O tym, jak można popsuć dobry uczynek

Otóż recepta na to jest znana i nawet opisana (poszukajcie źródła, lenie), dobry uczynek psujemy chwaląc się nim przed innymi (albo robiąc to widowiskowo, co na jedno wychodzi). No to ja, o poranku, popsuję dobry uczynek, pisząc o nim. Teraz to będzie tylko zdarzenie, nie uczynek.

 

Mieszkam owóż w kamienicy, z której wychodzi się na skrzyżowanie w kształcie litery T. Idę rano kupić sobie bilet na tramwaj (nie, nie kupuję zadrukowanego papieru toaletowego i nie, nie jest to blog o mojej higienie intymnej) i tam zazwyczaj koczuje bezdomny pan Jacek (jesteśmy po imieniu, teraz już całkiem zepsułem).

 

Coś mnie tknęło (śmieszne, „coś”): idź obejdź skwer wokół ronda, może pan Jacek potrzebuje czegoś. Ponieważ jestem materialistą, jak każdy matematyk, okrążyłem skwer dwukrotnie wychwalając pod nieba nieskoordynowany sposób myślenia niematematyków i, na skutek ziąbu, popełzłem do domu. Pana Jacka nie było.

 

Nieomal wniknąłem do niszy, w której znajduje się brama mego domostwa, kiedy pan Jacek wyskoczył jak spod ziemi i poprosił o skromną zapomogę. Pan Jacek (chwaliłem się już, że jesteśmy po imieniu?) skierował mnie do sklepu po niezbędne zakupy. Pan Jacek nie czekał wśród krzaków, nie czyhał na łące, miałem go pod nosem. Dosłownie.

 

No i co w tym dziwnego? Otóż nic, albo dla większości ludzi nic naprawdę. Uwierzenie, że można być tkniętym przez coś innego niż naturalna potrzeba jedzenia/snu/(inne) przeczy naukom behawiorystów.

 

A u mnie w kościele ksiądz, którego miałem za heretyka powiedział wczoraj: przestańcie się modlić, idźcie. Idźcie natychmiast.

 

A taka pani z Barei w niebieskiej sukni nawołuje „no idź, idź”.

 

Nie pisz bloga. Idź.

O autorze: Lars Owen

Nieopisanie stary informatyk, pamiętający komputery napędzane parą i deskę Galtona. Antysocjalista z wyboru.