Ekolodzy masowo mordują zwierzęta. Po co?

Natrafiłam przypadkowo w sieci na artykuł Wojciecha Mikołuszki “Krwawa ekologia” opublikowany przez portal Wyborcza.pl w styczniu 2015  /TUTAJ/.

W powszechnym odczuciu ekolodzy, to miłośnicy przyrody trzęsący się nad losem kazdego zwierzaczka lub roślinki.  Nic podobnego.  Podzielili oni ostatnio zwierzeta na dwie kategorie: dobre – te co zamieszkują dane siedlisko od dawna oraz złe – nowi przybysze.  Według ekologów – te ostatnie powinny być bezlitośnie wytepione, gdyż jakoby zagrażają tym pierwszym.

Artykuł Mikołuszki zaczyna się od stwierdzenia: “Aby uchronić przyrodę przed zniszczeniem, ekolodzy muszą zabijać setki, a czasem nawet tysiące zwierząt. Innej drogi już nie ma”.  Autor nie wyjaśnia, dlaczego nie ma, za to serwuje nam opis trucia szczurów na antarktycznej wyspie Georgia Południowa.  Informuje potem, że na wyspie Santiago w archipelegu Galapagos wybito 80 tysięcy dzikich kóz.  Dowiadujemy się także, iż:

“W Nowej Zelandii zakładają pułapki zabijające gronostaje czy jeże. W USA strzela się do sów. Na wyspach tropikalnych eksterminuje się mangusty. A w Europie, w tym w Polsce, zabija się szopy pracze, jenoty i przede wszystkim norki amerykańskie.”.

Pod koniec artykułu Mikołuszko przytacza zupełnie zdumiewającą historię:

“W Polsce myśliwi mają wolną rękę w polowaniach na jenoty, szopy i norki amerykańskie. W USA tę samą metodę wprowadzono, by pozbyć się plagi puszczyka kreskowanego. Sprawa jest o tyle trudna, że ta sowa naturalnie występuje w Ameryce – tyle że wyłącznie na Wschodnim Wybrzeżu. Problemy zaczęła sprawiać dopiero wtedy, gdy w połowie XX wieku introdukowano ją w zachodniej Kanadzie, skąd rozprzestrzeniła się na wybrzeże zachodnie USA. Okazało się, że gdzie się tylko pojawia, konkuruje z miejscowym puszczykiem plamistym. Liczebność zachodniego gatunku spadała na łeb na szyję. Dlatego właśnie podjęto akcję strzelania do puszczyków kreskowanych. W pierwszej fazie eksperymentu zabito 3,6 tys. tych sów. Wtedy jednak nawet najbardziej chłodno myślący ekolodzy amerykańscy poczuli się, jakby sami wpadli w pułapkę z piekła rodem. – Z jednej strony zabijanie tysięcy sów jest kompletnie nie do zaakceptowania – mówił Bob Sallinger z Audubon Society w rozmowie z magazynem “Conservation”. – Z drugiej strony kompletnie nie do zaakceptowania jest wyginięcie puszczyka plamistego.”.

Przyrodzie jako całości jest przecież obojętne, czy w jakimś regionie mieszka puszczyk plamisty,  czy kreskowany.  Ekolodzy uparcie bronią obecnego stanu natury nie dostrzegając tego, iż nieustannie zmieniała się ona i wciąż zmienia.  Walka z ginięciem gatunków jest jak dążenie do nieśmiertelności.  Tak jak każdy człowiek czy zwierzę musi kiedyś umrzeć, tak i każdy gatunek musi kiedyś wyginać.  Profesor Piotr Slonimski, wybitny genetyk, powiedział, że 99% gatunków istniejących kiedyś na Ziemi już wyginęło.

Rozpaczliwa obrona status quo nie bierze pod uwagę zdolności przyrody do samoregulacji.  Pojawienie się nowego drapieżnika zmniejszy populację jego ofiar, ale wkrótce ilość drapieżników tez się zmniejszy z braku pokarmu.  Po pewnym czasie ustali się nowa równowaga.  Poza tym; w czym właściwie norka gorsza jest od lisa?  Oba stworzenia tępią ptactwo i oba mają cenne futro.

Konserwatyzm ekologów bywa wręcz obłędny.  To oni rzucili haslo walki ze zmianami klimatu, tak jakby była ona możliwa.  Często mam tez wrażenie, iż ekolodzy najchętniej wytępiliby ludzi, gdyby im na to pozwolono.  Inni też podzielają moje zdanie.  Oto kilka opinii na temat artykułu Mikołuszki:

“xiv
3 miesiące temu

“Gdybyśmy mieli zrobić ranking zwierząt, które doprowadziły do wyginięcia największej liczby gatunków, to na pierwsze miejsce zapewne trafiłyby koty – twierdzi dr Brzeziński.”

Ależ nie panie doktorze – ludzie byliby na pierwszym miejscu.

zoobr
3 miesiace temu

Mam niepokojące uczucie, że kiedyś jakaś “siła wyższa” zastosuje to nowe ekologiczne podejście do rodzaju ludzkiego.

unknown80
2 miesiące temu

A nas kto wybije, jak się nadmiernie rozmnożymy? Tak się tylko zastanawiam…

Przemek Brożek

2 miesiące temu

Generalnie (poza drobnymi wyjątkami) zupełnie nie ufam tzw. ekologom. Ufam za to w harmonię panującą w przyrodzie, która doskonale sobie radziła i będzie radzić bez ingerencji człowieka. Największą zarazą z perspektywy ekosystemu na tej planecie jest niestety sam człowiek. Nawet w napromieniowanych okolicach Czernobyla skąd człowiek się zupełnie wyniósł po kilku latach odrodziła się bardzo bujna fauna i flora (ku ogromnemu zdziwieniu ekologów i naukowców rzecz jasna). ;)

powrozowy
2 miesiące temu

Czas na ekstermiancje czlowieka, nic tak nie poprawi swiatowego ekosystemu jak powrot do populacji z roku 1970, czyli ponizej 4 miliardow homo sapiens.”.

O autorze: elig