Słowo Boże na dziś – 2 grudnia 2014 r. – wtorek – Bł. Rafała Chylińskiego, prezbitera

Myśl dnia

Sprawiedliwość jest prawdą w działaniu.

Joseph Joubert

WTOREK I TYGODNIA ADWENTUPIERWSZE CZYTANIE  (Iz 11,1-10)Na Chrystusie spocznie Duch PańskiCzytanie z Księgi proroka Izajasza.

Wyrośnie różdżka z pnia Jessego,
wypuści się Odrośl z jego korzenia.
I spocznie na niej Duch Pana,
duch mądrości i rozumu,
duch rady i męstwa,
duch wiedzy i bojaźni Pana.
Upodoba sobie w bojaźni Pana.
Nie będzie sądził z pozorów
ni wyrokował według pogłosek;
raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie
i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok.
Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika,
tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego.
Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach,
a wierność przepasaniem lędźwi.
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,
pantera z koźlęciem razem leżeć będą,
cielę i lew paść się będą społem
i mały chłopiec będzie je poganiał.
Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie,
młode ich razem będą legały.
Lew też jak wół będzie jadał słomę.
Niemowlę igrać będzie na norze kobry,
dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii.
Zła czynić nie będą ani zgubnie działać
po całej świętej mej górze,
bo kraj się napełni znajomością Pana
na kształt wód, które przepełniają morze.
Owego dnia to się stanie:
Korzeń Jessego stać będzie
na znak dla narodów.
Do niego ludy przyjdą z modlitwą,
i sławne będzie miejsce jego spoczynku.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 72,1-2,7-8,12-13,17)

Refren: Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie.

Boże, przekaż Twój sąd Królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.

Za dni Jego zakwitnie sprawiedliwość *
i wielki pokój, aż księżyc nie zgaśnie.
Będzie panował od morza do morza, *
od Rzeki aż po krańce ziemi.

Wyzwoli bowiem biedaka, który Go wzywa, *
i ubogiego, co nie ma opieki.
Zmiłuje się nad biednym i ubogim, *
nędzarza ocali od śmierci.

Niech Jego imię trwa na wieki, *
jak długo świeci słońce, niech trwa Jego imię.
Niech Jego imieniem wzajemnie się błogosławią, *
niech wszystkie narody ziemi życzą Mu szczęścia.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto nasz Pan przyjdzie z mocą
i oświeci oczy sług swoich.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 10,21-24)

Jezus rozradował się w Duchu Świętym

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.
Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

I my, my Polacy, tej prawdy o człowieku nie możemy zdradzić!

Jan Paweł II

HOMILIA W CZASIE MSZY ŚW. BEATYFIKACYJNEJ OJCA RAFAŁA CHYLIŃSKIEGO

Warszawa, 9 czerwca 1991 (czytaj dalej pełny tekst homilii)

 

***********************

Radość Boga

 

Radością Boga jest móc się objawiać, bo tak wyraża się miłość. Dziś przychodzący Jezus pragnie i nas uczynić uczestnikami swojej radości w Duchu Świętym, wyrażonej wobec Ojca. Jak stać się jej uczestnikami? To proste i trudne zarazem: musimy się stać jak dzieci – ciekawi życia, ciekawi tego, co sam Bóg ma nam do powiedzenia. Jeżeli pozostaniemy w postawie roztropnych i mądrych tego świata, czyli takich, którzy już wszystko wiedzą, rozumieją, potrafią wytłumaczyć, których już nic nie zaskoczy i nic nie zadziwi… to cóż nam Bóg opowie o sobie?!

Pozwól mi, Jezu, uczestniczyć w Twojej radości, w radości Trójcy Świętej. Niech moim szczęściem będzie słuchanie Twoich słów i patrzenie na Ciebie ukrytego w Eucharystii i drugim człowieku!

 Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*****************************

Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Mowa o psalmach, Ps 118, nr 20

„Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie”

„Ustaje moja dusza dążąc ku Twemu zbawieniu” (Ps 119,81), to znaczy, w swoim oczekiwaniu. Błogosławiona słabość, który ukazuje pragnienie dobra, którego jeszcze nie otrzymała, ale szaleńczo pragnie. Do kogo należą zatem te słowa, od zarania ludzkości aż do końca wieków, jeśli nie do „wybranego plemienia, królewskiego kapłaństwa, narodu świętego” (1P 2,9), do każdego człowieka, który, w swojej epoce, żyje lub będzie żył w pragnieniu Chrystusa?

Świadkiem tego oczekiwania jest święty starzec Symeon, który woła, przyjmując dziecię w ramionach: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie” (Łk 2,29-30). Ponieważ otrzymał od Boga obietnicę, że nie zazna śmierci, zanim nie ujrzy Chrystusa Pana. Praganienie tego starca – powinniśmy temu wierzyć – jest takie samo, jakie odczuwali święci w czasach przed narodzeniem Jezusa. To dlatego Pan mówi swoim uczniom: „Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”.

Wszyscy ludzie zatem powinni być zaliczeni do tych, któryz śpiewają: „Ustaje moja dusza dążąc ku Twemu zbawieniu”. Nigdy, w owych czasach, nie zgasło to pragnienie świętych i nigdy odtąd nie gaśnie w Ciele Chrystusa, w Jego Kościele, aż do końca świata, dopóki nie przyjdzie „Pożądany przez wszystkie narody”, obiecany przez proroków (Ag 2,7 Wlg)… Pragnienie, o którym mówimy, pochodzi od tego, co kochamy, jak apostoł Paweł: „objawienie Chrystusa”. To tym objawieniu mówi: „Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,4). Do Kościoła w pierwszych wiekach, zanim Maryja porodziła, zaliczali się święci, którzy pragnęli przyjścia Chrystusa w ciele. Dzisiaj znajdują się w nim inni święci, którzy pragną objawienia Chrystusa w Jego chwale. Od początku świata, aż do końca czasów to pragnienie Kościoła nie zna wytchnienia.

www.evzo.pl

*****************

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=tj-vNM12WbQ

****************

Opowiadanie pt. “O zrozumieniu”
Stary rabin postanowił któregoś dnia w końcu wybrać swego następcę. Wyszukał więc trzech kandydatów, którzy wydawali się być najlepszymi. Wysłał ich do człowieka, który miał inne poglądy niż oni.

 

Pierwszy powrócił z miną triumfatora… Zreferował swoje spotkanie krótko: – Zwyciężyłem zupełnie bez trudu. Przeciwnikowi brakło jakichkolwiek słów i argumentów…

 

Drugi chwalił się radośnie, że potrafił swojego przeciwnika przekonać tak, że obaj po spotkaniu byli jednego zdania…

 

Trzeci natomiast przyszedł trochę przygnębiony i smutny. Wykrztusił tylko z siebie wolno, że przeciwnika ani nie zwyciężył, ani też nie przekonał, ale tylko go próbował zrozumieć…

 

Mądry rabin zwrócił się wtedy do tego trzeciego ze swoich wybrańców: – Ty tylko pojąłeś Torę: Idź i głoś ją dalej!

 

Refleksja
Próbujemy zrozumieć wiele spraw, które przekraczają nasze ludzkie myślenie. Po ludzku wydają się one zbyt skomplikowane, albo zbyt banalne. Często jednak jest tak, że nie rozumiemy tego, co Bóg mówi w danym momencie, zwłaszcza jeśli jest to inne myślenie, niż my zakładamy…

 

Jezus mówi, że Jego sprawy nie są łatwe do zrozumienia. Szczęśliwe oczy, które widzą i rozumieją, a te które nie widzą muszą uwierzyć, bo to daje spokój ducha i radość życia. Wtedy, nawet to, co nie zakładaliśmy dotychczas w naszym życiu, to właśnie da nam codzienne szczęście. Ufając Jezusowi, zdobędziemy o wiele więcej, niż chcielibyśmy osiągnąć…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Życie jest proste, czy skomplikowane?
2. Czy próbujesz zrozumieć czego chce od Ciebie Bóg?
3. Czy ufasz Jezusowi?

 

I tak na koniec…
“Dla wierzących Bóg stoi na początku, dla fizyka zaś na końcu wielkich dociekań” (Max Planck)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,95,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-10-21-24.html

******************

Bóg mający czas dla ludzi

wydrukuj

Abp Bruno Forte

Bóg objawiony i ukryty – taki jest Bóg Adwentu. Dlatego objawienie nie jest ideologią, czystą wizją, ale jest słowem, które otwiera bezkresne ścieżki wiecznej Ciszy.

 

 

Człowiek poszukuje Boga, ale Bóg także poszukuje człowieka. Świadczy o tym Ewangelia Jezusa: Bóg, którego On zwiastuje, jest Bogiem adwentu, Bogiem, który ma czas dla człowieka. Jest Bogiem, który przychodzi, a raz przybyły, otworzył drogę, rozpalił nadzieję oczekiwania. Dlatego w tradycji chrześcijańskiej przyjście Boga w historii uważane jest za revelatio, objawienie: jest ono ujawnieniem się, przyjściem, które otwiera drogę, ukazaniem się, które przyciąga człowieka.

 

W ostatnich wiekach teologia chrześcijańska interpretowała objawienie przede wszystkim jako “otwarcie”, całkowite pokazanie się. W ten sposób przyjście Boga było często pojmowane jako całkowite odsłonięcie się. Bóg wydaje się w nasze ręce: historia – jak stwierdził Hegel – jest niczym innym, jak tylko curriculum vitae Dei, pielgrzymowaniem Boga, aby stać się sobą.

 

Nietzsche stwierdził, że “Bóg ten stał się dla samego siebie przejrzysty i zrozumiały w czaszce mózgowej Hegla” – takie właśnie jest przesłanie nowoczesnych ideologii we wszelkich jej przejawach: zredukować Boga do świata. Jest to jednak czymś dokładnie odwrotnym w stosunku do przesłania chrześcijaństwa: interpretacja objawienia jako całkowitego pokazania się, jako bezwarunkowego otwarcia się, jest największą pomyłką, jakiej można się dopuścić w stosunku do tej tajemnicy.

 

Trzeba zatem koniecznie uwolnić się od radykalnego nieporozumienia, odnoszącego się do pojęcia objawienia. Ponieważ revelatio jest zdjęciem zasłony, ale jest także ukryciem się. Revelatio jest także intensyfikacją velatio, czyli powtórnym zakryciem. Tym właśnie jest adwent Boga w naszych słowach, w naszym ciele: objawiając się.

 

Odwieczny nie tylko wypowiedział siebie, ale także tym bardziej zamilkł. Objawiając się, Bóg się zakrywa. Komunikując siebie – ukrywa się. Mówiąc – milczy o sobie. Mistrz pragnienia, Bóg, jest tym, który dając siebie samego, jednocześnie się ukrywa. Bóg jest tym, który zabierając ci serce, ofiarowuje się ciągle nowy i odległy. Bóg objawiony i ukryty – taki jest Bóg Adwentu.

 

Dlatego objawienie nie jest ideologią, czystą wizją, ale jest słowem, które otwiera bezkresne ścieżki wiecznej Ciszy. Przeczucie to jest znane już od początków wiary chrześcijańskiej, która uznaje Chrystusa za “Słowo, które wyszło z milczenia” (Św. Ignacy Antiocheński). Trwa ono w niezmienionej postaci w tradycji wiary, zwłaszcza w świadectwach mistyków.

 

Św. Jan od Krzyża w jednej ze swoich Zasad miłości pisze: “Jedno Słowo wypowiedział Ojciec, Słowo, którym jest Jego Syn, i to Słowo wypowiada nieustannie w wieczystym milczeniu; w milczeniu też powinna słuchać go dusza”.

 

Miejscem i początkiem Słowa jest Milczenie. Owo Boże Milczenie – językiem Nowego Testamentu – nazywamy Ojcem. Ojciec stwarza Słowo, Syna. Przyjmiemy Słowo, jeśli słuchając Go, będziemy Je rozważać w odniesieniu do Milczenia, od którego pochodzi. Prawdziwe posłuszny Słowu jest ten, kto “zdradza” Słowo, kto nie zatrzymuje się nad literą, ale rozważając Słowo, zagłębia się w Nim, aby wkroczyć na ścieżki Milczenia.

 

Objawienie chrześcijańskie mówi nam, że Bóg jest Słowem, Bóg jest Ciszą. Słowo jest i pozostaje jedyną drogą dostępu do Ciszy Boga, do niewyobrażalnego miejsca, w którym zostaniemy “zawieszeni”, jakby przybici do krzyża. Będziemy kochać Słowo, będziemy prawdziwie Go słuchać wtedy, gdy wykroczymy poza Nie, aby nieustannie i wytrwale poszukiwać i dążyć w kierunku głębi Ciszy.

 

Nauczyli nas tego nasi ojcowie w wierze: lectio divina, ruminatio Verbi są drogą do tego, aby nauczyć się w Słowie słuchać Ciszy, od której Ono pochodzi, przestrzeni, którą Ono otwiera. Wierzyć w Słowo adwentu będzie zatem znaczyło pozwolić, aby Słowo, otwierając ścieżki Ciszy, udzieliło nam tej Ciszy i aby otwarło nas na wypowiedzenie w Duchu słów życia.

 

Nie wolno zatem nigdy wypowiadać Słowa, uprzednio nie przebywając na ścieżkach Ciszy. W ten sposób Słowo znajduje się niejako pomiędzy dwoma wymiarami Ciszy: tej, z której pochodzi, i tej, do której zmierza. Przyjmę Boga adwentu, Boga Słowa, jeśli w tym Słowie odnajdę drogę do przestrzeni Ciszy i jeśli krocząc w Nim i przez Nie po ścieżkach Ciszy, pozwolę, aby to Słowo zamieszkało we mnie, aby się powtarzało we mnie, aby wypowiedziało się w ciszy, jaka trwa we nie, abym ja sam stał się miejscem spoczynku Słowa, miejscem, w którym Słowo chce trwać, jak w dziewiczym łonie Kobiety, która powiedziała “tak” tajemnicy Adwentu.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,280,bog-majacy-czas-dla-ludzi.html

*****************

**********************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

2 grudnia

 

Błogosławiony Rafał Chyliński Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.

W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w brązowym habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02a.php3

Błogosławiony Jan Rusbroch

 

 

 

 

 

Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter

Jan Rusbroch (Ruysbroeck, van Ruusbroec) był kapłanem, kanonikiem regularnym i mistykiem, autorem wielu dzieł ascetycznych o głębokiej duchowości, pełnych rad i pouczeń. Nazywany był Doktorem Przedziwnym (Doctor mirabilis) oraz Bożym Nauczycielem (Doctor divinus).

Urodził się w 1293 r. w brabanckiej wsi Rusbroch (Ruusbroec) koło Brukseli, która dziś nosi nazwę Ruysbroeck. Nie znamy jego nazwiska, dlatego nazywany jest od miejsca urodzenia (i stąd różne brzmienia tego nazwiska). Prawdopodobnie jego rodzina była uboga. Mając 11 lat opuścił dom rodzinny. Zajął się nim wuj, Johann Hinckaert, który był kanonikiem w kościele św. Gudula w Brukseli. Zamieszkał z nim i uczęszczał do szkoły. Zdobył odpowiednie wykształcenie i został wyświęcony na kapłana w roku 1317 lub 1318. Został wikariuszem w tym samym kościele, co wuj. Prowadził bardzo pobożne życie, pełne kontemplacji i dzieł miłosierdzia. Dużo czasu zajmowało mu czytanie dzieł, m.in. Pseudo-Dionizego Areopagity oraz słynnego dominikanina Mistrza Eckharta.
Skupił wokół siebie znaczne środowisko wybitnych osób, które dostrzegły w nim swego mistrza duchowego. Uważany był już wtedy za ojca duchowego Brabancji. W okresie brukselskim powstały jego pierwsze traktaty, uznawane przez niektórych za najpiękniejsze: Królestwo miłujących i Zaślubiny duchowe oraz Cztery pokusy. Pisał je nie jak mu współcześni – po łacinie, ale w języku staroflamandzkim w dialekcie brabanckim, aby przybliżyć prawdy wiary w języku narodowym ludziom świeckim. Jego dzieła zdobyły sobie wielką popularność, były poszukiwane. Autor stawał się coraz bardziej sławny. Wydawało się, że we względnym dobrobycie (pobierał stałą pensję w znanym kościele w centrum bogacącej się na handlu Brukseli), w otoczeniu poważających go ludzi, mając świetne warunki do dalszej pracy pisarskiej, powinien tak dożyć starości.
Dla Jana jednak co innego stanowiło większą wartość, bo nagle, po 26 latach pracy kapłańskiej, ten prawie 50-letni kapłan i pisarz u szczytu kariery zrezygnował ze stanowiska w kościele św. Guduli i przeniósł się do Groenendaal (Zielonej Doliny) niedaleko Brukseli, gdzie zaczął wieść życie kontemplacyjne. Podejrzewano, że jednym z powodów tej decyzji był spór, w jaki Jan wdał się z bardzo wpływową Jadwigą (Helwich) Bloemardinne, uchodzącą za jasnowidzącą na ówczesnych dworach brabanckich i flamandzkich. Jan naraził się, kwestionując prawdziwość jej proroctw. Przypuszczano także, że chciał uniknąć niepokojów politycznych, nieustających sporów pomiędzy władcami a coraz bogatszymi kupcami, którzy wywalczyli sobie zwolnienie od podatków, i biedniejącymi rzemieślnikami, zmuszanymi do ich płacenia.
Uważny czytelnik jego dzieł może zauważyć jednak i inne powody. Uznawany za arcydzieło traktat Namiot duchowy Jan rozpoczął w Brukseli, a skończył w pustelni w lesie Zonienbosch. W jego końcowych rozdziałach Doctor divinus krytykuje ostro materializm współczesnego mu duchowieństwa. W jasny sposób obnaża gorzką prawdę o zmaterializowaniu zakonów i upadku etyki kapłańskiej, przestrzega przed zgubą “pasterzy i ich owiec”. Głośno upomina się o konieczną i natychmiastową reformę w Kościele.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że chcąc być wiernym temu, co głosił w kazaniach, zdecydował się na zmianę życia i większy radykalizm. Początkowo zamieszkał w pustelni razem z wujem Johanem Hinckaertem i Frankiem Van Coudenberghe, by z dala od zgiełku świata oddawać się modlitwie, a zwłaszcza recytowaniu liturgicznego oficjum.
Wokół nich zebrało się sporo podobnie myślących ludzi, którzy dążyli do doskonałości życia w pustelniczej wspólnocie. Po siedmiu latach wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, stając się Kongregacją Kanoników Regularnych podległą opactwu św. Wiktoryna pod Paryżem. 10 marca 1349 r. Jan Rusbroch otrzymał biały habit augustiański z rąk biskupa Piotra z Cambray. Został przeorem nowego klasztoru i był nim przez 30 lat, aż do śmierci. Pełnił także funkcję mistrza nowicjatu.
Jan udawał się często do lasu, gdzie z daleka od wszystkich oddawał się kontemplacji. To, co działo się wtedy w jego duszy, zapisywał – jak wszystkie swoje dzieła – na tablicy wosku; później jego słowa były przepisywane na pergaminie. We wspólnocie wykonywał często najniższe prace. Kochał ludzi i zwierzęta. Sława jego pobożności wykroczyła daleko poza Belgię.
W Groenendaal Jan Rusbroch skończył Namiot duchowy i napisał swe kolejne dzieła. Prowadził też bogatą korespondencję z elitami ówczesnej Europy, poruszając wszystkie środowiska, które mogłyby dopomóc w odnowie religijnej Kościoła. Prawie nie opuszczając klasztoru w Zielonej Dolinie, wywierał znaczny wpływ na znane ówczesne ośrodki religijne. Z jego kierownictwa duchowego korzystały zarówno całe wspólnoty zakonne, jak i pojedyncze osoby, duchowni, zakonnicy i świeccy. Oprócz swoich duchowych podopiecznych, przyjmował w klasztorze gości z odległych miejsc. W Groenendaal miał go wizytować Gerard Grote, twórca nowej pobożności, zwanej devotio moderna. Ten holenderski kaznodzieja był założycielem Braci Wspólnego Życia (stowarzyszenia ludzi żyjących radami ewangelicznymi, ale nie składających ślubów). Najsłynniejszym wychowankiem Braci był kilkadziesiąt lat później Tomasz a Kempis. Gerard Grote pisał – zachowane do dziś – listy, w których przedstawiał podobieństwa i różnice między swoimi ideami a poglądami Doktora Przedziwnego. Do Groenendaal przybył podobno także dominikanin Jan Tauler, najwybitniejszy z mistyków nadreńskich.
Jan Rusbroch zmarł mając prawie dziewięćdziesiąt lat w Groenendael 2 grudnia 1381 r. i tam został pochowany. Kiedy w 1783 r. klasztor w Zielonej Dolinie został zlikwidowany, relikwie Jana Przedziwnego przeniesiono do kościoła św. Guduli w Brukseli, gdzie do dziś doznają czci.
Od 1962 r. kościół, w którym przez wiele lat posługiwał bł. Jan, jest królewską katedrą św. Michała i św. Guduli, a znajdujący się w niej nagrobek bł. Jana Rusbrocha zdobią słowa: “Nie rozważać dobra Boga i dzieł przewrotnych człowieka – to brak rozsądku. Ci, którzy nie odczuwają, że błądzą i jak Bóg jest w nich ukryty – otrzymali skąpe miłosierdzie. Kto nie pragnie z całego serca nawrócić się dla Boga, nie potrafi kochać. Nie szanować Boga i ludzi jest wstydem i hańbą, ciemnością oczu ślepca. Kto nie nawraca się do Boga, jest bez miłosierdzia, pełen nienawiści i zazdrości. Ci, którzy żyją bez głodu spełnienia tego wszystkiego, czego żąda sprawiedliwość, nie osiągnęli jeszcze szczytów doskonałości duchowej”.
Jan Rusbroch był mistykiem, który do tej pory pobudza do dyskusji i myślenia. Szczęśliwie jego spuścizna literacka zachowała się. Możemy go poznać jako autora wielu dzieł, które czytane są do dziś i nadal tłumaczone na wiele języków. Niezwykła jest ich ponadczasowość w mówieniu prawdy o człowieku uwikłanym w zamęt życia i nieustannie dążącym do Boga. Wydaje się, że duchowy testament Mistrza Przedziwnego, przeora nieistniejącego już zgromadzenia zakonnego, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom człowieka współczesnego.
Za największe arcydzieło Jana należy uznać Zaślubiny duchowe, gdzie opisane są trzy fazy życia duchowego i kryteria rozróżnienia prawdziwej mistyki od fałszywej. Najbardziej poczytnymi dziełami Jana, zwłaszcza w średniowieczu, były traktaty Namiot duchowy oraz Zwierciadło życia wiecznego. Dzisiaj wiemy, że swoją twórczością wspomagał duchowo nowo powstające w tamtych czasach zgromadzenia i wspólnoty: Zaślubiny duchowe zostały napisane dla Przyjaciół Bożych; Dwanaście beginek – dla wspólnot beginek i begardów (wspólnot ludzi świeckich, mających promieniować prawdziwym życiem chrześcijańskim); natomiast do trzech rekluzów – mężczyzn, którzy zdecydowali się na zamurowanie za życia w kościele, chcąc w ten sposób spędzić na modlitwie i kontemplacji resztę swego życia – wysłał list z zachętą do wytrwania.
Rusbroch pisząc używał prostego języka, starał się wprowadzić w życie duchowe, oparte na praktyce cnót, zwłaszcza teologalnych. Ponieważ był podejrzewany o panteizm (utożsamianie Boga ze światem, rozumianym jako przyroda) – chociaż w Zwierciadle życia wiecznego tłumaczy podstawowe sprawy w tym zakresie – jego proces beatyfikacyjny trwał długo: rozpoczęty w 1624 r., ukończony został dopiero w roku 1908, kiedy papież Pius X zatwierdził jego kult.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02b.php3

 

 

 

Błogosławiony Karol de Foucauld

 

 

 

 

Błogosławiony Karol de Foucauld, prezbiter

Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.
Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02c.php3

Koronacja św. Blanki i Ludwika VIII, króla Francji

 

 

 

 

Święta Blanka Kastylijska

Blanka, zwana niekiedy Kastylijską, przyszła na świat w Palencji (Hiszpania) w roku 1188 jako córka króla Kastylii, Alfonsa IX, i Eleonory Angielskiej. W wieku zaledwie 11 lat została zaręczona z Ludwikiem, delfinem (następcą tronu) Francji. Ślub odbył się w Port-mont, w Normandii, 23 maja 1200 roku. Blanka miała wówczas 12 lat. Jako małżonka dała Ludwikowi VIII, królowi Francji, syna – św. Ludwika IX, który został po ojcu królem Francji.
Wychowywana w duchu szczerej i głębokiej religijności, Blanka umiała tę żywą wiarę zaszczepić w sercu swojego dziecka. Do Ludwika miała kiedyś powiedzieć: “Synu, wiesz, jak bardzo cię miłuję. Ale wierz mi, że wolałabym widzieć cię na marach, niż w grzechu ciężkim”. Z żarliwą pobożnością łączyła przedziwny dar rządzenia. To ona zachęciła syna, aby podjął wojnę z Anglikami, a północną Francję uwolnił od ich uciążliwej okupacji. Kiedy w roku 1223 jej mąż został królem Francji, Blanka została królową. Po trzech latach, w 1226 r., jej mąż umarł i wówczas Blanka została regentką w zastępstwie małoletniego Ludwika, który liczył zaledwie 3 lata.

Powstał wtedy bunt panów, którzy nie chcieli, aby rządziła nimi “cudzoziemka”. Na czele buntu stanął książę Bretanii, Mauclerc, który chciał przejąć władzę. Blanka zręczną dyplomacją pozyskała sobie część panów, a z drugą częścią rozprawiła się orężnie. Kiedy w roku 1234 objął rządy jej syn, Ludwik IX, wspierała go swoim doświadczeniem i radą. W czasie wyprawy krzyżowej, która skończyła się niepowodzeniem (1248-1252), ponownie rządy we Francji w czasie nieobecności św. Ludwika objęła Blanka. Zdołała uspokoić panów, którzy usiłowali skorzystać z okazji i zaczęli wszczynać rozruchy. Udało się jej nawet dołączyć na zawsze do korony francuskiej Langwedocję.
Cierpiąc od dłuższego czasu na chorobę serca, pożegnała ziemię dla nieba 26 lub 27 listopada 1252 roku. Pochowano ją w opactwie Mauboisson, które sama ufundowała. Prosiła, by pochowano ją w habicie cysterki, który już od roku nosiła. Na wiadomość o śmierci matki św. Ludwik natychmiast powrócił z Ziemi Świętej do Francji.
Blanka od początku odbierała chwałę ołtarzy, mimo że kult jej nie był nigdy oficjalnie zatwierdzony. Nie figuruje jeszcze dotąd w Martyrologium Rzymskim. Jednak Bibliotheca Sanctorum podaje jej żywot i umieszcza ją wśród świętych Pańskich. Jej doroczną pamiątkę obchodzi się 2 grudnia. Serce Blanki przechowywane jest w opactwie Lys koło Melun, dokąd przeniesiono je 13 marca 1253 roku.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02d.php3

 

Błogosławiona Maria Aniela Astorch
Maria urodziła się 1 września 1592 r. w Barcelonie. Gdy miała pięć lat, straciła rodziców. Aby być bliżej swej starszej siostry, w jedenastym roku życia przywdziała habit sióstr kapucynek. Właściwy nowicjat rozpoczęła w 1606 r. Przeszła potem okres wewnętrznego opuszczenia, który został ukoronowany darem głębszego rozumienia Pisma świętego i znajomością łaciny.
Uczestniczyła potem w zakładaniu nowego domu zakonnego w Saragossie. W wieku 23 lat została tam mistrzynią nowicjuszek. Zredagowała wtedy Directorio, które było chyba pierwszym z jej pism. Poprzez urzędy wikarii i kierowniczki junioratu doszła potem do stanowiska przełożonej. Gdy je opuściła, na rok usunęła się do “nowicjatu” i tam przygotowywała się na “zaślubiny duchowe”. Wówczas to napisała Regla y constituciones del Divino Amor. Stawszy się apostołką świętości, pod nazwą Monte de piedad prowadziła krucjatę modlitw, w których prośby za dusze w czyśćcu łączyła z nabożeństwem do Najświętszego Serca Jezusowego. W szerzeniu tego ostatniego nabożeństwa natchnienie czerpała z pism św. Gertrudy, rozpowszechnianych wtedy na terenie Hiszpanii.
W roku 1645 zajęła się nową fundacją w Murcji. Jak w Saragossie, tak i tu nie obeszło się bez przeciwności i komplikacji. Powódź dwukrotnie niszczyła skromny klasztor, który pośród trudów trzeba było budować na nowo.
Pod koniec życia Maria Aniela nie kontaktowała się już z otoczeniem, zachowywała jednak jasność umysłu. Tuż przed śmiercią odzyskała nagle mowę, zaintonowała śpiew hymnu Pange lingua i pogrążyła się w ekstazie. Zmarła 2 grudnia 1665 r. w wieku 73 lat. Starania o jej beatyfikację rozpoczęto już w 1729 r., ale dokonał jej dopiero św. Jan Paweł II w roku 1982.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02e.php3

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rzymie – św. Pimena, męczennika. Należał zapewne do jednej z wczesnych generacji chrześcijańskich i prawdopodobnie był kapłanem. Pochowano go na cmentarzu Poncjana przy drodze do Porto. Jego wczesny kult potwierdziły badania archeologów.

W Akwilei, we Włoszech – św. Chromacjusza, biskupa. Był przyjacielem Hieronima i Rufina, którzy dedykowali mu swe dzieła. Utrzymywał także łączność z Janem Chryzostomem, a potem pisał do cesarza w jego obronie. Pozostawił po sobie drobne pisma. Zmarł około roku 408.

oraz:

św. Bibiany, dziewicy i męczennicy (+ III w.); św. Sylwana, biskupa (+ V w.); św. Sylweriusza, papieża i męczennika (+ 537)

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/12-02.php3
*************************************************************************************

Łódzkie Łagiewniki

Andrzej Danowski

Dodatek „łódzkie” jest tu bardzo ważny, bo gdyby nie on, to nie wiedzielibyśmy o którą miejscowość w Polsce chodzi. Łagiewnik jest bowiem w naszym kraju wiele. Nazwa wsi, a właściwie osady, pochodzi od rzemieślników zwanych łagiewnikami, którzy wytwarzali łagwie lub łągwie – naczynia do przechowywania płynów wyrabiane z drewna, gliny, bądź skóry. Do łódzkich Łagiewnik najłatwiej dotrzeć autobusem miejskim linii 51 (również ze Zgierza) lub 51a. Jest to środek komunikacji najszybszy, bo dotarcie samochodem jest utrudnione, ze względu na zamknięcie ulicy Wycieczkowej od Warszawskiej dla samochodów osobowych. Dla samochodów pozostaje zatem dojazd od ul. Łagiewnickiej, lub ze Zgierza. Od ronda Solidarności najłatwiej i zupełnie bezpiecznie można dojechać rowerem korzystając ze ścieżek rowerowych, które prowadzą aż do ul. Warszawskiej, a dalej ruch samochodowy jest radykalnie ograniczony, więc wędrówka rowerowa jest bezpieczna.
Początki fundacji kaplicy św. Antoniego (miejscu dzisiejszego kościoła) datuje się na wiek XVII gdy, jak mówi legenda, ówczesnemu właścicielowi Łagiewnik Samuelowi Żeleskiemu ukazał się św. Antoni w habicie franciszkańskim i kazał zbudować kaplicę. Wystąpienie św. Antoniego w habicie franciszkańskim było wyraźną sugestią, aby kaplicą zajęli się franciszkanie. W tym wypadku sprowadzono ich wraz z obrazem św. Antoniego z Piotrkowa. W 1681 r. na skutek doznanych przez pielgrzymów wielu łask i uzdrowień za wstawiennictwem św. Antoniego, wystawiono w Warszawie akt erekcyjny kościoła i klasztoru. Nie był to oczywiście znany do dzisiaj kościół murowany, tylko jego wcześniejsza drewniana wersja. Dzisiaj Kościół w Łagiewnikach jest najstarszym zabytkiem Łodzi (1723 r.) i jedynym prawdziwie barokowym obiektem w mieście.
W centralnej części ołtarza głównego znajduje się łaskami słynący obraz św. Antoniego Padewskiego w koszulce koloru złotego. Obraz jest zasłaniany dziewiętnastowiecznym obrazem olejnym także przedstawiającym św. Antoniego. Całość bardzo bogatego zdobnictwa barokowego sprawia, że zarówno Msze św., nabożeństwa, a także koncerty, mają piękną oprawę. Odbywające się od wielu lat koncerty z cyklu „Muzyka w starym klasztorze” ściągają tłumy i umożliwiają zbiórkę datków na remonty i utrzymanie kościoła.
Gdy jako mały chłopiec przyjeżdżałem z bliskimi do kościoła w Łagiewnikach, nie bez lęku schodziłem do krypty z trumną błogosławionego o. Rafała Chylińskiego. Mój wuj Józef Tyszkiewicz „odważnie” dotykał trumny i przez chwilę się modlił. Opowiadał mi później, że kiedy nie wie jak postąpić w życiu, Ojciec Rafał zawsze mu podpowiada. Dzisiaj trumna bł. o. Rafała Chylińskiego przeniesiona jest do bocznej kaplicy i dotknąć jej nie można. Ale mimo braku tego fizycznego kontaktu bł. Ojciec Chyliński także dzisiaj pomaga wielu ludziom.
Pierwotną kaplicę św. Antoniego fundacji Żeleskiego przeniesiono do tzw. pustelni. Dzisiaj towarzyszy jej kaplica św. Rocha z I połowy XVIII w. Łodzianom kaplica św. Antoniego znana jest szczególnie z bardzo smacznej i zdrowej wody. Niedawno leśnictwo miejskie odnowiło i zakonserwowało obie kaplice. Po zdjęciu szalujących desek okazało się, że kaplica św. Antoniego ma dodatkowe boczne wejście – prawdopodobnie jeszcze z czasów Żeleskiego. W pobliżu kaplic przebiega szlak turystyczny.
Leśnictwo miejskie, oprócz ułatwiania wypoczynku w Łagiewnikach (ławeczki, kosze, drobna infrastruktura, plany), zorganizowało trasy przyrodnicze z tablicami informacyjnymi. Spacer tymi trasami jest znakomitą formą poznania lasu łagiewnickiego i jego cennych roślin.
Znajdujący się w pobliżu klasztoru pałac Heinzlów (fundatorów głównego ołtarza w łódzkiej bazylice archikatedralnej) jest niestety niedostępny do zwiedzania, ale jego elewację ogrodową można obejrzeć spacerując od stawów w kierunku siedziby leśnictwa miejskiego przy ul. Łagiewnickiej.
Po Heinzlach – miłośnikach pięknych koni, pozostały stajnie, w których od końca lat 50. XX w. mieści się Łódzki Klub Jeździecki. Można tu pobierać lekcje jazdy konnej, a także wspaniale zrelaksować się jeżdżąc konno po lesie. Klub jest bardziej widoczny od czasu urządzenia maneżu przy ul. Łagiewnickiej.
Z Łagiewnikami wiąże się wiele różnych historii i wydarzeń. W tak krótkiej formie trudno je jednak opisać. Warto zajrzeć do literatury i Internetu. Są one wspaniałym miejscem na weekendowe wycieczki. Przebiegają tu trzy szlaki turystyczne: żółty, niebieski i czerwony. Tu zapoczątkowuje swój bieg rzeka Bzura.
Dla mnie Łagiewniki są miejscem szczególnym. Być może ze względu na kult św. Antoniego Padewskiego, który i w mojej rodzinie zawsze był bardzo silny. Może właśnie dlatego obaj z bratem przyjęliśmy na bierzmowaniu imię Antoni.

Edycja łódzka 33/2008E-mail: redakcja@archidiecezja.lodz.pl
Adres: ul. Ks. I. Skorupki 3, 90-458 Łódź
Tel.: (42) 664-87-52************

Parafia św. Antoniego Padewskiego i św. Jana Chrzciciela w Łodzi-Łagiewnikach

Parafia cudami słynąca

Ks. Janusz Szeremeta

W encyklopedii wydanej w XIX stuleciu, na temat Łagiewnik czytamy: ” Łagiewniki (Stare, Nowe, Małe i poklasztorne), wieś nad rzeką Bzurą, powiat łódzki, parafia Zgierz, odległe 6 wiorst od Łodzi i 3 wiorsty od Zgierza. Są to trzy wsie włościańskie, jedna osada i folwark, położone przy drodze bitej ze Zgierza do Strykowa, przy źródłach Bzury, biorącej początek w przyległych lasach”. Według innych zapisków, Łagiewniki swoją nazwę zawdzięczają tutejszym mieszkańcom, którzy zajmowali się wyrobem łagwi, czyli drewnianych lub skórzanych naczyń służących do przechowywania i przenoszenia płynów w czasach, kiedy wyrób i używanie szkła nie było jeszcze rozpowszechnione. Pierwotnie były to wsie książęce, a potem szlacheckie. W roku 1579 należały do Jana Łagiewnickiego. W połowie XVII wieku były już własnością Jerzego Bełdowskiego, podsędka (zastępcy sędziego sądu ziemskiego) łęczyckiego. W roku 1669 Jerzy Bełdowski dał Łagiewniki w posagu swojej córce, która wyszła za Samuela Żelewskiego. Następnymi właścicielami byli Karnkowscy, a także familia Zawiszów. W czasach, kiedy właścicielem dóbr łagiewnickich był Samuel Żelewski, miały miejsce cudowne pojawienia się św. Antoniego. Rozgłos związany z tymi cudami gromadził tłumy pobożnych i ciekawych, na skutek czego miejscowy dziedzic wystawił na miejscowej górze drewnianą kaplicę. Mimo sprzeciwu zgierskiego proboszcza – Łagiewniki należały bowiem w tamtych czasach do zgierskiej parafii – dziedzic Żelewski osadził przy niej stałego kapelana. Było to w roku 1676. Tym kapelanem był krewny dziedzica, franciszkanin, o. Konstanty Plichta. W międzyczasie do Łagiewnik kilka razy przyjeżdżała komisja w celu zbadania prawdziwości cudów. Protokóły z tych wizyt przesłane do Rzymu uzyskały potwierdzenie. W rezultacie nuncjusz apostolski Pallavicini w roku 1680, w imieniu Stolicy Apostolskiej, ogłosił Łagiewniki miejscem cudami słynącym i zatwierdził budowę nowego kościoła i klasztoru Franciszkanów. W 1682 r. wybudowano nowy, drewniany kościółek, do którego uroczyście wprowadzono słynący łaskami obraz św. Antoniego. W 1701 r. rozpoczęto budowę nowego, murowanego kościoła i klasztoru, ze składek i ofiar pielgrzymów, którą zakończono w roku 1723.

W tym też roku – 16 maja – prymas Królestwa abp Teodor Potocki dokonał poświęcenia nowo wzniesionej świątyni pod wezwaniem św. Antoniego, a trzy lata później ją konsekrował. Jest to kościół w stylu barokowym, orientowany, jednonawowy, wybudowany na planie krzyża łacińskiego z półkoliście zamkniętym prezbiterium. Do zabytków stanowiących własność parafii należą między innymi: ołtarz główny – barokowy, ufundowany w 1723 r. – z obrazami św. Antoniego oraz rzeźbami Świętych Piotra i Pawła, Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i Ukrzyżowania. Zabytkowe są także cztery ołtarze barokowe z początku XVIII wieku z obrazami: Stygmatyzacji św. Franciszka i bł. Salomei, św. Maksymiliana i św. Dydaka oraz Matki Bożej Szkaplerznej i Ukrzyżowania. Zabytkiem jest także rokokowa ambona z obrazem “Kazanie św. Franciszka”, organy, kropielnica marmurowa, dwa konfesjonały, monstrancja i relikwiarz św. Antoniego oraz epitafium marmurowe z portretami na blasze: Kaspra, Jana i Antoniego z Rembieszowic Stokowskich, z roku 1715. W lesie przy ul. Wycieczkowej w tzw. Pustelni znajduje się kaplica św. Antoniego. Jest to pierwszy kościół klasztorny w Łagiewnikach, wystawiony na górce, zwanej Wyglądnicą, z fundacji małżonków Samuela Żelewskiego i Zuzanny z Bełdowskich. Po wybudowaniu drugiego, nie istniejącego dziś kościoła klasztornego Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przeniesiony został w 1682 r. na obecne miejsce. Kilkakrotnie był odnawiany, ostatnio w 1968 r. Jest to kościółek drewniany, na podmurówce z cegły, konstrukcji zrębowej, z prezbiterium zwróconym na zachód i dachem dwuspadowym, gontowym, z wieżyczką na sygnaturkę. Wewnątrz znajduje się ołtarz barokowy z kopią obrazu św. Antoniego oraz źródełko ujęte w krytą studzienkę. Niedaleko tego kościółka, zwanego często kaplicą, znajduje się następna kaplica, której patronuje św. Roch. Została zbudowana na początku XVIII wieku. Jest ona orientowana, drewniana, konstrukcji zrębowej. Wewnątrz znajduje się ołtarz barokowy z obrazami św. Rocha i Matki Bożej Częstochowskiej. Z najważniejszych historycznych momentów tutejszej parafii należy wymienić: działalność bł. Rafała Chylińskiego, kasatę klasztoru przez carat w roku 1864 (była to kara za udział zakonników w powstaniu styczniowym), erygowanie w 1902 r. parafii przez abp. Wincentego Chościak-Popiela, ponowne przybycie Franciszkanów do klasztoru w 1918 r., wywiezienie zakonników do obozu w 1939 r. i ponowny ich powrót w roku 1945. Obecnie parafia św. Antoniego Padewskiego i św. Jana Chrzciciela w Łodzi-Łagiewnikach należy do dekanatu Łódź-Radogoszcz. Proboszczem jej jest o. Ignacy Kosmana.

Bł. Rafał Chyliński z Łagiewnik

Przedstawiając osoby zasłużone dla Kościoła, warto zwrócić uwagę na bł. Rafała Chylińskiego, franciszkanina, który przez wiele lat służył Ludowi Bożemu w klasztorze franciszkańskim w Łagiewnikach. Rafał Chyliński (bo pod takim imieniem jest znany) urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka k. Poznania. Cztery dni później na chrzcie św., dokonanym w kościele parafialnym w Buku, rodzice nadali mu imię Melchior. Według dokumentów historycznych, Melchior Chyliński początkowo kształcił się w Kolegium Jezuickim w Poznaniu. Następnie (w latach 1712-1715) odbył służbę wojskową jako oficer i chorąży. W 1715 r. wstąpił do Zakonu Franciszkańskiego w Krakowie, gdzie 4 kwietnia w trakcie przyjęcia szaty zakonnej (tzw. obłóczyn) przyjął imię zakonne Rafał i pod tym imieniem jest znany dzisiaj. Jako ciekawostkę można podać, że w tym samym roku brat Rafał, z powodu morowego powietrza, przybył wraz z całym nowicjatem do nie istniejącego już dzisiaj klasztoru w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie 26 kwietnia 1716 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Rok później, w Poznaniu, przyjął święcenia kapłańskie z rąk bp. Piotra Tarły. Jako kapłan pracował m. in. w klasztorze w Pyzdrach, Poznaniu, Warce, a w latach 1728-36 w Łagiewnikach. Tam też, podobnie jak na poprzednich placówkach, dał się poznać jako gorliwy spowiednik i opiekun ubogich, co przysporzyło mu tytuł “dziadowskiego opiekuna”. Następnie został skierowany do Krakowa, skąd po dwuletnim pobycie powrócił do Łagiewnik, gdzie zmarł w opinii świętości 2 grudnia 1741 r. Jego świątobliwe życie, jak też i cuda dokonane za jego wstawiennictwem spowodowały, że w roku 1761 r. rozpoczęto proces informacyjny diecezjalny, a następnie apostolski. Zawieruchy polityczne spowodowały, że dopiero 13 maja 1949 r. papież Pius XII wydał dekret o heroiczności cnót sługi Bożego o. Rafała Chylińskiego. Do grona błogosławionych o. Rafał został zaliczony przez Ojca Świętego Jana Pawła II w Warszawie 9 czerwca 1991 r.

http://www.niedziela.pl/artykul/4526/nd/Parafia-cudami-slynaca

****************

Dziadowski biskup – bł. Rafał Chyliński

 

Jacek Dziedzina

Podejrzany jest zawsze ten, kto próbuje się wyróżniać na tle ospałego towarzystwa. Postać o. Rafała przypomina, że chrześcijaństwo nie jest dla „grzecznych chłopców”.

Do klasztoru franciszkanów w Łagiewnikach (tych niedaleko Łodzi) przyszła kobieta, aby podziękować ojcom za chleb, który otrzymała od jednego z nich. Żaden z ojców jednak nie przyznawał się do gestu miłosierdzia w ostatnim czasie. – Łatwo go rozpoznam – mówiła kobieta – bo gdy pochylał się nad piecem, by się ogrzać, z paleniska wypadł rozżarzony węgielek i wypalił mu dziurę w habicie. Przyjrzała się wszystkim zakonnikom, ale żaden nie odpowiadał jej portretowi pamięciowemu. – A ten na obrazie? – spytała, wskazując portret o. Rafała Chylińskiego. – Ależ on nie żyje od lat! – krzyknęli franciszkanie. Gdy jednak otwarto jego trumnę, znaleziono nienaruszone rozkładem ciało, ubrane w habit, w którym wypalona była świeża dziura.

Legenda, nie legenda – faktem jest, że historia ta jest świadectwem kultu, jakim mieszkańcy podłódzkich Łagiewnik i okolic zaczęli otaczać zakonnika krótko po jego śmierci. Postać o. Rafała Chylińskiego nie należy do najbardziej znanych w Kościele. Przyszedł na świat w święto Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 1694 roku we wsi Wysoczka niedaleko Poznania. Nadano mu imię Melchior. Przez trzy lata uczęszczał do kolegium jezuickiego w Poznaniu. Przerwał naukę z powodu śmierci ojca. Po krótkim pobycie w domu wstąpił do wojska. Był to czas szczególnej zawieruchy politycznej i społecznej na ziemiach polskich. Wojna domowa, między wiernymi królowi Augustowi II Sasowi a zwolennikami „podarowanego” przez Szwedów Stanisława Leszczyńskiego, oraz wyniszczenie kraju przez liczne grabieże doprowadziły masy ludności na skraj nędzy.

Melchior dość szybko zrezygnował ze służby wojskowej. – Nie podobało mi się – mówił on sam. – Był zbyt wrażliwy jak na zdemoralizowane środowisko wojskowe – dodawali świadkowie. Podobnie jak kiedyś św. Franciszek z Asyżu, Melchior Chyliński zamienił wojsko na służbę u większego Pana: wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (franciszkanów czarnych) i przyjął imię Rafał. Jako kaznodzieja zasłynął z prostych homilii, bez próby uwodzenia kwiecistym potokiem słów. Najwięcej czasu poświęcał dla spowiadających się. Gdy nie zdążył wyspowiadać wszystkich, następnego dnia sam szukał tych osób i jeszcze przepraszał, że musieli czekać.

Zapamiętano go jednak głównie jako człowieka oddanego ubogim. Żebraków karmił jedzeniem z klasztornej kuchni. Jak to często bywa, spotkał się z niezrozumieniem czy nawet pogardą ze strony swoich współbraci, którzy nazywali go „dziadowskim biskupem”. Taka bywa cena, nawet w Kościele, postawy, która nie ulega pokusie wygodnego zamykania się w swoim światku. Podejrzany jest zawsze ten, kto próbuje się wyróżniać na tle ospałego towarzystwa. Postać o. Rafała przypomina, że chrześcijaństwo nie jest dla „grzecznych chłopców”, niemających odwagi przekroczyć progu drętwych przyzwyczajeń i regułek. Chrześcijaństwo jest zaproszeniem do ponadprzeciętności (nie mylić z wywyższaniem się!). Zbyt wiele spraw na tym świecie wymaga naszej aktywności, choćby modlitewnej. Nie ma czasu na bylejakość.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490515.Dziadowski-biskup-bl-Rafal-Chylinski

**************

Jan Paweł II

HOMILIA W CZASIE MSZY ŚW. BEATYFIKACYJNEJ OJCA RAFAŁA CHYLIŃSKIEGO

Warszawa, 9 czerwca 1991

1. “Będziesz miłował (…)” (Mk 12,30).

Na poprzednich etapach mojego pielgrzymowania po ziemi ojczystej nawiązywaliśmy do Dekalogu, do dziesięciorga przykazań. Na tym etapie ostatnim, uwaga nasza skierowuje się w stronę tego jednego, które – wedle słów Chrystusa – jest pierwsze i największe. Przykazanie miłości ogarnia sobą wszystkie przykazania Dekalogu i doprowadza je do pełni: w nim wszystkie się zawierają, z niego wszystkie wynikają, do niego też wszystkie zmierzają. Taka jest wewnętrzna logika Przymierza Boga z człowiekiem.

Przymierze to osiągnęło swą pełnię w Jezusie Chrystusie – w Nim też została objawiona pełnia dobra dana człowiekowi przez Stwórcę, a równocześnie zadana mu jako istocie Bogu podobnej.

“Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą” (…), a “swego bliźniego jak siebie samego” (Mk 12,30-31; por. Pwt 6,4 n.; Kpł 19,18). To największe przykazanie jest jedno i jest zarazem dwoiste: obejmuje Boga i ludzi, a wśród ludzi – bliźnich i siebie samego. W ten sposób Bóg spotyka się w tym przykazaniu ze swym obrazem i podobieństwem, którym jest każdy człowiek.

2. Dobrze, iż wypada nam to podstawowe przykazanie rozważyć właśnie w Warszawie, w stolicy Polski, która od stuleci była widownią wielkich wydarzeń w dziejach narodu. Tu, w Warszawie – wtedy było to pod Warszawą, na terenie dzielnicy o nazwie Wola – dokonywano elekcji królów polskich. Poprzez elekcje ujawniała się suwerenna wola społeczeństwa; było to społeczeństwo szlacheckie, bo tylko ono miało czynne prawo wyborcze w ówczesnej Rzeczypospolitej. Tak więc poprzez wieki Wola – miejscowość – była sprawdzianem woli narodu, ludzkiej wolnej woli w akcie wyboru i decyzji o zasadniczym znaczeniu dla dobra wspólnego Rzeczypospolitej trzech narodów.

Przykazanie miłości ma w Ewangelii także swój wymiar społeczny. Mówi Chrystus: “To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali (…)”, abyście się społecznie miłowali (J 15,12).

W każdym swoim wymiarze przykazanie miłości jest odniesione do ludzkiej woli, która jest wolna. Człowiek, kierując się światłem rozumu, czyli sądem sumienia, wybiera, a w ten sposób rozstrzyga i stanowi o sobie. Nadaje kształt swym uczynkom. Przykazanie miłości jest skierowane do wolnej woli, od niej bowiem zależy, czy człowiek nada swym uczynkom, swemu postępowaniu, kształt miłości lub też inny kształt, miłości przeciwny. Może to być kształt egoizmu, kształt obojętności na potrzeby drugiego, obojętności na dobro wspólne. Może to być wreszcie kształt nienawiści czy zdrady – wbrew temu, czego uczy Chrystus: “Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44).

W ciągu dziejów Warszawa była widownią różnych wyborów i różnych decyzji. W wielu zapewne odzwierciedlała się miłość społeczna, miłość ojczyzny pośród jej wielorakich potrzeb. Ale było także inaczej. Trzeba nam na tym miejscu rozpamiętywać wielkość woli, ale także i jej małość, samolubstwo i interesowność, sprzedajność wreszcie i podeptanie wspólnej sprawy.

3. Pod koniec I Rzeczypospolitej, a także po jej upadku, właśnie Warszawa stała się widownią odradzania się dojrzałej miłości ojczyzny. To tutaj, w stolicy, kształtowała się myśl obywatelska i podejmowano odważne działania mające na celu ratowanie zagrożonej ojczyzny. Szczytowym osiągnięciem tamtego patriotycznego zrywu było, jak wiadomo, uchwalenie Konstytucji 3 maja. Zapłaciła później za to Warszawa pamiętną rzezią swojej prawobrzeżnej dzielnicy, Pragi.

Miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie ginie. Toteż nic dziwnego, że właśnie w Warszawie – kilkaset metrów stąd, pod Belwederem – rozpoczął się następny akt tego heroicznego dramatu Polaków, do którego ich popychała miłość ojczyzny, mianowicie powstanie listopadowe. Tutaj się ono zaczęło, objęło wprawdzie cały kraj, ale tutaj też się skończyło. Symbolem pozostanie postać generała Sowińskiego – tego weterana walk za Polskę, inwalidy pozbawionego jednej nogi, który na niedalekiej Woli usiłował zagrodzić wrogowi wejście do stolicy i tam oddał życie. “Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje” (J 15,13) – powiedział Chrystus. Chrystus sam jest pierwszym wśród tych, którzy dawali życie: za bliźnich, za sprawę, za ojczyznę. Nie brak w naszych dziejach Jego naśladowców.

Jeśli pamiętamy o tej wielkiej daninie krwi, jaką Warszawa tyle razy składała na ołtarzu miłości Ojczyzny, jawi się nam nasza stolica – zwłaszcza w chwilach podniosłych – jako męczeńskie sanktuarium narodu. Męczeńskie sanktuarium narodu – tak nazwał Warszawę Prymas Tysiąclecia. Zauważmy w tym określeniu cały ciężar gatunkowy ewangelicznego świadectwa. Męczennik – martyr – świadek. Świadek miłości, która jest większa od nienawiści.

Bo przecież w naszym już stuleciu, podczas Powstania Warszawskiego, a potem po jego zakończeniu, stolica stała się widownią śmiertelnego zwarcia pomiędzy heroizmem a bestialstwem – tak zatytułował swą powojenną książkę wielki filozof, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, ks. Konstanty Michalski, więzień Sachsenhausen.

To, co wtedy działo się w Warszawie, było jakby ostatnim spiętrzeniem nienawiści, która przez kilka pokoleń starała się zniszczyć, dosłownie zniszczyć nasz naród. I oto ta Warszawa – Warszawa elekcji królów polskich, stała się w naszym już stuleciu miejscem innych jeszcze wyborów i rozstrzygnięć: między życiem a śmiercią, między miłością a nienawiścią. Przedziwny ciąg wydarzeń. Zapis dawny i zapis współczesny – jeden i drugi ważny dla dziejów narodu.

4. Dziś gromadzimy się tutaj, aby uczestniczyć w Chrystusowej Eucharystii. Moment dziejowy jest inny. Poprzez ostatnie lata i dziesięciolecia społeczeństwo zmagało się o swą suwerenną podmiotowość. Od niedawna walka ta zdaje się być zakończona. I oto wszyscy czujemy, po długim okresie podmiotowości ograniczonej poprzez system totalitarny, że ta suwerenna podmiotowość jest nie tylko osiągnięciem, ale jest także nowym wyzwaniem. Wyzwaniem do określenia siebie, do urzeczywistniania siebie, do bycia sobą. Jako człowiek – osoba i jako naród – wspólnota.

To wyzwanie na różne sposoby jest zaadresowane do ludzkiej woli: do woli każdego i wszystkich. Zdajemy egzamin z naszego człowieczeństwa i z naszego chrześcijaństwa, z naszej polskości i z naszej europejskości.

Egzamin w przeszłości był trudny. Zdawaliśmy go, a wynik ogólny niósł nam uznanie. Potwierdziliśmy się. Jednakże w tym miejscu nie można się zatrzymać. Egzamin z naszej wolności jest przed nami. Wolności nie można tylko posiadać. Trzeba ją stale, stale, stale zdobywać. Zdobywa się ją, czyniąc z niej dobry użytek – czyniąc użytek w prawdzie, bo tylko “prawda czyni wolnymi” (por.J 8,32 ) ludzi i ludzkie wspólnoty, społeczeństwa i narody. Tak uczy Chrystus.

Nasza Ojczyzna znalazła się znowu w szczególnym momencie historycznym, momencie pod wieloma względami jedynym i może decydującym, którego nie można zmarnować dla jakichkolwiek racji. Jest to ogromny dar Boży, jakiś kairos naszej historii, który został nam dany i równocześnie zadany.

W dzisiejszej Eucharystii modlę się razem z wami, moi umiłowani bracia i siostry, moi rodacy; modlę się razem z wami o ten egzamin z wolności, który jest przed wami. Przeżywam wspólnie z wami trudności, które są nowe i często nieoczekiwane. Trudności, które są w nas, w każdym z nas i we wszystkich. Drodzy bracia i siostry, ja jestem jednym z was. Byłem stale, na różnych etapach, i jestem teraz. Ja kocham mój naród, nie były mi obojętne jego cierpienia, ograniczenia suwerenności i ucisk – a teraz nie jest mi obojętna ta nowa próba wolności, przed którą wszyscy stoimy.

5. Co jest odpowiedzią? Odpowiedzi musi być wiele, każda dostosowana do osoby, środowiska, sytuacji. Równocześnie odpowiedź jest jedna: jest nią przykazanie miłości. Ewangeliczne wielkie przykazanie, poprzez które człowiek odnajduje siebie jako osoba i jako uczestnik wspólnoty, jako syn czy córka narodu. Jeden i wszyscy.

Uczy Sobór: “Człowiek [jest] jedynym na świecie stworzeniem, którego Bóg [stwarzając] chciał dla niego samego”. A równocześnie ten człowiek – obraz Boga i Jego podobieństwo – nie urzeczywistni siebie “inaczej jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego” (Gaudium et spes, 24).

A więc – nie egoizm, nie szybki sukces ekonomiczny (za każdą cenę), nie praktyczny materializm (można by tę listę pomnożyć)… Ale gotowość dawania siebie, postęp moralny, odpowiedzialność. Jednym słowem: przykazanie miłości.

Chcę wam dzisiaj, bracia i siostry, zostawić jakby dodatkową zachętę do takiej miłości, która Bogu chce oddać całego siebie, a bliźniego miłuje jak siebie samego. Podczas obecnej Mszy św. został ogłoszony błogosławionym franciszkanin, ojciec Rafał Chyliński. Był to człowiek wielkiej modlitwy i zarazem wielkiego serca dla ludzi biednych. Kiedy w Krakowie w roku 1736 wybuchła epidemia, cały poświęcił się chorym i spełniał wszelkie posługi, nie dbając o własne bezpieczeństwo. Z oddaniem usługiwał biednym, zarażonym, objętym epidemią, wszystkim, którzy przychodzili do jego klasztoru w Łagiewnikach, obecnie dzielnica Łodzi; nieraz – nie mając już nic innego – oddawał im własną porcję chleba albo własny płaszcz. Wkrótce po jego śmierci rozpoczęto proces beatyfikacyjny, ale został on przerwany przez rozbiory Polski.

To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce.

Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy, nie tylko z punktu widzenia historii politycznej I Rzeczypospolitej, ale także z punktu widzenia moralności społecznej. Już nie będę przytaczał tych przysłów, jakie o tamtych czasach krążą do dzisiaj. Były to smutne czasy, były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. Nieraz, gdy rozważam życiorys tego błogosławionego, staje mi przed oczyma Tadeusz Rejtan. Wprawdzie ojciec Rafał umarł przed pierwszym rozbiorem Polski, w 1741 r. Fakt Tadeusza Rejtana znany jest jako element sejmu porozbiorowego, który rozbiór zaakceptował. Wtedy Rejtan rzucił się w drzwi, żeby nie przepuścić tych debatujących parlamentarzystów polskich XVIII w., żeby ich zakląć: “Nie wolno! Jeżeli chcecie stąd wyjść z taką decyzją, z taką uchwałą, to po moim trupie!” Ojciec Rafał nie był nigdy posłem na sejm, nie należał do parlamentu. Wybrał powołanie ubogiego syna św. Franciszka, ale dawał świadectwo bardzo podobne. Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991.

6. Tak, my jesteśmy grzeszni. O tym również pamiętajmy.

“Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, Panie, któż się ostoi?” – pyta Psalmista (Ps 130[129],3). Bóg nie zachowuje pamięci o grzechu. Bóg miłuje człowieka i szuka dla niego prawdziwej wolności. Odpowiedzią Boga na grzech ludzkiego początku – o czym przypomniała dzisiejsza liturgia w pierwszym czytaniu – jest Ewangelia Chrystusa i ostateczna tajemnica Jego Paschy przez Krzyż i Zmartwychwstanie. Eucharystia, którą sprawujemy, jest stałym tej Paschy uobecnieniem.

Trwa w dziejach człowieka i w dziejach narodów ta miłość, która jest zawsze większa od nienawiści. Trwają moce Odkupienia, którymi Chrystus “przyciąga wszystkich do siebie” (por. J 12,32).

Trwa to ukryte dobro, o którym tak wspaniale przypomniał nam ksiądz prymas na początku. Moce Odkupienia.

Działa w nas Duch Chrystusa, który jest Duchem Prawdy (por. J 15.26).

Bylebyśmy tylko Jemu nie bluźnili. Bylebyśmy nie bluźnili przeciw Duchowi Świętemu (por. Łk 12,10). Bo wtedy zamyka się w nas twórcza potęga miłości. Wtedy “dom wewnętrznie jest skłócony (…), nie będzie się mógł ostać” (Mk 3,25).

Gdy pierwszy raz nawiedzałem Warszawę w 1979 r., na placu Zwycięstwa wypowiedziałem to wezwanie: “Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” Tej Ziemi. Tej ziemi polskiej w środku Europy, naznaczonej tradycją swojej własnej europejskości. Raz to jeszcze powtarzam, bo zbyt się szafuje z wewnątrz i z zewnątrz tym argumentem upokarzającym, że mamy dopiero wchodzić do Europy. Natomiast mamy dobrze się zastanowić nad rzeczywistością Europy i europejskości. Trzeba pamiętać, że zarzewie wolności przyniósł Europie św. Paweł, ten, który głosił wyzwolenie przez Chrystusa: “Jeżeli Chrystus was wyzwoli, będziecie wolni”. Wolność, do której wyzwala nas Chrystus, to jest to orędzie Dobrej Nowiny i orędzie Chrystusowej wolności, które kształtuje dzieje Europy przez dwa tysiące lat. Wolność, do której wyzwala nas Chrystus, została nam dana, przyniesiona, ofiarowana nie po to, ażebyśmy ją zmarnowali, tylko ażebyśmy nią żyli i innym nieśli! Trzeba zaczynać od tej prawdy o Europie. Równocześnie, zdając sobie sprawę, że z biegiem czasu, zwłaszcza w tak zwanych czasach nowożytnych, Chrystus jako sprawca ducha europejskiego, jako sprawca tej wolności, która w Nim ma swój zbawczy korzeń, został wzięty w nawias i zaczęła się tworzyć inna mentalność europejska, mentalność, którą krótko można wyrazić w takim zdaniu: “Myślmy tak, żyjmy tak, jakby Bóg nie istniał”. Oczywiście, skoro Chrystus został wzięty w nawias, a może nawet postawiony poza nawiasem, to przestał też istnieć Bóg. Bóg jako Stwórca może być daleki: Stwórca, ale bez prawa do interwencji w życie człowieka, dzieje człowieka. Żyjmy tak, jakby Bóg nie istniał. To jest też część ducha europejskiego. Część europejskiej nowożytnej tradycji. My bardzo głęboko musimy się zastanowić nad wielorakim znaczeniem europejskości. Sobór Watykański II zdawał sobie sprawę z tego innego ducha Europy. Nie tylko Europy, ale ten duch tu ma swoją kolebkę, na naszym kontynencie, tu ma także swoje szczyty tragiczne, które pamiętamy, bo należą do naszego stulecia, myśmy sami to odczuli w swoich dziejach dwudziestowiecznych. Dlatego Sobór Watykański II sformułował to zdumiewające zdanie: “Chrystus objawia człowiekowi w pełni człowieka”. A więc, jeżeli chcemy stanąć na płaszczyźnie humanizmu na przykład europejskiego, zachodniego czy wschodniego, jakiegokolwiek, pamiętajmy, że ten humanizm ma w Chrystusie swoje najpełniejsze objawienie. Chrystus objawił człowiekowi człowieka, objawiając mu Boga, objawiając mu Ojca, bo nie można powiedzieć pełnej prawdy o człowieku, nie pamiętając, że jest on Boskiego pochodzenia, że jest obrazem i podobieństwem Boga samego, że jest przez Boga stworzony, przez Boga-Człowieka odkupiony, że jest stale nawiedzany przez Ducha Prawdy, Ducha Świętego. To jest prawda o człowieku, to jest prawda o człowieku europejskim. I my, my Polacy, tej prawdy o człowieku nie możemy zdradzić!

Dlatego też wciąż mówimy o potrzebie nowej ewangelizacji. Po Soborze Watykańskim II zrodziła się ta świadomość i ta potrzeba nowej ewangelizacji starego przecież kontynentu, starych przecież społeczeństw, chrześcijańskich społeczeństw. Jednak nowa ewangelizacja.

Zostało to na Warszawę, przepraszam…

Jeszcze raz przypominam: plac Zwycięstwa, rok 1979, to wołanie młodego jeszcze wtedy papieża, które dziś chcę powtórzyć, nie na placu Zwycięstwa, ale w Ogrodzie Łazienkowskim, w pobliżu Belwederu, w pobliżu rezydencji prezydenta Rzeczypospolitej, w obecności tegoż prezydenta z małżonką i rządu, przedstawicieli Sejmu i Senatu, wszystkich: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” Tej ziemi, tej polskiej ziemi, tej europejskiej ziemi, tej całej ziemi!

“Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” Nie przestaję ufać Duchowi Świętemu. “Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, sam go dokona” (por. Flp 1,6). Wierzę i ufam: sam go dokona. Wy nie przeszkadzajcie Mu, współpracujcie z Nim, bo jesteśmy wszyscy powołani, aby stawać się współpracownikami Boga.

 

opr. mg/mg

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/44warszawa_09061991.html#

********************************************************************************************************************************

Bł. Karol de Foucauld

U stóp Boga

Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. […] Uświęć ich w prawdzie. […] Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie.
(J 17, 15-19)

Jakże dobry jesteś, Panie mój, że tak długo usiłowałeś słowem i przykładem rozniecić w naszych sercach “ogień miłości” do Boga, który przyniosłeś na ziemię i podjąłeś ostatni wysiłek, by na niej zapłonął!… Jak dobry jesteś, że ukazujesz nam w ten sposób, co trzeba czynić, by spełniać wszystko, czego Bóg od nas oczekuje, że w tym celu odkrywasz przed nami wszystkie środki leżące w naszej mocy, wszystkie środki, które On nam oddaje do dyspozycji (łącząc je zawsze z modlitwą, tak jak Ty się modliłeś przez całe swoje życie). Gdy te wszystkie środki zawiodą lub okażą się niewystarczające albo gdy nie można ich użyć, wtedy każesz nam się uciec do jeszcze intensywniejszej modlitwy, ponieważ przez nią czerpiemy ze źródła Bożej wszechmocy, podczas gdy bez niej wszystkie inne środki są tylko słabością i niemocą. Nie powinniśmy nigdy podejmować jakichkolwiek działań bez modlitwy (ta zasada obowiązuje zawsze) ani modlić się bez uczynków, gdy mamy możliwość ich spełniania; zatem jeśli możemy działać, działajmy modląc się, a jeśli nie mamy żadnych możliwości działania, zadowólmy się modlitwą…

Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani.
(Mt 6, 7)

Co chcesz powiedzieć, Boże mój, zalecając nam modlić się kilkoma słowami, a nie wieloma jak poganie? Słowa nie są zakazane, ponieważ Kościół zaleca i nakazuje modlitwy ustne, nawet dosyć długie. Poganie jednak wierzyli, że wystarczy wymawiać je ustami, tymczasem Ty chcesz, by serce modliło się zawsze tak jak wargi. Zachęcając nas do modlitwy, mówisz nam o trzech sprawach. Po pierwsze – że modlitwy ustne nie są godne miana modlitwy zdolnej Tobie się podobać, jak tylko wtedy, gdy razem z wargami modli się serce. Po drugie – że nie powinniśmy czuć się zobowiązani do recytowania modlitw ustnych, lecz że wystarczy mówić do Ciebie wewnętrznie w modlitwie myślnej. Po trzecie – że aby modlić się do Ciebie, nie jest nawet konieczne wymawiać wewnętrznie słowa w modlitwie myślnej, ale wystarczy trwać z miłością u Twoich stóp, kontemplując Cię, wyrażając oddanie, uwielbienie, pragnienie Twojej chwały i pocieszania Ciebie, ofiarowując Ci miłość i wszystko, czym inspiruje ona człowieka. Ten trzeci sposób modlitwy, tyleż dyskretny, co gorący, jest wspaniały. Modlitwa, jak mówi św. Teresa, polega nie na tym, by wiele mówić, ale by bardzo kochać. Potwierdzają to również Twoje słowa, Panie.

Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne.
(Łk 4, 4 )

Ta nieustanna modlitwa nie wystarcza. Trzeba jeszcze, jak nas poucza nasz Pan, w całym życiu, nawet w życiu poświęconym służbie bliźniego, znaleźć trochę czasu na skupienie, milczenie i samotną modlitwę u stóp Boga. Tego wymaga szacunek względem naszego Stwórcy, miłość względem Umiłowanego, posłuszeństwo przykładom Jezusa, potrzeba naszej duszy, która zawsze winna zwracać się z prośbą do Pana, by spływały na nią niezbędne do życia “strumienie wody żywej”, której źródło jest tylko w Nim.

Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco.
(Mk 6, 31)

Prowadzisz, Panie, swoich Apostołów na miejsce pustynne, żeby, jak mówisz, wypoczęli. Jaki jesteś dobry, Boże mój, że chcesz, aby ewangeliczni robotnicy od czasu do czasu odpoczywali. Jakże słodki i zbawienny to odpoczynek z Tobą na pustyni! Jakże dobry jesteś, Panie, że chcesz, by od czasu do czasu mieli oni odpoczynek w swoim życiu apostolskim, że im to nakazujesz i dajesz tego przykład, ponieważ Ty sam będziesz z nimi wypoczywał. Jak dobry jesteś, że tak jasno im pokazujesz, iż winien nastać także czas spoczynku, samotności i odosobnienia w Twoim towarzystwie.

W naszym życiu, czy to prywatnym, czy publicznym, miejmy czas na odpoczynek, na samotność spędzaną w towarzystwie Jezusa… (jest to potrzebne w każdym życiu, ale im bardziej jest ono zaangażowane w sprawy publiczne, tym bardziej jest to konieczne). Odprawiajmy rekolekcje i niech mają one trzy charakterystyczne cechy, wskazane nam przez Jezusa. Po pierwsze – niech będą odpoczynkiem, a więc nie czasem utrudzenia, napięcia, pracy męczącej ducha, ale czasem uspokojenia, z którego wychodzimy bez duchowego wyczerpania, wypoczęci i odświeżeni przez słodki odpoczynek u stóp Jezusa. Po drugie – niech to będzie czas odosobnienia, bo im bardziej będziemy sam na sam z Jezusem, tym więcej będziemy się Nim rozkoszować. Przecież zakochani lubią być sam na sam; im mniej będziemy przebywać w świecie z innymi, tym więcej będziemy mogli poświęcić naszego czasu, naszych myśli, całego naszego serca tylko miłości i kontemplacji Jezusa i z tym większą słodyczą i pełniej cieszyć się naszym Umiłowanym. Po trzecie – niech to będzie czas samotności w towarzystwie Jezusa, nieustannie z Nim, bez zajmowania się czymkolwiek innym, tylko Nim, trwając słodko u Jego stóp, patrząc na Niego bez słów albo zadając Mu pytania, zawsze ciesząc się Nim jak Najświętsza Dziewica czy św. Magdalena, gdy były sam na sam z tym Boskim i umiłowanym Jezusem… Częste rekolekcje, na ogół doroczne, powinny być odpoczynkiem, odosobnieniem, czasem kontemplacji i rozmyślań u stóp Jezusa. W kontemplacji pytajmy Go o to, co powinniśmy czynić, mówić i myśleć, żeby być Mu posłusznym. Kontemplacje zawsze, a czasami rozmyślanie są zgodne z tym, co daje i wskazuje Jezus; trzeba podążać za Jego Duchem.

Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem się pomodlę.
(Mk 14, 32)

Jezus się modli… Jezus modli się z Apostołami… A jednak modli się w osamotnieniu, z dala od nich… To są trzy przykłady… Całe nasze życie jest modlitwą, miłosną i wielbiącą kontemplacją Jezusa, której nie powinno nic przerywać… W ciężkich chwilach, kiedy musimy podejmować trudne decyzje, gdy czekają nas ważne wydarzenia, a zwłaszcza w ostatniej godzinie, modlitwę trzeba wzmóc bardziej niż kiedykolwiek; trzeba się wtedy rzucić w objęcia modlitwy, zanurzyć się w niej i od Boga, jedynej Istoty, jedynej siły, oczekiwać wszelkiej pomocy. Jeśli możemy, to w takich chwilach nie módlmy się sami, ale z jakimiś żarliwymi duszami, ponieważ “kiedy zbierze się dwóch albo trzech, żeby się razem modlić, Jezus jest wśród nich i udziela tego, o co proszą…”. Gdy modli się nas wielu, prosząc o to samo, módlmy się w milczeniu, wylewając w ciszy u stóp Boga troski naszych serc. Módlmy się razem, ale w osamotnieniu, pozwalając naszym sercom wyrażać się z pełną swobodą, wznosić się ku Bogu bez najmniejszego rozproszenia, bez żadnych wspomnień o otaczającej nas rzeczywistości, z całą prostotą, z naturalnym porywem, z największą ufnością, z pełnym oddaniem.

Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu.
(Mt 6, 5)

Nasz Pan daje nam tu nakaz samotnej modlitwy: mamy się zamknąć w naszym pokoju i w odosobnieniu zanosić modlitwy do Ojca, który widzi nas w ukryciu. Tak więc obok ukochanej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem, obok modlitwy wspólnotowej, gdzie nasz Pan jest pośród tych, którzy się gromadzą, aby modlić się do Niego, kochajmy i praktykujmy każdego dnia modlitwę w samotności, tę modlitwę, podczas której widzi nas tylko Ojciec Niebieski, kiedy jesteśmy absolutnie sami z Nim, gdy nikt nie wie, że się modlimy, w sekretnym i rozkosznym sam na sam z naszym Ojcem, daleko od wzroku innych ludzi, na klęczkach wylewając przed Nim w całkowitej wolności nasze serce. Oto trzy rodzaje modlitwy, wszystkie wielce doskonałe, wszystkie trzy godne praktykowania.

Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie.
(Mt 18, 19)

Jakże bardzo powinniśmy po takim zapewnieniu starać się zanosić do Boga modlitwy nie tylko sami, ale także z kimś drugim, z kilkoma lub wieloma osobami, obecnymi duchowo bądź fizycznie, i w ten sposób razem prosić Boga o to, co pragniemy od Niego otrzymać. Najważniejsza jest jedność duchowa: nie wystarczy być razem, trzeba prosić o tę samą rzecz. Trzeba, aby z dwóch serc wznosiła się do Boga jedna modlitwa. Bliskość fizyczna, choć nie tak konieczna, jest także bardzo pożyteczna. Wskazuje na to następny po zacytowanym wiersz Ewangelii mówiący, że racją, dla której wspólna modlitwa będzie zawsze wysłuchana, jest to, iż tam, gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię naszego Pana, tam On sam jest pośród nich.

Gdy więc chcemy wyprosić coś u Boga, starajmy się to czynić z możliwie jak największą liczbą dusz w jednej lub kilku grupach, modląc się z nimi głośno lub w milczeniu o tę samą rzecz. W takiej wspólnocie będzie Jezus i Bóg na pewno wysłucha zanoszonej modlitwy. W taki sposób trzeba postępować nie tylko w przypadku osobistych próśb, ale także szczególnie, gdy modlimy się o jakieś dobro wspólne. Tak należy postępować tym bardziej, im o większą chodzi sprawę, a już na pewno trzeba dołożyć wszelkich starań, gdy modlimy się za wszystkich ludzi, za Kościół święty, o nawrócenie grzeszników, w intencjach Ojca świętego, w końcu także w tych wszystkich istotnych potrzebach, które winny stanowić treść naszych modlitw, tak jak były treścią modlitw naszego Pana.

To właśnie wówczas, bardziej niż kiedykolwiek, trzeba nam się gromadzić w możliwie największej liczbie, by razem prosić Boga z całego serca, głośno lub w milczeniu, o wszystkie potrzebne światu łaski, te niezmierne łaski, które rozpalają nasze serce i serce naszego Pana, gdy widać, jak się rozlewają po ziemi. Starajmy się zatem gromadzić się jak najliczniej, żeby modlić się razem przez wiele godzin za wszystkich ludzi, w intencjach Ojca świętego (co obejmuje wszystkie intencje naszego Pana), o nawrócenie grzeszników itd. Niech wszystkie nasze dni wypełnia pięć do sześciu godzin wspólnej modlitwy, głośno lub w milczeniu, w tej samej intencji, by prosić Boga o te same rzeczy. Gdy nasze ciała zgromadzone są razem, niech nasze serca proszą o tę samą rzecz.

Tłumaczył Bolesław Dyduła SJ

 

opr. aw/aw

Copyright © by Wydawnictwo WAM

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/u_stop.html

*******************

Bł. Karol de Foucauld

Medytacje nad Psalmami

Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa, czerwiec 2007
ISBN: 978-83-7502-073-1

 

Spis treści
Wprowadzenie 5
Rękopis i jego wydanie. Rozważania psalmów i ksiąg prorockich 17
Chronologia aż do nawrócenia 20
Rozważania psalmów 31

Fragmenty książki

 

WPROWADZENIE

 

W kolekcji Dzieła duchowe ojca Karola de Foucauld, pod tytułem Któż może oprzeć się Bogu, Rozważania o Piśmie Świętym 1896-1898, Wydawnictwo Nouvelle Cité opublikowało w 1980 roku Medytacje nad Psalmami i Prorokami (1897), od strony 105 do 238. Wydanie obecne, które kończy i zamyka zbiór, jest czymś więcej niż tylko reedycją tych stron: to nowe dzieło, obejmujące całość rozważań nad Psalmami napisanych przez Karola de Foucauld, podczas gdy tom z 1980 roku zawierał jedynie ich część. Kilka linijek wyjaśnienia dodanych do tego Wprowadzenia rzuci światło na różnice w zawartość tej książki względem Któż może oprzeć się Bogu. Dodajmy, że przy okazji tego kompletnego wydania oryginalnego tekstu dokonano licznych porównań z rękopisem, by ściśle ustalić sposób pisania i argumentacji autora. To wystarcza, by uczynić z tej pracy nowy tom kolekcji Dzieła duchowe Ojca Karola de Foucauld.

Wybrany tytuł jest celowo krótszy od tytułu rękopisu, który brzmi: Méditations sur les psaumes et les prophetes (Medytacje nad Psalmami i Prorokami). Skoro brat Karol pozostawił rękopis w istocie nieukończonym, nawet jeśli chodzi o psalmy, i nie zajął się żadną z ksiąg prorockich, prościej i łatwiej jest mówić o Medytacjach nad Psalmami. Można zresztą zapytać, dlaczego Karol de Foucauld myślał o takim tytule, który obejmuje ważną część ksiąg starotestamentowych. Odpowiedź wydaje się następująca: w 1896 roku, w Staueli i Rzymie pisze on Medytacje nad Starym Testamentem; zaczyna od Księgi Rodzaju i zamierza uwzględnić kolejne Księgi Starego Testamentu, jedną po drugiej, ale pod koniec stycznia 1897 roku, otrzymawszy zezwolenie na opuszczenie zakonu trapistów, by pójść za osobistym powołaniem, przerywa te rozważania. W następne Zielone Święta, w Nazarecie, jako robotnik u klarysek, podejmuje znów rozważania o Biblii, ale wówczas nie pociągają go już księgi historyczne; za radą swojego kierownika duchowego ojca Huvelin, który pisze do niego 13 maja 1897 roku, skłania się ku innej części Starego Testamentu, tej, która zawiera Psalmy i księgi proroków. Porzuca więc rozpoczęty zeszyt o Starym Testamencie i otwiera nową serię rozważań. I tak jak pozostawił rozważania o Księdze Rodzaju i następnych księgach, po pewnym czasie przerwie swoje rozważania na Psalmie 116 i nigdy nie zajmie się Prorokami.

***

Chcąc właściwie usytuować te rozważania w ludzkim i duchowym doświadczeniu Karola de Foucauld, warto odwołać się do wydarzeń z jego życia w latach 1896 i 1897, przeczytać kilka zdań z jego pism lub korespondencji i przytoczyć listy otrzymane od jego kierownika duchowego. Przypomnijmy w porządku chronologicznym:

  • Projekt Kongregacji Małych Braci od Jezusa z 14 czerwca 1896 roku przewiduje, że jedynie księża odmawiają brewiarz; i to według obrządku rzymskiego, a nie benedyktyńskiego, jak to praktykują trapiści i wszyscy synowie świętego Benedykta. Dla nie-księży zastąpiono go adoracją Najświętszego Sakramentu, modlitwą słowną, odmawianiem różańca.
  • W jednym z pierwszych listów, jakie wysłał do niego jego kierownik duchowy w sprawie organizacji nowo rozpoczętego życia pustelnika w Nazarecie, brat Karol otrzymuje taką radę: „Czytaj to, co czytasz: Ewangelię, po- nadto Proroków, jeśli chcesz, i Żywoty świętych; uczyń swoim pokarmem również Psalmy, które dają tak żywy wyraz uczuciom, jakich doświadcza dusza zjednoczona z Bogiem lub ta, która go poszukuje”.
  • Kilka dni później w nowym liście kierownik duchowy dodaje: „Pisz swoje rozważania, to praktyka dobra sama w sobie, a dla ciebie ma tę szczególną korzyść, że uściśla sprawy i zatrzymuje umysł”.
  • 6 czerwca 1897 roku w święto Zielonych Świąt, posłuszny swojemu kierownikowi duchowemu, brat Karol rozpoczyna trzy zeszyty notatek i rozważań: zeszyt Notatek różnych, zeszyt Medytacji nad fragmentami Ewangelii Świętych odpowiadającymi piętnastu cnotom i nasz zeszyt Medytacji nad Psalmami i Prorokami. Jego rękopis, taki, jaki nam zostawił, składa się z 18 małych zeszytów składanego papieru listowego, pierwszy w kolorze niebieskim, o wymiarach 133 mm na 103 mm, następne białe 153 mm na 103 mm. Użyty atrament jest czarny lub fioletowy, nigdy zielony, co pozwala nam sądzić, że żadna z tych kartek nie została napisana po przybyciu brata Karola do Jerozolimy we wrześniu 1898 roku, gdzie zmienił kałamarz. Można więc uważać, że Medytacje nad Psalmami rozkładają się na czas nieco ponad roku od czerwca 1897 do lipca-sierpnia 1898 roku.
  • Odpowiadając na zaginiony list z 26 lipca, ojciec Huvelin pochwala porządek modlitwy i medytacji swojego penitenta: „Nie bądź zbyt skrępowany czy sztywny w twoim planie. Módl się, tak jak mówisz, za innych, i pozwól, by przenikał cię Duch Święty, usuń się, by uczynić dla Niego więcej miejsca, aby zajął wszelkie miejsce… Znikaj najbardziej jak to możliwe, przyjmuj tyle, ile On daje, pomagaj sobie książką, by Go szukać, kiedy szukać się pozwala. Psalmy, Ewangelie Święte to w istocie to, co możesz znaleźć najlepszego […]. Pochwalam więc w całej pełni, moje drogie dziecko, ten sposób modlitwy, o którym mówisz mi w swoim liście”.
  • W odpowiedzi na otrzymane rady brat Karol, oddając głos Jezusowi, pisze w Notatkach różnych notkę 6: „Rozważania na piśmie: prowadź je w wielkiej wolności ducha, pobożności i pokoju: pieczołowicie i bez pośpiechu, nie starając się za wszelką cenę skończyć rozważanie każdego dnia; prowadź je długie lub krótkie, podążając za łaską: czego nie zrobisz dziś, zrobisz jutro… To są modlitwy… Podążaj za łaską… Żarliwość i pokój. — Czytania: w niedziele i święta będziesz czytał wolno, bardzo wolno albo szybko, w Kościele, Ewangelie Święte, Psalmy albo Proroków, kiedy poczujesz, że nie chcę już, byś się modlił: będziesz czytał u mych stóp, ze mną, prosząc mnie, bym ci to objaśniał”. A w notce 14, jeśli chodzi o czytanie Pisma Świętego uściślono: „Pismo Święte, z którego nie należy czytać jednorazowo, przynajmniej wedle zwyczaju, długich fragmentów, ale najwyżej pół rozdziału lub jeden rozdział, którego fragmenty jednak należy czytać wiele razy w ciągu dnia i na podstawie którego należy prowadzić wszelkie nasze rozważania (biorąc zwykle za podstawę Ewangelie Święte lub czasem także Psalmy)”.
  • 15 października 1897 roku w święto świętej Teresy z Avila, której pisma czyta stale i z pożytkiem, rozpoczyna odprawianie oficjum. Pisał o tym w liście (zagubionym) do swojego kierownika duchowego, a ten w odpowiedzi z 16 października zapowiada wysłanie mu niebawem „benedyktyńskiego brewiarza, możliwie jak najbardziej zwięzłego”. Brat Karol rozumie więc, że należy powrócić do odmawiania Psalmów, tak jak to praktykował w swoich ćwiczeniach zakonnych. Rok później jego odniesienia będą raczej augustyńskie i przyjmie podział Psalmów według rzymskiej Liturgii Godzin.
  • W wigilię Wszystkich Świętych 1897 roku podejmuje codzienne zapisywanie Rozważań o świętach roku i rozpoczyna je w taki sposób: „Boże, ponieważ zgodnie z otrzymanym dziś, 31 października, listem od Ojca wzywasz mnie do podjęcia na nowo odmawiania brewiarza, co podjąłem, zakładając zgodę, dwa tygodnie temu, w święto drogiej mi świętej Teresy, zdaje mi się, że spodobałoby Ci się, gdybym każdego wieczoru robił krótkie rozważanie o święcie, którego oficjum będę odprawiał następnego dnia, po to, bym lepiej odmawiał Boże oficjum, modlitwę Kościoła”.
  • W rekolekcjach odprawionych w Nazarecie między 5 a 15 listopada 1897 roku, mamy wiele odniesień do modlitwy Psalmami, którą praktykowała Święta Rodzina, a którą poleca Kościół, i na którą składają się modlitwy śpiewane, zawierające modlitwę i rozważanie. Brat Karol, choć kocha oficjum kanoniczne, chce zastosować do jego odmawiania „metodę opartą, jak mówi ustami Jezusa, jedynie na Mojej miłości i podążaj za nią, nie obawiając się, że czasem jej uchybiasz”.

***

Uwzględniając te dane historyczne, które tworzą ogólny kontekst Medytacji nad Psalmami, można lepiej określić metodę medytacji brata Karola. Już w pierwszym rozważaniu zresztą, nim zajął się Psalmem 1, podaje swój plan: zacznie od poszukiwania w pierwszej części Psalmu, którą obrał za przedmiot rozważania, tego „w czym miłość Boga może nas najbardziej oświecić”, potem zastanowi się, „jaką naukę można z tego wyciągnąć”. Wcześniejsze cytaty pokazały nam, że według niego łączą się wzajemnie trzy poziomy modlitwy: lektura, rozważanie, modlitwa, i że swobodnie przechodzi od jednego do drugiego, wiedziony upodobaniem i porywem miłości do umiłowanego. Kiedy pisze po lekturze połowy Psalmu, trwa w rozważaniu i zamierza zakończyć modlitwą. Jednak pisząc rozważania, próbuje również wejść w bliski kontakt z tymi natchnionymi słowami, „przyswoić” je, jak to mówi przy okazji Psalmu 7, by uczynić z nich swoją codzienną modlitwę. Pragnie wreszcie, spisując te rozważania, wznieść się na wyżyny modlitwy Kościoła, co umożliwia mu przywrócona na nowo praktyka oficjum kanonicznego.

Gdy prowadzi swoje Medytacje nad Psalmami, biegnie liturgiczny czas Adwentu i Bożego Narodzenia. Brat Karol czuje się zatopiony w ”radości, w świętowaniu u stóp Jezusa”. Stwierdza to 1 lutego 1898 roku i mówi o tym swojemu kierownikowi duchowemu. Jego poprzedni list do ojca Huvelin z 16 stycznia 1898 roku mówił również o ”dniach rozkoszy”, gdy smakuje „te piękne Psalmy”, gdy po odmówieniu jutrzni rozważa „pisemnie, aż do Angelusa, Ewangelie Święte i Psalmy”. W Rozważaniach o świętach roku, które pisze w tym samym czasie, całe strony są poświęcone szczęściu owych godzin rozważań spędzonych przed tabernakulum albo przy żłóbku. Ponieważ można czasem przeczytać w obu seriach rozważań to, co napisał tego samego dnia, dobrze będzie odwołać się do Rozważań o świętach roku, by zrozumieć założenia duchowości Karola de Foucauld w Nazarecie.

Uważna lektura tych duchowych pism pozwoli odkryć również konkretne okoliczności towarzyszące ich zredagowaniu. W miarę czytania rozważań zauważymy, że różne są ich godziny i miejsca, co jest dowodem pewnej swobody pustelnika klarysek. Zobaczymy, że zamyśleń nad Psalmami nie cechuje absolutna codzienna regularność. Jeśli chodzi o pierwsze, to zaledwie jedno co drugi dzień, ponieważ 2 października jest dopiero przy czterdziestym ósmym, a zeszyt rozpoczął ponad sto dni temu.

Pozostaje pytanie: czy brat Karol prowadzi swoje rozważania w oparciu o łaciński tekst Wulgaty, będący wówczas oficjalnym tekstem psałterza liturgicznego, i gdy używa języka francuskiego, jest własnym tłumaczem, posługując się nawet czasem tu i ówdzie parafrazą? Czy też ma przed sobą przekład francuski, i który? W obecnym stanie badań nic nie zostało ostatecznie rozstrzygnięte.

***

Jeśli uznamy te redakcyjne szczegóły za mało znaczące i jeśli wolimy pójść dalej w głąb, by odnaleźć i przedstawić główne tematy duchowości Karola de Foucauld, to Medytacje nad Psalmami są pod tym względem szczególnie bogate. Absolutna wiara w Boga, rezygnacja z własnej woli i uległa miłość w odpowiedzi na dobrodziejstwa umiłowanego, jak najdłuższa obecność przed Najświętszym Sakramentem i czuły dialog z Oblubieńcem, pamięć na miłosierdzie Boże związana z historią ludzkich niewdzięczności, powołanie do życia nazaretańskiego i ”do naśladowania” Nauczyciela aż po poniżenie Męki, a potem radość Paschy, przywiązanie do Kościoła i nadzieja na jego chwalebne przeznaczenie pośród prób, modlitwa za całą ludzkość i wzgląd na ubogich, którzy są Jezusem, oto między innymi motywy zaznaczone w tekście znamiennymi podkreśleniami, które nadają rytm tej „lectio divina” Psałterza.

Karol de Foucauld dzieląc Psalm na dwie połowy, wykorzystując wiedzę swoich czasów, by usytuować go w tradycji żydowskiej i w chrześcijańskiej praktyce religijnej, następnie opisując to, co dzieje się w jego sercu i umyśle, nie zamierza skomplikować rozważanej lektury i wynikającej z niej modlitwy dygresjami egzegety czy teologa, choć czuje się, że jest przesiąknięty wykładami z Pisma Świętego i teologii, których słuchał w Akbes i w Rzymie, a które pogłębiał w swojej pustelni. To, co istotne dla niego w tych chwilach modlitwy, wiary i miłości, kiedy karmi się Ewangeliami, Psalmami, świętą Teresą z Avila i Żywotami świętych, to dać się pociągnąć „wonią” umiłowanego; mottem wszystkich jego rozważań spisanych w tych pierwszych miesiącach w Nazarecie są słowa: „Pociągnij nas! Za Tobą pobiegniemy do wonności olejków twoich” — słowa z Pieśni nad pieśniami, które możemy odnaleźć tak skomentowane jego piórem: „Staram się korzystać z tych łask, z tych słodyczy, z tego pokoju, z dobrego powietrza, jakim oddycham, z tej tak dobroczynnej samotności, z tej zdrowej atmosfery, gdzie, jak mi się zdaje jestem, by medytować, czytać, pozwolić się kształtować dobremu Bogu…”

Ewangeliczny klimat, w jakim dane było bratu Karolowi de Foucauld żyć i zdobywać formację do osobistej misji, jaka go czekała, bez wątpienia wciąż jeszcze przenika do nas z rozważań prowadzonych przez niego w Ziemi Świętej, a zwłaszcza z Medytacji nad Psalmami. To właśnie ów klimat, jeśli zechcemy go dostrzec pod naiwnymi czasem, a nawet zaskakującymi dla dzisiejszej wrażliwości akcentami, może pociągnąć nas do pójścia za Zbawicielem ludzi, naszym Bratem i Panem, za Jezusem.

MAURICE BOUVIER
Postulator procesu beatyfikacyjnego
Karola de Foucauld


(…)

43.

Ps 22,1-4. — Jak dobry jesteś, Boże, jak jesteś czuły, jak bardzo się starasz, że ośmielę się tak powiedzieć, pocieszyć nas i umocnić… Oto jeden z najsłodszych, najbardziej pocieszających, najbardziej krzepiących psalmów… O Duchu Święty, który go podyk- towałeś, jak bardzo jesteś Duchem Jezusa, tym Duchem, który każe Mu powtarzać nieustannie: „Nie lękajcie się… nie bójcie się… mój pokój zostawiam wam!”

Powtarzajmy często ten psalm, niech będzie on dla nas jednym ze środków pomocy w trudnościach, kiedy opanowuje nas pokusa zamętu, niepokoju. Oto pierwsza część: „Pan mną rządzi, i na niczym mi schodzić nie będzie”… Tak, pozwólmy Panu kierować nami, idźmy, gdzie On zechce, czyńmy to, czego od nas żąda, starajmy się, by w nas panował, nie przeszkadzajmy Jego działaniu… Czyńmy wszystko, by On mógł całkowicie nami kierować: zawsze, kiedy uważamy, że natchnienie pochodzi od Niego, idźmy za nim: w wątpliwościach zwracajmy się do naszego kierownika i róbmy to, co nam powie: dzięki tej absolutnej dobrej woli, dzięki jedynemu pragnieniu czynienia woli Jezusa i posłuszeństwu naszemu kierownikowi, Jego pośrednikowi, Bóg będzie nami kierował, będzie panował nad nami — i wówczas niczego nam nie zabraknie; bo On sam powiedział: „Szukajcie królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dane w obfitości”: to słowo nie przeminie, to wiekuista Prawda je wypowiedziała: jest ono przymierzem między Bogiem i ludźmi, przymierzem, przez które Bóg zobowiązał się dać tym, którzy próbują pozwolić, by On ich całkowicie prowadził, wszystko, czego potrzebują… „Na miejscu paszy, tam mnie postawił.” Tak, ten dobry Pasterz zna swoje owce i one Go znają, „On idzie przed nimi, jak sam powiedział, i prowadzi je na pastwiska”. Daje im, On, Pan wszechświata, dla którego wszystko jest proste, wszystko, czego potrzebują, aby nakarmić duszę i ciało… I daje im tutaj, w miejscu, do którego ich poprowadził, w każdym miejscu, do którego chciał, by szły… by szły, dokąd je kieruje, tam znajdą pastwiska, jakie im przygotował, te, których dla nich chce, te, które im przeznacza… Tak jak te pastwiska, które dałeś mi tu, w Nazarecie, Boże! Jaką wdzięczność jestem Ci winien! I jaką wiarę! Jak bardzo powinienem wierzyć, że dasz mi je wszędzie, obym tylko poszedł tam, gdzie chcesz, obym dał się Tobie prowadzić!… „Nad wodą posilenia wychował mię, duszę moją pokrzepił. Prowadził mię ścieżkami sprawiedliwości dla imienia swego.” Obym tylko pozwolił się Tobie prowadzić, Boże, wszystko obróci się na dobre dla mojej duszy, wszystko ją z Tobą zjednoczy, zwróci ją ku Tobie, wszystko przyczyni się do jej umocnienia w sprawiedliwości, w dobru, by oddawała cześć Twojemu imieniu… „Bo choćbym też chodził wpośród cienia śmierci, nie będę się bał zła, albowiem Ty jesteś ze mną.” Nawet wśród prześladowań, nieprzyjaciół, razów, ran, w agonii, nawet u wrót śmierci, nie ulęknę się, bo Ty jesteś, Panie: jesteś w łodzi: może się wydawać, że śpisz, ale jesteś: przyzwalasz na wszystko, co mi się przydarza, dla Twojej chwały i dla mojego dobra, które z Twojej woli na tym świecie jest nieodłączne od Twej chwały (bo chcesz, by właśnie dobro ludzi przynosiło Ci chwałę na tym świecie. „Chwałą mojego Ojca jest, byście przynieśli owoc obfity i byście byli moimi uczniami…”). Te prześladowania, cierpienia, męka, to męczeństwo są dla mnie największym dobrem, to łaska, to sposób, jaki mi ofiarujesz, by zdobyć niebo, by otoczyć Cię chwałą, by dać Ci dowód mojej miłości, by upodobnić moje życie i śmierć do Twojego życia i Twojej śmierci, by Cię naśladować, postępować za Tobą, iść za rękę z Tobą; a Ty jesteś tu, Ty, który mnie podtrzymujesz w tych walkach i który, choćby były najboleśniejsze, towarzyszysz mi swoją łaską, nie dopuszczając, by choć przez chwilę były one ponad moje siły; jesteś pomagając mi, wspierając mnie aż do ostatniej godziny i przyjmując moją duszę w tej ostatniej godzinie, gotowy przyciskać ją wiecznie do swojego boskiego serca, o Umiłowany, jeśli pozostanie wierna do końca; jeśli do końca, nawet w cieniu śmierci pozwoli się Tobie prowadzić, pozwoli Ci w sobie panować… Oby tak się stało za Twoją łaską, o umiłowany Panie Jezu. Amen, Amen.

 

102.

Ps 51,6-do końca. — Jak dobry jesteś, Boże! Twoje Serce używa wszelkich środków, by nas doprowadzić do nieba, gdzie chcesz, abyśmy wszyscy poszli… Po tym, jak odmalowałeś człowiekowi nieszczęście niegodziwca i starałeś się przyciągnąć go do siebie przez bojaźń, pokazujesz mu szczęście sprawiedliwego i starasz się przyciągnąć go do siebie przez nadzieję… Jak dobry jesteś, używając w ten sposób to tego, to innego sposobu i próbując tylu dróg, by nas do siebie doprowadzić!… Jak dobry jesteś, dobry Pasterzu, że przemierzasz tyle ścieżek, by przyprowadzić do siebie Twoje zagubione owce!

Miejmy ten zapał dusz, jaki ożywia boskiego Pasterza. Mali Bracia od Jezusa, miejmy Jego ducha. Jeśli On kocha tyle dusz, jak bardzo my powinniśmy je kochać, my, którzy powinniśmy, już przez to, że Go kochamy, dzielić wszystkie Jego uczucia; a ponieważ jest doskonały, dzielić wszystkie Jego myśli. Starajmy się więc zdobywać dla Niego dusze, przyczyniać się do podnoszenia grzeszników, do utwierdzania sprawiedliwych. Czyńmy to środkami, jakich Jezus od nas oczekuje, zgodnie z naszym stanem; używajmy tylko tych środków: możemy czynić dobro jedynie pod warunkiem, że postępujemy posłusznie: posłuszni Jezusowi, którego wola objawia się przez Ewangelię, przez prawy rozum, przez Kościół, naszego kierownika, naszego przełożonego… I aby świadczyć dobro duszom, zaangażujmy całe nasze serce, tak jak Jezus zaangażował swoje, a kiedy Bóg chce, byśmy byli z bliźnim, nie zapominajmy, że jednym ze sposobów świadczenia mu dobra jest radowanie się z radosnymi, smucenie się ze smutnymi, „by wszystkich zdobyć dla Boga”. Nie zapominajmy też, że nie trzeba myśleć, iż można doprowadzić wszystkie dusze do Boga tą samą drogą, ani chcieć prowadzić je wszystkie drogą, jaką Bóg wytyczył nam samym; pamiętajmy, że dusze są różne i że za przykładem Boga z tego psalmu trzeba pociągać jedną taką drogą, a drugą inną, prowadzić jedną w taki sposób, a drugą inaczej, każdą według tego, co Bóg w niej złożył… byłoby szaleństwem mieć tylko jedyną drogę i chcieć je wszystkie nią przeprowadzić: trzeba je badać i pozwolić każdej iść do Boga drogą, na którą Bóg je powołuje.

 

 

194.

Ps 97,6-do końca. — Boże, jak dobry jesteś, zachęcając nas do radości; i to nie tylko zachęcając, ale i ukazując nam tak wielkie, tak potężne jej powody, że przymuszają nas one do trwania w radości w takim samym stopniu, w jakim Cię kochamy… Powodem radości, jaki przedstawiasz, jest Twoje własne szczęście: im bardziej Cię kochamy, tym żarliwiej pragniemy Twojego dobra, tym bardziej w Tobie, a nie w nas samych pokładamy radość i nasze życie, tym głębiej radujemy się Twoim szczęściem. W niebie Twoje szczęście jest największą radością wybranych: to od nas zależy, czy będziemy korzystać w dużej części z tego niebiańskiego szczęścia już w tym życiu, jeśli kochamy Cię dostatecznie, by wyjść z nas samych i złożyć całą naszą radość w Tobie. Jeśli w Tobie złożymy całą radość, będziemy szczęśliwi od chwili, w której to uczynimy, już na tej ziemi! Jeśli nie złożymy całej radości w Tobie, nie będziemy w pełni szczęśliwi nawet w niebie. Jak dobry jesteś, Boże, wzywając nas już na tym świecie do takiego szczęścia, do tak wielkiej doskonałości, do tak ścisłego zjednoczenia z Tobą, i skłaniając nas do tego w tak żarliwych słowach! Jak jesteś dobry!

„Wykrzykujcie Panu wszystka ziemio! Śpiewajcie i weselcie się i grajcie! Grajcie Panu na cytrze, na cytrze i głosem psalmu, na puzonach i na kornetach głośnych! Wykrzykujcie przed obliczem Króla Pana! — Niech się poruszy morze i pełność jego, okrąg ziemi, i mieszkający na nim. Rzeki będą klaskać rękami, góry społem będą się weselić przed obliczem Pana, bo przyszedł sądzić ziemię. Będzie sądził świat w sprawiedliwości i narody w prawości”… Te słowa są proroctwem mesjańskim; zapowiadają ostatnie przyjście Jezusa, naszego Pana, na końcu świata, by sądzić wszystkich ludzi. Ukazują nam kataklizmy przyrody, które będą towarzyszyć temu przyjściu. Wzywają nas do wielkiej radości na myśl o chwale, jaka będzie towarzyszyć przyjściu Pana. Radujmy się z chwały, nieskończonego szczęścia naszego Umiłowanego, naszego Oblubieńca, naszej Miłości, naszego Wszystkiego naszych serc, naszego Stworzyciela, naszego Zbawiciela, naszego Boga. Cieszmy się, że Bóg jest Bogiem. Kiedy zrozumiemy te słowa i będziemy je urzeczywistniać, kiedy opuścimy siebie samych i wszelkie stworzenie tak bardzo, by żyć całkowicie w Bogu, kiedy uwolnimy się od miłości nas samych i innych stworzeń tak bardzo, że pozostanie w nas miejsce jedynie na miłość Boga, będziemy mogli w każdej godzinie cieszyć się, że Bóg jest Bogiem, znajdować w tym, jak aniołowie, stały, doskonały, nieskończony powód szczęścia w niebie, i wówczas, na ile to możliwe dla śmiertelników, ziemia stanie się dla nas niebem. Oderwijmy się od wszystkiego i od nas samych, a żyjąc tylko w Bogu, zapominając o wszelkim stworzeniu, radujmy się, że Bóg jest Bogiem:

Chcę dla wszystkiego

Umierać coraz bardziej

By w moim sercu spoczął

Jezus! Jezus!

 

opr. mg/mg

Copyright © by Wydawnictwo Księży Marianów

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/M/MR/wkm_defoulcauld_ps1.html

***************

Bł. Karol de Foucauld, Miłość bliźniego, tłum. Bolesław Dyduła SJ, “Życie Duchowe”, 53/2008, s. 93-96

Karol de Foucauld: “Nasz brat jest niesprawiedliwy: pozwólmy mu dopełnić tej niesprawiedliwości”

Trzeba być miłosiernym, nachylać swoje serce ku każdej nędzy, zarówno cielesnej, jak i nadprzyrodzonej przede wszystkim duchowej. Choroby duszy są bowiem nieskończenie poważniejsze niż choroby ciała, ponieważ zagrażają odkupionemu przez Chrystusa wiecznemu życiu i szczęściu człowieka, i to nie na kilka lat, ale na całą wieczność” – pisał Bł. Karol de Foucauld.

http://www.fronda.pl/a/karol-de-foucauld-quotnasz-brat-jest-niesprawiedliwy-pozwolmy-mu-dopelnic-tej-niesprawiedliwosciquot,14075.html

******************

Karol de Foucauld

Cytaty …

“Niech jedynym naszym skarbem będzie Bóg, niech nasze serce będzie w całości skierowane ku Bogu, całe w Bogu, całe dla Boga …, dla Niego samego.  Bądźmy wyzuci ze wszystkiego, wszystkiego, wszelkiego stworzenia, wyzbyci nawet dóbr duchowych, nawet łask Bożych, opróżnieni ze wszystkiego …, by móc być całkowicie pełnymi Boga (…) On ma prawo do wszystkiego, do całego naszego serca: zachowajmy je całe, w całości dla Niego samego “

( Mały Brat Jezusa 89 )

Panie Jezu, jak szybko stanie się ubogim ten, kto kochając Ciebie całym sercem nie będzie mógł znieść, że jest bogatszy od swego Umiłowanego!…

Panie Jezu, tak szybko stanie się ubogim ten, kto rozważając, że to, co czyni się jednemu z najmniejszych czyni się Tobie, będzie zaradzał wszystkim biedom wokół siebie…! Jak szybko zostanie ubogim ten, kto z wiarą przyjmuje Twoje słowa: >>jeśli chcesz być doskonały, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim …, błogosławieni ubodzy (…)

Boże mój, nie wiem, jak to możliwe dla niektórych dusz widzieć Cię ubogim i dobrowolnie pozostać bogatymi, wiedzieć, że się jest o wiele możniejszym od swego Mistrza, od swego Umiłowanego, nie chcieć upodobnić się do Ciebie we wszystkim , co tylko od nich zależy, a szczególnie w Twoim uniżeniu; chciałbym bardzo, mój Boże, aby Cię te dusze umiłowały lecz myślę, że ich miłości czegoś brakuje i w każdym razie ja nie mogę kochać bez tej potrzeby przemożnej potrzeby zjednoczenia, upodobania (…)

Być bogatym, żyć wygodnie i spokojnie z mojego majątku kiedy Ty byłeś ubogi, w niewygodach z trudem utrzymując się z ciężkiej pracy ! Jeśli o mnie chodzi, nie mogę mój Boże …,nie mogę tak kochać

( Ostatnie miejsce 174-175 )

W duchu wyrzec się wszystkiego, sercem od wszystkiego się uwolnić być ubogim duchem wolnym od przywiązań to absolutnie nieodzowne aby być uczniem Jezusa

( Mały Brat Jezusa 92 )

Módlmy się z prostotą Jezusa, z Jego mocą Jego umiłowaniem do Boga i człowieka … Bardzo módlmy się za wszystkich, bo wszyscy są “w sercu Jezusa”. 

( Duch Jezusa 108 )

Jak Ojciec żyje w Synu poprzez miłość, podobnie i my powinniśmy żyć w każdym człowieku dzięki miłości do niego…, i do tego stopnia winniśmy każdego kochać, by miłością żyć w nim, a nie w samym sobie (…) Niech W NAS będą jedno, niech nasza miłość do Boga będzie aż tak ze wszystkimi jednoczącą

( Mały brat Jezusa 120-121 )

Jeśli jest we mnie jakaś myśl przeciwna miłości należnej bliźniemu, jest to myśl przeciw samemu naszemu Panu, ponieważ mówił On : cokolwiek czynisz jednemu z tych małych, Mnie czynisz

( Ostatnie miejsce 256 )

Modlić się, to mówić do Boga: modlić się to wychwalać Boga; modlić się, to mówić Bogu, że się Go kocha; modlić się, to kontemplować Boga; modlić się, to duchem i sercem być przywiązanym do Boga modlić się, to prosić Boga o przebaczenie; modlić się, to wzywać Boga na pomoc; modlić się; to prosić Boga o świętość i zbawienie dla siebie i innych ludzi ……

Miłość wymaga jednak powiedzenia, że się kocha, powtarzanego we wszystkich formach, potrzebuje wielbić tego, kogo się kocha, ciągle i bez miary. Modlitwa jest więc nieodłączna od naszej miłości do tego stopnia, że stanie się jej miarą ….

( Duch Jezusa 76-77 )

Im mocniej obejmujemy krzyż, tym ściślej lgniemy do przybitego doń Jezusa

( Krzyczeć Ewangelię 43 )

Żyć dzisiaj tak, jakbym wieczorem miał umrzeć jako męczennik

( 1902 Sam z Bogiem 113 )

Jezus mówi: Moje Serce jest skrótem religii: Serce, którego widok przypomina o miłości, jaką Bóg ma dla was i tej jaką powinniście Mu oddać … Chce On, byście Go posiedli na wieki, byście zostali w Niego przemienieni i w pewnym sensie przebóstwieni : oto jest miłość Boga do was, nieskończona poprzez nieskończone dobro, którego dla was pragnie, miłość przypominana przez moje Serce (…) Cała religia wyraża się w słowie miłość miłosierdzie

( Duch Jezusa 261 )

Jesteś tu, Panie Jezu … Jak jesteś blisko, mój Boże! mój Zbawicielu! mój Jezu, mój Bracie, mój Oblubieńcze, mój Umiłowany! (…) To wielki absurd, jeśli wydaje się nam, że istnieje coś lepszego dla Jego chwały, niż przyjść do Jego stóp. Kochajmy Go możliwie najbardziej, oto cała nasza powinność teraz i w wieczności… Kiedy się kocha, czyż nie uważa się za dobrze, doskonale wykorzystany cały czas, spędzony z osobą kochaną ? Czyż nie jest to czas najlepiej użyty, oprócz tego, gdy chęć, dobro kochanej istoty wzywa nas gdzie indziej ?

( 1897 Ostatnie miejsce 81- 83 )

Oto moje Ciało…, oto moja Krew (Mt 26,26-28) Jak bardzo ta nieskończona łaska Świętej Eucharystii powinna skłaniać nas do ukochania Boga tak dobrego, Boga tak nam bliskiego, Boga z nami, tak bardzo w nas, to piękno i najwyższa doskonałość dająca się nam,  wstępująca w nas, nie sposób wyjaśniać to do głębi oczywiste…

Jak łagodnymi, dobrymi dla wszystkich powinna nas czynić Święta Eucharystia, to wydaje się równoznaczne: czyż język, który dotykał Boga będzie mówił coś innego, niż słowa godne Bożej miłości, czy dusza, która przyjęła Boga wyda myśli, które nie byłyby zgodne z Bożą dobrocią, czy ciało, w którym przebywał Bóg, będzie spełniać uczynki niegodne wyrozumiałości swego boskiego Mieszkańca? Czyż ta istota, którą Bóg uczynił swoim mieszkaniem, swoją świątynią, nie powinna być przepełniona dobrocią niebiańskiego Gościa ?

( 1897 Do moich najmniejszych braci 93-94 )

Najświętsze Serce Jezusa, dziękuje żeś mi dało, w cierpieniu za mnie dowód Twojej miłości, że odtąd jestem przynaglony do niewzruszonego zaufania Twojej miłości, do nieskończonej nadziei… Jakie by nie były moje niewierności, niewdzięczności, egoizm, opieszałość, …. jakie by nie były moje winy wobec Ciebie, o Serce Jezusa, doświadczywszy dowodów Twojej miłości, będę w nią zawsze wierzyć, w miłość stałą, wierną, niezachwianą mimo moich niewierności .

Zawsze będę wierzyć, że trzeba mi tylko powracać do Ciebie, by Cię spotkać gotowym do przebaczeni, do przyjęcia mnie, jak ojciec przyjął marnotrawnego syna … gotowym do pomagania mi – z mocą Bożą i pragnieniem większym, niż mogło by mieć najgorętsze serce ludzkie – bym odtąd w każdej chwili życia takim był i to czynił, co Tobie podoba się najbardziej … O Serce Jezusa, dzięki Ci!

( Duch Jezusa 179 – 180 )

Bóg wiedzie nas tak zaskakującymi drogami ! Jakże byłem od sześciu miesięcy prowadzony, przerzucany, Staoueli, Rzym, a teraz nieznane. Jesteśmy suchym liściem, pyłkiem, bańką mydlaną Bądźmy tylko wiernymi i dajmy się prowadzić z wielką miłością i posłuszeństwem tam gdzie, popycha nas wola Boża …, aż po ostatni powiew tego błogosławionego wiatru, który zaniesie nas do nieba

( Listy do moich braci trapistów 153 )

I skłoniwszy głowę, wyzionął ducha ( J 19,30 ) Mój Panie Jezu, umarłeś i to za nas!… Gdybyśmy rzeczywiście w to uwierzyli, jakże zapragnęliśmy umrzeć, umrzeć śmiercią męczeńską (…) Tym, czego od ludzi możemy doznać najdotkliwiej, jest unicestwienie nas w wielkich udrękach, a taka śmierć, przyjęta w zgodzie z Twoją wolą i miłością jest łaską doskonałą… po trzykroć błogosławionym naśladowaniem Ciebie mój boski Jezu… 

Z jakiegokolwiek powodu by nas zabito, jeśli w duszy przyjmujemy śmierć niesprawiedliwą i okrutną jako błogosławiony dar z Twojej ręki, jeśli dziękujemy Ci za nią jako za słodką łaskę… jeśli ofiarujemy ją Tobie jako dar najlepszej woli, jeśli bez oporu przyjmujemy Twoje słowo i Twój przykład wówczas jaki by nie był powód, dla którego się nas zabije umrzemy z czystą miłością, a śmierć nasza będzie dla Ciebie ofiarą o miłej woni i jeżeli nawet nie będzie to męczeństwo dosłowne w oczach ludzkich, będzie nim w Twoich oczach, stając się najdoskonalszym obrazem Twojej śmierci …. Bo o ile nawet w tym wypadku nie oddaliśmy krwi za wiarę, całym sercem ofiarowaliśmy ją i wylali dla Twojej miłości

( 1898 Wobec Boga jedynego 193-194 )

Kiedy prześladowanie, myśl o bliskim męczeństwie, choroba, wreszcie wizja śmierci pukają do drzwi, niech nasze pragnienie wyniszczenia, by widzieć Jezusa rozpala się, jak ogień, który po dorzuceniu drzewa płonie wyżej i jaśniej. Prześladowanie, choroba, niebezpieczeństwo są dla nas jak dźwięk zegara, który każdym wybiciem godziny wydobywał drżenie radości św. Teresy: >> Już o godzinę krótsze oddzielenie od Jezusa << jest wezwaniem : >> Oto Oblubieniec nadchodzi << jest nadzieją, że już niedługo będziemy na zawsze z Nim zjednoczeni, nie mogąc nigdy więcej ani Go obrazić, ani Mu się nie podobać, ani przestać, Go kochać i wielbić…, (zjednoczeni) z Tym, którego kochamy jedyną miłością, który jest całym naszym życiem, całym pragnieniem, całym dobrem, całą naszą miłością ….

( 1902 Reguła i Dyrektorium 309 )

http://www.tmoch.net/lew/karol.htm

***************************************************************************************************************************************

Bł. Jan Ruusbroec

Teksty

 

Droga do Boga

Trzecia droga jest nadprzyrodzona, boska. Tu Duch Święty czyli Miłość Boża porusza duszę w siedmioraki sposób. Te siedem sposobów, zwanych siedmioma darami, opisanymi przez Izajasza, to jakby siedem głównych cnót, początek i koniec wszystkich cnót.

 

Duch Święty jest podobny do żywego źródła, z którego tryska siedem żył, tworzących siedem żywych strumieni. Przepływając królestwo duszy, przenikają do jej dna i w różny sposób przynoszą jej płodność. Duch Święty to niezmierzona szczodrość, jasność i ogień, który zapala te siedem darów. Płoną i świecą w czystym umyśle duszy jak siedem lamp przed tronem najwyższego Majestatu. Duch Święty, Boża Miłość, wiecznie jasne słońce wysyłają siedem jasno świecących promieni, które oświecają i czynią płodnym królestwo duszy. Te siedem darów można porównać do siedmiu planet, umieszczonych w czystym umyśle jak na firmamencie, by rządziły królestwem duszy i porządkowały je w Bożej miłości. Podobne też są do siedmiu (pukli) włosów, zdobiących głowę silnego Samsona, czyli wolną wolę miłującej duszy. Dzięki nim jest pełna łaski Bożej, siły i mądrości przeciw wszelkiej wadzie, dlatego szatan pragnie je odciąć. Te siedem darów to siedem sposobów działania Ducha Świętego w duszy, którymi ją zdobi, porządkuje, upodabnia do Siebie i doprowadza do wiecznego rozkoszowania się Nim[1].

 

Boskie podobieństwo

Człowiek pełen miłości i dobroci jest podobny do Boga w Jego boskiej i ludzkiej naturze. W swej boskiej naturze jest tak łaskawy i dobry, że zlewa wszystkie dary na człowieka, który Go dotknie. Jest pełen współczucia i szczodrości, gdyż stworzył i dał niebo i ziemię z wszystkimi stworzeniami na niej, by służyły człowiekowi, żądając w zamian wierności. Obiecał mu dać Siebie samego ku niepojętej radości, byle się człowiek zwrócił ku Niemu. On cierpliwie czeka na powrót człowieka i bardzo łagodnie znosi przeróżne złości i nieprawości ludzi. Chrystus jako człowiek był i jest bardzo dobry i łagodny w całym swym postępowaniu wobec ludzi. Pełen współczucia płakał nad miastem i mieszkańcami Jerozolimy z powodu czekającej ich zguby, choć byli Jego wrogami. Współczując Marii Magdalenie i Marcie płakał u grobu ich brata. Współczuł wdowie i tłumowi za bramą miasta, gdzie wskrzesił młodzieńca. Był i jest pełen miłości i miłosierdzia dla wszystkich, którzy ich pragną. Z miłości nakarmił rzeszę pięciu tysięcy ludzi pięcioma chlebami jęczmiennymi i dwiema rybami. W swej miłości i miłosierdziu nigdy nie opuścił i nie opuści człowieka w żadnej potrzebie, jeśli ten potrafi Mu zaufać. Znosił też bardzo cierpliwie wszystkie swoje cierpienia, opuszczony przez Ojca i przyjaciół. Aż do śmierci znosił wszystkie niedole z zaparciem się swej cielesnej natury[2].

Człowiek pełen boskiej wiedzy i rozsądku jest podobny do Boga w Jego boskiej i ludzkiej naturze. W boskiej naturze, gdyż zwraca swą wieczną wiedzę i rozsądek ku stworzeniom; patrzy, zdobi i porządkuje niebo, ziemię i wszystko, co w nich jest, zgodnie z prawdziwym rozsądkiem i potrzebą każdego stworzenia. Bóg odpowiada człowiekowi w całym jego działaniu i w całym życiu w sposób zależny od jego związku z Bogiem. Oświeca też człowieka wewnętrznie i zewnętrznie na wszelki sposób, zgodnie z jego zdolnością odbioru. Chrystus jako człowiek pełen był boskiej wiedzy i rozsądku. W całym swym życiu i działalności przejawiał prawdziwy rozsądek[3].

 

Duchowe rodzenie Syna

Dotknięcie duszy i zrodzenie Syna, wiecznej Mądrości, rozjaśnia i oświeca rozum szczególną jasnością, jasnym światłem dla intelektu duszy. To światło daje mądrość Boża, by oświecić, podnieść i upodobnić intelekt duszy. Rozum otrzymuje to światło i to oświecenie tak często, jak często się wznosi i żarem swego pragnienia przenika w jedność. Teraz oświecony rozum bardzo chciałby wiedzieć, co mu nie pozwala trwać w tak przyjemnej jedności, skąd pochodzi dotknięcie i czym ono jest. Uważniej bada sprawę i na dnie ducha znajduje jakby żyłę żywego źródła, tryskającą z żywego, płodnego podłoża. Podłożem jest jedność Boża i źródło Osób, zarazem początek duszy, gdyż ona jest płodna, jest początkiem i kresem wszystkich stworzeń, tryskającą arterią. Ten dotyk jest tak cudowny, tak przyjemny dla intelektu, a dla woli tak miły i szczególnie pożądany, że zniecierpliwiona dusza wpada w burzę miłości i wielkie pragnienie. Znów więc bada, co jej przeszkadza, że nie może trwać w Bogu ani w sobie samej. Chce więc znów obejrzeć królestwo swej duszy od góry do dołu, wówczas rozum staje się szczególnie bystry. Ogląda ten szczyt, gdzie wrócił do jedności jej ducha, a skąd wynikają, biorą początek i gdzie wracają do jedności trzy wyższe władze. W tym szczycie duszy odczuwa się dotyk, tryskającą arterię boskiego źródła. Ta jest iskrą duszy i źródłem, gdzie są dawane wszystkie boskie dary stosownie do godności i postępu w cnotach. Na tym jednak stopniu nie poznaje się jej, poza tym, że się czuje miłosny niepokój w iskrze duszy. Ci, którzy wiodą życie czynne, nie doznają tego w taki wzniosły sposób, mimo to cała ich dobra wola i cała ich miłość, i wszystkie ich cnoty w tej iskrze otrzymują i zachowują życie. Brak tak wzniosłego odczuwania wynika z ich niskiego poziomu w królestwie duszy i pragnienia, gdyż ten boski dotyk, to obecność Boga u szczytu duszy. Jeśli dusza to pojmuje i czuje, wówczas wie, że chodzi tylko o stworzenie, a jeśli nie może pojąć, to znaczy, że Bóg jest i to budzi niepokój. Ta dusza zawsze pozostaje w jedności swego ducha, udziela się na zewnątrz przez działanie jej władz, lecz pozostaje w jedności ducha, gdy chodzi o podłoże jej władz. Bardzo by jednak chciała poprzez jedność pójść za tą miodową arterią, by znaleźć żywe źródło, skąd ona wypływa. Im bardziej jednak pragnie, tym bardziej wzrasta niecierpliwość i burza miłości. Pragnienie bowiem stworzenia nie może dosięgnąć Boga, gdyż działa w sposób ograniczony pod wpływem stworzonego światła i naturalnej miłości, dlatego na tym stopniu zawsze jest opanowane miłosnym żarem, jest to szlachetność i wielkie podobieństwo do Trójcy[4].

Po raz czwarty pokazuje Bóg szlachetnym swe królestwo w świetle łaski lub chwały. Przekracza to dane zmysłów, światła naturalnego, i to, czego się można nauczyć w Piśmie świętym, nie jest jednak przeciwne Pismu świętemu. Dobro bowiem i rozkosz, jakie Bóg ukazuje swym przyjaciołom w tym świetle, nie może być poznane z Pisma świętego i nikt nie potrafi ich tak doskonale, z takim uczuciem opisać, jak Bóg ukazuje miłującym duchom. To królestwo ukazane miłującym duchom jest owocem i smakiem wszystkich cnót, jest pokarmem aniołów, świętych i wszystkich dobrych ludzi. Jeśli wielu dobrych ludzi pełni akty cnót bez cnoty czyli bez miłości Bożej, to jednak nie kosztują oni owocu cnoty. Inni pełnią uczynki cnotliwe i choć odznaczają się miłosierdziem i mają miłość Bożą, to jednak nie są dość oświeceni, żeby móc kosztować owocu w taki sposób, jak mówiliśmy. Kto chce oglądać to królestwo i kosztować jego owocu, musi zostać przez Boga umieszczony w środku królestwa jego duszy, u szczytu jego ducha – między życiem kontemplacyjnym, trwającym w nadistocie, a udzielającym się na zewnątrz życiem czynnym. O działaniu i o kontemplacji już była mowa.

Porozmawiamy teraz o cnocie w świetle łaski i w świetle chwały, wszystkie bowiem czyny cnót i ćwiczenia zewnętrzne skończą się, lecz ich owoc ma trwać na wieki, być naszym pokarmem i napojem. Sześć rodzajów owoców i odczuwanego smaku jest pokazanych tym ludziom, którzy oddają się działaniu i kierują swój umysł ku sprawom zewnętrznym, tak w świetle łaski jak i w świetle chwały – niejednakowo jednak odczuwają smak w łasce i w chwale. Pierwszym owocem i pierwszym smakiem, który muszą mieć wszyscy mający przyjść do nieba, a teraz kosztują go wszyscy zbawieni u Boga, jest duch uniżony przed wzniosłą potęgą Boga. Każdemu człowiekowi chcącemu się zbawić potrzebne jest pokorne posłuszeństwo przykazaniom i zakazom. Drugim owocem jest czuć się zdecydowanie gotowym udzielać się hojnie, w sądzeniu być łaskawym a cierpliwym i łagodnym w znoszeniu dolegliwości. Trzecim owocem jest, jako swoją istotę, odczuć i poznać uniżone, pokorne poddanie, hojność i cierpliwą łagodność. To są owoce czynnego życia. Czwartym owocem jest uczuciowa, wzniesiona ku Bogu miłość duszą i ciałem, i wszystkimi siłami oraz doświadczenie pragnienia, żeby on sam i wszystkie stworzenia, które Bóg skierował ku swej chwale i czci, spełniły to, na ile je tylko stać wewnętrznie i zewnętrznie. To jest serdeczne pragnienie człowieka, a jeśli inni w tym zawodzą, odczuwa żal, który trudno zapomnieć. Piątym owocem wiecznego królestwa jest odczuwanie miłosnego niepokoju, powstającego bez przerwy pod wpływem dotknięcia z góry, i zawsze pragnącego zjednoczenia z Kochanym. Zawsze też musi spełniać akty wszystkich cnót. To jest właściwa mu szlachetność. Szóstym owocem królestwa jest jasny ogląd tych wszystkich owoców i doznawanie tych wszystkich uczuć. Taki człowiek ogląda zmysłowe królestwo, jakim jest teraz i jakim będzie w wieczności. Widzi też to naturalne królestwo, tak jak Bóg stworzył i ozdobił w sposób naturalny i nadnaturalny oraz ozdobi w chwale. Patrzy na wszystkich chwalebnych aniołów i świętych, jak chwaląc Boga wpływają w Niego i wypływają. Patrzy na szczodrość Boga, główną przyczynę wszelkiej cnoty i wszelkich doznań, jak udziela Siebie i wszystkich darów. Wywołuje to w człowieku intensywną chęć upodobnienia się do Boga i zjednoczenia z Nim w wiecznej rozkoszy. Takie są owoce życia pragnieniem Boga[5].

Uprzedzającą łaskę mają wszyscy ludzie bez wyjątku: poganie i żydzi, dobrzy i źli. Dzięki swej powszechnej miłości ku wszystkim ludziom Bóg kazał głosić i objawiać po wszystkie krańce ziemi swe imię i zbawienie ludzkiej natury. Kto chce, ten może się nawrócić. Wszystkie sakramenty, chrzest i inne, są do dyspozycji wszystkich ludzi, którzy chcą je przyjąć. Zależnie od potrzeby. Bóg chce wszystkich zbawić, a nikogo nie zgubić. W dniu sądu nikt nie będzie mógł skarżyć się, że nie dość uczyniono dla niego, by się nawrócił. Bóg jest jasnością i światłem wspólnym dla wszystkich, oświeca niebo i ziemię, i każdego według jego potrzeby; i godności. Choć Bóg się udziela wszystkim, a słońce oświeca wszystkie drzewa, niektóre jednak drzewa nie przynoszą owocu, niektóre zaś rodzą dziki owoc, niezbyt użyteczny ludziom. Zwykło się więc obcinać te drzewa i szczepić zrazy z drzew rodzących owoce by dawały dobry owoc, smaczny i pożyteczny dla człowieka. Płodny zraz, pochodzący z żywego raju wiecznego królestwa, to światło łaski Bożej. Żaden czyn nie może być dobry, smaczny lub pożyteczny dla człowieka, jeśli nie wyrósł z tego zrazu. Ten zraz łaski Bożej, która sprawia, że człowiek podoba się Bogu, dzięki której zasługuje na życie wieczne, jest wszystkim ludziom oferowany, ale nie wszystkim zostaje wszczepiony. Nie chcąc bowiem odciąć dzikich gałęzi swego drzewa – niewiary czy przewrotnej woli, nieposłusznej Bożym przykazaniom. Wszczepienie tego zrazu łaski Bożej w naszą duszę zależy od trzech warunków: uprzedzającej łaski Bożej, zwrotu wolnej woli [ku Bogu] i czystego sumienia. Uprzedzająca łaska pobudza wszystkich ludzi, gdyż Bóg ją daje wszystkim. Nie wszyscy jednak ludzie dokonują zwrotu wolnej woli i oczyszczają swe sumienie, dlatego brak im łaski Bożej, przez którą mogliby zasłużyć na życie wieczne. Chrystus mówi w was: „Wyjdźcie”. Trzeba wyjść w trojaki sposób. Musimy wyjść ku Bogu, ku nam samym i ku naszym bliźnim, a musi się to dokonać przez miłość i sprawiedliwość. Miłość bowiem zawsze dąży w górę, ku królestwu Bożemu, którym jest sam Bóg. On jest źródłem, z którego ona bezpośrednio wypłynęła, a dzięki zjednoczeniu trwa w Nim. Sprawiedliwość, która pochodzi z miłości, chce realizować obyczaje i cnoty, stosowane i zaszczytne dla królestwa Bożego, to jest dla duszy. Te dwie cnoty: miłość i sprawiedliwość, zakładają fundament w królestwie duszy, w którym Bóg ma mieszkać, a tym fundamentem jest pokora. Te trzy cnoty dźwigają cały ciężar i strukturę wszystkich cnót t i wszelkiej szlachetności. Miłość zawsze utrzymuje człowieka przed niezgłębioną dobrocią Boga, z której wypływa, by żył ku czci Boga, wytrwał i postępował we wszystkich cnotach i prawdziwej pokorze. Sprawiedliwość trzyma człowieka przed wieczną prawdą Boga, by był otwarty na prawd, został oświecony i bezbłędne prowadził wszystkie cnoty ku doskonałości. Pokora zaś utrzymuje stale człowieka przed wzniosłym majestatem Boga, by zawsze pozostał mały i niski, zaufał Bogu, a nie polegał na sobie. W taki sposób ma człowiek trwać przed Bogiem, by zawsze postępował w nowych cnotach[6].

Chrystus daje nam Siebie w tym darze w potrójny sposób. Daje nam swe Ciało i Krew i swe cielesne życie, uwielbione, pełne radości i słodyczy. Daje nam swego ducha z wyższymi władzami, pełnego chwały i darów, prawdy i sprawiedliwości. Daje nam swoją Osobę z jej boską jasnością, która podnosi Jego ducha i wszystkie oświecone duchy ku wzniosłej, rozkosznej jedności. Chrystus chce, byśmy Go wspominali, ilekroć konsekrujemy Jego Ciało, ofiarujemy i przyjmujemy[7].

Chrystus zawsze przychodzi do nas przez łaskę i różnorodne dary. My idziemy do Niego przez cnoty i różne ćwiczenia. Im bardziej wewnętrzne dary On daje i subtelniej porusza, tym bardziej wewnętrzne ćwiczenia podejmuje nasz duch, daje więcej zadowolenia, jak słyszeliście, gdy wskazywałem różne sposoby. Trwa stała odnowa. Bóg zawsze daje nowe dary – nasz duch stale na nowo zwraca się ku Niemu, zależnie od jego wymagań i darów, a w tym spotkaniu zawsze otrzymuje nowe, wyższe łaski. W ten sposób stale postępujemy

wyżej[8].

Jasność i żar przy spotkaniu z Bogiem są tak wielkie i niezmierzone, że ustaje działanie wszystkich duchów, rozpływają się i znikają w uczuciowej miłości w jedności ich ducha. Tu muszą poddać się działaniu Boga, jako tylko stworzenia, tu nasz duch, łaska Boża i wszystkie nasze cnoty przechodzą w miłość uczuciową, bez działania. Nasz duch się wyczerpał i sam jest miłością – jest prosty, przysposobiony do otrzymywania wszystkich darów i zdolny do każdej cnoty. Z dna miłości uczuciowej tryska żyła – wewnętrzne oświecenie lub działanie Boga, które nas stale porusza, podnieca i wciąga, wiodąc ku nowym dziełom cnót[9].

Radość i rozkosz, które Oblubieniec przynosi przychodząc, są niezmierzone i niezgłębione, gdyż są Nim samym. Dlatego oczy ducha, którymi wpatruje się i ogląda swego Oblubieńca, są tak szeroko otwarte, że już nigdy nie zostaną zamknięte. Wpatrywanie się bowiem ducha, w ukrytym objawieniu Bożym i ogląd trwa wiecznie, a pojęcie ducha jest tak szeroko rozwarte na przyjście Oblubieńca, że duch sam staje się szerokością, którą obejmuje. Bóg jest więc przez Boga widziany i pojmowany, całe nasze szczęście na tym polega. Tak bez przerwy przyjmujemy wieczne przyjście naszego Oblubieńca w naszym duchu[10].


[1] Bł. Jan van Ruusbroec, Dzieła, tłum. M. Lew-Dylewski CRL, t. I, Kraków 2000, s. 64.

[2] Tamże, s. 78-79.

[3] Tamże, s. 82-83.

[4] Tamże, s. 95-96.

[5] Tamże, s. 128-129.

[6] Tamże, s. 152.

[7] Tamże, s. 215.

[8] Tamże, s. 229.

[9] Tamże, s. 242-243.

[10] Tamże, s. 261.

http://www.communiocrucis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=159:b-jan-ruusbroec-&catid=3:-synni-mistycy-kocioa-powszechnego-misticon-&Itemid=46

********************************************************************************************************************************

Wskrzeszona klaryska

Wskrzeszona klaryska Któż jak Bóg 5/2013

dodane 2013-08-29 20:42

Agata Pawłowska

Krzątając się wokół maleńkiej drewnianej trumienki, przepełnione bólem zakonnice z trudem czyniły przygotowania do pogrzebu. Z żalem i smutkiem spoglądały raz po raz na bladą twarzyczkę Marii Anieli, zanosząc w duchu gorące modlitwy za dziecko, które po stracie rodziców zmarło ze zgryzoty. Wtem murami zakonu wstrząsnął ogłuszający pisk. Podwinąwszy habity, obie zakonnice rozpaczliwie rzuciły się do ucieczki. Dziewczynka otworzyła oczy.

 

Maria Aniela Astorch (1592-1665) powróciła do życia w wieku pięciu lat. Rodzinę zastąpiły jej klaryski kapucynki, u których się wychowała i złożyła śluby zakonne w 1609 r. Wykazując niezwykłą jak na swój młody wiek dojrzałość, została wysłana do Saragossy, gdzie pracowała jako nauczycielka i mistrzyni nowicjatu przez dziewięć kolejnych lat. Założyła również klasztor w Murcji – jako ksieni wykazała się wielką miłością i wiarą, szczególnie podczas epidemii w 1648 r. oraz podczas powodzi z 1651 r., która zniszczyła znaczną część klasztoru.

Klaryska z zapałem studiowała łacinę, czym wzbudzała zachwyt ówczesnych uczonych. Ukochała Pismo Święte oraz codzienną liturgię Mszy Św., dlatego nazywano ja mistyczką brewiarza. W swoich pismach – nieopublikowanych, lecz do dziś przechowywanych w archiwach zakonnych w hiszpańskiej Murcji – zostawiła ciekawe wytyczne w dążeniu do doskonałości chrześcijańskiej. Kontemplowała mękę Chrystusa, zwłaszcza moment biczowania. Odczuwała wtedy ten sam ból, co Zbawiciel. 21 października 1624 r., po długiej walce duchowej, nadszedł wreszcie tak upragniony przez Marię Anielę dzień duchowych zaślubin z Panem.

Maria wielokrotnie widziała swojego Anioł Stróża i rozmawiała z nim. W dzienniczku opisała ich pierwsze spotkanie: „Jak tylko zdałam sobie sprawę z jego obecności, w mojej duszy zaszła natychmiastowa zmiana – jakbym żyła wewnątrz i na zewnątrz mojego ciała jednocześnie. Moje zmysły nabrały szlachetności w odbiorze świata, a serce i ciało spowijał delikatny błogostan. To spotkanie pozostawiło ślad w mej duszy, wdzięczność tak słodką i pokorną, iż wszystkie moje namiętności i słabości zniknęły. Odczułam ogromną czystość umysłu oraz zawieszenie zmysłów, łaski Boże miały do mnie pełny dostęp, nieograniczone moją nędzą”.

Jedno spotkanie z Aniołem Stróżem wystarczyło, by Maria Aniela Astorch została oczyszczona ze wszystkich niedoskonałości. Módlmy się, by nasz Anioł Stróż pomagał nam w walce z wadami i słabościami.

http://prasa.wiara.pl/doc/1684203.Wskrzeszona-klaryska

O autorze: Judyta