Szanowni Państwo.
W niedzielę jestem leń. Na poranną Mszę Św. nie zdążę, bo muszę sobie pospać. Na wieczorną też mi nie odpowiada, bo wolę mieć wolne popołudnie.
Jedynym ratunkiem w mojej parafii jest tzw. Msza dziecięca odbywająca się o optymalnej, jak dla mnie porze, czyli 12.00.
Nazwa bywa myląca, gdyż 99% wiernych stanowią nie dzieci, a takie lenie, jak ja, co lubią sobie “odrobić straty” w długości snu po tygodniu. I sądzę, że ta praktyka jest znana w całym kraju.
Jednak od pewnego czasu te Msze dziecięce coraz bardziej mnie zadziwiają. Były już różne kombinacje norweskie, łącznie z łapaniem się kapłana i dzieci za rączki, tworząc żywy łańcuch wokół ołtarza podczas Modlitwy Pańskiej.
Stałym fragmentem gry jest zapraszanie dzieci do ołtarza podczas kazania, które przybiera postać swoistej lekcji religii z zadawaniem pytań i odpowiedziami, często rozśmieszających wiernych.
Była kiedyś taka akcja, że ksiądz podczas takiej “homilii” wziął jednego malucha “na barana”. Były wycieczki z księdzem po świątyni, były rozmaite gadżety i rekwizyty edukacyjne, było rozdawanie prezentów czy maskotek. Innym razem na Mszę wpadli trampkarze parafialnego klubu. W korkach, krótkich spodenkach, z piłkami.
A jak czasem tworzy się modlitwę powszechną po wyznaniu wiary? Kapłan podsuwa dzieciom mikrofon i pyta o co chciały by się dzieci pomodlić. Za tatę, za mamę, za babcię, za dziadka, za księdza, za chorych, za biednych, czasem jakiś dzieciak, co zrozumiałe palnie jakieś głupstwo, typu, za to, żeby pani od matmy nie zrobiła sprawdzianu. Robi się żenada…
Jednak dzisiaj przekroczono kolejną barierę, która mnie popchnęła do tego wpisu.
Ksiądz wykorzystał ostatni moment na śpiewanie kolęd i podczas kazania zaprezentował niecodzienną wersję “Pójdźmy wszyscy do stajenki”.
Po pierwszej zwrotce było to mniej więcej tak, cytując z pamięci:
“Jezu, Jezu Mój Braciszku
Podarowałbym Ci wszystko
Dałbym by Ci klocki Lego
Albo misia pluszowego
Dałbym by ci klocki Lego
Albo misia pluszowego”.
Cóż, ktoś mógłby stwierdzić, o co się czepiam. Wstawaj wcześniej i zacznij chodzić na Msze dla dorosłych, jak się nie podoba.
Pytanie tylko, czy wypada robić dziecinadę z tak doniosłej sprawy, jak Eucharystia? Czy warto utrzymywać dzieci w przekonaniu, że Eucharystia to dobra zabawa, a nie tajemne Misterium wymagającej najwyższej powagi? Proszę sobie wyobrazić, że w mojej parafii w jednej z tylnych naw postawiono typowo przedszkolny plac zabaw, żeby dzieci podczas Mszy się nie nudziły.
Czy soborowe “wyjście do wiernych” przypadkiem nie zaczyna przekraczać karykaturalnych form?
Do uzupełnienia, filmik z Braunem, na którym poruszano dokładnie tę samą kwestię. Interesujące nas fragmenty od 49 minuty.
Nihil obstat.
Niech się Pan nie obrazi, ale mówić, że “na poranną Mszę Św. nie zdążę, bo muszę sobie pospać. Na wieczorną też mi nie odpowiada, bo wolę mieć wolne popołudnie”, a potem domagać się, żeby dzieci w Eucharystii zobaczyły “tajemne Misterium wymagające najwyższej powagi”, to jest rzecz dość absurdalna.
Też tak uważam. Kościół słusznie zauwazył że nie wygra z diabelskim wynalazkiem jakim jest komputer i telewizor. Na razie się uczy, i dobrze. Dla tych dzieci przyjdzie czas na wzrastanie, a teraz muszą dostać solidną dawkę miłości na dziecięcym poziomie.
To nie KK winien jak mowi ta Pani u Brauna, ale my się popsuliśmy pod naporem lewactwa.
Napisałam na Frondzie;
Złudzenie nadprzeciętności i efekt Polyanny
Niech się Pan Miggor przygląda raczej jak wychowuje nas panstwo, mające korzenie w grzecznym PRLu.
http://niezalezna.pl/63798-wielka-mistyfikacja-grodzkiej-nowe-informacje-o-kandydacie-na-prezydenta