałam się nad tym pytaniem i zdaje mi się, że nie, albo przynajmniej, jeśli jeszcze oddycha, sama o tym nie wie). Rozum, z natężeniem wszystkich sił swoich, chciałby przeniknąć tę tajemnicę i zrozumieć choć w części to, co w duszy się dzieje, lecz widząc, że daremnie o to się kusi, bo przenikliwość jego naturalna rzeczy nadprzyrodzonych nie dosięgnie, staje stropiony i albo zupełnie odchodzi od siebie, albo przynajmniej, jak to mówią, ani ręką, ani nogą ruszyć nie może, podobny do człowieka leżącego w tak głębokim omdleniu, że wydaje się jakby martwy.

O głębokości tajemnic Bożych! Jakżebym pragnęła wam je (s.295) wytłumaczyć i żadna praca w tym celu podjęta nie byłaby mi ciężka, bylebym tylko umiała! Jeśli więc na tysiąc niedorzeczności, które powiem mówiąc o tych rzeczach, choć raz uda mi się natrafić na wyraz właściwy, niech i z tego będzie chwała i dziękczynienie Panu.

5. Modlitwa ta nie jest snem, jak modlitwa odpocznienia, o której była mowa w poprzedzającym mieszkaniu. Tam bowiem dusza, dopóki nie nabędzie wielkiego doświadczenia, zawsze pozostaje w wątpliwości i nie wie na pewno, co się z nią działo, czy jej się nie przywidziało, czy było to na jawie czy we śnie, czy był to dar od Boga czy też zmamienie od diabła przemieniającego się w anioła światłości. Słowem, mnóstwo ma wątpliwości i dobrze, że je ma, bo tu — jak mówiłam, sama natura nieraz może w nas w błąd wprowadzić. Gady wprawdzie jadowite niełatwo już zdołają wtargnąć do tego mieszkania, ale jest jeszcze pewien rodzaj małych jaszczurek, to jest: myśli różne i roztargnienia, pochodzące z wyobraźni i z innych źródeł wyżej wspomnianych, które, subtelne i zwinne, lada najmniejszą szczeliną wcisną się do środka. A chociaż szkody wyrządzić nie mogą, zwłaszcza jeśli — jak mówiłam — nie zwracamy na nie uwagi i nie trwożymy się nimi, dokuczyć jednak natarczywością swoją nieraz dobrze potrafią. Ale tu do tego piątego mieszkania jaszczurki owe, jakkolwiek by były subtelne, już nie mają wstępu. Tu już ani wyobraźnia, ani pamięć, ani rozum nie zdołają zamącić szczęścia, którym dusza z Bogiem swoim zjednoczona się cieszy. Sam nawet diabeł, jeśli jeno zjednoczenie z Bogiem jest prawdziwe, nie zdoła, śmiało to twierdzę, dostać się do tego mieszkania ani żadnej szkody wyrządzić, bo Majestat Boski tak tu jest blisko złączony z samąż istnością duszy, że zły duch nie waży się przystąpić, ani nawet, jak sądzę, nie jest zdolny dostrzec tej tajemnicy. I jest to jasne, bo jak mówią, nie jest w mocy jego znać myśli nasze (3), tym bardziej więc nie zdoła przeniknąć (s.296) rzeczy tak głęboko ukrytej, z którą własnemu nawet naszemu rozumowi Bóg się nie zwierza. O jakiż to stan błogosławiony, w którym ten przeklęty nic już nam złego zrobić nie może! I jakież wielkie zyski odnosi tu dusza, gdy Bóg sam tak może działać w niej, bez żadnej już od innych ani od nas samych przeszkody! Bo czegóż wówczas jej nie da, jakich skarbów na nią nie wyleje On, który tak się kocha w dawaniu i chce wszystkiego co może?

6. Powiedziałam: jeśli zjednoczenie z Bogiem jest prawdziwe. Słowa te może zastanowiły was; więc są, pytacie, inne jeszcze nieprawdziwe zjednoczenia? Jest ich aż nadto! Może i diabeł wprawić duszę w zachwycenie, choćby nad rzeczą marną, jeśli się dusza zbytnio w niej rozmiłuje, ale nie będzie to zachwycenie takie, jak je sprawuje Bóg; nie będzie w nim tej słodkości i tego zadowolenia duszy, i tego pokoju, i tej rozkoszy, jakie towarzyszą prawdziwemu od Boga zachwyceniu. Jest to rozkosz nad wszelkie rozkosze i nad wszelkie słodkości, i nad wszelkie zadowolenia tej ziemi! I nie może być inaczej, bo dość zważyć różne ich źródło, skąd pochodzą tamte, a z czego się rodzą te drugie, aby zrozumieć, że i uczucia, jakie sprawują, muszą być bardzo różne, jak o tym snadź już wiecie z własnego doświadczenia. Powiedziałam gdzieś (4), objaśniając tę różnicę, że rozkosze ziemskie zatrzymują się jakby na zewnętrznej powłoce ciała, gdy przeciwnie, rozkosze niebieskie przenikają aż do szpiku kości; zdaje mi się, że wówczas trafnie się wyraziłam i dziś jeszcze nie potrafiłabym powiedzieć lepiej.

7. Ale i to objaśnienie, czuję, że jeszcze was nie zaspokoiło; rzeczy te wewnętrzne, myślicie sobie, zawiłe są i trudne do rozeznania, jakże tu się uchronić od omyłki? Więc chociaż każdej, która już sama przez to przechodziła, to, co powiedziałam, wystarczy, bo różnica jest wielka i dotykalna, chcę wam jednak wskazać tu jeden znak, za pomocą którego nieomylnie i (s.297) niewątpliwie będziecie mogły poznać, czy to, co w sobie czujecie, jest od Boga. Dziś tylko co Pan przywiódł mi go na pamięć i, zdaniem moim, jest to znak niezawodny. Mówię: moim zdaniem, bo w rzeczach trudnych i jakkolwiek by mi się zdawało, że rzecz rozumiem i że tak jest, jak mówię, zawsze się w taki sposób wyrażam, unikając stanowczego twierdzenia, zawsze bowiem gotowa jestem poddać się zdaniu uczonych, jeśliby ci uznali, że się mylę. Bo chociażby tych przejść wewnętrznych sami na sobie nie doznali, jest przecież w tych wielkich teologach pewien jakby zmysł nadprzyrodzony ku rozeznaniu rzeczy Bożych; Bóg ich ustanowił w swoim Kościele, aby byli światłością jego, zatem gdy im się przedstawia jaką prawdę. Bóg oświeca ich wewnętrznie ku jej uznaniu. Nigdy też, jeśli to nie są ludzie lekkomyślni, ale prawdziwi słudzy Boży, żaden nowy, z jakim się spotkają, objaw wielmożności boskich nie zadziwi ich, bo wiedzą dobrze o tym, że to Pan mocny i daleko większe jeszcze cuda, gdy zechce, zdziałać może. Wreszcie, choćby w danym razie czego dobrze nie rozumieli, inne przecież rzeczy znajdują zapisane w swoich księgach, z których poznają i wnoszą, że i to, czego nie rozumieją, może się zdarzyć.

8. Wiem o tym, bo sama po wiele razy tego doświadczyłam; jak również z własnego i obfitego doświadczenia wiem, co trzymać o pewnych półteologach i półuczonych, którzy wszystkiemu się dziwią i wszystkiego się boją; pamiętne mi to doświadczenie, bo drogo za nie zapłaciłam. Tego przynajmniej pewna jestem, że kto nie chce temu dać wiary, że Bóg mocen jest także i większe jeszcze rzeczy uczynić, i że nieraz się podoba boskiej hojności Jego użyczyć stworzeniom swoim nadzwyczajnych darów i łask swoich, ten własną duszę swoją od przyjęcia podobnych łask na trzy zamki trzyma zamkniętą. Co do was, siostry, strzeżcie się, byście kiedy takim wątpliwościom przystępu do siebie nie dały, ale raczej na coraz żywszą wiarę się zdobywajcie i o wielmożności Boga, która nie ma granic, coraz wyższe myśli miejcie. Ani też nie wdawajcie się w roztrząsania, czy cnotliwi są, czy też grzeszni ci, którym Pan (s.298) tych łask swoich użycza. Jemu to samemu wiadomo. Nie nasza rzecz, jak wam już mówiłam, wtrącać się w sprawy i wyroki boskiej mądrości Jego; nasza rzecz tylko służyć Jemu w prostocie serca i w pokorze wielbić nieskończoną moc i cudowne sprawy Jego.

9. Wracam do znaku, który wam zapowiedziałam: jest to znak, powtarzam, prawdziwy i niezawodny. Przypatrzcie się tej duszy, którą Bóg, podnosząc do zjednoczenia z sobą, całkiem bezwładną uczynił, aby tym głębiej wpoić w nią prawdziwą mądrość. Nic ona nie widzi, nic nie słyszy, nic nie rozumie przez cały czas gdy trwa to zjednoczenie, choć to zawsze czas krótki i jej daleko krótszy jeszcze się wydaje, niż jest w istocie. Za to Bóg sam tak głęboko przenika wnętrze tej duszy, że gdy wróci do siebie, żadną miarą o tym wątpić nie może, iż była w Bogu i Bóg w niej. I tak mocno ta prawda pozostaje w niej wyryta, że chociażby potem cale lata zostawała bez powtórnego otrzymania tej łaski, nie zdoła przecież o niej zapomnieć ani wątpić o jej rzeczywistości. Chociażby więc nie było innych znaków, chociażby rzeczywistość tego zjednoczenia nie objawiała się w skutkach, jakie po nim pozostają, o czym powiem później, dość byłoby tego jednego; jest to, powtarzam raz jeszcze, znak główny i najważniejszy.

10. Lecz jakimże sposobem, zapytacie, dusza mogła widzieć i poznać, że jest w Bogu i Bóg w niej, kiedy w tym stanie zjednoczenia niczego widzieć ani pojąć nie zdoła? Nie mówię, by widziała wówczas, póki jest w tym stanie, ale jasno widzi potem i to nie sposobem widzenia, jeno sposobem wewnętrznego przeświadczenia i pewności niewzruszonej, jaką Bóg sam mocen jest przejąć duszę. Znam jedną osobę (5), która długo nie wiedziała o tym, że Bóg jest we wszystkich stworzeniach obecnością i wszechmocnością, i istnością swoją, aż za jedną taką łaską, której Pan jej użyczył, jasno poznała tę prawdę i tak niezachwianie w nią uwierzyła, że choć jeden z onych półuczonych, o których wspomniałam wyżej, na pytanie jej: w jaki (s.299) sposób Bóg jest w nas obecny? (tyleż wiedząc w tej kwestii, co i ona, nim Pan ją oświecił), dał jej odpowiedź, że jest w nas obecny tylko przez łaskę, ona na taką odpowiedź jego żadną miarą przystać nie mogła, tak głęboko miała już one prawdę w umyśle swoim wyrytą. Tym większej też doznała pociechy, gdy innym, prawdziwie uczonym przedstawiwszy ono zapytanie swoje, z ust ich usłyszała stwierdzenie tej prawdy, o której już takie miała wewnętrzne przeświadczenie i pewność niezachwianą (6).

11. Myliłybyście się jednak, gdybyście sądziły, że .ta pewność odnosi s.ię do jakiego cielesnego przedmiotu czy kształtu, tak jak mamy pewność, że ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa, choć go nie widzimy, obecne jest w Najświętszym Sakramencie. Tu nic nie masz cielesnego, tu jest tylko samo Bóstwo. Skądże więc, pytacie, taka może być w nas pewność o tym, czego nie widzimy? — Tego ja nie wiem; są to tajemne sprawy wszechmocności boskiej, to tylko wiem, że prawdą jest co mówię, i nigdy nie uwierzę, by dusza, która z podobnego stanu nie wyniosła tej pewności, dostąpiła prawdziwego zjednoczenia całej istności swojej z Bogiem; pewno było to tylko częściowe zjednoczenie którejś władzy, albo inna jaka z tych niezliczonych rodzajów łask, jakie Bóg daje duszom. Daremnym byłoby trudem w tych rzeczach duchowych szukać racji i dochodzić, jakim sposobem one się dzieją; są to rzeczy, których umysł nasz pojąć nie zdoła, więc po co się trudzić na próżno? Dość nam tego, że wiemy, iż wszechmocny jest, który te rzeczy sprawuje. I jak żadna usilność nasza nie zdoła ich osiągnąć, bo jest to wyłączne dzieło wszechmocności i dobroci Jego, tak też nie dziwmy się, że żadne rozumowanie nasze .nie zdoła ich wytłumaczyć, bo jest to tajemnica boskiej wiedzy i mądrości.

12. W tej chwili, w związku z tym, co powiedziałam, że (s.300) żadna usilność nasza w tych rzeczach niczego osiągnąć nie zdoła, przychodzą mi na pamięć te słowa oblubienicy w Pieśni nad pieśniami: “Wprowadził mię król do piwnicy winnej”. Nie mówi, by sama weszła; mówi tylko, że “chodziła na wszystkie strony, szukając miłego swego” (7). Te królewskie piwnice winne to, jak ja rozumiem, sam środek i najgłębsze wnętrze duszy naszej, do którego Pan nas wprowadza, kiedy i jak chce; sami, jakkolwiek byśmy się starali, wnijść tam nie możemy. Jest to rzecz boskiej wielmożności Jego, wprowadzić nas do tego środka duszy, gdzie i sam wchodzi; a na większe jeszcze okazanie, iż to własna sprawa Jego, nie chce, by w tym wnijściu Jego wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu. Nie potrzeba Mu też, by drzwi duszy, to jest zmysły i władze, otwierały Mu drogę, bo te owszem, w chwili wejścia Jego, pogrążone są w zupełnym uśpieniu i sam boską mocą swoją, bez otwierania, wchodzi do tego środka duszy, tak jak zamkniętymi drzwiami wszedł do swoich uczniów z tym pozdrowieniem: ,,Pax vobis; Pokój wam” (8), jak i z grobu powstał bez naruszenia kamienia grobowego. Później, gdy dojdziemy do ostatniego mieszkania, zobaczycie, jak to, pełniej jeszcze niż w tym piątym, dusza, z miłościwej woli Pana, posiada Go w najgłębszym wnętrzu swoim i posiadaniem Jego się cieszy.

13. O córki! Jakże wielkie rzeczy będzie nam dane oglądać, jeśli jeno same nic innego widzieć nie chcemy, tylko niskość i nędzę naszą, i pamiętać będziemy, że nie jesteśmy godne być służebnicami Pana tak wielkiego ani nie zdołamy myślą dosięgnąć cudów wielmożności Jego. Chwała Jemu i dziękczynienie na wieki, amen. (s.301)

ROZDZIAŁ 2

Mówi w dalszym ciągu o tym samym. — Objaśnia modlitwę zjednoczenia za pomocą miłego porównania. — Jakie skutki pozostawia w duszy ta modlitwa. — Są to rzeczy bardzo ważne.

1. Może wam się zdaje, że już wam powiedziałam wszystko, co jest do powiedzenia o tym piątym mieszkaniu, ale wiele jeszcze nie dostaje, bo — jak mówiłam wyżej — są tu stopnie różne, miara pełniejsza lub skąpsza. Co do samego zjednoczenia, nie zdaje mi się, bym potrafiła jeszcze coś dodać. Ale co się tyczy przysposobienia duszy do otrzymania tych łask, których Bóg tu użycza, i jak Pan w tym celu w niej działa, i co się dzieje w duszy pod wpływem tego działania, o tym wiele jest do mówienia i niektóre przynajmniej w tym przedmiocie szczegóły wyłuszczyć tu wypada. Dla większej jasności użyję tu porównania dobrze przypadającego do rzeczy; za pomocą jego łatwiej zrozumiemy, że choć w tym dziele, w którym Pan sam jest sprawcą, my nic uczynić nie możemy, wiele jednak czynimy, gdy z naszej strony przysposabiamy się do tego, by dzieło to w nas spełnić się mogło.

2. Słyszałyście zapewne, w jaki cudowny sposób, którego tylko Bóg może być sprawcą, powstaje jedwab; jak poczyna się z maleńkiego jajeczka, nie większego od drobnego ziarnka pieprzu (sama tego nigdy nie widziałam, tylko słyszałam, więc jeśli w tym, co powtarzam, znajdzie się jaka niedokładność, nie będzie to z mojej winy). Otóż z nastaniem wiosny, gdy już liście z drzewa morwowego zaczynają się rozwijać, jajeczko to ciepłem słońca ogrzane ożywia się, bo przedtem, póki mu liście morwowe nie dostarczały pokarmu, którym się żywi, było jakby martwe. Teraz z jajeczka wykluwa się robaczek, który żywiąc się liściem morwowym, stopniowo się rozwija, a gdy już do miary swojej urośnie, podsuwają mu całą gałązkę, po której on pełzając, pyszczkiem wysnuwa z siebie jedwab i dziwnie misterną robotą zwija go w kokonik czyli kłębek i w tym kłębku się zamyka, i w nim umiera, aż po niejakim czasie z kłębka onego, w miejsce dużego brzydkiego robaka, dobywa (s.302) się biały, wdzięcznego kształtu motyl. Gdyby się to nie działo w oczach naszych, gdyby nam coś podobnego tylko opowiadano jako baśń z dawnych czasów, któż by temu dał wiarę? Albo kto by nam to uczonymi dowodami wytłumaczył, żeby takie stworzenie bez rozumu, taki robak albo taka pszczoła, tak pilnie i tak mądrze pracowały na pożytek nasz i żeby jeszcze biedny robak na tej swojej dla nas robocie własne życie tracił? Tego jednego już, siostry, starczy na długie rozmyślanie; w tym jednym już szczególe, nie rozszerzając się dalej, obfity macie przedmiot do rozważania cudownych spraw i nieskończonej mądrości Boga naszego. Cóż by to dopiero było, gdybyśmy znały własności wszystkich dzieł i stworzeń Jego? Wielki to zaiste dla duszy pożytek, zagłębiać się myślą w te wielmożności Boże i radować się z tego, że jesteśmy oblubienicami tak mądrego, tak potężnego Króla.

3. Ale wróćmy do naszego porównania. Robak ten jest to obraz duszy naszej. Naonczas ożywia się ten robak, gdy ciepłem Ducha Świętego zagrzany, poczyna korzystać z ogólnych pomocy łaski, których Bóg użycza każdemu; gdy poczyna używać środków, które Pan w Kościele swoim pozostawił, uczęszczania do spowiedzi, czytania dobrych książek, słuchania słowa Bożego; są to bowiem lekarstwa, których skutecznością dusza umarła w grzechach, w zapomnieniu o Bogu i w okazjach do złego — może wrócić do życia. Wtedy więc poczyna żyć i dalej żywi się tymże pokarmem i pobożnym rozmyślaniem, dopóki nie wzmoże się i nie urośnie do tej miary, o której tu jedynie chcę mówić, bo tamte początki i stopniowe przygotowania pomijam, jako niepotrzebne do mojego tu założenia.

4. Wyrósłszy zatem, poczyna ten robak snuć z siebie jedwab i budować dom, w którym ma umrzeć. Domem tym dla duszy — jak to pragnęłabym jasno wytłumaczyć — jest Chrystus. Jakoż czytałam gdzieś, zdaje mi się, czy słyszałam te słowa, że “życie nasze ukryte jest w Chrystusie”, czyli w Bogu, bo to jedno i to samo; i te drugie, że “Chrystus to życie nasze”. Czy dokładnie te słowa przytaczam i gdzie one są (s.303) zapisane, o to mi tu nie chodzi; dla mojego tu założenia jest to rzecz obojętna (9).

5. Widzicie już teraz, córki, co z naszej strony możemy przy pomocy łaski Bożej uczynić, aby Pan sam był mieszkaniem naszym, jak nim rzeczywiście jest w tej modlitwie zjednoczenia; możemy budować to mieszkanie, tak jak jedwabnik snuje swój kłębek. Mogłoby tedy się zdawać komu, że jest w naszej mocy ująć coś Bogu albo dodać, kiedy, jak mówię. On jest mieszkaniem naszym, a my z naszej strony możemy budować sami to mieszkanie, aby w nim się zamknąć. Bez wątpienia, możemy i powinniśmy budować to mieszkanie, ale budujemy je, nie ujmując czegokolwiek bądź Bogu albo dodając, jeno samym sobie odejmując i w tę budowę wkładając, tak jak to czyni jedwabnik. Lecz nim jeszcze zdążymy w tym celu uczynić wszystko, co jest w mocy naszej. Bóg już z tą maluczką pracą naszą, która sama z siebie jest niczym, połączy wielmożność swoją i tak wysokiej doda jej ceny, iż stanie się godna tego, by On sam był jej nagrodą. Tak więc, choć w dokonaniu tej sprawy On sam największy koszt położył, przecież i naszą marną usilność raczy tak przyjmować i łączyć z tą wielką pracą i męką, którą za nas wycierpiał, iż to dwoje staje się jedno.

6. Odwagi więc, córki moje, ochotnie kwapmy się do tej pracy, do snucia tego kłębka naszego, wyrzucając z siebie miłość własną i wolę własną, i wszelkie do jakiej bądź rzeczy na ziemi przywiązanie, a wkładając w robotę naszą uczynki pokutne, modlitwę, umartwienie, posłuszeństwo i wszelkie inne cnoty i powinności powołania naszego. Obyśmy je tak pełniły, jak umiemy i jak nas nauczono! Umierajmy, umierajmy już tak jak umiera ten robak, gdy skończy robotę, do której został stworzony. Po takiej śmierci, zobaczycie, jak będziemy oglądały Boga i tak będziemy mieszkały w wielmożności Jego, jak ten robak mieszka w kłębku swoim. A gdy mówię: będziemy oglądały Boga, mówię tu, zważcie to dobrze, o tym oglądaniu, (s.304) którego dostępuje dusza w stanie zjednoczenia, który opisuję.

7. Zobaczmy teraz, bo to jest punkt główny, do którego zmierzało wszystko, co dotąd powiedziałam, w co się obraca ten robaczek, nasza dusza. Oto gdy w tym stanie modlitwy całkiem już stanie się umarła dla świata, wtedy przemienia się w białego motyla. O cudzie wszechmocności Bożej! Jakże przemieniona wychodzi dusza z tej modlitwy, w której choć tak króciutko — nie trwa to nigdy, jak sądzę, ani pół godziny — była zanurzona w wielmożności Boga i z Nim złączona! Prawdziwie, upewniam was, nie poznaje sama siebie, i taką widzi różnicę między przeszłym swoim stanem a obecnym, jaka jest między ową brzydką poczwarką a białym motylem, który z niej wyszedł. Nie pojmuje, skąd mogła na takie szczęście zasłużyć — czyli raczej, nie pojmuje, skąd ono mogło jej przyjść, bo że na nie nie zasłużyła, to dobrze rozumie. — Takie czuje w sobie pragnienie chwalenia Pana, że chciałaby wniwecz się obrócić i tysiąc razy umrzeć dla Niego. Zatem i powstaje w niej żądza nieugaszona wszelkich jak najcięższych cierpień i krzyżów, i zapał spotęgowany do pokuty, i pociąg niepowstrzymany do samotności, i pragnienie, by wszyscy znali i miłowali Boga, i ból serdeczny na widok Jego obrazy. O tym wszystkim obszerniej i z większymi szczegółami będzie mowa w następnym mieszkaniu; bo chociaż sam rodzaj tej modlitwy zjednoczenia tu i tam prawie jest jednakowy, wielka jednak między tym mieszkaniem a następującym jest różnica pod względem wielkości skutków z niej wynikających. Dusza bowiem — jak już mówiłam — raz do tego stanu podniesiona, jeśli usiłuje postąpić dalej, ujrzy wielkie rzeczy.

8. Lecz któż opisze ten święty niepokój, jaki ogarnia tego motyla, choć równocześnie cieszy się ‘spokojem i ciszą wewnętrzną, jakich nigdy jeszcze, odkąd żyje, nie doznał? Prawdziwie ma za co chwalić Pana i dziękować Mu dusza, bo niepokój to taki, że nigdzie sobie miejsca ani spoczynku znaleźć nie może, raz zakosztowawszy tego spoczynku, który znalazła w Bogu. Wszystko jej się przykrzy, cokolwiek widzi na ziemi, zwłaszcza (s.305) jeśli Bóg częściej ją dopuszcza do tego zjednoczenia i tego wina jej nalewa, raz w raz wznawiając w niej owo upojenie i cudowne onegoż skutki. Już teraz za nic ma swoje dawne trudy, które znosiła, będąc jeszcze poczwarką i snując powoli swój kłębek. Urosły jej skrzydła, więc, mogąc już latać, czyż miałaby poprzestawać na posuwaniu się krok za krokiem po ziemi? Wszystko, cokolwiek czyni dla Boga, małe się jej wydaje w porównaniu z tym, co by uczynić pragnęła. Już się nie dziwi bohaterskim cierpieniom Świętych, wiedząc z własnego już doświadczenia, jak potężnie Bóg wspomaga i nie do poznania odmienia duszę, tak iż dawna jej słabość i niedołężność do pokuty zamienia się w siłę, a dawne jej przywiązanie do krewnych, do przyjaciół, do dóbr ziemskich, którego przedtem mimo wszelkich postanowień, na jakie się zdobywała i aktów wewnętrznych i zewnętrznych usuwań się, stłumić w sobie nie mogła (owszem, zdawało się jej, że te więzy, im więcej usiłuje z nich się oswobodzić, tym mocniej ją ściskają), tak teraz znikło, że sameż nawet nieodzowne stosunki, które z woli Bożej i z obowiązku miłości bliźniego, z tymi, których zostawiła na świecie, zachowywać musi, ciążą jej jak przykra niewola. Wszystko jej cięży, bo doświadczyła i poznała, że prawdziwej ulgi i odpocznienia żadna rzecz stworzona dać jej nie zdoła.

9. Może się komu zdawać będzie, że zbytnio się o tym przedmiocie rozszerzam, ale w rzeczy samej byłoby o nim do powiedzenia dużo więcej i komu Pan Bóg raczył udzielić tej łaski, ten będzie uważał te słowa za zbyt skąpe. Cóż tedy dziwnego, że ten nasz motyl, czując się obco wśród tych rzeczy ziemskich, szuka sobie miejsca, kędy by spoczął? I dokądże biedny się uda? Do tego stanu zjednoczenia z Bogiem, z którego wyszedł, sam powrócić nie może, bo — jak mówiłam — nie jest to w mocy naszej i jakkolwiek byśmy się starali, daremne będą wszelkie usiłowania nasze, dopóki się nie spodoba Bogu znów nas do tej łaski dopuścić. O Panie, jakież tu nowe strapienie poczyna się dla tej duszy! Kto by się tego spodziewał po otrzymaniu łaski tak wysokiej? Ale tak jest: w ten czy w inny sposób zawsze nam trzeba nosić krzyż, póki tu (s.306) żyjemy. I kto by mi dowodził, że od czasu, jak dostąpił tej łaski, wciąż używa rozkoszy i spoczynku, temu odpowiem, że jej nigdy nie zaznał. Może, jeśli mu było dane dojść do poprzedniego mieszkania, zakosztował jakich słodkości i smaków, do których bodaj czy nie przyczyniła się jeszcze słabość natury albo może i diabeł, który mu w taki sposób daje do czasu odpoczynek, aby mu później tym sroższą wojnę wytoczył.

10. Strapienie to jednak, o którym mówię, nie tak ma się rozumieć, jakoby dusza do tego stanu podniesiona nie miała pokoju; ma go, owszem, i bardzo wielki, bo sameż te jej cierpienia, jakkolwiek nad wyraz dojmujące, taką przecież wysoką mają cenę i z tak czystego i świętego źródła płyną, że same przez się pokój i zadowolenie do duszy wlewają. Ale bądź co bądź, z samegoż uprzykrzenia, jakie jej sprawują rzeczy tego świata, rodzi się w niej pragnienie wyzwolenia z tych więzów, a pragnienie to tak bolesne, że jedna tylko pamięć na to, że Bóg tak chce, aby jeszcze żyła na tym wygnaniu, zdolna jej przynieść osłodę. Ale i ta osłoda nie jest zupełna, bo mimo wszystko dusza nie ma tu jeszcze tego całkowitego zdania się na wolę Bożą, jakie zobaczymy później. Zgadza się z nią, ale zarazem czuje wielki żal, że nic więcej uczynić nie może, bo jej nie dano więcej, i płacze nad tym rzewnymi łzami. I żałość ta za każdym razem w ten czy w inny sposób w niej się wznawia, ile razy jest na modlitwie. Zapewne też strapienie jej pochodzi z nieznośnego bólu, jakiego doznaje patrząc, jak ludzie Boga obrażają, jak mało Go sobie ważą, jakie mnóstwo dusz między heretykami i niewiernymi idzie na zatracenie. Najwięcej zaś boleje nad zgubą dusz chrześcijańskich, bo jakkolwiek wie, że miłosierdzie Boże nie ma granic, że i największy grzesznik może się jeszcze nawrócić i zbawić, słusznie jednak się lęka, że wielu z nich będzie potępionych.

11. O dziwna potęgo łaski Bożej! Wszak jeszcze kilka lat, może i kilka dni temu, dusza ta żyła sobie spokojnie, troszcząc się tylko o siebie. Któż jej teraz rzucił do serca tak szeroką, tak bolesną troskę o drugich, której by sama z siebie i po długich (s.307) latach rozmyślania nie nabyła i nigdy by tą drogą do takiego bólu nie doszła, jaki teraz czuje? Bo chociażbym dni całe i lata strawiła na zgłębianiu i zastanawianiu się nad tym, jak wielkim złem jest grzech, jak wielkim nieszczęściem obraza Boga i że przecież ci, co idą na potępienie, są dziećmi Bożymi i braćmi moimi, jak również nad niebezpieczeństwami, w jakich żyjemy, i szczęściem z opuszczenia tego nędznego życia, czy wszystko to starczy na wzbudzenie we mnie podobnego uczucia? — Nie starczy, córki! Wszystko to, co możemy wzbudzić przez rozmyślanie ani z daleka nie może iść w porównanie z tym bólem, który tu ogarnia i przenika aż do szpiku duszę, choć się o to nie stara, a może i nie chce.

Cóż to za ból, pytacie, i jakie źródło jego? — Zaraz je wam wskażę.

12. Pamiętacie te słowa oblubienicy — które już na innym miejscu, choć w innym związku, przytoczyłam — że “Bóg wprowadził ją do piwnicy winnej i rozrządził w niej miłość”. To właśnie tutaj się dzieje. Dusza tu całkiem oddana jest w ręce Boga; wielka moc miłości tak nią owładnęła, że o niczym już nie wie i niczego nie chce, tylko aby Bóg uczynił z nią, cokolwiek Mu się podoba. A Bóg wtedy czyni jej łaskę (której, jak sądzę, nigdy nikomu nie uczyni, jeno takiej duszy, którą już całkiem przyjął za swoją), wyciska na niej swoją pieczęć i dusza, sama nie wiedząc jak się to stało, wychodzi z rąk Pana naznaczona tym Jego znamieniem. Ona prawdziwie nic tu nie działa, tak jak nie działa wosk, gdy obca ręka pieczęć na nim wyciska. Sama nie może wyryć na sobie tego znamienia, tylko gotowa jest na wszystko, i tą gotowością swoją stawszy się miękka jak wosk, zdolna jest przyjąć, co Bóg w niej sprawić zechce, i bez oporu poddaje się Jego ręce. O Boże, jakaż to niewypowiedziana dobroć Twoja, że tak sam dla nas wszystko czynisz! Żądasz jeno od nas dobrej woli, aby dusza, jak ten miękki wosk, nie stawiała Ci oporu!

13. Już teraz widzicie, córki, co tu Bóg nasz czyni, aby dusza już poznała i wiedziała, że należy do Niego: udziela jej tego, co ma sam w sobie, co Boski Syn Jego nosił w sobie, gdy (s.308) żył na tej ziemi. Większej zaiste łaski uczynić nam nie może. Któż goręcej niż Syn Boży mógł pragnąć wyzwolenia z tego życia śmiertelnego? Przecież sam boskimi usty swymi rzeki na Ostatniej Wieczerzy: “Gorąco pragnąłem” (10).

Ależ, najsłodszy Panie mój, czy nie stanęła wówczas przed oczyma Twymi, czy nie przerażała Ciebie ta straszna męka, którą miałeś umrzeć? — Nie, odpowiadasz mi, bo wielka miłość, jaką miłuję dusze, i wielkie pożądanie, z jakim pragnę ich zbawienia, bez porównania przewyższają wszystką srogość mych cierpień. I cierpienia te, jakie mi zadaje siła niepowstrzymana miłości, odkąd jestem na ziemi, tak są nad wszelki wyraz dojmujące, że wobec nich wszystko, co ucierpiałem w męce i na krzyżu, wydaje mi się niczym.

14. Często się nad tym zastanawiałam w rozmyślaniach moich, a wiedząc, jaką mękę cierpiała i cierpi pewna dusza (11), którą znam, na widok obrazy Pana naszego, mękę tak nieznośną, że stokroć wolałaby umrzeć niż dłużej ją cierpieć, myślałam sobie: jeśli przy takiej słabej miłości, bo w porównaniu z miłością Chrystusową wszelka i najgorętsza miłość ludzka jest jakoby niczym, dusza owa cierpiała taką mękę nieznośną, jakaż musiała być boleść Pana naszego Jezusa Chrystusa i jaką męką musiało być całe życie Jego, kiedy w boskiej wszechwiedzy swojej bezustannie i każdej chwili miał przed oczyma te niezliczone ciężkie zniewagi, jakie grzechy ludzkie wciąż zadają Ojcu Jego? Męka ta, mam to niewątpliwe przekonanie, bez porównania cięższą Mu była niż wszystkie katusze krzyża. Na krzyżu bowiem, choć cierpiał niewypowiedzianie, ale wiedział przynajmniej, że to już koniec męki Jego; pociecha ta, że przez śmierć swoją przynosi nam zbawienie i Ojcu swemu okazuje nieskończoną miłość swoją, cierpiąc tak srogo dla Niego, była Mu w boleściach Jego osłodą. Podobnie też zdarza się duszom żarliwie Boga miłującym, że wielkie dla Niego podejmują pokuty i umartwienia, a w zapale miłości swojej jakby zgoła ich nie czują i pragnęłyby czynić coraz (s.309) więcej i więcej, i cokolwiek uczynią, zawsze im tego za mało. Jakąż dopiero radosną do cierpienia gotowością musiało pałać Boskie Serce Jezusa w onej uroczystej chwili, w której tak jawnie miał okazać całą doskonałość posłuszeństwa swego dla Ojca, całą wielkość miłości swojej dla ludzi? O, jakaż to wielka rozkosz cierpieć w spełnianiu woli Bożej! Ale ów ustawiczny widok tylu zniewag. Boskiemu Majestatowi wyrządzanych, tylu dusz, idących do piekła, było to dla Niego, jak sądzę, katuszą tak okropną, że gdyby nie to, że był więcej niż człowiekiem, i jednego dnia takiego cierpienia dość by było na zadanie Mu nie jednej już, ale wielu śmierci.

ROZDZIAŁ 3

Najpierw mówi o tym samym przedmiocie. — Następnie o innym rodzaju zjednoczenia, do którego dusza za łaską Bożą dojść może, i jak skutecznie do tego dopomaga miłość bliźniego. — Są tu uwagi bardzo pożyteczne.

l. Wróćmy już do gołąbki naszej i zobaczmy, choć w części niejakiej, łaski, jakich Bóg jej użycza w tym stanie. Rozumie się zawsze, że otrzyma je pod warunkiem usilnego z jej strony starania o ciągły postęp w służbie Bożej i w poznaniu samej siebie. Bo gdyby chciała poprzestać na tym, że takiej wysokiej łaski dostąpiła, i opierając się na niej, opuściłaby się w pracy nad sobą i zboczyłaby z drogi wiodącej do nieba, to jest z drogi przykazań, niechybnie spotkałby ją los onego motyla, który, wykluwszy się z poczwarki, pozostawia nasienie, z którego nowe żyjątko się zrodzi, ale sam umiera i ginie na zawsze. Nasienie, mówię, pozostawi po sobie; bo mam to przekonanie, że Bóg nie dopuści, by taka wielka łaska, skoro jej użyczy, była użyczona na próżno, a jeśli ten, kto ją otrzymał, nie skorzysta z niej, zawsze przyniesie pożytek drugim. Nie tylko bowiem wtedy gdy sama trwa w dobrym, ta dusza przez swe święte pragnienia i cnoty wpływa korzystnie na tych, którzy z nią styczność mają i własnym ich zapałem zapala, ale i (s.310) wówczas gdy ten ogień ostygnie, pozostaje w niej chęć pomagania drugim do postępu i chętnie im mówi o łaskach, jakie Bóg czyni tym, którzy Go miłują i Mu służą.

2. Znałam jedną taką, którą mogę przytoczyć za przykład tego, co mówię (12). Choć sama bardzo była niewierna Bogu, niezmierną przecież z tego pociechę miała, by drudzy korzystali z łask, jakie Bóg jej uczynił; nauczyła więc drogi modlitwy wewnętrznej tych, którzy jej nie znali i wiele, wiele zdziałała dobrego. Później i ją Pan raczył na nowo oświecić. Prawda, że wówczas jeszcze, gdy tak się sprzeniewierzała Panu, nie doznała na sobie tych wielkich, jak je opisałam, skutków modlitwy zjednoczenia. Ale iluż to musi być takich, których Pan do obcowania z sobą dopuszcza, których wzywa do apostolstwa jak Judasza, których powołuje na królów jak Saula, a którzy przecież taką łaską zaszczyceni, z własnej swej winy giną! Uczmy się tego, siostry, że chcąc się uchronić podobnej zguby, że pragnąc raczej coraz wyżej róść w zasługę, innego na to bezpieczeństwa nie mamy, jeno posłuszeństwo i trzymanie się, bez zbaczania na prawo ani na lewo, drogi przykazań Bożych; to mówię nie tylko do tych, którym Pan podobnych łask użyczył, ale i do wszystkich.

3. Pomimo wszelkich objaśnień, jakie dotąd dałam o tym mieszkaniu, pozostaje jeszcze zapewne wiele niejasności. A ponieważ wnijście do tego mieszkania tak wielkim dla duszy jest zyskiem i szczęściem, dobrze więc będzie, że bliżej jeszcze rzecz wytłumaczę, aby i ci, którym Pan nie użycza owych wysokich łask nadprzyrodzonych, nie tracili przecież nadziei i wiedzieli, że i dla nich wstęp do tego mieszkania jest otwarty, każdy bowiem za pomocą łaski Bożej łatwo może dojść do prawdziwego z Panem zjednoczenia, jeśli jeno zechce usilnie o nie się starać, zrzekając się wszelkiej woli własnej, a trzymając ją złączoną z wolą Boga. O, iluż takich się znajdzie, którzy by to o sobie powiedzieć mogli, że niczego więcej nie pragną, gotowi, jak już mówiłam, umrzeć za tę prawdę! Jeśli i z wami (s.311) tak jest, tedyć upewniam was, i po wiele razy powtórzyć to gotowam, już dostąpiłyście owej łaski od Pana i nie macie już czego się troszczyć o to rozkoszne zjednoczenie, o którym mówiłam. Co w nim bowiem jest najcenniejszego, to właśnie w tym usposobieniu woli się zawiera i niepodobna, by doszedł do owego stanu modlitwy zjednoczenia ktoś, kto nie ma całkowicie zdanej woli na wolę Boga. O, jakież to zjednoczenie wszelkiego pożądania godne! Szczęśliwa dusza, która je osiągnęła; będzie żyła spokojna na tej ziemi, nim jeszcze dostąpi pokoju, zgotowanego jej w życiu przyszłym; żadna rzecz, żadna przygoda na tej ziemi, z jedynym tylko wyjątkiem niebezpieczeństwa utracenia Boga albo widoku obrazy Jego, jej nie zasmuci; ani choroba, ani ubóstwo, ani utrata bliskich i drogich, chyba tylko takich, których śmierć jest stratą dla Kościoła Bożego. Widzi i rozumie bowiem, że lepiej wie Pan, co czyni, niż ona wie, czego pragnie.

4. Zważcie tu, że różnego rodzaju mogą być zmartwienia i smutki: są smutki jak i pociechy, powstające z naturalnego usposobienia; są inne, które się rodzą z miłości i ze współczucia w cierpieniach bliźniego; tak smucił się Pan nad śmiercią Łazarza, pierwej nim go wskrzesił z grobu (13). Takie zmartwienia nie przeszkadzają duszy do trwania w zjednoczeniu z Bogiem, nie wzniecają w niej wzburzeń gwałtownych, nie zakłócają jej pokoju wewnętrznego, albo jeśli ją znienacka na chwilę poruszą, poruszenie to nie trwa długo, bo i sameź te zmartwienia prędko przemijają. Podobnie i smutki te także, rzec można, nie przenikają do głębi duszy, działają tylko na zmysły i na władze przyrodzone i zatrzymują się na powierzchni. Zdarzają się one w mieszkaniach, o których dotąd była mowa; do jednego tylko mieszkania, to jest do tego, o którym będę mówiła na ostatku, zupełnie wstępu nie mają, tam bowiem zawieszenie władz jest warunkiem koniecznym. Pan jednak wszechmogący jest i może i innymi sposobami ubogacić duszę i doprowadzić ją do tego mieszkania, niekoniecznie ową skróconą drogą, o której mówiłam wyżej. (s.312)

5. Tylko zważcie dobrze, córki, że w każdym razie poczwarka umrzeć musi, a w tym drugim razie więcej was to będzie kosztowało; bowiem tam (14) do umorzenia jej wielką jest dla duszy pomocą uszczęśliwienie, jakiego doznaje, widząc się przeniesioną do życia tak nowego; tu zaś (15), pozostając w zwyczajnych warunkach życia powszedniego, sama się biedzić musi z umorzeniem tego, co umrzeć powinno. Trudność i praca, przyznaję, tutaj nierównie jest większa, ale się opłaci i tym większa też będzie za nią nagroda, gdy jej zwycięsko dokonacie; a że jej dokonać możecie, to nie ulega żadnej wątpliwości, jeśli jeno wola wasza prawdziwie będzie zjednoczona z wolą Bożą.

To jest zjednoczenie, którego cale życie moje pragnęłam! To jest zjednoczenie, o które zawsze proszę Pana naszego, bo ten jest najpewniejszy i najbezpieczniejszy sposób zjednoczenia.

6. Lecz jakże mało, niestety, jest między nami takich, którzy by do tego doszli! A jak wielu jest takich, którzy wyobrażają sobie, iż tym samym, że wystrzegają się obrazy Bożej i że wstąpili do zakonu, już dokazali wszystkiego. I nie widzą tego mnóstwa robaków, które się jeszcze w nich ukrywają i cnoty ich ogryzają, jak on robak, który podciął bluszcz nad głową Jonasza (16). Robaki miłości własnej, dobrego rozumienia o sobie, pochopności do sądzenia drugich, choćby w małych rzeczach, i braku miłości bliźnich, gdy ich nie kochamy., jako samych siebie. W wypełnianiu obowiązków naszych ledwo, ledwo dociągamy do koniecznej miary, aby nie było grzechu; ale od takiego usposobienia daleko nam jeszcze do tego, jakie w nas być powinno, jeśli chcemy całą istnością naszą być zjednoczeni z wolą Bożą.

7. A jak mniemacie, córki, jaka jest ta wola Boża? Ta jest wola Boża, abyśmy ze wszech miar byli doskonałymi, i tak stali się jedno z Nim i z Ojcem Jego, jak o to sam prosił Boskiego Majestatu Jego (17). Patrzcież, ile nam nie dostaje do osiągnięcia (s.313) tego kresu! Co do mnie, upewniam was, wstyd mię i żal wielki w chwili, gdy to piszę, żem tak od niego daleko, i to jedynie z winy mojej. Bo na to, abyśmy doszli do tej doskonałości, nie potrzeba, by Pan nam użyczał szczególnych, nadzwyczajnych łask i pociech; dość tego, co nam dał, dając nam Syna swego, aby On nas drogi nauczył. Nie sądźcie jednak, by to zjednoczenie z wolą Bożą koniecznie tego wymagało, byś na przykład, gdy ci umrze ojciec albo brat, nie bolała nad tą stratą, albo gdy przyjdą na cię choroby i cierpienia, byś je przyjmowała z radością. Taka obojętność na to, co boli, może być rzeczą dobrą, ale nieraz jest ona także skutkiem czysto ziemskiej tylko roztropności, kiedy człowiek, widząc że inaczej być nie może, z potrzeby robi cnotę. Ileż takich i tym podobnych rzeczy dokazywali starzy filozofowie przez samą tylko, jaką się chlubili, ziemską mądrość swoją! Od nas Pan dwóch tylko rzeczy żąda: byśmy miłowali Jego i byśmy miłowali bliźniego; do tego dwojga ma zmierzać wszystka praca nasza; tego dwojga przestrzegając z wszelką, ile zdołamy, doskonałością, czynimy wolę Jego, a zatem i dochodzimy do zjednoczenia z Nim. Lecz jakże nam daleko do tego, byśmy temu Bogu tak wielkiemu oddawali, jak należy, ten dwojaki dług nasz! Niech nam boska dobroć Jego raczy użyczać łaski swojej, abyśmy zasłużyli dojść do tego stanu, bo jest to w mocy naszej, jeśli tylko szczerze chcemy.

8. Najpewniejszym znakiem, po którym poznać możemy, czy spełniamy tę dwojaką powinność, jest, zdaniem moim, wierne przestrzeganie miłości bliźniego; bo czy kochamy Boga tak, jak należy, tego, mimo wielu wskazówek potwierdzających, że Go kochamy, na pewno jednak nigdy wiedzieć nie możemy; ale łatwo jest poznać, czy kochamy bliźniego. Im wyższy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości Boga. Bo tak wielka jest miłość Jego ku nam, że w nagrodę za miłość, jaką okażemy bliźniemu, pomnoży w nas obficie miłość ku Niemu; jest to, według mnie, rzecz tak pewna, że niepodobna mi wątpić o tym ani na chwilę. (s.314)

9. Niezmiernie więc wiele na tym zależy, byśmy jak najpilniej baczyli na siebie, jak się w tym względzie zachowujemy; jeśli i w wewnętrznym usposobieniu i w zewnętrznym postępowaniu naszym okazuje się doskonała, ile być może, miłość bliźniego, wtedy wolno nam ufać, że wszystko w nas jest w porządku, gdyż z powodu słabej naszej natury doskonała miłość bliźniego o tyle tylko być w nas może, o ile się zrodzi, jak drzewko z korzenia, z doskonałej miłości Boga. Starajmy się, siostry, wiedząc, jak wiele na tym zależy, pilne mieć na siebie baczenie, choćby w rzeczach najmniejszych. A na wielkich i wspaniałych myślach, jakie nam nieraz tłumnie przychodzą na modlitwie, gdy nam się zdaje, że gotoweśmy co wielkiego przedsięwziąć i uczynić dla bliźnich, dla zbawienia choćby jednej duszy, na takich myślach, mówię, niewiele polegajmy, bo jeśli potem za myślami nie pójdą uczynki, snadź nie miłość była ich źródłem, jeno wyobraźnia. Toż samo stosuje się i do pokory i do innych cnót. Chytre są i niezliczone zdrady szatana; całe piekło gotów poruszyć, aby w nas wmówić, że posiadamy tę czy ową cnotę, kiedy jej w rzeczy samej nie posiadamy. I wie dobrze diabeł, co robi, bo ciężka z tego oszukania bywa szkoda dla duszy. Nigdy te urojone cnoty, rodzące się z takiego korzenia, nie mogą być wolne od próżnej chwały i pychy, a tylko te, które od Boga pochodzą, czyste są od tej zakały.

10. Śmiech mię nieraz bierze na widok pewnych dusz, które w czasie modlitwy wyobrażają sobie, że pragną upokorzenia i publicznego sponiewierania dla miłości Boga, a potem wykręcają się jak mogą, aby się nie przyznać do małego jakiego uchybienia; a jeśli jeszcze takiej zarzucisz jaką winę, której w istocie nie popełniła, to już taki na to podniesie lament, że nie daj Boże! Niechże, kto nie umie znieść takiego małego upokorzenia, nauczy się przynajmniej lepiej wglądać w siebie i nie polegać na owych rzekomych na modlitwie postanowieniach, bo w rzeczy samej postanowienia te nie były dziełem woli, która, gdy jest prawdziwa, inaczej zupełnie w skutkach się objawia, ale były tylko urojeniem wyobraźni, w której (s.315) diabeł wyprawia harce i szalbierstwa swoje i łatwo może oszukać niebacznych, szczególnie niewiasty i ludzi nieoświeconych, nie umiejących rozróżniać działania wyobraźni od działania innych władz i tylu innych zawiłości serca ludzkiego. O, siostry, jakże jasno widać na was samych, które z was mają prawdziwą miłość bliźniego, a w których ta miłość nie jest tak doskonała! Gdybyśmy dobrze zrozumiały, jak wielka dla nas jest waga tej cnoty, wszystką wolę i usilność naszą skierowałybyśmy do jej nabycia.

11. Gdy znowu widzę inne dusze, tak zacietrzewione w przedmiocie swego rozmyślania i tak skrępowane na modlitwie, iż nie śmieją, rzekłbyś, i poruszyć się ani myśli na chwilę odwrócić, by snadź nie uroniło im się co z tej odrobiny uczuć pobożnych i smaków duchowych, które im na modlitwie przyszły, myślę sobie, że są to dusze, nie mające jeszcze ani pojęcia o prawdziwej drodze, którą się dochodzi do zjednoczenia, kiedy tak na własnych pociechach i słodkościach zasadzają całe swoje nabożeństwo. Nie tędy droga, siostry, nie tędy! Bóg żąda uczynków! Gdy widzisz siostrę chorą, której możesz przynieść ulgę, nie wahaj się ani na chwilę poświęcić dla niej nabożeństwo twoje; okaż jej współczucie; co ją boli, niech ciebie boli i jeśli dla posilenia jej potrzeba, byś sama sobie odmówiła pożywienia, ochotnym sercem to uczyń, nie tyle dla niej samej, ile raczej dla miłości Pana, który wiesz, że tego pragnie. To jest prawdziwe zjednoczenie, bo tu wola nasza jedno jest z wolą Jego. Podobnie, gdy kogo chwalą przed tobą, ciesz się z tego, jak gdyby ciebie samą chwalono. Nic w tym nie będzie ci trudnego, jeśli masz pokorę, owszem, przykro ci będzie słuchać pochwał, jakie ci oddają. A jak wielką jest cnotą cieszyć się z pochwał, oddawanych siostrze i z uznania jej cnót, tak również nie mniejsza jest zasługa boleć nad każdym niedostatkiem jej jakby nad własnym, i pokrywać go ile możności.

12. Powtarzam tu tylko pokrótce, co na innym miejscu (18) obszerniej w tym przedmiocie mówiłam, a powtarzam dlatego, (s.316) że widzę jasno i mam to przekonanie, iż gdyby między nami zabrakło tej miłości, całe nasze życie duchowe poszłoby wniwecz. Nie dajże Boże, by nas miało spotkać takie nieszczęście! Jeśli zaś będzie w was ta miłość prawdziwa, bądźcie pewne, że Pan w boskiej dobroci swojej nie odmówi wam tego zjednoczenia, o którym tu mówię. Inaczej choćbyście wszelkich na modlitwie doznawały pociech i słodkości, choćbyście nawet chwilami dostępowały modlitwy odpocznienia i małego jakiego zawieszenia władz (tak, iżby wam się zdawało, jak to się zdarza niejednej, żeście już doszły do szczytu), dopóki nie ma w was miłości bliźniego takiej, jaka być powinna, daleko wam, wierzajcie, do łaski zjednoczenia. Proścież Pana i błagajcie, aby wam dał tę doskonałą miłość bliźniego, a potem już zdajcie się na boską hojność Jego. Da On wam więcej niż same pragnąć zdołacie, jeśli z waszej strony staracie się i usiłujecie uczynić wszystko, co jest w możności waszej: gwałt zadając woli własnej, a czyniąc we wszystkim wolę sióstr, chociażby z uszczerbkiem tego, co wam się należy; nie dbając o pożytek własny, a myśląc tylko o pożytku ich, choćby się na to wzdrygała wasza natura, i biorąc na siebie, ile razy się zdarzy ku temu sposobność, trud i pracę, aby oszczędzić ich drugim. Nie sądźcie więc, by nabycie miłości nic was kosztować nie miało, by przyszła wam gotowa jak pieczone gołąbki do gąbki. Pomnijcie, ile Boskiego Oblubieńca naszego kosztowała miłość, którą nas umiłował, i jako dla wybawienia nas od śmierci sam poniósł śmierć, i to taką okrutną śmierć na krzyżu.

ROZDZIAŁ 4

W dalszym ciągu objaśnia jeszcze tę modlitwę zjednoczenia. — Jak wielkiej potrzeba tu baczności, aby nas nie oszukał diabeł, czatujący na nas i usiłujący odwieść nas od zaczętej dobrej sprawy.

l. Pragniecie, zapewne, dowiedzieć się, gdzie się obraca nasza gołąbka i gdzie ma odpoczynek swój, skoro już wiemy, (s.317) że nie może spocząć ani w smakach duchowych, ani w pociechach tej ziemi. Na to pytanie odpowiedzieć wam nie mogę, aż dopiero, gdy będę mówiła o mieszkaniu ostatnim. Daj Boże tylko, bym wówczas o tym pamiętała i miała swobodę do pisania. Blisko pięć miesięcy upłynęło, odkąd zaczęłam to pisanie, a nie mam głowy do odczytania tego, co napisałam; pewno więc w tym pisaniu moim pełno będzie nieładu i powtarzań. Ale mniejsza o to, wszak piszę dla sióstr moich (19).

2. Chcę wam tu bliżej jeszcze objaśnić, co rozumiem przez tę modlitwę zjednoczenia i wedle zwyczaju mego użyję do tego porównania. Potem szerzej jeszcze pomówimy o owym motylu naszym, który nigdzie na długo nie przysiadzie, bo nie znajduje w sobie prawdziwego odpocznienia (ale wciąż latając, i sobie, i drugim pożytek przynosi).

3. Słyszałyście pewno nieraz, jak Bóg poślubia sobie duchowo dusze ludzkie. Niech będzie błogosławione Jego miłosierdzie, iż tak się raczy poniżać! Jakkolwiek to niezręczne porównanie, nie widzę przecież innego, którym bym jaśniej zdołała wytłumaczyć, co mam na myśli, jak przez porównanie z sakramentem małżeństwa. Wielka wprawdzie zachodzi między jednym a drugim różnica, bo to, o czym tu mówię, to rzeczy na wskroś duchowe (przewyższają one małżeństwo ziemskie o tyle, o ile duch jest wyższy od ciała, także rozkosze, którymi Pan duszę tu napawa, o całe niebo są różne od rozkoszy, jakich używają złączeni związkiem małżeńskim). I miłość łączy się z miłością, i wszystkie działania i sprawy jej tak są niewypowiedziane czyste, subtelne i słodkie, że nie ma wyrazu na ich opisanie; ale Pan umie dać je bardzo wyraźnie uczuć duszy.

4. Otóż, o ile ja rzecz rozumiem, modlitwa zjednoczenia nie dochodzi jeszcze do tego szczytu małżeństwa duchowego; ale, jak tu na ziemi, gdy dwoje ludzi chce się połączyć węzłem małżeńskim, stara się naprzód poznać wzajemnie, czy jedno (s.318) sprzyja drugiemu, czy może się zrodzić między nimi miłość wzajemna, i mają w tym celu wspólne schadzki i rozmowy, podobnie również przygotowuje się i owo duchowe małżeństwo. Zgoda zobopólna już stanęła; dusza już dokładnie poznała, kto jest Ten, z którym ma się połączyć, i jakie to dla niej szczęście wejść w tak wysoki związek. Ma więc niezachwiane postanowienie czynić we wszystkim wolę swego Oblubieńca i niczego nie zaniechać, w czym może Mu się stać przyjemną, a Pan ze swej strony, widząc w swojej boskiej wszechwiedzy rzetelność i szczerość takiego jej usposobienia, cieszy się nią i chcąc, aby się lepiej jeszcze o tym przekonała, w nieskończonym miłosierdziu swoim raczy niejako przybywać do niej na schadzkę i jednoczyć ją z Sobą. Tak możemy pojąć przebieg tej modlitwy zjednoczenia, choć wszystko to trwa krótką tylko chwilę. W tej boskiej schadzce niczego więcej nie bierze dusza, i niczego nie daje, jeno że w sposób niewypowiedzianie tajemniczy widzi jasno, kto jest ten Oblubieniec, którego ma poślubić. Nigdy, i w tysiąc lat nie zdołałaby za pomocą zmysłów i władz zrozumieć i poznać tego, co tu poznaje w jednej chwili. Bo taki to Oblubieniec, że sam już widok Jego i jedno nań wejrzenie czyni duszę godną tego, by Mu, jak to mówią, oddała rękę swoją. I tak z tej boskiej schadzki wychodzi w Nim rozmiłowana, że z swojej strony gotowa jest uczynić i czyni wszystko, co może, aby te jej niebieskie z Nim zrękowiny nigdy się nie zerwały. Lecz jeśliby ta dusza się opuściła i miłość swoją oddała komu lub czemu innemu, niż Jemu samemu, niechybnie straci wszystko, i będzie to strata tak niewypowiedzianie wielka, jak wielkimi były łaski, które jej ofiarował Oblubieniec, strata bez porównania większa, niż jakie bądź słowa wyrazić zdołają.

5. Przetoż dusze chrześcijańskie, o ile was Pan do tego wzniosłego stanu podnieść raczył, na miłość Jego proszę was, nie zaniedbujcie łaski wam darowanej, a przede wszystkim chrońcie się okazji, bo i na tym stopniu jeszcze dusza nie jest dość silna, by mogła na nie wystawiać siebie bezkarnie. Siły tej później dopiero nabędzie, gdy już dokona się małżeństwo, co (s.319) w dalszym dopiero, szóstym mieszkaniu nastąpi. Tutaj łączność z Oblubieńcem polega jeszcze na jednym tylko chwilowym widzeniu się, i diabeł wszelkich użyje sposobów, aby ją rozerwał i węzeł zadzierzgnięty potargał. Później dopiero, gdy węzeł ten się zacieśni, gdy ujrzy duszę całkiem już oddaną Oblubieńcowi, już nie ma takiej śmiałości i boi się przystąpić, bo ile razy spróbuje, tyle razy dowie się z własnego doświadczenia, że nic nie wskóra i ze wstydem i stratą sromotną odejść musi, a dusza, którą napastował, tym większą tylko z napaści jego korzyść odniesie.

6. Wierzcie mi, córki, znałam dusze bardzo uduchowione, które z łaski Pana doszły już do tego stanu, a potem jednak cofnęły się wstecz i diabeł chytrymi zdradami swymi znów je zdobył dla siebie. Snadź nie jeden diabeł, ale całe piekło sprzysięga się na tę zabójczą robotę, bo, jak to nieraz już mówiłam, gdy zdoła zgubić jedną taką duszę, nie ją jedną tylko zgubi, ale wielkie dusz mnóstwo. Ma diabeł nabyte już w tym względzie doświadczenie. Patrząc na te rzesze dusz, które Bóg nieraz za sprawą jednej świętej duszy pociąga do siebie, mamy, zaprawdę, za co chwalić wielmożność łaski Jego. Ileż to tysięcy dusz nawrócili męczennicy! Jaki świetny orszak panien świętych pociągnęła za sobą do Boga jedna taka mężna dzieweczka, jak święta Urszula! A zwłaszcza, kto zliczy to mnóstwo dusz, wydartych diabłu za sprawą takiego świętego Franciszka i świętego Dominika, i innych założycieli Zakonów, albo teraz świeżo za sprawą świętego Ignacego i tego Towarzystwa, któremu on dał początek! Skąd wszyscy ci święci mieli taką moc ku nawracaniu dusz? Nie skądinąd, jeno stąd, że każdy z nich— jak o tym przekonać się możemy czytając ich żywoty — otrzymawszy podobne łaski od Boga, wszelkich dokładał starań i usilności, aby nie postradał z winy swojej wysokiego dostojeństwa takich z Bogiem swoim zaślubin (20). O córki moje, (s.320) i dzisiaj Pan tak samo jest gotów użyczać nam tych łask, jak ich użyczał onym świętym, owszem, większą poniekąd ma dziś potrzebę takich dusz, które by łask tych pragnęły, bo bardzo dzisiaj umniejszyła się liczba tych, którzy by, jak oni święci, całych siebie dla chwały Jego poświęcić chcieli. Zbytnio dziś miłujemy samych siebie, zbytnia dziś roztropność i ostrożność nasza, byśmy snadź w czymkolwiek praw naszych nie uronili. O jakże wielki to błąd nasz! Niechaj Pan w miłosierdziu swoim raczy nas oświecić, byśmy nie wpadli w takie nieszczęsne ciemności!

7. Dwojaka tu jeszcze nasuwa się trudność i wątpliwość, którą mi zarzucić możecie. Pierwsza, że jeśli dusza tak jest, jak mówiłam, oddana woli Bożej i w niczym nie chce iść za wolą własną, jakim sposobem może jeszcze zbłądzić i ulec oszukaniu? A druga: jaką drogą może jeszcze diabeł znaleźć do was przystęp i zagrażać duszy waszej, skoro w takim tu żyjecie odosobnieniu od świata i w takim częstym uczestnictwie sakramentów, i w takim — rzec można — anielskim towarzystwie, gdyż z szczególnej łaski i dobroci Pana, żadna z nas tu niczego innego nie pragnie, jeno tego, by całą istnością swoją Mu służyła i była Mu przyjemną? Co innego ludzie, żyjący na świecie i uplatani w okazje do grzechu, tych diabeł łatwo podejdzie, ale jakim sposobem może się do nas zakraść? Prawda, córki, wielkie Bóg okazał nad nami miłosierdzie swoje, ale gdy wspomnę, że i Judasz należał do grona Apostołów, że codziennie przestawał z Bogiem samym i słuchał Bożych słów Jego, wtedy widzę to jasno i rozumiem, że nigdzie, nawet wśród tych wysokich łask tego piątego mieszkania nie ma dla nas bezpieczeństwa.

8. Odpowiadając więc na pierwszą wątpliwość twierdzę, że gdyby dusza zawsze była zjednoczona z wolą Bożą, rzecz jasna, że nigdy by zbłądzić ani zginąć nie mogła. Ale podchodzi ją diabeł swymi subtelnymi fortelami, i pod udanym pozorem dobrego, po cichu i nieznacznie, pociąga ją naprzód do małych niewierności, potem namawia do większych, wmawiając w nią, że nic w nich nie ma złego, za czym powoli (s.321) rozum jej zaciemnia i wolę oziębia, i starą miłość własną do życia pobudza, aż tak, krok z krokiem oddali się od woli Bożej, a przystanie do swojej.

W tym już się zawiera odpowiedź i na drugi zarzut wasz, bo nie ma zamknięcia tak ścisłego, do którego by diabeł się nie wcisnął, ani puszczy tak odludnej, do której by nie trafił. A nadto, dodam jeszcze, może się to dzieje z dopuszczenia Pana samego, dla wystawienia na próbę tej duszy, którą powołuje do tego, aby była światłem dla drugich; boć lepiej, jeśli już ma być niedobra, żeby się taką okazała zaraz z początku, niż później dopiero, gdy już wiele szkody w duszach narobi.

9. Na uchronienie się od tych niebezpieczeństw diabelskich (oprócz ustawicznej, nasamprzód błagalnej modlitwy do Boga, aby On nas trzymał w mocnych rękach swoich; oprócz ciągłej pamięci na tę prawdę niezawodną, że jeśli On nas opuści, tejże chwili zapadamy się w przepaść; i wreszcie oprócz takiego przeświadczenia o własnej nędzy naszej, iżbyśmy nigdy w niczym nie polegali na samych sobie, co byłoby istnym szaleństwem), nie znam środka pewniejszego nad ten, byśmy z szczególną nieustającą pilnością i bacznością zważali na siebie, jak postępujemy w cnotach, czy nam ich przybywa, czy też ubywa, a zwłaszcza pod względem miłości zobopólnej i szczerego pragnienia, aby nas wszyscy mieli za najmniejszych i ostatnich, i doskonałego, o ile zdołamy, pełnienia powszednich obowiązków naszych. Tak badając siebie i Pana błagając, aby nas oświecił, łatwo od razu ujrzymy zyski nasze i straty. Nie sądźcie zresztą, by Bóg, gdy wyniesie duszę na tak wysoki szczebel, tak ją wypuszczał ze swej opieki, iżby diabeł, chcąc ją oszukać i skusić, łatwą miał z nią robotę; boska miłość Jego tak dba o tę duszę i tak na wszelki sposób pragnie uchronić ją od zguby, iż niezliczone wciąż zsyła jej wewnętrzne natchnienia i przestrogi, w świetle których dusza nie może, choćby nawet chciała, ukryć przed sobą, jeśli w czym jaką szkodę poniosła.

10. Ostatecznie więc niech ten będzie wniosek z wszystkiego, byśmy się starali o ciągły postęp w cnotach; jeśli nie ma (s.322) w nas tego zapału, słusznie lękać się powinniśmy, że nam diabeł chce w czym nogę podstawić. Bo i niepodobna, aby dusza, doszedłszy do tej wysokości, ustała kiedy w ciągłym udoskonalaniu się. Miłość prawdziwa nigdy nie próżnuje, to więc bezczynne stanie na miejscu byłoby złym znakiem. Dusza, która za cel sobie zakłada stać się oblubienicą Boga samego, która dostąpiła zaszczytu obcowania z Boskim Jego Majestatem, która już na takie wysokie, jak je opisałam, szczyty wstąpiła, nie może zasypiać w bezczynności.

A iżbyście zobaczyły, córki, jak Pan poczyna sobie z duszą, którą już przyjął sobie za oblubienicę, przeto wprowadzę was teraz do mieszkania szóstego. Tam się przekonacie, jak małą i marną jest rzeczą wszystko, czymkolwiek zdołamy usłużyć Panu i ucierpieć dla Niego, w porównaniu z nieogarnioną wielkością tych łask, do otrzymania których tą maluczką pracą i cierpieniem naszym się sposobimy. Snadź też może dlatego Pan zrządził, że mi kazano pisać o tych rzeczach, abyśmy, mając przed oczyma taką nagrodę i poznając takie bez miary i granic miłosierdzie Jego, z którego raczy udzielać i objawiać siebie nam nędznym robakom — zapomnieli już o własnych poziomych przyjemnostkach naszych i z oczyma utkwionymi w boskiej Jego wielmożności, miłością zapaleni, biegli do Niego.

11. Niech łaska Jego raczy to sprawić, bym zdołała choć w cząstce jakiej objaśnić wam rzeczy tak trudne; bo jeśliby On sam i Duch Święty nie prowadzili mego pióra, rzecz pewna, że byłoby to zadanie niepodobne. Lecz gdyby z tego, co piszę, nie miało być dla was pożytku, niechaj mi, błagam Go, nie da napisać ani słowa; boć wiadomo boskiej wszechwiedzy Jego, że ile rozumiem sama z siebie, niczego innego nie pragnę, jeno tego, by było pochwalone Imię Jego i byśmy usiłowali służyć takiemu Panu, który tak hojnie płaci już tu na ziemi. Możemy się z tego dorozumiewać, jak wielka będzie ta zapłata, którą nam gotuje w niebie, nie chwilowa już tylko i z przerwami, jak w tym życiu, ale wiecznie nieustająca i niezmienna, i wolna od tych utrapień i niebezpieczeństw, wśród których, jakby na (s.323) morzu wzburzonym, płynie to ziemskie życie nasze. O, gdyby me te niebezpieczeństwa, gdyby nie ta obawa, że możemy jeszcze obrazić Go i stracić, prawdziwą rozkoszą byłoby żyć tutaj aż do końca świata, by pracować i cierpieć dla miłości takiego wielkiego Boga i Oblubieńca.

Obyśmy z łaski i miłosierdzia Jego stały się godne w czymkolwiek Mu usłużyć już bez tych uchybień i niedostatków, których pełne są i najlepsze uczynki nasze, amen.


(1) Najpiękniejsze to świadectwo i pochwała, jakie mogła dać św. Matka pierwszym swym córkom, a zarazem ideał, jaki wskazuje przyszłym swym pokoleniom duchowym.

(2) Mt 22,14.

(3) Do tych słów Świętej o. Gracián dodał uwagę, że diabeł nie może znać myśli czysto rozumowych, natomiast może poznawać nasze myśli wyobrażeniowe. Twierdzenie to popiera Ludwik z Leonu, i jest ono zgodne z nauką filozofii.

(4) O rozkoszach, jakich kosztują dusze w tym stanie zjednoczenia mówi Święta w Drodze doskonałości. r. 31, 10.

(5) Mówi tu Święta o samej sobie.

(6) Według zasad teologii, Pan Bóg jest we wszystkich swoich stworzeniach przez swą istotę (per essentiam), przez swą obecność (per praesentiam), przez swą potęgę (per potentiam), a przez swą łaskę (per gratiam) tylko w duszach wolnych od grzechu ciężkiego.

(7) por 2,4; 3,2

(8) J 20,19.

(9) Kol 3, 3-4. Nie lekceważy tu Święta tekstu Pisma św., ale mówi, że jej jest obojętne czy tak, czy inaczej jest powiedziano, byleby tylko treść dobrze pojęto.

(10) Łk 22, 15.

(11) Sama św. Teresa: por. Życie, 39, 9; 38, 18.

(12) Mówi o sobie samej: por. Życie 7, 10.

(13) J 11, 35.

(14) W zjednoczeniu wlanym.

(15) W zjednoczeniu nabytym.

(16) Jon 4, 6-7.

(17) J 17, 22.

(18) Droga, r. 7; Księga fundacji, r. 5.

(19) Zaczęła Święta pisać tę księgę 2 czerwca 1577 roku. W międzyczasie musiała przerwać pisanie z powodu wyjazdu do Avili. Dopiero w październiku zabrała się z powrotem do pracy i skończyła Twierdzy 29 listopada tegoż roku.

(20) Porusza tu Święta zagadnienie prawdziwego apostolstwa. Wskazuje jasno, że tylko te dusze mogą być prawdziwymi apostołami w pracy zewnętrznej, które najpierw uświęciły się w pracy wewnętrznej nad sobą. Stąd też daje jasno zrozumieć, jak wielkie znaczenie dla Kościoła mają dusze kontemplatywne, łączące się z Bogiem jak najściślej przez ćwiczenie się w rozmyślaniu i modlitwie.

MIESZKANIE SZÓSTE


ROZDZIAŁ l

Mówi, że wraz z większymi łaskami, których Bóg zaczyna duszy użyczać, wzmagają się także jej cierpienia. — Jakie to cierpienia i jak się w nich zachowują ci, którzy już weszli do tego mieszkania szóstego. — Przestrogi pożyteczne dla dusz cierpiących utrapienia wewnętrzne.

l. Już więc, za łaską Ducha Świętego, zacznijmy mówić o mieszkaniu szóstym. Dusza ta, od owego pierwszego ujrzenia Oblubieńca miłością Jego zraniona, pragnie i szuka sposobu zostawania dłużej na samotności i stara się, o ile obowiązki jej stanu na to pozwalają, uchylić się od wszystkiego, co by jej tę samotność zakłócić mogło.

Widzenie Oblubieńca tak głęboko pozostało w niej wyryte, że całym pożądaniem serca swego tęskni do Niego, aby się znowu Nim cieszyć mogła. Właściwie jednak nie jest to rzeczywiste widzenie; na tym stopniu modlitwy, jak już mówiłam, dusza ani oczyma, ani wyobraźnią nic nie widzi, co by się mogło zwać widzeniem. Używam tu tylko tego wyrazu, trzymając się tegoż samego porównania, którym od początku rzecz całą objaśnić usiłuję (1). Już dusza tu niezachwiane ma postanowienie, że żaden inny nie będzie jej oblubieńcom, jeno Pan, ale jeszcze Oblubieniec, choć widzi gorące pożądanie jej, opóźnia chwilę zaślubin, aby ich jeszcze goręcej pragnęła, aby też nieco własnej pracy i własnego dobra nałożyła dla osiągnięcia tego dobra nad wszystkie dobra. A choć wszystko, (s.325) cokolwiek z siebie uczynić czy ucierpieć może, mało albo nic nie znaczy w porównaniu z takim zyskiem ogromnym, wszakże niełatwo, upewniam was, córki, zniosłaby utrapienia i krzyże, jakie ją czekają, gdyby jej Pan nie był posilił wstępnym widzeniem i zadatkiem uszczęśliwienia, jakiego dostąpi. O Boże wielki, ileż to i jak ciężkich utrapień, i wewnętrznych i zewnętrznych, musi wycierpieć dusza, zanim wejdzie do mieszkania siódmego!

2. Nieraz, gdy się nad tym zastanawiam, strach jakiś mię ogarnia i myślę sobie, że gdyby dusza wiedziała naprzód, co ją czeka, z największą chyba trudnością przyrodzona jej słabość ludzka odważyłaby się na podjęcie i zniesienie takich cierpień, chociażby one największe przedstawiały korzyści. Co innego, gdy dojdzie się już do mieszkania siódmego, tam już niczego się nie lęka, owszem, nie ma takiego cierpienia, na które by się sama wielkim i ochotnym sercem nie oddała dla miłości Boga. A pochodzi to stąd, że tam już żyje w najbliższym, zawsze prawie nieprzerwanym zjednoczeniu z Boskim Majestatem, z którego płynie ta jej odwaga.

Nie będzie chyba od rzeczy, że wam opiszę niektóre z utrapień, przez które, jak o tym wiem z pewnością, przechodzi się w tym szóstym mieszkaniu. Może nie wszystkie dusze Pan tą drogą prowadzi, wątpię jednak, by którakolwiek z tych, którym dano jest od czasu do czasu w tak wysokiej mierze używać rozkoszy niebieskich, wolna była od przychodzących na nią, w ten czy w inny sposób, utrapień i gorzkości ziemskich.

3. Nie miałam wprawdzie zamiaru dotykać tego przedmiotu, ale przyszło mi na myśl, że dla niejednej duszy, zostającej w tym stanie, wielką to może być pociechą, gdy się dowie, co się dzieje w duszach, którym Bóg podobnych łask użycza. Utrapienia te bowiem nieraz dochodzą do takiego stopnia, że duszy nimi dotkniętej prawdziwie się zdaje, że już wszystko stracone. — Nie będę wymieniała tych cierpień w porządku, w jakim zwykły po sobie następować, jeno w miarę, jak mi które przyjdzie na pamięć. Zacznę od najmniejszych, a (s.326) do nich najpierw zaliczam szemrania i sądy ludzi, wpośród których ta dusza żyje, albo i takich, z którymi żadnej nie ma styczności i którzy, zdawałoby się, mogliby zgoła nie wiedzieć o jej istnieniu. Mówią więc: “jak to udaje świętą”;jakie dziwactwa wyprawia dla oszukania świata, dla wyniesienia siebie nad drugich, przecież wielu chrześcijan jest lepszych od niej bez tych nadzwyczajności. Trzeba tu zważyć, że w tym, co ona czyni, nic nie ma nadzwyczajnego ani żadnej przesady, że wprost przeciwnie stara się dobrze wypełniać zwykłe obowiązki swego powołania. Ci, nawet których poczytywała za przyjaciół, odwracają się od niej i najostrzej ją sądzą, i od nich właśnie najwięcej ma do cierpienia, mówią bowiem oni: “wyraźnie ta dusza idzie na zgubę i oszukuje sama siebie”; “widocznie diabeł ją opanował”; “będzie z nią tak samo jak z tą lub ową, która tą drogą poszła na zatracenie”; “postępowaniem swoim pobożność i cnotę podaje w poniewierkę i zwodzi spowiedników swoich”, których też ostrzegają, aby się mieli z nią na baczności, przytaczając różne przykłady, jako niejedna już w ten sposób zginęła; słowem, wszelkiego rodzaju obmowy i podejrzenia na nią rzucają.

4. Znam jedną, z którą aż do tego doszło, że słusznie mogła się obawiać, czy znajdzie jeszcze kapłana, który by zechciał ją spowiadać; wiele byłoby o tych przejściach jej do powiedzenia, ale wolę się nad tym nie zatrzymywać (2). A najgorsze to, że podejrzenia te i sądy nie są rzeczą chwilową tylko, ale nieraz całe życie tę biedną duszę prześladują, bo jeden drugiemu podaje niekorzystne swe o niej uwagi i radzi unikać towarzystwa osoby tak szkodliwej.

Ale, powiecie może, znajdą się przecie i tacy, co ją pochwalą. — O córki, jakże mało ich jest, którzy by sprawiedliwie i z należnym uznaniem osądzili sposób postępowania takiej duszy w Bogu żyjącej, w porównaniu z mnóstwem tych, którzy na nią patrzą ze wstrętem i odrazą! A potem i sameż pochwały, jeśli kiedy z nimi się spotka, większym jeszcze dla (s.327) tej duszy są utrapieniem, niż wszelkie sądy krzywdzące, bo widzi jasno, że jeśli jest w niej co dobrego, nie jest to ani w cząstce najmniejszej jej zasługą, tylko darem Boga, bo przecież jeszcze niedawno przedtem leżała pogrążona w nędzy duchowej i w ciężkich grzechach. Przynajmniej z początku mękę cierpi, gdy słyszy, że ludzie ją chwalą, później bowiem z mniejszą przykrością już to znosi, uspokajając siebie następującymi czterema racjami. Pierwsza ta, że w miarę, jak nabywa więcej doświadczenia, przekonywa się jasno, że ludzie z równą łatwością mówią dobrze o drugich, jaki i źle, że zatem, jak na nagany tak i na pochwały ich nie ma co zważać. Po wtóre, w oświeceniu wewnętrznym, którego Pan jej stopniowo coraz pełniej użycza, poznaje coraz wyraźniej, że wszelka cnota jej nie z niej samej pochodzi, jeno z daru łaskawości boskiej, więc tak się na nią zapatruje, jak gdyby ją widziała w kim innym, a nie w samej sobie, i nie myśląc o sobie, obraca ją wyłącznie na chwałę Boga. Po trzecie, jeśli z łask, jakich Pan jej użycza, inne dusze odniosły jaki pożytek, tłumaczy to sobie tak, że Bóg w łaskawości swojej dopuścił to dobro ich, używając jej za środek do ich postępu. Po czwarte na koniec, że ma ona już jedynie na celu cześć i chwałę Bożą, a nic nie dba o swoją i tym samym wolna jest od pokusy, która ją trapiła z początku, to jest od obawy, by pochwały jej oddawane nie stały się dla niej, jak stały się dla niejednej, przyczyną upadku; nie troszczy się więc o to, czy ludzie ją szanują, czy też nią gardzą, byleby, w zamian za poniżenie swoje, choć jednej duszy stała się pobudką do chwalenia Boga, a z nią samą niech się dzieje co chce.

5. Za pomocą takich i innych tym podobnych tłumaczeń przykrość, jaką jej sprawują pochwały ludzkie, staje się mniej dotkliwa, choć zawsze do pewnego stopnia ją czuje, chyba że zdoła zupełnie na te pochwały nie zważać. Ale bądź co bądź, widzieć siebie tak niezasłużenie poczytywaną przez ludzi i ogłaszaną za dobrą i cnotliwą, jest to dla duszy cierpienie bez porównania większe, niż wszelkie wyżej wspomniane posądzenia i potępienia. A gdy już dojdzie do tego, że potrafi nie zważać zupełnie na okazywane jej oznaki czci i szacunku, (s.328) wtedy tym bardziej jeszcze nic nie zważa na wszelkie wyrządzane jej krzywdy i obelgi, owszem, raczej raduje się z nich i brzmią one słodko w jej uszach jakby harmonia pięknej muzyki. Prawda to niezawodna; poniewierki wszelkie i poniżenia nie przygnębiają jej ducha, ale go, przeciwnie, pokrzepiają, bo doświadczenie już ją nauczyło, jak wielkie tą drogą osiąga zyski i korzyści. Za czym już i nie sądzi, by ci, którzy ją prześladują, obrażali Boga; w prześladowaniach tych widzi tylko miłościwe dla dobra jej zrządzenie boskiej łaskawości Jego. Mając zaś to jasne poznanie, że przeciwnicy napaściami swymi pomagają jej do postępu w cnotach, serdeczną, najczulszą ogarnia ich miłością, bo w jej przekonaniu, nieprzyjaciele ci, dając jej sposobność do zaskarbienia sobie tak wielkich zasług, mocniej i lepiej ją kochają niż ci, którzy jej szacunek okazują i głoszą jej pochwały (3).

6. Różne choroby, nawet najcięższe, zwykł także Pan dopuszczać na duszę do tego stanu podniesioną. Jest to cierpienie o wiele większe od poprzedniego. Towarzyszą mu bóle bardzo dotkliwe, które, gdy dojdą do najwyższego stopnia ostrości, nie sądzę, by mógł być większy ból zewnętrzny na ziemi, choćby wziąć w porównanie wszelkie inne, choćby naj gwałtowniejsze. Bóle te, trapiąc zewnątrz i wewnątrz całego człowieka, tak gnębią duszę, że nie wie sama, co z sobą począć; chętnie zgodziłaby się ponieść raczej choćby najsroższe, prędko kładące koniec życiu, męczeństwo, niż takie bóle cierpieć. Wprawdzie w tej najostrzejszej, krańcowej formie swojej trwają one niedługo; Bóg też nie da człowiekowi cierpieć więcej nad to, co może, i w boskiej dobroci swojej użycza mu najpierw łaski cierpliwości; ale inne, przy tym bardzo dojmujące boleści i wszelkiego rodzaju niemoce zsyła prawie bez przerwy.

7. Znam osobę, która prawdziwie może powiedzieć o sobie, że od chwili, jak Pan zaczął jej użyczać łaski, o której tu (s.329) mowa, to jest od czterdziestu lat, dnia jednego nie miała bez boleści i innych różnego rodzaju cierpień cielesnych skutkiem zniszczonego jej zdrowia, nie wspominając już o innych ciężkich utrapieniach (4). Prawda, że przedtem była bardzo niecnotliwa i w porównaniu z piekłem, na które zasłużyła, wszystkie one cierpienia wydawały się jej drobnostką (5). Inne dusze, które nie tak ciężko Go obrażały, Pan może inną drogą prowadzi; ja dla siebie wybrałabym zawsze drogę cierpienia, choćby dla tego samego, że cierpiąc, naśladujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa; prócz tego i wiele innych jeszcze korzyści cierpienie nam przynosi.

Cóż dopiero mówić o cierpieniach wewnętrznych? Gdybym zdołała opisać je dokładnie, tamte zewnętrzne, wobec nich wydałyby się małe; ale niepodobna wyrazić słowy, jak te cierpienia duszę nękają i dręczą.

8. Wspomnę tu najpierw o męce, jaką cierpi taka dusza, gdy natrafi na spowiednika małodusznego, który nie mając doświadczenia dróg życia wewnętrznego i spostrzegłszy tu rzeczy niezwyczajne, wszystkiego się lęka, o wszystkim wątpi, we wszystkim widzi niebezpieczeństwo. Jeśli nadto w duszy, w której się dzieją takie rzeczy niezwyczajne, dostrzeże jakąś niedoskonałość (snadź wyobraża sobie, że komu Bóg podobnych łask użycza, ten powinien być aniołem, co przecież jest niemożliwe, dopóki dusza żyje w tym śmiertelnym ciele), od razu i z góry potępia wszystkie te objawy nadprzyrodzone, przypisując je diabłu albo chorobliwemu rozdrażnieniu i melancholii. W gruncie nie dziwię się temu, bo tak dziś na świecie pełno jest złego i tyle za sprawą tej melancholii i chorobliwych jej urojeń diabeł duszom szkód wyrządza, że słusznie spowiednicy nie dowierzają podobnym objawom i jak największą względem nich zachowują ostrożność. Ale biedna ta dusza, która i tak już lęka się o siebie, gdy przystępując do (s.330) spowiednika jako do swego sędziego, usłyszy z jego ust taki wyrok potępienia; nie może nie doznać wielkiego udręczenia i trwogi, które taką jej mękę wewnętrzną sprawiają, jakiej, kto jej sam nie doświadczył, ani przedstawić sobie nie zdoła. Tym sroższe to dla niej cierpienie, że sądzi, iż dla jej niecnotliwego przedtem życia. Bóg za karę dopuścił na nią zmamienie diabelskie. Bo chociaż w chwili, gdy Pan jej daje tę łaskę, spokojna jest i ani jej podobna przypuścić, by była to sprawa ducha złego i by łaska ta mogła pochodzić skądinąd niż od Boga, wszakże gdy już przeminie, a przemija bardzo prędko, pamięć zaś na grzechy swoje nigdy w niej nie ustaje, a nadto widzi jeszcze codzienne uchybienia swoje — bo na tych nigdy nie zbywa — zaraz męka owa się wznawia. Jeśli spowiednik dodaje jej otuchy, uspokaja się, choć do czasu tylko, bo trwoga zawsze powraca; ale jeśli miast uspokojenia, sam jeszcze jej strachu dodaje, wtedy już udręczenie jej staje się wprost nieznośne, zwłaszcza jeśli do tego przyłączą się oschłości, dochodzące nieraz do tego stopnia, że zdaje jej się, iż nigdy jeszcze, jak żyje, nie podniosła myśli do Boga i nigdy podnieść nie potrafi; gdy zaś jej mówią o boskich wielmożnościach Jego, mowa ta wydaje się jej jakby głuchy jakiś szmer nieuchwytnego opowiadania o kimś bardzo dalekim.

9. Wszystko to jednak byłoby jeszcze niczym, gdyby nie ta myśl dręcząca, która ją wciąż prześladuje, że nie umie zdać spowiednikom dokładnej sprawy z wewnętrznego stanu swego, że tylko ich oszukuje, i jakkolwiek najpilniej roztrząsa sumienie swoje, tak iż żadnego nie pominie, mimowolnego nawet poruszenia, żeby go nie wyznała, wszystko to przecież nie zdoła jej uspokoić. Rozum jej w takie popadł zaćmienie, że nie jest zdolny rozróżnić i poznać prawdy, tylko wierzy ślepo, cokolwiek mu nasunie wyobraźnia (ona sama w takich chwilach jest panią), a diabeł, snadź z dopuszczenia Pana, chcącego tym sposobem wystawić duszę na próbę, zarzuca ją tysiącem niedorzecznych myśli i wmawia w nią, że już jest odrzucona od Boga. Uciski te wewnętrzne taką jej zadają mękę dojmującą i nieznośną, że nie wiem, z czym bym ją porównać mogła, chyba (s.331) tylko z mękami, które potępieni cierpią w piekle; bo jak na męki piekielne, tak i na tę zawieruchę wewnętrzną żadnej znikąd nie ma pociechy. Daremnie dusza szuka jej u spowiednika; spowiednik, rzekłbyś zmówił się z czartami na większe jeszcze jej udręczenie. Tak np. spowiednik pewnej osoby (6), widząc tę duszę w takiej męce, bojąc się, by tyle naraz katuszy wewnętrznych nie skróciło jej życia (gdy nieco pierwsza gwałtowność ucisków zelżała), polecił jej, by mu dawała znać, ile razy będzie w takim stanie; rychło się jednak przekonał, że to rzecz daremna, bo nadmiar cierpienia tak biedną obezwładnił, że niepodobna jej było spełnić tego polecenia. Daremnie jej również w takim stanie szukać ulgi i pociechy w czytaniu pobożnym; zdarza się wtedy, że wziąwszy do ręki książkę pisaną we własnym jej rodzimym języku i choć dobrze umie czytać, przecież nic nie rozumie tego, co czyta, jak gdyby ani jednej litery nie znała; do tego stopnia umysł pod naciskiem tego bólu traci przytomność i możność zastanowienia się nad czymkolwiek.

10. Słowem, dopóki trwa ta burza, żadnej na nią nie ma rady, tylko czekać zmiłowania Bożego, które w chwili, kiedy dusza najmniej się tego spodziewa, jednym słowem swoim lub zewnętrznym jakim, jakby przypadkiem, zrządzeniem, tak nagle i tak zupełnie tę nawałność uśmierza, że mogłoby się zdawać, iż w tej duszy, zalanej teraz światłością słońca Bożego i niewypowiedzianej pociechy, żadna nigdy chmurka nie powstała. I jak żołnierz, który wyszedł zwycięsko ze śmiertelnego boju, dusza ta teraz wysławia i dzięki czyni Panu, który sam w niej i za nią walczył i dał jej zwycięstwo; bo jasno to widzi, że sama nie walczyła, że wszystek oręż, jakim mogła się bronić, dostał się był niejako w ręce przeciwnika; za czym poznaje tym jaśniej własną nędzę swoją i jak mało albo nic nie zdołałaby uczynić sama z siebie, gdyby Pan ją wypuścił z obrony swojej. (s.332)

11. Nie potrzeba jej już chyba długiego zastanawiania się, aby zrozumiała tę prawdę; przekonała się o niej z własnego doświadczenia; zupełna ta niemoc i bezwładność, w jakiej zostawała, jasnym jej jest dowodem nicości i nędzy. A łaska (choć z pewnością nie była jej ani na chwilę pozbawiona, bo w ciągu całej tej zawieruchy niczym nie obraża Boga i za nic w świecie nie chciałaby Go obrazić) tak głęboko gdzieś jest w niej ukryta, że nie czuje w sobie ani jednej iskierki miłości Bożej. Jeśli kiedy uczyniła co dobrego albo jakiej z miłosierdzia Boga dostąpiła łaski, wszystko to teraz wydaje się jakby snem tylko i urojeniem; grzechy tylko swoje widzi z pewnością, że je popełniła.

12. O Jezu, jakże godna pożałowania ta dusza tak opuszczona i żadnej sobie — jak mówiłam — pociechy na tej ziemi znaleźć nie mogąca! Nie sądźcie więc, siostry, jeślibyście kiedy znalazły się w podobnym stanie, byście łatwiej zdołały uśmierzyć w sobie te cierpienia, gdybyście miały dostatki i życie swobodniejsze. Bynajmniej, córki, bo jak potępionym w piekle, choćbyś ofiarował wszystkie rozkosze, jakie są na świecie, żadnej by to ulgi nie przyniosło, owszem, spotęgowałoby jeszcze ich mękę, tak i tu jest w tym utrapieniu duszy; pochodzi ono z nadziemskiego źródła i żadna rzecz ziemska nic na nie nie poradzi. Chce ten wielki Bóg przywieść nas tą drogą do uznania nieograniczonej nad nami władzy Jego i własnej nędzy naszej; a dwojakie to uznanie bardzo nam potrzebne jest do tego, co Pan dalej w nas zdziałać zamierza.

13. Cóż więc pocznie ta biedna dusza, gdy ta męka jej na kilka dni albo i dalej się przedłuża? Bo jeśli się modli, jest to, jak gdyby się nie modliła, tak ta modlitwa nie wnika do wnętrza, za czym i żadnej nie może jej dać pociechy. Gdy modli się ustnie, sama nie rozumie, co mówi; na modlitwę wewnętrzną tym bardziej w takim stanie nie pora, kiedy władze duszy niezdolne są skupić się i rozmyślać. Samotność, zamiast pożytku, przynosi jej szkodę, a przy tym jednak towarzystwo i rozmowa z innymi nową jej tylko mękę sprawiają. I tak, choć walczy z sobą i robi, co może, aby przezwyciężyć (s.333) siebie, nie uleczony nosi w sobie niesmak i ciężkość, które i na zewnątrz bardzo wyraźnie się objawiają.

A czy zdoła w tym stanie opisać, co jej jest? — Nie zdoła, gdyż są to męki i cierpienia duchowe, na określenie których mowa ludzka nie ma wyrazu. Najlepszy jeszcze, zdaniem moim, sposób (nie na oddalenie tego cierpienia, bo takiego nie znam, ale przynajmniej na uczynienie go możliwym do zniesienia), to zajęcie się uczynkami miłosiernymi i ufanie w miłosierdzie Boga, który nigdy nie opuszcza tych, co w Nim nadzieję swą pokładają. Niech będzie błogosławiony na wieki, amen.

14. O innych udręczeniach zewnętrznych za sprawą czartów powstałych, nie mam tu potrzeby się rozwodzić; nie są one, jak sądzę, tak częste, w każdym razie przynajmniej nie są po większej części tak głęboko dojmujące. Jakkolwiek by diabeł wytężał wszystką złość i siłę swoją, nie zdoła on jednak, jak mnie się zdaje, tak obezwładnić władz duszy ani takiego w niej sprawić strwożenia. W każdym razie, rozum tu na tyle zachowuje swobodę swoją, że widzi i wie, iż diabeł nic więcej uczynić nie może nad to, co mu Pan pozwoli; a póki rozum jest swobodny i przytomny, wszelkie inne cierpienia mało znaczą w porównaniu z tymi, o których wyżej była mowa.

15. Co do innych jeszcze cierpień wewnętrznych, opiszę je po kolei w dalszym ciągu tego mieszkania, objaśniając różne stopnie modlitwy i łaski, jakich Pan tu użycza. Cierpienia te, choć niektóre z nich ostrzejszy niż poprzednie ból zadają, jak o tym świadczy samo wyczerpanie, w jakim pozostawiają ciało, rzeczywiście jednak nie zasługują na nazwę cierpienia i niewłaściwie tak je nazywamy, gdyż są to raczej wielkie łaski od Pana i dusza, choć cierpi, czuje przecież całą wielkość tej łaski, bez żadnego porównania przewyższającej wszelką jej zasługę. Największe z tych cierpień, w towarzystwie wielu innych, przychodzi w chwili, gdy dusza już ma wnijść do mieszkania siódmego. Opiszę tu niektóre tylko z tych cierpień, bo wszystkich niepodobna, tym bardziej, że niepodobna również dać o nich zupełnie jasnego pojęcia. Są one bowiem innego (s.334) rodzaju i o wiele wyższego niż opisane poprzednio; a jeśli o tych ostatnich, choć niższe są, niewiele powiedzieć zdołałam, tym bardziej więc o tamtych dokładnie i z zupełną jasnością mówić nie potrafię. Niechaj Pan w tym, jak we wszystkim, wspiera nas łaską swoją, przez zasługi Syna swego, amen.

ROZDZIAŁ 2

Mówi o różnych sposobach, jakimi Pan rozbudza duszę; są to łaski niewypowiedzianie wielkie i rzeczy wzniosie, ale dusza nie powinna się ich lękać.

1. Mogłoby się zdawać, że daleko odeszliśmy od gołąbki naszej, ale tak nie jest, bo właśnie te cierpienia, o których mówiliśmy, podnoszą ją do tym wyższego wzlotu.

Teraz już przystępuję do objaśnienia, jak sobie z nią poczyna Oblubieniec i jak przed ostatecznym przyjęciem jej za swoją, uczy ją wpierw pragnąć coraz goręcej łaski tych boskich zaślubin. Używa do tego sposobów tak nieuchwytnie duchowych, że ich dusza sama nie rozumie, i ja też, jak sądzę, nie zdołam wytłumaczyć ich w sposób zrozumiały, chyba dla takich tylko, którzy sami przez to przechodzili. Są to porywy miłosne tak subtelne i całkiem wewnętrzne, z samej głębi duszy wynikające, iż żadnego nie widzę porównania, które by mogło dać odpowiednie o nich pojęcie.

2. W niczym one niepodobne do innych uczuć pobożnych i pociech, na jakie sami z siebie zdobyć się zdołamy, niepodobne nawet do owych smaków duchowych, o których wyżej była mowa. Nieraz w chwili, gdy dusza najmniej się tego spodziewa, gdy zgoła nie myśli o Bogu, Pan nagle swoją boską mocą ją budzi, jakby jasny meteor na chwilę się ukazujący, jakby uderzenie gromu, tylko bez huku żadnego ni łoskotu; dość, że dusza wie i czuje, że usłyszała wezwanie swego Boga i tak wyraźnie to czuje, że nieraz, w początkach zwłaszcza, przerażona tym niespodzianym wezwaniem, drży cała i żali się nawet, choć bólu żadnego nie doznaje. Wyraźne ma uczucie (s.335) rany jej zadanej, rany nad wyraz słodkiej; kto ją zranił i jak, tego nie wie, ale to jasno widzi, że jest to rzecz niewypowiedzianie kosztowna i droga, i chciałaby nigdy nie być wyleczona z tej rany. Skarży się w słowach miłością płonących, wyraźnie nawet usty je wymawiając Oblubieńcowi swemu, i więcej nad to nic uczynić nie może; bo choć czuje bliskość Jego, nie raczy jeszcze objawić jej się w sposób taki, by mogła się cieszyć Jego widokiem. Jest to wielkie dla niej cierpienie, choć słodkie przy tym i wdzięczne; chociażby chciała uwolnić się od niego, nie może, ale nigdy by tego nie chciała. Cierpienie to nierównie większą rozkosz jej sprawia, niż owe słodkie, bez żadnego cierpienia, upojenie, które towarzyszy modlitwie odpocznienia.

3. Wysilam się, siostry, aby wam wytłumaczyć to działanie miłości, a przecież nie wiem, jak to wytłumaczyć; bo zdawać się może, że tu zachodzi sprzeczność, gdy z jednej strony Umiłowany jest razem z duszą, a z drugiej strony przecież wzywa ją jakoby, aby poszła do Niego, i to znakiem tak wyraźnym, że żadnej dusza wątpliwości mieć nie może, i głosem tak przenikającym do jej umysłu, że niepodobna, aby go nie usłyszała. Snadź Oblubieniec, z swojego w siódmym mieszkaniu przybytku, nie chce jeszcze wyraźnymi słowy przemówić, ale sam już głos Jego (choć jeszcze niezrozumiały) tak potężne wywiera wrażenie, że wszystka w dalszych mieszkaniach czeladź i zmysły, i wyobraźnia, i władze umilkną i ruszyć się nie ważą.

O mocny mój Boże, jakże głębokie są tajemnice Twoje i jakże niewypowiedzianie różnią się sprawy ducha Twego od wszystkiego, cokolwiek tu na ziemi widzieć możemy i zrozumieć, kiedy żadne porównanie z rzeczy ziemskich wzięte nie zdoła nam wytłumaczyć nawet tej łaski, tak małej przecież w porównaniu z tymi cudami większych łask, które Ty w duszach sprawujesz!

4. Głos Oblubieńca w taki zachwyt tę duszę wprawia, że cała ustaje od żądzy nieugaszonej, a przecież sama nie wie, o co prosić ma, bo wyraźnie to czuje, że Bóg jej jest z nią i przy niej obecny. (s.336)

Ale powiecie, że jeśli to czuje, czegóż więc jeszcze pragnie, i co jej jeszcze może sprawiać cierpienie, i jakiego jeszcze większego może chcieć szczęścia? — Nie wiem; to tylko wiem, że tu cierpi ból jakby przeszywający wnętrzności i że Ten, który jej zadał tę ranę, wyciąga z niej strzałę swoją i odczuwa, że razem z nią i same wnętrzności wyrywa, tak głęboki jest i przenikający ból miłości, którego od tej rany doznaje. Przychodzi mi na myśl, czy to może z ognia tego ogniska przedwiecznie płonącego, którym jest Bóg mój, iskierka jaka padając na duszę daje jej bolesne uczucie potęgi tego pożaru, a że jeszcze jest niezdolna, by ją pochłonęła całą, pozostawia ją z tym bólem tak rozkosznym, który jej samym dotknięciem swoim zadała? Zdaje mi się, że natrafiłam tu na porównanie, nad które nie zdołałabym wynaleźć trafniejszego. Ból ten tak dziwnie słodki — że i na nazwę bólu nie zasługuje — nie zawsze jest jednakowy; czasem trwa długo, czasem przemija w jednej chwili, jak się spodoba Panu, bo własnym staraniem, czy jaką bądź ludzką drogą, wywołać go niepodobna; ale i wówczas, gdy dłużej trwa, ból ten to umniejsza się, to zwiększa. Słowem, nigdy nie pozostaje w jednym stanie i dlatego nigdy nie pochłania całej duszy, bo w chwili, gdy już zdaje się, że cała spłonie, iskierka ona gaśnie, pozostawiając w duszy tylko tęsknotę do ponowienia się tego bólu miłosnego, który w niej sprawiła.

5. Tutaj już nie ma potrzeby dochodzić, czy to, co się dzieje w duszy, nie jest skutkiem przyrodzonego zapędu, melancholii, sprawy diabelskiej lub przywidzenia; jasno i widocznie rzecz tu mówi sama za siebie i żadnej tu nie może być o tym wątpliwości, że ten zapal miłości pochodzi z owych wiecznie niezmiennych przybytków, kędy Pan mieszka. Sam też sposób działania tej łaski nie taki jest, jaki bywa na innych stopniach modlitwy, kiedy sama wielkość rozkosznego upojenia może dać powód do wątpliwości. Tutaj wszystkie zmysły i władze żadnego nie doznają upojenia; zdumione, ale przytomne i spokojne, patrzą tylko, co to się dzieje, nie przeszkadzając duszy w jej złączeniu z Oblubieńcom, ani też, jak sądzę, (s.337) niezdolne zwiększyć w czymkolwiek albo oddalić tego jej bólu rozkosznego.

Komu Pan użycza tej łaski (a czytając to, każdy może się przekonać, czy ją otrzymał, czy nie), temu też tyle zarazem innych łask daje, że nie ma co się obawiać, czy nie ulega złudzeniu. Tego tylko niechaj się lęka, by doznawszy tak wielkiej łaski, nie okazał się niewdzięczny. Niech z wszystkich sił swoich stara się służyć Panu i życie swoje coraz bardziej odmieniać na lepsze, a wtedy zobaczy, jak daleko ta łaska go zawiedzie i jak za wierne jej użycie otrzyma coraz więcej. Chociaż ta jedna już starczy za wszystko. Znam jedną duszę, która, dostąpiwszy tej łaski, przez cały szereg lat żadnych więcej nie otrzymywała; ale ta jedna takim ją napełnia uszczęśliwieniem, że chociażby jej przyszło niezliczone lata służyć Panu w nieustających cierpieniach, samo posiadanie tej jednej łaski poczytywałaby sobie za przeobfitą zapłatę. Chwała i dziękczynienie Jemu na wieki wieczne, amen.

6. Ale, zapytacie może, dlaczego w tym stanie większe jest bezpieczeństwo od zdrad złego ducha niż w innym? — Zdaje mi się, że te są przyczyny: Naprzód, nigdy chyba zły duch nie może sprawić takiego, jak ten, słodkiego bólu; może oszukiwać pozorem udanych pociech i rozkoszy, rzekomo duchowych, ale nie może z bólem takim połączyć spokoju i wesela duszy. Moc jego nie sięga dalej poza zewnętrzną powierzchnię duszy, a cierpienia, jeśli kiedy od niego pochodzą, nigdy, sądzę, nie będą słodkie i spokojne, jeno pełne niepokoju i wewnętrznej rozterki. Po wtóre, rozkoszna owa nawałnica z innej sfery przychodzi niż ta, nad którą on ma panowanie. Po trzecie na koniec, nie mogą być sprawą złego ducha wielkie korzyści, jakie dusza z tego cierpienia odnosi, jako to: wola, każdej chwili gotowa do cierpienia dla miłości Boga, pragnienie coraz większych utrapień i krzyżów, stanowczość w uchylaniu się od przyjemności ziemskich i rozmów światowych i inne tym podobne.

7. Rzecz jasna, że ból ten nie może być przywidzeniem; jakkolwiek by która o to się starała, nie zdoła nigdy sama z (s.338) siebie wywołać czegoś podobnego; a ból ten, gdy Pan go ześle, tak jest dotykalny i oczywisty, że jest niemożliwe, by było w tym jakie przywidzenie (urojenie rzeczy nie istniejącej) albo, by kto cierpi ten ból, mógł wątpić o tym, że istotnie go cierpi. Która by zaś po takim przejściu miała jaką wątpliwość, to niech będzie pewna, że to nie były owe nawałności, bo te z taką siłą dają się uczuć duszy, jak gdy komu w uszach zabrzmi jaki głos potężny. Na koniec, żeby te zachwyty miłosne pochodziły z melancholii, jest to zarzut tak widocznie niedorzeczny, że nie warto go i zbijać. Melancholia dziwadła swoje wyrabia i tworzy w samej tylko wyobraźni; te porywy, przeciwnie, rodzą się w najgłębszym wnętrzu duszy.

Nie przeczę, że mogę się mylić; ale póki z ust ludzi znających się na rzeczy nie usłyszę racji mocniej przekonywających, dopóty pozostanę przy swoim zdaniu. Znam jedną, która wciąż i we wszystkim lękała się nad miarę, by snadź w łaskach, jakie otrzymywała, nie było złudzenia diabelskiego, a jednak co do tej łaski nigdy najmniejszej obawy nie miała i chociażby nawet chciała, nie zdołałaby podobnej obawy do siebie przypuścić.

8. Są i inne jeszcze sposoby, których Pan używa na rozbudzenie duszy. Zdarza się, że w chwili, gdy dusza modli się ustnie tylko i prawie nie myśli o rzeczach wewnętrznych, znienacka ogarnia ją i przenika jakby płomień rozkoszny i zarazem całe je wnętrze napełnia się jakby wonią jakąś niewypowiedzianie słodką, a tak silną, że udziela się wszystkim zmysłom i na wskroś ją przejmuje. Nie mówię, żeby to była woń rzeczywista; używam tylko porównania, przez które to tylko chcę powiedzieć, że jest to coś, co wyraźnie oznajmia duszy obecność Oblubieńca i wznieca w niej najsłodsze pożądanie cieszenia się obecnością Jego i wylania się przed Nim w żarliwych aktach miłości i dziękczynienia. Łaska ta z tego samego źródła pochodzi, z którego płyną i owe zapały miłosne, o których mówiłam; ale bólu tu nie ma żadnego i sama tęsknota do posiadania Boga i cieszenia się obecnością Jego nie sprawia cierpienia; tak przynajmniej bywa najczęściej. (s.339) I tutaj również nie ma się czego lękać z tych samych, jakie wyżej wymieniłam, powodów; niech więc o to tylko się troszczy, aby łaskę przyjęła i godne za nią dzięki czyniła.

ROZDZIAŁ 3

Mówi o tym samym w dalszym ciągu: w jaki sposób Bóg, gdy Mu się spodoba, mówi do duszy, i jak dusza wobec tej łaski zachować się powinna. — Znaki ku rozpoznaniu, czy nie zachodzi w tym wypadku jakie złudzenie. — Przestrogi wielce pożyteczne.

l Jest inny jeszcze sposób, którym Bóg rozbudza duszę. Łaska to na pozór wyższa od poprzednich, ale większe w niej może zachodzić niebezpieczeństwo, i dlatego nieco dłużej tu nad nią się zatrzymam. Są to pewne mowy i słowa, które w rozmaity sposób dają się słyszeć duszy (7). Czasem słowa te dochodzą do niej jakby z zewnątrz, czasem znowu z samego jej wnętrza; czasem brzmią one w samej tylko najwyższej części, czasem znowu tak się dobitnie na sposób mowy wyraźnie rozlegają, iż słyszy je uszami. Nieraz i często nawet może to być urojenie, zwłaszcza u osób chorobliwej wyobraźni albo wyraźnie podlegających melancholii.

2. Z takimi, zdaniem moim, nie należy zważać na to, co mówią, jakkolwiek by upewniały, że widzą i słyszą, i czują; ale nie należy także straszyć ich diabłem, przypisując jemu te ich przywidzenia. Trzeba ich spokojnie wysłuchać i obchodzić się z nimi, jak z chorymi; a przełożona czy spowiednik, gdy która takie przed nimi rzeczy wyznaje, niech jej tylko zalecą, by na (s.340) nie uwagi nie zwracała, bo widzenia i objawienia nie są koniecznym ani głównym do służby Bożej warunkiem. Niech ją ostrzegą, że niejedną już diabeł tym sposobem oszukał i zawiódł na bezdroża, dodając jednak, aby jej zbytnio nie zasmucić, że jej, da Pan Bóg, nie spotka to nieszczęście, byleby tylko panowała nad sobą. Gdyby jej wprost oznajmiono, że rzekome widzenia jej są tylko wytworem melancholii, nic by to nie pomogło i nigdy by się nie uspokoiła, bo tak jest pewna, że istotnie widziała i słyszała to, co opowiada, że gotowa jest na to przysiąc.

3. Należy jednak takiej, choć z wszelką oględnością, zakazać do czasu rozmyślania i na wszelki sposób starać się przywieść ją do tego, by na te widzenia swoje, ile możności, zupełnie nie zważała. Diabeł bowiem umie i zwykł korzystać z chorobliwego usposobienia takich dusz słabych i chociażby nie zdołał zaszkodzić im samym, szkodzi przez nie drugim. Dlatego też każda, nie tylko chora, ale i zdrowa, słusznie się takich nadzwyczajności obawiać powinna, dopóki nie nabędzie jasnego poznania działań ducha Bożego. W początkach więc, twierdzę to bez wahania, zawsze będzie najlepiej sprzeciwiać się tym niezwykłym objawom i tłumić je w sobie ile możności. Jeśli one pochodzą od Boga, takie odrzucanie ich przez pokorne uznanie swej niegodności będzie tym dzielniejszą dla duszy pomocą do postępu w dobrym. Przy tym te łaski, im ściślejszej będą poddane próbie, tym bardziej się będę wzmagały. Tak jest niezawodnie, ale z tego nie wynika, by należało duszę w takim stanie zbytnio udręczać, skoro sama czyni, co może i prawdziwie więcej uczynić nie może.

4. Wracam do tych słów wewnętrznych, o których zaczęłam mówić. W którymkolwiek ze sposobów wyżej wymienionych słyszy je dusza, mogą one zarówno pochodzić bądź od Boga, bądź od czarta, bądź też z wyobraźni. Wskażę tu, o ile przy pomocy Bożej potrafię, znaki, po których można rozpoznać to różne ich pochodzenie i kiedy te mowy wewnętrzne mogą grozić niebezpieczeństwem. Nie będzie to, jak sądzę, rzeczą bez pożytku, bo wiele jest dusz, oddających się modlitwie (s.341) wewnętrznej, które takie słowa słyszą, i nie chciałabym, byście sądziły, siostry, że czynicie co złego, gdy podobnym objawom wiary odmawiacie, tak samo jak nie ma grzechu w tym, gdy kto w nie wierzy. Gdy słowa te mają na celu tylko pociechę waszą albo ostrzeżenie was o błędach waszych, ktokolwiek by je mówił, a choćby i były tylko przywidzeniem wyobraźni, wszystko to jedno, skutek z nich zawsze może być dobry. To jedno tylko dobrze sobie zapiszcie w sercu i w pamięci: choćby te słowa rzeczywiście i niezawodnie były od Boga, nie dowodzi to bynajmniej, byście wy były dobre i lepsze od drugich; Bóg i do faryzeuszów mówił, i to często, a przecież pozostali faryzeuszami. Całe dobro na tym tu polega, by z tego odnieść prawdziwy pożytek. Każde słowo, niezupełnie zgodne z Pismem św. odrzućcie od siebie, jako pochodzące od szatana, bo chociażby było tylko z chorobliwej wyobraźni, jest zawsze pokusą przeciw wierze, którą potrzeba odrzucić, co nie będzie rzeczą trudną, gdyż pokusy takie nie mają wielkiej siły.

5. Skądkolwiek słowa słyszane pochodzą, czy z wewnątrz duszy, czy z jej wyższej części, czy z zewnątrz, nie stanowi to różnicy; w każdym z tych różnych sposobów może być głos Boży. Czy zaś istotnie pochodzi od Niego, są na to pewne znaki, z których tu przytoczę niektóre, zdaniem moim najpewniejsze: Pierwszym i nad inne pewniejszym jest wszechwładna potęga i siła, jaką słowo Boże w sobie zawiera, staje się więc nie tylko słowem, ale i czynem. Objaśnię to bliżej. Weźmy na przykład duszę udręczoną do najwyższego stopnia strapieniem wewnętrznym, o którym wyżej mówiłam, i zaciemnieniem rozumu i oschłością ducha. Otóż, od jednego takiego słowa, od jednego: nie smuć się, które w sobie usłyszy, natychmiast odzyskuje spokój, pocieszenie i jasne oświecenie wewnętrzne. Znika od razu wszystko strapienie, kiedy przed chwilą jeszcze zdawało jej się, że wszystek świat i wszyscy uczeni i teologowie, choćby się razem zebrali i wspólnymi siłami zdobywali się na przekonywające dla uspokojenia jej dowodzenia, nie zdołaliby zdjąć jej z serca tego ciężaru. Albo innym razem dusza ta (s.342) będzie pogrążona w smutku i miotana trwogą, bo spowiednik czy kto nastraszył ją, że to, co w niej się dzieje, jest sprawą ducha złego. A oto jedno takie słowo: Jam jest, nie bój się, rozpędza owe strachy bez śladu i niewypowiedziana pociecha napełnia ją całą i tak jasno widzi to i czuje, że Pan jest, że Jego duch, a nie duch ciemności, w niej działa, iż nikt już nie dokazałby tego, by najmniejsza wątpliwość tę pewność jej zachwiała. Albo jeszcze, ciężki ma frasunek z powodu ważnej jakiej sprawy, którą podjęła, a której załatwieniu stają na drodze trudności i przeciwieństwa; aż oto otrzymuje zapewnienie, że wszystko pójdzie dobrze, i w tejże chwili niepokój jej znika i miejsce jego zajmuje niezachwiana otucha. Podobnych przykładów mogłabym wiele jeszcze przytoczyć (8).

6. Drugim znakiem jest wielki spokój, jaki słowo, od Boga pochodzące pozostawia w duszy, pobożne skupienie i radosna gotowość od oddawania chwały Panu. O Panie! Jeśli już jedno słowo, przyniesione od Ciebie przez sługę i posła Twego (bo jak słyszałam, nie Pan sam, przynajmniej w tym mieszkaniu, je mówi, tylko jeden z aniołów) — taką ma siłę, jakiż dopiero będzie skutek, gdy Ty sam je powiesz duszy złączonej z Tobą miłością?

7. Trzeci znak jest ten, że słowa, pochodzące od Boga, nie tak prędko uchodzą z pamięci, jak to bywa ze słowami, które tu na ziemi słyszymy od ludzi. Słowa ludzkie bowiem, jakkolwiek by to byli ludzie poważni i uczeni, nie tak prędko pozostają wyryte w pamięci, ani też, gdy nam przepowiadają rzeczy przyszłe, takiej wiary do nich nie przywiązujemy. Kto usłyszał słowo, pochodzące od Boga, pamięta je bardzo długo albo i nigdy go nie zapomni; jeśli zaś to słowo oznajmia coś, co się ma stać w przyszłości, wierzy w nie z pewnością niezachwianą. W rozumie wprawdzie, gdy chodzi o rzecz jaką, na pozór niepodobną, mogą niekiedy powstawać wątpliwości i wahanie się, czy tak się stanie, ale w głębi duszy, wbrew wszelkim nieprawdopodobieństwom i przeciwnym pozorom, pozostaje (s.343) pewność niewzruszona. I chociażby się zdawało, że wszystko idzie na opak i że zanosi się na wynik wręcz przeciwny temu, który jej był zapowiedziany, i chociażby całe lata upłynęły między obietnicą, którą słyszała, a spełnieniem jej, ona przecież nie traci otuchy i ufa, że Bóg na wykonanie tego, co postanowił, znajdzie sposoby, o których ludzie nie wiedzą i w końcu stanie się tak, jak On chce. Nie znaczy to jednak, jak mówiłam, by dusza nie cierpiała na widok tylu przeciwieństw i przeszkód. Czas powoli zaciera pierwszą żywość wrażenia, jakiego doznała, gdy usłyszała owo słowo; wówczas czuła w sobie całą potęgą działania jego i pewność niezawodną, że ono pochodzi od Boga; teraz, gdy dłuższy czas upłynął, zakradają się jej do serca wątpliwości, czy to, co słyszała, nie było sprawą złego ducha albo urojeniem wyobraźni. W chwili jednak, gdy słyszy to słowo, wątpliwości takie są rzeczą wprost niemożebną i dusza gotowa by i śmierć ponieść na stwierdzenie tej prawdy, że Bóg do niej mówi. Snadź diabeł sam wznieca w niej te wątpliwości dla udręczenia jej i odebrania jej odwagi, zwłaszcza gdy chodzi o jaką sprawę, z której ma wyniknąć wielki pożytek dla dusz, albo która ma się przyczynić do znacznego rozszerzenia służby Bożej. Czegóż on wtedy nie uczyni? Nie mogąc szkodzić jej inaczej, stara się przynajmniej wiarę w duszy osłabić, a i to już niemały mu zysk przynosi, bo wielka to szkoda dla duszy, gdy zachwieje się w niej wiara w potęgę i wszechmocność Boga, iż mocen jest zdziałać rzeczy, których żaden rozum ludzki nie pojmie.

8. Lecz pomimo wszystkich tych walk, które miotają duszą, i choć zawsze się znajdzie ktoś (choćby i spowiednik, przed którym ona te rzeczy wyznaje), co słowa te, które słyszała, za niedorzeczne osądzi, i chociaż mnożące się niepowodzenia zdają się zapowiadać, że obietnice się nie spełnią, zawsze jednak na dnie duszy pozostaje iskierka pewności tak żywa, iż choćby wszystkie inne nadzieje zawiodły, tej pewności, nawet gdyby chciała, stłumić w sobie nie zdoła. Aż w końcu — jak mówiłam — słowo Pańskie się spełnia i taka wtedy duszę przenika radość i uszczęśliwienie, iż chciałaby (s.344) tylko wciąż chwalić Boski Majestat Jego, i to nie tyle dla pomyślnego skutku samej sprawy, choć bardzo go pragnęła, ile raczej dlatego, że spełniło się to, co Pan jej przepowiedział.

9. Nie wiem, jak to się dzieje, że dusza z takim gorącym pożądaniem pragnie, by słowa te okazały się prawdziwe. Nie sądzę, by ją tyle bolało, gdyby ją samą schwytano na kłamstwie, ile by cierpiała nad tym, gdyby one słowa się nie sprawdziły. A przecież sprawdzenie się ich nie od niej zależy; objawiając je drugim, powtórzyła tylko, co sama słyszała i powiedziała to, co jej było powiedziane. Znam jedną duszę, której po niezliczone razy, gdy zostawała w takim zawieszeniu, przychodziła na myśl historia Jonasza proroka i obawa jego, by zlecona mu przepowiednia o upadku Niniwy nie pozostała bez skutku (9). Dlatego więc, że słowa te pochodzą od ducha Bożego, wzrasta w duszy pragnienie, by one nie wydały się omylne, bo Ten, który je wyrzekł jest prawdą najwyższą. Stąd owa wielka radość duszy, gdy wreszcie, po długich trudnościach i zawiłościach, ujrzy szczęśliwe rzeczy obiecanej spełnienie. I chociażby skutkiem tego najcięższe miały przyjść utrapienia, woli raczej je wycierpieć, niżby to, co wie z pewnością, że Pan jej oznajmił, miało się nie sprawdzić. Może nie wszyscy zresztą podlegają tej ułomności, jeśli to może zwać się ułomnością; co do mnie, nie śmiałabym jej ganić i widzieć w niej co złego.

10. Gdy słowa słyszane pochodzą z wyobraźni, nie ma w nich żadnej z wymienionych cech, znamionujących słowo od Boga: ani tej pewności, ani tego pokoju, ani tej pociechy wewnętrznej, jakie z niego się rodzą. Może się zdarzyć i znam takie dusze, którym to istotnie się zdarzało, że głęboko pogrążone w modlitwie odpocznienia i snu duchowego, skutkiem słabej swej kompleksji, chorobliwej wyobraźni czy nie wiem jakiej innej przyczyny, tak wychodzą z siebie, że nie czują zgoła wrażeń rzeczy zewnętrznych, i zmysły wszystkie w takim są uśpieniu, jak u człowieka śpiącego, a może i rzeczywiście śpią. Wyobrażają sobie wtedy, że słyszą słowa albo (s.345) widzą widzenia jakby we śnie, i sądzą, że są to słowa albo widzenia od Boga; i tyleż z tego skutku, ile, gdy komu co się przyśni. Może i to być, że gorąco i z wielkim afektem prosząc Pana o jaką łaskę, dusza wyobrazi sobie, że słyszy odpowiedź Jego przychylną. Kto jednak z własnego doświadczenia poznał już sposób i charakter słów, pochodzących od Boga, nie da się wprowadzić w błąd urojeniom wyobraźni.

11. Większe grozi niebezpieczeństwo złudzenia za sprawą złego ducha. Ale jeśli słowa, które słyszysz, noszą na sobie wspomniane wyżej znamiona, z zupełną pewnością możesz polegać na tym, że są one od Boga. Wszakże gdy chodzi o rzecz ważną, o sprawę jaką, którą sama masz podjąć albo która dotyczy osób trzecich, nie bądź tak pewna siebie, byś miała przystąpić do rzeczy pierwej, nim zasięgniesz zdania uczonego i roztropnego spowiednika. Bez upoważnienia jego nie powinnaś nic zaczynać, chociażbyś ciągle i coraz wyraźniej głos on słyszała, choćby dla ciebie było rzeczą jasną jak słońce, że to Bóg mówi. Pan sam tego żąda i takiego postępowania nie tylko nie mamy poczytywać sobie za ociąganie się, ale przeciwnie, mamy być pewne, że wtedy właśnie najlepiej spełniamy jego zlecenie. Wszak On sam nakazał, byśmy spowiednika uważały za zastępcę Jego, który nas upewnia, czy to, co słyszałyśmy, było istotnie słowem Jego (10). Ta pewność będzie nam dodawała odwagi, zwłaszcza gdy sprawa, o którą chodzi, z wielkimi połączona jest trudnościami. A Pan i spowiednika natchnąć potrafi, gdy zechce, i sprawić to, że uwierzy i uzna w tych słowach działanie ducha Jego. Gdyby zaś w danym razie nie zechciał tego uczynić, będzie to dla ciebie znak, że uczyniwszy, co do ciebie należało, do niczego więcej nie jesteś zobowiązana. Trzymać się innej drogi niż tej, którą tu wskazuję, iść w takiej rzeczy za własnym zdaniem i rozumieniem swoim, jest to w moim przekonaniu zuchwałość w najwyższym stopniu niebezpieczna. Ostrzegam was też, siostry, i w imieniu Pana proszę, by podobna zuchwałość nigdy w żadnej z was nie powstała. (s.346)

12. Innym jeszcze sposobem, bardzo bezpiecznym i pewnym, jak sądzę. Bóg może mówić do duszy, to jest przez widzenie umysłowe, jak to zaraz objaśnię. Dzieje się to w najgłębszym wnętrzu duszy. Dusza wyraźnie słyszy słuchem wewnętrznym Pana do niej mówiącego. A w takiej ta mowa Jego dochodzi ją tajemnicy, że sam już ten sposób i cudowne działanie tego widzenia dają jej niewątpliwą rękojmię i pewność, iż diabeł tu żadnego nie może mieć przystępu. Przedziwne skutki, jakie w niej to widzenie pozostawia, jeszcze ją mocniej upewniają, że słowa, które słyszała, były od Boga. Jest zupełnie przekonana, że nie pochodziły one z wyobraźni, o czym zresztą każdy w podobnych zdarzeniach przy pewnym zastanowieniu przekonać się może, biorąc pod uwagę następujące racje. Najpierw, wielka zachodzi różnica między mową od Boga a mową urojoną w wyobraźni, pod względem jasności. Gdy Bóg mówi, słowa Jego tak są wyraźne i jasne, że każda zgłoska niezatarcie utkwi w pamięci i chociażby sens był ten sam, sposób wyrażenia rzeczy jest zupełnie inny. W urojeniach wyobraźni, przeciwnie, mowa nie jest tak jasna ani słowa tak dobitne; brzmią one raczej jakby niewyraźne dźwięki, słyszane w stanie na wpół sennym.

13. Po wtóre, dają zrozumieć te słowa takie rzeczy, których dusza zupełnie nie miała na myśli. Często przychodzą całkiem znienacka albo w ciągu rozmowy z drugimi — i choć nieraz odpowiadają na myśl, która chwilowo przeszła przez głowę albo która dawniej duszę zajmowała — najczęściej jednak mówią o rzeczach, o których nigdy się duszy ani marzyło. Niepodobna więc, by wyobraźnia takie mowy tworzyła, by dusza ulegając jej złudzeniom mogła sobie uroić rzeczy, których nigdy ani nie pragnęła, ani ich nie szukała, ani nawet o nich nie wiedziała.

14. Po trzecie, gdy Bóg mówi, dusza nic sama nie tworzy, tylko słucha; przeciwnie, przysłuchując się słowom urojonym w wyobraźni, podobna jest do człowieka, który sam sobie w myśli układa, co chce, aby mu kto powiedział.

15. Po czwarte, różna bardzo jest tej dwojakiej mowy (s.347) treść i siła; w mowie Bożej jedno słowo daje naraz zrozumienie wielu rzeczy, których rozum ludzki nie zdołałby tak w jednej chwili objąć i wyrazić.

16. Po piąte na koniec, głos od Boga pochodzący, oprócz słów mówi czasem milcząco i wyraża nieraz w sposób, którego określić nie zdołam, dużo więcej niż się zawiera w samym jego brzmieniu.

O tym sposobie słyszenia bez słów na innym miejscu obszerniej mówić będę; jest tu za co chwalić i uwielbiać Pana, taka to dziwna tajemnica boskiej łaskawości Jego. Wiem o niejednej duszy, które co do tych różnych rodzajów i sposobów mowy wewnętrznej wielkie miewały wątpliwości (zwłaszcza jedna, która przez to przechodziła (11), a jest ich więcej) i nie mogą ich zrozumieć. Osoba owa dostępując bardzo często tej łaski od Pana, z wielką pilnością nad nią się zastanawiała. Główną i największą wątpliwość w pierwszych początkach miała tę, czy głos i słowa, które słyszy nie są prostym tylko urojeniem wyobraźni. Złudzenia diabelskie łatwiej jest rozpoznać, bo jakkolwiek za pomocą subtelnej przebiegłości swojej duch zły umie się przebierać w anioła światłości, nie potrafi tu jednak dokonać nic więcej, tylko to, że podrabia mowę Bożą w słowach tak jasnych i wyraźnych, że słysząc je, niepodobna wątpić o tym, że się je słyszało i rozumiało prawie tak, jak kiedy mówi duch prawdy. Lecz nigdy nie zdoła podrobić owych skutków przedziwnych, które, jak opisałam wyżej, słowo od Boga sprawuje. Nie da duszy ani owego pokoju, ani wewnętrznego oświecenia, raczej sprawi w niej niepokój i zamieszanie. Ostatecznie jednak szkoda, jaką wyrządzić może, będzie nieznaczna albo i żadna, jeśli jeno dusza ma pokorę i wiernie trzyma się tej zasady, którą wyżej zaleciłam, że choćby coś wyraźnie słyszała, nigdy nie powinna zabierać się do działania bez upoważnienia odpowiednich osób.

17. Jeśli kiedy usłyszysz w sobie słowa tchnące szczególną na ciebie łaskawością, pełne pociech rozkosznych i pieszczot (s.148) duchowych, dobrze uważaj na siebie, czy nie zaczynasz mieć o sobie wyższego rozumienia. Im czulej brzmią te słowa, a ty nie czujesz w sobie tym głębszego zawstydzenia, bądź pewna, że słowa te nie pochodzą z ducha Bożego. Bo jest to prawda niezawodna, że gdy mowa taka jest od Boga, dusza, im większą Pan jej łaskawość okazuje, tym szczerzej gardzi sobą, tym żywiej pamięta na grzechy swoje i tym goręcej, bez względu na własny pożytek, wszystką wolę, pamięć i wszystkie władze swoje pragnie poświęcić na cześć i chwałę Boga. Za nic ma wszystko, cokolwiek mogła uczynić dobrego, lęka się wielce, aby w czymkolwiek nie rozminęła się z wolą Bożą, mocniejsze ma przekonanie, że niegodna jest takich łask, że zasłużyła tylko na piekło. Jeśli dary i łaski użyczane ci na modlitwie, chociażby były wielkie, nadzwyczajne i liczne, takie w tobie skutki sprawują, nie bój się, ale ufaj w miłosierdziu Pana, który wierny jest i nie dopuści tego, by diabeł cię oszukał; chociaż i z taką ufnością zawsze jest dobrze chodzić w świętej bojaźni Bożej.

18. Kogo Pan nie prowadzi tą drogą, temu może się zdawać, że te dusze mogłyby się uchronić niebezpieczeństw, jakie na tej drodze im grożą; mogłyby przecież nie słuchać tych słów, jeśli dochodzą ich z zewnątrz, albo jeśli to są słowa wewnętrzne, odwrócić od nich uwagę.

Nie mogłyby, odpowiadam, jest to zupełne niepodobieństwo. Nie mówię o takich słowach, które człowiek sam wyobraża sobie, że słyszy. Takie bowiem urojenia wyobraźni, zwłaszcza gdy słowa te nie tyczą jakiej rzeczy, mającej szczególną wagę dla słyszącego, dlatego że ich pragnie — każdy, kto chce, może puścić mimo siebie i na nic nie zważać. Ale do kogo Bóg mówi, ten nie może nie słyszeć albo myśleć o czym innym. Ten bowiem, który mocen był rozkazać słońcu — na prośbę Jozuego, jeśli dobrze pamiętam — aby stanęło (12), mocen jest kazać stanąć i władzom duszy i wszystkiemu jej wnętrzu. Nie masz takiej siły, która by zdołała uchylić się od tego rozkazu. Jasno po tym dusza poznaje, że inny jest i większy od niej Pan, (s.349) który włada tą twierdzą jej, a poznanie to pobudza ją do czci i najgłębszej pokory.

Niechże On w boskiej dobroci swojej użycza nam łaski, abyśmy umiały, jak mówiłam, patrzeć tylko tego, co się jemu podoba, a o sobie samych zupełnie zapomnieć, amen.

Obym była zdołała jasno wyłożyć to, co objaśnić zamierzałam, aby stąd dla dusz, którym Pan użycza tej łaski, była jaka pożyteczna rada i wskazówka.


(1) Zob. V, l, 9-11; 4, 3 n. — Święta odnosi się tu do wspomnianej łaski “widzeń”.

(2) Zob. Życie, 28, 14; mówi tu Święta o sobie.

(3) Tak postępowała zawsze św. Teresa. Szczególną miłością kochała tych, którzy jej większą przykrość lub zniewagę wyrządzili (por. Życie św. Teresy przez Karmelitankę z Caen, r. II, r. 31).

(4) Mówi tu Święta o sobie samej. Słowa te pisała pod koniec 1577, a cierpienia, o których pisze, atakowały ją już od r. 1537 (por. Życie, r. 4-6); nawiązuje tu także do ciemności związanych z modlitwą zjednoczenia (tamże, 4, 7).

(5) Zob. Życie, r. 5.

(6) Mowa tu o samej św. Teresie i o o. Baltasarze Alvarez; por. Życiu 13, 30. Słowa następne odnoszą się do Życia 30, 12.

(7) W teologii mistycznej rozróżnia się trzy rodzaje szeptów wewnętrznych czyli mów Bożych (podobnie jak są również trzy rodzaje objawień czyli wizji). Pierwsze mowy są cielesne: Bóg tak przemawia, że słyszy się Jego słowa zmysłem słuchu. Drugie są wyobrażeniowe, których nie słyszy się słuchem ciała, ale pojmuje się władzą wyobrażenia, tak jakby się je słyszało. Trzecie wreszcie mowy są czysto duchowe czyli rozumowe. Bóg wtedy wyraża to, co chce powiedzieć, w samą głębię duszy, bez żadnego głosu, słów czy kształtów. Ten ostatni sposób najsilniej działa na duszę, bo dotyka największej jej głębi, samej jej istności (por. Franciscus a Sto Thoma,. Medulla Mystica, tract. VI, c. I). O tych mowach Bożych mówi również obszernie św. Jan od Krzyża, Droga na Górę Karmel, ks. II, rr, 26—30.

(8) Święta mówi tu o samej sobie; zob. Życie, 25, 14-19; 30, 14.

(9) Jon r. l i 4. — Ową “jedną duszą” jest sama Święta, czego bez wątpienia dowodzi r. 20, 12 Księgi fundacji.

(10) Święta nawiązuje tutaj do słów Chrystusa; “Kto was słucha, Mnie słucha” (Łk 10, 16).

(11) Jest nią Święta: zob. Życie 25, 14-19.

(12) Joz 10, 12-13; por. Życie 25, l.

 

MIESZKANIE SIÓDME


ROZDZIAŁ l

Mówi o wielkich łaskach, jakich Bóg użycza duszy, która dostąpi szczęścia wejścia do tego mieszkania siódmego. — Jak między duszą a duchem, choć to jedna istność, zachodzi pewna różnica. — Są to rzeczy ważne.

l. Po tylu wielkich rzeczach, które wam dotąd o tej drodze duchowej powiedziałam, może wam się zdaje, siostry, że nic już nie pozostaje do powiedzenia. Wielki byłby to błąd tak sądzić. Wielmożność Boga nie ma granic, nie mają granic i dzieła Jego. Kto obliczy wszystkie zmiłowania Jego i wszystkie cuda łaski Jego? Takiemu rachunkowi żaden umysł nie sprosta, więc nie dziwujcie się temu wszystkiemu, choć to rzeczy niesłychane, co się dotąd tu powiedziało, ani tym rzeczom jeszcze większym, które jeszcze powiem. Wszystko to jedna maleńka cyfra w olbrzymiej sumie nieskończonych spraw Bożych.

Wielkie w tym uznawajmy nad nami miłosierdzie Jego, iż raczył jednej udzielić tych boskich darów swoich, abyśmy przez nią wszystkie mogły o nich się dowiedzieć. Im lepiej bowiem poznamy tę łaskawość, z jaką nieskończony Majestat Pana udziela siebie stworzeniom, tym większe będziemy Jemu oddawały dziękczynienia i chwałę, tym usilniej będziemy się starały nie ważyć sobie lekko tej duszy, w której On takie ma upodobanie. Prawda, że każdy ma duszę, ale nie wszyscy tak wysoko ją cenimy, jak tego jest godne stworzenie, na wyobrażenie i podobieństwo Boga uczynione, i dlatego mało kto wie o tych przedziwnych tajemnicach, jakie się w niej zawierają. Niechaj Pan, jeśli taka będzie boska wola Jego, raczy sam ręką (s.414) moją kierować, dać mi zrozumienie i natchnąć mi słowa odpowiednie, abym umiała choć w cząstce jakiej opisać wam te wielkie rzeczy, które mam do powiedzenia, a które On objawia duszy, wprowadzonej do tego mieszkania. Długo i gorąco o to Go prosiłam; boć wiadomo Jemu, przed którym nic nie ma ukrytego, że nic innego nie mam tu na celu, jeno to, by zmiłowania Jego nie zostały w ukryciu, by głośniej było chwalone i sławione święte Imię Jego.

2. Ufam, siostry, że nie dla mnie, ale dla was, nie odmówi mi tej łaski, byście dobrze zrozumiały, czego wam potrzeba, aby nie było z waszej strony przeszkody do tych błogosławionych między Oblubieńcem a duszą waszą zaślubin, które takie niewypowiedziane, jak zobaczycie, skarby bogactw niebieskich na duszę sprowadzają. O Boże wielki! Jakże może nie drżeć takie nędzne jak ja stworzenie, gdy ma mówić o takiej rzeczy, tak nieskończenie wyższej nad wszelką jego zasługę i nad samoż jego pojęcie! Wielki mię, przyznaję, na samo to wspomnienie wstyd ogarnia, i już myślałam sobie, czy nie byłoby lepiej w kilku krótkich słowach to ostatnie mieszkanie zakończyć, zwłaszcza że mógłby kto sądzić, że mówię o tych rzeczach z własnego doświadczenia, co byłoby nieopisanym dla mnie zawstydzeniem, bo znając siebie taką, jaką jestem, nie zniosłabym takiego o mnie mniemania ludzkiego; byłaby to rzecz straszna. Po głębszym jednak zastanowieniu się przyszłam do uznania, że wszystkie te strachy o to, co kto o mnie pomyśli, są tylko pokusą i małodusznością. Byleby Pan Bóg choć nieco więcej miał chwały, byleby ludzie choć nieco lepiej Go znali, co mi to szkodzi, choćby wszystek świat na mnie powstawał? Tym bardziej, że gdy to pisanie się ukaże, ja może już żyć nie będę. Niech będzie błogosławiony On, który żyje i żyć będzie na wieki, amen(1).

3. Gdy Pan ulituje się już nad tą duszą, która z tęsknoty do Niego taką mękę cierpiała i cierpi, a którą już sobie wybrał za oblubienicę, wtedy, nim dopełni duchowych z nią zaślubin, (s.415) wprowadza ją do tego siódmego mieszkania, które jest Jego własnym mieszkaniem. Podobnie bowiem jak mieszka w niebie, tak snadź ma w duszy drugie mieszkanie, w którym Jego boska wielmożność przebywa, które zatem możemy nazwać jakby drugim niebem (2). Łatwo stąd zrozumiecie, siostry, jak wiele na tym zależy, byśmy, dlatego że nie widzimy duszy, nie wyobrażały jej sobie jakby jakąś masę ciemną. Pospolicie ludzie widzą tylko tę światłość dzienną, która ich zewnątrz oświeca, a nie wiedząc o tym, że jest inna światłość wewnętrzna, która oświeca duszę, wnoszą, że w duszy muszą panować pewne ciemności. Że ciemno jest w duszy, nie żyjącej w stanie łaski, tego nie przeczę. Nie dla braku światła, gdyż Słońce Sprawiedliwości jest w niej, ale ona uczyniła siebie niezdolną, by mogła ogarnąć światłość, jak o tym, jeśli dobrze pamiętam, mówiłam w mieszkaniu pierwszym. Znam osobę, której było dano oglądać w widzeniu duszę w stanie grzechu śmiertelnego. Widziała tę nieszczęsne duszę, pogrążoną jakby w ciemnym lochu, związaną za ręce i nogi, niezdolną uczynić nic dobrego, co by miało zasługę przed Bogiem, i ślepą i niemą. Słusznie więc powinnyśmy się litować nad taką niedolą grzeszników, nie zapominając przy tym, że był czas, kiedy i my w podobnym stanie żyłyśmy i że nad nimi także może Pan jeszcze okazać miłosierdzie swoje, jak je okazał nad nami.

4. O to Go, siostry, ustawicznie błagajmy i niech ten będzie główny cel i przedmiot modlitw naszych. Modlić się za dusze w grzechu śmiertelnym leżące, prawdziwie to wielka jałmużna i uczynek w najwyższym stopniu miłosierny. Przedstawmy sobie człowieka, okutego w ciężkie kajdany, przywiązanego za ręce do słupa, umierającego z głodu, nie iżby mu brakło pożywienia, owszem, ma je tuż pod bokiem i wyborne, ale mając ręce związane, sięgnąć po nie i do ust go podnieść nie może. I tak mdlejąc od nieznośnej czczości we wnętrznościach, już kona, już prawie umiera. Czy nie byłoby to okrucieństwem (s.416) patrzeć na niego z założonymi rękami, a nie podać mu strawy, którą by się posilił? Ale co znaczy wszystka niedola tego człowieka w porównaniu z tysiąckroć gorszym, okropnym stanem duszy grzesznej, która skuta kajdanami, spętana więzami grzechu, pozbawiona łaski, która jest pokarmem i życiem jej, umiera śmiercią nie jak tamten doczesną, ale śmiercią wieczną! Czy nie widzicie, jakie by to było szczęście i dla niej, i dla was, gdybyście modlitwą waszą skruszyły jej kajdany? A więc na miłość Boga was proszę, nigdy w modlitwach waszych nie zapominajcie o tych nieszczęsnych duszach.

5. Ale tutaj nie o nich chcę mówić, lecz o duszach, które przez miłosierdzie Boże już uczyniły pokutę za grzechy swoje i żyją w stanie łaski. Dusza nie jest to, jak może która gotowa ją sobie przedstawić, jakaś drobina, gdzieś schowana w kącie i w ciasnych granicach zamknięta. Jest to prawdziwy świat wewnętrzny, w którym dosyć jest miejsca na tyle wielkich i pięknych mieszkań, o których wam mówiłam; i tak słusznie być powinno, skoro we wnętrzu tej duszy jest mieszkanie Boga samego.

Do tego swego mieszkania Pan nasamprzód wprowadza duszę, gdy chce ją uszczęśliwić łaską tych boskich zaślubin. Spełniają się one w inny sposób, niż kiedy przedtem dawał jej zachwycenia albo ów rodzaj duchowego złączenia, które się zowie modlitwą odpocznienia. I tam, jestem o tym przekonana, jednoczył ją z sobą, ale dusza wtedy miała to uczucie, jakoby cząstką pewną tylko dano jej było wejść do tego wnętrza, do którego tu ją w tym mieszkaniu siła niepowstrzymana całą pociąga. Lecz to w gruncie nie stanowi różnicy, czy w ten sposób, czy w inny, zawsze ją Pan z sobą jednoczy; tylko że zarazem czyni ją ślepą i niemą, jak Pawła świętego w chwili jego nawrócenia, odbierając jej wszelką władzę, że nie może poznać, jaka to łaska, którą się cieszy, i jakim sposobem nią się cieszy. Wielka rozkosz, w jaką wtedy opływa, polega na tym, że czuje siebie tak bliską Boga i złączoną z Bogiem; ale samaż ta rozkosz i to złączenie zawiesza wszystkie jej władze, tak iż nic nie jest zdolna poznać i zrozumieć. (s.417)

6. Tu dzieje się inaczej. Tu już Bóg w swojej dobroci zdejmuje duszy łuski z oczu, aby sposobem nadzwyczajnym ujrzała choć w części i poznała łaskę, jaką Pan ją zaszczyca. Wprowadzona do tego mieszkania siódmego, dostępuje wysokiego widzenia umysłowego. Cudownym, Bogu samemu wiadomym, sposobem ukazuje jej się Trójca Przenajświętsza, w płomiennej jasności, na podobieństwo olśniewającego obłoku, która naprzód ogarnia duchowy szczyt duszy i w tej jasności, niewypowiedzianym sposobem poznania, widzi dusza wszystkie razem trzy Osoby i każdą oddzielnie, i z przewyższającą pewnością prawdy poznaje, jako wszystkie te trzy Osoby są jedną istnością, jedno wszechmocnością i mądrością, jednymże Bogiem. I to, co tu poznajemy przez wiarę, to tam, rzec można, poznaje dusza przez widzenie, choć oczy ciała zarówno jak i duszy nic nie widzą, bo nie jest to widzenie przez wyobraźnię. W takim widzeniu trzy Osoby Boskie siebie duszy udzielają i mówią do niej, i dają jej zrozumienie tego, co Pan mówi w Ewangelii, że jeżeli Go kto miłuje, będzie zachowywał Jego naukę, a Ojciec Jego umiłuje go i przyjdą do niego, i będą u niego przebywać (3).

7. O Boże wielki! Jakaż to różnica słyszeć te słowa i z wiarą je przyjmować, a czuć i rozumieć w taki sposób całą ich prawdę! Dusza, o której mówię, w ciągłym żyje zdumieniu, rosnącym z dniem każdym. Ma to uczucie, że te Boskie trzy Osoby nigdy nie odeszły od niej; jasno widzi, w sposób wyżej opisany, że mieszkają we wnętrzu, w najgłębszym wnętrzu jej, jakby w głębi jakiejś bezdennej. Nie mając nauki, nie potrafi wytłumaczyć, jaka to głębia, ale czuje to, że tam mieszka z nią to boskie towarzystwo (4).

8. Myślicie może, że takiej dostąpiwszy łączności z Bogiem, dusza powinna w ciągłym być zachwyceniu, a cała pochłonięta tym wewnętrznym widzeniem, niczym się już zająć nie potrafi. — Mylicie się; z większą owszem niż (s.418) przedtem swobodą i zapałem oddaje się ona wszystkiemu, co się odnosi do służby Bożej, i tylko w chwilach wolnych od zajęć rada przestaje sam na sam z słodkim towarzystwem swoim. I nigdy, chybaby pierwsza sprzeniewierzyła się Bogu, nie odbierze jej Bóg tego jasnego, oczywistego poznania swojej w niej obecności. Ona też wielką ma ufność, że Bóg, skoro jej użyczył tej łaski, nie dopuści tego, by ją miała postradać. Ale choć wie i czuje, że słusznie to sobie obiecywać może, nie zaniecha jednak z większą jeszcze niż dotąd pilnością czuwać nad sobą, by snadź nie obraziła czym Pana i Oblubieńca swego.

9. Rozumie się, że ustawiczne to widzenie Bożej obecności nie jest w dalszym ciągu tak zupełne, czyli raczej tak jasne, jak gdy pierwszy raz się objawi, albo gdy spodoba się Bogu w danej chwili wznowić duszy tę łaskę w pierwszej jasności jej i sile. Gdyby bowiem ta jasność trwała ciągle, niepodobna byłoby duszy widzieć nic innego, ani nawet obcować z ludźmi. Ale choć jasność się zmniejsza, zawsze jednak dusza, ile razy wejdzie w siebie, znajdzie tam to najświętsze swoje towarzystwo. Gdyby w chwili, gdy znajdujesz się, dajmy na to, w jasnym i widnym pokoju w towarzystwie z drugimi, nagle zamknięto okiennice, już byś nie widziała obecnych, bo zrobiło się ciemno. Ale choć ich w tej ciemności nie widzisz i, póki nie będzie światła, widzieć nie możesz, wiesz przecież i masz pewność, że zawsze są w pokoju. Tak jest poniekąd i z tym widzeniem wewnętrznym; z tą tylko różnicą, że gdy okiennice otworzysz, towarzystwo twoje znowu zobaczyć możesz, a tutaj dusza nie może tego. Nie jest w jej mocy, gdy zechce wznowić w sobie owo widzenie; na to potrzeba, by na rozkaz Pański otworzyły się okiennice umysłu i to zrządza Pan, gdy zechce, nie wedle upodobania duszy, jeno wedle upodobania swego; dość tej łaski i tego miłosierdzia Jego, że nigdy jej nie opuszcza i taką jej daje niewątpliwą pewność obecności swojej.

10. Boska wielmożność Jego chce snadź duszę przygotować tu do większych rzeczy, bo jasna rzecz, że taka łaska skuteczną musi jej nieść pomoc do wszelkiego postępu w (s.419) doskonałości, jak i do pozbycia się strachów, jakimi inne łaski nieraz ją przejmowały, o których w swoim miejscu mówiłam. Tak i było z tą duszą (5). Widziała w sobie postęp pod każdym względem i, w najcięższych nawet utrapieniach i w sprawach najtrudniejszych, rdzeniem duszy nigdy, tak jej się zdawało, nie wyszła z onego wewnętrznego swego z Bogiem mieszkania. Stało się w niej, rzekłbyś, jakby rozdwojenie między wyższą a niższą częścią duszy. W ciężkich, jakie niebawem po użyczeniu jej tej łaski. Bóg na nią dopuścił krzyżach, ta druga narzekała na pierwszą, jak Marta na Marię (6), i nieraz wymawiała jej, że ciągle tylko siedzi sobie, używając do woli błogiego odpocznienia, a ją pozostawia samą wśród tylu utrapień i posług i do uczestnictwa w rozkoszach swoich jej nie dopuszcza.

11. Wyda się wam to dziwne, córki, ale tak jest prawdziwie. Chociaż dusza, jak wiemy, jest jedną niepodzielną istnością, to, co mówię o onym w niej rozdwojeniu, nie jest tylko przywidzeniem, jest to, owszem, stan zwykły duszy do tej wysokiej łaski podniesionej. Rzeczy wewnętrzne w taki sposób, powtarzam, jej się przedstawiają, że jakkolwiek dusza i duch są jedno, bardzo wyraźnie jednak czuje w sobie pewną między tym dwojgiem różnicę (7). Rozdzielenie to w wysokim stopniu subtelne, ale daje się sprawdzić w sposób niewątpliwy, i zdarza się nieraz, że jedna strona duszy działa tak, a druga inaczej, wedle smaku, jakiego spodoba się Panu im udzielić. Między duszą również a władzami jest, zdaniem moim, różnica, i te dwie rzeczy nie są zupełnie jedno (8). Ale tyle jest we wnętrzu naszym subtelnych różności, że zuchwałością byłoby z mojej strony, gdybym się ważyła je objaśniać. Przyjdzie (s.420) dzień, że to wszystko jasno ujrzymy i zrozumiemy, jeśli Pan w miłosierdziu swoim raczy nas dopuścić tam, kędy wszelkie tajemnice będą wybranym Jego objawione.

ROZDZIAŁ 2

Mówi dalej o tym samym. — Objaśnia, czym się różni duchowe zjednoczenie z Bogiem od rzeczywistych duchowych zaślubin. — Objaśnienie tej różnicy za pomoc;) odpowiednich porównań.

1. Mówmy teraz o owych duchowych boskich zaślubinach, chociaż wielka ta łaska nie może się dokonać w tym życiu w sposób zupełnie doskonały. Póki bowiem żyjemy w ciele, zawsze jeszcze możemy oddalić się od Boga i tym samym wysokie to szczęście postradać.

Pan, gdy pierwszy raz użycza duszy tej łaski, ukazuje się jej przez widzenie wyobraźni w swoim najświętszym Człowieczeństwie, aby dobrze wiedziała i wątpić o tym nie mogła, że dostępuje tak niesłychanego daru. Innym może objawia się w innym kształcie; lecz ta, o której tu mówię, w takiej Go postaci widziała. Było to w chwilę po przyjęciu Komunii świętej. Pan stanął przed nią z wielką jasnością, wdziękiem i majestatem, takim, z jakim zmartwychwstał i rzekł do niej, że czas już, aby Jego sprawy wzięła za swoje własne, a On będzie miał pieczę o jej. Inne jeszcze potem dodał słowa, które łatwiej sercem odczuć, niż usty wyrazić.

2. Mogłoby się zdawać, że widzenie to nie było rzeczą nową, bo już przedtem nieraz Pan ukazał się jej w takiej samej postaci. Ale taka tu była ogromna różnica, że po tym widzeniu pozostała całkiem nieprzytomna i przerażona; raz, dla samej, nierównie potężniejszej jego siły; po wtóre, dla głębokiego znaczenia słów, które Pan do niej mówił; po trzecie wreszcie dlatego, że Pan jej się ukazał w najgłębszym wnętrzu duszy, a podobnego widzenia, całkiem wewnętrznego, z wyjątkiem jedynie tego, o którym była mowa w poprzedzającym rozdziale, (s.421) nigdy jeszcze nie miała (9). Trzeba wam wiedzieć, że między wszystkimi widzeniami poprzednich mieszkań, a widzeniami tego siódmego, różnica jest ogromna, a zrękowiny duchowe, które się zawierają w tamtych, tak się mają do duchowych zaślubin, spełniających się w tym ostatnim, jak się ma zobopólny do siebie stosunek dwojga narzeczonych do stosunku dwojga małżonków, którzy związani węzłem dozgonnym, już się, póki żyją, rozłączyć nie mogą.

3. Używam, jak już mówiłam, tych porównań, w braku innego, odpowiedniejszego sposobu objaśnienia rzeczy. Lecz ma się rozumieć, że nie ma tu myśli o ciele, jak gdyby dusza już w nim nie mieszkała i była czystym duchem. Tym bardziej jeszcze nie ma tego w tym małżeństwie duchowym, bo tajemnicze to zjednoczenie spełnia się w najgłębszym wnętrzu duszy, które snadź jest miejscem, kędy mieszka sam Bóg, i nie potrzeba Mu drzwi, aby wszedł do niego. O drzwiach tu mówię, bo wszelkie łaski, o jakich dotąd mówiłam, przez zmysły i władze, jakby drzwiami wnikały do duszy, a i samo ono ukazanie się boskiego Człowieczeństwa nie inaczej, jak mniemam, się stało. Ale przy zawarciu tego duchowego małżeństwa rzecz się ma zupełnie inaczej. Tutaj Pan zjawia się w onym wnętrzu duszy nie w widzeniu przez wyobraźnię, jeno w widzeniu umysłowym i to jeszcze subtelniejszym od poprzednich; wchodzi drzwiami zamkniętymi, jak wszedł do Apostołów i pozdrowił ich, mówiąc: “Pokój wam” (10). Tak głęboka to tajemnica, tak wysoka łaska, której Bóg tu w jednej chwili duszy udziela, tak niewypowiedziana rozkosz, która tu duszę przenika, że nie wiem, z czym to wszystko porównać. Bo snadź chce Pan w tej chwili, sposobem wyższym nad wszelkie widzenia albo smaki duchowe, objawić duszy chwałę, która ją czeka w niebie. Inaczej tego objaśnić nie zdołam i to jedno tylko wiem i rozumiem, że dusza, to jest sam duch tej duszy, staje się jedno z Bogiem, który, będąc najczystszym i najwyższym duchem, ducha tego z sobą jednoczy, chcąc tym (s.422) sposobem okazać miłość, jaką nas Boski Majestat Jego miłuje, i dać poznać niektórym duszom, do jakiego niepojętego stopnia ta miłość Jego dochodzi, abyśmy wszyscy znali i wysławiali boską nad nami łaskawość Jego. Taki ogromny, nieogarniony Majestat tak się raczy łączyć ze stworzeniem swoim, że na podobieństwo małżonka, nierozerwalnym węzłem związanego, nigdy nie opuści tej duszy, którą sobie poślubił.

4. Zrękowiny duchowe nie mają tej trwałości; zaręczeni mogą sią rozejść i nieraz się rozchodzą. Tak jest i z duchowym duszy złączeniem z Bogiem. Każde złączenie, choć z natury swojej jest skojarzeniem dwu rzeczy czy istot w jedno, może przecież się rozłączyć i każde pójdzie znowu w swoją stronę. Jakoż i w życiu duchowym tak bywa, że łaska zjednoczenia, której Bóg użyczy duszy na modlitwie, prędko przemija i dusza pozostaje znowu bez tej błogiej z Bogiem swoim społeczności, to jest, już jej nie czuje. Nie tak w tych zaślubinach duchowych, tu dusza ciągle zostaje z Bogiem swoim w owym wnętrzu najgłębszym i nigdy się z Nim nie rozłącza. Chcąc to o ile możności objaśnić, powiedziałabym, że zjednoczenie w zrękowinach jest to jakoby tak ścisłe spojenie dwu świec, iżby obie jedno światło dawały, albo jak samaż świeca, w której wosk, knot i płomień w jedną całość się schodzą. Można jednak rozdzielić te świece i będą znowu dwie, albo i samą świecę można tak rozłożyć, iż będzie osobno knot a osobno wosk. Po drugie zaś, w zaślubinach duchowych, zjednoczenie jest to jakby woda z nieba, deszczem czy rosą padająca do rzeki albo do zdroju i z wodą tychże się zlewająca. I tu już nikt tych dwóch wód nie rozdzieli ani nie rozróżni, która jest z nieba, a która ze zdroju czy z rzeki. Można je porównać jeszcze do strumienia wpadającego do morza i nierozdzielnie w nim wody swoje zanurzającego, albo jeszcze do światłości dziennej, dwoma oddzielnie oknami do pokoju wpadającej, a przecież jedną światłość stanowiącej.

5. Może to miał na myśli święty Paweł, gdy mówił, że “kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem (11), (s.423) wskazując na owo wzniosłe małżeństwo, w którym Majestat Boski sprawuje takie między sobą a duszą zjednoczenie. I te drugie słowa Apostoła: “Dla mnie bowiem żyć — to Chrystus, a umrzeć — to zysk” (12), dusza tu może, jak sądzę, zastosować do siebie. Tu bowiem już duchowy on motyl, o którym mówiliśmy, umiera z rozkoszą, bo już życiem jego jest Chrystus.

6. Że tak jest, to w dalszym następstwie dusza coraz lepiej poznaje po skutkach. Czuje bowiem coraz wyraźniej, że Bóg sam jest sprawcą i dawcą jej życia; świadczą jej o tym tajemne natchnienia i porywy, częstokroć tak żywe i głębokie, że żadną miarą nie może wątpić o boskim ich źródle, a które, choć ich wyrazić i opisać nie zdoła, nieraz jednak do takiej dochodzą potęgi, że mimo woli jej wybuchają w słowach gorącej miłości i tęsknoty. O życie życia mego! O podporo, która mię wspierasz! — takie i tym podobne słowa, w niepowstrzymanym uczuć tych wezbraniu, dusza jakby poniewolnie z siebie wydaje. Wtedy z piersi Miłości wiekuistej, którymi Bóg bezprzestannie karmi tę duszę, falami spływa mleko pociech niebieskich na pokrzepienie wszystkiej czeladzi twierdzy. Chce Pan, by i im dostała się jaka cząstka tej nieogarnionej rozkoszy, w jaką opływa dusza, i dlatego, z tej głębokiej rzeki, w której się pogrążyła maluczka ona kryniczka, chwilami wypuszcza strumyki wody żywej, aby i ci, którzy w potrzebach domowych służą tym dwojgu oblubieńcom, mieli z niej ochłodę i pokrzepienie. Podobnie jak ten, kto by został nagle polany wodą, uczułby to bez wątpienia i nie mógłby nie uczuć, choć się tego nie spodziewał, tak, i z większą jeszcze pewnością, dusza tu czuje te ukryte w niej działania i boskie ich źródło. Jak bowiem woda spływająca jawnie świadczy o tym, że jest źródło, z którego ona wypływa, tak również jasno dusza czuje i widzi, że jest we wnętrzu jej Wyższy nad nią, który ją wodą żywą, z Niego płynącą, ochładza i wypuszcza te strzały, które ją ranią, i życie daje duchowemu jej życiu. Że jest w niej Słońce, wielką światłością jaśniejące, które z wnętrza jej (s.424) promienie tej światłości swojej na wszystkie jej władze rozsyła. Sama zaś — jak mówiłam — nigdy nie wychodzi z tego ogniska swego wnętrza i nic tam nie zdoła pokoju jej zakłócić, bo ma w pośrodku siebie Tego, który jak apostołom zgromadzonym przyniósł i oznajmił swój pokój, tak mocen jest i jej go dać i zachować.

7. Przychodzi mi na myśl, że to pozdrowienie Pana, równie jak te słowa, które rzekł do świętej Magdaleny, by szła w pokoju (13), musiały w swoich skutkach dużo więcej zdziałać niż to, co oznajmiało samo ich brzmienie. Słowo Boga do nas jest w nas czynem; zatem i owe słowa w tych duszach, już należycie przysposobionych, musiały zdziałać ten skutek, że usunęły z nich wszystko, cokolwiek w duszy ludzkiej jest cielesnego i uczyniły je czysto duchowymi, aby duchem mogły zawrzeć te niebieskie zaślubiny z Duchem nie stworzonym. Bo rzecz pewna, że gdy dusza wypróżni siebie z wszelkiego przywiązania do rzeczy stworzonych, i oderwie się od nich dla miłości Boga, Bóg niechybnie napełni ją samym sobą. W tej myśli Pan Jezus — nie pamiętam, w którym miejscu to napisano — modląc się za apostołami swymi, prosił Ojca, aby byli jedno z Ojcem i z Nim, jak Pan nasz Jezus Chrystus jest w Ojcu a Ojciec w Nim (14). Powiedzcie, jaka może być większa miłość nad tę, która się w tych słowach objawia? A do tej miłości przystęp nikomu z nas nie jest wzbroniony, bo tak jeszcze mówi Pan: “Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie”. I dodaje: “Ja w nich”.

8. Wielki Boże, jakże te słowa prawdziwe! Jak je rozumie dusza, gdy w tych zaślubinach duchowych widzi je sprawdzone na sobie! I jakże moglibyśmy wszyscy je zrozumieć, gdybyśmy z własnej winy naszej nie pozbawiali siebie tego szczęścia! Słowo Jezusa Chrystusa, Króla i Pana naszego, nie może zawodzić; ale my Jemu i sobie czynimy zawód, nie starając się o należne przysposobienie siebie, nie uchylając się (s.425) od tego wszystkiego, co może nam tę światłość przysłonić i dlatego, nie mając światła, nie widzimy siebie w tym zwierciadle, na które patrzymy, a którym jest wyobrażenie nasze.

9. Gdy więc, jak mówiłam, Pan wprowadzi duszę do tego swego mieszkania, którym jest jej własne wnętrze, dusza ta staje się podobna do nieba empirejskiego, w którym mieszka Bóg. Bo jak ta najwyższa sfera nieba nie obraca się, zdaniem uczonych, jak inne (15), tak i w duszy, gdy wejdzie do tego siódmego mieszkania, ustają wszelkie poruszenia, jakim przedtem podlegała w swoich władzach i w wyobraźni, które tu już szkodzić jej ani pokoju jej zakłócić nie mogą.

Czy to ma znaczyć, że dusza, gdy dojdzie do tego stanu i tę łaskę otrzyma od Boga, już jest pewna zbawienia swego i zabezpieczenia od upadku? Bynajmniej; oświadczam, owszem, i ostrzegam, że gdziekolwiek, pisząc o tych rzeczach, mówię o bezpieczeństwie duszy, zawsze to ma się rozumieć z tym warunkiem, że jeśli boska łaskawość Pana nie przestanie trzymać jej w swym ręku i jeśli ona Jego w niczym nie obrazi. To przynajmniej wiem z pewnością, że dusza ta (15a), na którą wciąż tu się powołuję, choć podniesiona do tego stanu i już lata całe (16) w nim zostaje, nie ma siebie za bezpieczną, ale raczej z większą niż przedtem bojaźnią Bożą postępuje, strzeże się wszelkiej najmniejszej obrazy Bożej i najgorętszą, jak się w dalszym ciągu powie, pała żądzą służenia Bogu. Ciągły przy tym czuje żal i wstyd, że tak mało dla Niego uczynić jest zdolna, kiedy tak wiele Mu jest winna. Jest to dla niej niemały krzyż i prawdziwa, bardzo ciężka pokuta. Co do umartwień bowiem i surowości, im ostrzejszą czyni pokutę, tym większej doznaje z niej rozkoszy. Prawdziwa dla niej pokuta jest wtedy, gdy Bóg jej odbiera zdrowie i siły do czynienia pokuty. Choć w poprzednich już mieszkaniach mówiłam, jak wielkie to dla (s.426) duszy utrapienie, to przecież jest ono bez porównania większe. Wszystko to pochodzi z gruntu, z którego teraz życie jej wyrasta, bo wszak drzewo zasadzone nad ściekaniem wód i większą ma świeżość, i obfitszy owoc wydaje. Cóż zatem dziwnego, że takie w tej duszy pragnienia mnożą się i rosną, kiedy istotny duch jej jedno się stal z ową wodą z nieba, o której mówiliśmy.

10. Wracając wszakże do tego, co mówiłam wyżej o pokoju, jakiego dusza w tym mieszkaniu używa, nie sądźmy, by i władze, i zmysły, i namiętności zostawały zawsze w takimże pokoju; dusza sama tylko nigdy go nie traci. I w tym mieszkaniu nie brak takich chwil, kiedy srożą się walki, dolegają utrapienia i trudy; bywa to nawet stan zwyczajny. Ale utrapienia te dusza tutaj nie tak odczuwa, by mogły zamącić jej pokój.

Co się zaś tyczy tego wnętrza duszy, tego ducha, o którym tu mówię, jest to rzecz tak trudna do wytłumaczenia, a także i do uwierzenia, że obawiam się, siostry, byście wobec mojej nieudolności nie miały pokusy odmówienia wiary moim słowom. Może to w rzeczy samej wydawać się niepodobną do pogodzenia sprzecznością, że dusza, jak mówię, cierpi utrapienia i smutki, a przy tym jednak w doskonałym zostaje pokoju. Spróbuję wam to wytłumaczyć za pomocą jednego lub drugiego porównania; daj Boże, by one miały jaki sens; ale choćby go nie miały, tego zawsze pewna jestem, że tak jest, jak wam mówię.

11. Król, na przykład, choć może w rządach swoich ciężkie ma zawikłania i kłopoty, choć może wojny srożą się w jego królestwie, sam przecież spokojnie mieszka w swoim pałacu. Tak i tu, choć w innych mieszkaniach zdarzają się różne rozruchy, pełzają gady jadowite, słychać krzyki i zgiełk, wszystko to nie dosięga duszy w tym siódmym mieszkaniu będącej, ani jej nie zdoła stamtąd wyprowadzić. Wrzawa i zgiełk, dochodzące do jej uszu, sprawują jej niejaką przykrość, ale zmieszać jej i pokoju jej odebrać nie zdołają, bo tu (s.427) namiętności już są pokonane i boją się bliżej przystąpić, wiedząc, że będą tylko z tym większym wstydem odparte.

Albo drugie porównanie. Boli kogo ciało, ale głowa zdrowa, więc choć cierpią wszystkie członki, głowa nie cierpi.

Sama się śmieję z tych moich porównań i widzę ich niedoskonałość, ale nie mam lepszych. Wszakże, jakkolwiek one wam się wydadzą, to, co powiedziałam, jest prawdą.

ROZDZIAŁ 3

Opowiada o wielkich skutkach, jakie sprawia ten najwyższy stopień modlitwy. — Jaka jest uwagi godna różnica między tymi skutkami a łaskami, jakie dusza osiąga w mieszkaniach poprzednich.

1. Już więc możemy powiedzieć, że umarł nasz motyl, niewypowiedzianym radując się weselem, iż znalazł w sobie miejsce odpocznienia, iż żyje w nim Chrystus. Zobaczmy teraz, jakie jest życie tej duszy w Chrystusie umarłej i czym się ono różni od tego, jakim żyła sama w sobie? Po skutkach poznamy, czy jest w niej prawdziwie to, co się o tym siódmym mieszkaniu powiedziało. Skutki te, o ile rzecz rozumiem, są następujące:

2. Najprzód, zapomnienie o sobie tak zupełne, jakby ta dusza już nie istniała. Bo, jak już mówiłam, cała jej istność takiego kształtu i kierunku nabrała, że już nie zna siebie, ani już nie myśli dla siebie, ani o niebie, ani o życiu, ani o czci własnej, jeno wszystka jest oddana i poświęcona szerzeniu czci Bożej. Snadź owe słowa, które Pan rzekł do niej, aby miala pieczę o sprawach Jego, a On będzie pamiętał o sprawach jej, wydały swój skutek i w czyn się zamieniły. Nie troszczy się o siebie, cokolwiek by na nią przyjść mogło i w tak zupełnym żyje zapomnieniu o sobie, jakby jej zgoła nie było. Sama przynajmniej w niczym już nie chciałaby być czymś, chyba tam tylko, gdzie widzi, że może w czymkolwiek przyczynić się, (s.428) choćby w rzeczy najmniejszej, do pomnożenia czci i chwały Bożej, bo za to każdej chwili ochotnie jest gotowa oddać życie.

3. Nie sądźcie jednak, córki, by dusza w tym zapomnieniu o sobie zaniedbała wszelkiej myśli o jedzeniu i śnie (jakkolwiek konieczność zaspokajania tych potrzeb niemałą dla niej jest męką), i nie troszczyła się o to, co z obowiązku stanu swego czynić powinna. Mówię tu tylko o rzeczach wewnętrznych. O sprawach bowiem i pracach zewnętrznych dość powiedzieć to jedno, że nie tylko się od nich nie uchyla, ale owszem, najwięcej cierpi, że to, co uczynić zdoła, w jej oczach jest niczym. Ale cokolwiek może i w czym tylko widzi służbę należną Panu, to z pewnością uczyni i żadna rzecz na świecie od tego jej nie powstrzyma.

4. Drugi skutek, jest to wielkie pragnienie cierpienia, ale nie takie już, jak przedtem, by jej pokój wewnętrzny odbierało. Tak głęboko bowiem tkwi w tej duszy górująca nad wszystkim żądza, by spełniła się w niej wola Boża, iż cokolwiek Boski Majestat zrządzi, to poczytuje za najlepsze. Każe jej Pan cierpieć — i owszem; nie każe — dobrze i tak, nie będzie się już tym udręczała, jak to czyniła dawniej.

5. Dusza taka czuje wielką radość wewnętrzną, gdy ją spotka prześladowanie, spokój, z jakim je znosi, o wiele jest głębszy niż w poprzednich mieszkaniach. Żadnego nie ma uczucia nienawiści czy urazy ku tym, którzy jej szkodzą albo szkodzić chcą, przeciwnie, szczególną ogarnia ich miłością, tak iż gdy ujrzy ich w jakim utrapieniu, serdecznie ich żałuje, gotowa wszystko ucierpieć dla uwolnienia ich od cierpienia. Szczerym też sercem poleca ich Bogu, a co większa, z radością zrzekłaby się łask, jakie otrzymuje od Pana, aby wszystkie przeszły na nich, aby już nie obrażali Boga.

6. Lecz jedna rzecz zwłaszcza nad wszystkie inne wydaje mi się dziwna. Widziałyście, jak wielkie utrapienia i cierpienia znosiła ta dusza, aby wreszcie mogła już umrzeć i cieszyć się Panem swoim. A teraz, kiedy osiągnęła to, czego pożądała, tak gorąco pragnie służyć Panu, przyczynić Mu chwały i duszom być pożyteczna, że już nie tylko nie chce umrzeć, ale raczej (s.429) chciałaby najdłuższe lata żyć w najsroższych cierpieniach, byleby przez nie mogła oddać chwałę Panu, choćby w rzeczy najmniejszej. I chociażby miała pewność, że dusza jej, wyszedłszy z ciała, natychmiast dostąpi szczęśliwości oglądania Boga, i chociażby jej jasno stała przed oczyma chwała, jaką cieszą się Święci, nie pragnie tej szczęśliwości i chwały zaraz osiągnąć. Chwałę swoją na tym zasadza, by mogła w czymkolwiek służyć Panu Ukrzyżowanemu, zwłaszcza gdy widzi, jak ciężko ludzie Go obrażają i jak mało jest tych, którzy by z zapomnieniem o sobie Jego chwały naprawdę we wszystkim szukali.

7. Zdarza się wprawdzie niekiedy, gdy na chwilę mniej żywo staje jej na myśli ten główny cel jej życia, a szczególnie gdy widzi, jak mało Jemu służy, że wracają jej znowu dawne owe tęskne pragnienia posiadania Boga i wyzwolenia się z tego wygnania. Niebawem jednak przyszedłszy do siebie i czując w sobie nieustającą obecność Bożą, na niej poprzestaje i znowu ofiaruje Boskiemu Majestatowi Jego gotowość swą do życia, jako najtrudniejszą ofiarę, jaką Mu może złożyć z siebie.

Śmierć bynajmniej nie jest jej straszną, przeciwnie, przedstawia jej się, jak słodkie zachwycenie. A wszystko to nie pochodzi z niej samej, ale od Boskiego Oblubieńca, który jak przedtem wzniecał w niej one żądze, z tak niesłychaną dla niej męką połączone, tak teraz daje jej te ciche i spokojne pragnienia. Niech będzie pochwalony za wszystko i błogosławiony na wieki.

8. Ostatecznie pragnienia jej nie mają już na celu, jak przedtem, pociech i smaków wewnętrznych; dość jej tego, że ma z sobą Pana swego, że już nie ona żyje, ale On w niej. A jako życie Jego na tej ziemi było jednym ciągłym krzyżem i męką, tak też, rzecz jasna, w niej działa, by życie jej było podobne do życia Jego, przynajmniej w pragnieniu, kiedy niedołężność jej nie zdoła dorównać mu czynem. Ale i do czynu, gdy widzi tego potrzebę, nie odmawia jej dobry Pan boskiej siły swojej.

Wielkie w tej duszy panuje oderwanie się od wszystkiego, (s.430) połączone z nieustającym pożądaniem albo samotności, albo też takiej pracy, z której by dusze miały pożytek. Żadnych już nie doświadcza oschłości ani udręczeń wewnętrznych, a myśli jej ciągle są złączone z Boskim Panem swoim z takim rzewnym i tkliwym uczuciem, że chciałaby nic innego nie czynić, jeno chwalić Go i chwalić. Jeśli zaś kiedy opuści się na chwilę. Pan sam ją budzi w sposób wyżej opisany. I widzi wtedy z zupełną jasnością, że ten impuls, nie wiem jak go nazwać inaczej, pochodzi, tak samo jak i owe gwałtowne, wspomniane już porywy, z głębi samegoż jej wnętrza. Tu daje się on odczuwać z wielką słodkością, ale źródło jego nie jest ani w myśli, ani w pamięci, ani w jakiej bądź innej władzy i w niczym dusza sama nie przyczynia się do jego wywołania. Jest to rzecz tak zwyczajna i tak często się powtarza, że dusza z wszelką uwagą przypatrzeć się mogła, że tak jest rzeczywiście. Jak ogień, choćby go najsilniej rozniecić, nigdy płomienia swego nie opuszcza w dół, ale niezmiennie w górę się wzbija ku niebu, tak i to poruszenie wewnętrzne, w głębinach duszy poczęte, wstępuje w górę i władze duszy rozbudza.

9. Zaprawdę, chociażby z tej wzniosłej łaski innego nie było pożytku nad ten, że objawia nam tę szczególną troskliwość Boga do udzielenia nam siebie i prośbę Jego niejako — bo inaczej tego nazwać nie można — byśmy zechcieli zostawać z Nim, to jedno już przeobfitą byłoby zapłatą za wszelkie trudy i cierpienia, jakie podjąć zdołamy dla doznania na sobie tych tak słodkich i przenikających podniet boskiej miłości Jego.

Wy, siostry, sądzę, już ich doznałyście, skoro, jak mam nadzieję, doszłyście już do modlitwy zjednoczenia, bo na tym stopniu Pan, jak mniemam, nigdy nie zaniecha wszczynać tych swoich zabiegów około duszy, jeśli tylko ona nie zaniecha chować przykazań Jego. Ile razy więc uczujecie w sobie te wewnętrzne poruszenia, pomnijcie, że pochodzą one z tego ostatniego mieszkania, kędy Bóg mieszka w duszy naszej i dzięki Mu czyńcie najgłębsze. Jest to bowiem poselstwo od Niego, jest to list miłosny, pisany do was ręką niewypowiedzianej (s.431) miłości Jego, a pisany w taki tajemniczy sposób, iżbyście wy same tylko treść jego i prośbę w nim wyrażoną rozumiały. Nie zaniedbujcie nigdy odpowiedzieć godnie na to wezwanie Jego Boskiego Majestatu, chociażbyście miały wiele zajęć zewnętrznych i stosunków z ludźmi. Czasem bowiem wśród takich zajęć spodoba się Panu dać wam to wezwanie miłosne. I bardzo łatwo możecie odpowiedzieć na nie, gdyż chodzi tu tylko o rzecz wewnętrzną: o jeden akt miłości, o powiedzenie tego, co mówił św. Paweł: “Panie, co chcesz, żebym uczynił?” (17)A On wam wtedy podda różne sposoby, przez które możecie Mu sprawić radość. Chwile takich natchnień są bardzo cenne, bo wówczas Pan nas i słucha, i usposabia duszę przez owe słodkie poruszenia do uczynienia mężnym sercem wszystkiego, czego On żąda.

10. Tym się różni mieszkanie to od poprzednich, że nigdy tu nie ma oschłości, ani wewnętrznych niepokojów, jakim w tamtych dusza chwilami podlegała. Tu cieszy się pokojem prawie nieustannym. Nie tylko nie ma tu już żadnej obawy, by diabeł mógł udawać tę łaskę tak wzniosłą, ale, przeciwnie, bezpieczne ma i niezachwiane przeświadczenie, że jest to łaska od Boga; bo — jak mówiłam — zmysły i władze przyrodzone żadnego w tym nie mają udziału. Pan tu objawia jej boską wielmożność swoją i trzyma ją przy sobie, w miejscu bezpiecznym, do którego, nie sądzę, by diabeł ważył się przystąpić, a choćby się ważył. Pan go nie dopuści. A wszystkie te łaski, które tu na nią spływają, dusza otrzymuje bez żadnego własnego trudu, prócz tego jednego, że na samym wstępie cała oddała siebie w ręce Boga.

11. I dzieje się to wszystko w najgłębszym pokoju i ciszy, bez najmniejszego rozgłosu i szmeru, podobnie jak przy budowie kościoła Salomonowego, przy której nie było słychać ani zgiełku głosów ludzkich, ani łoskotu młotów i siekier (18). Prawdziwy tu kościół Boży, świątynia i mieszkanie Boga samego, w którym On sam z duszą samą, a dusza z Nim cieszą (s.432) się w najgłębszym milczeniu. Rozum tu nie ma czego działać ani szukać; Pan, który go stworzył, każe mu tu spoczywać i tylko jakby przez małą szczelinę pozwala mu przypatrywać się temu, co się dzieje. Chwilami może traci on z oka ten widok i szczelina jakby się zasuwa, ale są to chwile tylko, bo władze, o ile rzecz rozumiem, nie gubią się tutaj, tylko nie działają, są jakby pogrążone w zdumieniu.

12. Zadziwia mię tu, że dusza, gdy dojdzie do tego stanu, nie doświadcza już gwałtownych zachwyceń. Zdarzają się one jeszcze niekiedy, ale bez tych porywów i wzlotów ducha, którym dawniej podlegała; a i te bardzo rzadkie przypadki prawie nigdy nie zdarzają się przy świadkach, jak to przedtem zwykle bywało. Dawniej, gdy jeszcze szukała Oblubieńca, dość było lada okazji, jakiego obrazka pobożnego, albo zasłyszanego ledwo pierwszego słowa kazania, albo jakiejś muzyki, a już dusza odchodziła od siebie; wszystko płoszyło biednego motyla i straszyło, i z miejsca spędzało. Teraz i najsilniejsze pobudki zewnętrzne już na niej tego wrażenia nie wywierają i z wewnętrznego spokoju jej nie wypłoszą. Czy to, że znalazła już miejsce odpocznienia swego; czy że tyle tutaj napatrzyła się wielkich rzeczy, iż nic już jej nie zadziwia; czy że już nie jest samotna jak przedtem, ale takim się boskim cieszy towarzystwem; czy wreszcie z innej jakiej niewiadomej mi przyczyny, dość, że od chwili, jak Pan zaczął jej objawiać tajemnice, w tym ostatnim mieszkaniu ukryte, i w nim ją umieścił, dusza pozbyła się tej wielkiej słabości, której przedtem pokonać nie była zdolna. Może być, że Pan ją umocnił, rozszerzył i uczynił zdolną do znoszenia nawału takich wielkich łask; albo też może chciał wówczas, by jawne się stało przed ludźmi to, co w ukryciu działał w tej duszy, mając w tym objawieniu cel boskiej tylko mądrości Jego wiadomy, bo sądy Jego nieskończenie są wyższe nad wszelkie na tej ziemi myśli i domysły nasze.

13. Takich przedziwnych skutków, oprócz tych łask, których dusza dostępuje na poprzednich stopniach modlitwy, użycza jej Bóg, gdy ją w tym siódmym mieszkaniu z sobą (s.433) złączy, wraz z owym pocałunkiem, którego pożąda Oblubienica (19). Tu bowiem, sądzę, spełnia się ta jej prośba. Tu łania zraniona w obfitości znajduje zdroje wód, których pragnęła. Tu raduje się w rozkoszach przybytków Bożych. Tu gołębica, przez Noego wypuszczona z korabia dla sprawdzenia, czy już minęła nawałność potopu, znajduje gałązkę oliwną oznajmując, że natrafiła na grunt stały wśród burz i powodzi tego świata. O Jezu, kto by to umiał dojść ukrytego znaczenia wszystkich, a musi ich być tyle, miejsc Pisma świętego, opisujących całą głębokość tego pokoju duszy! Boże mój, Ty widzisz, ile nam zależy na posiadaniu tego pokoju! Dajże wszystkim wiernym Twoim dobrą wolę do szukania go, a którym już darowałeś ten pokój, spraw w miłosierdziu Twoim, aby go nigdy nie stracili. Bo ostatecznie, dopóki nie dasz im pokoju prawdziwego i nie doprowadzisz ich tam, kędy jest pokój bez końca, zawsze nam grozi ta utrata, zawsze nam potrzeba jej się obawiać. Prawdziwego pokoju, powiadam, nie iżby ten, o którym tu mówię, nie był prawdziwym, ale że jeszcze może się wznowić pierwsza walka, jeślibyśmy oddalili się od Boga.

14. Co musi się dziać w takiej duszy, na samo wspomnienie o tym, że mogłaby kiedy ujrzeć siebie pozbawioną tego największego dobra swego? Wspomnienie to przerażające pobudza ją do tym usilniej szego czuwania nad sobą; stara się moc dobywać z niemocy swojej, aby nigdy z winy własnej nie zaniechała żadnej, jaka jej się nadarzy, sposobności do czynienia tego, co jest dobre i przyjemne w oczach Majestatu Boskiego. Im hojniej Pan ją obdarował, tym więcej ona się lęka obrazy Jego i nie dowierza sobie. Poznawszy jaśniej w tych użyczonych jej wielmożnościach nędzę swoją, tak mocno czuje gniotące ją brzemię grzechów swoich, że nieraz, jak celnik w Ewangelii, nie śmie wznieść oczu w niebo (20). Czasem przychodzą jej pragnienia zakończenia już tego życia i znalezienia się tam, gdzie będzie już bezpieczna; ale miłość, jaką pała dla (s.434) Oblubieńca swego, zaraz tym pragnieniom jej przeciwny nadaje kierunek i znowu pragnie żyć — jak mówiłam — aby mogła Mu służyć, los swój własny z ufnością zdając na miłosierdzie Jego. Czasem znowu, na widok ogromu i mnóstwa łask jej użyczonych, czuje siebie jakby unicestwioną i lęka się, by nie było z nią jak z okrętem, który zbytnio naładowany, zanurza się i idzie na dno.

15. Nie brak, upewniam was, siostry, nie brak i takiej duszy krzyżów; ale krzyże te nie sprawiają jej udręczenia i nie odbierają jej pokoju. Są to jakoby fale na chwilę wezbrane, jakby burza letnia, która prędko przechodzi i znowu po niej pogoda. Mając bowiem zawsze przy sobie Pana obecnego, dusza rychło zapomina o wszystkim co ją boli. Wieczna chwała Jemu i dziękczynienie od wszystkiego stworzenia Jego, amen.

ROZDZIAŁ 4

Kończy objaśnieniem, jaki cel i zamiar ma Pan w użyczaniu duszy takich wzniosłych łask. — Ważna i pożyteczna nauka, jak Marta zawsze powinna iść w parze z Marią.

1. Nie sądźcie, siostry, by dusza, złączona z Bogiem przez łaskę małżeństwa duchowego, zawsze w tym samym stopniu doznawała tych wielkich skutków, jakie ta wzniosła łaska przynosi. Opisując je powyżej, przedstawiłam wam zwyczajny stan tej duszy. Lecz niekiedy bywa i tak, że Pan ją pozostawia własnemu jej przyrodzeniu, a wtedy wszystkie gadziny jadowite, ile ich jest w podwalach i w niższych mieszkaniach twierdzy, sprzysięgają się z sobą, aby się pomścić na niej za wszystek czas, w którym dosięgnąć jej nie mogły.

2. Wprawdzie niedługo to trwa, najczęściej dzień tylko albo mało co dłużej. I właśnie wśród takiej srogiej zawieruchy, zrywającej się zwykle z okazji jakiego niespodzianego zdarzenia, pokazuje się, jaki to zysk dla duszy, że w takim dobrym żyje z Bogiem swoim towarzystwie. Daje jej Pan w takich (s.435) chwilach wielką stanowczość, aby w niczym nie odstąpiła do służby Jego i nie zachwiała się w dobrych postanowieniach swoich, które większej jeszcze w tej próbie siły nabierają, ani najmniejszym nawet pierwszym poruszeniem z drogi swojej nie zboczyła. Stan ten, jak mówiłam, rzadko się zdarza, ale niekiedy Pan go dopuszcza, najpierw dlatego, bo chce, by dusza nie zapomniała, czym jest sama z siebie. A po wtóre, by zawsze była pokorna i coraz lepiej poznawała, jak wiele jest winna boskiej dobroci Jego i dziękowała Mu za to i coraz większym sercem Go chwaliła.

3. Nie przypuszczajcie tej myśli do głowy, by przy wielkiej wysokości jej pragnień, przy takim niezłomnym jej postanowieniu, by nie popełnić za nic w świecie żadnej choćby tylko niedoskonałości, dusza ta jednak nie popełniała ich wiele, a czasem nawet i grzechów. Grzechów nie rozmyślnych, bo takiej duszy Pan dodaje skutecznej pomocy, aby się ustrzegła wszelkiej z rozmysłem obrazy Jego, ale grzechów powszednich. Od śmiertelnych bowiem, świadomych przynajmniej, jest wolną, choć nie jest od nich bezpieczną (21). Ale być może, że ma jaki grzech, śmiertelny nawet, o którym nie wie; i ta myśl niemałą zadaje jej mękę. I drugą jeszcze ta dusza cierpi mękę, gdy widzi dusze idące na zatracenie. A choć wielką ma nadzieję, że do nich nie będzie zaliczona, wszakże, gdy wspomni na tyle smutnych przykładów, zapisanych w Piśmie świętym, na nieszczęsny upadek niejednego, który, zdawało się, wielką miał łaskę u Pana, na takiego na przykład Salomona, który tak bliskie miał obcowanie z Boskim Majestatem Jego (22), nie może, jak mówiłam, nie bać się o siebie. Która by więc z was najwięcej czuła się w sobie bezpieczna, ta niechaj najwięcej się lęka, bo mówi Dawid, że “szczęśliwy mąż, który się boi Pana” (23). Niech nas boska moc Jego zawsze ma w swojej obronie. Prośba o łaskę, byśmy Go nie obrażały, to jest (s.436) największe, jakie możemy mieć bezpieczeństwo. Niech będzie błogosławiony na wieki, amen.

4. Nie będzie tu od rzeczy objaśnienie, w jakim celu Pan tak wielkich łask użycza na tym świecie duszom wybranym. Z samych już skutków, jakie te łaski sprawiają, mogłyście cel ten wyrozumieć, ale wolę jeszcze wam bliżej rzecz wytłumaczyć. Niech sobie żadna nie wyobraża, by łaski miały służyć jedynie dla pociechy dusz, które je otrzymują. Byłby to wielki błąd. Bo nie może Pan użyczyć nam większej łaski nad tę, gdy nas powoła do takiego życia, które by się zasadzało na naśladowaniu życia Jego najmilszego Syna. Mam to więc za rzecz najpewniejszą — jak to już kilkakrotnie w tej księdze mówiłam — że te wzniosłe łaski mają na celu wzmocnienie naszej słabości, abyśmy zdolne były, za przykładem Pana, wielkie znosić cierpienia.

5. Widzimy bowiem, że którzy bliżej złączeni z Chrystusem Panem naszym, ci też więcej cierpieli. Wspomnij, jakie boleści zniosła Najświętsza Matka Jego, jakie prześladowania i męki wycierpieli chwalebni apostołowie. A święty Paweł szczególnie, skądże czerpał siłę do przetrwania tylu, zdawałoby się, przewyższających siły ludzkie trudów i utrapień? Na jego zwłaszcza przykładzie możemy się przekonać, jakie skutki sprawiają widzenia i kontemplacja gdy są prawdziwe, gdy przychodzą z łaski Pana, nie zaś ze złudzenia wyobraźni lub ze zmamienia diabelskiego. Gdy przeżył wizję raju i usłyszał tajemne słowa, których człowiekowi nie godzi się powtarzać (24), czy może skrył się gdzie na osobności, aby cieszyć się do woli owymi rozkoszami i o niczym więcej nie myśleć? Przeciwnie, o ile wiemy, całe dnie trawił na trudach apostolskich, a i w nocy snadź nie dawał sobie wytchnienia, rękoma swymi pracując na pożywienie (25). Serce mi się raduje, gdy wspomnę na świętego Piotra, jak w chwili gdy uchodził przed więzieniem. Pan mu się ukazał na drodze i rzekł do niego, że idzie do Rzymu dać się (s.437) drugi raz ukrzyżować. Ile razy w porządku nabożeństwa kościelnego powraca święto, w które się ta pamiątka obchodzi (26), zawsze myślę sobie z niewypowiedzianą pociechą, co też działo się w duszy świętego Piotra, gdy usłyszał te słowa Pańskie, i co, usłyszawszy je, uczynił. Co uczynił? Z radością prosto poszedł na śmierć. I wielkie to miłosierdzie Boże, jeśli komu da znaleźć podobną łaskę.

6. O siostry moje, pomyślcie, jaka musi być wzniosłość uczuć tej duszy, w której Pan w tak niewypowiedziany sposób zamieszka! Jaka obojętność na wszelkie wczasy i spokój własny! Jaka wzgarda czci i honorów świeckich! Jaka wzgarda samej siebie, daleka od wszelkiej najlżejszej chęci pragnienia szacunku i uznania u ludzi! Bo jeśli ustawicznie jest przy Nim, nigdy nie myśli o samej sobie; wszystka jej myśl do tego zmierza, aby Mu coraz bardziej stawała się przyjemną, aby coraz nowe wynajdywała sposoby, jak i w czym okazać Mu miłość swoją. To jest, córki, kres modlitwy; do tego ma służyć i to małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny.

7. Ten jest — jak wam mówiłam — jedyny nieomylny znak łask i widzeń, prawdziwie od Boga pochodzących. Bo co mi to pomoże, choćbym na samotnej modlitwie najgłębiej była w sobie skupiona i najgorętsze do Pana zasyłała akty miłości, i cuda Mu przyrzekała czynić w służbie Jego, jeślibym potem, wyszedłszy z modlitwy, za pierwszą, jaka mi w drogę wejdzie, okazją czyniła wręcz przeciwnie? Ale źle powiedziałam: co mi to pomoże? Bardzo pomaga, owszem, i wielki pożytek przynosi każda chwila spędzona z Bogiem, a i to postanowienie, choć dla nieudolności naszej pozostaje potem bez skutku, boska łaskawość Jego czasem dopomaga nam spełnić. Może kiedy ześle nam tę pomoc swoją w sposób zrazu dla nas nieprzyjemny, jak to nieraz czyni z duszą nazbyt małoduszną, że zsyła na nią wielkie jakie, wstrętne dla niej, utrapienie, z którego potem (s.438) zwycięsko ją wyprowadzi. I dusza, poznawszy w tym przejściu skuteczność łaski Jego, łatwiej pozbywa się strachów, które ją wstrzymywały, i ochotniejszym sercem ofiaruje siebie Panu na spełnienie wszelkiej woli Jego. Chciałam więc tylko powiedzieć, że z samych uczuć, aktów i postanowień czynionych na modlitwie, mały jest pożytek w porównaniu z tym wielkim, jaki dusza odnosi, gdy z aktami i słowami zgadzają się uczynki. Choć nie każda zdoła wykonać od razu wszystko, co sobie postanawia, niech stopniowo zdąża do celu, wciąż na nowo pobudzając ku temu wolę swoją. Niech jednak pamięta, że bez tego nałamywania woli, do którego w tym zakątku klasztornym obfitą co dzień znajdzie sposobność, modlitwa, chociażby tego pragnęła, nie przyniesie jej wielkiego pożytku.

8. Zrozumiejcie to dobrze, gdyż jest to rzecz bardzo ważna, nierównie ważniejsza, niżbym wam zdołała słowami wyrazić. Patrzcie na Ukrzyżowanego, a wszystek trud tej walki wyda się wam lekki. Gdy Boski Majestat Jego takimi zdumiewającymi czynami i mękami miłość nam swoją okazał, wy chciałybyście, by poprzestał na tym, że Mu się odwdzięczycie słowami? Czy wiecie, co to znaczy być prawdziwie duchowym? Znaczy to uczynić siebie niewolnikiem Boga, oddać Bogu tak wszystką wolność swoją, iżby On, naznaczywszy tego swego niewolnika piętnem, to jest swoim krzyżem, mógł sprzedać go i wydać za niewolnika całemu światu, tak jak sam był sprzedany i wydany dla zbawienia świata, iżby niewolnik nie widział w tym żadnej dla siebie krzywdy, ale raczej za niemałą łaskę to sobie poczytywał. Kto nie ma do tego mocnej i stanowczej woli, ten niech się nie spodziewa wysokiego postępu. Cała bowiem ta duchowa budowa stoi — jak wam mówiłam — na fundamencie pokory; kto nie założył w sobie naprawdę tego fundamentu, temu Pan nie pozwoli wznieść się wysoko, dla własnego nawet dobra jego, bo tym głębszy byłby z takiej wysokości budowy upadek. Jeśli więc chcecie, siostry, aby dobry był i mocny wasz fundament, starajcie się każda być najmniejszą, niewolnicą wszystkich, pilnie upatrując, jak i czym mogłybyście jedne drugim zrobić przyjemność czy (s.439) oddać jaką usługę. Cokolwiek uczynicie w tym duchu, więcej uczynicie dla siebie samych niż dla innych, mocne przez to i trwałe kamienie kładąc w wasz fundament, aby wam się twierdza wasza nie zawaliła.

9. Do takiego zabezpieczenia budowy waszej potrzeba, powtarzam, byście fundament wasz zakładały nie na samej tylko modlitwie i bogomyślności. Bez usilnego starania się o cnoty, bez ciągłego ćwiczenia się w nich, zawsze pozostaniecie duchowymi niedorostkami. A daj Boże, by choć na tym się skończyło, by z braku wzrastania nie było coraz większego karłowacenia. Wiecie bowiem, że kto się nie pomnaża, ten się umniejsza, bo miłość, gdy jest prawdziwa, niepodobna, jak sządzę, by nie rosła ciągle, a jeśli nie rośnie, snadź nie jest prawdziwa.

10. Może wam się zdaje, że mówię to tylko dla początkujących, że później, gdy się dusza już napracuje, może odpocząć? Powiedziałam wam już, że dusze te, o których tu mówię, choć wielkie mają odpocznienie, mają je tylko w swym wnętrzu, i na to je mają, aby tym mniej go miały i tym mniej pragnęły zewnętrznie. Jaki cel, sądzicie, mają owe wspomniane, wewnętrzne natchnienia, czyli raczej płomienne pragnienia, które dusza z głębi wnętrza swego we wszystkie zakątki twierdzy do wszystkiej czeladzi mieszkań dalszych, poza obrębem tego siódmego, w którym ona teraz mieszka, zostających, jakby wici jakie rozsyłała? Czy do snu, do odpoczywania je zaprasza? Nie, nie, i jeszcze raz nie! Przeciwnie, do większych trudów pobudza swe zmysły i władze wszystkie, na wojnę je wzywa i sroższą wojnę im wydaje, niż gdyby jeszcze wśród nich mieszkała i z nimi cierpiała. Wówczas bowiem jeszcze nie rozumiała tak jasno, jakim zyskiem są cierpienia; one to przecież były środkiem, którego Bóg użył, aby ją pociągnął do siebie. Samo wreszcie Boże towarzystwo, którym się cieszy, nierównie większych niż przedtem sił jej dodaje. Bo jeśli, jak mówił Dawid: ze świętym święty będziesz(27), tedy niepodobna (s.440) wątpić o tym, że przez takie przewyższające ducha z duchem złączenie stawszy się jedno z Bogiem mocnym, tej Jego mocy dusza musi się stać uczestniczką, jak to dalej zobaczymy na przykładzie Świętych, którzy z tego źródła czerpali siłę i męstwo do poniesienia katuszy i śmierci męczeńskiej.

11. Jest to również rzecz pewna, że ta silą nadprzyrodzona, która się tu duszy udziela, wpływem swoim dosięga wszystkich mieszkańców twierdzy, a więc i władz, i zmysłów, i samegoż nawet ciała, które częstokroć nie czuje jakby swej słabości. Posilone bowiem ową siłą, którą dusza czerpie, pijąc wino z tej piwnicy winnej, do której wprowadził ją Oblubieniec (28) i przy sobie ją trzyma, czuje jak jej siła rozchodzi się i po słabym ciele, podobnie jak pokarm strawiony w żołądku, i głowę i członki wszystkie pokrzepia. Zatem też twarde życie ma ciało z tą duszą, póki ona w nim żyje; bo chociażby z rozkazu jej wielkie znosiło trudy i umartwienia, nigdy nie dorówna temu, do czego nagli ta siła wewnętrzna, żądająca daleko więcej. I jakkolwiek dusza ciągłą mu wojnę wytacza, wszystko to jeszcze dla niej jest niczym. Z tego snadź wynikały wielkie owe pokuty, które czynili Święci, taka, szczególnie, święta Magdalena, choć miękko wychowana i która w takich przedtem żyła rozkoszach. Stąd pochodził głód, z jakim Ojciec nasz Eliasz łaknął chwały Boga swego (29), a święty Dominik albo święty Franciszek łowili dusze Bogu, aby Go wielbiły. Z takim zapomnieniem o sobie pracując dla Pana, upewniam was, że niemało oni wycierpieli.

12. Na tę wysokość, proszę was, siostry moje, i my się wznieść usiłujemy. Nie dla pociechy naszej pragnijmy, oddawajmy się modlitwie, ale na to, byśmy z niej zaczerpnęły także siłę do służenia Bogu. Nie szukajmy nowych dróg, co byłoby tylko stratą czasu, bo i dziwną bardzo wymyśliłybyśmy sobie drogę, gdybyśmy na co innego pragnęły otrzymać te łaski, niż na to, na co On je daje, i gdybyśmy nie tędy iść chciały, (s.441) którędy szedł Pan i wszyscy za Nim święci Jego. Podobnej myśli ani na chwilę nie dopuszczajcie do głowy. ‘Chcąc godnie ugościć Pana i zatrzymać Go u siebie, potrzeba, by z Marią Marta zawsze szła w parze. Ładne by to było przyjęcie, zaprosić Go do siebie, a nie dać Mu jeść. Lecz gdyby Marii, siedzącej u nóg Jego, nie przyszła w pomoc Marta, któż by Mu pokarm zgotował? Pokarm zaś, jakiego Pan od nas wygląda, jest ten, byśmy na wszelki sposób, o ile tylko zdołamy, pociągały dusze do Niego, aby dostąpiły zbawienia i wiecznie Go chwaliły.

13. Może mi tu zrobicie zarzut dwojaki. Najprzód, powiecie, gdy Maria siedziała u nóg Pańskich, pozostawiając Marcie krzątanie się około zewnętrznej posługi, Pan przecież pochwalił ją mówiąc, że “najlepszą cząstkę obrała” (30). Na to wam odpowiem, że Maria oddała już Panu posługę Marty, gdy, na pociechę Boskiego Serca Jego, umywała nogi Jego i włosami swymi ocierała (31). Czy sądzicie, że małym to było dla takiej wykwintnej pani umartwieniem, tak biec przez ulice miasta, i to zapewne samej, bo w zapamiętaniu skruchy i miłości, z jakim śpieszyła do nóg Pana, pewno nie pomyślała o zabraniu z sobą odpowiedniego jej stanowi orszaku, i tak wpaść do domu obcego, w którym nigdy jeszcze noga jej nie postała, wystawić się na urąganie faryzeusza i wszelkie szyderstwa, jakie tam od gości u niego zgromadzonych wycierpieć musiała? Wiemy przecież, jacy to byli ludzie przewrotni i złośliwi, jak zawistnym i wrogim okiem na Pana naszego patrzyli. Sama więc ta cześć i miłość, jaką Maria w ich oczach śmiała okazywać znienawidzonemu przez nich Jezusowi, musiała im być cierniem w sercu. Toteż z oburzeniem i gniewem pewno nie zaniechali wytykać jej dawnego życia i szydzić ze zmiany, jaka w niej zaszła, boć jasna rzecz, że od chwili nawrócenia swego zarzuciła kosztowne swe stroje; urągali jej, że udaje świętoszkę, jak to dziś jeszcze spotyka pobożnych, choć nie tak jak ta święta głośnych. Nie bez krzyżów więc i (s.442) ciężkich utrapień, bądźcie tego pewne, przyszła jej owa “cząstka najlepsza”. Sam już widok tej straszliwej nienawiści, jaką lud on nieszczęsny ścigał najdroższego jej Mistrza, nieznośnym musiał być dla niej cierpieniem, a cóż dopiero wycierpiała, patrząc na mękę i śmierć Zbawiciela? Choć nie jest zapisana w poczet męczenniczek, sądzę przecież, że prawdziwe poniosła męczeństwo, stojąc pod krzyżem Jezusa i potem tyle lat żyjąc z Nim rozłączona, co srogą dla tej duszy, miłością płonącej, musiało być męką. Widzicie z tego, że życie jej niecałe upłynęło u nóg Pańskich w rozkoszach kontemplacji.

14. Drugi zarzut może mi zrobicie taki, że pragnęłybyście pociągać dusze do Boga, ale nie widzicie sposobu do tego, kiedy nie jesteście apostołami i nie do was należy słowo Boże ogłaszać. Na ten zarzut niejednokrotnie już w pismach moich odpowiadałam (32), a chyba nawet już i w tej księdze Twierdzy wewnętrznej. Z uwagi jednak, że przy świętych, jakie Pan wam daje pragnieniach myśl ta zapewne nieraz wam przychodzi, i tu jeszcze powtórzę, co tam powiedziałam. Zdarza się niekiedy, że duch zły wzbudza w nas wielkie i wspaniałe pragnienia, abyśmy, nimi się uwodząc, zaniechały tego, co byśmy mogły uczynić dla chwały Bożej, pocieszając się tym, żeśmy pragnęły rzeczy wielkich, choć niemożliwych. Otóż choć modlitwą możemy rzeczywiście ogarnąć świat cały, nie sięgajmy jednak tak daleko, ale patrzmy, co możemy dobrego uczynić tym, wśród których żyjemy. Będzie to tym większa zasługa przed Bogiem, że więcej jesteśmy obowiązane tym bliższym przyjść z pomocą. Czy mały, sądzicie, będzie to zysk dla nich zarówno jak i dla was, gdy w postępowaniu waszym taką okażecie pokorę, taką wytrwałość w umartwieniu, taką ochotną do służenia każdej gotowość, taką szczerą dla wszystkich miłość, taką w pełnieniu wszelkiej cnoty stateczność, taką miłość Bożą, iżby wszystkie żarem swoim zapalała? Rzecz pewna, że będzie przyjemna w oczach Boskiego Majestatu taka służba wasza; i (s.443) tak czyniąc to — co jest w możności waszej — okażecie Panu, że uczyniłybyście więcej, gdybyście mogły, i wedle tej miary Pan odda wam podwójną zapłatę i za to, coście uczynić chciały.

15. Ale powiecie mi może: po cóż to nawracanie, wszak siostry wszystkie i tak są cnotliwe? Po cóż tak sądzić? Im przecież która będzie doskonalsza, tym przyjemniejsza będzie z ust jej chwała Panu, tym pewniejszy z modlitwy jej dla bliźnich pożytek.

Ostatecznie więc, siostry moje, na tym kończę, byśmy nie budowały wysokich wież bez fundamentów. Pan nie patrzy na wielkość czynów, tylko na miłość, z jaką je czynimy. Czyńmy wiernie, co możemy, a boska łaskawość Jego sprawi to, byśmy co dzień mogły więcej. Nie ustawajmy w pracy, nie traćmy serca, choć trud się przedłuża. Dopóki trwa to trochę życia — a którego może dla niejednej będzie mniej jeszcze niż się spodziewa — wewnętrznie i zewnętrznie zanośmy Panu taką ofiarę, na jaką nas stać. Pan zaś ją złączy z tą wielką ofiarą, jaką za nas Ojcu swemu zaniósł na krzyżu, aby przez nią ofiara nasza miała przed Nim pełną wartość i zasługę, nie wedle małości uczynku, ale wedle miary dobrej woli i miłości, z jaką Mu się bez podziału oddałyśmy.

16. Daj nam Boże, siostry i córki moje, znaleźć się wszystkim tam, kędy Go wiecznie wysławiać będziemy! I mnie niechaj użyczy łaski, bym choć w części umiała wypełnić uczynkiem to, czego was nauczam, przez zasługi Syna swego, który żyje i króluje na wieki wieczne, amen. Wstyd mię, upewniam was, wielki wstyd samej siebie i dlatego na miłość tegoż Pana proszę was, nie zapominajcie w modlitwach waszych o tej biednej nędznicy.

IHS

1. Choć z niechęcią, jak mówiłam na wstępie, do tego pisania przystępowałam, teraz przecież, gdy doszłam do końca, bardzo z niego jestem zadowolona i trudu, prawda, że bardzo niewielkiego, jaki na nie poświęciłam, nie żałuję. W tym ścisłym zamknięciu, w jakim żadnej prawie nie macie rozrywki, w tych naszych, bardzo szczupłych klasztorach, w których żyjecie, będzie to dla was pociechą oddychać swobodnie w szerokich tej twierdzy wewnętrznej przestrzeniach, do których o każdej porze, nie potrzebując na to pozwolenia przeoryszy, wejść i do woli po nich przechadzać się możecie.

2. Nie do wszystkich jednak mieszkań tej twierdzy o własnych siłach, chociażby się wam zdawały dużymi, dostać się możecie, jeśli was Pan twierdzy sam do nich nie wprowadzi. Dlatego ostrzegam was, gdybyście znalazły drzwi zamknięte, nie próbujcie dobijać się siłą, mógłby się o to zagniewać Pan i już by was nigdy nie wpuścił. On bardzo lubi pokorę. Uznając siebie za niegodne dostania się i do trzeciego mieszkania, niebawem skłonicie ku sobie wolę Jego, że was dopuści do piątego; a tam, wiernie Mu służąc i ustawicznie w tym mieszkaniu przebywając, doczekacie się w końcu tego szczęścia, że was wprowadzi do tego ostatniego, które sam obrał sobie za własny swój przybytek. Do tego mieszkania wszedłszy, nigdy go już nie opuszczajcie, chyba że was zawoła przełożona, której wolę Boski ten Pan chce, byście spełniały, jakby Jego własną. W takim razie, choćby wam z rozkazu jej przyszło długo zostawać poza tym mieszkaniem własnym, zawsze Go za powrotem zastaniecie, mającego drzwi dla was otwarte. A gdy raz zakosztujecie rozkoszy tego królewskiego pałacu, wszędzie i we wszystkim, choćby to były rzeczy najtrudniejsze, znajdziecie dla siebie odpocznienie, bo w tym wszystkim towarzyszyć wam i wszystko wam osładzać będzie nadzieja powrotu do tego waszego z Bogiem przybytku i tej nadziei nikt wam odjąć nie może.

3. Chociaż w opisie tej twierdzy mówiłam o siedmiu tylko mieszkaniach, każde z nich jednak składa się z wielu komnat, na górze i na dole, i po bokach, z wdzięcznymi ogrodami, wodotryskami, klombami, gajami i takim mnóstwem wszelkiego rodzaju rzeczy rozkosznych, że na widok ich chciałybyście rozpłynąć się w uwielbieniach tego Boga wielkiego, który te cuda stworzył na wyobrażenie i podobieństwo swoje. Jeśli w tym, co tu napisano, dla dania wam niejakiego pojęcia o tych cudach i o Tym, który je stworzył, znajdziecie co dobrego, bądźcie pewne, że Pan sam w łaskawości swej boskiej raczył wam to przeze mnie powiedzieć dla pociechy waszej; co się zaś znajdzie złego, to własna robota moja.

4. W zamian za to wielkie pragnienie moje, z jakim pragnę wedle możności dopomóc wam do tego, byście wiernie i godnie służyły temu Bogu i Panu mojemu, o jedną łaskę was proszę. Ile razy to czytać będziecie, wielkie w imieniu moim składajcie Boskiemu Majestatowi Jego dziękczynienie i proście Go, aby dawał wzrost i pomnożenie Kościołowi swemu, heretyków światłością prawdy swojej oświecił, mnie grzechy moje odpuścił i wyzwolił mię z czyśćca, w którym może będę z miłosierdzia Jego, nim ta księga dostanie się do rąk waszych, jeśli uczeni mężowie, którzy pierwej ją przejrzą, uznają ją godną ujrzenia światła dziennego. Jeśliby w tym, co napisałam, znalazł się błąd jaki, będzie to tylko skutkiem niewiadomości mojej. We wszystkim poddaję się nauce świętego Kościoła Rzymskiego, w którym żyję i świadczę się i przyrzekam, że w nim żyć chcę i umierać. (s.446) Niechaj Bóg Pan nasz będzie pochwalony i błogosławiony na wieki, amen, amen.

5. Pisanie to zostało ukończone w klasztorze Świętego Józefa w Awili, roku 1577 (1), w wigilię świętego Andrzeja, na chwałę Boga, który żyje i króluje na wieki wieków, amen.


(1) Kilka odpisów Twierdzy wewnętrznej uczyniono za życia świętej Drukiem ogłoszono książkę rzeczywiście dopiero po jej śmierci w 1588 roku.

(2) Jak można było zauważyć w tej księdze, św. Teresa podkreśla na każdym miejscu niepojętą wprost godność duszy ludzkiej. I do tego dąży całe jej usiłowanie, by czytający nie poniewierali tej godności swojej duszy, ale mieli ją w należytej cenie.

(3) J 14,23.

(4) O tym najgłębszym wnętrzu duszy mówi szeroko święty Jan od Krzyża w I strofie Żywego płomienia miłości.

(5) Święta mówi o sobie.

(6) Aluzja do Łk 10, 40.

(7) Mistycy — pisze o. Baltazar od św. Katarzyny — dzielą duszę (zgodnie zresztą z nauką psychologii) na duszę zmysłową (anima sensitwa) i na duszę rozumową (anima intellectiva). Nadto rozróżniają jeszcze trzecią niejako część, jest to sama istota duszy (essentia), nazwana przez nich najwyższą częścią albo najgłębszą istnością, i w niej to znajduje się według świętej Teresy siódme mieszkanie Twierdzy. (Splendori Riflessi di sapienza celeste , Mansioni VII, c. rifl. I).

(8) To samo mówi filozofia za św. Tomaszem, który pisze: “Nic można twierdzić, że esencja duszy to jej władza” (Summa, I-a, qu. 77, a. 1)

(9) Widzenie Trójcy Przenajświętszej.

(10) J 20, 14-21.

(11) l Kor 6,17.

(12) Flp l, 21.

(13) Łk 7, 50

(14 ) J 17, 21. — Następne dwa cytaty są z J 17. 20. 23.

(15) Trzeba tu uwzględnić ówczesne błędne pojęcia astronomiczne, jak również przedstawianie nieba na jakiejś planecie, jak to było ogólnie wówczas przyjęte.

(15a) Ona sama.

(16) Pięć lat minęło od łaski zaślubin duchowych, gdy Święta pisała Twierdzę. Samu bowiem tę datę najdokładniej oznacza (zob. Sprawozdanie 3). Otrzymała ją w listopadzie 1572 roku. Księgę zaś Twierdzy wewnętrznej pisała w roku 1577.

(17) Dz 9,6

(18) 1 Krl 6,7

(19) Pnp 1,1. — Następuje kilka aluzji biblijnych: łania pragnąca wody (Ps 42, 2); przybytek Boga (Ap 21, 3); gołębica Noego (Rdz 8, 8-12).

(20)Łk 18, 13.

(21) “Nie wie człowiek, czy jest miłości czy nienawiści godzien” (Koh 9, 1 Wlg).

(22) l Krl 11.

(23) Ps 112, l.

(24) 2 Kor 12, 4.

(25) Aluzja do Pawłowego tekstu (1 Tes 2, 9) cytowanego w Regule Karmelitańskiej jako norma postępowania.

(26) W starym brewiarzu karmelitańskim, który odmawiano za czasów św. Teresy, była wzmianka o tej pobożnej tradycji. Treść antyfony na Magnificat w uroczystość świętego Piotra (29 czerwca) opowiadała to zdarzenie przekazane przez tradycję.

(27) Ps 18, 26 Wlg.

(28) Aluzja do Pnp 2, 4.

(29) Aluzja do karmelitańskiej dewizy: “Żarliwością rozpaliłem się” wziętej z l Krl 19, 10.

(30) Łk 10, 42.

(31) Łk 7, 37-38.

(32) Droga doskonałości, r. l—3; Podniety miłości Bożej, r. 7 passim. przypisy rozdział IHS

(1) 29 listopada 1577. Zaczęła natomiast pisać tę książkę 2 czerwca tegoż roku; por. prolog, 3.

http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/tw_w/tw-w-07.htm

 

Teresa z Avila – Twierdza Wewnętrzna

Teresa od Jezusa cz.1

Teresa od Jezusa cz.2

Teresa od Jezusa cz.3

Teresa od Jezusa cz.4

Teresa od Jezusa cz.5

Teresa od Jezusa cz.6

Teresa od Jezusa cz.7

Teresa od Jezusa cz.8 ostatnia

rozwój modlitwy wg św. Teresy od Jezusa, cz.6 szkoły modlitwy

Kluczem modlitwy jest Jezus w dwóch naturach – ludzkiej i boskiej. Rozwój modlitwy rozpoczyna się więc od modlitwy medytacyjnej opartej na człowieczeństwie Jezusa, przechodzi przez medytację trudną, modlitwę skupienia czynnego i biernego, by przerodzić się w kontemplację bóstwa Jezusa. Św. Teresa używa dwóch obrazów, aby wyjaśnić tą rzeczywistość – ogrodu i twierdzy duchowej. Zagadnienie to zostało poruszone podczas rekolekcji oazowych dla rodzin I stopnie w Szlachtowej w sierpniu 2014 r. Całość szkoły modlitwy można znaleźć pod linkiem: https://drive.google.com/folderview?i…

http://youtu.be/oVmrAlU8qqo

 

Droga doskonałości
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)

http://www.karmel.pl/klasyka/droga/index.php

 

Mistyczka z charakterkiem – św. Teresa z Avila

dodane 2008-10-14 17:14

ks. Tomasz Jaklewicz

Kiedy brat Jan namalował portret 61-letniej matki Teresy, usłyszał: “Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.

Mistyczka z charakterkiem - św. Teresa z Avila   François Gérard (PD) Św. Teresa z Ávila

Wysoka. Wybitnie piękna w młodości, nawet w podeszłym wieku wyglądała jeszcze bardzo dobrze – notuje jej spowiednik i biograf o. Franciszek de Ribera. A ona sama wyznaje: „Chciałam się podobać, wyglądać zawsze korzystnie, dbałam bardzo o swoje ręce, o włosy, perfumy, o wszystkie możliwe marności”. Kiedy brat Jan namalował portret 61-letniej matki Teresy, usłyszał: „Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.

Siedmioletnia Teresa wraz ze swoim starszym bratem ucieka z domu i wyrusza do krainy Maurów, aby zginąć dla Chrystusa. Małych „męczenników” spotyka w drodze stryj i doprowadza do domu. W wieku lat 20 wbrew woli ojca wstępuje do klasztoru Wcielenia w Avila. Przyjmuje imię Teresa od Jezusa. Niedługo potem ciężko choruje. Umiera. Wykopany zostaje dla niej grób. Po czterech dniach letargu wraca do życia, ale choroby będą ją nękały do końca. Przez dwadzieścia lat żyje jako pobożna zakonnica, ale wciąż czuje, że to nie to. Denerwuje ją luz panujący w klasztorze. „Pragnęłam bardzo być kochana przez wszystkich” – wyznaje. Jej wrodzony wdzięk, inteligencja, wesołość powodują, że w klasztorze bez klauzury wciąż ma wokół siebie przyjaciół, adoratorów. „Chciałam pogodzić ze sobą życie duchowe z pociechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi. (…) W efekcie ani Bogiem się nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata”. Teresa przestaje się modlić.

Nawrócenie przychodzi po dwudziestu latach letniego życia w klasztorze. Teresa jest poruszona lekturą „Wyznań” św. Augustyna. Przed sprowadzonym właśnie do kaplicy obrazem umęczonego Chrystusa widzi swoją grzeszność. Rodzi się na nowo. Od tej chwili idzie na całość. Nie, nie żyje bynajmniej jak pustelnica. Nadal się przyjaźni, wciąż łatwo przywiązuje się do swoich spowiedników, jednak żadne uczucie nie rywalizuje już odtąd z miłością do Boga. Zaczyna doświadczać intensywnych mistycznych wizji.

Jest mistyczką, ale i kobietą czynu. Szuka bardziej surowych warunków życia, sprzyjających głębszej modlitwie. Opierając się na własnych doświadczeniach, zakłada pierwszy klasztor według odnowionej reguły karmelitańskiej. Napotyka opór ze strony władz kościelnych i samych zakonnic. Jest przesłuchiwana przez inkwizycję. Nadal jednak robi swoje. Wraz ze św. Janem od Krzyża zakłada kolejne klasztory. Powstanie ich w sumie 33. Dużo pisze. Jej dzieła staną się klasyką literatury mistycznej. Papież Paweł VI ogłosi ją po latach pierwszą kobietą doktorem Kościoła.

W jej brewiarzu odnaleziono zakładkę zapisaną słowami: „Niech nic cię nie smuci, niech nic cię nie przeraża, wszystko mija, lecz Bóg jest niezmienny. Cierpliwością osiągniesz wszystko; Temu, kto posiadł Boga, niczego nie braknie. Bóg sam wystarczy. Solo Dios basta!”.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490487.sw-Teresa-z-Avila-Mistyczka-z-charakterkiem

Święci karmelitanie

dodane 2008-10-14 17:22

Leszek Śliwa

Pietro Novelli, „Matka Boża z Góry Karmel”, olej na płótnie, 1641, Muzeum Diecezjalne, Palermo.

Karmel, wysokie zbocze, wznoszące się nad wschodnim wybrzeżem Morza Śródziemnego, dokładnie na wysokości Galilei, jest miejscem szczególnie związanym z Matką Bożą. Założony w XIII w. zakon karmelitów rozpowszechnił nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel, ukazując Ją jako wzór modlitwy, kontemplacji i poświęcenia Bogu.

Obraz Pietro Novellego przedstawia czworo karmelitańskich świętych, składających hołd Maryi. Matka Boża objawia się im w chmurach, w otoczeniu aniołków, z wieńcem z dwunastu gwiazd nad głową. Poniżej pierwszy z prawej stoi św. Szymon Stock. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. w klasztorze Ayels-ford w Anglii ukazała mu się Maryja i podarowała mu szkaplerz, mówiąc: „Przyjmij, najmilszy synu, szkaplerz twego zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego”. Na obrazie widzimy, jak Maryja wręcza Szymonowi czarny szkaplerz.

Na lewo od niego klęczy św. Angelo z Jerozolimy. On również żył w XIII wieku. Był jednym z tych karmelitów, którzy wystarali się u papieża Honoriusza o zaakceptowanie ich zakonu. Dlatego Novelli namalował go z zapisaną regułą zakonną w rękach. Angelo pracował potem na Sycylii, gdzie został zamordowany. Na obrazie widzimy go więc przebitego mieczem.

Z lewej strony artysta przedstawił dwie święte karmelitanki. Klęczy Teresa z Avila, obok niej stoi Maria Magdalena de Pazzi. Obie były mistyczkami, obdarzonymi darem wizji i ekstazy. Symbolizuje to aniołek kierujący w ich stronę płonącą strzałę. To strzała Bożej miłości, o czym informuje napis na szarfie trzymanej przez innego aniołka (z lewej strony): „amor” (miłość). Dwa aniołki z prawej strony trzymają natomiast trzy korony z gałązką palmową. Jest to jakby podsumowanie zasług przedstawionych świętych. Korony symbolizują bowiem czystość, męczeństwo i głoszenie Ewangelii.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489287.Swieci-karmelitanie

Strzała Bożej miłości

dodane 2008-10-14 17:20

Leszek Śliwa

Giovanni Lorenzo Bernini, „Ekstaza świętej Teresy” marmur, brąz, 1647–52 kościół Santa Maria della Vittoria, Rzym

Ta rzeźba uważana jest za jedno z najlepszych w historii przedstawień doznań mistycznych. Inspiracją dla Berniniego był fragment dzieła wielkiej mistyczki hiszpańskiej św. Teresy z Avila.

W książce pt. „Życie” święta opisuje jedno ze swych mistycznych przeżyć. Ukazał się jej anioł. „W jego rękach ujrzałam długą, złotą włócznię, a na jej żelaznym końcu wydawał się świecić ognisty punkt. Wydawało mi się, że przeszył moje serce kilkakrotnie, przenikając do mych wnętrzności” – pisała Teresa.

Bernini w rękę anioła włożył nie włócznię, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość. Ponad wyrzeźbionymi w marmurze postaciami uśmiechniętego anioła i pogrążonej w ekstazie Teresy widzimy odlane z brązu złociste promienie. To światło Ducha Świętego.

Bernini był nie tylko rzeźbiarzem, ale przede wszystkim architektem, jednym z największych artystów epoki baroku. Tworząc „Ekstazę św. Teresy”, pomyślał nie tylko o kompozycji rzeźby, ale także o odpowiednim jej wyeksponowaniu. W pobliżu znajduje się okno. W niektórych porach dnia złociste światło słońca spływa po promieniach stanowiących tło sceny. Dzieło nabiera wówczas niezwykłego, nieco tajemniczego blasku.

Rzeźba znajduje się w dość niepozornym rzymskim kościele Matki Bożej Zwycięskiej. Zamówił ją u Berniniego do kaplicy ufundowanej przez siebie kardynał Federico Cornaro. Dlatego na balkonikach z obu stron rzeźby „przyglądają się” jej posągi rodziny Cornaro. Kardynał zapragnął, by jego kaplicę dekorowała podobizna kanonizowanej w 1622 roku świętej, co zaaprobowały karmelitanki bose, do których należała świątynia. Zgromadzenie karmelitanek bosych założyła właśnie
św. Teresa.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489285.Strzala-Bozej-milosci

Doświadczenie Bożej miłości

dodane 2010-10-15 06:40

Leszek Śliwa

Fontebasso, podobnie jak sto lat wcześniej Bernini, włożył w rękę unoszącego się na chmurze anioła nie włócznię z ognistym grotem, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość skierowaną w stronę Teresy.

Doświadczenie Bożej miłości   Archiwum GN Ekstaza św. Teresy
Francesco Fontebasso, olej na płótnie, poł. XVIII w., Muzeum Sztuk Pięknych, Budapeszt

Mistyczne przeżycia świętej Teresy z Ávila, żyjącej w XVI wieku wielkiej odnowicielki życia zakonnego i doktora Kościoła, stały się popularnym tematem dzieł artystycznych po odsłonięciu w roku 1652 sławnej do dziś rzeźby Gian Lorenzo Berniniego w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria. Wenecjanin Francesco Fontebasso jeszcze sto lat później, w namalowanej przez siebie „Ekstazie św. Teresy”, wzorował się na tamtym arcydziele swego rodaka.

Inspiracją, zarówno dla Berniniego, jak i dla Fontebassa był fragment „Księgi Życia”, pierwszego dzieła napisanego przez wielką hiszpańską mistyczkę. Święta opisuje jedną ze swych wizji. Pewnego dnia ukazał się jej anioł. „W jego rękach ujrzałam długą, złotą włócznię, a na jej żelaznym końcu wydawał się świecić ognisty punkt.

Wydawało mi się, że przeszył moje serce kilkakrotnie, przenikając do mych wnętrzności. Ból był tak ostry, że wydałam kilka razy dźwięk podobny do lamentu, ale słodycz powodująca ten ból była tak niepohamowana, że nikt nigdy nie pragnąłby jej utracić. (…) Nie był to ból ciała, ale duszy, chociaż ciało wydawało się go odczuwać bardzo intensywnie” – pisała święta Teresa.

Fontebasso, podobnie jak sto lat wcześniej Bernini, włożył w rękę unoszącego się na chmurze anioła nie włócznię z ognistym grotem, a krótką strzałę. Symbolizuje ona Bożą miłość skierowaną w stronę Teresy. Lewą rękę posłaniec Boga trzyma na sercu, aby wzmocnić wymowę swych gestów. Omdlałą świętą, ubraną w brunatny karmelitański habit, podtrzymuje drugi anioł. Cała scena skąpana jest w nadnaturalnym świetle, przypominającym o Bożej obecności.

http://kultura.wiara.pl/doc/646441.Doswiadczenie-Bozej-milosci

Guido Stinissen OCD

MODLITWA OBECNOŚCI
ZE ŚWIĘTĄ TERESĄ Z AVILA

(Wprowadzenie i przypisy)

Drogi Czytelniku

Książka, którą trzymasz w ręku, jest rezultatem współpracy trzech wydawnictw: Cerf z Paryża, Kairos z Kijowa oraz Znak z Krakowa. Wydawnictwo Kairos zostało założone w 1992 roku przez dominikanów pracujących w Kijowie i jest oficyną wydawniczą publikującą książki i czasopisma o charakterze religijnym. Każdego roku Kairos wydaje kilkanaście książek w języku ukraińskim lub rosyjskim, regularnie ukazują się cztery tytuły czasopism o charakterze ekumenicznym dla chrześcijan żyjących na Ukrainie oraz kwartalnik dla mniejszości polskiej.

Seria „Żywa Wiara”, w której skład wchodzi ta książka, pragnie przedstawić polskim Czytelnikom tłumaczenia najciekawszych pozycji z wydawanej od 30 lat przez Cerf kolekcji „Foi Vivante”. Książki te przeznaczone są dla szerokiego kręgu odbiorców, stawiają sobie za cel popularyzację duchowości i teologii chrześcijańskiej oraz formowanie chrześcijan do dojrzałej wiary. Oprócz motywów o charakterze merytorycznym, o powstaniu tej serii zadecydowały także względy ekonomiczne. Dochód uzyskany ze sprzedaży książek z serii „Żywa Wiara” zostanie przekazany Wydawnictwu Kairos. Kupując książki naszej serii, wspierasz jednocześnie, Drogi Czytelniku, działalność wydawnictwa religijnego na Ukrainie.

Mamy nadzieję, że lektura książek wydawanych w serii „Żywa Wiara” pomoże wielu polskim Czytelnikom w sposób dojrzały przeżywać ich wiarę w realiach codziennego życia.

Wydawcy

WPROWADZENIE

W bazylice Świętego Piotra w Rzymie znajduje się figura Teresy od Jezusa. Napis umieszczony u dołu jest bardzo znaczący: Mater spiritualium – Matka ludzi łaknących ducha. Co jednak ta szesnastowieczna mniszka ma do przekazania chrześcijanom, zwłaszcza świeckim, zaangażowanym we współczesny Kościół?

W 1970 roku Paweł VI ogłosił Teresę doktorem Kościoła powszechnego, mając na uwadze ludzi nam współczesnych. Teresa z Avila jest, wraz z Katarzyną ze Sieny, pierwszą kobietą, której przyznano ten tytuł. Miejmy nadzieję, że Teresa z Lisieux, córka swej Madre, już wkrótce dostąpi tego samego zaszczytu1.

Teresa od Jezusa została ogłoszona doktorem Kościoła jako mistrzyni modlitwy i życia duchowego. Rzeczywiście, w tej dziedzinie jest ona mistrzem i pewnym przewodnikiem, zdolnym pouczyć wszystkich starających się pogłębić więź z Bogiem na drodze autentycznego życia wewnętrznego. W swych pismach, podobnie jak w trakcie całego życia, świadczy o naszym wspólnym powołaniu do przeżywania osobistej relacji z Bogiem, którego miłość, wychodząc nam naprzeciw, zaprasza nas z kolei do pokochania Go.

W tym punkcie istnieje pełna zgodność między nauczaniem Teresy a nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który w większości dokumentów zwrócił uwagę, że jest konieczne, by dzisiejszy człowiek pogłębił swoje zjednoczenie z Bogiem, by je żywił i podtrzymywał poprzez miłosne trwanie w ciszy i życie modlitwą. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym – Gaudium et spes – stwierdza, że „osobliwą rację godności ludzkiej stanowi powołanie człowieka do uczestniczenia w życiu Boga. Człowiek już od swego początku zapraszany jest do rozmowy z Bogiem: […] powołany jest jako syn do samej wspólnoty z Bogiem i do udziału w Jego szczęściu” (nr 19 i 21).

Chciałbym pomóc czytelnikowi, by wszedł w sposób pełny w swą zażyłość z Bogiem. Cel, jaki sobie wyznaczyłem, jest więc pedagogiczny. Nie chodzi mi jednak o wykład akademicki. Poprzez tę książkę chcę dodać odwagi tym, którzy wkroczyli na drogę wiodącą do zjednoczenia z Panem. Z doświadczenia wiem, że na tej trudnej drodze potrzebne jest od czasu do czasu słowo zachęty, wsparcie, dodanie otuchy. Musimy mieć poczucie, że kroczymy wspólnie, jako lud Boga, bracia i siostry. Przytaczam po prostu i komentuję kilka kluczowych tekstów Teresy z Avila, wychodząc od doświadczenia miłosnego trwania wobec Pana w ciszy. Ukazana wędrówka podobna jest do tej, którą opisałem nieco szerzej w książce Découvre-moi Ta présence. Rencontres avec Jean de la Croix („Odsłoń przede mną obecność Twoją. Spotkania z Janem od Krzyża”, Cerf, Paryż 1989). Książka, którą tu przedstawię, może służyć nie tylko indywidualnej lekturze, ale również czytaniu w grupie, dostarczając tematów do rozmowy.

Modlitwa obecności jest jak droga. Wędrujemy. Nie starajmy się uparcie dowiedzieć, na jakim etapie tej drogi znajdujemy się obecnie. Wystarczy po prostu zrozumieć, że hojność Boga jest niezrównana i że zawsze ma On coś więcej do zaofiarowania. Jego miłość jest miłością bez granic. My także nie powinniśmy jej ograniczać. Na drodze miłości, jaką jest modlitwa w ciszy, przyciąga nas wciąż niezgłębiona pełnia, która pozwala się oczekiwać. Pozostajemy więc w drodze…

Dziękuję tym wszystkim, którym mogłem wskazać drogę modlitwy terezjańskiej i modlitwy według Jana od Krzyża, będąc ich duchowym kierownikiem czy też podczas tygodniowych rekolekcji w ciszy. Tak naprawdę to właśnie ich doświadczenie, rozwijając się w ciągu całego życia, potwierdza naukę Teresy – tej reformatorki Karmelu. Mam nadzieję, że książka ta przyczyni się do wzrostu liczby jej uczniów.

Zesłanie Ducha Świętego 1996

Przypisy:

1. Dnia 19 października 1997 r. Jan Paweł II ogłosił św. Teresę od Dzieciątka Jezus doktorem Kościoła powszechnego. Wprowadzenie o. Guido Stinissena pochodzi z roku 1996 (przyp. tłum.).

2. Teksty św. Teresy cytowane – z koniecznymi zmianami – według wydań: Św. Teresa od Jezusa, Dzieła, przeł. ks. biskup Henryk Piotr Kossowski, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19622, t. 1-2; 19873, t. 1-3. Używane skróty oznaczają: DDDroga doskonałości, SprawozdaniaSprawozdania duchowe, TwierdzaTwierdza wewnętrzna, ŻycieKsięga Życia (Życie św. Teresy od Jezusa napisane przez nią samą) (przyp. tłum.).

3. Hiszp. „Matka” – tak nazywano Teresę (przyp. tłum.).

4. Teksty św. Jana od Krzyża cytowane – z koniecznymi zmianami – według wydania: Św. Jan od Krzyża, Dzieła, przeł. o. Bernard Smyrak OCD, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19955. Używane skróty oznaczają: Droga – Droga na górę Karmel, Noc – Noc ciemna, Pieśń – Pieśń duchowa, Płomień – Żywy płomień miłości (przyp. tłum.).

5. Napisałem o tym szerzej w książce Découvre-moi Ta présence. Rencontres avec Jean de la Croix („Odsłoń przede mną obecność Twoją. Spotkania z Janem od Krzyża”), Cerf, Paryż 1989.

6. Noria – urządzenie do podnoszenia (np. wody) za pomocą czerpaków, osadzonych na zamkniętym łańcuchu, używane powszechnie w Hiszpanii i południowej Francji (przyp. tłum.).

7. Zob. wyżej, przyp. 2.

8. Chcę widzieć Boga, przeł. o. Walerian Ryszka OCD, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19982, a także Jestem córką Kościoła, przeł. Olga Nowakowska, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 1984.

9. Noc jest mi światłem. Noc ciemna u św. Jana od Krzyża, przeł. Justyna Iwaszkiewicz, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 19972.

1. DAJ MI TEJ WODY

W głównym pomieszczeniu rodzinnego domu Teresy de Cepeda y Ahumada znajdował się obraz przedstawiający Samarytankę. Teresa często mogła mu się przyglądać w młodości. Płótno to jest teraz wystawione w muzeum należącym do klasztoru Wcielenia. Przedstawia ono Jezusa rozmawiającego z Samarytanką obok studni Jakuba. Ileż to razy Teresa czytała i powtarzała znajdujący się na dole obrazu napis: Domine da mihi hanc aquam (Panie, daj mi tej wody)!

Woda żywa stała się dla Teresy w najpełniejszym stopniu symbolem zjednoczenia z Bogiem. Idąc za wezwaniem Boga, winniśmy dotrzeć, poprzez kolejne etapy, właśnie do źródła wody żywej, którym jest Chrystus. Z tego źródła, z przyjaźni, w jakiej żyła z Chrystusem, Teresa czerpała obficie, tak że sama stała się, jak to Jezus obiecał Samarytance, „źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. A później ugasi pragnienie licznych ludzi łaknących ducha, wskazując im drogę, która prowadzi do tego tajemnego i ukrytego źródła.

Dziś także, po przeszło czterech wiekach, jej przesłanie jest nadzwyczaj aktualne. Bardziej niż kiedykolwiek ludzie odczuwają głód ducha. Niestety, swe poszukiwania prowadzą często z dala od mistyki chrześcijańskiej, bo albo jej nie znają, albo ci, którzy powinni z nią do nich wychodzić, tego nie czynią, albo wreszcie nie chcą przyjąć chrześcijańskiego doświadczenia w całości, czyli wraz z krzyżem Chrystusa.

Na czym polega specyfika przesłania Teresy od Jezusa? Wydaje mi się, że cechują je trzy rzeczy: zmysł Boga, zmysł Kościoła, zmysł człowieczeństwa.

Zmysł Boga

Pewnego dnia Teresa – młoda wówczas zakonnica – w drodze do miejsca, gdzie miała wypocząć i podreperować swe zdrowie (nie żyła jeszcze w ścisłej klauzurze, którą później sama wprowadziła), zatrzymała się na kilka godzin u swego wuja Pedra, posiadającego wspaniałą bibliotekę. Teresa, sama zafascynowana książkami, przypadkowo trafia na książkę franciszkanina Franciszka z Osuny, traktującą o długiej modlitwie w ciszy. Ogarnia ją fala radości: to, co sama odgadła i co praktykuje, opisane jest w tej książce czarno na białym, a więc modlitwa w ciszy nie jest kwestią umysłu, inteligencji, lecz sprawą serca. „Modlić się to pozwolić mówić swemu sercu do Boga. Serce wznosi się do Boga na skrzydłach pragnienia, podtrzymywane przez miłość”. Co za opatrzność! Co za szczęście! Otrzymuje książkę od wuja w prezencie i czyta ją od deski do deski.

Teraz znalazła potwierdzenie dla swego modlitewnego życia. A więc naprzód! Całkowicie oddaje się modlitwie kontemplacyjnej, oddaje się miłości. Odkrywa Boga, będącego Miłością, Miłością, którą można przyjąć i na którą można odpowiedzieć miłością. Oto jej zmysł Boga. W dalszej części tej książki spróbuję wspólnie z czytelnikiem ćwiczyć się w tym przyjmowaniu i odpowiedzi. Będzie to szkoła miłości. Bo właśnie na podstawie własnego doświadczenia, coraz bogatszego, Teresa napisze o modlitwie kontemplacyjnej dla swych sióstr karmelitanek, które pierwsze skorzystały z jej doktryny. A jest to doktryna wyjątkowa w Kościele. Człowiek, który pragnie praktykować modlitwę kontemplacyjną, nie może przejść obojętnie obok pism Teresy od Jezusa.

Zmysł Kościoła

Teresa żyła w burzliwych czasach: w Kościele i poza Kościołem panował zamęt. Z jednej strony poczucie osamotnienia, z drugiej rozpad jedności: protestantyzm we wszystkich swoich odmianach, profanowanie kościołów, Eucharystii, księży; wszystko to znajduje głęboki oddźwięk w duszy Teresy. Chce ona pomóc Kościołowi. „Jakbym co na to mogła, albo co znaczyła, poczęłam płakać przed Panem i błagać Go, by tak wielkiemu złu zaradził. Zdawało mi się, że tysiąc razy gotowabym życie moje oddać w ofierze dla uratowania choćby jednej z tych dusz, których tyle tam ginęło. Lecz nie mam żadnej możliwości uczynienia czegoś na chwałę Pana, gdyż jestem niewiastą i to jeszcze tak nędzną” (DD 1, 2)2. Jej niemoc wobec takiej nawałnicy zła zasmuca ją: ten biedny ziemski Kościół tak rozdarty. „Postanowiłam zatem uczynić choć to niewiele, co uczynić zdołam” (tamże). I to „niewiele” (eso poquito) staje się wielkim dziełem odnowy Karmelu: z niewielką grupą odpowiednio wybranych zakonnic zakłada mały klasztor, gdzie trwając w ubóstwie i całkowitym odcięciu od świata mogą w pełni poświęcić się modlitwie kontemplacyjnej, miłosnemu trwaniu z Bogiem. Ta modlitwa właśnie stanie się podporą, jaką Teresa zaofiaruje Kościołowi. Te pierwsze zreformowane karmelitanki modlą się, w swej ciszy i samotności, za obrońców Kościoła, za kaznodziejów, teologów, księży, by trwali w autentycznej wierze. Czyż dziś, po czterech wiekach, istnieją intencje bardziej aktualne?

Poprzez długą modlitwę w ciszy Teresa pracuje żarliwie na rzecz Kościoła. Kościół to jej wielka pasja. Przepaja swe karmelitanki zmysłem Kościoła. Ożywia modlitwę kontemplacyjną oddechem apostolskim. „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego – a my miałybyśmy czas tracić na pragnienie rzeczy, które, gdyby ich Bóg użyczył, właśnie niejednej duszy zamknęłyby wstęp do nieba? Nie, siostry moje, nie czas teraz w naszych rozmowach z Bogiem zajmować się sprawami błahymi” (DD 1, 5).

Tak więc Kościół staje się dla Teresy i jej karmelitanek motywem przewodnim ich reformy. Najpierw w San José w Avila. Bardzo szybko jednak spojrzenie Teresy obejmuje nowy, niedawno odkryty świat. Ogromna ziemia misyjna otwiera się dla Kościoła i Teresa rozumie, że Bóg prosi ją o założenie innych „zakątków Najświętszej Panny”, gdzie trwałaby modlitwa i gdzie oddawałoby się dziełu rozszerzenia Kościoła. Zakłada więc jeszcze siedemnaście klasztorów. W tym samym czasie reformuje męską gałąź Karmelu – karmelitów bosych, przy pomocy innego doktora Kościoła – świętego Jana od Krzyża. Wszystko po to, by podtrzymać Kościół będący w niebezpieczeństwie: „dla tego celu zgromadził was tu Boski Oblubieniec” (DD 3, 10).

Obecnie istnieje ponad osiemset klasztorów karmelitańskich na świecie. Są to fortece modlitwy, które służą Kościołowi. Jest w nich siła, ale wolna od gwałtu w świecie pełnym przemocy. Każdy Karmel ma swe apostolskie promieniowanie w powszechnym Kościele Chrystusa, a także w Kościele lokalnym diecezji, dekanatu, parafii. Tam również karmelitanki swoją modlitwą w ciszy stanowią podporę i użyźniają wszelką apostolską działalność. Zaufajmy tej pomocy duchowej. Teresa dzieli z nami swój zmysł Kościoła.

Zmysł człowieczeństwa

Całe to życie modlitwą, oddane Kościołowi, tchnie u Teresy równowagą i harmonią. Nic nie jest wymuszone. Chodzi jedynie o to, by włożyć miłość we wszystkie drobne sprawy życia codziennego. Taka miłość Boga wyraża się spontanicznie – jako zupełnie naturalna konsekwencja – w miłości braterskiej, bardzo ludzkiej, cechującej się wielkim szacunkiem dla osoby drugiego, zarówno dla jego możliwości, jak i braków i ograniczeń. Trzeba przeczytać jej korespondencję, która świadczy o delikatności, zainteresowaniu i uwadze skierowanej na bliźniego. Teresa ma poczucie umiaru. Chodzi jej nie o przesadne umartwienia ciała, ale o wielką cnotę. Jej dzieła świadczą o realizmie, tak przyrodzonym, jak i nadprzyrodzonym. Jej listy są doskonałym świadectwem psychologii stosowanej oraz głębokiej duchowości.

Lecz zmysł tego, co ludzkie, wyraża się u Teresy głównie poprzez radość. Ta jest pierwszym prawem życia we wspólnocie. Stąd u Teresy bardzo przemyślany projekt stworzenia małych wspólnot, bractw, gdzie żyje się jak w rodzinie, dzieląc się radościami i troskami. Każde uczestnictwo Teresy w rekreacjach było świętem dla wszystkich sióstr: śpiewano i tańczono w rytm hiszpańskich kastanietów. Dzieci jej brata Lorenzo uwielbiały przyjeżdżać w odwiedziny do „cioci Teresy”, gdyż u niej było wesoło, a w ich rodzinnym domu trzeba było zachowywać powagę. Radość stała się jednym z charakterystycznych elementów Karmelu. Świętuje się tam radość, radość życia z Bogiem, służąc Kościołowi. Czyż Jezus nie obiecał, że jeśli będziemy przebywać w Nim, nasza radość będzie pełna? Teresa doskonale pojęła zmysł człowieczeństwa, człowieczeństwa przebóstwionego.

Choć w tej książce zajmę się przede wszystkim drogami, które prowadzą do Boga (jak żyć w więzi z Bogiem?), dwa pozostałe wymiary – Kościół i człowiek – będą stale, choć być może w sposób mało widoczny, obecne. Dla Teresy modlitwa wewnętrzna jest w wysokim stopniu duchowa i głęboko ludzka, gdyż otwiera na rzeczywistą miłość braterską.

Dzięki swej porywającej i promieniującej osobowości odmienionej w Chrystusie, Teresa pociąga wielu chrześcijan. Sam czytelnik oceni, czy ma mu ona coś do powiedzenia.

2. SPRAWA MIŁOŚCI

Modlitwa, która polega na trwaniu wobec Boga w ciszy, była dla Teresy wielkim odkryciem. Dostrzegła w niej wyśmienity sposób, w jaki Bóg może komunikować się z duszą. Bardzo jasno przedstawia w swej autobiografii koncepcję tej modlitwy: „Modlitwa bowiem wewnętrzna nie jest to zdaniem moim nic innego, jeno poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje” (Życie 8, 5). Ta definicja, będąc owocem doświadczenia Świętej, ukazuje nam charakterystyczne cechy terezjańskiej modlitwy wewnętrznej. Wymienię ich siedem – co za szczęśliwa liczba!

Bóg nas kocha

W tej terezjańskiej modlitwie wewnętrznej akcent położony jest na inicjatywę Boga i Jego miłość do nas. Otwieram się i powierzam się „Temu, o którym wiem, że nas kocha”. W swej Pieśni duchowej Jan od Krzyża, który doskonale zrozumiał Madre3, stale kładzie nacisk na miłość pochodzącą od Boga, którą wystarczy tylko przyjąć. Poprzez język obrazów Jan od Krzyża ilustruje rzeczywistość, którą bardzo dobrze tłumaczy apostoł Jan: „Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19). Bóg ogarnia nas swym spojrzeniem pełnym miłości, przychodzi do nas poprzez swoją miłość, naznacza nasze serca piętnem swej miłości; sprawia, że słyszymy głos Jego miłości. Słońce Jego miłości oświetla nas i ogrzewa… Przypomnijmy sobie bogatego młodzieńca (Mk 10, 17-27): „Jezus spojrzał z miłością na niego”. Oczywiście to spojrzenie miłości zaprasza do czegoś więcej, wymaga zdecydowanej postawy: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.

Nie jest nam łatwo przyjąć, że On na nas spogląda i że nas kocha. Strach przed Bogiem nadal sieje spustoszenie w sercach. Całkiem niedawno pewien młody człowiek powiedział mi: „Chciałbym naprawdę uwierzyć, że Pan mnie kocha, ale pozostaję w tym względzie nieufny. Muszę bez przerwy walczyć z tą moją nieufnością. Strach sprawia, że się wycofuję…” Kontemplujmy stale tajemnicę Wcielenia: Bóg stał się człowiekiem z miłości ku nam. Chrystus, Bóg-Człowiek jest nam tak bliski! Gdy to zrozumiem, stanę się w pełni świadomy miłości Chrystusa do mnie. Otworzę mu drzwi do mojego serca. Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej napisała: „Dusza pozwala w ten sposób Bogu zaspokoić w niej Jego potrzebę obdarzania wszystkim, czym Jest, i wszystkim, co Ma”.

A zatem staram się być wrażliwy. Pozwalam, by pokochała mnie darmowa miłość Pana. I moja modlitwa kontemplacyjna staje się hymnem pochwalnym na cześć boskiego miłosierdzia. Ten odruch jest jak najbardziej terezjański. Można by przypomnieć, jak Chrystus ubiegał się o Teresę w czasie długiego okresu jej mierności, aby zdobyć ją dla swej miłości: rady jej ojca, ukazanie się Chrystusa o surowym obliczu, napomnienia niektórych sióstr, lektura Wyznań świętego Augustyna i ostatecznie – niewielka figura Chrystusa, która nią głęboko wstrząsa. Teresa otwiera się wówczas na dzieło Boga w niej. Zaczyna się nowe życie. Chrystus uwolnił ją od niej samej. Odtąd to On żyje w Teresie. Czy nie może uczynić tego samego z nami?

Obopólna przyjaźń

Moja odpowiedź na miłość Chrystusa może być tylko bardzo osobistym porywem mojej miłości. Miłość Boga przyzywa miłość moją. Wynika z tego „serdeczna przyjaźń, częsta rozmowa”. Muszę uwolnić w głębi mnie samego tę zdolność do miłości, którą Bóg tam ukrył jak wielki skarb. Warto posłuchać, co ma Teresa do powiedzenia na ten temat: „Wielkim była dla mnie dobrodziejstwem łaska, której mi Bóg użyczył, dając mi ducha modlitwy wewnętrznej. Dzięki niej pojęłam, co znaczy kochać Boga” (Życie 6, 3).

Miłość odkrywamy w tych zakamarkach serca, gdzie człowiek z głębi swego istnienia woła do Tego, w którym znajduje całkowite spełnienie samego siebie i któremu może powierzyć się bezgranicznie. Modlitwę wewnętrzną zdefiniuje się więc jako spotkanie, przyjaźń, wzajemną relację między ja i Ty, ze świadomością bliskiej obecności Boga. Modlitwa serca! Jakże się dziwić Teresie, kiedy ostrzega nas przed modlitwą, która wywoływałaby jedynie piękne intelektualne rozumowanie? „Tego tylko pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem to głównie czynić i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości” (Twierdza IV 1, 7).

Te ostatnie słowa pokazują nam wielką swobodę w praktyce terezjańskiej modlitwy w ciszy. Nie istnieje żadna stała metoda ani technika. Gdy chodzi o miłość, nie ma gotowej już drogi. Powinniśmy robić to, co pobudza nas do większej miłości. Najpierw należy wybrać środki. Możemy np. pomóc sobie książką. Lepiej jednak nie stosować jej w trakcie całej modlitwy. Bardzo pociesza fakt, że Teresa nigdy nie udawała się na modlitwę bez niej, nawet jeśli zdarzało się, że jej nie otworzyła. Książka duchowa jest wiernym przyjacielem. Wrócimy jeszcze do tego. Można również pomagać sobie obrazem lub ikoną, na którą patrzymy przez długą chwilę, co pozwala nam skupić naszą miłosną uwagę. Oczywiście, lektura fragmentu Pisma świętego czy tekstu liturgii także może podtrzymać skupienie. Są to pierwsze źródła naszego miłosnego trwania wobec Pana w ciszy. „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11, 1).

Oprócz wolnego doboru środków, mamy wielką swobodę gdy chodzi o nastawienie duszy. Ono jest często różne, stosownie do okoliczności, zdarzenia, okresu liturgicznego, pory dnia itd. Są takie godziny, w których jesteśmy bardziej skłonni błagać, np. w bardzo ściśle określonych intencjach, do których skłania nas nasze otoczenie bądź dostrzegane za pośrednictwem telewizji udręki świata. Zresztą błaganie będzie zawsze u podstaw modlitwy. Przypomnijmy sobie, jak mocno podkreślał to Jean Lafrance w swoich książkach. Postępując na drodze modlitwy w ciszy, coraz bardziej uczestniczymy w błaganiu Jezusa. „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5, 7). Innym razem nasze serca wypełnia dziękczynienie. Całymi sobą dziękujemy Panu za wiele darów Jego miłości, które usiłujemy coraz głębiej poznawać. Postępując w modlitwie w ciszy, coraz bardziej zapominamy o sobie. Fascynacja chwałą i pięknem Boga skupia nas na Nim i rodzi w nas hymn pochwalny na Jego cześć. Elżbieta od Trójcy Świętej odkryła sens swego życia u świętego Pawła: „chwała majestatu” (Ef 1, 6). Jej modlitwa była tylko tym. Bardzo proste nastawienie duszy, bliskie czystej adoracji, która łączy się z adoracją w niebie, opisaną w Apokalipsie, będącą ciszą wypełnioną Pełnią Obecności, ciszą, w której rozlega się odwieczne Sanctus.

Terezjańska swoboda w modlitwie w ciszy wyraża się również poprzez wybór naszej relacji z Panem. Kim On jest dla mnie? Ojcem? Jezusem? Duchem Świętym? Bratem? Pasterzem? Teresa mocno akcentuje tę swobodę wyboru. Każdy człowiek może nadać swemu życiu duchowemu charakter bardzo osobisty, dotrzeć do Boga własną drogą za natchnieniem Ducha. W miłosnym trwaniu wobec Boga musimy być bardzo na Ducha uważni i Jemu ulegli. Kim jest Ten, z kim rozmawiam, i jak mam się do Niego zwracać? „Rozmawiajcie z Nim jak z Ojcem, jak z Bratem, jak z Panem, raz w ten, drugi raz w inny sposób, jak On sam was nauczy i poda wam, co w danym razie czynić i mówić macie, tak by Mu się podobać najbardziej” (DD 28, 3). Nie zapomnijmy o Maryi, tak bliskiej tajemnicy Trójcy Świętej. Jej misja polega na tym, że ma nas w nią wprowadzić.

Na drodze do pełni

Terezjańska modlitwa w ciszy jest pełna dynamizmu i dąży do pełni miłości, tej „drogocennej perły” (Twierdza V 1, 2), do kontemplacji, a nawet (tak!) do zjednoczenia z Bogiem w duchowym małżeństwie. Życie duchowe nie ma w sobie nic statecznego. Jest to relacja miłości, a miłość wciąż się rozwija. Bóg cieszy się, mogąc udzielać się bardziej i bardziej, w miarę jak nasze serca zapominają o nas samych. Teresa zobrazowała to dojrzewanie w życiu duchowym poprzez opowieść o czterech sposobach podlewania ogrodu ze wskazaniem na ten najskuteczniejszy: „za pomocą deszczu obfitego; wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa” (Życie 11, 7). Używa ona także obrazu zamku, w którym bramą wejściową jest modlitwa w ciszy. Przemierza się wiele komnat przed wniknięciem do samego centrum pałacu, gdzie przebywa Pan. Tam „zachodzą najbardziej tajemne rzeczy pomiędzy Bogiem a duszą” (Twierdza I 1, 3). Jest to rozkwit życia duchowego.

Pamiętajmy o tym darmowym darze, do którego jesteśmy powołani. Najlepiej przygotować się do niego poprzez modlitwę skupienia: „Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego, jak to mówią, nie odczepisz” (DD 26, 1). Żyje się wówczas w nieustannym oczekiwaniu, na które Bóg nie potrafiłby pozostać obojętny. Musi przyjść wcześniej czy później. W tym oczekiwaniu podtrzymują nas wielkie pragnienia. Są one bardzo obecne u Teresy z Lisieux i u jej matki duchowej, Teresy od Jezusa. Potrzebujemy nie tylko wielkich pragnień; musi im towarzyszyć wielka determinacja. „Wracając tedy do tych, którzy pragną pić z tej wody żywej i iść drogą do niej wiodącą, aż dojdą do samego źródła, możemy zapytać: od czego oni mają zacząć? Sądzę, że wszystko od tego zależy, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu. […] Niech przyjdzie, co chce, niech boli, jak chce, niech szemrze, kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami” (DD 21, 2). Oto cały realizm Teresy! Nie dotrzemy do zjednoczenia z Bogiem, jeśli nie zaangażujemy się w to na sto procent. To zaangażowanie polega na oddaniu się Chrystusowi-Zbawcy poprzez nasze słabości. Chodzi o związek z Chrystusem Zmartwychwstałym! Przyszedł On szukać zgubionej owieczki. Pozwólmy Mu, by nas odnalazł!

Modlitwa wymaga czasu!

Jeśli chodzi o modlitwę obecności w ciszy, czas, jaki na nią przeznaczamy, odgrywa ważną rolę, choć oczywiście nie narusza obowiązków stanu. Idźmy za głosem wewnętrznym. Teresa zachęca nas, byśmy poświęcali modlitwie osobny czas, czas, który jest dla niej prawdziwą szkołą miłości. Stajemy się w ten sposób „niewolnikami miłości, bo nie czym innym, zdaniem moim, jest postanowienie naśladowania tą drogą modlitwy wewnętrznej Tego, który nas tak umiłował” (Życie 11, 1).

To miłosne trwanie z Bogiem może czasami popadać w oschłość, gdyż bardzo się od Boga różnimy. Rozmowa z Bogiem nie jest rzeczą oczywistą. Trzeba „przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Człowieczeństwie Jego (acostumbrarse e enamorarse mucho)” (Życie 12, 2). To ćwiczenie się w miłości wymaga czasu. Każdy powinien przejrzeć swój rytm dnia, tygodnia, miesiąca, aby ustalić główne cele oraz hierarchię wartości. Miejmy nadzieję, że modlitwa w ciszy zajmie honorowe miejsce, nawet jeśli nie możemy jej poświęcić zbyt wiele czasu.

Nie usprawiedliwiajmy się zbyt łatwo, mówiąc sobie, że nasze życie i tak toczy się w obecności Pana. W rzeczy samej i Teresa podkreśla, że należy stale żyć w obliczu Pana. „Towarzyszenie” to kluczowe dla niej słowo. „Do osiągnięcia tego skupienia różne są sposoby, podawane w książkach traktujących o modlitwie wewnętrznej. Zalecają one mianowicie, byśmy starali się odwracać myśl od rzeczy zewnętrznych, dla łatwiejszego zbliżenia się do Boga; byśmy w samychże zatrudnieniach zewnętrznych usiłowali choć chwilami wejść w siebie i wspominali na obecność Tego, który przebywa we wnętrzu naszym, co samo już z wielkim jest dla duszy pożytkiem” (DD 29, 5). Jednak w towarzyszeniu Panu trzeba ciągle się ćwiczyć. Trzeba regularnie i przez dłuższy czas oddawać się tylko temu, ucząc się serdecznej rozmowy „z Tym, o którym wiemy, że nas kocha”. Żyjmy w głębi naszych serc i pozwólmy siebie kochać. Czas poświęcony wyłącznie na miłosne trwanie wobec Boga jest nam nieodzowny. Kiedy wsłuchujemy się w ten wewnętrzny głos, Bóg mówi, czego od nas oczekuje tu i teraz. Bądźmy wierni tym chwilom wyłącznej z Nim rozmowy, tyle koniecznym co korzystnym, abyśmy się przygotowali na przyjęcie daru miłości od Boga i przynieśli przez to owoc w Kościele.

Wymiar eklezjalny

Teresa doświadczyła Kościoła. Widząc jego rozdarcie, nie mogła żyć spokojnie. Ten „zmysł Kościoła”, doświadczony w bólu, doprowadził ją do reformy Karmelu. Służyła ona Kościołowi na wszystkie dostępne jej sposoby: przez modlitwę obecności w ciszy, przyjaźń z Chrystusem, miłość braterską zasianą w utworzonych przez siebie „zakątkach Najświętszej Panny”. Bardzo cierpiała na ciele i duszy dla Kościoła właśnie.

Nadała ona długiemu miłosnemu obcowaniu z Bogiem w ciszy oraz ewangelicznemu wyrzeczeniu się wymiar apostolski, tchnęła apostolskiego ducha. Modlić się w ten sposób znaczyło dla niej: podtrzymywać Kościół będący w niebezpieczeństwie. Życie w obecności „Jego Majestatu” umiejscawiało ją w sercu Kościoła. Teresa uświadamia nam płodność naszej modlitwy w ciszy w służbie Kościoła. Daje nam przykład pełnej gotowości wobec Kościoła. Dla niej życie w obecności Boga ożywia wszelkie apostolstwo.

Teresa żyła dla Kościoła i umarła w Kościele: w radości, łasce i pokoju. „Dziękuję Ci, Panie, za to, żeś uczynił mnie Córką Twojego Kościoła i że mogę umrzeć na jego łonie. Wreszcie, Panie, jestem Córką Kościoła!”

Czyż współczesny Kościół nie potrzebuje naszego miłosnego trwania wobec Boga w ciszy?

Realizm Teresy

Na drogę wiodącą do Boga człowiek wkracza całym sobą. Teresa uczy nas modlitwy osadzonej w konkretnej rzeczywistości. Trzeba nastawić się na spotkanie Boga w środku życia. Teresa tworzy więc to, co można by nazwać infrastrukturą modlitwy w ciszy. Ta ma swój solidny fundament w miłości bliźniego, oderwaniu się od siebie i pokorze. Miłość do Boga mierzy się miłością braterską; w tym miejscu Teresa okazuje głęboki realizm. Nie wahajmy się wejść w jej wizję i zacznijmy już dziś przygotowywać drogę dla modlitwy. Bóg nas na nią wzywa.

3. MIŁOŚĆ DO BOGA, MIŁOŚĆ WZAJEMNA

„Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie?” (Łk 14, 28) Wejście na drogę modlitwy w ciszy to przedsięwzięcie, które nie może opierać się na improwizacjach. Wręcz przeciwnie, od tych, którzy chcą na tę drogę wstąpić, wymaga się poważnego przygotowania. Bierze ono początek w życiu codziennym. Czyż człowiek zdecydowany, by zacząć żyć z Bogiem, nie angażuje się w to całym sobą? Ów człowiek wpisany we właściwe sobie środowisko, mający kontakt z drugim, pragnący uznania, przywiązany do wygody, do pieniędzy, do władzy…

Jak się przygotować do tej duchowej wędrówki na spotkanie z Bogiem? „Nim jednak zacznę mówić o tym, co należy do życia wewnętrznego, to jest o modlitwie, chcę pierwej dotknąć pewnych rzeczy, których koniecznie przestrzegać powinni wszyscy pragnący oddawać się modlitwie. […] Nie przestrzegając ich, niepodobna, by (dusza) daleko zaszła na drodze kontemplacji. Gdyby zaś mimo to uważała siebie za kontemplacyjną, oszukiwałaby wielce sama siebie. […] Pierwszą z tych rzeczy jest miłość obopólna między nami; drugą, zupełne oderwanie się od wszystkich rzeczy stworzonych; trzecią, prawdziwa pokora” (DD 4, 3-4). Jest dosyć znaczące, że Teresa poświęca prawie połowę swej Drogi doskonałości na te trzy warunki.

W poprzednim rozdziale zarysowałem rzeczy charakterystyczne dla karmelitańskiej modlitwy terezjańskiej. Rzeczywiście, dla Teresy pewna infrastruktura pomaga miłosnej modlitwie w ciszy zapuścić korzenie w życiu. Prosty obraz mostu łączącego dwa brzegi mógłby świetnie to zilustrować. Modlitwa obecności jest jak most, który łączy dwa brzegi: Boga i człowieka. I Bóg, i człowiek wyruszają w drogę, aby spotkać się na moście obcowania ze sobą w ciszy. Most ten ma bardzo solidne podstawy. Podtrzymują go trzy filary: w środku – miłość bliźniego, po obu stronach – oderwanie i pokora. Gdyby tylko jeden z nich runął, zawaliłby się cały most. Spotkanie między Bogiem a człowiekiem nie mogłoby się odbyć. Zawsze jednak zostaje jeszcze jedno rozwiązanie, jakim jest naprawa mostu.

Trzy podpory „mostu” – trzy rzeczy niezbędne do modlitwy w ciszy – są ze sobą wzajemnie powiązane. Czyż miłość braterska nie wiąże się z oderwaniem i z pokorą? Ten, kto kocha swego bliźniego prawdziwie, żyje w oderwaniu, a nawet w ubóstwie, gdyż daje wszystko, co posiada. I daje on wszystko, czym jest, całkowicie zapominając o sobie.

Dar z siebie zawiera również pokorę. Ta stawia nas na właściwym nam miejscu względem Stwórcy i innych ludzi. Dla Teresy pokora polega na „kroczeniu w prawdzie”, to znaczy na rozpoznaniu w drugim człowieku swego brata czy siostry. Pokora pozwala poznać siebie względem drugiego i względem Boga. Pokora prowadzi do miłości bliźniego.

Kochaj tam, gdzie żyjesz

Według Teresy wszystko ma przyczyniać się do tego, aby jej Córki – pisze bowiem dla swojej wspólnoty – stawały się „wypróbowanymi przyjaciółkami Boga” (amigas fuertes de Dios). Tym samym wciąga nas od razu w pełnię dynamiki miłości. Miłość braterska jest uprzywilejowanym sposobem miłowania Boga i z tej miłości bez przerwy wypływa. Moc kochania braci otrzymujemy podczas naszego miłosnego trwania wobec Pana, który sam się nam udziela.

Teresa posiadała w najwyższym stopniu dar kochania i bycia kochaną. Była pełna wdzięku, uczucia, przyrodzonych darów. Wzbudzała sympatię i życzliwość. Lubiła sprawiać radość, nawet jeśli ją to męczyło. Pod działaniem łaski jej naturalne przymioty zostały oczyszczone, a nawet przemienione, doprowadzone do swej doskonałości w Chrystusie. Teresa stała się podobna do Jezusa poprzez swą miłość braterską. „Jest to, powtarzam, miłość zupełnie bezinteresowna, podobna do tej, jaką nas umiłował Chrystus. […] Pragnęłabym, by taka miłość panowała między nami” (DD 7, 4-5). Czarująca, pełna uroku Dońa Teresa de Ahumada stała się Teresą od Jezusa, o sercu przepełnionym Bogiem, o sercu wezbranym Jego Miłością, sercu, które ogarnia cały świat. Ona również długo wędrowała do Boga.

Dla Teresy modlitwa w ciszy to przyjaźń z Bogiem. Również miłość braterska jest taką przyjaźnią. Bo kochać drugiego to po prostu kochać w nim Boga. „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. […] To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali” (J 15, 14. 17). Za przykładem Jezusa i w Nim, jedna i ta sama miłość wytryskuje w nas do Ojca i do ludzi. „Od nas Pan dwóch tylko rzeczy żąda: byśmy miłowali Jego i byśmy miłowali bliźniego; do tego ma zmierzać cały nasz wysiłek” (Twierdza V 3, 7). Miłość bliźniego jest płaszczyzną, na której przeżywamy prawdziwie miłość do Boga. Oto kolejny przykład realizmu Teresy! „Najpewniejszym znakiem, po którym poznać możemy, czy spełniamy tę dwojaką powinność, jest, moim zdaniem, wierne przestrzeganie miłości bliźniego; bo czy kochamy Boga tak, jak należy, tego, mimo wielu wskazówek potwierdzających, że Go kochamy, na pewno jednak wiedzieć nie możemy; ale łatwo jest poznać, czy kochamy bliźniego. Im większy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości do Boga” (Twierdza V 3, 8).

Kiedy chodzi o miłość, realizm Teresy obejmuje zarówno życie zakonne, jak i małżeńskie. W sakramencie małżeństwa mąż i żona przeżywają wzajemną miłość poprzez tę miłość, którą Bóg ma dla nich, wyrażając ją w gestach pełnych czułości i delikatnej uwagi. Krąg ich wzajemnej miłości winien szeroko się otworzyć, aby objąć ich dzieci i wszystkich tych, którzy znajdą u nich żar bijący z serca Chrystusa. Życie codzienne utkane jest z małych rzeczy; te również winny dowodzić przejrzyście miłości do Boga. Związki ludzkie zanurzają się w miłości Chrystusa i od Niego otrzymują swą moc. Miłość braterska jest darem Boga. Jest to sam Jezus, który kocha z nami i poprzez nas, ale nigdy bez nas.

Wzajemna pomoc

Jakie są wyznaczniki tej braterskiej miłości? Jak ją stosować w praktyce, przygotowując się tym samym coraz lepiej do spotkań z Bogiem w ciszy? Możemy razem z Teresą wyróżnić trzy postawy.

Teresa wzywa najpierw swe siostry do tego, by okazywały sobie wzajemną pomoc, zarówno w wymiarze materialnym, jak i duchowym: „Tutaj wszystkie powinny być z sobą w przyjaźni, wszystkie powinny na równi siebie miłować, wszystkie wzajemnie siebie cenić i wzajemnie się wspomagać. Niechże więc, na miłość Boga o to proszę, siostry nasze strzegą się tych odrębnych przywiązań, jakkolwiek wydawałyby się one pobożne i święte” (DD 4, 7). Wiedziona wyostrzonym zmysłem psychologicznym Teresa pokazuje nam, na czym polega ta wzajemna pomoc. Według niej trzeba umieć wejść w położenie drugiego człowieka, dzielić z nim jego radości, a zwłaszcza jego troski, nawet te najlżejsze. „Pragnęłabym, by taka miłość panowała między nami. Zapewne, że miłość ta nie od razu będzie doskonała, ale szczerze do niej dążmy i środków do niej wiodących wiernie używajmy, a Pan ją udoskonali. Choćby w niej było nieco ludzkiej tkliwości, nie będzie z tego szkody, byleby tkliwość ta była jednakowa dla wszystkich. Owszem, dobre jest nieraz i potrzebne żywsze uczucie miłości; dobrze jest, nieraz i potrzeba, okazać siostrze tkliwe współczucie w chorobie jej lub strapieniu. Zdarza się nieraz, że lada rzecz niejedną zaboli, z której druga śmiałaby się tylko i miałaby ją za nic; różne są charaktery, silniejsze i wrażliwsze. Niech więc silniejsza umie okazać wrażliwszej współczucie i niech się jej nie dziwi. […] A może Pan, oszczędzając nam tego cierpienia, gotuje nam inne, które choć dla nas będzie ciężkie i samo z siebie jest takie, dla drugich wyda się lekkie. Nie sądźmy więc w takich rzeczach drugich według siebie; jeśli zaś sądzić chcemy, bierzmy za miarę sądu naszego nie te chwile, w których Pan, może bez żadnej pracy naszej, większej nam siły dodawał, jeno raczej te chwile, kiedy same byłyśmy niedołężne i słabe. Jest to ważna przestroga, o której pamiętając, będziemy umiały okazać współczucie bliźniemu w cierpieniach jego, jakkolwiekby się zdawały małymi. Szczególnie zaś one dusze mężne, o których mówiłam, powinny o tym pamiętać” (DD 7, 5-6).

Bardzo łatwo odnieść te słowa Teresy do naszego codziennego życia. Czyż nie jest pierwszym przejawem prawdziwej pomocy zbliżenie się do drugiego człowieka, stanie się dla niego kimś bliskim, takim, jaki Jezus był i jest wciąż dla nas dzisiaj? Ale są i inne formy pomocy. Na przykład, w czasie jakiegoś spotkania zdarza mi się mówić o osobie trzeciej; czy moje słowa są zawsze przychylne dla niej? Czy budują mojego rozmówcę? Czy troszczę się o to, żeby nie doprowadzić do obmowy? W swej autobiografii Teresa ukazuje, jak „zaraźliwa” była jej własna postawa. „Nie mówiłam źle o nikim, choćby w rzeczy najmniejszej, ale raczej miałam w zwyczaju tłumaczyć każdego, kogo przy mnie obmawiano, mając zawsze na pamięci tę zasadę, że nie powinnam ani z przyjemnością słuchać, ani sama mówić tego o drugich, czego nie chciałabym, by o mnie mówiono. Trzymałam się jak najmocniej tego prawidła, ile razy zdarzyła się do tego okazja. […] Towarzyszki moje i osoby, z którymi przestawałam, tak zdołałam nakłonić, iż również ten obyczaj przyjęły. Stąd poczęto mówić o mnie, że gdzie ja jestem, tam każdy ma plecy bezpieczne i takąż samą od obmowy obronę miał bliźni u wszystkich, z którymi żyłam w przyjaźni albo miałam pokrewieństwo, albo którzy nauk moich słuchali” (Życie 6, 3).

Inna jeszcze forma pomagania bliźnim, być może nieco paradoksalna, polega na tym, aby pozwolić im, by nam pomogli. Nie myślimy wówczas o naszym honorze, zaś innym dajemy satysfakcję z faktu bycia nam pomocnym. Wspaniały sposób na nawiązanie międzyludzkich stosunków! Oczywiście pod warunkiem, że nie mamy zamiaru wykorzystywać drugiego ani uczynić go niewolnikiem naszych zachcianek. Prośba o pomoc jest dobrym sposobem na to, by zejść z piedestału i zbliżyć się do drugiego. Teresa często radziła się nowicjuszek: „Z najmniejszą wątpliwością w takich nawet rzeczach, które umiałam, zwracałam się do najmłodszych, prosząc o objaśnienie” (Życie 31, 23). Oczywiście, pokora – jeden z trzech filarów – sprzyja miłości braterskiej i zbliża nas do innych ludzi. „Każdy zasadza punkt honoru na tym, czego pragnie” (tamże). Naszym „punktem honoru” jest Chrystus i tylko On.

Nie wystarczy tylko pozwolić sobie pomóc, trzeba przede wszystkim pomagać innym, oddając im przysługi w „bagatelach”, w „nic nie znaczących drobnostkach” (Życie 31, 24). Teresa z Lisieux bezbłędnie zrozumiała swoją Matkę duchową i stała się bardzo uważną na te małe rzeczy. Wiedziała, że sprawiając radość swym towarzyszkom, sprawia radość Jezusowi.

Dzielić swe życie, swą pracę, swe radości, swe troski, razem chwalić Pana – to ogromne wsparcie dla naszej modlitwy w ciszy. Nie zapominajmy o tym nigdy! W miłości trzeba się wzajemnie wspierać. A życzliwość nasza się pogłębia, kiedy spoglądamy na drugich przychylnie, kiedy mówimy o nich z uznaniem, kiedy przychodzimy im konkretnie z pomocą, aż do zdjęcia swych szat, by umyć innym nogi (por. J 13, 4-5).

W pokoju ducha

Ta miłość wzajemna przeżywana jest w pokoju. Należy zrozumieć, jak ważne jest przestrzeganie tej braterskiej miłości, „jeśli chcemy się cieszyć, na zewnątrz i wewnątrz, tym pokojem, który nam Pan tak usilnie zaleca” (DD 4, 4). Teresa dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że brak pokoju zewnętrznego w stosunkach międzyludzkich uniemożliwia pokój ducha, będący nieodzownym warunkiem modlitwy skupienia, która leży u progu modlitwy mistycznej. Nasz pokój wewnętrzny „przyciąga” pokój Chrystusa. Nasza cisza „przyzywa” miłosną ciszę Boga.

Pokój jest źródłem przebaczenia. Jeśli nasze relacje z ludźmi nie będą zanurzone w miłosierdziu Boga – którym obdzielamy się poprzez wzajemne przebaczenie – nie będzie między nami prawdziwej harmonii. Pokój musi zakorzeniać się w Tym, który jest pokojem samym, królem pokoju. On to życzy nam z głębi serca: „Pokój wam!” (J 20, 19) Ten pokój jest owocem Jego śmierci na krzyżu, poprzez którą przebaczył nam wszystkie nasze winy popełnione względem drugiego. Zasadził drzewo pojednania w centrum naszych międzyludzkich relacji. Teresa znakomicie uchwyciła związek między miłosierdziem Boga a wzajemnym przebaczaniem sobie win: „Nie mogę bowiem tego przypuścić, by dusza przystępująca tak blisko do samego źródła miłosierdzia, widząc tak jasno swoją nędzę i nicość oraz jak wiele Bóg jej odpuścił – mogła jeszcze znajdować jaką trudność w ochotnym odpuszczeniu wszelkiej urazy i nie miała serca skłonnego do okazania wszelkiej życzliwości temu, kto ją obraził. Wobec tych łask bowiem i rozkoszy, którymi Bóg ją napełnił i w których ma jawny znak nieskończonej miłości Jego, z radością korzysta z ofiarującej się jej sposobności, by Mu przez to okazać swą miłość” (DD 36, 12). Wypada raz jeszcze zauważyć, jak bardzo pokora wiąże się z miłością bliźniego. Nie potrafimy nigdy przebaczyć, jeśli sami nie przyznamy, że potrzebujemy miłosierdzia.

Dysharmonia i nieporozumienie bardzo często mają źródło w naszej pysze. Każdy pozostaje przy swym punkcie widzenia, gdyż uważa go za najlepszy. Może się również zdarzyć, że nasz pokój jest niszczony przez zazdrość. Teresa ukazuje nam skuteczny sposób na przywrócenie pokoju i harmonii. Polega on na tym, by „cieszyć się każdym postępem drugich w cnocie i sławić za to naszego Pana” (DD 7, 9). To kwestia spojrzenia. W jakim świetle spojrzę na drugiego? Z Panem i w Panu dane jest mi widzieć życie duchowe drugiego rozkwitające dzięki miłosierdziu Chrystusa. Ach! Gdybym miał oczy Jezusa! Ale właśnie… ja je posiadam! Wystarczy tylko, bym je otworzył!

Rzeczywiście, zbyt często jestem ślepcem, który spogląda na bliźniego wzrokiem czysto ludzkim i szuka źdźbła w jego oku: „z takiego bowiem ciągłego upatrywania w drugich lada bagateli, która może nawet nie będzie niedoskonałością, bo tylko przez nieświadomość widzisz w niej co złego, taki będzie skutek, że i sama stracisz pokój duszy, i drugim go zakłócisz” (Twierdza I 2, 18).

Lecz mimo naszej dobrej woli mogą się nam jeszcze zdarzać niesnaski, drobiazgi mogą nas ranić i całkowicie nami zachwiać. Pokój wewnętrzny znika. Teresa przestrzega nas przed tym i, jako wspaniały pedagog, proponuje nam rozwiązanie: „Gdyby kiedy jakie słowo nierozważne tę zgodę zamąciło, tejże chwili, w samym zarodku, złemu zaradźcie albo jeśliby nie ustąpiło od razu, póty usilnie się módlcie, póki nie będzie stłumione” (DD 7, 10). Jakże bliski jest związek między modlitwą w ciszy a pokojem!

Teresa przygotowuje w ten sposób klimat modlitwy skupienia. W tę modlitwę wchodzi się z całym swoim życiem. Wszystko w nas musi stać się pokojem i ciszą. Bóg dokończy to, co zaczęliśmy pod wpływem Jego łaski.

Zapomnieć o sobie

Podstawą miłości braterskiej jest oczywiście dar z siebie. Bóg może udzielać się w pełni tylko temu, kto i siebie daje całkowicie. Teresa bardzo obstaje przy „dziełach”. Bardziej „niż wszelkie czułości i pieszczotliwe słowa” liczy się przykład, zapomnienie o sobie (DD 7, 8).

To zapomnienie winno być owocem świętej wolności ducha. To słowo jest u Teresy kluczowe. „Jeślibyśmy nie miały ciągłej baczności i ustawicznie nie czuwały nad sobą, mnóstwo w nas jest rzeczy, które mogą nam uniemożliwić tę wolność ducha, do której dążymy, aby dusza, wyzwolona od cięższego niż ołów brzemienia ziemskich pożądliwości, mogła się wzbić w górę do Stwórcy swego” (DD 10, 1). Tę wolność ducha uzyskuje się poprzez oderwanie zewnętrzne, które jest pewną formą ubóstwa – Teresa mocno je akcentuje – a zwłaszcza poprzez oderwanie wewnętrzne, które coraz bardziej upodabnia naszą wolę do woli Boga. „A to wewnętrzne umartwienie i wyrzeczenie się siebie jest rzeczą gorzką i przykrą, bo mocno lgniemy do siebie i bardzo siebie kochamy” (DD 10, 2).

Jest oczywiste, że oderwanie się – jeden z trzech filarów podtrzymujących most modlitwy w ciszy – bierze początek w miłości braterskiej przez całkowity dar z siebie. Oderwanie się przeżywane na co dzień zadziwiająco wzbogaca związki międzyludzkie. „A więc może znowu wam się wyda, że takie dusze nikogo i niczego nie kochają i kochać nie umieją, jeno Boga samego. Owszem, upewniam was, kochają one nierównie mocniej, goręcej i bardziej owocną miłością niż inne. Jest to miłość szlachetna, zawsze ochotna raczej dawać niż brać. Względem Boga tak samo postępują. Tylko taka miłość godna jest tej nazwy, a wszelkie inne niskie przywiązania przywłaszczają jeno miano miłości” (DD 6, 7).

Miłość braterska, zakorzeniona w całkowitym darze z siebie, jest miłością darmową. Wzajemności nie można się domagać, nie można jej żądać. Nie, żadnego niewolnictwa! Miłość ta jest oparta na wartościach niewzruszonych. Spojrzenie zgłębia całe jestestwo drugiego. „Osoby te, kiedy kochają, nie zatrzymują spojrzenia na ciele, lecz wzrokiem duchowym sięgają do duszy tego, kogo miłują, i patrzą, czy jest w niej co godnego miłości. Jeśli tam tego nie znajdują, to wystarczy, że dostrzegą choćby tylko zarodek dobra, które zapowiada, że drążąc tę kopalnię, złoto się z niej dobędzie. Wtedy dla dobra tej duszy ich miłość żadnego trudu nie żałuje i nie ma takiej ofiary, której by ochotnie z siebie nie uczyniły. Chcą bowiem i pragną ją miłować, a wiedzą to dobrze, że miłość między nimi jest rzeczą niemożebną, jeśli ta dusza dóbr duchowych nie posiada i Boga nie kocha” (DD 6, 8).

Miłość braterska jest zawsze dla Teresy miłością płomienną: „Kogo zaś miłuje, pracuje ze świętą namiętnością nad tym, aby dusza ta ukochała Boga i przez niego była kochana” (DD 6, 9). Drugi jest wciągany w tę samą płomienną miłość do Boga. „Jest to, powtarzam, miłość w najmniejszej mierze dbająca o siebie; o to jedynie dba, by tę duszę, którą kocha, ujrzała bogatą w dobra niebieskie” (DD 7, 1).

W całkowitym zapomnieniu o sobie miłość się oczyszcza i chociaż nadal – na szczęście – jest miłością naprawdę ludzką, miłość duchowa przenika całą osobę. Kocha się innych przez Boga i zdążając do Boga. Wspieramy się wzajemnie na tej drodze ku Pełni miłości. A Teresa daje nam bardzo praktyczne wskazówki: „W tym duchu szczerej miłości bierzcie udział i w rozrywkach sióstr. […] Wzajemne między nami współczucie jest rzeczą dobrą i chwalebną. […] Najwięcej powinno cię boleć, gdy spostrzeżesz w siostrze widoczną jaką wadę czy niedoskonałość; umieć tę wadę cierpliwie znosić i nie objawiać z jej powodu zdziwienia czy zgorszenia, to będzie miłość prawdziwa. […] Będziesz więc gorąco tę siostrę polecała Bogu, będziesz ze wszystkich sił twoich starała się spełniać jak najdoskonalej cnotę przeciwną tej wadzie, którą w siostrze widzisz. […] Niepodobna by twa siostra nie zrozumiała tej milczącej nauki, jaką jej przykładem swoim dajesz. […] Takie oddziaływanie jednych na drugie jest bardzo zbawienne. Ważna to przestroga, o której nie powinnyście zapominać” (DD 7, 7).

Teresa pomaga nam przejść stopniowo od naturalnej zażyłości do przyjaźni duchowej rozwijanej przez modlitwę w ciszy. Przekazuje nam bardzo wyważoną doktrynę, która nie neguje naszej uczuciowości, lecz zwraca ją ku Panu, by ją oczyścił i przemienił według własnej swej woli. Chrystus Zmartwychwstały bowiem zamieszkuje całą naszą osobę. Wchodzi On w nasze przyjaźnie i prowadzi je do pełni poprzez przyjaźń swoją, jak to obiecał.

Teresa pociąga całą naszą osobę ku Bogu, co wcale nie znaczy, że nasze życie będzie podobne do życia aniołów. Nie jesteśmy czystymi duchami! Nie możemy odstawić na bok naszej uczuciowości; wprost przeciwnie – mamy rozwijać ją w życiu duchowym. Pan chce przemienić całe nasze jestestwo. Wszystko w nas ma być napełnione Duchem. Zmartwychwstanie już się zaczęło. Słowo stało się ciałem! Zauważmy przy okazji, jak bardzo Teresa była skupiona na człowieczeństwie Chrystusa. „Jest to, powtarzam, miłość zupełnie bezinteresowna, podobna do tej, jaką nas umiłował Chrystus” (DD 7, 4).

Teresa naprawdę zbudowała dla nas, przez modlitwę w ciszy, pomost między Bogiem a człowiekiem. Ten most spoczywa na solidnych podstawach: w środku – miłość bliźniego, po obu stronach – pokora i oderwanie. To z naszej ludzkiej rzeczywistości przygotowujemy Panu kielich wyboru przeznaczony na przyjęcie wody żywej. „Kto wierzy we Mnie, z tego wnętrza popłyną strumienie wody żywej” (por. J 7, 38).

Teresa zachęca nas, byśmy wstąpili w ślady Jezusa, Tego, który, „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1).

4. KU MIŁOSNEMU TRWANIU WOBEC BOGA W CISZY

Zanim wkroczymy na tę drogę, dobrze jest wiedzieć, dokąd ona prowadzi. Po co trwać wobec Boga w ciszy? Po co poświęcać na to osobny czas, tak zresztą cenny, jeśli można by go wykorzystać służąc drugiemu? Tyle jest ważnych spraw. Myślę, że wszystko zależy od tego, na ile chcemy, by Chrystus był w naszym życiu obecny. Jaka jest jakość naszego z Nim związku?

Modlić się w ciszy to łączyć się z Chrystusem. Modlitwa obecności jest moją miłosną odpowiedzią Temu, o którym wiem w wierze, że mnie kocha. Pozwalam Mu, by nasycił mnie swą miłością.

Dla świętego Pawła sercem życia chrześcijańskiego, jak również jego pełnią, jest poznanie Chrystusa. Poznanie, które w Biblii obejmuje zwykle całego człowieka. Poznaje się drugiego całą swoją osobą. Żyć „w Chrystusie” to żyć w zupełnym z Nim zjednoczeniu. To dokonać wyboru. „I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Paweł chce „pozyskać Chrystusa i znaleźć się w Nim”; to dlatego zgadza się „wyzuć się ze wszystkiego” (tamże). Nie wchodźmy na drogę modlitwy w ciszy, jeśli nie chcemy pozyskać Chrystusa. Lecz, z drugiej strony, modlitwa w ciszy nauczy nas chcieć „Go pozyskać”, pragnąć „znaleźć się w Nim”. Więc nie wahajmy się zacząć!

Towarzysz życia

Chrystus był w centrum życia Teresy. Jezus znał Teresę, a Teresa znała Jezusa! Na tę głęboką łączność wskazuje wiele faktów z jej życia. Jezus był dla niej towarzyszem życia. Ona sama daje nam taką radę: „Zalecają one [książki traktujące o modlitwie w ciszy] mianowicie, byśmy starali się odwracać myśl od rzeczy zewnętrznych, dla łatwiejszego zbliżenia się do Boga; byśmy w samychże zatrudnieniach zewnętrznych usiłowali choć chwilami wejść w siebie i wspominali na obecność Tego, który przebywa we wnętrzu naszym, co samo już z wielkim jest dla duszy pożytkiem. […] Niech się ćwiczy w tym skupieniu na każdy dzień po wiele razy, jeśli może. Jeśli nie, to choć kilka razy na dzień; prędzej lub później nawyknie do tego i wielką korzyść odniesie. Gdy raz dostąpi tej łaski, że Pan jemu się odda, nigdy już za żadne skarby świata nie zrzekłby się tego szczęścia. […] Przy Bożej pomocy w rok jeden, może w pół dojdziecie, upewniam was, do celu. Patrzcie, jaki to krótki trud w porównaniu z tak ogromnym zyskiem. Będziecie miały w ten sposób założony w sobie mocny fundament. Jeśli Pan zechce wznieść w was wielką budowę, to znajdzie was przygotowane tuż przy boku swoim” (DD 29, 5-8). Inaczej mówiąc, związek z Chrystusem obejmuje i naznacza całe życie. Czas modlitwy obecności wyraża więc zasadniczą postawę: postawę wiary, nadziei, miłości. Kocham Chrystusa, oddaję się Mu, tęsknię za spotkaniem się z Nim w pełni.

Postawa ta, nawet dla kogoś, kto nagle znalazł się pod działaniem łaski, jest możliwa do osiągnięcia tylko dzięki ćwiczeniu. Uczymy się poznawać Chrystusa, czyli kochać Go. A pierwszym krokiem do modlitwy obecności jest bez wątpienia „rozkochanie się” w Chrystusie, którego trzeba powoli się uczyć. Kiedy zaś się w Nim rozkochamy, trzeba nam pogłębiać nasz związek z Nim i go podtrzymywać, chronić tę miłość. Musimy „przyuczać się stopniowo do „coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie” (Życie 12, 2). Tak, trzeba nam wejść w Chrystusa. Biskup Tarbes i Lourdes bardzo dobrze ilustruje tę myśl, gdy pisze: „Nie można podziwiać witraży katedry, nie wszedłszy do środka. Nie można podziwiać takiej symfonii form i kolorów, nie widząc ich w przechodzącym przez nie słońcu. W Kościele światło Słońca, którym jest Chrystus, jest stale obecne dla tego, kto wierzy. Musimy wejść w Kościół, trwać miłośnie, uczynnie i z pokorą w Jego sercu”. A każdy nosi Kościół w swoim sercu, każdy jest Kościołem. Serce, które się modli, rozszerza się do wymiarów Kościoła. To w tej eklezjalnej przestrzeni spotykamy Chrystusa. Modlić się modlitwą obecności to wpatrywać się w Chrystusa żyjącego w swoim Kościele.

Pierwsze kroki

Wielu czytelników tej książki ma już zapewne doświadczenie modlitewnego trwania wobec Boga w ciszy. Nie muszą więc zatrzymywać się na pierwszych etapach tej modlitwy, o których chciałbym teraz powiedzieć kilka słów. Ale czy nie jest czasem dobrze rzucić okiem na przeszłość, chociażby po to, by podziękować Panu, który prowadził nas całą tą duchową drogą? Poza tym zawsze można dostosować, a nawet poprawić sposób, w jaki modlimy się w ciszy. Nie żeby zaczynać od nowa przebytą już drogę, lecz by ewentualnie skorzystać z niektórych rad. Prawdziwa modlitwa czyni pokornym, a człowiek pokorny nie przestaje cieszyć się z możliwości nauczenia się dróg modlitwy obecności. Zawsze uważa się za początkującego.

Jak więc zacząć nasze miłosne trwanie z Panem? Współczesna filozofia bardzo podkreśla jedność ciała i duszy. Owocem tej myśli był szeroko rozwijany temat modlitwy ciała. Wnętrze człowieka znajduje swój wyraz w postawach ciała, a z drugiej strony zachowanie się ciała wywołuje odpowiadającą temu postawę wewnętrzną. A zatem na początku modlitwy w ciszy rzeczą niezmiernie ważną będzie zwrócenie uwagi na postawy naszego ciała. Moje ciało w modlitwie – nic wyjątkowego – postawa prosta, pokorna, pełna szacunku dla Tego, z kim się spotkamy, postawa, która przyjmuje, oczekuje, zdaje się na Pana. Duch zaś idzie za ruchem ciała.

Moje spotkanie z Chrystusem rozpoczyna się od długiego spojrzenia. Od spojrzenia mojego na Chrystusa i spojrzenia Chrystusa na mnie. Spojrzenie w spojrzeniu! Między nami nie ma miejsca na żadną niejasność. Nasza relacja musi być całkowicie otwarta. Bo jeśli nie, to jak mogę kochać i pozwolić się kochać? Teresa streszcza tę wstępną postawę: „modlitwę należy poprzedzić rachunkiem sumienia, odmówieniem aktu skruchy i znakiem krzyża świętego” (DD 26, 1). Tak, wiemy o tym, ale zbyt często zapominamy, choć jest to postawa ważna, jeśli chce się znaleźć właściwe sobie miejsce wobec Chrystusa.

Nie zapomnijmy też wezwać Ducha Świętego, aby prowadził nas w naszej modlitwie obecności. To On, Duch, szepcze w nas samą modlitwę Jezusa: „Abba, Ojcze!” (Ga 4, 6) Jest On najlepszym nauczycielem modlitwy w ciszy. Wezwijmy również Najświętszą Pannę, Tę, w której Duch był modlitwą w pełni: „Matko, naucz nas modlić się”. Teresa odsyła nas do kogoś jeszcze: „Szczególnie dusze oddane modlitwie wewnętrznej powinny otoczyć go [świętego Józefa] czcią szczególną. […] Kto nie znalazł jeszcze mistrza, który by go nauczył modlitwy wewnętrznej, niech sobie tego chwalebnego świętego weźmie za mistrza i przewodnika, a pod wodzą jego nie zbłądzi” (Życie 6, 8).

Również książka pomoże nam postąpić na drodze modlitwy obecności. Nie gardźmy nią, a zwłaszcza nie wyobrażajmy sobie, że nie potrzebujemy żadnej książki, żadnego tekstu drukowanego czy pisanego naszą ręką. Nawet jeśli go nie używamy i leży obok nas, odgrywa niezwykle cenną rolę. Jest jak anioł stróż, bardzo wierny, bardzo dyskretny, zawsze gotowy nam pomóc. Między nami a książką wytwarza się więź psychologiczna. Prosta świadomość, że ona jest, daje poczucie ufności i bezpieczeństwa, gdy nie możemy się modlić. Książka służy jako broń przeciwko roztargnieniom, a któż ich nie ma? Teresa, wnikliwy psycholog, mówi: „Przez cały ten czas nigdy, z wyjątkiem dziękczynienia po komunii, nie śmiałam przystąpić do modlitwy bez książki. Sama myśl, bym zaczęła modlitwę nie mając książki przy sobie, tak mnie do głębi duszy przerażała, jak gdybym sama jedna miała wyjść na spotkanie całej gromady czyhających na mnie nieprzyjaciół. Mając pod ręką tę pomoc, która mi była jakby towarzystwem i puklerzem do odbijania pocisków nastających na mnie myśli obcych, uspokajałam się. Oschłości wtedy były rzadkim wyjątkiem, ale zawsze je miewałam, ile razy brakło mi książki, bo zaraz wtedy trwożyła się dusza moja i myśli moje się gubiły, dopiero za pomocą książki powoli je znowu skupiałam i duszę, jakby przynętą, do modlitwy pociągałam. Często dość mi było na to samego już otworzenia książki, w innych razach czytałam krócej lub dłużej, wedle miary łaski, jakiej mi Pan użyczał” (Życie 4, 9).

Czas modlitewnego trwania w ciszy różni się bez wątpienia od czasu czytania duchowego. Modlitwa obecności w ciszy, stopniowo się upraszczająca, musi być podtrzymywana przez osobistą lekturę, która odbywa się w nieco innym czasie. Wiara, którą ćwiczymy w trakcie modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy, musi być karmiona przez wytrwałe i regularne czytanie. Skoro modlitwa w ciszy jest wyrazem miłości, trzeba nauczyć się coraz lepiej poznawać Ukochanego. Oblubienica z Pieśni nad pieśniami, szukając swego Umiłowanego, przemierza ulice i place, wypytuje strażników, tych, którzy powinni wiedzieć, gdzie znajduje się Ukochany. Podobnie pogłębiona lektura pomaga nam w odkrywaniu tajemnicy Chrystusa. To, co uderzyło nas w trakcie czytania, może posłużyć następnie do obudzenia w nas ducha modlitwy. Jesteśmy przekonani, że znajdziemy na tej czy innej stronie dobrze nam znany tekst, który już tyle razy czytaliśmy i nad którym tyle już rozmyślaliśmy; tekst, który jest tuż obok, dostępny i który może nam posłużyć. Prosta czynność ponownego przeczytania tego tekstu może ponownie obudzić w nas łaskę, której był on wcześniej pośrednikiem. Tekst ów sprzyja skupieniu w trakcie modlitwy obecności i może towarzyszyć nam w ciągu całego dnia. Teresa wyznaje: „Pragnę mieć czas na czytanie, bo zawsze bardzo je lubiłam. Czytam jednak bardzo mało, gdyż skoro tylko wezmę książkę do ręki, skupiam się w sobie z wewnętrznego zadowolenia i tak czytanie zamienia się w modlitwę” (Sprawozdania 1, 7). Oczywiście, książka może niekiedy ustąpić miejsca zbiorowi tekstów świętych, przepisanych własnoręcznie z Ewangelii lub z książek duchowych. Niektórzy stworzyli pewien rodzaj „poezji” duchowej, na kształt dojrzałego owocu ich lektur. Można również posłużyć się obrazkiem lub ikoną. Posłuchajmy raz jeszcze rad Teresy: „Jako środek wielce ku temu pomocny, radzę każdej, by postarała się dla siebie o jaki, według własnego upodobania, obrazek czy figurkę Pana naszego, nie po to, aby je nosić ukryte w zanadrzu i nigdy na nie nie spojrzeć, ale aby przed tym wyobrażeniem jak najczęściej z Nim rozmawiać. On sam poda wam do serca, co Mu macie powiedzieć” (DD 26, 9).

W poszukiwaniu Ukochanego

Wróćmy do modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy. Po tym okresie wstępnym, kiedy to otwieramy się na Chrystusa, przychodzi chwila osobistego z Nim kontaktu. „Towarzyszenie” jest zawsze dla Teresy słowem kluczowym. Jest tym jakby owładnięta. Tak jak nauczała nas dotrzymywać towarzystwa Panu w naszych codziennych zajęciach, tak tym bardziej uczy nas, jak z Nim przebywać w chwilach naszego spoczynku. Niektórym może się to wydać stratą czasu. Lecz dla świętych był to czas zyskany! Wystarczy poczytać czy zaśpiewać Pieśń nad pieśniami, by się o tym przekonać. Oblubienica pragnie z całego serca być blisko swego Ukochanego.

Tak jak róża oswoiła Małego Księcia, tak ja zbliżam się do Chrystusa, aby pozwolić Mu się oswoić. Poszukuję tego kontaktu „łagodnie, pokornie i z miłością” – jak mawiał Wawrzyniec od Zmartwychwstania, ten wielki, rozmodlony karmelita. Posłuchajmy też Teresy, naszej duchowej mistrzyni: „Zaraz po tym wstępie, ponieważ jesteś sama, postaraj się, córko, o towarzystwo. A jakież mogłabyś znaleźć lepsze nad towarzystwo samego Mistrza, który nauczył nas tej modlitwy, do której odmówienia się zabierasz? Przedstaw sobie Pana stojącego tuż przy tobie i patrz, z jaką miłością i z jaką pokorą raczy ciebie nauczać. Wierz mi, tak dobrego Przyjaciela nigdy nie powinnaś odstępować” (DD 26, 1). Modlić się modlitwą obecności to żyć w pobliżu Chrystusa. Zauważcie słowa, które podkreśliłem: towarzystwo, przy, przyjaciel. Obcować z przyjacielem, który jest bardzo blisko. Modlitewne trwanie z Bogiem jest spotkaniem serc, trwaniem serce przy sercu. Jest nas dwoje. Postawą pełną otwarcia zapraszam Chrystusa do siebie. „Gdy się przyzwyczaisz być zawsze w obecności Jego, a On będzie widział, że czynisz to z miłością i starasz się we wszystkim podobać się Jemu, już się od Niego, jak to mówią, nie odczepisz. Nigdy On ciebie ani na chwilę nie opuści, będzie cię wspierał we wszystkich strapieniach twoich, na każdym kroku będzie ci stróżem i pocieszycielem. Czy to mała rzecz, sądzicie, mieć zawsze i wszędzie przy boku takiego Przyjaciela?” (DD 26, 1) Jaką radością jest wiedzieć, że można przyspieszyć przyjście Chrystusa! Już święty Piotr nam to mówił: „W świętym postępowaniu i pobożności […] oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego” (2 P 3, 11). Tę samą myśl znajdujemy u świętego Jana od Krzyża: „Dlatego prawdziwie kochający powinien się starać, by […] ująć Boga, jeśli się tak można wyrazić, by więcej miłował i większe znajdował wytchnienie w jego duszy” (Pieśń B 13, 12)4. Czasami zapominamy, że pragnieniu musi towarzyszyć „święte postępowanie”, „prawdziwa” miłość; zapominamy, że Pan musi wiedzieć, „iż chcemy żyć jedynie po to, by Mu sprawić radość”. W poprzednim rozdziale rozwijałem temat „realizmu” terezjańskiego. Modlitwa obecności w ciszy wymaga zaangażowania się w miłość braterską, domaga się życia według Ewangelii.

Wyobrazić sobie Chrystusa

Skoro Chrystus jest naszym przyjacielem, wszystko, co Go dotyczy, powinno nas interesować, począwszy od Jego życia i Jego własnych słów. Przekazały nam je Ewangelie. Więc na początku naszego modlitewnego trwania z Bogiem otwórzmy Ewangelię. Spotkamy tam żywego Jezusa, spojrzymy na Niego poprzez jakiś epizod z Jego życia. Wiemy, że Teresa bardzo lubiła kontemplować Chrystusa cierpiącego. Chrystus przywiązany do słupa oraz Ecce homo cały w ranach ożywiały jej pobożność w sposób szczególny. Ileż to obrazów Chrystusa przy słupie spotkałem w trakcie mej pielgrzymki do Hiszpanii i wszystkie one pełne były cierpienia. Z jakim realizmem szesnastowieczna sztuka hiszpańska potrafiła wyrazić człowieczeństwo Chrystusa! Nic dziwnego, że obraz cierpiącego Chrystusa odegrał tak wielką rolę w rozwoju duchowym Teresy. Otrzymała ona łaskę „nawrócenia”, czysty owoc Bożego miłosierdzia, spoglądając na niewielką figurę Ecce homo. Ten obraz Chrystusa, „który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20), towarzyszył Teresie w ciągu całego życia. W Medina del Campo pokazuje się zwiedzającym malutką figurę Chrystusa przy słupie, która umieszczona jest w szklanej kopule. Tę właśnie figurę Teresa miała zawieszoną przy różańcu. Miała ją ciągle przed oczami.

Teresę fascynowała też inna scena z Męki – Chrystus w Ogrodzie Oliwnym. Od dzieciństwa epizod ten głęboko ją naznaczył. Czy nie jest to przykład i wezwanie dla nas? „Przez wiele lat, każdej niemal nocy przed zaśnięciem, polecając Bogu duszę swoją na spoczynek, zastanawiałam się chwilę nad tą tajemnicą modlitwy w Ogrójcu, pierwej nawet jeszcze nim zostałam zakonnicą, bo mi powiedziano, że do tego rozmyślania przywiązane są liczne odpusty; i sądzę, że wielką z tego korzyść odniosła dusza moja, zaczynając tym sposobem praktykować modlitwę obecności w ciszy, nim jeszcze dowiedziała się, na czym ta modlitwa polega. Dzięki długoletniemu nawyknięciu, tak mi ta pobożna praktyka weszła w zwyczaj, że nigdy jej nie opuściłam, tak samo jak przeżegnanie się przed zaśnięciem” (Życie 9, 4). Łatwo więc teraz zrozumieć, dlaczego Teresa podkreśla tak bardzo szacunek wobec człowieczeństwa Chrystusa i jego rolę w naszej modlitwie w ciszy, postrzeganej jako „miłosne trwanie”. Oto zdrowa teologia. „Takiego się trzymałam sposobu modlitwy: starałam się przedstawiać sobie Chrystusa w duszy swojej. […] Szczególnie też bardzo się lubowałam w rozważaniu modlitwy Jego w Ogrójcu i rada Mu w niej towarzyszyłam” (Życie 9, 4).

Miłosne rozmyślanie

Oto dlaczego Teresa chętnie poleca nam tę scenę jako temat do rozmyślań w czasie naszego obcowania z Panem. „Wracam teraz do tego, o czym wyżej mówiłam, to jest do rozmyślania o Chrystusie Panu przywiązanym do słupa. Dobrze jest bez wątpienia jakiś czas zastanowić się nad tym i roztrząsać mękę, jaką Pan tam ucierpiał, za co ją ucierpiał, kto jest Ten, który tak cierpiał, i z jaką miłością cierpiał” (Życie 13, 22). Oto piękny przykład medytacji w klasycznym tego słowa znaczeniu. Angażujemy wszystkie nasze zdolności. Przedstawiamy sobie scenę z Ewangelii, w której centralną postacią jest Chrystus, i zastanawiamy się: kto, jak, dlaczego, dla kogo?

To wpatrywanie się w Chrystusa cierpiącego bardzo nam pomoże przezwyciężyć nasze własne cierpienia w chwili, gdy nas samych ogarnia smutek czy ból. „Jeśli jesteście smutne i w strapieniu, patrzcie na Pana w Ogrójcu. […] Patrzcie na Pana przy słupie, nasyconego boleścią. […] Albo zobaczcie Go obarczonego Krzyżem. […] Zobaczcie, jak spogląda na was tak pięknymi, tak współczującymi, łzami zalanymi oczyma. […] Przypatrujcie się, z jakim trudem On – upadający od znużenia – postępuje i jak cierpienia Jego nad wszelki wyraz przewyższają cierpienia wasze. Jakkolwiek by te ostatnie przedstawiały się wam wielkie i srogo was raniły, z pociechą je znosić będziecie, czując to, że wobec tego, co ucierpiał Pan, nie są one warte i wspomnienia” (DD 26, 5.7).

Dla Teresy nie chodzi tu o pracę czysto intelektualną. Chodzi o miłosne spotkanie. Praca wyobraźni i rozumu jest tylko przygotowaniem do głębszego kontaktu. „Ja”, które spotyka się z „ty”. To sprawa miłości. Choć już cytowałem ten fragment, przypomnę, co Teresa mówi na ten temat: „Tego tylko pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp na tej drodze i dojść do tych mieszkań, do których tęsknimy, nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem to głównie czynić i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości” (Twierdza IV 1, 7). Modlitwa w ciszy rozgrywa się więc na poziomie samego naszego istnienia i relacji. Chcemy stać się dla Niego obecnymi i szukać Jego obecności. „Odsłoń przede mną obecność Twoją” – wykrzykuje święty Jan od Krzyża w swej Pieśni duchowej (B 11). Temat „obecności” we współczesnej filozofii i jego zastosowania w duchowości modlitwy byłby bardzo ciekawy do rozwinięcia. Niestety, przekracza to możliwości tej książki.

Proste spojrzenie

Teresa przestrzega nas przed takim trwaniem na modlitwie, które gubiłoby się daremnie w wysiłku intelektualnym i polegałoby jedynie na znajdowaniu odpowiedzi na pytania, które sobie stawiamy. „Lecz nie należy ciągle i wyłącznie się wysilać na wynajdowanie tych punktów; lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiwszy rozum, albo tak go zajmować, jeśli to możliwe, by spoglądał na Tego, który nań spogląda, towarzyszył Mu, prośby swoje w pokorze przed Nim wynurzał i cieszył się obecnością Jego, pomnąc przy tym na niskość swoją, iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim zostawać. Kto zdoła takimi przejąć się myślami i uczuciami już nawet z samego początku modlitwy, ten wielką korzyść odniesie, gdyż ów sposób modlitwy bardzo wiele przynosi, a w każdym razie tak było w przypadku moim” (Życie 13, 21). W rzeczy samej, wszystko wolno temu, kto kocha. Miłość jest pełna inwencji: wyraża się na tysiąc sposobów. Teresa wylicza tylko niektóre z nich. Gdyż w relację z Chrystusem angażuje się cały człowiek, zarówno w swym życiu intelektualnym, jak i uczuciowym. Rozpoczyna się dialog. Jest rzeczą bardzo dobroczynną to, by trwać przed Chrystusem i powierzać Mu zmartwienia naszego serca: „Jeśli na ten widok serce wam zmięknie, jeśli patrząc na Oblubieńca waszego, takie męki cierpiącego, uczujecie w sobie potrzebę przemówienia do Niego i wylania przed Nim serca swego, mówcie, i owszem, tylko nie sadźcie się na piękne i wytworne wyrazy, ale w słowach prostych, wprost z serca idących, bo On takie tylko ceni, mówcie do Niego” (DD 26, 6).

Rozmawiać, ale przede wszystkim patrzeć! Niech słów będzie coraz mniej! Zresztą po jakimś czasie wszystko już powiemy! Co wtedy pozostaje uczynić, jeśli nie żyć Jego obecnością poprzez proste spojrzenie? Wiemy, że On wpatruje się w nas, a my odpowiadamy na Jego spojrzenie. Jesteśmy razem. Jesteśmy szczęśliwi. Niekoniecznie radością, która przejawia się w emocjonalnych reakcjach, lecz pokojem, który wstępuje głęboko w nasze serce, szczęściem, które staje się udziałem ducha. Wiara nasza czerpie z tego światło, nadzieja się umacnia, miłość staje się gorętsza. Ale posłuchajmy raczej samej Teresy: „Nie żądam od was wielkich o Nim rozmyślań ani natężonej pracy rozumu, ani zdobywania się na piękne, wzniosłe myśli i uczucia – żądam tylko, byście na Niego patrzyły. A któż wam może tego zabronić? Co wam może przeszkodzić, byście, gdy nie zdołacie uczynić nic więcej, nie miały zwrócić na Niego, choćby chwilowo, oczu duszy waszej? […] Czy więc wielką to wyda wam się rzeczą, byście choć czasami, zamknąwszy oczy duszy na rzeczy zewnętrzne, zapatrywały się na Niego? […] Zważcie, że w każdej chwili, kiedy tylko zechcecie, znajdziecie Go. On tak pragnie, byśmy nań spoglądały, że nie opuszcza żadnego starania. […] Czy więc wielka to rzecz, byście na Tego, który tyle wam darował, choć niekiedy wspomniały i oczy wzniosły na Niego?” (DD 26, 3-4)

Przez tę modlitwę prostego spojrzenia Teresa przygotowuje nas do modlitwy skupienia. Ten sposób modlitwy szczególnie leży jej na sercu, gdyż otwiera on drzwi do największych łask. „Co do mnie, wyznaję, że nigdy nie wiedziałam, co to jest dobrze się modlić, dopóki mnie Pan nie nauczył. Z tego zaś przyzwyczajenia skupiania się wewnętrznego tyle odniosłam pożytku, że nie mogę dosyć nadziękować się Panu” (DD 29, 7). Jest to temat następnego rozdziału. Tymczasem albo przez miłosne rozmyślanie, albo przez modlitwę prostego spojrzenia przygotujmy się do przeżycia nowego etapu na drodze modlitwy w ciszy.

5. WYCISZYĆ SIĘ

Celem miłosnego trwania w obecności Pana nie jest to, by zatopić się we wzniosłych uczuciach, by rozkoszować się „piękną modlitwą”, by móc chwalić się przed innymi własnymi doświadczeniami. Kto poszukuje sam siebie w modlitwie obecności, szybko jej zaniecha, gdy stanie się ona mniej przyjemna. Wchodzimy w modlitwę w ciszy jedynie po to, by pozwolić Bogu obdarzyć nas Jego miłością. Nawet jeśli nie czuję się „w formie”, wierzę, że Bóg mnie kocha. Nie modlę się po to, by być bardziej użytecznym drugiemu człowiekowi – będzie to wynikiem mojej modlitwy i przyjmę go z wdzięcznością – ale po to, by otworzyć się na darmowość miłości. „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5). Oddaję się do dyspozycji, aby przyjąć tę miłość Chrystusa i pozwolić Mu przynosić we mnie owoce. Ta owocność jest Jego dziełem. Zdaję się z nią na Niego. Nie jest ona moim głównym celem.

Nasłuchując

Poprzez cały Stary Testament rozbrzmiewa to wezwanie Boga: „Słuchaj, Izraelu!” Co więcej, w Nowym Testamencie sam Ojciec każe nam wsłuchiwać się w swego Syna. „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” (Łk 9, 35) Jezus porównuje się do dobrego pasterza, którego głosu owce słuchają. „Woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je […], a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają” (J 10, 3-4). Czyż nie tym właśnie jest miłosne trwanie wobec Pana w ciszy: nasłuchiwanie wewnętrznego wezwania i rozpoznawanie głosu Chrystusa? By móc słuchać, należy zachować ciszę. Trzeba, bym wszedł do tego ukrytego miejsca i pozwolił głosowi Pana rozbrzmiewać we mnie. Miejsca tego nie można fizycznie zlokalizować. Chodzi o postawę mnie całego. Jan od Krzyża wiele mówi o tej miłosnej uwadze5. Dusza staje wobec Pana w miłości. Poprzez modlitwę miłosnego rozmyślania lub prostego spojrzenia Teresa już nas przygotowała do głębszej modlitwy, którą nazywa „modlitwą skupienia”, a którą można by również nazwać modlitwą wewnętrznej ciszy. Chodzi w niej bowiem o to, by starać się trwać przed Panem w ciszy, być czujnym na Jego wezwanie, po to by usłyszeć Jego głos. Wyruszamy na poszukiwanie Boga ukrytego wewnątrz nas. „Nie potrzeba jej [duszy] skrzydeł, aby latała szukając Go, ale dość jej udać się na samotność i wpatrywać się w Niego obecnego we własnym jej wnętrzu. I nie oddalać się od tak drogiego Gościa” (DD 28, 2).

Jak się skupić?

W tym dążeniu do skupienia ducha można by wyróżnić dwa etapy, które się zazębiają. Chodzi tu najpierw o stopniowe uwewnętrznienie, a następnie o wejście w kontakt z żyjącym w nas Gościem. W ten sposób, według Teresy, najlepiej przysposabiamy się do tego, by pozwolić samemu Panu skupić nasze władze: „Ten sposób modlitwy, choć ustny, niezrównanie prędzej niż inne doprowadza umysł do skupienia się i niezliczone za sobą niesie korzyści. Nazywa się ten sposób modlitwą skupienia dlatego, że dusza skupia tu wszystkie swoje władze i wchodzi w siebie razem z Bogiem swoim. I boski Mistrz zaczyna ją nauczać, i przysposabiać do modlitwy odpocznienia prędzej niż jakimkolwiek innym sposobem” (DD 28, 4).

Ten wysiłek uwewnętrznienia zaczyna się jeszcze przed rozpoczęciem modlitwy w ciszy. Ta staje się częścią życia, szczególnego sposobu życia. Jest on tym, co nazwano „pośrednim przygotowaniem” do modlitwy w ciszy. Wszystko winno się do tego przyczyniać. Nie akceptujmy dwuznaczności w naszym postępowaniu, zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Zresztą nie jest możliwe grać z Bogiem w ciuciubabkę. Tym bardziej, że w tej modlitwie pozostaję twarzą w twarz z Panem, od którego nie mogę odwrócić wzroku. W Jego spojrzeniu wyczytuję własne życie. Na szczęście jest to spojrzenie miłości.

To właśnie w ramy takiego życia – życia całkowicie „skupionego” w Bogu – wpisuje się dążenie do właściwego skupienia na początku modlitwy w ciszy. Już nadmieniłem, że skupienie zewnętrzne przywołuje, jeśli można tak powiedzieć, skupienie wewnętrzne, które według Teresy polega na skupieniu wszystkich władz i wejściu ze swoim Bogiem do głębi samego siebie. Spróbujmy wykonać ten ruch.

„Skupić” oznacza najpierw „zebrać”. A zatem, kiedy się skupiam, zbieram swoje władze rozproszone przez codzienne zajęcia. Być może przez cały dzień wpatrywałem się w monitor komputera. W uszach mam ciągle jeszcze odgłosy miasta. Jestem przesycony zapachem fabryki. W ustach czuję smak kurzu robót prowadzonych na mojej ulicy. Moje zewnętrzne zmysły są nie tylko rozsiane, są również rozmnożone. Każde nowe odczucie otwiera mnie na kolejne odczucia. Czuję się rozdarty, podzielony. Zacznę więc od uświadomienia sobie moich pięciu zmysłów, aby następnie je oczyścić i doprowadzić do głębi samego siebie, w ciszę swojego serca. Uwewnętrznienie to nie dokonuje się bez trudności. „Przyklejam się” do materii, do zdarzeń, do całości mych przeżyć.

Mogę na przykład skupić się, zanosząc przed Pana to, co mnie uderzyło i co wciąż mnie zajmuje. Mówię Mu o tym podczas mojego miłosnego z Nim trwania – i modlitwa ta już jest znakomita – po czym łagodnie wprowadzam moje zewnętrzne władze – pięć moich zmysłów – w przedsionki Pana. Posłuchajmy, co Teresa ma tu do powiedzenia: „Z pokorą najgłębszą mówić do Niego jak do Ojca, prosić Go jak Ojca i cieszyć się Nim jak Ojcem…” (DD 28, 2) Moje zmysły mogą wtedy odpocząć. W głębi mnie samego odnalazły one swą jedność, swą harmonię.

Zbieram nie tylko władze zewnętrzne – pięć moich zmysłów – ale i władze wewnętrzne: pamięć, wyobraźnię i cały świat uczuć, emocji, upodobań. I jestem tym jak urzeczony. Z jaką żywością i świeżością wraca moja przeszłość. Co do mojej wyobraźni, to jest ona tak twórcza, że w tej samej chwili jawi się przede mną i moja przyszłość. Jakie wspaniałe plany! I to ja jestem ich autorem! Jak wprowadzić jedność w ten wewnętrzny, tak złożony i często tak sprzeczny świat? Jak uniknąć tych okropnych roztargnień? Teresa dodaje nam odwagi. Porównuje nasze władze do pszczół, które bez przerwy należy przywoływać do ula. „Zrazu wprawdzie zwycięstwo to nie będzie jeszcze tak widoczne, bo skupienie wewnętrzne ma różne stopnie i z początku nie jest jeszcze tak głębokie. (Dusza również nie jest jeszcze do tej walki nawykła i niemało utrudnia ją ciało, które z uporem domaga się praw swoich, nie rozumiejąc tego, że oporem swoim przeciw jarzmu, które rozum i wola mu nakładają, samo siebie zabija, nie chcąc być pokonane). Ale gdy wytrwale na każdy dzień taką walkę staczamy, po niedługim czasie ujrzymy jasno, jak sowicie trud tej walki się opłaca. Ledwo przystąpimy do modlitwy, a już posłuszne zmysły jak pszczoły zbiorą się do ula wyrabiać miód. I stanie się to już bez żadnego trudu ani wysilenia naszego, bo Pan za to, że przez czas krótki cierpliwie i wytrwale znosiliśmy trudy, przedziwną duszy i woli daje władzę nad zmysłami, tak iż dość, że damy im znak, dość jednej chwili skupienia, a wszystkie się zbiorą we wnętrzu. A choć potem może się znów rozpierzchną, zawsze już to wielka rzecz, że raz się poddały; wychodzą już bowiem uległe i nie szkodzą jak przedtem. Z większą jeszcze niż przedtem skwapliwością stawiają się na zawołanie. Aż po wielu taki odejściach i powrotach na rozkaz Pański zupełnie się uspokajają i wraz z duszą wchodzą w odpocznienie całkowitej kontemplacji” (DD 28, 7).

Co mamy czynić w głębi nas samych?

Niektórzy praktykują skupienie jako cel sam w sobie. Szukają w nim dobrego samopoczucia, będącego owocem wewnętrznego wyciszenia i harmonii. Lecz nie to jest modlitwą chrześcijańską. Skupienie jest tylko pierwszym etapem prawdziwego spotkania z boskim Gościem, zamieszkującym serce człowieka. Teresa uczy nie tylko tego, jak skupić wszystkie nasze władze, ale i tego, jak wejść w głębię nas samych, wraz z naszym Bogiem. Słowo „towarzystwo”, jak zdążyliśmy zauważyć, pojawia się u niej bardzo często. Nie zamykam się więc w sobie. Skupienie moich władz zewnętrznych i wewnętrznych przechodzi w miłosną uwagę na Boga żyjącego w głębi mnie samego. Jest to drugi etap, w którym kieruję się ku Niemu. Nawiązuję z Nim kontakt. Można by powiedzieć, że jest to modlitwa relacji, czyli modlitwa, podczas której przeżywamy świadomie więź z Bogiem. Wchodzę do świątyni Trójcy Świętej, którą jest dusza. Jest to ulubiona świątynia świętej Teresy: „Święty Augustyn powiada, że szukał Boga wszędy wkoło siebie, aż wreszcie znalazł Go w samym sobie. Czy mały to będzie, sądzicie, dla duszy roztargnionej pożytek, gdy zrozumie tę prawdę i przekona się, że na to, by mogła rozmawiać z Boskim Ojcem swoim i cieszyć się obecnością Jego, nie ma potrzeby wzlatywać aż do nieba ani modlić się głośno?” (DD 28, 2)

W czasie takiej modlitwy nie próżnujemy więc w głębi nas samych. Nie żyjemy też w przyjemnej pustce, która odnawia siły, czy w pasywności, która przeradza się w sen. Nie. Wchodzimy w zażyłość z Bogiem. Wchodzimy w nią świadomie, w skupieniu, oczekując na przyjście Pana. Trwamy jak Abraham u wejścia do swego namiotu, by przyjąć trzech przybyszów, którzy się pojawiają: „Racz nie omijać Twego sługi” (Rdz 18, 3). Zaś Mojżesza zachęca Pan Zastępów, by był obecny przy Jego tajemnym przejściu: „Oto miejsce obok Mnie, stań przy skale” (Wj 33, 21). A prorokowi Eliaszowi mówi: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana” (1 Krl 19, 11).

Nowe serce

„Stać przed Bogiem”, być całkowicie zwróconym ku Niemu, z sercem niepodzielonym. Zamykam oczy ciała, a otwieram oczy duszy. Posłuchajmy ponownie Teresy: „Do twierdzy wnętrza ściąga zmysły swoje i z taką siłą odgradza je od rzeczy zewnętrznych, że oczy mimo woli się zamykają, aby nie patrzyły na nie, a tym jaśniejszy wzrok miały na oglądanie tego, czego zmysły nie widzą. Najczęściej też, kto idzie tą drogą, modląc się, trzyma oczy zamknięte. Jest to zwyczaj doskonały i dziwnie pożyteczny. Z początku wprawdzie potrzeba duszy zadawać gwałt, aby nie patrzyła na rzeczy ziemskie; ale prędko do tego nawyka” (DD 28, 6).

Z doświadczenia Teresa wie, że nie wolno zostawiać swych władz bezczynnie, nie zajmując ich w żaden sposób. Przynajmniej na początku dobrze jest delikatnie sprowadzać je do wnętrza: „W tym skupieniu bowiem dusza, zostając sama z sobą, może łatwiej rozważać Mękę Pańską i przedstawiać sobie Syna jako obecnego, i ofiarować Go Ojcu, i bez utrudzenia myśli szukać Go na górze Kalwarii, w Ogrójcu, i przy słupie biczowania” (DD 28, 4). W tej medytacji nie zatrzymujemy się już nad szczegółami. Przedtem wszystkie nasze władze pracowały, by wyobrazić sobie jakąś scenę ewangeliczną i wejść w nią sercem. Teraz wszystko stało się spokojniejsze. Spojrzenie nie wchodzi już w szczegóły. Czynimy akt wiary, żeśmy blisko Niego. Serdecznie z Nim rozmawiamy. Ale i trwamy w ciszy. W ciszy przed tajemnicą Trójcy. Syn prowadzi nas przed oblicze Ojca. W tej samej chwili Duch jest tuż obok: „Między takim Synem i takim Ojcem, z konieczności znajdziecie tam i Ducha Świętego” (DD 27, 7).

Modlitwa czy zaangażowanie w świat?

Istnieje obecnie pewna tendencja do przeciwstawiania modlitwy i zaangażowania się w otaczającą rzeczywistość. Modlitwa równałaby się odejściu od ważnych spraw, na przykład zaniedbywaniu pomocy bliźniemu. Ci, którzy poświęcają na modlitwę osobny czas, są oskarżani o upodobanie do intymności z Bogiem, to znaczy do zamykania się z Nim w sobie. Mówi się im, że Boga można spotkać wszędzie: w przyrodzie, którą stworzył, w wydarzeniach, w bliźnim, a nawet w mediach. Należy więc mieć oczy otwarte, aby dostrzec i to, co ludzkie, i to, co w tym boskie. Czyż Bóg nie wcielił się w człowieczeństwo? I rzeczywiście, mają oni rację. Wszak Bóg objawia się w ludzkiej twarzy. Ale czy zawsze tak łatwo jest odkryć to, co boskie, w tym, co ludzkie, kiedy nigdy nie ćwiczymy się w długim obcowaniu, serce przy sercu, z Bogiem? W obrębie tego, co Boże, wszystko może stać się przezroczyste, ale trzeba to umieć rozeznać! A to wymaga relacji z Bogiem, przeżywanej na co dzień, i tym samym znajdowania osobnego czasu tylko i wyłącznie na modlitwę obecności w ciszy. Zwyczaj rozmawiania z Bogiem dojrzeje w nas naturalnie.

Ale jest jeszcze coś więcej! Miłość pragnie przebywać w pobliżu Ukochanego. Wystarczy przeczytać Pieśń nad pieśniami. Ta Pieśń staje się rzeczywistością i dziś. I bardziej nawet niż się myśli. Tak, również dziś można być zakochanym w Bogu! I wierzcie mi, jeśli nasza miłość jest prawdziwa, nie tylko znajdziemy czas na modlitwę w ciszy, ale zaangażujemy się w pełni w sprawy codzienne, gdyż inicjatywa w tym należeć będzie do samego Boga. Miłość przejawia się w całkowitym darze z siebie. Jezus dał tego przykład!

Poprzez modlitwę skupienia Teresa dąży do stałego zjednoczenia z Bogiem. Lecz tu skupienie jest jeszcze aktywne, to znaczy jest owocem naszego osobistego wysiłku, który podejmujemy – rzecz oczywista – przyciągnięci przez Boga. Teresa tłumaczy: „Gdy zechcę, mówię, bo skupienie jest rzeczą w zupełności nadprzyrodzoną, ale zależy od woli naszej, tak, iż gdy chcemy, możemy dojść do niego własnym staraniem naszym, przy pomocy, rozumie się, łaski Bożej, bez której nic uczynić nie możemy, nawet pomyśleć o czymś dobrym. Nie ma tu bowiem milczenia władz, tylko skupienie ich i zamknięcie we wnętrzu duszy” (DD 29, 4). To aktywne skupienie przygotowuje do skupienia pasywnego, gdzie sam Bóg nakazuje ciszę władzom. Powiemy o tym w następnym rozdziale.

Znakomita droga

Teresa winszuje sobie odkrycia tego sposobu modlitwy w ciszy, który sprawia, że bardzo szybko postępujemy na drodze do Pana. „Co do mnie, wyznaję, że nigdy nie wiedziałam, co to jest dobrze się modlić, dopóki mnie Pan nie nauczył. Z tego zaś przyzwyczajenia skupiania się wewnątrz siebie tyle odniosłam pożytku, że nie mogę dosyć nadziękować się Panu” (DD 29, 7). Praktykowanie takiej właśnie modlitwy obecności w ciszy jest „drogą znakomitą. […] I niebawem ten [kto nią idzie] będzie pić wodę ze źródła, do którego szybkim krokiem się zbliża. Podobny jest bowiem do okrętu, któremu wiatry są pomyślne, i nierównie prędzej dopływa do celu podróży, niż inni podążający lądem, którzy doń dotrą o wiele później” (DD 28, 5).

Rozwińmy nasze żagle przy pomyślnym wietrze Ducha! To On przygotowuje nas do przyjęcia Bożego działania, do doświadczenia Jego boskiego dotyku, do pochwycenia łagodnego powiewu, jakim jest boskie Jego tchnienie. To On poszerza horyzont naszego zjednoczenia z Bogiem.

6. POZWOLIĆ, BY BÓG MNIE WYCISZYŁ

Znajdujemy się teraz na bardzo ważnym etapie naszego modlitewnego trwania wobec Pana w ciszy. Chodzi tu, jeśli można tak powiedzieć, o decydujące doświadczenie.

Od pierwszych kroków w stawaniu przed Bogiem w ciszy starałem się modlić, przyciągany, rzecz jasna, przez Pana. Rozmyślałem u Jego boku, rozmawiałem z Nim, trwałem przy Nim w prostym spojrzeniu, w miłosnej uwadze, narzucając, w miarę możliwości, ciszę moim zmysłom. Pan stał się dla mnie, dzięki tym długim chwilom obcowania, przyjacielem, bratem, ojcem, kimś bardzo mi bliskim. Wszystko to odbyło się poprzez powtarzane akty wiary, która, być może, była nieraz wystawiana na próbę – przechodziła swoją noc – kiedy indziej doświadczała głębokiej pewności, że się jest z Nim, że się do Niego należy. Ta modlitwa obecności stworzyła bardzo silne więzy między Bogiem a mną. Teraz, bez względu na to, czy na modlitwie doznaję pociech czy nie, mam w głębi poczucie wielkiego szczęścia. Wiem, że jestem przez Boga kochany. Pozwolił mi On odkryć drogę, która do Niego prowadzi.

Jeśli pozostanę wierny tej wzajemnej miłości, wcześniej czy później Bóg wprowadzi mnie do modlitwy głębszej. W niej bowiem to już nie ja wykazuję inicjatywę, to nie ja staram się być uważnym na Boga. Nie! Inicjatywę przejmuje On. Puka do moich drzwi. Jeśli otworzę, wchodzi i bierze w posiadanie cały mój dom. Znikają wtedy trudności z zebraniem i uciszeniem mych władz. On sam je wycisza. Dokonuje się we mnie gruntowna przemiana. Do tego czasu modliłem się lub usiłowałem się modlić, podczas gdy teraz doświadczam, że modlitwa jest mi dana bez najmniejszego wysiłku z mojej strony. I nie wiem, skąd mi to przychodzi. Przedtem usiłowałem się wyciszyć. Teraz wyciszeniu pozwalam się owładnąć. Ktoś inny wciąga mnie do wnętrza i tam zatrzymuje.

Pić ze źródła wody żywej

Teresa z Avila, prawdziwa mistrzyni w tej dziedzinie, używa sugestywnego porównania – porównania do wody – aby zilustrować ten postęp na drodze modlitwy. Woda – jeden z czterech żywiołów. Teresa bardzo lubiła ten obraz. W pierwszym rozdziale powiedzieliśmy, jaki był tego powód. W młodości kontemplowała obraz z Samarytanką: „Panie, daj mi tej wody”. Tą żywą wodą jest sam Chrystus. W czasie modlitwy w ciszy Teresa otwiera się na Niego, by otrzymać w obfitości wodę łaski, wodę Bożej Obecności. I zupełnie naturalnie znajduje wtedy „cztery sposoby” podlewania ogrodu swej duszy. Po pierwsze, można „ciągnąć wodę ze studni, co jest pracą bardzo uciążliwą” (Życie 11, 7). Tak zazwyczaj w jej czasach dobywano wodę. Tu zaczyna się dla Teresy pierwsza faza modlitwy obecności w ciszy. Poprzez medytację i za pomocą wszystkich swych władz staramy się rozmyślać o Bogu. Bardzo się męczymy, a mimo to rezultat jest dość mierny: za jednym razem ledwie jedno wiadro! Ale istnieją i inne sposoby: można również użyć „norii6 czy wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, jak tego sama nieraz próbowałam; tu praca mniejsza jest od poprzedniej i więcej dostaje się wody” (Życie 11, 7). Rodzina Teresy miała dom w Gotarrendura. Teresa widziała pracujących wieśniaków, być może nawet sama obracała kołem, aby rozlać wodę z wodociągu na pola. Praca ta była dość męcząca, ale rezultat był zadowalający. Kilka wiader za jednym zamachem! Dla Teresy obrazuje to modlitwę skupienia, w której swym władzom narzuca się ciszę. Trzeba doprawdy determinacji, by w to skupienie wejść i użyć wszystkich koniecznych do tego środków. Dusza czuje się tu dobrze. Woda zaczyna płynąć. Miłość nieustannie otrzymuje pożywienie. Ale jeśli zaprzestaniemy obracania kołem, skupienie znika. Woda przestaje płynąć. Nastaje susza. Pole wysycha.

Trzeci sposób nawadniania jest bardzo naturalny, ale często zapominamy się nim posługiwać. Można również sprowadzić wodę „z rzeki czy ze strumienia, i ten jest sposób o wiele lepszy, bo i ziemia obficiej się wodą nasyca, nie potrzeba więc tak częstego podlewania, i ogrodnik daleko lżejszą ma pracę” (Życie 11, 7). Podczas swych licznych podróży związanych z zakładaniem nowych klasztorów Teresa była wielokrotnie zmuszona do przeprawiania się przez rzekę, często nawet ryzykując utonięciem. Widziała, jak rolnicy umiejętnie nawadniają swe pola wykorzystując wodę z rzeki. Teresa dojrzała w tym obraz modlitwy: dusza otwiera się na działanie Boga, pozwala, by nawodnił ją wodą łaski, jaką jest miłość Ukochanego. Nie czyni nic ponad to, że przyjmuje. Skupia się po prostu na tym, by nie przepuścić godziny łaski. Woda płynie. Pozwólmy się nawodnić!

A oto, według Teresy, czwarty sposób podlewania ogrodu i jest on najbardziej naturalny: „za pomocą deszczu obfitego; wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa [nasz ogród], i ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione” (Życie 11, 7). Powiemy o tym nieco dalej.

Przyjrzyjmy się jeszcze trzeciemu sposobowi zaopatrywania się w wodę. Co się tak naprawdę dzieje? Skoro Bóg jest miłością, czyż może nas dziwić, że okazuje nam czasem tę miłość poprzez swój boski dotyk? Pieśń nad pieśniami rozpoczyna się tym wołaniem Oblubienicy: „Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust!” (Pnp 1, 2) Eliasz na górze Horeb czuje muśnięcie „łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12). Są to co prawda tylko obrazy, ale doskonale oddają moment przejścia Pana i stanowią szczególne świadectwo Jego miłości.

Pociągnięty w głąb samego siebie

Jak dostrzec to boskie działanie? Przez to, że owłada nami pewne skupienie, zupełnie odmienne od tego, które próbowaliśmy osiągnąć sami. Tu nie chodzi o nasz własny wysiłek koncentracji, zapomnienia o wszystkim. Tu jesteśmy jakby pociągani w głąb. Jakaś ukryta w nas obecność zwołuje, ściąga i gromadzi nasze władze, po czym je wycisza. I ogarnia nas głębokie skupienie. To właśnie dlatego mówi się o skupieniu pasywnym. Posłuchajmy Teresy: „Jest to pewne skupienie wewnętrzne, zdaniem moim, również nadprzyrodzone. […] Oczy się same zamykają i dusza pragnie samotności. […] Za czym Król wielki, zasiadający w królewskiej komnacie twierdzy, widząc ich [zmysłów i władz duszy] dobrą wolę, chce je w wielkim miłosierdziu swoim na powrót do siebie przywołać i jako pasterz dobry, cichym, ledwie dosłyszalnym głosem daje im skutecznie poznać swoje wezwanie” (Twierdza IV 3, 1-2). Jesteśmy jakby wezwani, zachęceni do tego, by słuchać, być uważnym, lub raczej jesteśmy doprowadzeni do stanu uważności. Wszystkie siły naszej duszy są jakby zjednoczone. Teresa w kontekście dobrego pasterza, który pasie swoje owce, mówi nam w obrazach o tym przyciąganiu w głąb ducha: „Cichym, ledwie dosłyszalnym głosem daje im skutecznie poznać swe wezwanie, aby porzuciły drogę zatracenia i wróciły tam, skąd wyszły. I taka jest siła tego pasterskiego głosu, że pod jego wpływem od razu opuszczają owe rzeczy zewnętrzne, w których leżały uwikłane i do wnętrza twierdzy się chronią” (Twierdza IV 3, 2).

I Teresa podkreśla: „Nie wiedzieć jednak, którędy weszły i jak usłyszały wezwanie Pasterza, bo żaden tu głos nie doszedł do uszu i niczego tu nie ma, co by się uchem dało dosłyszeć; dość, że stawiły się i miejsca swego pilnują, nie przeszkadzając już duszy, która wtedy wyraźnie doświadcza dziwnie kojącego skupienia, jak się o tym przekona, kto tego doświadczy, bo objaśnić tego ja już lepiej nie potrafię” (Twierdza IV 3, 3). Wyjaśnia to jednak bardzo dobrze!

To skupienie, które nami owłada, idzie w parze z głębokim pokojem. Teresa wyraża tu dokładnie to samo, co Jan od Krzyża, który często mówi o pokoju ducha, który jest jednocześnie postrzeżeniem i znakiem przejścia Pana: „Działanie Boga w duszy przynosi jej pokój” (Noc I 9, 7), i „właśnie w tym niewzruszonym pokoju i milczeniu dusza winna nastawić ucha na to, co Bóg do niej mówi, gdyż słowa, jakie w tej samotności do niej wypowiada, są słowami boskiego pokoju” (Płomień 3, 34). Ze swej strony, na tym etapie modlitwy obecności w ciszy Teresa zauważa: „Jest to dar nadprzyrodzony, którego o własnych siłach, chociażbyśmy się usilnie starali, osiągnąć nie zdołamy. Dusza wchodzi tu, a raczej Pan sam obecnością swoją wprowadza ją w stan głębokiego pokoju […] i wszystkie jej władze wyciszają się” (DD 31, 2).

Należy jednakowoż zaznaczyć, że na początku w ogóle nie zauważam tego „tajemnego tchnienia”. Nadal nie potrafię przyjąć właściwej postawy wobec działania Boga. Moje władze intelektualne i uczuciowe nadal są zbyt aktywne. Chcą koniecznie coś zrobić. „Nie umiemy pozostać w tym pokoju i staramy się o wrażenia bardziej uchwytne” – pisze Jan od Krzyża (Droga II 13, 7). Rzeczywiście, ten stan wewnętrznej ciszy, która mi się przydarza, jest odczuwany przez mnie jako dziwny, a nawet niepokojący. Zostałem wyrwany z dotychczasowych przyzwyczajeń, wydany na działanie Boga.

Ponadto, moje duchowe oczy nadal nie są dostosowane. Nie wyobrażajmy więc sobie, że to boskie muśnięcie – kontemplacja – zawsze oświeca rozum i rozpala serce. Często, a zwłaszcza na początku, doświadczam tylko oschłości i ciemności. Światło Boga olśniewa mnie do tego stopnia, że jestem prawie oślepiony. W obliczu Boga, który jest czystym światłem, doznaję wrażenia ciemności, „niczym nietoperz całkowicie oślepiony przez słońce” (Droga II 8, 6).

Pełna dyspozycyjność

Oto dlaczego nasi duchowi autorzy, zarówno Teresa od Jezusa, jak i Jan od Krzyża, żywią nieustanną troskę o to, by nauczyć nas postawy, dla której Bóg będzie mógł do nas przyjść; jak również o to, byśmy stawali się coraz bardziej gościnni wobec Bożej Miłości, tak by naprawdę nic nie zgubiło się z daru Boga. Gdyż wszystko, co otrzymuję od Niego, otrzymuję dla całego Kościoła. Każda łaska jest gratia fraterna, łaską, która buduje braterstwo, wspólnotę wierzących, lud Boży; stąd wielka odpowiedzialność, która na mnie ciąży, by wchodzić wciąż głębiej w modlitwę obecności w ciszy, gdyż w ten sposób pozwalam Bogu stać się obecnym pośród swojego ludu.

Zasadniczą postawą, która jest fundamentem modlitwy obecności, a szczególnie tego stanu kontemplacji, jest głęboka dyspozycyjność względem tego, co Bóg pragnie we mnie uczynić. Trzeba mi przyjąć całym sobą dar Bożej miłości. Tym darem jest poznanie Boga przeniknięte miłością. Poprzez kontakt pełen miłości – przez boskie dotknięcie – pewne poznanie Boga jest mi dane na drodze doświadczalnej. Bóg mnie dotyka. Żyję z Boga. Ta wiedza jest owocem miłosnego spotkania. Muszę jednak stale czuwać, by zgłębiać boskie rzeczy przed tym spotkaniem i po nim. Moja wiara musi się żywić przez cały czas. Jednakże w tych uprzywilejowanych długich chwilach tworzy się szczególny bezpośredni kontakt obecności z obecnością. I dzieje się to „nie wiem co”, jak mówi Jan od Krzyża, lecz potem wiem, że coś się stało, że Ktoś przeszedł.

Jan od Krzyża streszcza postawę gotowości w tych słowach: „By przyjąć to miłosne poznanie od Boga, dusza musi być całkowicie oderwana, wolna, spokojna, cicha i pełna pogodności, która przystoi działaniu Boga” (Płomień 3, 34). Jan nauczył nas typowej modlitwy gotowości, przyjmowania – miłosnej uwagi. Ale posłuchajmy Teresy, która także mówi nam ze swego doświadczenia i opisuje swą własną postawę. „Potrzeba na to, aby pierwej miłość była rozbudzona. […] Nasze tu działanie całe zasadza się na tym, byśmy stawali przed Bogiem jak ubodzy i żebracy przed wielkim i bogatym monarchą, a zaniósłszy prośbę naszą, z oczyma spuszczonymi pokornie wyglądali zmiłowania Jego. Jeśli Pan ukrytymi drogami swymi zdaje się dawać nam do zrozumienia, że nas słucha, wówczas, skoro dopuszcza nas tak blisko siebie, dobrą rzeczą jest milczeć” (Twierdza IV 3, 4-5).

Pochwyceni przez Boga

Teresa wprowadza nas tu w sedno modlitwy obecności w ciszy. Bowiem, aby nie stracić nic z daru Boga, jest rzeczą niezwykle istotną wiedzieć, jak się zachować, kiedy Bóg przechodzi. Szacunek wobec Boga nakazuje głęboką ciszę. „Najlepsza więc, zdaniem moim, rada dla duszy, którą spodoba się Panu podnieść do tego mieszkania, jest ta, ażeby bez gwałtu i zgiełku wewnętrznego starała się powściągać działanie rozumu, ale niech się nie kusi wstrzymać je zupełnie, bo owszem, dobrze jest, by i on działał tu w mierze właściwej, by pomniał, że jest w obecności Boga i zważał, kto jest Ten, przed którym dano mu stawać” (Twierdza IV 3, 7). Teresa, dokonując pewnej retrospekcji, opisuje, jak niekiedy dochodzi do sporu między wolą a rozumem. Wola, fundament miłości, ciągnie ku Bogu i chce oddać Mu się całkowicie. I gdy dochodzi do miłosnego kontaktu, wszystko inne może milczeć. Nawet podtrzymywanie miłosnej uwagi nie wymaga już wysiłku. Osiągnęła już ona swój cel: pochwycił ją Bóg. Rozum tymczasem chce pojąć, co się dzieje, ogarnąć to dziwne wydarzenie, do którego nie jest przyzwyczajony. Uprzednio zawsze współgrał z modlitwą w ciszy. Mógł dostarczać tematów do rozmyślań o Bogu. Teraz pozostał bez pracy. Wola już go nie potrzebuje. Kontakt z Bogiem dokonał się już przez samego Boga. Wtedy rozum zaczyna domagać się swego udziału i zachowuje się jak kapryśne dziecko. Co wówczas robić? Teresa odpowiada: „Niechże więc wola, gdy jest w tym stanie odpocznienia, nie zważa na rozum i tyle się troszczy o niego, co o brednie wariata; bo gdyby go chciała pociągnąć do siebie przemocą, tym samym wyszłaby nieco ze spokoju swego. I tak modlitwa jej doznałaby utrudnienia, bez żadnego dla niej pożytku, a z utratą tego, co Pan jej daje bez żadnego trudu. […] Dusza w tym stanie modlitwy odpocznienia podobna jest do dziecięcia jeszcze ssącego pierś, które matka trzyma na łonie i sama mu pokarm zapuszcza w usta, a dziecko tylko go połyka i słodkością jego się lubuje, nie poruszając nawet wargami. W podobny sposób tutaj wola pała miłością bez pomocy rozumu i bez natężenia myśli poznaje, że jest z Panem, bo taka jest wola Jego, i bez żadnego trudu ni pracy wciąga w siebie to mleko, które Pan do ust jej podaje, i napawa się słodkością jego. […] Nie rozbiera w myśli ani się troszczy o zrozumienie, jakim sposobem tej rozkoszy doznaje i co to jest za rozkosz, którą się zachwyca; pozostaje w zupełnym zapomnieniu o sobie” (DD 31, 8-9).

Nie mącić tego spokoju

Owej ciszy duchowych władz nie osiągniemy siłą. Trzeba nam iść za poruszeniem Ducha, a nie chcieć wznieść się ponad Boga. Pokój i łagodność są zawsze pewnymi kryteriami. Teresa zauważa z humorem: „Te sprawy ducha z natury swojej są całkiem spokojne i łagodne, tak więc mieszanie do nich rzeczy uciążliwych szkodę raczej im przynosi niż pożytek. Uciążliwą zaś i przykrą rzeczą zowię wszelki przymus i gwałt w takiej chwili sobie samemu zadawany, tak jak uciążliwym byłoby przymusem chcieć oddech w sobie zatrzymać. Dusza w tym stanie winna oddać się całkowicie w ręce Boga; niech czyni z nią, co zechce. […] Samoż to usilne przymuszanie siebie, aby nie myśleć o niczym, tym bardziej może podrażnić umysł i wyobraźnię i natłok myśli potęgować” (Twierdza IV 3, 6).

Muszę więc unikać sztuczności, nadzwyczajności. Oczekiwać przyjścia Pana to nie znaczy przymuszać się do czegokolwiek i zachowywać się tak, jak gdyby Pan już przyszedł. Teresa zauważa z dużą dozą zdrowego rozsądku: „Lecz jeśli nie mamy żadnego znaku, że On, Król niebieski, nas słucha i na nas patrzy, zgubnym byłoby trzymanie się bezczynności. Od takiego bowiem silenia się w zawieszeniu pracy rozumu dusza cała głupieje, w większą nierównie oschłość wpada, a sama wyobraźnia, skutkiem takiego przymuszania jej, by nie myślała o niczym – tym bardziej jeszcze staje się niespokojna. Nie, Pan chce, byśmy prośby Mu przedstawiali i pamiętali na to, że stoimy w Jego obecności. A czego nam potrzeba, to On wie. Co do mnie, nie mieści mi się to w głowie, by ludzkie starania i sposoby mogły się przydać na co w takich rzeczach, w których snadź Boski Majestat Pana zakreślił granicę nieudolności naszej i które spodobało Mu się zastrzec samemu sobie” (Twierdza IV 3, 5).

Ale jak się zachować, kiedy już jesteśmy wprowadzeni – jak mówi Jan od Krzyża – „w stan samotności, bierności wewnętrznej, zapomnienia i nasłuchiwania w duchu, który to stan – by go dusza mogła rozpoznać – przychodzi zawsze z chwilą pewnego, spokojnego, wewnętrznego pogrążenia się w Bogu” (Płomień 3, 35)? Czy winniśmy jeszcze coś mówić, czy też zapaść w całkowitą ciszę? Czy mogę się powstrzymać od jakiegokolwiek ludzkiego wysiłku? Czyż nie muszę raczej doskonalić postawy otwarcia na dar Boga? Teresa bardzo zręcznie odpowiada na nasze pytania, raz jeszcze opierając się na własnym doświadczeniu: „Dobrze jest w tym stanie postarać się o większą samotność, aby dać miejsce Panu i pozostawić Mu swobodę działania i rozporządzania nami jako rzeczą swoją. Co najwyżej od czasu do czasu wymówić z cicha jakie miłosne słowo niczym lekkie tchnienie, gasnący ogień ożywiające, które, jak sądzę, tylko by ów płomień przygasiło, gdyby spokojnie płonął. Słowo ciche a krótkie, aby rozum wielością słów nie zaprzątnął woli. […] Pan, zdaje się, chce, by dusza przyłożyła tu nieco pracy własnej, choć czyni to w tak wielkim odpocznieniu, że pracy tej prawie nie czuje. […] Niech więc w tym odpocznieniu przebywa. Kiedy Pan tę łaskę wam uczyni, pilne na nią miejcie baczenie” (DD 31, 7.10.13). Gdzie indziej Teresa mówi o „kilku słowach miłości” pomagających nam utrzymać otwartą na dar postawę i trwać z zapaloną lampą (Twierdza IV 3, 7). Oby Pan zastał we mnie pełną gotowość, kiedy będzie przechodził!

Pragnienie zjednoczenia z Bogiem

Często na początku Bóg obdarowuje nas swymi łaskami tylko przez krótkie chwile. Dzięki naszej wierności te uprzywilejowane momenty mogą się wydłużać. To sprawa Pana! Nie możemy niczego wymagać. Składajmy tylko nieustanne dzięki za dzieło Jego miłości w nas i – poprzez nas – w całej ludzkości.

Znajdujemy się tu na progu mistyki. Bóg dodaje nam odwagi, byśmy podążali tą drogą. Daje nam przedsmak tego, co chciałby nam ofiarować w pełni. Teresa pisze: „My jeszcze jesteśmy w drodze, jeszcze łódź nasza żegluje na pełnym morzu. Ale bywają chwile wytchnienia dla dusz, drogą modlitwy do ojczyzny niebieskiej dążących; widząc je strudzone, Pan niekiedy przenosi je w pewien stan uspokojenia władz i odpocznienia duszy, w którym, jakoby pod osłoną znaków, daje im jasne widzenie i smak niejaki tych rzeczy, które zgotował wybranym swoim, gdy kiedyś przyjmie ich w swoim królestwie. Przedsmaku ich użycza i tym, co tu na ziemi oddadzą się Jemu i o przyjście królestwa Jego się modlą, aby z niego mieli bezpieczną nadzieję, iż kiedyś pójdą napawać się wiecznie pełnym zdrojem tych rozkoszy, których teraz przez krótką chwilę i jakby kroplami dano im zakosztować” (DD 30, 6).

Rodzi się w nas nowa zażyłość z Panem, głębsza niż poprzednio. Czujemy, że będąc blisko Niego, jesteśmy u siebie. Odpoczynek i radość ogarniają nas, gdy ostatecznie ośmielimy się uwierzyć, że Bóg nas pochwycił. W czasie modlitwy w ciszy koi nas pewność, że On już dawno nas znalazł. Odtąd nasze trwanie przed Nim jest przede wszystkim Jego sprawą. Ten, kto wie, że Bóg pochwycił go do tego stopnia, promieniuje niewypowiedzianym pokojem i radością, gdyż Pan nie przestaje dawać wciąż więcej: „Dusza poznaje wtedy […], że jest bardzo blisko przy Bogu swoim, że gdyby nieco więcej jeszcze się zbliżyła, stałaby się jedno z Nim przez zjednoczenie” (DD 31, 2).

7. UKRYCI W CHRYSTUSIE

Na tych ostatnich stronach chciałbym dokończyć etapy modlitwy w ciszy tak, jak nam to przedstawia w swych pismach Teresa z Avila. Zadanie prawie niewykonalne, gdyż życie mistyczne nigdy się nie kończy, zawsze jest przed nami. A ponadto, chodzi tu o świat duchowy, o świat Boga, który chce przeniknąć w nasz świat poprzez konkretne osoby i w ich codziennym życiu. Moim jedynym zamiarem jest wprowadzić czytelnika do tej „ziemi obiecanej”. On sam może dalej, jeśli czuje się w to wciągnięty, zgłębiać drogi życia mistycznego, czytając przykładowo pisma świętej Teresy7 czy też doskonałą książkę ojca Marii Eugeniusza od Dzieciątka Jezus8.

Przed chwilą zajmowaliśmy się łaską modlitwy pełnej pokoju czy też modlitwy odpocznienia w Bogu. Doświadczyliśmy w niej jakby dotknięcia Boga, namaszczenia Ducha. Ich znakiem była głęboka cisza, która nas ogarnęła, czy też doznanie pokoju, który nie jest z tego świata. Wszystko to przepełniło nas wielką miłością do Boga, a jednocześnie wielkim szacunkiem dla „Jego Majestatu”. To dotknięcie miłości znalazło swe przedłużenie w miłości bliźniego, nieustannie na niego otwartej.

Zasadniczą postawą w czasie modlitwy w ciszy jest postawa głębokiej dyspozycyjności względem tego, co Bóg w nas pragnie uczynić. Za Janem od Krzyża określiliśmy ją jako miłosną uwagę z tym wszystkim, co ta „uważność” zawiera, jak: wsłuchanie się, otwartość, pragnienie, oczekiwanie. Czujemy, że cała nasza osoba jest zwrócona, przyciągana, skierowana ku Bogu. Ta miłosna uwaga niechybnie skłoni Boga do zjednoczenia się z nami lub raczej do wciągnięcia nas w miłość swoją, i to bez względu na to, na jakim etapie modlitwy obecności w ciszy się znajdujemy.

Modlitwa zjednoczenia

Teresa z Avila opisuje drogę modlitwy w ciszy przez dobrze znany obraz twierdzy wewnętrznej, co zresztą jest tytułem jednego z jej dzieł. Wystarczy zwiedzić Avila – jej rodzinne miasto – by zrozumieć, skąd wzięła natchnienie. Avila jest niczym twierdza otoczona wałami obronnymi, ukoronowanymi osiemdziesięcioma wieżami. Wszystkie drogi biegnące od znajdującej się w murach bramy prowadzą do centrum miasta, czyli do pałacu króla. Dla Teresy tam właśnie króluje Chrystus – Oblubieniec. Bramą, która doń prowadzi, jest modlitwa obecności w ciszy. Przechodzimy przez wiele „Mieszkań” (Twierdza wewnętrzna nazywana jest także Księgą Mieszkań), nim dotrzemy do centrum pałacu, na spotkanie z królem. Co więcej, sam król wystosował do nas zaproszenie, byśmy na zawsze z Nim zamieszkali i dzielili Jego życie.

Przebyliśmy już cztery Mieszkania i znajdujemy się przed piątym. Wszystkich jest siedem! Ten moment jest decydujący. Od piątego bowiem Mieszkania coś ostatecznie się w nas przemienia. Dlatego trzeba nam przekroczyć Jego próg, nowy dla nas próg. To piąte Mieszkanie wymaga od nas hojności bez ograniczeń, woli oddania się całkowicie Bogu i tego, by zagubić się w Nim zupełnie. Nowością tego Mieszkania jest modlitwa zjednoczenia.

Co ją różni od modlitwy pokoju czy też odpocznienia? Już w tamtej byliśmy przyciągani do centrum naszej duszy. Jakieś drzwi się uchyliły i z głębi nas samych doszedł nas szept pasterza. I urzekła nas woń Boga, co w tych przestrzeniach się unosiła. Zrozumieliśmy nagle, dlaczego, a raczej dla kogo, zostaliśmy stworzeni. Cała nasze jestestwo zaczęło z wolna płynąć ku Bogu, niczym strumyk w stronę rzeki. Zaczęliśmy dostrzegać Jego obecność w głębi naszej duszy. Teraz, w modlitwie zjednoczenia, rzeka wpada do morza. Dochodzimy do centrum naszej duszy przez szeroko otwarte drzwi i spoczywamy w Bogu. Przekraczamy nowy próg. „Środkiem duszy jest Bóg” – pisze Jan od Krzyża (Płomień B 1, 12). Teresa ze swej strony powie: „Bóg sam tak głęboko przenika wnętrze tej duszy […] i sam boską mocą swoją, bez otwierania [bez pomocy zmysłów i władz], wchodzi do tego środka duszy, tak jak zamkniętymi drzwiami wszedł do uczniów swoich z tym pozdrowieniem: Pax vobis, jak i z grobu powstał bez naruszenia kamienia grobowego” (Twierdza V 1, 9.12).

Teresa myśli o słowach Oblubienicy z Pieśni. „»Wprowadził mnie król do winnej piwnicy« [Pnp 2, 4]. Nie mówi, że sama weszła […]. Te królewskie winne piwnice, to, jak rozumiem, sam środek i najgłębsze wnętrze duszy naszej, do którego Pan nas wprowadza, kiedy i jak chce; sami, jakkolwiek byśmy się starali, wejść tam nie możemy. Jest to rzecz boskiej wielmożności. Zaś, żeby jaśniej jeszcze okazać, że jest to Jego sprawa, nie chce, by w tym Jego wejściu wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu” (Twierdza V 1, 12). Kiedy Teresa mówić będzie o siódmym Mieszkaniu, sprecyzuje, że tam jeszcze głębiej wchodzi się w samego siebie. Nie można postrzegać centrum duszy jako punktu, lecz jako przestrzeń przyodzianą w nieskończoność Boga. Dopóki nie dotrzemy do tego centrum, napotykamy nieustannie na ograniczenia. Lecz kiedy już tam przenikniemy, przestajemy doświadczać ograniczeń. Żyjemy w nieskończonej wolności Boga.

Teresa opisuje tę modlitwę zjednoczenia jako całkowite pogrążenie się duszy w Bogu. Władze są zawieszone: „nie chce [Bóg], by w tym Jego wejściu wola nasza jaki bądź udział miała, prócz zupełnego oddania się Jemu. Nie potrzeba Mu też, by drzwi duszy, to jest zmysły i władze, otwierały Mu drogę, bo te owszem, w chwili wejścia Jego, pogrążone są w zupełnym uśpieniu” (Twierdza V 1, 12). Bóg „duszę całkiem bezwładną uczynił, aby tym głębiej wpoić w nią mądrość prawdziwą” (Twierdza V 1, 9). Skoro rozum i wola są całkowicie pochłonięte Bogiem, jest się zupełnie bezwolnym. Tu wszystko czyni Bóg. W czasie tego zjednoczenia Bóg urabia nas, jak urabia się wosk. „Ona prawdziwie nic tu nie działa, tak jak nie działa wosk, gdy obca ręka pieczęć na nim wyciska. Sama nie może wyryć na sobie tego znamienia, tylko gotowa jest na wszystko i tą gotowością swoją, stawszy się miękka jak wosk, zdolna jest przyjąć, co Bóg w niej sprawić zechce, i bez oporu oddaje się w ręce Jego. O Boże, jakaż to niewypowiedziana dobroć Twoja, że tak sam wszystko czynisz! Żądasz jeno od nas dobrej woli, aby dusza, jak ten miękki wosk, nie stawiała ci oporu!” (Twierdza V 2, 12)

Robak staje się motylem

W tym miejscu naszej duchowej wędrówki kontakt z Bogiem dogłębnie nas zmienia. Zjednoczenie z Bogiem ma swoje skutki. Pierwszym z nich jest na pewno to, że Bóg przekształca nas w samego siebie. Teresie przychodzi tu na myśl gąsienica jedwabnika, która umierając przekształca się w pięknego motyla. „Słyszałyście zapewne, w jaki cudowny sposób, którego tylko Bóg może być sprawcą, powstaje jedwab; jak poczyna się z maleńkiego jajeczka, nie większego od drobnego ziarnka pieprzu […]. Gdy już liście z drzewa morwowego zaczynają się rozwijać, jajeczko to ciepłem słońca ogrzane, ożywia się, bo przedtem, póki mu liście morwowe nie dostarczały pokarmu, którym się żywi, było jakby martwe. Teraz z jajeczka wykluwa się robaczek, który żywiąc się liściem morwowym, stopniowo się rozwija, a gdy już do miary swojej urośnie, podsuwają mu całą gałązkę, po której on pełzając, pyszczkiem wysnuwa z siebie jedwab i dziwnie misterną robotą zwija go w kokonik, czyli kłębek, i w kłębku tym się zamyka, i w nim umiera, aż po niejakim czasie z kłębka owego, w miejsce dużego, brzydkiego robaka, dobywa się biały, wdzięcznego kształtu motyl” (Twierdza V 2, 2). Porównanie to Teresa stosuje do duszy, którą pochwycił Chrystus: „Robak ten jest obrazem duszy naszej. Naonczas ożywia się on, gdy ciepłem Ducha Świętego zagrzany, poczyna korzystać z ogólnych pomocy łaski, których Bóg użycza każdemu […]. Wtedy więc poczyna żyć i dalej żywi się tymże pokarmem i pobożnym rozmyślaniem, dopóki nie wzmoże się i nie urośnie […]. Wyrósłszy zatem, poczyna ów robak snuć z siebie jedwab i budować dom, w którym ma umrzeć. Domem tym dla duszy jest, jak pragnęłam jasno wytłumaczyć, Chrystus. Jakoż czytałam gdzieś, zdaje mi się, czy słyszałam te słowa: „życie nasze ukryte jest w Chrystusie” [Kol 3, 3], czyli w Bogu, bo to jedno i to samo; i te drugie: „Chrystus to życie nasze” [Kol 3, 4] […]. Widzicie już teraz, córki, co z naszej strony możemy, przy pomocy łaski Bożej uczynić, aby Pan sam był mieszkaniem naszym, jak nim rzeczywiście jest w tej modlitwie zjednoczenia […]. Odwagi więc, córki moje, ochotnie kwapmy się do tej pracy, do snucia tego kłębka naszego, wyrzucając miłość własną i wolę własną, i wszelkie do jakiej bądź rzeczy przywiązanie […]. Umierajmy, umierajmy już tak, jak umiera ów robak, gdy skończy robotę, do której został stworzony. Po takiej śmierci, zobaczycie, jak będziemy oglądały Boga […]. Zobaczmy teraz, bo to jest punkt główny, do którego zmierzało wszystko, co dotąd powiedziałam, w co się obraca ten robaczek, dusza nasza. Oto, gdy w tym stanie modlitwy całkiem już umrze dla świata, wtedy przemienia się w motyla białego. O cudo wszechmocności Bożej! Jakże przemieniona wychodzi dusza z tej modlitwy, w której choć tak króciutko […] była zanurzona w wielkości Boga i z Nim złączona! […] Bóg nie do poznania odmienia duszę” (Twierdza V 2, 3-8).

W przeciwieństwie do stanów poprzednich, tutaj już nie żyjemy dla siebie. Nasz egocentryzm jest przezwyciężony. Jesteśmy wyzwoleni z więzów własnego ja i żyjemy już tylko dla Boga i Jego Królestwa. „O dziwna potęgo łaski Bożej! Wszak jeszcze kilka lat, może i kilka dni temu, dusza ta żyła sobie spokojnie, troszcząc się tylko o siebie” (Twierdza V 2, 11). Jednakże trzeba nam czuwać, gdyż w przeciwieństwie do tego, co się dzieje w siódmym Mieszkaniu, gdzie wszystko jest ostateczne, tutaj śmierć nie jest jeszcze ostateczna, czyli całkowita. Głos egoizmu, niczym głos zwodniczej syreny, daje się jeszcze słyszeć od czasu do czasu, choć co prawda z daleka. Wciąż więc istnieje duże niebezpieczeństwo zmniejszenia uwagi, zbytniej pewności siebie, a tym samym zboczenia z duchowej drogi. Tak, motyl (czyli dusza) jest w zasadzie nieśmiertelny, ale jeszcze nie nadszedł dla niego czas spoczynku. Dusza, która nie żyje łaską, jaką od Pana otrzymała, przestaje być motylem i istnieje ryzyko, że powróci do swego początkowego stanu. Jedną z cech charakterystycznych modlitwy zjednoczenia jest właśnie ogromny dynamizm. Pocisk został wystrzelony i z wielkim pędem kieruje się ku celowi. Ale jego szybkość nie jest dana raz na zawsze! Musimy więc mieć się na baczności i ćwiczyć się w czuwaniu poprzez szczególną wierność.

Te wydarzenia, w których otrzymaliśmy tak wielką łaskę, głęboko naznaczyły naszą duszę. Kto Boga spotkał, nie może Go już zapomnieć. Ale strzeżmy się niewierności, gdyż za każdą niewierność słono się płaci: „Lecz jeśliby ta dusza się opuściła i miłość swoją oddała komu lub czemu innemu, niechybnie straci wszystko, i będzie to strata tak niewypowiedzianie wielka, jak wielkimi były łaski, które jej ofiarował Oblubieniec, strata bez porównania większa, niż jakie bądź słowa wyrazić zdołają” (Twierdza V 4, 4). Jednakże miłosierdzie Pana nigdy nie przestaje nas oczekiwać. Co więcej, pasterz sam poszukuje zagubionej owcy, „aż ją znajdzie” (Łk 15, 4). A wtedy, jakaż radość! Właśnie to urzeczywistnia się w modlitwie zjednoczenia. Człowiek, który odwrócił się od Boga i który stracił swoje intymne przy Nim miejsce, wraca teraz do Niego całym sercem.

Zagubiony w Bogu

Teresa pisze o modlitwie zjednoczenia jak o święcie. „Tu miłość łączy się z miłością (todo es amor con amor)” (Twierdza V 4, 3). Miłosne zjednoczenie zawsze wzbudza głęboką radość, czasem nawet w wymiarze psychologiczno-uczuciowym i cielesnym. Dusza świętuje! Teresa mówi o tym z doświadczenia. Ta wielka mistyczka przywiązuje dużą wagę do radości i świętowania. Dla niej niedziela czy dzień świąteczny trwa nieustannie. Dlatego też opisuje modlitwę zjednoczenia w jej najwznioślejszej formie, kiedy dusza jest całkowicie zawładnięta przez Boga. Inni jednak przeżywają łaskę tej modlitwy bardziej w duchu, w zwyczajności dnia.

Niedziela czy dzień powszedni? Nieważne! Rzeczą najważniejszą w zjednoczeniu – czy chodzi o czas przeznaczony na modlitwę, czy też o każdy inny czas – jest nasze całkowite „tak” w odpowiedzi na wezwanie Boga. Nasza decyzja jest tak całościowa, że angażuje całą naszą osobę. Pomyślmy o nawróceniu świętego Pawła, które było odpowiedzią na bezpośrednie wezwanie Boga. Pomyślmy o wewnętrznym poruszeniu Apostołów po zmartwychwstaniu Jezusa. To w tym właśnie momencie stali się Jego prawdziwymi uczniami. Nasza decyzja jest zawsze odpowiedzią na boskie zaproszenie, które daje nam jednocześnie siłę, by na nie odpowiedzieć. Nikt nie może podjąć tej decyzji sam z siebie. Przedtem chcieliśmy uczynić dar z siebie, ale pozostawało to tylko w sferze pragnień. Teraz dajemy siebie naprawdę. Począwszy od tego „tak”, radykalnego i rzeczywistego, należymy do Boga. Zostawiliśmy nasze egocentryczne życie, a zaczęliśmy żyć „u siebie” w Bogu, w Jego miłości. Naszym jedynym pragnieniem jest sprawiać Bogu radość. Tak żyła Teresa z Lisieux, która, odkąd skończyła trzy lata, nigdy niczego Bogu nie odmówiła. To wcale nie oznacza, że nie doświadczamy już słabości. Ale posiadamy wewnętrzną busolę, która bez wahania naprowadza naszą wolę na Boga. Mamy w sobie teraz odruch, który pomaga nam powstać zaraz po każdym upadku.

Jak urzeczywistniamy na co dzień to radykalne „tak”, powiedziane Bogu? Po czym konkretnie widać, że opuściliśmy świat naszego egoizmu i że teraz żyjemy w świecie Boga? Droga jest tu prosta: miłość braterska. Jeśli chcemy, aby robak (czyli „stary człowiek”) umarł w nas na zawsze, najlepsze, co możemy zrobić, to żyć dla innych. Czytelnik przypomina sobie zapewne, że, jak napisałem na początku tej książki, miłość bliźniego jest u Teresy filarem, na którym wspiera się modlitwa obecności. U końca tej wędrówki ku Bogu miłość braterska pozostaje dla Teresy najpewniejszym znakiem postępu duszy w miłości do Niego. „Im większy więc ujrzycie w sobie postęp w tej cnocie miłości bliźniego, tym mocniej, miejcie to za rzecz pewną, będziecie utwierdzone w miłości Boga. Bo tak wielka jest miłość Jego ku nam, że w nagrodę za miłość, jaką okazujemy bliźniemu, pomnoży w nas obficie miłość ku Niemu; jest to, według mnie, rzecz tak pewna, że niepodobna wątpić o tym ani na chwilę […]. Gdybyśmy dobrze zrozumiały, jak wielka dla nas jest waga tej cnoty, wszystką wolę i usilność naszą skierowałybyśmy do jej nabycia” (Twierdza V 3, 8.10).

W naszym życiu Bóg jest teraz wszystkim. Wymaga od nas jednej tylko rzeczy: pozwolić Mu żyć i w nas działać. Trwajmy więc wsłuchani w Jego Życie! Pozwólmy Mu działać w nas z całkowitą swobodą! W rzeczy samej, kwintesencję piątego Mieszkania oddaje bez wątpienia stwierdzenie świętego Pawła: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Czytelnik przypomina sobie zapewne cztery sposoby dobywania wody, by podlewać ogród duszy. Posłużyły one Teresie do opisania etapów miłosnego trwania przed Panem w ciszy. Modlitwa zjednoczenia i to, co z niej wynika, odpowiada czwartemu sposobowi, jakim jest deszcz: „wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa, i ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione” (Życie 11, 7). Pozwólmy, by ów mistyczny deszcz mógł nas zrosić, a wówczas przesiąkniemy boską miłością.

Mój Ukochany należy do mnie, a ja do Niego

Wyrzekliśmy się siebie zupełnie. Zanurzyliśmy się w śmierci Chrystusa. W szóstym Mieszkaniu Teresa długo opisuje oczyszczenia ducha, które odpowiadają nocy ducha u Jana od Krzyża. Nie mówię o tym dłużej, gdyż o. Wilfrid Stinissen, mój brat, przedstawił te sprawy obszernie9. Robak musi umrzeć, aby stać się białym motylem. Komunia z Chrystusem zmartwychwstałym rysuje się w pełni. Dochodzimy do siódmego Mieszkania, gdzie mają miejsce zaślubiny. Wchodzimy do przybytku Boga, gdzie króluje wielka prostota, pokój, który Jezus sam nam obiecał.

Teresa stara się wyjaśnić miłość mistyczną, porównując ją do miłości między dwojgiem ludzi. Oczywiście chodzi tu o miłość zupełnie inną. Teresa rozróżnia także duchowe zaręczyny i zaślubiny. Używa obrazowego słownictwa, by wskazać kolejne stopnie w zjednoczeniu duszy z Bogiem. „Zjednoczenie poprzez zaręczyny jest tak ścisłe jak spojenie dwóch świec, jedno światło dające, albo jak jedna świeca, w której wosk, knot i płomień w jedną całość się schodzą. Można jednak rozdzielić te świece i będą znowu dwie albo i samą świecę można tak rozłożyć, iż będzie osobno knot, a osobno wosk. Natomiast w zaślubinach duchowych owo zjednoczenie jest jakby woda z nieba, deszczem czy rosą padająca do rzeki albo do zdroju i z wodą tych rzek się zlewająca. I tu już nikt tych dwóch wód nie rozdzieli ani nie rozróżni, która jest z nieba, a która ze zdroju czy rzeki” (Twierdza VII 2, 4).

W tym siódmym Mieszkaniu zjednoczenie jest radykalniejsze i głębsze niż w Mieszkaniu piątym. Z jednej strony ogromna próżnia, z drugiej – ogromne pragnienia: jedno i drugie wzajemnie się umacniają. Ubóstwo i nadzieja są jak dwie nierozerwalne siostry. „Gdy Pan ulituje się już nad tą duszą, która z tęsknoty do Niego taką mękę cierpiała i cierpi […], wtedy […] wprowadza ją do tego siódmego Mieszkania, które jest własnym mieszkaniem Jego” (Twierdza VII 1, 3). Bóg całkowicie nas pochwycił w tym, czym jesteśmy i co mamy. Króluje w nas głęboka harmonia. „Zmysł mój i duch do tego samego dążą” – pisze Jan od Krzyża (Płomień B 1, 36). Jesteśmy w całkowitym władaniu Boga. Odtąd to On nas prowadzi: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21, 18). Tym „innym”, który nas przepasuje, jest sam Bóg.

Marzenie Boga o nas spełniło się: staliśmy się ciągłą zgodą na Jego wolę. Chcemy tego, czego chce On. Otwarliśmy się po to, by boska wola mogła swobodnie wejść w ten świat i skutecznie w nim działać. Jesteśmy przestrzenią, w której echo Jego woli może rozbrzmiewać. Nasza wola osiąga tutaj swoje najwyższe możliwości i największą wolność. Wszystkie nasze ludzkie ograniczenia zostały przekroczone. Jesteśmy ukryci w Chrystusie! „W tym stanie wszystkie poruszenia władz duszy są boskie” – mówi Jan od Krzyża (Droga III 2, 9). A przecież urzeczywistnia się to bez żadnych sensacji, bez żadnych nadzwyczajności. Życie toczy się w wielkiej prostocie i w głębokim pokoju. To, co boskie, jest tak naturalne.

Aby przygotować swą Oblubienicę na wielki dzień mistycznych zaślubin, Oblubieniec wyprowadził ją na pustynię, by mówić do jej serca i wyjaśnić jej sekrety swej miłości. Miłosne zjednoczenie jest spełnione.

„Kim jest ta, co się wyłania z pustyni, wsparta na Oblubieńcu swoim?” (Pnp 8, 5)

Copyright © (Polish edition) by Wydawnictwo Kairos, Kijów 1998

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/teresa_avila.html#

Giorgio Fedalto

CHRZEŚCIJAŃSTWO I ZNAKI Z ZAŚWIATÓW

Objawienia, wizje, świadectwa

ISBN: 83-7318-497-X

wyd.: WAM 2005


Teresa z Ávila i Jan od Krzyża

Pisma Teresy z Ávila dają nam w sposób szczególny możliwość zbliżenia się do rzeczywistości świata nadprzyrodzonego dzięki nieustannym, osobistym doświadczeniom, które święta opisuje. Z jej pism wyłania się obraz mistyczki, a jednocześnie mistrzyni życia duchowego, której doświadczenie przez wieki było pomocne w uważnej i ostrożnej ocenie tego typu zjawisk.

Celem świętych jest dążenie do doskonałości chrześcijańskiej. Teresa wiedziała dobrze, że do osiągnięcia tego stanu łaski mistyczne, wprowadzające w bliskość ze światem nadprzyrodzonym, nie są niezbędne. Uznawała jednak, że są one bardzo pomocne we wzroście w miłości, w praktykowaniu cnót, w przezwyciężaniu trudności i cierpień. Zwyczajna droga, będąca obowiązkiem osoby zakonnej, to droga modlitwy. W swej autobiografii Teresa wyjaśnia, że u początku jej doświadczeń mistycznych była „modlitwa odpocznienia, a niekiedy także modlitwa zjednoczenia”, chociaż wtedy nie pojmowała jeszcze, co one znaczą. Było to ważne doświadczenie, gdyż utrwalało w niej przekonanie, że osobiste spotkanie z Bogiem jest możliwe bez pośrednictwa, a drogą i bramą ku temu jest modlitwa, która stała się czymś nieodzownym w ciągu całego jej życia. Stopniowo doświadczenia mistyczne Teresy wzrastały, a ich szczegółowy opis pozwala na ich bardzo jasne zrozumienie.

Otwarcie się rzeczywistości świata nadprzyrodzonego przed człowiekiem wymaga jednak zawsze bezpośredniej interwencji Boga, który wychowując, prowadzi przez kolejne etapy duchowego wzrostu. W swej autobiografii Teresa pisze: „Pewnego dnia, gdy rozmawiałam z jedną osobą w samym początku mojej z nią znajomości, spodobało się Panu […] ostrzec mnie […]. Ukazał mi się Chrystus Pan, stając przede mną z bardzo surowym obliczem i oznajmiając mi przez to, jak te świeckie rozmowy moje Go zasmucają. Widziałam Go oczyma duszy jaśniej, niż mogłabym Go widzieć oczyma cielesnymi, i widok ten tak wyryty pozostał w pamięci mojej, że dziś jeszcze, po upływie więcej niż dwudziestu i sześciu lat, zdaje mi się, że mam Go przed sobą obecnego. Byłam tym mocno przestraszona i strwożona…”.

Był to tylko początek. Istotne jest tu właściwe zrozumienie jej stwierdzenia, że widziała „oczyma duszy” jaśniej, niż mogłaby widzieć „oczyma cielesnymi”. Teresa twierdziła bowiem od początku, że niemożliwe są widzenia cielesne Chrystusa, który wstąpiwszy do Nieba, nie powraca więcej na ziemię w swym ciele. Odwołując się do terminologii ustalonej w tej sprawie, możemy więc mówić o widzeniach w wyobraźni i w umyśle. Teresa utrzymywała, że nie widziała przedmiotu swych widzeń oczyma ciała; innymi słowy, przedmiot widziany nie był jej dany w swej rzeczywistości, nawet jeśli wtedy nie wiedziała, „że można widzieć rzeczy inaczej niż samymi tylko oczymi ciała”. Dodawała również, iż nieznajomość ta przyniosła jej szkodę, gdyż diabeł wmawiał jej, że to rzecz niepodobna, że jest to złudzenie. Stąd też wtedy nie wyciągnęła odpowiedniej nauki z otrzymanych widzeń.

Kiedy jednak Bóg decyduje się zainterweniować, nie można temu przeszkodzić. „Innym razem, gdy byłam w towarzystwie tejże osoby, ujrzałyśmy — i inne, które były z nami — podchodzące ku nam coś w rodzaju wielkiej ropuchy, tylko bez porównania szybsze w ruchach […]. Nie mogłam pojąć, skąd mógł się wziąć w biały dzień taki płaz”.

Autobiografia Teresy pozwala na wyodrębnienie różnych zachowań się jej duszy w obliczu objawień pochodzących ze świata nadprzyrodzonego albo mówiąc teologicznie, w obliczu łaski, którą Bóg ją obdarzał! W nowym etapie swego życia Teresa wyznaje, że uświadomiła sobie głęboko swą nędzę, czyli dokonała zasadniczego przejścia od polegania na samej sobie do mocniejszego oparcia się na Bożej łasce, aby ta mogła ją pełniej przeniknąć. Jak pisze, pewnego razu podczas przygotowania do modlitwy uczuła, że nagle przeniknęło ją tak żywe uczucie obecności Bożej, że żadną miarą nie mogła wątpić o tym, że On jest w niej a ona cała w Nim pogrążona. Pojmowała, że takich łask Bóg użycza „tylko tym, którzy już nabyli doskonałej czystości sumienia”, a dopiero później zrozumiała, że w ten sposób Bóg także przyciąga do siebie całkowicie duszę jeszcze niedoskonałą. Stało się wówczas jasne, że to, co dokonywało się w niej, miało charakter nadprzyrodzony, a dowodem tego był fakt, iż rzeczy nadprzyrodzone były od jej woli niezależne: „Czasem gdy przychodziły, nie mogłam się im oprzeć, czasem znowu, gdy chciałam, nie mogłam ich przywołać”. Teresa zrozumiała więc, że tego rodzaju zjawiska mogą być „albo bardzo dobre, albo bardzo złe”.

Tego rodzaju kontakty ze światem nadprzyrodzonym były dla niej znacznym problemem głównie dlatego, że nie otrzymywała stosownej rady na ich temat. Jedni radzili jej, by nie dowierzała tego rodzaju zjawiskom, inni zaś dodawali jej odwagi. Po tym, jak spowiednik doradził jej modlitwę do Ducha Świętego o światło, opowiada: „pewnego dnia, po długim rozmyślaniu i błagalnej do Pana modlitwie, […] przyszło na mnie zachwycenie tak nagłe, że prawie całkiem odeszłam od siebie; nie mogłam żadnej o tym mieć wątpliwości, bo rzecz była jawna. Było to pierwszy raz, że mi Pan użyczył tej łaski zachwycenia. Usłyszałam te słowa: Nie chcę już, byś obcowała z ludźmi, tylko z aniołami”.

W opisanym przypadku Teresa po raz pierwszy przeżywała stan tego rodzaju zachwycenia. Zjawisko to przypomina podobne przypadki przedstawiane przez Pawła, Piotra, Jana, Hermasa… Wrażenia doświadczane i opisane przez Teresę miały więc wielu słynnych poprzedników. „Bardzo się przelękłam, ponieważ uniesienie ujawniło się z gwałtownością, a słowa zwrócone ku mnie usłyszałam w najgłębszych pokładach duszy”. Teresa była już w stanie rozróżniać doświadczane zjawiska mistyczne, począwszy od istoty stanu mistycznego, który znajduje się w Boskim przekazie, aż po skutki drugorzędne i dodatkowe. Zachwycenie przynależało do pierwszej grupy, to jest do skutków nadzwyczajnych, w skład której — jak wylicza w Sprawozdaniach duchowych — wchodziły także: porwanie, wyniesienie, lewitacja, uniesienie ducha, poryw, pęd oraz zawieszenie zmysłów.

W momencie doznawania zachwycenia światło i miłość Boża wdzierają się niejako we władze duchowe. Stan ten przypomina słodką śmierć: „Śmierć, mówię, zupełna, bo dusza ta jest oderwana od wszelkich czynności, które spełnia, mieszkając w tym ciele; słodka, mówię, i rozkoszna, bo choć dusza jest zatrzymana w więzieniu swoim, to przecież się z niego jakoby wyzwala, aby się cała pogrążyła w Bogu”. Teresa mówi również, że powodem zachwycenia jest słabość bytu ludzkiego, który nie doznał jeszcze przemiany w Bogu. Z chwilą jednak, gdy poprzez zaślubiny duchowe stanie się oblubienicą Chrystusa, tego rodzaju zachwycenia zdarzają się coraz rzadziej, właściwie ustają. Teresa, uważając zachwycenie za część składową drogi mistycznej, która udzielana jest przez Boga również duszom niedoskonałym w celu nawrócenia, podkreśla także, że widzenia, słowa wewnętrzne oraz objawienia są zjawiskami niejako przeznaczonymi szczególnie dla tych osób, które wezwane są do zniesienia prób „wprost nieznośnych”. Inne zjawiska, które temu towarzyszą, jak: lewitacje, zawieszenia zmysłów, niewrażliwość na cierpienie, traktuje ona jako konsekwencje oddziaływania Bożego na ciało. Mogą one również spowodować szkodę na zdrowiu. Pozostałe przejawy Bożego działania, które dusza musi wytrzymać, powodują natomiast dobroczynne i trwałe skutki.

Wraz z przeżyciem stanu zachwycenia rozpoczyna się wielkie nawrócenie Teresy. W jednej chwili zmieniła się całkowicie i od tego momentu nie „istniała potrzeba nakazu”. Bóg mógł mówić do niej „bardzo często”.

Również ten etap jej życia jest bardzo ważny, a Teresa opisuje go szczegółowo. W chwili gdy Pan mówi do niej, „są to słowa zupełnie wyraźne, ale uszyma ciała ich nie słychać, a przecież rozumie się je bez porównania jaśniej, niż gdyby się je słyszało, i uchylić się od rozumienia ich, jakkolwiek by się kto opierał, usilność daremna”. Słowa mowy Bożej, „choćby nam niemiłe, zmuszają nas do słuchania, i rozum, czy chce, czy nie chce, musi uważać na to i rozumieć, co Bóg chce”. Teresa próbowała na próżno „prawie dwa lata” opierać się temu!

To, co święta opowiada, nie jest niczym nowym w historii objawień świata nadprzyrodzonego. Wystarczy przypomnieć sobie wspomniane relacje na ten temat Apostołów i Ojców Kościoła. Nowością jest świadomość tego faktu ze strony Teresy oraz opis przedstawionych przez nią wewnętrznych przeżyć. Na podstawie znanej sobie teorii rozróżnia ona trzy rodzaje widzeń: cielesne, w wyobraźni oraz umysłowe. Co do pierwszych, które charakteryzują się dostrzeganiem przedmiotów oczyma ciała, twierdzi, że nie były jej dane. Postrzeganie wewnętrzne, w którym środkiem przekazu jest wyobraźnia i fantazja, określa jako widzenie „oczyma duszy”. Widzenie umysłowe opisuje natomiast w następujący sposób: „W dzień chwalebnego św. Piotra, będąc na modlitwie, ujrzałam tuż przy sobie, czyli raczej uczułam, bo oczyma ciała ani oczyma duszy nic nie widziałam, uczułam więc, tak mi się zdawało, tuż przy sobie obecnego Chrystusa Pana, i wyraźną, jakby naoczną miałam pewność, że to On do mnie mówi […]. Zdawało mi się, że ciągle mam przy boku Pana Jezusa, choć nie widziałam postaci Jego, bo widzenie to nie było w wyobraźni; czułam jednak bardzo wyraźnie, że On wciąż stoi przy mnie z prawej strony i że widzi wszystko, co robię”.

Również w Twierdzy wewnętrznej powraca do tego rodzaju widzenia umysłowego, wyjaśniając lepiej to zjawisko: „Otóż bywa tak, że w chwili, gdy dusza ani się spodziewa, by miała otrzymać taką łaskę i nigdy jej nawet przez myśl nie przeszło, by mogła na coś podobnego zasłużyć, nagle czuje przy sobie Pana naszego Jezusa Chrystusa, choć Go ani oczyma ciała, ani wzrokiem wewnętrznym nie widzi. Nazywają to, nie wiem dlaczego, widzeniem umysłowym”.

W widzeniach w wyobraźni „oczy duszy” postrzegają natomiast wewnętrznie dostrzegalny zmysłami obraz. Stąd też mogła widzieć Jego ręce, „a był to widok tak zachwycający, że nie mam słów na opisanie go […]. W kilka dni później ujrzałam boskie Jego oblicze, które mię pięknością swoją jakby całe pochłonęło”. Opowiada również, że różnego rodzaju widzenia pojawiały się u niej na zmianę, a w ostatnich latach życia miały charakter nade wszystko widzeń umysłowych. Zobaczywszy „najświętsze Człowieczeństwo ChrystusaR.;, napomknie przy tym, że choćby całe lata wysilała wyobraźnię na zmyślenie i przedstawienie takiej piękności, to nigdy by tego dokazać nie zdołała ani nie umiała. „Piękność ta, choćby samą jasnością i blaskiem swoim przewyższa wszystko, cokolwiek człowiek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić”. Doda również, że było to widzenie w wyobraźni: „Widzenia tego […] ani żadnego innego nigdy nie widziałam oczyma ciała, tylko zawsze oczyma duszy”.

Innym razem pisała, że Pan wyjaśnił jej, iż udzielił jej również innych widzeń niż tych w wyobraźni i „że pośród łask, którymi mnie obdarza, nie ma stałej reguły, ponieważ jednego dnia jest właściwe, że czyni to w ten sposób, a drugiego w inny”. Jak wspomnieliśmy, Teresa — na podstawie ukazującego się jej w widzeniu Jezusa — była przekonana, iż pojęła „z niektórych Jego słów, że po Jego wstąpieniu do Nieba nigdy nie zstąpił na ziemię, aby udzielać się ludziom inaczej niż w sakramencie Eucharystii”. Nie oszukiwała jednak siebie, wmawiając sobie, że to, co przeżywa, jest złudzeniem. Kiedy Teresa widzi Chrystusa, jest to „wyobrażenie żyjącego”, a nie obraz czy podobieństwo, podobne do Jego wizerunków malowanych na płótnie. „Nie jest to martwa podobizna człowieka, ale jest to Jezus Chrystus żywy, okazujący się człowiekiem zarazem i Bogiem, nie jakim był, leżąc w grobie, ale jakim wyszedł z grobu po zmartwychwstaniu swoim”.. Stwierdza również, że we wnętrzu swej duszy widziała Go zwykle „jasno jak w zwierciadle odbijającego się na wszystkich częściach mojej duszy”.

Teresa poświęca szczególną uwagę widzeniom umysłowym Trójcy świętej, pojmując, w jaki sposób Bóg udziela się jej w relacji Boskich Osób. Stwierdza jednoznacznie, że widzi trzy Osoby Boskie wewnątrz niej i czuje ich obecność wewnątrz duszy, jak rozmawiają i wszystkie trzy przemawiają do niej. W Sprawozdaniach duchowych udziela długiego opisu Trójcy Przenajświętszej, na podstawie „widzenia w wyobraźni”, podczas gdy kiedy indziej dostrzega Ją w „widzeniu umysłowym”. Wyjaśnia również, że Osoby Przenajświętszej Trójcy nie znajdują się „wszystkie trzy w jednej tylko Osobie, na wzór tego, jak maluje się Je na obrazach, czyli jako postać z trzema obliczami”. Tego rodzaju wierzenia są typowe dla ludzi prostych. „Są to trzy oddzielne Osoby, które pozwalają się widzieć i do których można mówić oddzielnie […], miłują się, udzielają się sobie nawzajem i znają się […], mają tylko jedną wolę, jedną moc i jedną władzę, stąd też żadna z Nich nie może uczynić niczego bez udziału innych”.

Widzeniom towarzyszą inne zjawiska. Teresa opisuje przebicie serca, powtarzające się kilkakrotnie: „Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej. W taki sposób nigdy nie widuję aniołów, chyba bardzo wyjątkowo […]. Nie był wysokiego wzrostu, mały raczej a bardzo piękny […]. Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkakrotnie serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał; tak mię pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej”. Opowiada jeszcze o doświadczeniu wielkiego bólu, który choć duchowy, a niecielesny, sprawiał, że również ciało miało w nim udział. Ból sprawiało jej również przeżywanie tych zjawisk w obecności innych, choć niektórzy spowiednicy i doradcy ją uspokajali.

Jeśli chodzi o spowiedników, Teresa stwierdzi, że woli spowiednika wykształconego, choćby nie posiadał doświadczenia, od spowiedników niewykształconych, choć cnotliwych. W życiu mistycznym w obliczu oszustw i udawanego naśladowania Teresa była w stanie jednoznacznie rozpoznać fałszywy mistycyzm. Jest interesujące, że właśnie ona, jako doświadczona w widzeniach, pisze, że jest podejrzane ujarzmianie samego siebie, gdy nie ma ku temu powodu. Jest bowiem przekonana, że postawa taka pozbawia prawdziwej wolności ducha oraz że „wiele znaczy nauka dla udzielenia nam światła, a jeśli znajdziemy kapłana naukę i cnotę posiadającego, wiele nam pomoże”..

Spotkania Teresy ze światem nadprzyrodzonym są przebogate. I tak, mówiąc o modlitwie nadprzyrodzonej, stwierdza, że nie można jej „nabyć naszą przedsiębiorczością i sumiennością, chociaż — co bardzo użyteczne — można uczynić wiele celem przygotowania się na przyjęcie tej łaski”. W V rozdziale Sprawozdań duchowych określa jej skutki jako: zjednoczenie, porwania, zawieszenia zmysłów, „wewnętrzne skupienie odczuwane w duszy”, pokój i spokój wewnętrzny, czyli „tak zwany sen władz, który odróżnia się od porwania tym, że władze nie są całkowicie wyłączone ani całkowicie zawieszone, wreszcie zjednoczenie, zachwyty i odejścia od zmysłów”. W stanie uniesienia dusza „umiera powoli wobec wszystkich rzeczy zewnętrznych aż do punktu utraty używania zmysłów, pragnąc żyć nie inaczej jak tylko w Bogu”. „Natomiast porwanie następuje przez zwyczajne poznanie”, obecne „w głębokościach duszy, i wdziera się do jej wnętrza z taką mocą, że dusza ma wrażenie przeniesienia ponad samą siebie, aż wydaje jej się, że opuściła ciało”. To jednak nie wszystko. Są także możliwe: „wzniesienie ducha”, „porywy”, a także „rodzaj rany, która wydaje się zadana w duszy”. W obliczu takiej obfitości darów mistycznych Teresa wyraża przekonanie, że pojmuje dobrze, kiedy Bóg je wzbudza, natomiast ze swej strony „nigdy nie pozwoliła sobie prosić o nie Boga”, by pozwolił jej poznać cokolwiek. „Bałabym się bowiem jakiegoś podstępu wyobraźni albo oszustwa diabła”.

Teresa nie byłaby mistyczką w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyby nie zaznała także bólu niemożliwości „widzenia”! Jest to doświadczenie nieobecności Boga. Opisując swe cierpienie będące jakby umieraniem, stwierdza: „dusza rozpacza z powodu nieobecności Boga”; „czułam, że umieram z pragnienia widzenia Boga”. Bóg ukrywa się przed nią, „rani duszę”, aby oczyścić jej zmysły i ducha i w ten sposób oddzielić ją od jej odczuwania. Nieobecność Boga jest także piekłem, które widziała i zaznała, jak opisuje w Księdze życia: „Jednego dnia w czasie modlitwy znalazłam się cała, z duszą i z ciałem w jednej chwili, sama nie wiem jak, w duchu przeniesioną do piekła. Zrozumiałam, że Pan chce mi ukazać miejsce, które czarci mieli dla mnie zgotowane i na które zasłużyłam za grzechy swoje. Trwało to bardzo krótko; ale choćbym jeszcze wiele lat żyć miała, niepodobna, zdaje mi się, by mi ta chwila wyszła kiedy z pamięci”. I opisując dalej, pisze: „Ciemny i ciasny loch […], błoto […] wydające z siebie woń zaraźliwą”. Dlatego też pragnienie ocalenia grzeszników staje się jej nieustanną troską. Wciąż nurtuje ją pytanie, jak uczyć prawdziwej wiary „miliony dusz”, które jej nie poznały.

Tego rodzaju niewyobrażalnie głębokie doświadczenie świata nadprzyrodzonego zaskakuje, ponieważ Teresa przy każdej okazji zapewnia o własnej niewiedzy w sprawach teologicznych. Nie widząc Boga, odczuwała jednak zawsze blisko siebie Jego osobową obecność. „Wydaje się […], że od razu znajdujemy Tego, z kim chcemy rozmawiać i mamy świadomość tego, że On nas słyszy”. „Zdarzało mi się, że znienacka przenikało mię takie żywe uczucie obecności Bożej, że żadną miarą nie mogłam wątpić o tym, że On jest we mnie albo ja cała w Nim pogrążona”. Nie był to jednak jakiś rodzaj poznania teoretycznego, ale raczej bezpośrednie doświadczenie Boga, w którym winna niejako zawrzeć siebie tak, jak to usłyszała pewnego dnia: „Nie trudź się, aby zawrzeć Mnie w tobie, lecz staraj się, aby zawrzeć siebie we Mnie”. Poznając i widząc Boga, była w stanie stopniowo poznawać także samą siebie, odkrywając miejsca wewnętrzne, w których Bóg mówi do duszy i powiada jej „rzeczy najbardziej tajemne”.

Nie budziłby zdziwienia fakt, gdyby Teresa, uznając wagę i wyjątkowość swoich doświadczeń mistycznych, podtrzymywała je i doradzała je innym, ponieważ „służą wielce, aby oddawać chwałę Panu, ukazując Jego dobroć”. Będąc tego zdania, stwierdzała jednak z całą mocą, że „tych, których Bóg szczególną miłością miłuje, prowadzi drogą utrapienia i tym większego utrapienia, im więcej ich miłuje”. Wierzyć temu, że Bóg „do ścisłej z sobą przyjaźni dopuszcza dusze nie doznające żadnego cierpienia, byłoby nierozumne”. Dlatego też zsyła On duszom kontemplacyjnym „krzyże cięższe niż innym, a drogi, którymi im iść każe, są urwiste i strome”, tak że „gotowe są cofnąć się wstecz i zawrócić, skąd przyszły”.

Jak więc zachowywać się w obliczu Boga, w obliczu świata nadprzyrodzonego? Według nauki Teresy najwyższa doskonałość „nie polega na pociechach wewnętrznych ani na tym, by mieć wielkie zachwycenia, widzenia i ducha proroctwa, tylko na tym, by wola nasza była zgodna z wolą Boga”. Ważne jest spełniać „wolę Boga”; miłość Boża wyraża się w mocnym postanowieniu, aby „we wszystkim podobać się Bogu”, a komu nie udaje się to za jednym razem, może czynić to „stopniowo”. Drogą prowadzącą do tego celu jest zawsze staranie się, aby własna wola „zjednoczyła się z wolą Boga”.

Teresa stale powtarza, że nadzwyczajne dary pomagają wzrastać w miłości, ćwiczą w cnotach, pozwalają przezwyciężać trudności i cierpienia, ale nie są konieczne dla doskonałości chrześcijańskiej. Są one czystym całkowicie nadprzyrodzonym darem. Pierwszym krokiem do ich osiągnięcia jest modlitwa z wewnętrznym skupieniem, a najwięcej uczynimy, gdy otworzymy się na jej przyjęcie, mając na uwadze, że Bóg „udziela się cały jedynie tym, którzy całkowicie oddają się Jemu”. On to bowiem udziela swych darów, kiedy zechce, jak zechce i komu zechce, gdyż dobra te należą do Niego. Teresa wylicza więc racje przemawiające za powstrzymaniem się od pragnienia otrzymania nadzwyczajnych łask, choć utrzymuje, że rzeczą dobrą i słuszną jest pragnienie daru kontemplacji mistycznej. Ostatecznie jednak stwierdza, że najbezpieczniejszą drogą jest „chcieć tego, czego chce Bóg, który zna nas lepiej niż my sami siebie. Oddajmy się w ręce Jego, niech czyni z nami i w nas wedle woli swojej. W takim postanowieniu trwając wolą niezachwianą, nigdy nie zbłądzimy i zbłądzić nie możemy”. Podsumowując, możemy powiedzieć, że dla Teresy ani techniki modlitwy, ani asceza nie prowadzą do doświadczenia mistycznego. Jest ono bowiem zawsze i wyłącznie darem Boga, udzielonym przez Niego komu zechce oraz w czasie i w sposób przez Niego uznany.

Wielkim znawcą zjawisk mistycznych w szesnastowiecznej Hiszpanii był karmelita Jan od Krzyża, którego nauka pozostaje do dzisiaj aktualna. Pisał on na temat wiarygodności widzeń oraz osoby doznającej widzeń. W opowiadaniu o własnych doświadczeniach świata nadprzyrodzonego cechuje go zawsze ostrożność, dlatego też stawia sobie raczej za cel przygotowanie pojęciowo wyrażonej doktryny dla początkujących i zaawansowanych na drodze mistycznej. Co więcej, uważa za swoje zadanie oświecenie osób duchowych, wkraczających na wznoszącą się w górę drogę ku Bogu, w czasie której muszą „wyrzec się wszystkich rzeczy” i poskromić pożądania.. Wysiłek oczyszczenia przez różne etapy „ciemnej nocy”, prowadzący do oczyszczenia duszy, zmysłów i ducha, poprzedza więc spełnienie się Bożego pragnienia, aby posiadać duszę tylko dla siebie, jako że Bóg „nie pozwala, aby z Nim przebywała jakaś inna rzecz”.

Przedstawiona przez Jana szczegółowa analiza dotycząca skłonności wewnętrznych duszy ujawnia z pewnością jego osobiste, pełne zaangażowania i wysiłku doświadczenie ascetyczne. Cel wstępowania „po tych schodkach wiary, które sięgają a przenikają aż do głębokości Bożych”, jest jednak wystarczającym uzasadnieniem dla tego rodzaju wysiłku. To właśnie wiara skłania nas do „wierzenia w rzeczy nigdy niewidziane i niepojęte, ani same w sobie, ani w ich podobieństwach”. To wiara, która jest „nocą ciemną”, udziela „światła duszy pogrążonej w ciemności”, stąd też to „noc wiary jest mi przewodniczką”. To, co mówi Jan, jest przeciwieństwem nauki na temat widzenia i słyszenia, które były rozumiane jako znaki nadprzyrodzone i których Bóg udzielał swym prorokom. W ten sposób Jan od Krzyża staje się niejako „specjalistą” od wiary ciemnej, od ogołocenia się. Tylko tak bowiem dusza odnajdzie Boga, który jednoczy się z nią w jej trzech władzach: „przez wiarę w rozumie, nadzieję w pamięci, miłość w woli”.

Powodem tego rodzaju ciemności jest fakt, że „w tym życiu doczesnym żadne poznanie ani pojęcie nadprzyrodzone nie może być bezpośrednim środkiem do wzniosłego, miłosnego zjednoczenia z Bogiem. Wszystko bowiem, co może rozum pojąć, wola upodobać sobie, a wyobraźnia przedstawić, jest niepodobne i niewspółmierne do Boga”. „Przeto im większą wiarę ma dusza, tym więcej jest z Bogiem zjednoczona”, nawet gdy umysł „może nabywać pojęć i poznań” drogą naturalną i nadprzyrodzoną, a ta ostatnia udziela umysłowi tego, co przekracza jego zdolności naturalne.

Poznawanie nadprzyrodzone jest bądź cielesne, bądź duchowe. W pierwszym przypadku także człowiek duchowy może pomylić się w ich ocenie, ponieważ poznawanie i postrzeganie „udzielają się umysłowi w sposób nadprzyrodzony drogą zmysłów cielesnych zewnętrznych” (wzrok, słuch, powonienie, smak, dotyk). Do nich może się wkraść błąd.

Co więcej, Jan utrzymuje, że nie należy ufać zmysłom, ponieważ dla Boga „bardziej właściwe i zwyczajne jest udzielanie się w duchu […] niż zmysłom”, które są niewrażliwe na rzeczywistości duchowe. Pokładanie ufności w zmysłach prowadzi bowiem do błędu pychy i zadowolenia z siebie, pogłębiając w tym, który doświadcza tych uczuć, przekonanie „o swej wartości przed Bogiem”. Dlatego też tego rodzaju zjawiska i uczucia należy odrzucać.

Jeśli jednak widzenie cielesne albo odczucie w jakimś innym zmyśle pochodzi od Boga, „w tym samym momencie, w którym się jawi czy daje odczuć, sprawia swe skutki w duchu, nie dając duszy czasu na zastanowienie się, czy go szukać, czy nie”. W odróżnieniu od tych, które pochodzą od szatana, działania pochodzące od Boga „przenikają duszę, poruszają wolę do miłości i działają tak skutecznie, że dusza nie może się oprzeć”.

Przyjęte bez oporu w duchu popychają ku dobremu oraz powodują widzenia i dobre wyobrażenia. Pomimo że pochodzą od Boga, dusza nie powinna „pragnąć ich doznawania”. Gdyby ich pragnęła, pomniejszałaby bowiem swą wiarę („jedyny środek zjednoczenia z Bogiem”) i stwarzałaby przeszkody dla działania Ducha. Dusza nie dążyłaby wówczas do prawdziwego wyrzeczenia i ogołocenia duchowego, skupiałaby się tylko na tym, co zmysłowe. Przywłaszczając sobie tego rodzaju dary i traktując je jako swą własność, otwierałaby w ten sposób drogę szatanowi. Podsumowując, „widzenia i wrażenia zmysłowe nie mogą być środkiem do zjednoczenia, bo nie są w żadnej proporcji do Boga”.

Pod pojęciem widzeń wyobrażeniowych Jan od Krzyża pojmuje „wszystko to, co przedstawić się może wyobraźni drogą nadprzyrodzoną” poprzez zmysły. Jest to więc ta sama droga, na której Bóg ukazywał się prorokom: Izajaszowi, Jeremiaszowi czy Danielowi. Tę samą drogę wyobraźni i fantazji wykorzystuje jednak również szatan, by dostać się do duszy. Dlatego też „umysł nie powinien się zaprzątać ani się karmić” żadnym z tych wrażeń i widzeń wyobrażeniowych. Dusza musi być ogołocona, aby postępować w zjednoczeniu z Bogiem. Co więcej, musi gardzić tego rodzaju widzeniami, ponieważ inna postawa przynosiłaby jej szkodę. Musi wyrzekać się ich i czynić wszystko, by ich nie mieć.

Zasada ta jest powtarzana często i podejmowana z różnych punktów widzenia, z odwołaniem się również do autorytetu Piotra (por. 2 P 1, 19), który (pomimo uczestnictwa w objawieniu chwały na górze Tabor) nawoływał, by zwrócić uwagę na „mowę prorocką”, będącą niczym „lampa, która świeci w ciemnym miejscu”. Zazwyczaj zdarza się jednak, że dusza zbacza z drogi, zatrzymując się na tego rodzaju zjawiskach, bądź też szuka ich, czasem pod wpływem błędnej rady jakiegoś kierownika duchowego. Jeśli jednak „głównym działającym, prowadzącym i pobudzającym dusze w tej pracy” jest „Duch Święty, który nigdy o te dusze troszczyć się nie przestaje”, to kierownicy duchowi są „tylko narzędziami do kierowania nimi w dążeniu do doskonałości, w wierze i prawie Bożym, według tego ducha, jakiego każdej z nich Pan Bóg daje”. Winni więc kierować dusze „do coraz to większej samotności, uciszenia i wolności ducha”. Dusza musi więc być ogołocona, uwolniona od wszystkiego, w doskonałym ubóstwie ducha, wyzuta także z posiadania rzeczy duchowych, tak aby Bóg mógł wejść „do duszy ogołoconej i napełnić ją boskimi skarbami”.

Z tych rozważań widać, że ani osoba doznająca widzeń, ani osoby jej towarzyszące nie grają tu głównej roli. „To Bóg unosi się jak słońce nad duszami, by się im udzielić, a ich przewodnicy niech tylko starają się przygotować je do tego przez praktykę doskonałości ewangelicznej, która polega na ogołoceniu się oraz próżni zmysłowej i duchowej. Niech sami nie pragną budować dalej, gdyż to należy już do samego Ojca Światłości”. A kontynuując tę myśl, Jan dodaje: „Pan bowiem jest niebieskim budowniczym i wzniesie w każdej duszy nadprzyrodzony gmach, jaki chce, jeśli tylko ty przygotujesz tę duszę […]. Twoim więc obowiązkiem jest przeprowadzić to przygotowanie w duszy, a do Boga należy […] kierować jej krokami do skarbców nadprzyrodzonych i takim sposobem, jakich ani dusza sama, ani ty nie pojmiesz”.

Jan od Krzyża wykazuje szczególną ostrożność w odniesieniu do zjawisk tego typu. W Drodze na górę Karmel poświęca 18. rozdział drugiej księgi szkodom, które „mogą wypływać tak dla osób prowadzących życie duchowe, jak i dla kierowników, gdy nazbyt wierzą tym widzeniom, chociażby pochodziły od Boga”. Powodem ich jest fakt, że tamte osoby nie są prowadzone „pewną drogą pokory”. „Z tego powodu dusze te nie postępują w czystym i doskonałym duchu wiary i nie są w nim umacniane”. Inaczej mówiąc, droga nadzwyczajna, którą osoby te winny kroczyć, jest po prostu drogą wymagającą najszczytniejszych cnót chrześcijańskich. U osób, cieszących się tymi darami, problemy duchowe rozpoczynają się wręcz u początków w wyniku niewłaściwej postawy kierowników duchowych. Oni to „zbytnio zatrzymując na widzeniach swych uczniów”, dają im odczuć, „że jest to wielkie dobro i rzecz wielkiej wagi, a tym samym wpajają w nich to przekonanie”. W konsekwencji dusze pozostają pod wpływem tych widzeń, a nie są utwierdzone w wierze.

W takim przypadku wpływ kierownika duchowego jest negatywny, ponieważ nie skłania ducha ucznia w stronę wiary. Doświadczenie mistrzów życia duchowego uczy, że niełatwo jest znaleźć właściwych kierowników duchowych, szczególnie dla mistyków, którzy doznają widzeń. Tego rodzaju przewodnik winien być „wykształcony, dyskretny […] i doświadczony. Prawdą jest, że fundamentem w prowadzeniu ducha jest wiedza i dyskrecja. Jeśli jednak kierownik nie ma doświadczenia tego, czym jest prawdziwy duch, wtedy nie będzie w stanie wprowadzić duszę na drogę, którą Bóg jej wyznaczy, ani też nie będzie w stanie tego Bożego działania zauważyć”.

Widzenie i objawienie nie są więc nadrzędnym celem, którego doznający widzeń nie może stracić z oczu. Jest nim bowiem zawsze wiara w Boga, który udziela się duszy i który w ciemnościach wiary przekazuje jej swe słowo. Nie zmienia to jednak faktu, że Bóg „pragnie, aby kierownictwo nad ludźmi mieli również ludzie im podobni i żeby człowiek kierował się i rządził rozumem naturalnym […]. Dlatego zawsze, ilekroć coś mówi czy objawia duszy, udziela jej również pewnej skłonności, dzięki której sama dusza zwierza się z tym komu należy”. W swych dziełach Jan od Krzyża podaje różne racje przemawiające za tym, aby uczeń miał swego przewodnika, który go prowadzi przez wszystkie etapy życia duchowego.

Ostatecznie jednak, przy wszelkiej ostrożności, Jan od Krzyża uznaje możliwość widzenia i słyszenia objawień Bożych. W drugiej księdze Drogi na górę Karmel wymienia „cztery rodzaje pojmowań rozumowych”, które określa jako czysto duchowe. Są to: „widzenia, objawienia, słowa i uczucia duchowe”. Podobnie jak Teresa z ávila podkreśla, że „przedstawiają się rozumowi sposobem nadprzyrodzonym jasno, wyraźnie i biernie, tzn. że dusza przy tym nie działa nic ze swej strony, przynajmniej czynnie”.

Mówiąc to, Jan od Krzyża nie zapomina jednak, że o ile widzenia i mowy Boże są „prawdziwe i zawsze pewne same w sobie, to jednak w stosunku do nas nie zawsze są takie. Jednym z powodów tego jest nasz nieudolny sposób pojmowania. Drugim jest to, że przyczyny ich są czasem zmienne”. Jako że Bóg jest „niezmierzony i niezgłębiony” w swym nadprzyrodzonym działaniu, zwykł On posługiwać się „odmiennymi pojęciami i myślami od tych sposobów, według których my zazwyczaj rozumujemy”. Co więcej, widzenia i słowa Boże mogą być tym pewniejsze i prawdziwsze, im mniej prawdziwe i pewne wydają się naszemu pojmowaniu. I tak proroctwo wkroczenia do ziemi obiecanej uczynione Abrahamowi nie urzeczywistniło się wobec niego, ale czterysta lat później wobec jego potomków. Podobnie proroctwo dane Jakubowi, że Bóg wyprowadzi go z Egiptu, nie spełniło się wobec niego, ale wobec jego potomstwa, dopiero po wielu latach. Dlatego też również dusze, na skutek dosłownego pojmowania objawień i słów Bożych, mogą się co do nich mylić. Dzieje się tak dlatego, że „głównym celem, jaki Bóg zakłada w tych rzeczach, jest wyrażenie i udzielenie zawartego w nich ducha”. Jest to niełatwe do zrozumienia, ponieważ duch jest o wiele bogatszy niż litera i przewyższa jej zasięg. Tak więc jest bardzo niebezpieczne pragnąć obcować z Bogiem za pośrednictwem tych nadzwyczajnych dróg.

Oznacza to, że słowa i widzenia Boga, pozostając same w sobie prawdziwe i pewne, mogą zostać źle zrozumiane, jeśli chodzi o Boże cele i zamiary. Dlatego też dusza musi odrywać się od tych nadprzyrodzonych zjawisk, przyzwyczajając się „do czystości ducha w ciemnej wierze”. W porównaniu z okresem Starego Testamentu, w którym Bóg nakazywał zwracanie się do Niego i pozwalał na nie, w okresie Nowego Testamentu nie ma takiej potrzeby, gdyż wszystko objawił w swym Synu. Obecnie wystarczy Go słuchać! Dlatego też, nawet gdyby anioł z nieba głosił naukę inną od Ewangelii — niech będzie przeklęty! (Ga 1, 8). Kiedy więc dusza odbiera cokolwiek drogą nadprzyrodzoną, powinna zawsze przedstawić to swojemu kierownikowi duchowemu „otwarcie, jasno, wyraźnie i z prostotą”.

Jan od Krzyża uznaje więc możliwość widzenia i słyszenia słów o charakterze czysto duchowym, które nie udzielają się umysłowi drogą zmysłów, tak jak jest to w przypadku „postrzegania cielesnego i wyobrażeniowego”. Przedstawiają się one „rozumowi sposobem nadprzyrodzonym jasno, wyraźnie i biernie, tzn. że dusza przy tym nie działa nic ze swej strony, przynajmniej czynnie”. Widzenia te Jan dzieli na widzenia substancji cielesnych oraz substancji bezcielesnych. Te ostatnie nie są typowe dla doczesnego życia, zdarzając się rzadko i w sposób przejściowy, jak w znanym przypadku Pawła (por. 2 Kor 12, 2), który nie był w stanie określić relacji własnej duszy do ciała i tym samym za szczególnym Bożym działaniem przekroczył granice życia naturalnego. Chodzi więc o przypadki, które „zdarzają się niezmiernie rzadko, prawie nigdy i bardzo niewielu ludziom. Udziela ich Bóg przeważnie tylko tym, którzy są bardzo mocni duchem Kościoła i prawa Bożego”.

Widzenia duchowe substancji cielesnych, które „dusza za pośrednictwem światła nadprzyrodzonego widzi”, są sposobem duchowego postrzegania przedmiotów naturalnych. Podobnie „jak oczy widzą przedmioty za pośrednictwem światła naturalnego, tak i dusza za pośrednictwem światła nadprzyrodzonego widzi rozumem wewnętrznie te same przedmioty naturalne lub inne, które Bóg jej chce ukazać”. Różnica polega na tym, że przedmioty „duchowe lub rozumowe ukazują się o wiele jaśniej i subtelniej aniżeli cielesne”. Ponadto widzenia te sprawiają w duszy następujące skutki: „pokój, oświecenie, radość podobną do chwały, słodycz, czystość, miłość, pokorę oraz skłonność i podniesienie duszy do Boga”.

W podobny sposób można mówić o objawieniach i ujawnieniach ukrytych tajemnic, dotyczących Boga i stworzeń, jak i o wewnętrznych słowach, które w sposób nadprzyrodzony objawiają się duchowi. W tych wszystkich przypadkach doznający tych przeżyć winien jednak iść ku Bogu raczej za pośrednictwem niewiedzy niż wiedzy. Jako że celem dzieła Jana od Krzyża jest prowadzenie duszy do zjednoczenia z Bogiem, dlatego też droga ta winna odbywać się w czystej wierze. W ten sposób jego dzieło jest hymnem na cześć wiary, która jest fundamentem ascezy umysłu. Jego przekonanie w tej kwestii jest nieprzejednane, bez względu na ilość i rodzaj łask otrzymywanych przez duszę. Symptomatyczne w tej sprawie są jego sformułowania z Pieśni duchowej. Po omówieniu przypadku św. Pawła stwierdza tam, iż „uczucia owych nawiedzeń zdarzają się u tych, którzy jeszcze nie doszli do stanu doskonałości, lecz są na drodze postępujących”. W innym miejscu zauważy, że Bóg zgodnie ze swym sposobem działania, „daje więcej temu, kto więcej posiada”. Hojność Jego wzrasta „w miarę łaski, jaką dusza miała”, a odbiera temu, „kto nie ma, i to, co ma”. „Doskonali bowiem przeżywają te nawiedzenia i udzielanie się im Boga w głębokim spokoju i słodyczy miłości. Są oni wolni od tych zachwytów, które są drogą i przygotowaniem do przyjęcia pełności darów Bożych”. Jest interesujące, że gdy Jan od Krzyża mówi o różnicy pomiędzy porwaniem, zachwyceniem i innymi uniesieniami ducha, „jakie zdarzają się u dusz oddanych życiu wewnętrznemu”, to nie omawia tej kwestii, lecz odsyła ku temu, kto „będzie to mógł uczynić lepiej” od niego. Jako mistrzynię tego rodzaju rozróżnień wymienia Teresę od Jezusa. W nauce Jana od Krzyża przebija ostatecznie przekonanie, że przeznaczeniem wszystkich nadprzyrodzonych zjawisk tego rodzaju jest ich zniknięcie, zaś przeznaczeniem drogi duszy jest dojście do zjednoczenia z Bogiem.

W celu zjednoczenia z Bogiem dusza musi również władze pamięci i woli oczyścić w śnieżnej bieli wiary, a także w nadziei i miłości. Dla otrzymania łask Bożych konieczna jest więc czystość ducha, którą osiąga się przez dystans do stworzeń i rzeczy tego świata. Dystans ten wyraża milczenie, pośród którego jedynie Bóg może przemawiać do duszy. W swej drodze do Boga dusza powinna „dążyć raczej nie rozumiejąc, niż rozumiejąc”.

Człowiek duchowy może doznać wielu szkód, jeśli przywiąże się nadmiernie do poznania i form rzeczy, jakie przychodzą do niego drogą nadprzyrodzoną. Wiele razy się myli, naraża się na niebezpieczeństwo zarozumiałości i próżności, szatan może wmówić mu oszustwo, dozna przeszkód na drodze do zjednoczenia z Bogiem, często będzie osądzał Boga w sposób błędny. Również w przypadku dóbr nadprzyrodzonych, udzielanych przez Boga za pośrednictwem zdolności i cnót naturalnych i pozostających w ścisłej zależności od korzyści, „jaką inni ludzie z nich odnoszą” (łaski gratis datae), dusza może ponieść liczne szkody na skutek przywiązania do nich, chociaż winna radować się owocami duchowymi, które one przynoszą.

Podobnie jak w całym dziele i tutaj Jan od Krzyża akcentuje nie tyle możliwość nadzwyczajnej relacji ze światem nadprzyrodzonym przez zjawiska ponadzmysłowe (zachwycenia, objawienia, widzenia itd.), ile konieczność drogi w stronę prawdziwej miłości Boga. Przeszkodą dla tej miłości są więc różnego rodzaju „dobra”: przemijające, naturalne, zmysłowe. Mogą być one wprawdzie przejściowym środkiem pomocnym w drodze, z uwagi jednak na niebezpieczeństwo zatrzymania w drodze i znalezienia upodobania w nich dusza powinna uwolnić się od nich, aby prawdziwie zbliżyć się do Boga.

Ktoś, kto czyta inne teksty Jana od Krzyża: Noc ciemną, Pieśń duchową, Żywy płomień miłości czy też pomniejsze dzieła, może doznać rozczarowania, jeśli przypuszcza, że ów Doktor Kościoła darzy szczególnym upodobaniem zjawiska nadzwyczajne, łączące ze światem nadprzyrodzonym. Jan pragnie, aby dusza kroczyła drogą w ciemności zmysłów i ducha. Ciemności te są bowiem dla duszy tajemnymi schodami, aby wspiąć się tam, gdzie wzywa ją Bóg, w którego dłoniach zawsze spoczywa inicjatywa działania. „Wszelka podnieta do dobra jedynie od Boga pochodzi”. Gdy jednak mowa jest o biegu, to nie oznacza to, że dusza biegnie sama czy też że Bóg sam biegnie. Biegną bowiem oboje, „co oznacza współpracę duszy i Boga”.

Zjednoczenie duszy z Bogiem może być tak głębokie, że przerodzi się w zaślubiny duchowe. I tak Pieśń duchowa nie jest niczym innym jak opiewaniem wymiany miłości między Bogiem a duszą, a Żywy płomień miłości swego rodzaju hymnem ku czci Ducha i transcendentnego Boga, którego Jan — jak się wydaje — doświadcza w sposób bezpośredni. Choć więc całe dzieło Jana stawia sobie za cel systematyczne ujęcie doświadczenia Boga, które urzeczywistnia się poprzez nierzadkie w XVI wieku nadzwyczajne zjawiska mistyczne, to jednak główną jego myślą jest wyrażenie przekonania, że dotarcie do Boga transcendentnego winno nastąpić za pośrednictwem wiary ciemnej nocy. Jest to droga możliwa do przejścia i dostępna dla ludzi, od momentu gdy Syn Boży zstąpił na ziemię i sprawił, że obecnie nie istnieje nic ważniejszego od Chrystusa i Jego słowa. Nie oznacza to jednak, że widzenia stoją w sprzeczności z wiarą. Są to jedynie dwa odmienne sposoby odczuwania bliskości świata nadprzyrodzonego. Człowiek duchowy musi podjąć drogę ascezy, aby wejść tam, dokąd jest wzywany, a przez bierne poddanie się oczyszczeniom dojść do zjednoczenia z Bogiem, które następuje w kontemplacji i w przywróceniu własnej pierwotnej niewinności. Droga ta nie jest łatwa i wymaga zaangażowania. Wiele bowiem dusz wchodzi „na pierwsze stopnie, czyli do pierwszych komnat […], każda według doskonałości swej miłości. Do ostatniej jednak, czyli do samego wnętrza, niewiele dusz dochodzi w tym życiu. Tu bowiem dokonuje się doskonałe zjednoczenie z Bogiem, które nazywają zaślubinami duchowymi”.

Można więc powiedzieć, że działania Boga wobec duszy, dokonujące się przez liczne oczyszczenia, są niejako warunkiem wstępnym do zjednoczenia z Bogiem. Jeśli więc Bóg udziela widzeń przez dobrego anioła, to jest możliwe, że włączy się w to szatan, podsuwając fałszywe widzenia, podobnie jak czynili to czarownicy faraona, imitując cuda Mojżesza. W ten sposób dusza doznaje oczyszczenia i przygotowuje się „do wielkiego święta obfitych łask duchowych”.

opr. aw/aw

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/zaswiaty_03.html

 

O autorze: Judyta