“Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” – Środa, 19 sierpnia 2015 św. Jana Eudesa, prezbitera

Myśl dnia

Ofiarować oznacza dawać drugiemu to, co wolałoby się zatrzymać dla siebie.

Selma Lagerlöf

Serce miej otwarte dla wszystkich, zaufaj niewielu.
William Shakespeare
Poprzez przemianę serca każdego człowieka można zmieniać na lepsze to, co jest w około nas…
Mariusz Han SJ
Zatrudnienie w winnicy oznacza przyjęcie Miłości jako swojego sposobu życia.
Mieczysław Łusiak SJ
Wielkie okazje bywają czasem bardzo niepozorne ….
Eduard Martin
Miłość współweseli się z dobrem. Tylko takie myślenie niesie w sobie życie, które jest ze swojej istoty wspólnotą, komunią. Nie ma w nim miejsca na prywatę, zamknięcie i wyrastającą z nich konkurencję. Władza nie jest dominacją, lecz służbą. Podobnie wszelkie dobro jest dobrem służącym wszystkim.
Włodzimierz Zatorski OSB

Dojrzałość polega na tym, by najważniejsze pragnienia i priorytety realizować wiernie, a nie szybko.

ks. Marek Dziewiecki

*********
ŚRODA XX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
medytowac-to-byc-wytrwalym-622x415
Uwolnij mnie, Panie, od jakiejkolwiek zazdrości. Otwórz moje serce na każdego nawróconego
grzesznika, tak jak to Ty czynisz.
**********
PIERWSZE CZYTANIE  (Sdz 9,6-15)
Przypowieść o drzewach wybierających królaCzytanie z Księgi Sędziów.

Wszyscy możni miasta Sychem oraz cały gród Millo zgromadzili się i przyszedłszy na równinę, gdzie stała stela w Sychem, ogłosili Abimeleka królem.
Doniesiono o tym Jotamowi, który poszedłszy, stanął na szczycie góry Garizim, a podniósłszy głos, tak do nich wołał: „Posłuchajcie mnie, możni Sychem, a Bóg usłyszy was także. Zebrały się drzewa, aby namaścić króla nad sobą. Rzekły do oliwki: «Króluj nad nami!» Odpowiedziała im oliwka: «Czyż mam się wyrzec mojej oliwy, która służy czci bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?» Z kolei zwróciły się drzewa do drzewa figowego: «Chodź ty i króluj nad nami!» Odpowiedziało im drzewo figowe: «Czyż mam się wyrzec mojej słodyczy i wybornego mego owocu, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?» Następnie rzekły drzewa do krzewu winnego: «Chodź ty i króluj nad nami!» Krzew winny im odpowiedział: «Czyż mam się wyrzec mojego soku, rozweselającego bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?» Wówczas rzekły wszystkie drzewa do ostu: «Chodź ty i króluj nad nami!» Odpowiedział oset drzewom: «Jeśli naprawdę chcecie mnie namaścić na króla, chodźcie i odpoczywajcie w moim cieniu! A jeśli nie, niech ogień wyjdzie z ostu i spali cedry libańskie»”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 21,2-3.4-5.6-7)

Refren: Król się weseli z Twej potęgi, Panie.

Panie, król się weseli z Twojej potęgi *
i z Twojej pomocy tak bardzo się cieszy.
Spełniłeś pragnienie jego serca *
i nie odmówiłeś błaganiom warg jego.

Bo pomyślne błogosławieństwo wcześniej nań zesłałeś, *
szczerozłotą koronę włożyłeś mu na głowę.
Prosił Ciebie o życie, Ty go obdarzyłeś *
długimi dniami na wieki i na zawsze.

Wielka jest jego chwała dzięki Twej pomocy, *
ozdobiłeś go dostojeństwem i blaskiem.
Boś go błogosławieństwem uczynił na wieki, *
napełniłeś go radością Twojej obecności.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Hbr 4,12)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 20,1-16a)
 
Przypowieść o robotnikach w winnicy

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść:
„Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy.
Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: «Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam». Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.
Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy».
A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych». Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze.
Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?»
Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.

Oto słowo Pańskie.

 

 **********************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

Boża sprawiedliwość
 
Miłosierdzie Boże jest bez granic i działa w każdej chwili. Bóg czeka na człowieka nieustannie. Nawet największy grzesznik, gdy tylko okaże swoją skruchę, może otrzymać przebaczanie wszystkich swoich win i znaleźć natychmiast „pracę” w Królestwie Bożym. Taki sposób działania, jest jakże różny od czysto ludzkiej sprawiedliwości. Dzisiejsza przypowieść obrazuje to znakomicie. Właściciel zrównał wynagrodzenie tych, co pracowali tylko godzinę, z zarobkiem tych, którzy byli zatrudnieni od rana. Miał do tego prawo, bo z każdą z tych osób umawiał się osobno. Bóg ma także prawo do tego, aby ten, kto nawrócił się w ostatniej chwili swego życia, wszedł do Królestwa Bożego razem z tym, który całe życie był wiernym uczniem.

Uwolnij mnie, Panie, od jakiejkolwiek zazdrości. Otwórz moje serce na każdego nawróconego grzesznika, tak jak to Ty czynisz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 20, 1-16a

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. MaxChu / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic / CC BY-NC-ND 2.0)

Odwrotna kolejność…

 

Przypowieść o robotnikach w winnicy
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy.

 

Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: “Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.

 

Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: “Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” Odpowiedzieli mu: “Bo nas nikt nie najął”. Rzekł im: “Idźcie i wy do winnicy”.

A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: “Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych”. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze.

 

Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: “Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty”. Na to odrzekł jednemu z nich: “Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi».

 

Opowiadanie pt. “O krowie, co wstąpiła do nieba”
Pewien biedny i pobożny Żyd, którego głównym źródłem utrzymania była krowa, miał w zwyczaju odkładać każdego tygodnia trochę pieniędzy (uzyskanych ze sprzedaży mleka), aby rozdać je między ubogich: Chciał, aby i ci mogli godnie świętować szabat.

 

Któregoś dnia jednak (nie wiadomo, czy cena mleka poszła w dół, czy krowa dawała mniej mleka) zabrakło pieniędzy na jałmużnę dla biednych. Biedny Żyd bez najmniejszego wahania zabił wtedy krowę i biednych obdzielił tego dnia mięsem, zamiast pieniędzmi.

 

Kiedy następnego ranka jego żona chciała doić krowę, ze zgrozą stwierdziła, że bydlęcia nigdzie nie ma. Więc pobiegła do męża ze skargą, że krowa uciekła. Pobożny Żyd sprostował ze stoickim spokojem:  – Nie, nie uciekła. Ona wstąpiła do nieba!

 

Refleksja
Nasza logika nie jest często logiką Boga. Raz jest ona dla nas irracjonalna, innym razem aż tak prosta w swojej logice, że nie wierzymy w to, że tak właśnie można to prosto zrobić. Człowiek zawsze ma bowiem pewne “ale”, które potrafi zniszczyć prosty plan Boga. Kiedy nie rozumiemy dlaczego tak się dzieje, a nie inaczej, wtedy właśnie trzeba zaufać. To takie proste w myśleniu, ale nie często w wykonaniu…

 

Jezus swoim słowem i czynem wprowdzał pokój, który przejawiał się zewnętrznym zachowaniem. Swoimi przypowieściami odkrywał ludziom prawdy o nich samych. Oni zaś poprzez refleksję zmieniali swoje życie. W ten sposób rozchodziła się dobra nowina na cały świat, która zmieniała oblicze ziemi. Poprzez przemianę serca każdego człowieka można zmieniać na lepsze to, co jest w około nas…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego myślimy inaczej niż Bóg?
2. Dlaczego zaufanie Bogu jest tak ważne?
3. Jak wprowadzać pokój w codzienne życie?

 

I tak na koniec…
Serce miej otwarte dla wszystkich, zaufaj niewielu (William Shakespeare (Szekspir))

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,724,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-20-1-16a.html

********

#Ewangelia: Bóg nie jest sprawiedliwy

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. maurizio.69 / Foter / CC BY)

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: “Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy.

 

Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: «Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam». Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.

       

Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy».

       

A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych». Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?»

Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.

 

Komentarz do Ewangelii

Bóg nie jest sprawiedliwy. W każdym razie nie jest sprawiedliwy w ludzkim rozumieniu. Dla nas sprawiedliwość oznacza wynagrodzenie proporcjonalne do wykonanej pracy. Dla Boga sprawiedliwość polega na wynagrodzeniu równym. Skąd ta rozbieżność? My cenimy człowieka proporcjonalnie do tego, co nam daje. Bóg ceni człowieka z powodu jego istnienia. Dla nas istnienie drugiego człowieka ma wartość, gdy z tego istnienia coś dla nas wynika. Dla Boga istnienie każdego z nas jest samo w sobie wartością bezcenną.

W dzisiejszej Ewangelii zatrudnienie w winnicy oznacza przyjęcie Miłości jako swojego sposobu życia. Kto tego dokonał, dokonał WSZYSTKIEGO i “zarobił” na najwyższą zapłatę.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2533,ewangelia-bog-nie-jest-sprawiedliwy.html

********

0,0 / 0,0

Udostępnij (ikona)

Tweetnij
Udostępnij na Facebooku
Publicznie polecaj w Google
<iframe src=”http://modlitwawdrodze.pl/assets/embed/index.php?mp3=MWD_2015_08_19_Sr” allowfullscreen=”” frameborder=”0″ height=”105″ width=”468″></iframe>

Św. Jana Eudesa

Okres zwykły, Mt 20, 1-16a

Bóg towarzyszy ci nieustająco. Teraz też spogląda na ciebie. Jest tuż obok. Pragnie twojej uwagi. Pragnie, byś wsłuchał się w Jego  Słowo.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 20, 1-16a
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: „Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” Odpowiedzieli mu: „Bo nas nikt nie najął”. Rzekł im: „Idźcie i wy do winnicy”. A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: „Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych”. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty”. Na to odrzekł jednemu z nich: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi».

Gospodarz  wielokrotnie wychodzi po swoich robotników. Rozumie ich uczucia wynikające z braku pracy. Dlatego zatrudnia ich nawet pod koniec dnia. Jest obrazem Boga nieustannie poszukującego człowieka, rozumiejącego wszystkie jego troski i frustracje.

Postępowanie gospodarza nie podoba się jednak robotnikom. Widzą, że ich wielokrotnie większy wysiłek nie przyniósł im odpowiednio większej zapłaty. Domagają się słusznej sprawiedliwości. W jakich obszarach swojego życia czujesz się traktowany gorzej niż inni, gorzej niż na to zasługujesz?

Gospodarz odwraca kolejność robotników, pierwsi stają się ostatnimi. Nie robi tego jednak po to, aby pokazać, kto lepiej pracował. Pragnie jedynie być hojnym, jego wielka dobroć pozbawiona jest sztywnych schematów i ram. Robotnicy jednak nie są w stanie tego dostrzec, bo koncentrują się jedynie na porównywaniu z innymi. Takie myślenie jest także wielką przeszkodą w życiu religijnym. Zamyka oczy na hojność i dobroć Boga. Słuchając ponownie Ewangelii, poszukaj dobra, które spotyka cię w życiu. Pomyśl, jak wiele zagrożeń i nieszczęść ominęło cię dzięki temu, że Bóg wciąż nad tobą czuwa.

Powierz Jezusowi to wszystko, co przyniosła modlitwa. Poproś Go o pomoc, abyś nawet pośród trudu coraz bardziej odkrywał królestwo Boże.

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3935

O muzyce

Utwór: Mów do nas, Hallelujah – live 2007
Wykonanie: Pomoc Duchowa
Utwór: Sinfonia 13, JS Bach on 8 string guitar
Wykonanie: Daniel Estrem

**********

Dobroć Boga jest wspaniała!

Są w naszym życiu czynności i działania, które wymagają wyostrzenia uwagi. Dotyczy to także (powinno) czytania i rozważania Pisma Świętego. Kiedy bierzemy je do ręki z intencją czytania / słuchania, to najpierw winniśmy „obudzić się ze snu”. Święty Ignacy radzi, żeby na początku każdej modlitwy (zanim ją zaczniemy) zadać sobie (choćby) jedno z trzech przykładowych pytań: Dokąd się udaję? Po co? W czyjej obecności stanę? Oczywiście, te pytania mają moc budzenia i aktywizowania całej osoby ku słuchaniu, gdy – po odpowiednim namyśle – udzielamy na nie konkretnej odpowiedzi.

  • Zatem chciejmy zdać sobie sprawę z tego, że oto Wielki Stwórca Kosmosu i mojej osoby (wszystkich ludzi) chce się ze mną porozumieć za pośrednictwem natchnionej Księgi Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu.
  • Z góry mogę założyć, że mój Stwórca i Ojciec chce się ze mną skomunikować, bym nie był sam – zamknięty w ciasnym kręgu własnej osoby i widzialnego świata.

Wypowiedź Boga w Biblii jest przebogata i nie do ogarnięcia jednym spojrzeniem i jedną myślą. Na razie taki jest nasz sposób poznawania rzeczywistości i uwewnętrznienia jej, iż podejmujemy z Pisma Świętego jakiś jeden fragment, oczywiście starając się mieć w pamięci (w tle) szerszy kontekst Bożego Objawienia. Jeśli chcemy sobie ten kontekst przywołać i żywiej uobecnić, to możemy „wyrecytować” Credo czy Ojcze nasz. W tych „tekstach” jest w pewnym sensie wszystko, co najważniejsze. Po umiejscowieniu siebie w tak rozległym i wspaniałym Horyzoncie Bożego Objawienia powinniśmy przystąpić do pożywienia się sensem ukrytym w danej perykopie, zdaniu czy może czasem nawet jednym Słowie Pana! Są niewątpliwie w Piśmie Świętym „kąski” szczególnie smakowite i pożywne. Trzeba je jednak na dłużej wziąć na „zęby mądrości” (określenie dzisiejszego patrona, św. Bernarda), by poczuć smak i duchową moc danego słowa Pana. Jest tak, że poprzez jeden dobrze przyswojony (najpierw rozdrobniony zębami mądrości) fragment słowa Bożego – udziela się nam „cały Bóg”. On sam – z bogactwem swoich darów – udziela się nam w intensywnym kontakcie ze słowami Ewangelii…

  • Ileż to razy po jednym dobrym kazaniu czy osobistej owocnej medytacji lub ewangelicznej kontemplacji wychodziliśmy umocnieni, pocieszeni i z mniej lub wyraźniej odczuwanym (uświadomionym) wzmocnieniem naszej wiary, nadziei i miłości wobec Boga! I znów poczuliśmy przypływ sił, by nadal nieść swój (Jezusowy) krzyż, dążyć do Nieba, odważnie tracąc swoje (obecne) życie dla życia wiecznego.
  • Niech powyższe spostrzeżenia zachęcają nas do porządnego budzenia się (i budzenia uwagi) na progu słuchania i przyswajania Słowa Bożego. Wydać by się ono mogło „głupstwem” (por. 1 Kor 1, 21), a jest tak naprawdę „cudem”, który wymyślił Bóg, by móc nas nim dosięgać, hojnie obdarowywać, prowadzić do Siebie – zbawiać!
  • Zatem naszym gorącym i starannie rozbudzanym pragnieniem winno być to, by dobrze „czytać Boga” – z najwyższą uwagą i starannością spotykać się z Nim w Jego Słowie, nawet jeśli jest to tylko jedna przypowieść, jedna Jego Myśl.

***

W tym momencie należałoby wziąć na „zęby mądrości” dzisiejszą ewangelię. Pewno już to sami uczyniliśmy, a jeśli nie, to jest jeszcze trochę czasu (do północy). A ja być może później „coś” jeszcze dopiszę w nawiązaniu do dzisiejszej ewangelii. Jest ona w swej wymowie dość oczywista, a przy tym zaskakuje, w pewnym sensie rozczarowuje, ale przede wszystkim objawia wspaniałą Dobroć Boga Ojca! A wobec Niej (Dobroci) czym są nasze ulotne – z naszej małości i ciasnoty pochodzące – rozczarowania?

Tak, pozwólmy Bogu OJCU być DOBRYM. I z tej Dobroci czerpmy – dla siebie i dla innych – oburącz…

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy.
Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli.
Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.
Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy!
A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych!
Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze.
Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty.
Na to odrzekł jednemu z nich:
Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie.
Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę?
Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi (Mt 20,1-16a).

 

 

Częstochowa, 20 sierpnia 2014  AMDG et BVMH  o. Krzysztof Osuch SJ

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/18/dobroc-boga-jest-wspaniala/

********

Mauro Orsatti
Wystarczy tylko miłość

Dwa oblicza sprawiedliwości

Przypowieść o robotnikach w winnicy
(Mt 20,1-16)

W naszych czasach, które charakteryzują się wyjątkową wrażliwością społeczną, lektura niniejszej przypowieści kłóci się z naszym sposobem myślenia i porusza nasze uczucia. Jak zaakceptować fakt, że za nierówną pracę przysługuje to samo wynagrodzenie? Wydaje się, że zostały podważone elementarne zasady sprawiedliwości, a kwestia robotnicza rozpatrywana jest z punktu widzenia dawnego paternalizmu.

Przy spokojniejszej, mniej emocjonalnej lekturze, przy pomocy wiedzy historyczno-teologicznej odkrywamy, że Ewangelia, a szczególnie ta przypowieść, nie opowiada się po stronie właścicieli, którzy mają uciskać klasę robotniczą, ani nie stanowi narzędzia walki jednych przeciwko drugim. Punktem wyjścia jest przejaw nietolerancji, który w toku opowiadania zostanie najpierw podkreślony, a potem skrytykowany. Przeciwstawiona zostanie mu dobroć Boża, wzór i fundament ludzkiej dobroci. Rzekome domaganie się sprawiedliwości okaże się podstępnym żądaniem zachowania przywileju, a prawdziwe racje sprawiedliwości ukażą się tam, gdzie rozkwita miłość.

Tekst

1 „Albowiem królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. 2 Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. 3 Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, 4 i rzekł do nich: «Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam». 5 Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. 6 Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» 7 Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy». 8 A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych» 9 Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. 10 Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. 11 Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, 12 mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». 13 Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? 14 Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. 15 Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?» 16 Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.

Kontekst i struktura fragmentu

Jezus jest w podróży z Galilei do Jerozolimy, gdzie odda swoje życie na krzyżu. Nie ustaje w głoszeniu swojej nauki, żeby każdy mógł się w pełni zrealizować. Mówi o wartości małżeństwa, które wybiera większość i celibatu, na który decyduje się niewielu. Wskazuje, jak ważne jest nie wpaść w sieć pieniądza i zaprasza bogatego młodzieńca, by poszedł za Nim i odnalazł w ten sposób pełnię szczęścia. Potem w przypowieści, która znajduje się tylko w Ewangelii św. Mateusza, ostrzega przed traktowaniem zbawienia jako elitarnego przywileju. Jest to upomnienie skierowane do Judejczyków, ale również do tych, którzy lubią podziały klasowe.

Spójrzmy teraz na omawiany fragment, dzieląc go na dwie części, wersety 1-7,8-15 i zakończenie (w.16), zawierające prawdę o charakterze ogólnym.
Pierwsza część (w. 1-7) rozgrywa się w ciągu tego samego dnia i przedstawia gospodarza winnicy, który wychodzi pięć razy, by nająć robotników, odpowiednio o godzinie szóstej, dziewiątej, dwunastej, piętnastej i siedemnastej. Godziny dwunasta i piętnasta są w szczególny sposób zaakcentowane. Wychodząc o godzinie dziewiątej, gospodarz zobowiązuje się dać „to co słuszne” (w. 4), co oznacza, że robotnicy z tej zmiany dostaną mniej od tych, którzy pracują już od trzech godzin. Pierwsza i ostatnia grupa robotników odgrywa najważniejszą rolę. Tylko z pierwszą zostaje zawarta pewnego rodzaju umowa o pracę, zgodnie z którą wynagrodzeniem za jeden dzień pracy jest denar. Z ostatnią grupą gospodarz nawiązuje krótki dialog, który uwalnia ich od zarzutu lenistwa: nie są próżniakami, nie pracują, gdyż po prostu nie mogą znaleźć pracy. W ten sposób kończy się pierwsza część, przedstawiona bardzo realistycznie.

Druga część (w. 8-15) rozgrywa się pod wieczór i przedstawione w niej wydarzenia nie zgadzają się z powszechnie przyjętą logiką. Robotnicy przyjęci najpóźniej dostają takie samo wynagrodzenie jak ci, którzy pracują od samego rana. Wywołuje to krytykę właściciela ze strony pracowników. Broni on swojej decyzji, podając dwa argumenty: nie został złamany żaden przepis prawa, bo umowa została ściśle dotrzymana; jego szczodrobliwość natomiast obnaża i demaskuje zawiść pierwszych robotników. Zdanie końcowe mówi o tym, że sytuacja może ulec zmianie, przypominając, że królestwo niebieskie, którego ilustracją jest przypowieść, niekoniecznie rządzi się sztywnymi prawami ustalanymi przez ludzi.

Krótki komentarz

Początek przypowieści przedstawia gospodarza wychodzącego wcześnie rano w poszukiwaniu robotników do winnicy.
Ponieważ dzień pracy trwał około dwunastu godzin, od świtu do zachodu słońca, zrozumiałe jest, dlaczego poszukiwania rozpoczynają się tak wcześnie – już o szóstej rano. Normalne jest też dzienne wynagrodzenie w wysokości jednego denara (ok. 3,5 g srebra) wyraźnie ustalone z zainteresowanymi. Należy sądzić, że tyle wart był dzień pracy robotnika, co poświadcza również Księga Tobiasza (Tb 5,15): „Ja ci daję jako zapłatę drachmę na dzień” (drachma i denar były monetami o tej samej wartości).

Tekst nie wyjaśnia kwestii dalszego poszukiwania pracowników, możemy tylko snuć na ten temat domysły. Być może gospodarz źle ocenił ilość pracy do wykonania i za pierwszym razem nie zatrudnił wystarczającej liczby robotników. Istotnie, właściciel winnicy udaje się na plac o dziewiątej, gdzie spotyka grupę bezrobotnych. Nie ustala z nimi dziennej stawki, ale w zobowiązaniu „co będzie słuszne, dam wam” wyraźnie odczytać można wolę sprawiedliwości. Możemy przypuszczać, że pracując krócej, zarobią mniej od swoich poprzedników, którzy są już w winnicy od trzech godzin.

Jeszcze bardziej niezrozumiałe są angaże z godziny dwunastej i piętnastej, które nie mówią już bezpośrednio o pracownikach i o wyraźnych zobowiązaniach finansowych ze strony pracodawcy; wszystko zamknięte jest w zwięzłym „tak samo uczynił” (w. 5). Trochę dziwne, jeśli nie wręcz odbiegające od normy, jest poszukiwanie robotników o piątej po południu, na godzinę przed zachodem słońca, kiedy kończył się dzień roboczy. Chcąc zaryzykować jakąś hipotezę, można by pomyśleć, że chodziło o szybkie zakończenie winobrania, zanim prawdopodobna ulewa zaszkodzi nie zebranym winogronom.

Abstrahując od słuszności tej hipotezy, należy przypomnieć, że celem przypowieści jest przekazanie nauki, a zostaje on osiągnięty poprzez różne szczegóły, które nie mają znaczenia same w sobie. Ważne są jedynie w powiązaniu z całym opowiadaniem. Narrator chce po prostu powiedzieć, że nie wszyscy pracowali tyle samo, a różnym wymiarom godzin – zgodnie z logiką – powinny odpowiadać zróżnicowane wynagrodzenia. W rzeczywistości tylko pierwsi są pełnoprawnymi pracownikami, bo pracowali cały dzień i ustalili wysokość zapłaty, podczas gdy pozostali są tylko dodatkową siłą roboczą.

Wieczorem następuje wyrównanie należności, począwszy od przybyłych na samym końcu. Ten szczegół, nie od razu zrozumiały, nie jest samowolną decyzją właściciela, ale ważnym elementem dla dalszego rozwoju akcji. Z faktu, że ostatni robotnicy otrzymują jednego denara, pracujący najdłużej wyciągają wniosek, że im należy się więcej, ponieważ w rzeczywistości pracowali dłużej. Ta myśl jest kusząca, bo wyższy zarobek stawia ich na uprzywilejowanej pozycji. Porównanie z pozostałymi daje poczucie inności, dzięki „zasłużonej” korzyści. Ich oczekiwania zostają jednak zawiedzione w momencie odbioru pieniędzy, bo dostają jednego denara, tyle samo co pozostali.

Z ich ust pada gorzka krytyka pod adresem gospodarza, który nie zróżnicował wynagrodzenia, nie uznając dłuższej pracy i większego wysiłku pierwszych robotników. Ich słowa wyrażają prawdę, ale równocześnie są przepełnione żalem do gospodarza i antypatią do kolegów: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty” (w.12).

Aby usprawiedliwić swoją decyzję, zabiera głos sam właściciel, który odpowiada na prowokację. Zwraca się do jednego z robotników, być może do rzecznika ogólnego niezadowolenia, nazywając go „przyjacielem”, co jest bliskie naszemu zwrotowi „mój drogi”, używanemu w stosunku do kogoś, kogo się nie zna albo do kogo nie chce się mówić po imieniu. Zawiera w sobie dobroć, ale ukrywa też łagodny wyrzut; znajdujemy go u św. Mateusza tylko trzy razy: tutaj, w stosunku do gościa bez stroju weselnego (22, 12) i w scenie w Ogrodzie Oliwnym (26, 50), gdzie przyjacielem zostaje nazwany Judasz, który przychodzi, by zdradzić Mistrza. To słowo zostaje więc użyte zawsze w stosunku do winowajców.

Sprawiedliwość i dobroć

Odpowiedź właściciela podąża w dwóch kierunkach: sprawiedliwości i dobroci.
Najpierw gospodarz udowadnia, że nie została złamana czy podważona żadna zasada sprawiedliwości, bo obiecane pieniądze zostały wypłacone. Nie można go więc posądzić o niesprawiedliwe potraktowanie robotników zaangażowanych na początku. Gdyby otrzymali wynagrodzenie, nie wiedząc, ile dostali inni, nie byłoby żadnych skarg. „Weź, co twoje i odejdź!” (w. 14) jest z jednej strony pieczęcią gwarantującą wywiązanie się z umowy, z drugiej oddala pretensje tego, który zwraca uwagę tylko na sprawiedliwość skonstruowaną według własnych parametrów i dla swoich potrzeb.

Broniąc prawa pracodawcy, właściciel podkreśla własne prawo do zarządzania swoją własnością, tak jak uważa za stosowne: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę?” (w. 14-15). Oto pojawia się inny wymiar równoległy do wymiaru sprawiedliwości. Spróbujmy zrozumieć właściciela i jego sposób myślenia. Powołując się na swoje słuszne prawo, pokazuje też nową logikę, całkowicie sprzeczną z roszczeniowym sposobem myślenia pierwszych robotników.

Trzeba zauważyć na wstępie, że niektórzy pracują mniej nie z powodu złej woli, czy niedbalstwa, ale dlatego, że są ofiarami potwornego widma, któremu na imię bezrobocie. Jeszcze dzisiaj napawa ono strachem z powodu negatywnych reperkusji dla jednostki, rodziny i społeczeństwa. Bezrobocie powodowało jeszcze większy strach w czasach, kiedy oznaczało nędzę i głód. Wynagrodzenie równe jednemu denarowi pokrywało mniej więcej dzienny koszt utrzymania (por. Łk 10,35). Wypłacanie pieniędzy stosownie do rzeczywiście przepracowanych godzin oznaczało zagrożenie dla bytu pracownika i jego rodziny. Nie bez powodu jedno z mądrych praw nakazywało pracodawcy w stosunku do swojego podwładnego: „Tegoż dnia oddasz mu zapłatę, nie pozwolisz zajść nad nią słońcu, gdyż jest on biedny” (Pwt 24,15), zapewniając przeżycie rodziny przez następny dzień. Czysto formalne i zewnętrzne przestrzeganie słusznej zasady wypłacania wynagrodzenia proporcjonalnego do przepracowanych godzin, byłoby zaniedbaniem tego ważnego aspektu ze szkodą dla ludzi winnych tylko tego, że zostali zbyt późno zaangażowani do pracy.

Oczywiście, właściciel nie ma obowiązku troszczenia się o biedaków i nie można go mylić z instytucją charytatywną, jednak w swojej dobroci wychodzi naprzeciw potrzebom najbiedniejszych i zapewnia wszystkim jednakowe środki utrzymania. Nikomu niczego nie zabiera, nie łamie niczyich praw, nie działa niezgodnie z umową, ale daje wszystkim tyle, żeby wystarczyło na przeżycie następnego dnia.

Całe opowiadanie zmierza w kierunku decydującego pytania: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (w.15), które stanowi klucz interpretacyjny. Oto robotnicy zostają wezwani do zastanowienia się nad motywami swojego postępowania. Czy przyczyną ich skarg było tylko domaganie się sprawiedliwości? Wydaje się, że nie. Irytuje ich fakt, że robotnicy przybyli na końcu dostają tyle, co oni. „Zrównałeś ich z nami” (w. 12), wyrzucają właścicielowi. Ich prawo do zarobku za wykonaną pracę powinno oznaczać, że ci, którzy nie pracowali tyle samo, nie mają takiego samego prawa. Ten sposób odmawiania innym prawa jest typowy: to zamiana prawa na przywilej; przywilej w opozycji do innych, ze szkodą dla innych.

Z ich słów przebija źle skrywana zawiść, którą można uchwycić w wyrażeniu „ci ostatni”, podobnemu do „ten syn twój” z Ewangelii św. Łukasza (15, 30) czy „ten celnik” (Łk 18, 11). We wszystkich tych przypadkach ktoś okazuje swoją wyższość nad innymi. Już nie wchodzi w grę sprawiedliwość, ale solidarność, dzielenie się z innymi, wrażliwość na drugiego człowieka i jego potrzeby. Błąd robotników polega na tym, że domagają się osobistych przywilejów, zapominając o solidarności z towarzyszami pracy.

Prawdziwa niesprawiedliwość

Właściciela czeka niewdzięczne, ale konieczne zadanie – zdemaskowanie ich podłości. „Czy na to złym okiem patrzysz?” – pyta. Oko jest dla Żyda oknem serca: z serca bowiem „pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa” (Mt 15, 19). To z serca wszystkie te niegodziwości wychodzą na zewnątrz przez oko. Tak więc oko jest złe, bo złe jest serce, siedziba ludzkich myśli i decyzji. Gospodarz odkrywa, że ten, który robi najwięcej szumu, nie jest heroldem sprawiedliwości, ale dokładnie odwrotnie – niegodziwości.

Ta interpretacja zostaje dodatkowo uwiarygodniona, jeśli przypowieść umieści się w historycznym i teologicznym kontekście, w którym znajduje się Jezus. Izrael zbudował swoją egzystencję na głębokim przekonaniu, że jest narodem wybranym, który Bóg od początku wyróżnił ze wszystkich innych narodów. Księga Powtórzonego Prawa (7, 7) mówi: „Pan wybrał was i znalazł w was upodobanie”. To wyróżnienie przybrało kształty przywileju, zachowanego poprzez nieprawidłową teologię opartą na osobistych zasługach, której najbardziej zagorzałymi obrońcami byli faryzeusze. Przestrzeganie prawa zapewniało im zaufanie u Boga i wyższą pozycję od wielu innych ludzi, których pogardliwie nazywali am ha’arez tj. „ludzie ziemi”. Post, jałmużna i modlitwa były zwykle trzema warunkami, które zapewniały udział w niekwestionowanym przywileju.

Obecność Jezusa, Jego oryginalna nauka i niezwykłe zachowanie zachwiały ich dumną pewnością. Poborcy podatkowi, zepchnięci na społeczny margines, kobiety o niezupełnie kryształowej reputacji i wszyscy grzeszący publicznie są obiektem troskliwej uwagi i ciepłego przyjęcia ze strony Jezusa, podczas gdy na przedstawicieli religijnej elity spadają najsurowsze słowa krytyki. Pod wpływem Jezusa na fortecy zasłużonych zaczynają pojawiać się rysy. Staremu Przymierzu, opartemu na prawie i sprawiedliwości, Jezus przeciwstawia nowe, oparte na miłości i bezinteresowności. Jezus sprzeciwia się dominującej zasadzie rekompensaty.

Wiedząc o tym, łatwiej jest zrozumieć przypowieść. Pierwsi robotnicy, którzy zawarli pełnoprawną umowę, są Żydami, którzy korzystają z przywileju Starego Przymierza. Do winnicy Pana zostają też zaproszeni inni, którzy nie posiadają stosownej umowy: są to grupy społeczne zepchnięte na margines i pogardzane przez lud Izraela, poganie korzystający z dobroci Pana, który w swojej winnicy znajdzie miejsce dla wszystkich. A zatem przywileje, których domagają się pierwsi tylko dla siebie, nie są teologicznie uzasadnione, tak jak nieuzasadnione są oskarżenia o nierówne traktowanie skierowane do pana.

Zasadnicza kwestia wyłania się w wersie 15.: pierwsi robotnicy są zazdrośni, chcą przywileju wyłącznie dla siebie, nie pozwalając innym z niego skorzystać. Właściciel przeciwnie, ma wizję altruizmu i solidarności, która skłania go do udostępnienia wszystkim korzyści, których jest jedynym depozytariuszem i rozdawcą. Czyni z nich dar dla wszystkich, bez różnicy. Istotnie, miłość Boża dociera do wszystkich ludzi, nie robi różnicy. Najważniejsze, aby ją przyjąć. Nie ma wielkich czy małych, pierwszych czy ostatnich w ludzkim rozumieniu, bo wszyscy są równi wobec jednej miłości, którą Bóg każdego obdarza. Wynagrodzenie jest z jednej strony ciągle to samo, z drugiej ciągle różne, bo zależy od indywidualnego przyjęcia. Od tego przyjęcia pochodzi możliwość odwrócenia ról, przed czym przestrzega kończący przypowieść werset 16., będący zakończeniem o charakterze ogólnym, ale ciągle aktualnym.

Pytanie skierowane do jednego z pierwszych robotników powinien zadać sobie w duchu również czytelnik przypowieści: czy przyłączam się do narzekań tych, dla których porównywanie jest powodem niechęci i zawiści, czy też, wzorem Boga, poszukuję solidarności, która jest wzajemnym dzieleniem się i promowaniem dobra. Sprawiedliwość zyskała nowe oblicze.

Pytania do życia i na życie

1) Czy jestem w stanie cieszyć się razem z tymi, którzy się cieszą i cierpieć z tymi, którzy cierpią, okazując im solidarność, która polega na aktywnym uczestniczeniu w uczuciach i sytuacjach dotyczących innych ludzi?
2) Czy cieszę się razem z tymi, którzy odnoszą sukces i powodzi im się lepiej ode mnie? Kogo ostatnio pochwaliłem lub komu wyraziłem uznanie? Czy jestem przyzwyczajony do wynagradzania innych za dokonane dobro, dobrze wykonaną pracę, czy traktuję to po prostu jako „ich obowiązek”? Co mi sugeruje następujące zdanie św. Franciszka Salezego: „Więcej much złapie się na łyżkę miodu niż na beczkę octu”?
3) Jak korzystam ze swojego „uprzywilejowanego” położenia, z tego, co posiadam i kim jestem? Czy troszczę się, by uczynić innych uczestnikami moich przywilejów? W jaki sposób?
4) Jak walczę z małymi i wielkimi niesprawiedliwościami społecznymi? Czy staram się dowiedzieć czegoś więcej, stać się bardziej wrażliwym i uczulić na te problemy najbliższe osoby? W jaki sposób nasza wspólnota parafialna odpowiada na poważne problemy społeczne dzisiejszych czasów? Czy możemy jeszcze bardziej uczulić na nie innych, więcej zrobić? Czy mam w tej sprawie jakieś sugestie?

Modlitwa

Panie Jezu,
tyle razy czuję się zamknięty w swojej pewności,
która pozwala mi sądzić i skazywać innych.
Może wiele razy nie zdaję sobie sprawy,
że jestem więźniem samego siebie,
ograniczonej mentalności,
i, co gorsza, uprzedzeń.
Pozwól mi pracować w Twojej winnicy,
razem ze wszystkimi braćmi, których spotkam,
ale najpierw uwolnij mnie ode mnie samego,
od krótkowzrocznej wizji życia.
Daj mi światłość Ewangelii,
żebym mógł promować prawdziwą sprawiedliwość,
szanującą wszystko i wszystkich,
szczęśliwie współistniejącą z miłością,
która pochodzi od Ciebie,
rozpala moje życie,
ogrzewa tych, którzy są obok mnie.
Amen.
za: http://www.katolik.pl/wystarczy-tylko-milosc,10611,813,cz.html?idr=10310

*********

Mat 20:1 Sprawie przyszłej zapłaty za doczesne trudy jest poświęcona cała przypowieść o robotnikach w winnicy.
Zwyczaj poszukiwania robotników na publicznych placach rankiem każdego dnia przetrwał do dzisiejszych czasów, przynajmniej w niektórych krajach Bliskiego Wschodu (Jordania, Syria, Irak). Winnica, której właściciel poszukuje robotników, nie ma tu z góry zamierzonego znaczenia typologicznego, jak się to często zdarza w ST (np. Iz 5:1–7), niemniej mogła się kojarzyć słuchaczom z wielu tekstami ST. Należy zwrócić uwagę na bardzo ważny przy interpretacji tej przypowieści fakt dobrowolnej umowy robotników z właścicielem winnicy, co do warunków najmu.

Mat 20:2 Denar, jako zarobek jednodniowy, w ówczesnych warunkach nie stanowił sumy wysokiej w każdym razie wystarczał na bardzo skromne utrzymanie kilkuosobowej rodziny, żywiącej się rzadko mięsem, najczęściej zaś jarzynami i owocami.

Mat 20:3–8 Pewną anomalię stanowi to, że robotnicy są aż czterokrotnie poszukiwani, gdy tymczasem tylu ich bezczynnie wyczekuje na pracę. Być może, iż włóczących się po drogach uważano za maruderów, z którymi nie ryzykowano zawierania żadnych kontraktów. Godzina trzecia – to według naszej rachuby czasu dziewiąta rano, szósta – około południa itd.
Wysokość zarobku ludzi najętych do pracy w ciągu dnia nie została określona dokładniej. Każdego tylko zapewniono, że otrzyma to, co słuszne. Nikomu nie powiedziano, że może się spodziewać zapłaty mniejszej niż ci, którzy najwcześniej stanęli do pracy, ani też że zarobi więcej od tych, którzy jeszcze później przyszli do winnicy. Niesprecyzowanie pod tym względem warunków umowy było najwyraźniej zamierzone przez gospodarza i odegra specjalną rolę przy wypłacaniu dziennego zarobku. Uiszczenie zapłaty za całodzienną pracę tego samego dnia wieczorem było zgodne z przepisami Prawa, w którym czytamy: Zapłata najemnika nie będzie pozostawać w twoim domu przez noc aż do poranku (Kpł 19:13).

Mat 20:9–12 Wypłacanie należności rozpoczęto od robotników zatrudnionych najpóźniej, być może dlatego, aby lepiej uwydatnić dobroć właściciela winnicy i pouczyć w ten sposób ludzi, iż w każdym czasie warto zabrać się do pracy. Tego rodzaju postępowanie uznał za jedynie słuszne właściciel winnicy, lecz zupełnie inaczej zostało ono osądzone przez robotników, którzy najdłużej pracowali. Zresztą dziś również niejeden ze słuchaczy tej przypowieści miałby ochotę przyłączyć się do powyższego szemrania. Jeśli tak jest, to dlatego, że ludzie w ten sam sposób ulegają dziś, co i w czasach Jezusa grzechowi zazdrości. Przypowieść o robotnikach piętnuje nade wszystko, właśnie to najbardziej chyba namacalne dziedzictwo pierwszego grzechu. Któż nie dostrzega objawów zazdrości nawet u dzieci w wieku przedszkolnym, kto nie wie, czym jest ona w okresie młodości, do czego może doprowadzić ludzi w sile wieku lub jak dobija przedwcześnie ludzi starszych? Z Bożych przymiotów zaś Ewangelia nasza obrazuje nie tyle sprawiedliwość, ile raczej dobroć Bożą, która przewyższa sprawiedliwość. Żaden z godzących się na proponowaną mu zapłatę nie stawiał przed rozpoczęciem pracy warunku: musi otrzymać więcej niż jego krócej pracujący towarzysz. Gdyby o zapłacie owych krócej pracujących nic nie wiedział, odszedłby rad z zarobku, jaki otrzymał. Skoro dowiedział się jednak, że gospodarz był dobry i dla wielu innych, zaczął patrzeć na nich złym okiem. Grzech zazdrości polega na próbie zniszczenia dobra w innych ludziach. Jest to najbardziej wyrafinowana forma egoizmu. Jesteśmy smutni, gdy Pan Bóg zajmuje się innymi ludźmi. Sprawiamy wrażenie ludzi, którzy myślą w ten oto sposób: gdy ktoś jest dobry, może się okazać niebezpieczny; należy go tedy zniszczyć. W ten sposób przeprowadza się likwidację człowieka, który to tylko „ma na sumieniu”, że jest lepszy niż my.

Mat 20:13–15 Gospodarz zaś okazał się bardziej niż dobry. Wobec wszystkich dotrzymał obietnicy, niektórym zaś dał więcej niż się spodziewali. Wolno mu przecież było rozporządzać dobytkiem swoim, tak jak chciał (Mat 20:15). Okazać się hojnym w sposób przekraczający granice sprawiedliwości, to wcale nie znaczy być w konflikcie ze sprawiedliwością. Pan Bóg jest nie tylko sprawiedliwy, lecz „więcej niż sprawiedliwy”, tj. miłosierny. Licząc na to miłosierdzie warto przystąpić do pracy nawet wtedy, kiedy już życie ludzkie „ma się ku wieczorowi”. Nikt oprócz Pana Boga nie angażuje tak późno do pracy. Zszedł gospodarzowi cały dzień na poszukiwaniu robotników.

Mat 20:16 Słowa kończące całą przypowieść są dokładnym powtórzeniem odpowiedzi danej przez Jezusa Piotrowi, dopytującemu się, co otrzymają ci, którzy zostawili wszystko i poszli za Jezusem (Mt 19:30). Istnieje wśród egzegetów dość powszechne przekonanie, że tylko słowa: Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi zostały wypowiedziane przez Jezusa w związku z przypowieścią o robotnikach w winnicy. Stwierdzenie: Wielu jest bowiem powołanych, a mało wybranych zostało tu przeniesione z zakończenia przypowieści o uczcie królewskiej i o szacie godowej. Tutaj logiczny sens przypowieści jest zatem taki: wprowadzając do swego królestwa późno przybyłych, tj. grzeszników i pogan, Pan Bóg ukazuje właściwą sobie dobroć, nie naruszając przez to w niczym obietnic danych Izraelitom. Ci ostatni nie powinni uważać się za pokrzywdzonych, ani patrzeć z niechęcią na nowych przybyszów do królestwa Bożego. Owo szczególne akcentowanie hojności Boga jest zrozumiałe jeszcze i z tego względu, że cała przypowieść znajduje się w kontekście dyskusji Jezusa z faryzeuszami, którzy nie jeden raz wyrzucali Chrystusowi Jego dobroć dla grzeszników. Im to w odpowiedzi było często cytowane zarówno, że nie chce Bóg śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył (por. Eze 33:11), jak i zapewnienie, iż nawet jak szkarłat czerwone grzechy ponad śnieg wybieleją (por. Iz 1:18), jeśli człowiek szczerze nawróci się do Boga.
________________________

– „Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu”,
Bp Kazimierz Romaniuk, O. Augustyn Jankowski OSB, Ks. Lech Stachowiak
Wydawnictwo PALLOTTINUM – Poznań 1998

*********

JAKI ON JEST?

by Grzegorz Kramer SJ

Gospodarz przyjmował robotników o różnej porze dnia, a na końcu się z nimi rozliczył. Ci z pierwszego naboru, kiedy dowiedzieli się, że dostali tyle samo, co ci ostatni, byli bardzo rozżaleni. Jesteśmy często rozżaleni, użalający się nad sobą, bo miało być inaczej. Bo miało być sprawiedliwie. Dodajmy, według nas sprawiedliwie. Nasz egoizm sprawia, że sprawiedliwość pojmujemy tak, że musi wyjść na moje. Przecież ów niesprawiedliwy zarządca wcale nie był niesprawiedliwy, bo każdego potraktował bardzo indywidualnie. Problem był nie w nim, a w sercu każdego z robotników, w rozżaleniu, w braku poczucia swojej wartości.

Ta przypowieść nie jest o robotnikach, ale o tym, jaki jest Bóg, że jest inny od nas. Jego myślenie, decydowanie i działanie bardzo się różni od naszego. Ważne, by o tym pamiętać, bo przecież chcemy budować z Nim relację jak najbardziej dojrzałą i świadomą. To jednak zakłada jedną podstawową postawę. To On jest Bogiem, nie ja. To ja mam się do Niego dostosować, zmienić swoje patrzenie na rzeczywistość, nie On. To jest właśnie nawrócenie. Można postawić siebie w środku i wtedy Chrystus musi być na marginesie, ale wtedy też zostaje mi frustracja, jak u tych najemników.

Bóg myśli inaczej, a przez to „psuje” nam nasze plany i wizje życia. Dlaczego? Kiedy wydarzają się w naszym życiu takie sytuacje jak ta w Ewangelii, że czujemy, jakby Bóg nas oszukiwał, pojawia się zły ze swoimi „refrenami”: „widzisz, Bóg jest zły tak naprawdę, wykorzystuje twoją naiwność, nie kocha cię, gdyby cię kochał, zrobiłby tak, żeby było dla ciebie dobrze”. Bóg tymczasem pozawala na „niesprawiedliwość” w naszym życiu, żeby nas wybawiać od tego, co nas niszczy. A niszczy nas wszystko to, w czym pokładamy nadzieję, wszystko to, co w naszym mniemaniu ma nam przynieść szczęście, co według nas jest sprawiedliwe.

Życie duchowe, życie z Bogiem to jest wyjście w nieznane. Ono zawsze jest czymś innym niż sobie aktualnie wymyślimy. Każda próba zamknięcia Boga w jakieś doświadczenie jest próbą „wsadzenia” Go w ramy naszej sprawiedliwości. Tymczasem Bóg nie jest gotową formułą. On jest żywą Osobą, nie systemem ćwiczeń, doktryn i formuł. Bóg to jest Ktoś, do wnętrza Kogo trzeba „wejść”, a nie oglądać Go z zewnątrz.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/19/jaki-on-jest/

********

Św. Jan Chryzostom (ok. 345-407), kapłan w Antiochii, potem biskup Konstantynopola, doktor Kościoła
Homilia na Wielki Piątek „Krzyż i łotr”

Najęty o jedenastej godzinie: „Ostatni będą pierwszymi”
 

Co takiego uczynił łotr, aby otrzymać w udziale raj po krzyżu?… Podczas gdy Piotr zapierał się Chrystusa, łotr, z wysokości krzyża, składał Mu świadectwo. Nie mówię o tym, by zasmucić Piota, ale żeby uwypuklić wielkość duszy łotra… On nie zważał na nic, choć otoczony tłumem, który drwił, złorzeczył i bluźnił. Nie brał nawet pod uwagę tej mizernej sytuacji ukrzyżowania, tak ewidentnej. Przebiegł to wszystko spojrzeniem pełnym wiary… Odwrócił się w stronę Pana niebios i, zawierzając się Mu, powiedział: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). Nie traktujmy z lekceważeniem przykładu łotra, nie wstydźmy się go naśladować, bo Pan nie wahał się go wprowadzić pierwszego do raju…

Nie powiedział mu, jak Piotrowi: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi” (Mt 4,19). Nie powiedział mu także jak Dwunastu: „Zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela.” (Mt 19,28). Nie przyznał mu żadnego tytułu, nie pokazał mu żadnego cudu. Łotr nie widział Jezusa wskrzeszającego z umarłych, wyganiającego złe duchy, uciszającego morze. Chrystus niczego mu nie opowiedział: ani o Królestwie, ani o potępieniu. A jednak złożył o Nim świadectwo przed wszystkimi i otrzymał w dziedzictwie Królestwo.

https://mail.google.com/mail/u/0/?tab=wm#inbox/14f4333997943b6e

********

https://youtu.be/Ke3jW3Ds1NA
********

Miłość współweseli się z dobrem (19 sierpnia 2015)

Przypowieść o robotnikach w winnicy jest dla nas bardzo pouczająca. Przyjrzyjmy się jej bliżej: Gospodarz najmuje rano pracowników, umawiając się z nimi, że zapłaci jednego denara za dniówkę. Wieczorem wypłaca wszystkim równo po denarze łącznie z tymi, którzy przepracowali tylko jedną godzinę. Pierwsi mają pretensję o to, że zostali potraktowani niesprawiedliwie. Wtedy pada pytanie: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czyż nie o denara umówiłeś się ze mną? (Mt 20,13). Gospodarz jest obrazem Boga, a postawa robotników pracujących od rana przypomina zachowanie starszego syna z przypowieści o miłosiernym ojcu, nazywanej często przypowieścią o synu marnotrawnym. Charakteryzuje ich myślenie porównawcze: nam się więcej należy, bo mamy większe zasługi. Takie myślenie jest wielką przeszkodą w życiu religijnym, gdyż nie pozwala zobaczyć tego, co jest najważniejsze: Bożego miłosierdzia! To, co najważniejsze w naszym życiu, otrzymujemy darmo dzięki miłości Boga. I tylko wówczas, gdy potrafimy przyjąć to jako dar miłości, możemy wejść w autentyczną więź z Bogiem, więź miłości. Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? (Mt 20,15). Z Bogiem nie można niczego załatwić. Jedynie w miłości możemy się z Nim spotkać.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Sdz 9, 6-15; Mt 20, 1-16a

Jednak autentyczna więź miłości wymaga konsekwencji. Jeżeli doświadczamy miłosierdzia, to sami także powinniśmy podobne miłosierdzie okazywać innym. Nasze myślenie powinno się kształtować na podobieństwo myślenia Pana Boga. Jego podstawowym wymiarem jest pragnienie dobra dla innych, z którego wyrasta radość z dobra, gdy widzimy, że to dobro się urzeczywistnia. Święty Paweł wskazał cechy prawdziwej miłości:

 

Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie jest bezwstydna,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą (1 Kor 13,4nn).

 

Miłość współweseli się z dobrem. Tylko takie myślenie niesie w sobie życie, które jest ze swojej istoty wspólnotą, komunią. Nie ma w nim miejsca na prywatę, zamknięcie i wyrastającą z nich konkurencję. Władza nie jest dominacją, lecz służbą. Podobnie wszelkie dobro jest dobrem służącym wszystkim.

Fatalny przykład żądzy władzy i tragedii, do której doprowadziła, mamy w pierwszym czytaniu. Jotam, syn Gedeona, jedyny ocalały z rzezi synów Gedeona, dokonanej ręką jednego z nich, zapowiada konsekwencje takiego układu: ogień wyjdzie z krzewu cierniowego (Abimelek) i spali cedry libańskie (możni Sychem). Na żądzy nie można niczego zbudować.

http://ps-po.pl/2015/08/18/milosc-wspolweseli-sie-z-dobrem-19-sierpnia-2015/

********

 

*********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

19 SIERPNIA

********

Święty Jan Eudes, prezbiter
Święty Jan Eudes Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625).
W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe.
Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi.
W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku.
Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci.Święty Jan Eudes Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej.
Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-19a.php3
********
Zobacz także:
*******
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Monteagudo, w Hiszpanii – bł. Ezechiela Moreno y Diaz, biskupa. Wstąpił do augustianów. Przez jakiś czas pracował na Filipinach. Potem był rektorem w Monteagudo. W roku 1888 wyjechał do Kolumbii, gdzie był kolejno prowincjałem, wikariuszem apostolskim i biskupem. Wiele zdziałał dla zażegnania wojny domowej. Był także gorliwym czcicielem Najświętszego Serca. Zmarł w roku 1906. Beatyfikował go w roku 1975 Paweł VI.oraz:świętych męczenników Agapiusa, Tekli i Tymoteusza (+ ok. 305); św. Andrzeja, trybuna, męczennika (+ ok. 300); św. Donata, prezbitera (+ ok. 535); bł. Emilii Bicchieri, dziewicy i zakonnicy (+ 1314); św. Magnusa, biskupa i męczennika (+ III w.); św. Mariana, wyznawcy (+ VI w.); św. Sebalda, pustelnika (+ VIII w.)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-19a.php3

*********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ, POSŁUCHAĆ, OBEJRZEĆ

********

(fot. shutterstock.com)

Żona mojego przyjaciela jest lekarką. Przyjaciel też jest lekarzem. Można by się było spodziewać, że to dwoje ludzi, którzy powinni wiedzieć, jak dobrze dbać o zdrowie, skoro codziennie prowadzą ku niemu tylu pacjentów. A mimo to żona mojego przyjaciela choruje.

 

Nie będę opowiadać o diagnozie… przyjaciel mówi, że ta choroba to coś niespotykanego, po latach praktyki znał ją tylko z książek.

Ale tak to już bywa; jego żona cierpi na chorobę związaną ze specjalizacją, której się poświęciła… z której się habilitowała… na temat której opublikowała kilka prac naukowych. Zauważyłem to już wiele razy: ludzie studiujący medycynę jak gdyby wybierali sobie specjalizację, związaną ze schorzeniem, którego podświadomie się boją.

 

Mój znajomy lekarz laryngolog jest przygłuchy, znany internista jest splotem paru internistycznych komplikacji. Ginekolog, który wspaniale troszczył się o moją żonę przy porodach, całe lata jest bezdzietny… i wygląda na to, że bezdzietny już pozostanie. Lekarz, który wyleczył tyle potłuczonych nóg – nasz kolega z koła filatelistycznego – przychodzi na nasze zebrania, kulejąc…

 

Po prostu: przyjaciel ma żonę cierpiącą na bardzo rzadką chorobę. Rzadką i ciężką. Niedawno go spotkałem. Wyglądał na wyczerpanego.

Nie chce oddać żony do jakiegoś zakładu. Choć niektórzy mu to doradzają.

Troszczy się o nią… Pozostawił ją w domu, ograniczył z tego powodu swoją praktykę zawodową, przestał uczyć na wydziale, nie jeździ na kongresy. Nie będę wymieniać wielu szczegółów… Myślę, że nikogo nie wprawiłoby to w dobry nastrój. Powiem tylko, żeby zilustrować to, o czym przyjaciel mi opowiedział w czasie naszego przelotnego spotkania: musi żonę karmić.

Łyżeczką.

Jedno karmienie zabiera mu czasem ponad godzinę. Troszczy się o nią jak o małe dziecko. Jak o niemowlę…

Żona nie może chodzić, ruszać nogami, rękami. Nie może normalnie myśleć.

Znałem jego żonę jeszcze na studiach, była wspaniałą dziewczyną. Wszyscy mu jej zazdrościliśmy. I prawdę mówiąc, dziwiliśmy się, że wybrała spośród nas akurat jego… w naszym kręgu było przecież tylu przystojniejszych chłopców niż ten chudzielec w okularach, którego sobie wybrała…

Jak widać… Wybrała wspaniale.

Wiem, jak wielu naszych pięknych kolegów odeszło od swoich żon, opuściło swoje rodziny…

Już od kilku dni myślę o tamtym spotkaniu…

Od kilku dni nie mogę się od tego wspomnienia uwolnić.

Moje małżeństwo jest całkiem udane. Żeby tylko… Mam zdrowe dzieci. Inteligentne…

Czasami jednak żona doprowadza mnie do BIAŁEJ GORĄCZKI, wściekam się, wrzeszczę… I teraz nagle patrzę na swoje rodzinne relacje zupełnie inaczej. O, jakże mój przyjaciel by się cieszył, gdyby jego żona mogła przemówić… choćby z wściekłością… gdyby potrafiła go rozgniewać.

Niedawno żona znowu mnie zdenerwowała.

A ja…

Uśmiechnąłem się.

– Co, co, co?

Patrzyła na mnie zdziwiona.

Powiedziałem jej o spotkaniu z moim przyjacielem.

Przez chwilę milczeliśmy.

Potem nieśmiało na mnie spojrzała.

– Gdybym…

Nie dopowiedziała. Nie musiała.

 

Wiedziałem, co chce powiedzieć, dlaczego boi się dopowiedzieć… Wiedziałem, że w duchu rozważa, czy gdyby dopadła ją taka choroba… czy ja… czy ja też bym jej nie opuścił?… Opuścił? Czy karmiłbym ją łyżeczką… Czy bym ją kochał, nawet gdyby ta piękna młoda kobieta, którą jest żona… ta “laska”… stała się nagle milczącą ruiną… tak jak stała się nią żona przyjaciela… ?

– Gdybym…

Żona powiedziała to znowu. Raczej cichutko westchnęła.

Patrzyła na mnie… A jednocześnie gdzieś daleko poza mnie…

Skinąłem głową.

– I gdybym – powiedziałem.

I też milczałem. Ja również wolałem tego głośno nie wyrażać.

Skinęła głową.

Nie musiałem nawet odpowiadać. Po paru latach małżeństwa rozumiemy się bez słów. Pocałowała mnie.

A potem uśmiechnęliśmy się… A ja otworzyłem butelkę wina, które trzymałem na jakąś ważną okazję.

Teraz właśnie się nadarzyła – wielkie okazje bywają czasem bardzo niepozorne.

Trzeba było uczcić.

Trzeba było uczcić to “gdybym”.

Trzeba było uczcić nasze podwójne “tak”.

 

Już od kilku dni ani przez chwilę nie kłóciliśmy się, nie złościliśmy… żadne z nas już od kilku dni nie było wobec drugiego zrzędą…

Niekiedy człowiek może spojrzeć poza horyzont i zobaczyć tam nieodległą krainę… zobaczy tam swoje otoczenie, swoje życie i swoich bliskich zobaczy ich nagle całkiem… całkiem innymi…

Jak to pięknie powiedzieć: “Gdybym…”.

I usłyszeć…

Usłyszeć…

“Tak”.

 

Więcej w książce: KSIĘGA SZCZĘŚCIA – Eduard Martin

 

 


 

 

KSIĘGA SZCZĘŚCIA – Eduard Martin

 

Kiedy się człowiek wyciszy, bez trudu wpadnie na to, w jaki sposób można zrobić coś pięknego naszym bliskim.

Szczęście trudno zdefiniować. Nie zawsze wiemy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy może tylko zadowoleni, radośni. Skąd bierze się szczęście? Eduard Martin w kilkudziesięciu opowiadaniach pokazuje, jak można je osiągnąć prostymi, a jednocześnie mądrymi sposobami.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,523,czy-mozna-odejsc-od-takiej-zony.html

********

Wszystko dla Niego zostało stworzone

2ryby

2 ryby

Obyście tylko trwali w wierze, pewni, mocni i niezachwiani w nadziei Ewangelii…

 

https://youtu.be/SQoBVel6mEY
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1960,wszystko-dla-niego-zostalo-stworzone.html
********

Dlaczego powinienem Bogu wszystko oddać?

Pustynia serc / youtube.com / psd

Wielu ludzi obraża się na Jezusa dlatego, że On wymaga od nas oddania Mu wszystkiego. Czasem wolimy oddawać wszystko innym bożkom: pracy, nałogom czy toksycznym relacjom. Zapominamy, że Jezus i TYLKO JEZUS sam pierwszy ofiarował wszystko za nas.

 

Jesteś obrażony na Jezusa, nie wiesz dlaczego powinieneś mu wszystko oddać? Koniecznie zobacz ten film.

 

https://youtu.be/II_NcY3NjJo
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1947,dlaczego-powinienem-bogu-wszystko-oddac.html
********

Internet a duchowość – dwa światy?

2ryby

/ rj

“Internet zaszczepia w nas kulturę natychmiastowości. Chcielibyśmy, żeby to, co dzieje się w naszym wnętrzu na modlitwie, przypominało korzystanie z jakiejś internetowej aplikacji. Żeby co chwilę był ten pin-pong, skutek tego, co robimy” – mówi O. Jacek Szymczak OP.

 

Jak sobie z tym radzić? Przecież nie chodzi o odseparowanie Pana Boga od świata komunikacji, w jakim żyjemy. O. Jacek Szymczak OP wyciąga wnioski warte przemyślenia.

 

Materiał został zrealizowany w ramach projektu non-profit 2RYBY.PL

 

https://youtu.be/HUL0oFIY580
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1959,internet-a-duchowosc-dwa-swiaty.html
*********

Teologia i polityczne spory

Kasper Kaproń OFM

Kasper Kaproń OFM

(fot. shutterstock.com)

Powinniśmy się lękać o przyszłość Kościoła, gdzie panuje całkowita bierność i inercja życia duchowego i teologicznego, a całość energii zostaje zużyta na drugorzędne tematy.

 

Patrząc z boku na medialne relacje z życia Kościoła w Polsce można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z niesamowicie ostrym podziałem istniejącym wśród osób duchownych.

 

Jako członek “księżowskiej kasty” wydaje mi się jednak, że istniejące między nami podziały są o wiele mniejsze niż te, które starają się wykreować media. Owszem mamy różne polityczne poglądy i nierzadko dochodzi między nami do wymiany opinii. Tworzymy wspólnotę, w której umiemy się różnić.

 

Oczywiście niektórzy z nas, (bo nie jesteśmy nadludźmi), dają się zwieść ułudą wybrania i uwierzyło w swą szczególną, dziejową rolę w dziele naprawy Kościoła i świata. Są to jednak sporadyczne wypadki. Dlatego też z wielką przykrością przyjmuję wszelkiego rodzaju listy “prawdziwych księży” lub “zaczynu nowego w Kościele” tworzone przez media i powielane przez naiwne osoby.

 

Jest to prawdziwie szatańska robota. Diabeł jest tym, który dzieli i w podobnych zestawieniach chodzi tylko o to, aby jednych duchownych przeciwstawiać drugim.
Trudno jednak nie przyznać racji temu, co napisał na swoim blogu Błażej Strzelczyk: brakuje wśród nas twórczego sporu dotyczącego doświadczenia wiary i w konsekwencji możliwych różnic wynikających z odmiennej “wrażliwości religijnej lub interpretacji Pisma Świętego”. Niedawny spór ks. Węgrzyniaka z bpem Rysiem dotyczący kwestii natchnienia tłumaczeń tekstów biblijnych był jedynie jaskółką, która jednak wiosny nie czyni.
Pracując na katolickiej uczelni w dalekiej Ameryce Łacińskiej, przychodzi mi się niekiedy zetknąć z uwagami i zastrzeżeniami, nawet tak ważnych instytucji jak Kongregacja Nauki Wiary, dotyczącymi niektórych tez stawianych przez pracujących na tym terenie teologów.

 

Krytyczne uwagi odnoszą się do treści zamieszczonych w publikacjach i dotyczących zagadnień z chrystologii, eklezjologii lub innej gałęzi teologii. Być może błędy te wynikają z braku doświadczenia młodego bądź co bądź Kościoła, z braku odpowiedniego zaplecza, które często rekompensowane jest intuicją. Jednak jest w tym fakcie coś pozytywnego.

 

Świadczy to bowiem o życiu tutejszej teologii, która nie boi się stawiać pytań, szukać odpowiedzi, błądzić i weryfikować wcześniej stawiane tezy. Świadczy to też o tym, że rzymskie dykasterium z uwagą śledzi rozwój tutejszej myśli teologicznej i w razie potrzeby koryguje.
Trudno mi powiedzieć, ilu polskich [a nawet szerzej: europejskich] teologów może “poszczycić się podobnym zainteresowaniem” ze strony Kongregacji Nauki Wiary. Niektórzy księża stają się “buntownikami”, ale z zupełnie innych niż teologicznych powodów: ze względu na swoje polityczne uwikłania lub też przez jakąś fotkę z kontrowersyjnym celebrytą zamieszczoną na społecznościowym portalu.

 

Owszem, także latynoscy duchowni  w nie tak dawnej przeszłości mieli często problemy ze względu na swe polityczne sympatie: dawali się ponieść ideologii, niewiele mającej wspólnego z chrześcijaństwem, wchodzili nawet do rządów. Motywem ich działań była jednak troska o ubogich i wykluczonych.

 

Jest czymś przykrym, gdy duchowny staje się “buntownikiem”, ponieważ staje po stronie politycznych elit i osób zamożnych: tych, którzy krzywią się na wspomnienie osób cierpiących z powodu głodu.
Bez wątpienia mamy do czynienia z kryzysem teologii na starym Kontynencie. Zwrócił zresztą na to uwagę kard. Walter Kasper w wywiadzie dla włoskiego Il Foglio: “W czasach Soboru były wielkie osobistości jak Congar, De Lubac, Balthasar, Rahner czy sam Ratzinger. Dziś mamy tylko profesorów teologii, a nie teologów”.

 

Podobną opinię wyraził kard. Jorge Medina Estévez: “Nie widzę, aby dzisiaj w Kościele istniało pokolenie tak wybitnych teologów jak to miało miejsce w czasie Vaticanum II. Wtedy rzeczywiście było wielu wyróżniających się i wielkich teologów. Nie jest to jednak stan dzisiejszy”. Nie kto inny jednak, jak sam Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Müller, wskazał na Amerykę Łacińską jako na kontynent, który wypracował jedyną oryginalną myśl teologiczną w Kościele po Vaticanum II: “Ruch teologiczny Ameryki Łacińskiej, powszechnie znany pod nazwą «teologii wyzwolenia» jest jedynym, według mojej opinii, godnym uwagi i najbardziej znaczącym prądem teologicznym w XX w”.
Czy pragnę zachęcać do odstępstw od ortodoksji, twierdząc że są one czymś pozytywnym? Absolutnie nie. Zadanie teologów, jeżeli na poważnie traktują swoją misję w Kościele, polega jednak na poszukiwaniu w świetle Objawienia odpowiedzi na aktualne problemy i rola ich jest służebna w stosunku do pasterzy Kościoła.

 

Ich zadanie nie jest odtwórcze i nie polega tylko na powtarzaniu dawno przyjętych twierdzeń, lecz jest w pełni twórcze, czyli polega na poszukiwaniu “nowych ścieżek” w katolickiej myśli.

 

Owszem, czasami pomylą się, jednakże nie błądzi jedynie ten, kto nic nie robi. Natomiast do Nauczycielskiego Urzędu Kościoła i od Pasterzy należy weryfikacja tych poszukiwań i stwierdzenie, czy jest to droga Kościoła, czy też droga, która prowadzi na manowce. Ostateczne zdanie należy do pasterzy, do biskupów, na których barkach spoczywa ciężar prowadzenia Bożej owczarni.
W III wieku św. Cyprian, biskup i męczennik, stał się protagonistą jednej z większych polemik Kościoła pierwszych wieków. Spór dotyczył ważności chrztu udzielanego przez heretyków. Podobnie jak większość biskupów afrykańskich, Cyprian całkowicie negował ważność chrztu udzielanego przez heretyków i nakazywał powtórnie chrzcić tych, którzy pragnęli przejść do Kościoła katolickiego.

 

Kościół Rzymu uznawał natomiast taki chrzest za ważny. Jedynie prawie równoczesna męczeńska śmierć dwóch największych oponentów: Cypriana i papieża Stefana I, uchroniła Kościół przed rozłamem. Ostatecznie przeważyła opinia rzymska, którą potwierdził Synod w Arles (314 r.), co w niczym nie przeszkodziło temu, by Cyprian został świętym. Spór okazał się bardzo potrzebny i miał ogromny wpływ na rozwój katolickiej doktryny chrzcielnej oraz eklezjologii.
Nie należy lękać się o przyszłość Kościoła, w którym toczone są dyskusje nawet w tak ważnych kwestiach jak dopuszczenie osób żyjących w nowych związkach do  Eucharystii. Obecny przedsynodalny spór, którego bohaterami są kard. Müller, kard. Kasper i kard. Marx przypomina inny spór miedzy św. Cyprianem, papieżem Stefanem i Nowacjanem, gdzie chodziło o problem dopuszczenia upadłych (lapsi) do pełnej jedności z Kościołem.

 

Ówczesny spór pomógł w pogłębieniu teologii dotyczącej sakramentu pojednania i z całą pewnością ten obecny (niezależnie jak się zakończy) pogłębi zrozumienie katolickiej doktryny na temat sakramentu małżeństwa.

 

Teologiczny rozwój nie zakończył się przecież w III lub V wieku. Byłbym bardzo ostrożny z używaniem wszelkiego rodzaju określeń typu: heretyk, schizmatyk lub prawdziwy obrońca katolickiej doktryny w stosunku do jednej lub drugiej strony aktualnego sporu (choć i nie należy się dziwić, że i takie określenia się pojawiają. Podobnie przekrzykiwano się w czasie teologicznych debat pierwszych wieków).

 

O wiele bardziej powinniśmy się lękać o przyszłość Kościoła, gdzie panuje całkowita bierność i inercja życia duchowego i teologicznego, a całość energii zostaje zużyta na drugorzędne tematy.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2097,teologia-i-polityczne-spory.html

********

Jak papież Franciszek walczy z handlem ludźmi?

America Magazine

Nicholas Sawicki / kw

(fot. shutterstock.com)

Handel ludźmi dotyczy aż 35 milionów osób na całym świecie, przynosi ponad 150 mld dolarów dochodów rocznie. Czy jest ktoś, kto jest w stanie skutecznie przeciwstawić się takiej sile? Tak, papież Franciszek.

 

Ogrody watykańskie są niezwykle bujne. Drzewa palmowe tworzą baldachim niespotykany w tej części świata. Budynki z marmuru przerywają linię krajobrazu, często w niespodziewany sposób.

 

Nierzadko też można spotkać papieskich dygnitarzy lub kardynałów pędzących gdzieś, spieszących się na jakieś spotkanie. Czasem też kroczą w ciszy, pogrążeni w głębokiej refleksji.
Wśród licznych budynków położonych w ogrodach można też trafić na Papieską Akademię Nauk. Zbudowana w XVI wieku początkowo służyła jako dom rekolekcyjny papieża. Obecnie, jako międzynarodowe centrum badań, budynek ten może wydawać się źródłem raczej mało ciekawych newsów.
Akademia służy jednak nie tylko akademickim studiom, ale jest też domem dla Global Freedom Network. Jest to instytucja, którą ustanowił papież Franciszek dla wzmocnienia ekumenicznej walki ze współczesnym niewolnictwem. G.F.N. pozwala też bliżej przyjrzeć się papieskim sposobom zwalczania tego typu destrukcyjnych sił na świecie.
Handel ludźmi jest zjawiskiem, które może zaistnieć gdziekolwiek. Żaden z sektorów gospodarki, żadna część naszego świata nie pozostała nietknięta.
Najnowszy raport ONZ, opublikowany w grudniu 2014 roku, mówi o 124 krajach, w których kwitnie proceder handlu ludźmi. Dotyczy on osób pochodzących aż ze 152 państw. Zidentyfikowano również ponad 500 kanałów przerzutu ludzi. raport ONZ pokazuje jak bardzo rozpowszechniły się na świecie sieci “handlowe” i jak bardzo potrzebna jest międzynarodowa reakcja.
Dokładniejsze statystyki są jeszcze bardziej niepokojące. 49 procent ofiar handlu ludźmi to dorosłe kobiety, aż 33 procent – dzieci (jest to wzrost o 5 procent od ostatniego raportu ONZ z 2012 roku). Jedynie 18 procent to mężczyźni.
Wyzysk tych osób jest różny. Aż 53 procent jest wykorzystywana seksualnie, 40 procent zmusza się do pracy (w górnictwie, wycince lasów, rybołówstwie itp.), a pozostałe 7 procent w inny sposób (np. dzieci służą w armiach). 0,3 procent pada ofiarą handlu organami. Wreszcie, niektóre szacunki wskazują, że handel ludźmi dotyczy aż 35 milionów osób na całym świecie.
Jednym ze zmartwień jest brak zinstytucjonalizowanej odpowiedzi ze strony rządów. W 2000 roku aż 166 członków ONZ włączyło się w działania, które miały na celu zbudowanie wspólnej polityki przeciw handlowi ludźmi.

 

Sporządzono “Protokół o przeciwdziałaniu, powstrzymywaniu i karaniu handlu ludźmi, szczególnie kobiet i dzieci”. Dokument ten przede wszystkim zdefiniował czym jest “handel ludźmi”. Oficjalnie ustanowił też to, że ofiary nie powinny być traktowane jak kryminaliści. Zachęcił również do wzmożenia kar dla osób zajmujących się tym procederem.
Z drugiej strony jednak, ONZ wskazało, że większość rządów (mimo że 90 procent z nich uznaje w oficjalnej legislacji handel ludźmi za przestępstwo) zgłasza mniej niż 10 wyroków za handel ludźmi rocznie. 15 procent z tych państw, które brały udział w raporcie z 2014 roku, w latach 2010-12 nie wskazało ani jednego przypadku. Ten brak oficjalnych wyroków może być wynikiem ignorancji, dużego stopnia współwiny ze strony rządów lub po prostu niemożności działania.
Główne wyzwanie jest też zarazem jednym z najbardziej oczywistych – prześladowcy bowiem będą realizować swój proceder tak długo, jak będą bezkarni. Jedynym lekarstwem jest działanie rządu, państwa muszą wprowadzać prawo w sposób bardziej rygorystyczny.
Ekonomia handlu ludźmi
Zyski z handlu ludźmi są ogromne. Międzynarodowa Organizacja Pracy szacuje, że przynosi on ok. 150 miliardów dolarów rocznie.

 

ONZ przedstawiło kilka przykładów zysku, jaki przynosi ten proceder. Wschodnio-azjatyckie niewolnice seksualne pracujące w Australii dają handlarzom około 55-60 tysięcy dolarów dochodu rocznie. W Kanadzie zysk ten wynosi ok. 180 tysięcy dolarów w ciągu pierwszych 8 miesięcy pracy. Inne dane podają, że usługa seksualna na Filipinach przynosi ok. 10-20 dolarów czystego dochodu dla handlarza, przy czym niewolnicy są zmuszani do tego nawet 20 razy dziennie.

 

Istnieje jednak polityczna wola wprowadzenia zmian. Amerykański Departament Stanu corocznie wydaje “Raport o handlu ludźmi”. Przedstawia się tam działania państw z całego świata w zakresie wprowadzania legislacji, która ma na celu zwalczanie handlu ludźmi. Co więcej, na kraje, które zostały zaklasyfikowane w tzw. trzeciej kategorii, Stany Zjednoczone mogą nałożyć sankcje.
Stany zresztą to nie jedyny kraj, który próbuje przeciwdziałać temu procederowi. Brytyjska Izba Lordów niedawno przegłosowała wprowadzenie ustawy o niewolnictwie. Ten oryginalny dokument jest jednym z najbardziej skutecznych środków użytych przez współczesny rząd do walki z handlem ludźmi. Ustanowił on bowiem wewnątrz brytyjskiego rządu komisarza, który ma na celu doprowadzić do stworzenia lepszej ochrony dla ofiar handlu ludźmi oraz rozszerzyć środki prewencyjne przeciw istniejącemu niewolnictwu.
Zgodnie z raportem amerykańskiego Departamentu Stanu wiele krajów poczyniło kroki w walce z procederem handlu ludźmi. Haiti wreszcie zdelegalizowało niewolnictwo, Czad oficjalnie zaczął chronić dzieci zmuszane do włączenia się do organizacji militarnych, zaś Szwajcaria zlikwidowała dziurę prawną, która dotychczas zezwalała na dziecięcą prostytucję. Należy przyznać, że – choć wolno – postępujemy do przodu.
Papież Franciszek przełamuje bariery
Teraz doszedł jeszcze papież Franciszek. Często mówi się, że to on przełamał bariery. Nie jest też przesadą powiedzieć, że na scenie światowej jest on obecnie najlepszym politykiem (choć zapewne skrzywiłby się słysząc takie określenie).

 

Jest on przecież w stanie stać twardo na swoim stanowisku, a jednocześnie przeprowadzać działania na licznych płaszczyznach (często dotyczących kontrowersyjnych tematów) i następnie osiągać pozytywne rezultaty. Nic też lepiej nie pokazuje możliwości papieża, niż jego praca na rzecz ograniczenia handlu ludźmi.
“Samo w sobie nie jest to nic wyjątkowego” – powiedział arcybiskup Bernardito Auza, papieski nuncjusz i obserwator Watykanu przy ONZ, gdy zapytano go o organizację Global Freedom Network. Nuncjusz stwierdził, że instytucje skupione na bardzo konkretnych działaniach były tworzone również przez poprzednich papieży – np. do spraw HIV/AIDS czy praw ludności autochtonicznej.

 

“Jednakże” – dodał – “jest coś zupełnie nowego w tym, że jest to dzieło nie tylko katolickie (…). Miało ono trzech współzałożycieli: fundację Walk Free z Australii i pana A. Forresta, po drugie: arcybiskupa Canterbury oraz, wreszcie, rektora uczelni Al-Azhar, która jest najważniejszą instytucją islamu sunnickiego na świecie”.
Nuncjusz zwrócił również uwagę na zakres wysiłków papieża, które mają przeciwdziałać handlowi ludźmi. Abp Auza dodał również, że uwaga Franciszka jest poświęcona szczególnie temu procederowi, ponieważ “bezpośrednio dotyka on problemu godności osoby ludzkiej, na którą papież kładzie ogromny nacisk”.
Do tego dochodzi też zainteresowanie papieża najuboższymi, którzy są nieproporcjonalnie często dotykani przez problem handlu ludźmi. Niestety, dzieje się tak głównie ze względu na dążenie do materialnego zysku.

 

“Najbardziej zagrożone są nie tylko poszczególne kategorie osób, np. kobiety, ale konkretne grupy ekonomiczne” – powiedział abp Auza.

 

Dodał również: “Wydaje się, że za tym, że tak wiele ludzi chce sprzedawać innych lub przyczyniać się do rozwoju tego procederu, stoją bardzo proste przyczyny. Ci ludzie nie biorą po prostu pod uwagę podstawowej teologicznej, filozoficznej i moralnej racji: że osoba ludzka ma swoją wartość. Człowiek jest tutaj postrzegany po prostu jako obiekt kupna i sprzedaży (…). Jest źródłem zysku”.

 

Nuncjusz zauważył również, że wiele ofiar sprzedaje same siebie, w nadziei na lepszą przyszłość za granicą. Podkreślił, że “kluczem do rozwiązania problemu jest próba zatrzymania rosnącej przepaści ekonomicznej między państwami”. Abp Auza dodał, że konieczne jest, abyśmy “jako Kościół i jako jednostki” reprezentujące różne religie i narody mówili “nie tylko o samym problemie handlu ludźmi, ale też o jego przyczynach”.
Działania międzyreligijne
Global Freedom Network została utworzona pod wpływem papieża, choć jest też firmowana przez przywódców najważniejszych religii. Instytucja ta jest poświęcona jedynie likwidowaniu istniejących kanałów przerzutu ludzi oraz tego, co przyczynia się do ich powstawania.
Biskup Marcelo Sanchez Sorondo, emerytowany dyrektor G.F.N., stwierdził, że już pierwszy rok działania tej instytucji był ogromnym sukcesem. 2 grudnia 2014 Global Freedom Network było bowiem w stanie koordynować spotkanie przywódców religijnych, które doprowadziło do podpisania “Wspólnej deklaracji przywódców religijnych przeciw współczesnemu niewolnictwu”.
Biskup Sorondo wskazał, że G.F.N. jest wyjątkowe, “ponieważ prawdopodobnie to tutaj po raz pierwszy przywódcy różnych religii zebrali się razem, by wesprzeć dialog międzyreligijny i wydać wspólne oświadczenie mówiące, że inni są tacy jak ty (…), że musisz kochać swojego sąsiada”.

 

Gdy zapytano biskupa o to, jak zaangażowanie tych przywódców przekłada się na konkretne działanie polityczne, odparł że “religie są duszą kultury, a przywódcy religijni, których zaprosiliśmy, są bardzo aktywni w swoich społecznościach. Sądzę, że mogą oni działać jako przykłady, mieć wpływ nie tylko na społeczeństwo, ale również na liderów politycznych”.
Za G.F.N stoi więc coś więcej niż tylko dobra wola – jest tam też praktyka. Aby osiągnąć założone cele w zakresie likwidacji handlu ludźmi biskup Sorondo podjął sześć koniecznych kroków:

 

  1. Mobilizacja społeczności wiernych. Zaangażowanie istniejących wspólnot na rzecz promowania tej tematyki i tworzenia możliwości wspólnych działań;
  2. Tworzenie systemu potwierdzającego uczciwość dostawców. G.F.N. ma na celu współpracę z korporacjami, rządami oraz społecznościami wiernych, która doprowadzi do podpisania umów o etycznych procedurach zakupu.
  3. Opieka nad ofiarami oraz nad tymi, którzy byli zmuszeni do pracy, prostytucji czy wycięcia organów. G.F.N. ma współpracować z przedstawicielami wszystkich religii w celu identyfikacji istniejących ośrodków handlu ludźmi.
  4. Reforma i wprowadzanie prawa. G.F.N. będzie lobbować za ulepszoną legislacją, jej skutecznym wprowadzaniem oraz realizowaniem wyroków na poziomie krajowym i międzynarodowym.
  5. Edukacja i świadomość. G.F.N. ma działać na rzecz poszerzenia świadomości tego problemu. Koncentrować się będzie szczególnie na zapobieganiu różnym formom wyzysku w zagrożonych środowiskach.
  6. Fundusz. Biorąc pod uwagę ogromne zyski, jakie przynoszą te przestępstwa przeciw ludzkości, G.F.N. zabezpieczy odpowiednią sumę pieniędzy na swoje działania. G.F.N musi również szukać środków od prywatnych darczyńców oraz lokalnych i międzynarodowych organizacji.

Global Freedom Network jest dynamicznym zespołem zawodowców, którzy poświęcili się temu, by zakończyć światowy problem handlu ludźmi. W jednej z notatek zostawionych przez Roberta Baden-Powella, założyciela ruchu harcerskiego, znalazła się niezwykła rada dla jego następców: “zostawcie ten świat nieco lepszym niż go zastaliście”.
W pewnym sensie jest to też motto pontyfikatu Franciszka. Jego metody, by świat stał się lepszym miejscem, będą jednym z najważniejszych znaków rozpoznawczych papieża.
Choćby metoda, którą zmierza się z wyzwaniem handlu ludźmi: nie tylko zwalcza coś, co jest ciężkim grzechem społeczeństwa, ale także łączy religijnych, politycznych i biznesowych liderów poprzez wspólne działania.
Zaangażował się w ten sposób nie tylko w dialog międzyreligijny, ale zaczął wołać o pełny i całkowity szacunek dla godności osoby ludzkiej oraz podjął próbę likwidacji ludzkiej biedy. Co więcej, poprzez zajęcie się tym jednym problemem, zaczął też naciskać na zachowywanie szacunku dla praw kobiet i dzieci oraz zażądał, by zakończono proceder korupcji na poziomie rządowym na całym świecie. Wszystko to poprzez skupienie się na jednym tylko problemie.
Dziedzictwo papieża Franciszka nie będzie opierać się koniecznie na tym, czego dokona podczas swojego pontyfikatu. Mówiąc o nim będziemy się odwoływać raczej do sposobu w jaki tego dokona – w jaki sposób zaangażował się, by świat mógł być chociaż “nieco lepszy”.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1032,jak-papiez-franciszek-walczy-z-handlem-ludzmi.html
*********

Watykan przeciw instrumentalizacji Franciszka

KAI / mg

(fot. Imagens Evangélicas / CC BY 2.0 / flickr.com)

Stolica Apostolska wycofała się z międzyreligijnego porozumienia na rzecz walki z niewolnictwem, powstałego z inicjatywy australijskiego miliardera Andrewa Forresta. Powodem tej decyzji było, jak wyjaśnił bp Marcelo Sánchez Sorondo, kanclerz Papieskiej Akademii Nauk, wykorzystywanie przez założyciela dzieła osoby papieża do własnych interesów biznesowych.

 

Cała sprawa zaczęła się formalnie 2 grudnia ub.r. w Watykanie, gdy w siedzibie Papieskiej Akademii Nauk Franciszek i 11 innych głów bądź wysokiej rangi przedstawicieli innych religii podpisali Wspólną Deklarację Przywódców Religijnych przeciw niewolnictwu.

 

Zapowiadała ona podejmowanie działań na rzecz całkowitego wykorzenienia do roku 2020 tego nieludzkiego zjawiska oraz handlu ludźmi, seksualnego wykorzystywania osób, zwłaszcza kobiet i dzieci oraz nielegalnego handlu narządami ludzkimi do przeszczepów. Wcześniej, 17 marca 2014, również w Watykanie powołano do życia Global Freedom Network – Globalną Sieć Wolności, stawiającą przed sobą podobne zadania: wykorzenienia współczesnych form niewolnictwa i handlu ludźmi.

 

Wspomniana Deklaracja była inicjatywą Forresta i jego córki, 21-letniej wówczas Grace, która 6 lat wcześniej jako wolontariuszka zetknęła się w Nepalu z problemami niewolnictwa i wykorzystywania seksualnego miejscowych dzieci. To pod wpływem jej opowieści ojciec, który już wcześniej podejmował różne działania i akcje humanitarne, postanowił zająć się także tą sprawą.

 

Podpisanie Wspólnej Deklaracji miało bardzo uroczysty charakter, a Ojciec Święty wygłosił potem po hiszpańsku dłuższe przemówienie, w którym z uznaniem wyraził się o tej inicjatywie i udzielił jej swego błogosławieństwa. Świat obiegła wówczas seria zdjęć pokazujących przywódców różnych religii i wyznań – prawosławnych, anglikanów, muzułmanów, żydów, buddystów, hinduistów i innych – trzymających się za ręce pod wizerunkiem tiary i skrzyżowanych kluczy św. Piotra.

 

Dość szybko jednak do Watykanu zaczęły napływać doniesienia (m.in. z telewizji australijskiej), iż 54-letni australijski potentat węglowy wykorzystuje postać papieża do własnych celów biznesowych. W tej sytuacji Stolica Apostolska postanowiła podjąć odpowiednie działania, aby nie dopuścić do instrumentalizacji Ojca Świętego. Bp Sánchez Sorondo wyjaśnił, że oczywiście A. Forrest ma wszelkie prawo do prowadzenia swych interesów, “ale bez wykorzystywania do tego papieża Franciszka”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22989,watykan-przeciw-instrumentalizacji-franciszka.html

********

Ja jestem z tobą

Idź z tą siłą, jaką posiadasz… Ponieważ Ja będę z tobą… Sdz 6, 11 – 24a

Tak często mi się wydawało i niekiedy nadal wydaje, że nie dam rady, nie udźwignę, nie mam siły zrobić tego, czy tamtego. Dziś dotarło do mnie szczególnie, że mam iść w życie z siłą, jaką posiadam. Po prostu taki jaki jestem, choć w tak wielu rzeczach czuję się jak pochodzący z najbiedniejszego rodu, a ja w tym rodzie jestem ostatni. I nie chodzi mi nawet o załatwianie różnych spraw, bo to u mnie ostatnio mocno się zmieniło i przemieniam się czasem w lwa, który „ryczy”, walczy o to co jest tego warte.

Uświadomiłem sobie, że te słowa dotyczą także relacji. Mam wchodzić w relacje z tą siłą, jaką posiadam. Nie mam być nie wiadomo kim, nie mam grać nikogo – mam być sobą. Z tą siłą, jaką posiadam, mogę wchodzić w trudne relacje, mogę przekraczać moją niechęć do niektórych ludzi, mogę przebaczać, choć wydaje mi się to za trudne (w rzeczywistości takie nie jest). Iść z siłą, jaką mam…

Z tą siłą jest związane ubóstwo, o którym mówi ten tekst, jak również dzisiejsza ewangelia. Czuję, że czasem chciałbym mieć tak wiele rzeczy zabezpieczonych, tak wielu rzeczy być pewnym, że może tam nie być w ogóle miejsca na zaufanie Bogu, na wiarę, dzięki której można góry przenosić. Kiedy wszystko jest dobrze obliczone, przekalkulowane, zaplanowane, poukładane, siły równomiernie rozłożone – nie ma miejsca na Boga, który jest Inny, jest Tajemnicą i wszystko opiera się na wierze, a nie na pewności. Dla mnie to forma ubóstwa i nie wiem, czy nie forma najwyższa.

A w tym wszystkim chodzi o to, że Pan zawsze jest ze mną. Zawsze. I On chce, bym był Mu całkowicie podległy, całkowicie od Niego zależny, we wszystkim Mu uległy. Bym dał się prowadzić za rękę, jak dziecko przechodzące przez ruchliwą ulicę. Bym pobił wszystkich moich Madianitów, jak jednego, swoją siłą, ale połączoną z obecnością Pana – co wyraża się w zaufaniu Jemu we wszystkim.

Idę z tą siłą, jaką posiadam, nawet gdy dzisiejsza siła jest dużo mniejsza, niż wczorajsza i przedwczorajsza… Tylko dlatego, że „Ja Jestem z tobą”.

http://ginter.sj.deon.pl/ja-jestem-z-toba/

********

O pokorze powierzenia się – Tomasz a Kempis

1 Nie przykładaj zbyt wielkiej wagi do tego, kto jest z tobą, a kto przeciw tobie, ale tak postępuj, o to się kłopocz, aby Bóg był z tobą we wszystkich twoich sprawach. (…) Jeśli umiesz cierpieć w milczeniu, wkrótce zobaczysz, że Pan przyjdzie ci z pomocą. (…) Aby wytrwać w większej pokorze, dobrze jest czasem, by inni znali nasze ułomności i raz po raz nas upominali.

2. Kiedy człowiek, znając swoje wady, staje się bardziej pokorny, działa też na innych uspokajająco i łatwiej mu łagodzić spory. Bóg osłania pokornego i obdarza wolnością, miłuje pokornego i pociesza, pochyla się nad pokornym, zsyła pokornemu swoją łaskę, a potem przemienia jego poniżenie w chwałę. (…) Pokorny nie traci spokoju, gdy dotknie go zniewaga, bo ma oparcie w Bogu, a nie w świecie.

O sądzie i karze za grzechy

2 Wielki i uzdrawiający czyściec nosi w sobie człowiek cierpliwy, który doznając krzywdy, więcej ubolewa nad winą krzywdziciela niż nad własną krzywdą, który modli się gorąco za swoich prześladowców, z całego  serca wybacza winy i nie waha się prosić innych o przebaczenie, który raczej lituje się nad ludźmi, niż się na nich gniewa, który siebie samego ujarzmia i stara zawsze podporządkować ciało sprawom ducha. Lepiej jest teraz oczyścić się z grzechu i pozbyć się win, niż liczyć na przyszłe oczyszczenie. Naprawdę, sami się oszukujemy przez nasze niepowściągliwe przywiązanie do ciała.

3. Cóż innego trawić będzie ogień jak nie twoje grzechy? Im więcej tutaj sobie pozwalasz i idziesz za zachceniami ciała, tym srożej potem będziesz płacić i więcej przygotowujesz drew na upalenie. Przez co człowiek grzeszy, to samo będzie mu najsroższą karą.(…)

4. Każdy grzech będzie miał własną swoją udrękę. Pyszni doznawać będą największego poniżenia, a chciwcy pokosztują najsroższej nędzy. Tam jedna godzina kary cięższa będzie niż sto lat gorzkiej pokuty tutaj. (…) Drżyj więc i żałuj za swe winy, abyś w dzień Sądu znalazł się bezpiecznie wśród błogosławionych.

Wtedy bowiem sprawiedliwi staną z wielką odwagą naprzeciw tych, którzy ich uciskali i gnębili. Wtedy sędzią będzie ten, kto tutaj pokornie poddaje się osądom ludzi. Wtedy biedny i skromny stać będzie z wielką ufnością, a z wielkim lękiem pyszny.

O wolności wewnętrznej

Synu, dąż usilnie do tego, byś w każdym miejscu i w każdej sprawie czy działaniu pozostał wewnętrznie wolny, panuj nad sobą, niech wszystko będzie w twojej władzy, a nie ty pod władzą wszystkiego, bądź panem swoich czynów, władcą, nie zaś niewolnikiem ani poddanym siebie.

Jeżeli w każdej sytuacji potrafisz wyjść poza zewnętrzne pozory i przenikasz to, co widzisz i słyszysz, jakimś głębszym, niecielesnym zmysłem, i jak Mojżesz wchodzisz przy każdej okazji do świątyni i radzisz się Boga, usłyszysz na pewno Bożą odpowiedź i odejdziesz mądrzejszy, pouczony przez Boga o tym, co jest i co będzie.

Czytamy w Piśmie świętym, że Jozue i Izraelici zostali oszukani przez Gabaonitów (Joz 9, 14), bo nie poradzili się przed tym Pana, lecz zawierzyli ich gładkim słówkom i zwiodła ich fałszywa pobożność wroga.

O mądrości działania

1 Nie trzeba wierzyć ślepo każdemu słowu ani wrażeniu, ale uważnie i długo rozważać każdą sprawę w odniesieniu do Boga. Ale, niestety, jesteśmy tak słabi, że często łatwiej nam myśleć i mówić o ludziach źle niż dobrze. Ludzie prawdziwie doskonali nie są łatwowierni wobec każdego, bo znają słabość ludzką skłonną do złego i omylną w mowie.

2. Wielka to mądrość nie śpieszyć się w działaniu i nie trzymać uparcie swoich uprzedzeń. Nie należy też wierzyć słowom każdego i biec zaraz, by innym powtórzyć plotkę lub nowinę. (…).

O poufałości

1 Nie przed każdym otwieraj serce, jedynie mądremu i pobożnemu możesz się zwierzyć. Unikaj zbyt młodych i obcych. (..) Trzymaj się pokornych, prostych, pobożnych i życzliwych, a mów z nimi o rzeczach ważnych. Nie spoufalaj się z jedną kobietą, ale wszystkie dobre niewiasty polecaj Bogu. Pragnij być bliskim Bogu i Jego aniołom, a nie szukaj znajomości z ludźmi.

2. Trzeba mieć miłość ku wszystkim, ale poufałość wcale nie jest potrzebna. Zdarza się czasem, że o kimś nie znanym krąży najlepsza opinia, ale skoro się pojawi, sam jego widok odstręcza. Nieraz wydaje nam się, że staniemy się ludziom milsi w bliskiej zażyłości, a tymczasem jeszcze bardziej odwracają się od nas, gdy poznają z bliska nasze wady

http://ginter.sj.deon.pl/category/a-kempis/

*********

O „żenadzie” i modlitwie

4 lutego 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Chodzi o to, aby nie przystępować do modlitwy jak do jakiejś innej rzeczy, którą mamy zrobić w ciągu dnia; w tym krótkim zatrzymaniu się na progu modlitwy zdajemy sobie sprawę z wielkości Tego, do którego przychodzimy. Uświadamiamy sobie, że idziemy na spotkanie z Osobą – Panem Wszechświata, który żyje! Uświadamiamy sobie, że nie jest On ani jakimś martwym przedmiotem, ani „kolegą”, ani też moim lustrem! Jest On Inny, jest Panem! Jest Bogiem, – Ojcem –Synem –Duchem. Jest także moim Przyjacielem… On zawsze jako pierwszy „patrzy na mnie”, a ja spotykam się z Jego spojrzeniem. Staram się zatem zebrać w jedno całe moje jestestwo i skoncentrować się właśnie na Nim, na Bogu.

 

Żenująca sytuacja

„Jakież to żenujące dla człowieka
być największym cudem świata
i tego nie pojmować!
Jakież to żenujące dla człowieka
żyć w cieniu majestatu,
ignorując go zupełnie,
żyć w obecności Boga
i wcale tego nie dostrzegać.
Religia zależy od tego, co człowiek zrobi
z tym zażenowaniem”[1].

Wstyd, wielki wstyd

Zacytowana na początku myśl (właściwie jedna wielka przygana) Heschela wybrzmi dosadniej, gdy odczytamy ją jeszcze raz, zastępując francuskie „żenujące” polskim słowem „zawstydzające”! („Zażenowanie” – «uczucie wstydu i zakłopotania», za SJP).

Jakież to zatem zawstydzające być największym cudem świata i tego nie pojmować! Jakież to zawstydzające dla człowieka (…) żyć w obecności Boga i wcale tego nie dostrzegać! Niestety, dzisiaj raczej nikt niczego nie chce się wstydzić. Każdy chce być pewny siebie i swego! Tymczasem są rzeczy, których powinniśmy się wstydzić – i to bardzo!

  • Mądry żydowski teolog nie ma wątpliwości, co w naszych czasach winno zawstydzać nas najmocniej! Winniśmy się wstydzić tego, że będąc największym cudem świata tego nie pojmujemy! Winniśmy się wstydzić tego, że żyjemy w cieniu (a raczej w słońcu) Majestatu Boga, a zupełnie to ignorujemy.

Niestety, Majestat, Wspaniałość, Wielkość Boga Stwórcy nie robią na nas wrażenia! To smutne i zawstydzające, że żyjemy w(jak najbardziej rzeczywistej) obecności Boga, a wcale tego nie dostrzegamy!

Grzeszni

W dzisiejszym słowie Bożym spotykamy różne grzeszne osoby. Są to król Dawid i mieszkańcy Nazaretu. Wszyscy oni rozmijają się ze swoim Bogiem, lekceważą Go! [Zobacz czytania: http://www.niedziela.pl/index/liturgia/liturgia1.php?data=2014-02-05]

Dawid, król tak bardzo obdarowany, brnie w grzech mimo ostrzeżeń. A złość jego czynu nie na tym polega, że robi spis ludności. Zły i naganny był motyw i intencja takiego przedsięwzięcia. Dawid zamiast kontemplować swego Boga, z Nim dialogować i NIM się radować – zaczął kontemplować swoje królestwo. Chciał dokładnie wiedzieć, ile czego ma, by polegać na stanie posiadania, na sile wojska, a nie na Bogu! Właśnie to było grzeszne i winno być obżałowane w klimacie szczerego zawstydzenia!

  • Kiedy człowiek odwraca się od Majestatu i Dobroci Boga, a zwraca się do (samych tylko) Jego stworzeń, wtedy zawsze dzieje się wielka nieprawość. Wdziera się wtedy w nasz świat bezład, chaos…
  • Dom pozbawiony fundamentu – wali się przy pierwszej lepszej okazji. Społeczność ludzka odwracająca się od swego Stwórcy i Ojca – też się wali; ludzie „złośliwieją”, pojawiają się kataklizmy i coraz to nowe choroby. Człowiek staje się posłańcem, który zapomniał, jaką przynosi wiadomość (por. A.J. Heschel, Prosiłem o cud, s. 60). Z całą pewnością poza żywą więzią z Bogiem – stajemy się bardzo żałośni.

 Dawid był w szczęśliwej sytuacji, gdyż sam Bóg przez proroka objaśniał mu, co z czego wynika i co należy uczynić, by odbudować więź ufnej wiary. A co my winniśmy czynić, by pojąć (codziennie pojmować), że jesteśmy największym cudem świata? Jaką podążać ścieżką (w sensie poznawczym), by często doświadczać radości z tego, że żyjemy w obecności Boga?

Tak, co należy czynić, quid agendum? – to ulubione pytanie św. Ignacego Loyoli. Całe Ćwiczenia duchowe św. Ignacego są odpowiedzią na to właśnie pytanie: co należy czynić! Odprawienie całych Ćwiczeń zajmuje około 30 dni.

W tej chwili zwrócę uwagę tylko na jeden czy drugi element z metody Ćwiczeń, która (dość skutecznie) pomaga nam wejść w żywą więź z naszym Bogiem.

Dobrze zacząć modlitwę: stanąć w obecności Boga

Są dwa czyny, dwa akty – dość podobne do siebie – które poprzedzają modlitwę medytacyjną[2]. Jeden nazywa się uspokojeniem ducha, a drugi stanięciem w obecności Boga lub wzniesieniem umysłu ku górze.

Przez czas jednego Ojcze nasz stanąć na jeden lub dwa kroki od miejsca, gdzie mam kontemplować lub rozmyślać, a wzniósłszy umysł ku górze rozważać, jak Bóg, Pan nasz, patrzy na mnie itd. i wykonać akt uszanowania lub uniżenia się przed Bogiem (Ćd nr 75, link: http://www.madel.jezuici.pl/inigo/ignacy_cd.htm#_Toc11055025).

Po co takie działanie? Chodzi o to, aby nie przystępować do modlitwy jak do jakiejś innej rzeczy, którą mamy zrobić w ciągu dnia; w tym krótkim zatrzymaniu się na progu modlitwy zdajemy sobie sprawę z wielkości Tego, do którego przychodzimy. Uświadamiamy sobie, że idziemy na spotkanie z Osobą – Panem Wszechświata, który żyje! Uświadamiamy sobie, że nie jest On ani jakimś martwym przedmiotem, ani „kolegą”, ani też moim lustrem! Jest On Inny, jest Panem! Jest Bogiem, – Ojcem –Synem –Duchem. Jest także moim Przyjacielem… On zawsze jako pierwszy „patrzy na mnie”, a ja spotykam się z Jego spojrzeniem. Staram się zatem zebrać w jedno całe moje jestestwo i skoncentrować się właśnie na Nim, na Bogu.

  • Doświadczenie potwierdza, że jakość i duch wszelkiej modlitwy zależy od tego, ile starania włożymy w jej początek. Wiele osób pytanych o ich trudności w modlitwie – wyznaje, że zwykły wchodzić w treść bez wejścia w relację, w odniesienie do Pana. Rezultat tego jest ten, że osoby te zamiast: Boga – szukały: siebie!

Naprawdę warto, należy praktykować – dłuższe czy krótsze, ile potrzeba – zatrzymanie się na samym początku modlitewnego spotkania z Panem!

Jak to czynić?

  • Najpierw: ja – ze wszystkim, czym jestem, przedstawiam siebie Bogu!
  • Przedstawiam Mu moje zalety, ograniczenia, troski…
  • I to, że jestem np. zmęczony, szczęśliwy lub że ciężko mi na sercu! Że mam chęć, by się modlić lub nie.
  • Następnie: uświadamiam sobie, że to nie ja jestem tu najważniejszy, lecz Ten, do Którego przychodzę!
  • Wyzbywam się zatem koncentracji na sobie samym! Modlitwa nie jest bowiem uprawianiem narcyzmu.
  • Modlić się – to wydać siebie w spotkaniu z Drugą Osobą, która jest Żywa. Modląc się, uprzytamniam sobie, że stoję w obecności Boga Żywego, Ojca bądź Syna, bądź Boga Stwórcy lub też wobec Pana Zmartwychwstałego…
  • Można się wspomóc krzyżem, tabernakulum czy też jakimś obrazem; jednak to Duch Święty wspomaga nas najwybitniej.
  • Ten Duch jest obecny we mnie. To On jest sprawcą ruchu modlitwy, zwracającej mnie do Boga.
  • Pomocne może się okazać jakieś ulubione zdanie wyrażające pochwałę i uwielbienie Boga.
  • Również wykonanie jakiegoś gestu, np. skłonu, wyciągnięcie otwartych dłoni…, wyrazi skupienie się nie tyle na mnie samym co raczej na Bogu.
  • Można sobie dopomóc fragmentem psalmu użytego w pierwszej osobie: Ty jesteś moim pasterzem, nie brak mi niczego… pozwalasz mi odpocząć… Panie, Ty wiesz wszystko…
  • Jeszcze raz powtórzę uwagę-zachętę: Warto poświęcić temu stanięciu w obecności Boga czas odpowiednio długi.

Nie należy jednak spodziewać się szczególnego „odczucia”. Umieć zadowolić się rzeczywistym uświadomieniem sobie siebie i Boga, do którego się zwracam. Następnie przejść do kolejnego etapu. Najważniejszy jest tu akt wiary: „widzenie” w wierze, a nie nasze odczucie. Jeśli akt stawienia się w obecności Boga przyniesie sercu więcej, niż się spodziewałem, to należy trwać w tej łasce tak długo, jak długo znajdywać będę smak i zadowolenie; a potem ze spokojem wejść w dalszą część przygotowanej modlitwy (por. Ćd 76)! Jeśli niczego nie „odczuję”, to uraduję się tą dobrą sposobnością, by wypowiedzieć Bogu akt czystej wiary, bardziej bezinteresownej!

Uspokoić ducha (przed podjęciem modlitwy)

Po obraniu tematu modlitwy i pewnym przygotowaniu należy zacząć modlitwę od uspokojenia ducha.

  • Najpierw trzeba (…) uspokoić swojego ducha – zaleca św. Ignacy (por. Ćd 239, 131).

Jak to uczynić? – Pomocny bywa krótki spacer, kilka głębszych oddechów czy parę minut poświęconych na rozluźnienie napiętych mięśni, jednak najważniejsze jest to, żeby zadać sobie kilka prostych pytań i dać na nie odpowiedzi.

  • Św. Ignacy proponuje te pytania: dokąd się udaję? i po co? W czyjej obecności stanę? (por. Ćd 239, 131).

Odpowiedzi winny płynąć z mojej dotychczasowej wiedzy o Bogu i z wiary. Niech będą one raczej proste, możliwie pełne dziecięcej inwencji i świeżości. Nie może to być „coś” mgliście pomyślane na temat Boga!

Należy użyć konkretnych słów i zdań! Oczywiście, mogą to być ulubione wersety z Psalmów czy z innych ksiąg Pisma świętego.

  • Sami przekonajmy się, jak zastosowanie powyższej rady pomaga skupić nasze zdolności poznawcze i skoncentrować się naprawdę na Drugim, na Bogu i Jego Orędziu! Za każdym razem jest to prawdziwe wydarzenie, gdy wyrywamy się z siebie i przechodzimy w Boga – jak powiedziałby św. Ignacy.
  • Nigdy dość podkreślania, że warto sporo czasu poświęcać na uspokajanie ducha – w znaczeniu tu przedstawianym. Czyniąc to, przezwyciężamy zaśpieszenie i niepokój, czyli to, co jest bodaj najbardziej zabójcze dla spotkania. Jeśli niezadbamy o uspokojenie ducha i stanięcie w Jego Obecności – już na progu modlitwy, to jest duże prawdopodobieństwo, że cały przewidziany czas (niby to) modlitwy upłynie nam pod znakiem oczekiwania na koniec.
  • Modlitwa, w której od początku nie stajemy (jakoś) wobec Obecności  i Wspaniałości Boga, łatwo staje się jednym z intelektualnych działań, które można wymienić na tyle innych rzeczy. Z pewnością relacji z Bogiem Żywym nie wymienimy (!) na żadne inne skarby, natomiast samo myślenie o Bogu czy tym bardziej o sobie – owszem.

Radziłbym zatem usilnie przeciwstawiać się byle jakiemu zaczynaniu modlitwy. Warto wręcz przymuszać siebie do zadania sobie choć jednego z wymienionych wyżej pytań. Zaś odpowiedź (by jeszcze raz to zaakcentować) niech będzie wyrażona w konkretnych słowach, a nie tylko mgliście pomyślana!

To, o czym tu mowa, uczyńmy stałym elementem wstępnego ceremoniału modlitewnego! Nie tylko w kościele, w czasie liturgii, ale i w naszej ewangelicznej izdebce winniśmy postępować zgodnie z pewnym ceremoniałem, który zabezpiecza święte spotkanie modlitewne przed profanacją, formalizmem, nudną rutyną. Trzeba naprawdę dysponować siebie do Spotkania z Kimś tak wielkim jak nasz Bóg, Stwórca i Ojciec Najlepszy.

_____________________________________________________________

[1] Abraham Joshua Heschel, Prosiłem o cud. Antologia duchowej mądrości. Poznań 2001, W drodze (zob. http://www.wdrodze.pl/opis,95,Prosilem_o_cud.html )

 [2] Dokładniej o tym w książce: Krzysztof Osuch SJ, Modlitwa w szkole św. Ignacego Loyoli. Poniżej cytuję fragmenty ze strony 11 i 80. Zobacz: http://www.sklep.deon.pl/produkt/art,1789,modlitwa-w-szkole-sw-ignacego-loyoli.html

http://osuch.sj.deon.pl/2015/02/04/k-osuch-sj-zenujace-zawstydzajace-sytuacje-i-o-zaczynaniu-modlitwy/

********

Z miłością jest jak z “pojawieniem się duchów”?

Mariusz Han SJ / br

(fot. shutterstock.com)

W Ewangelii szukamy wskazówek dla naszej codzienności. Szukamy zwykle dla siebie najważniejszego zdania, sentencji, które byłyby drogowskazem dla naszego życia. Jezus mówi do nas wszystkich: “Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie”/J 13,31-33a.34-35/.

 

Słowa skierowane do pierwszych chrześcijan, wyznawców Jezusa, których poganie nazywali “tymi, którzy się miłują”, dziś są może tylko pożywką dla wątpiących w to przykazanie. Stają się tylko argumentem przemawiającym za ich niewiarą, ponieważ mówią: – Zobaczcie, jakie jest życie? Każdy grzeszy, popełnia błędy, ludzie często zamiast kochać, nienawidzą się nawzajem.

 

Taki jest ten świat… Słowa sobie, a życie sobie… bo z prawdziwą miłością jest jak z “pojawieniem się duchów: wszyscy o nich mówią, ale mało kto je widział” (Francois La Rochefoucauld).

 

Po co zatem nowe przykazanie? Nie wystarczy zatrzymać się i najpierw zrealizować to starotestamentalne? Później zaś, wziąć się za to “nowe”…

Pan Jezus nazywa to przykazanie miłości nowym, choć przecież Stary Testament nakazywał miłować bliźniego jak siebie samego. Jezus dając przykład dobrowolnego pójścia na śmierć i to śmierć krzyżową, podnosi te słowa na wyższy poziom. Świadectwem swojego życia udowodnił człowiekowi, że potrafi on miłować “aż do końca swoich dni”.

 

Potrafi pokochać tak mocno, że śmierć nad nim nie ma już władzy. “Człowiek bowiem jest stworzony z miłości i do miłości” (Adolf Kopiing). I tylko ta miłość (zwyciężająca wszystko, wychodząca ponad wszystko) jest najważniejsza w jego ziemskim życiu.

 

Stary Testament bardziej akcentował tę ostatnią część zdania o miłowaniu: “siebie samego”. Patrzono na świat przez pryzmat człowieka. Jezus wprowadza “novum”, mówi: “nie siebie, ale jak siebie samego”, czyli wprowadza w tok myślenia człowieka element relacji międzyosobowej. Człowiek nie poświęca odtąd uwagi tylko sobie, ale bardziej relacji z drugim człowiekiem. Nie chce dobra tylko dla siebie, ale także dla drugiego człowieka.
Jest takie opowiadanie, pt. ” Kto tam”, które to doskonale obrazuje. Wielbiciel puka do drzwi swojej wybranki: – Kto tam? – pyta dziewczyna. – To ja – wyznaje chłopiec. – Odejdź, proszę, bo w tym domu nie ma miejsca dla ciebie i dla mnie. Odtrącony kawaler udał się na pustynię i medytował w samotni nad słowami umiłowanej. W końcu powrócił i spróbował jeszcze raz. Znowu zapukał: – Kto tam? – To ty. I natychmiast otworzono drzwi.
Jak wiele dziś mamy heroicznych przykładów ludzi poświęcających się drugiemu człowiekowi. Praca w niedziele i pojawiające się dylematy: “Msza św. niedzielna, czy praca?”.

 

Pochylając się nad chorym, który potrzebuje naszej pomocy 24 godziny na dobę, zastanawiamy się, czy nie grzeszymy, gdy nie pójdziemy sami do kościoła?

 

Wyrzuty sumienia kołaczące się w sercu nie pozwalają ucieszyć się realizacją najważniejszego przykazania Jezusa: “miłości bliźniego”.

 

Fiodor Dostojewski napisał: “Silna miłość do człowieka słabego bywa nieraz potężniejsza i bardziej męcząca niż wzajemne uczucie dwóch równych sobie charakterów, ponieważ mimo woli bierze się odpowiedzialność za słabszego”.
Jesteśmy w “drodze do Boga: już sama ta okoliczność nadaje sens każdej godzinie i każdemu dniu” (Georg Moser).

 

Z pewnością to zdążanie będzie łatwiej podjąć razem, niż indywidualnie. Stąd przykazanie miłości jest tak bardzo ważne do zrealizowania już teraz, a nie kiedyś…

 

Najważniejsze są bowiem chwile, bo od nich zależy jakość naszego życia.

http://www.deon.pl/slub/homilie-slubne/art,9,z-miloscia-jest-jak-z-pojawieniem-sie-duchow.html

**********

Jak spotkać tego, kto kocha?

Magdalena Korzekwa i Ks. Marek Dziewiecki

(fot. shutterstock.com)

Magdalena Korzekwa: Wiele osób ma trudności z tym, by znaleźć osobę, z którą mogłyby zbudować mocną więź miłości, zawrzeć małżeństwo i założyć rodzinę. Takie osoby pytają o to, co wtedy robić? Czy zapisać się do wielu grup formacyjnych? Czy angażować się we wszystkie możliwe formy duszpasterstwa akademickiego?

 

Ks. Marek Dziewiecki: Zanim powiem, co konkretnie, co “technicznie” warto czynić, by poznać kogoś wartościowego, chciałem zwrócić uwagę na to, że w pierwszej kolejności każdy z nas powinien dorastać do miłości. Spotkanie wspaniałego kandydata na małżonka nic mi nie da, jeśli ja nie będę umiał kochać.

 

Większość ludzi zgodzi się chyba z tym, że miłość to postawa, a nie popęd, seks, hormony, uczucie, zakochanie, tolerancja, akceptacja czy naiwność. Miłość to postawa troski o drugą osobę i o jej rozwój aż do świętości.
Jednak to, że w miarę precyzyjnie opiszemy miłość, nie znaczy, że będziemy już w stanie kochać drugą osobę, gdyż to nie miłość kocha, lecz człowiek – z jego silnymi i niedojrzałymi aspektami. Jeżeli dwoje ludzi bierze ślub, to nie jest tak, że on mówi: Biorę Ciebie za żonę, a moja miłość ślubuje Ci, że będzie Cię kochać. Nie! To JA Ci ślubuję, że będę Cię kochał. Jeżeli rozczaruję Ciebie moją postawą, to nie moja miłość Cię rozczaruje, lecz to JA rozczaruję Ciebie. A jeżeli będę kochał Ciebie coraz bardziej i coraz mądrzej, to nie jakaś tajemnicza miłość Cię zachwyci, tylko JA Cię zachwycę.

 

Żeby móc pokochać kogoś, nie wystarczy więc wiedzieć, na czym polega miłość i co stanowi jej istotę. Trzeba stać się dojrzałym, mądrym, wiernym, odpowiedzialnym człowiekiem, zdolnym do panowania nad sobą, wytrwałości i dyscypliny. Trzeba wymagać od siebie takiej mądrości, takiej siły woli, takiej stanowczości, a jednocześnie takiej czułości, żeby mieć szansę na to, by kochać naprawdę: zawsze i za każdą cenę, w dobrej i złej doli.
To, że trzeba odróżniać miłość od osoby, wynika nie tylko z teoretycznej, akademickiej poprawności, lecz z praktyki codziennego życia. Popatrzmy na konkretny przykład. Oto mamy rodzinę, w której mama i tata okazują miłość swoim dzieciom za pomocą podobnych słów i gestów. Tyle tylko, że tata przeżywa poważny kryzys alkoholowy. Często przychodzi do domu pijany i zachowuje się wtedy w sposób agresywny i wulgarny. W tej sytuacji, gdy mówi: Kocham Cię, córeczko, i przytula ją, to na tę córkę jego słowa wcale nie działają pozytywnie. Co z tego, że w tym momencie ojciec deklaruje szczerze miłość i okazuje córce czułość, skoro za chwilę może się upić i zada wielkie cierpienie własnemu dziecku. Tata alkoholik jest nieobliczalny. To nie jest mocarz dobra, któremu córka może zaufać, do którego może pójść z każdym swoim problemem. Nie może, bo wie, że tata nie radzi sobie z własnym życiem i z własnymi słabościami. Tymczasem ten, kto kocha, jest stanowczy w dobru, wolny od zła, przewidywalny i obliczalny w swoich zachowaniach. Jest sejfem, przy którym inni czują się całkiem bezpiecznie.
Wiele dziewcząt, które wiążą się z kimś, kto nie potrafi kochać, popełnia właśnie ten błąd, że nie odróżnia osoby od miłości. Gdy w swej kobiecej intuicji czują, że chłopak szczerze deklaruje miłość, to myślą, że to wystarczy. W rzeczywistości to nie wystarczy. Jeśli jestem niedojrzały, to mogę ci całkiem szczerze deklarować miłość, ale nie jestem w stanie mojej deklaracji zrealizować. Każda dziewczyna powinna pamiętać o tym, że jeżeli jakiś chłopak deklaruje jej, że ją bardzo kocha i jest to naprawdę szczere, to jeszcze nie znaczy, że warto związać się małżeństwem z kimś takim. Trzeba najpierw przez wiele miesięcy uważnie przyglądać się jemu oraz jego cechom i zachowaniom.

 

Trzeba sprawdzać, czy jest to rzeczywiście ktoś mocny w dobru, pracowity, prawdomówny, wolny od uzależnień, panujący nad popędami i nad swoim ciałem. Trzeba sprawdzać, jakimi normami moralnymi i wartościami kieruje się na co dzień, czy i jakie stawia sobie wymagania. Trzeba sprawdzać, na ile jest związany z Bogiem, gdyż to Bóg jest najlepszym nauczycielem miłości. Jeśli okaże się, że ta osoba, z którą zaczynam budować bliższą więź, ma poważne problemy z wolnością, jest uzależniona, oszukuje mnie, krzywdzi innych ludzi, to mogę taką osobę kochać, ale – przynajmniej na razie – nie powinienem wybierać jej na małżonka, ani na rodzica moich przyszłych dzieci.
Powyższa zasada działa oczywiście w obie strony, czyli odnosi się zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet. Jeśli jakiś student widzi, że dziewczyna, z którą tworzy parę, szczerze się nim cieszy, podobnie jak on nią, ale stopniowo okazuje się, że ma ona poważne słabości, że nie radzi sobie z samą sobą i z własnymi słabościami, że rozlatuje się emocjonalnie w obliczu drobnych nawet trudności, to na razie nie jest ona gotowa, by dojrzale kochać. W obliczu marzeń o małżeństwie i założeniu rodziny trzeba więc uważnie przyglądać się danej osobie i jej zachowaniom, a nie tylko jej najszczerszym choćby deklaracjom.
Co więc możemy zrobić, by znaleźć osobę, z którą moglibyśmy zbudować radosną więź miłości aż do śmierci? Najpierw trzeba samemu stać się takim dojrzałym człowiekiem, który jest w stanie pokochać drugą osobę i który potrafi dojrzale kochać samego siebie. Co to znaczy? Kocham samego siebie wtedy, gdy stawiam sobie tak wysokie wymagania, jakie wynikają ze słów i czynów Jezusa, z Jego miłości do nas. Kochać siebie to odnosić się do samego siebie z przyjaźnią, ale bez naiwności i bez rozpieszczania samego siebie. To przyjmować samego siebie z czułością, z cierpliwością, ale bez naiwności i bez mylenia miłości z egoizmem. To wymagać od siebie, by codziennie się rozwijać, by każdego dnia stawać się większym od samego siebie, by codziennie bardziej kochać tych, których kocham. To także mówić sobie całą prawdę na własny temat: i tę radosną, i tę czasem bolesną, niepokojącą, wzywającą do nawrócenia. Im bardziej kocham, tym większą mam szansę, że gdzieś w tłumie rozpoznam kogoś, kto też bardzo kocha, albo że zostanę rozpoznany przez taką osobę.
Z tego, co Ksiądz mówi, wynika, że największe szanse na znalezienie osoby, z którą można budować wielką miłość, mają ci, którzy dbają o swój własny rozwój duchowy, moralny, religijny, społeczny…

 

Właśnie tu leży istota sprawy! Dojrzałość polega na tym, by wymagać od samego siebie takiej dojrzałości, solidności, wierności i miłości, jakiej oczekuję od wymarzonego przeze mnie kandydata na małżonka. W kontekście przygotowania do małżeństwa jedyne, co chłopak i dziewczyna mogą sobie zagwarantować, to to, że każde z nich dorośnie do miłości, że stanie się takim człowiekiem, który będzie w stanie zawrzeć małżeństwo i okaże się wiernym małżonkiem oraz dobrym rodzicem swoich dzieci. Nikt z nas nie ma gwarancji, że na naszej drodze życia stanie ktoś, kto okaże się kimś podobnie dojrzałym i równie mocno kochającym. Kto jednak dorasta do wiernej i mądrej miłości, ten ogromnie powiększa prawdopodobieństwo, że spotka kogoś równie dojrzałego. A nawet jeśli nie spotka, to i tak będzie miał piękne więzi z rodzicami, z rodzeństwem, z przyjaciółmi, z samym sobą i z Bogiem, a to podstawa szczęścia na ziemi. Nie będzie to oczywiście jeszcze wtedy szczęście pełne, ale już prawdziwe.
Co warto czynić w kontekście marzeń o małżeństwie, oprócz zadbania o własny rozwój?

 

To zależy od płci. Zadaniem chłopaka, który uczy się kochać, jest rozglądać się na wszystkie strony, mieć oczy dookoła głowy po to, by szukać dziewczyny, która umie kochać i z którą aż się chce związać los doczesny. Gdy chłopak zobaczy pierwszą taką dziewczynę, która mu się spodoba fizycznie, która emocjonalnie zacznie go bardzo cieszyć, która będzie miała podobne jak on – albo jeszcze większe! – wartości, normy moralne i ideały, to powinien próbować budować z nią miłość na zawsze.

 

Jeśli ktoś będzie rozumował tak: Najpierw sprawdzę jeszcze, czy nie pojawi się druga, równie niezwykła, a może jeszcze bardziej niezwykła od tej dziewczyna – to taki mężczyzna wiele ryzykuje i prawdopodobnie nie potrafi podjąć decyzji na zawsze. Mówię uczciwie: jeśli nie zwiążesz się z tą pierwszą, która spełnia kryteria, to znaczy, że nie traktujesz poważnie własnego życia i postępujesz tak, jak byś miał istnieć na tej ziemi przez całą wieczność. Prawdopodobnie nie zwiążesz się małżeństwem z żadną dziewczyną i pozostaniesz osamotniony z własnej winy.
Jeżeli jakiś chłopak będzie rozumował w stylu: Ta dziewczyna pociąga mnie fizycznie, jest bardzo ładna, zadbana i cieszy mnie emocjonalnie, ma podobne ideały i wartości, rosnę przy niej i wiem, że można jej zawierzyć los doczesny oraz przyszłe dzieci, ale jeszcze trochę poczekam z oświadczynami, rozejrzę się po świecie, porównam ją do innych dziewczyn – to taki chłopak ma mentalność przegranego. Coś w nim nie gra. Albo boi się podejmowania decyzji na zawsze, albo jest tchórzem, albo jest egoistą, albo maminsynkiem, który niby chce, ale jednak nie chce, bo mamusia całkiem dobrze gotuje, sprząta po nim, pierze i prasuje, to co tu miałby zmieniać. Zadaniem dojrzałego młodego mężczyzny jest szukać dojrzałej i kochającej dziewczyny. I to szukać aktywnie, mądrze, w dobrym towarzystwie. Gdy spotka pierwszą dziewczynę, która spełnia wysokie kryteria i która go pociąga, gdy się o tym upewni, to powinien jej wprost o tym powiedzieć i zrobić wszystko, by ona się z nim związała.
Jakie jest z kolei zadanie dziewczyny? Jej zadaniem nie jest szukać męża, lecz pozwolić się znaleźć. To chłopak ma do Ciebie podejść, to on ma zacząć walczyć o Ciebie. A kiedy chłopak będzie chętnie walczył o Ciebie? Wtedy, gdy okażesz się tak mocna w Twojej przyjaźni ze sobą, z Bogiem, z rodzicami i przyjaciółmi, że wiesz, że potrafisz pogodnie i radośnie żyć nawet bez małżeństwa. Marzysz ogromnie o małżeństwie, ale też wiesz, że nawet wtedy, gdy nie spotkasz kogoś równie dojrzałego i kochającego, jak Ty, będziesz miała udane życie, poradzisz sobie ze wszystkim, zbudujesz mocne i wierne więzi przyjaźni, będziesz miała piękny wkład w życie bliskich, a także w życie społeczne w Twojej parafii, w Twoim środowisku zawodowym, wśród znajomych.
Im bardziej dziewczyna nie narzuca się chłopakom, im bardziej jest cierpliwa i nie zazdrości koleżankom, które już kogoś “mają”, tym bardziej staje się atrakcyjna i fascynująca dla mężczyzn i tym szybciej zostanie przez któregoś z nich znaleziona i doceniona. Oczywiście dziewczyna też powinna pomagać chłopakowi, by ją mógł odnaleźć, ale powinna czynić to dyskretnie, z klasą, cierpliwie.

 

Co powinnyście robić, dziewczęta, na co dzień? To, co Was interesuje! Nie naśladujcie tych dziewcząt, które tak rozumują: Może pójdę się wspinać na tamtą górę, bo tam mogą być bardziej wysportowani chłopcy, albo pójdę popływać, bo tam może będą przystojniejsi, albo pójdę się modlić całą noc, bo w kaplicy będą najbardziej pobożni. Nie myśl w ten sposób! Idź tam, gdzie Tobie to pasuje, gdzie jest Tobie po drodze. Masz tego dnia ochotę, by popływać, to idź pływać.

 

Chcesz dzisiaj wspinać się w górach, to idź się wspinać. Wolisz w tym momencie pójść się pomodlić, to idź się modlić. Czujesz, że teraz masz potrzebę się zdrzemnąć, to idź, schowaj się przed światem i odpocznij. Rób to, co Tobie pasuje, rozwijaj się na Twój sposób i na Twojej drodze życia. To właśnie wtedy masz największe szanse na to, że znajdzie Ciebie taki mężczyzna, który umie szukać i kochać. Dojrzałość polega na tym, by najważniejsze pragnienia i priorytety realizować wiernie, a nie szybko.

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,22,jak-spotkac-tego-kto-kocha.html

*******

Najpierw pokocham siebie

Mira Jankowska / br

 

(fot. shutterstock.com)

Zadaję sobie pytanie, czy ja lubię samą siebie? Czy siebie cenię? Co w sobie lubię najbardziej? W czym widzę swoją wartość? Ktoś powie: grzeszne pytania. Egoizm. Niech będzie. I tak nie odpuszczę!

Ostatnio dotarło do mnie z ogromną siłą, że tylko spełniony człowiek jest pociągający. Tylko szczęśliwe osoby są atrakcyjne dla innych. Do takich ciągniemy. Szczęśliwe, czyli takie, które nie kamuflują przed sobą własnych niedoskonałości i braków, są z nimi zespolone. Ba! To z nich często czerpią swoją siłę i to je trzyma mocno na ziemi, bo nie lewitują kontemplując własną doskonałość i udając kogoś kim nie są.

 

Nie kochając siebie samego nie mamy szansy na pokochanie kogokolwiek. Nie akceptując siebie nie przyjmiemy też drugiego człowieka w jego inności. A zatem wszelkie pragnienia spędzenia z kimś całego życia są iluzją, jeśli nie kocham siebie naprawdę, a w tym kimś widzę tylko szansę na szczęście dla mnie.

 

To byłoby wykorzystanie. Nie twierdzę, że pokochanie samego siebie to lekka praca i proste zadanie intelektualne, emocjonalne i duchowe. Niestety… Kto zaczął, ten wie.

 

Czy zdajemy sobie sprawę, co się dzieje, kiedy siebie nie lubimy, a tym bardziej nie kochamy? Jeśli nie poszukamy sposobów na to, by odkryć dlaczego nie mamy do siebie zaufania, skąd w nas brak samoakceptacji i jak możemy ją odzyskać, wówczas decydujemy się na taki oto scenariusz:

 

1) przyjęcie postawy, że takie życie też ma swoją wartość i nie trzeba siebie kochać, by tolerować innych;

2) życie w zgorzknieniu i pretensji do świata, że jesteśmy pozbawieni tego, co powinniśmy otrzymać;

3) traktowanie innych z zazdrością, że mają to, czego nam poskąpiono.

 

W sumie trzymać nas będzie w szachu perfidny, acz subtelny rodzaj pychy, lenistwo i złość do świata, ludzi i Stwórcy. Kto na to cierpi i nie ma zamiaru nic z tym zrobić, już przegrał. Tu i na wieki. Bo za zdrową miłością samego siebie idzie odwaga do podejmowania wyzwań i działań, które wpisane są w nasze życie, przynoszą nam spełnienie i mają też posłużyć innym. Idzie też za nią rozpoznanie podobieństwa do Tego, który jest Kreatorem i liczy na nasz twórczy udział w dalszym stwarzaniu rzeczywistości.

 

Nie kochając siebie będę potrzebowała od innych uznania, dowartościowania, aktów akceptacji. To tak zwane zewnątrz sterowalne poczucie własnej wartości. Działa na krótką metę. Wyrabia lizusostwo i niezdrową zależność. Wcześniej czy później się skończy i pozostawi zawód i samotność. I znowu pojawi się pytanie:  A ja sama? Co sobie i innym mam do ofiarowania? Kimże ja jestem?

 


Mira Jankowska – twórczyni Mistrzowskiej Akademii Miłości, dziennikarka, producent i gospodyni widowisk edukacyjnych oraz autorka cyklu audycji w radiu PLUS

“Kochaj i rób, co chcesz, czyli Mistrzowska Akademia Miłości”.

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,20,najpierw-pokocham-siebie.html

*********

ks. Jan Sochoń
Chrystus źródłem zgorszenia?
Idziemy

Kultura globalna przesłania nam oczy wielobarwną wstążką atrakcji, łatwych wzruszeń, pozbawionych wartości uciech. Mówi: czyńcie, cokolwiek zapragniecie. A religia, wiara, Bóg?
Chrystus i niewiasta oskarżana o cudzołóstwo
Fryderyk Nietzsche, wciąż jeszcze modny, przynajmniej w środowiskach akademickich, miał w tej kwestii wyraźnie prześmiewcze zapatrywania. Słysząc o chrześcijańskiej, czyli, jak określał, niewolniczej nadziei i miłości, wołał: „Wystarczy! Wystarczy!”. By następnie dopowiedzieć: „Dante, mam wrażenie, grubo się pomylił, gdy z przeraźliwą szczerością umieścił nad bramą do swych piekieł ową inskrypcję: «Także mnie stworzyła wiekuista miłość»”.
Niektórzy ze współczesnych stają po stronie niemieckiego filozofa. Inni starają się żyć ewangelicznie i dlatego nie stawiają oporu złu. Kiedy ktoś ich uderza w prawy policzek, nadstawiają mu i drugi. Jeżeli ktoś ich o coś prosi, nie odwracają twarzy w gniewnym skurczu. Naśladują Chrystusa, o którym często przecież mówiono, że w swoim postępowaniu i nauczaniu „odszedł od zmysłów”, że pozostaje kimś kontrowersyjnym, że zachowuje się po prostu skandalicznie.
Kiedy Jezus proponuje, żebyśmy nie odpowiadali złem na zło, żebyśmy się starali akceptować nawet swoich wrogów, przedstawia się jako „kamień obrazy” właśnie, jako radykalny gorszyciel, jako ktoś, kto stawia utopijne wymagania, których nie sposób zrealizować. On robi właściwie wszystko, żebyśmy Go uznawali za skandalistę. Już zresztą samo przyjęcie tego, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem zarazem, wywołuje sprzeciw. Narodzenie w Betlejem to przecież największy skandal.
Wiemy, w jaki sposób zwolennicy komunizmu próbowali wyplenić z polskich serc wiarę i zaszczepić ateizm, propagujący nadzieję na osiągnięcie raju bez Boga. Były to czasy politycznie podsycanego i motywowanego bałwochwalstwa. Na szczęście zdołaliśmy odsunąć tę złowieszczą epokę. Na nasze też szczęście nadal żyjemy w cieniu, jak napisał św. Paweł, „skandalu krzyża” i jesteśmy – w głębi wiary – szczęśliwi.
Miłować nieprzyjaciół
Wciąż dosięgają nas paradoksy i antytezy Jezusowego nauczania. Na przykład: cierpienie i radość. Jak mają się do siebie? Albo radykalizm Kazania na Górze i wolność w sposobie przeżywania owych wymagań, zwłaszcza najtrudniejszego z nich: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują”. […] nie próbujmy niczego łagodzić z Chrystusowych nauk. Żyjmy z mocnym przekonaniem, że osnową wszystkich przykazań jest miłość, całkowicie otwarta na Boga. A w miłości istotne miejsce zajmuje modlitwa. Dzięki niej kogoś drugiego niejako oddajemy w ręce samego Stwórcy, powierzamy Jego świętej życzliwości i bezinteresowności. Wiemy przecież, że On stworzył świat dla wszystkich, zarówno dla wierzących, jak i niewierzących, zarówno dla sprawiedliwych, jak i niesprawiedliwych.
Idea miłowania nieprzyjaciół nie oznacza, że mamy akceptować gorszące poczynania ludzi, że godzimy się na zło i krzywdę. Raczej jest zachętą do trwałego uświadomienia sobie, że nasz nieprzyjaciel jest, tak jak my, człowiekiem. Bóg również jego chce zbawić i obdarować szczęściem nieba. Dlatego ma on szansę wyrwania się z kręgu egzystencjalnego chaosu. Być może ktoś, kogo uznaliśmy za naszego przeciwnika, pod wpływem płynącej z naszej strony serdeczności doświadczy uzdrawiającego przeżycia człowieczej godności; nagle spostrzeże, że i on nie zostaje zupełnie odtrącony, że zyskuje miłosierne pojednanie.
Kiedy zdobywamy się na heroizm (bo to heroizm) miłowania nieprzyjaciół, sami po trosze uczestniczymy w doskonałości Boga. Jesteśmy wówczas, jeżeli mogę tak określić, pełnymi ludźmi, wykorzystującymi swoje naturalne cnoty, i jakby na nowo doświadczamy Boga – Pełnię Doskonałości. Skoro kochając, potrafimy wyrzucić z własnego serca druzgocącą wrogość, pokornie przyjąć kogoś, kto na razie widzi w nas nieprzyjaciela i wroga – nic już nas nie może duchowo zrujnować, pogrążyć w ciemnościach. Wszak ostatnie słowo w naszej ziemskiej historii ma Chrystus, który z wysokości Golgoty modli się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.
Cicha religijność
Chrystus chce, żebyśmy się nie pogubili w zawiłościach codziennego życia. Uczy nas również religijnego sposobu zachowania się i przeżywania więzi z Bogiem oraz z ludźmi. Dostrzega bowiem nasze nieporadności, naszą nieuwagę, brak skupienia. Uważamy się często za Jego najbliższych przyjaciół, a postępujemy tak, jakbyśmy o Nim nigdy nie słyszeli, jakbyśmy nie byli dziedzicami Jego łaski […].
Pozornie wszystko bywa w porządku. Niemniej jednak to tylko złudzenie harmonii i religijnego ładu. Czyha na nas wiele niebezpieczeństw, których albo nie jesteśmy świadomi, albo je najzwyczajniej w świecie ignorujemy. Jezus wie o tym. Podpowiada więc, czego mamy unikać, przed czym się bronić, jak się modlić, by nasza codzienność była rzeczywistą realizacją ewangelicznych wezwań. Najtrudniej jest świadczyć dobro (i o dobru) w cichości, bez najmniejszych nawet oznak zewnętrznej chwalby, a tylko ze względu na Boga. Także religijność na pokaz przynosi wyłącznie same duchowe szkody. Oczywiście, warto w tej kwestii dostrzegać subtelności. Czym innym jest wszak odwaga publicznego okazywania wiary, przyznawania się przed innymi do tego, że centrum naszej egzystencji stanowi Chrystus, a zupełnie czym innym manifestowanie swej pobożności z pobudek czysto wizerunkowych, by zaskarbić chociażby posłuch wśród wyborców bądź zyskać uznanie w oczach pewnych konfesyjnych środowisk […].
Człowiek, jak wiadomo, tylko wtedy jest w pełni człowiekiem, jeżeli przyjmuje na siebie odpowiedzialność za osobiste życie. Prawdziwa wolność to zdolność do rezygnacji z samego siebie w sytuacjach, kiedy należy wspomagać innych ludzi, walczyć o ich ocalenie.
Boski korepetytor
Żyć w duchu chrześcijaństwa oznacza z uporem wykradać swemu egoizmowi czas i poświęcać go Bogu. Bez chwil, które z głębi własnej wolności oddajemy na chwałę Stwórcy, nasza wiara będzie nieustannie słabła, oddalała się w szary horyzont. A bez niej nie ma religii, nie ma Kościoła. Dlatego apostołowie często prosili Jezusa: „Naucz nas modlić się”. Chyba z własnego doświadczenia rozpoznali, że modlitwa nie jest sprawą łatwą, że potrzebują w tej kwestii dobrego korepetytora. Że modlitewnej bliskości z Bogiem trzeba się wciąż uczyć. […]
Powinniśmy zacząć od sprawy pierwszoplanowej. Poniechać mianowicie wszelkich zabiegów, takich, jakie czynimy, kiedy chcemy zdobyć posłuch u innych ludzi. Przed Bogiem nie trzeba manifestować swej obecności. On nas pierwszy umiłował i ta Jego uprzedzająca życzliwość powoduje, że jesteśmy w stanie skierować serce w Bożą stronę. Sławić Ojca-skałę, na której opiera się i rozwija nasza codzienność. Pokładać w Nim całkowitą ufność. Spełniając ten warunek, odkryjemy, że w centrum naszej modlitwy znajdują się słowa zaproponowane przez samego Jezusa, zwane modlitwą Pańską. Zdaniem św. Tomasza z Akwinu jest ona pewna, właściwa, uporządkowana, pobożna i pokorna. […]
Dzięki takiej modlitwie otrzymujemy skuteczne i pożyteczne lekarstwo przeciwko każdej formie zła, lęku czy smutku.
Bóg istnieje i kocha
Zapewne marzymy, żeby najróżniejsze skarby naszego życia, które skrzętnie gromadzimy, mogły zostać zachowane na wieki. Tymczasem wystarczy przeżyć tylko kilka godzin, by natychmiast rozpoznać, że nie jest to możliwe. Mimo niemal nadludzkich sprawności i naukowych zdobyczy pozostajemy bezradni wobec wielu tajemnic, a zwłaszcza wobec śmierci, która zmusza do pokory i poznawczej skromności. Ustawia nasze decyzje w przygodnym świetle istnienia, gdzie „mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną”.
Nikt nam nie zabrania, żebyśmy się angażowali w sprawy tego świata, w rozwiązywanie problemów ekonomicznych, politycznych, społecznych. To oczywista powinność. Ale to nie powinno wypełniać całej naszej egzystencjalnej przestrzeni. Chodzi natomiast o to, żebyśmy za wszelką cenę byli chrześcijanami. Stawką jest tutaj krzyż […] jako znak niezmierzonego zaufania, do jakiego zdolny jest ten, kto umierając, wchodzi w tajemnicę zmartwychwstania, w obręb zbawczej miłości. W tym sensie krzyż stanowi sam rdzeń życia. Sprawia, że potrafimy rozbijać skorupę własnego ego, które z lęku często zamyka się w sobie. Jeżeli dochodzi do takiej sytuacji, wówczas to, co w nas najbardziej ludzkie, jaśnieje pełnią blasku. […]
Na szczęście jesteśmy w stanie wypowiedzieć zdanie, które wywraca świat do góry nogami. Brzmi ono: Bóg istnieje i kocha nas wszystkich. […] Oto źródło nadziei, racja, by nasz skarb był tam, gdzie żywo biją nasze serca.
Miarodajna skala wartości
Najcudowniejsze jest to, że zostaliśmy obdarowani istnieniem i że mamy tego faktu świadomość. Nie pojawiliśmy się na ziemi przez przypadek czy kombinacje natury, ale wyszliśmy z miłującego serca Boga. Świat został nam podarowany w swym różnorodnym bogactwie i pięknie. Otrzymaliśmy zadanie jego uprawy, pieczy nad nim. Nie toczmy zatem sporów o to, czy świat jest własnością Pana Boga, czy też podlega tylko człowiekowi. Nie uważajmy się za jedynych właścicieli, lecz przyjmujmy świat jako dar wymagający troski, a więc wszystkiego, co czyni z niego miejsce umacniające nasze więzi z Bogiem i z ludźmi, wymagające przemiany zgodnej z zamysłami Boga.
[…] W ten też sposób nasz codzienny wysiłek wchodzi niejako w tę realną przemieniającą Obecność. Czy to jednak oznacza, że o nic, dosłownie o nic nie musimy się troszczyć? Wszak Jezus mówi: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać”. Czyżby więc Bóg miał za nas budować świat, obsiewać nasze pola, zbierać plony, naprawiać drogi, prostować meandry ziemskiej historii? Aktywność Bożej Opatrzności nie prowadzi przecież do unieruchomienia ludzkiej kreatywności, twórczego wysiłku, wszystkich zabiegów, mających prowadzić do tworzenia coraz lepszego świata, sprzyjającego pomnażaniu dobra i doczesnego szczęścia.
Gdyby było inaczej, bylibyśmy w rękach Stwórcy bezwolnymi kukiełkami, pozbawionymi dynamizmu wolnych decyzji i mocy intelektu. Nie uprawialibyśmy ani ziemi, ani umysłu. Niepotrzebna byłaby sztuka wychowania i w ogóle kultura. […] Jezusowi chodzi o to, żebyśmy odnaleźli miarodajną dla naszego człowieczeństwa skalę wartości. Żebyśmy na pierwszym miejscu nie stawiali spraw tego świata, choć są istotnie ważne, ale żebyśmy umacniali wrażliwość na to, co święte.
ks. Jan Sochoń
Idziemy nr 29 (512), 19 lipca 2015 r.
fot. midiman Jesus Christ – Christus Statue
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/chrystus-zrodlem-zgorszenia-,25000,416,cz.html
**********

Józef Augustyn SJ

Przypowieść o winnicy

Mateusz.pl

Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze. Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Kto upadnie na ten kamień, rozbije się, a na kogo on spadnie, zmiażdży go. Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi.
(Mt 21, 33-45)
Założenie winnicy
 
Jezus wygłasza powyższą przypowieść w Jerozolimie w sytuacji, gdy polemika z Żydami była już bardzo ostra. Faryzeusze już dawno postanowili zgładzić Jezusa. Szukali jedynie okazji i sposobu, w jaki można będzie to uczynić. Przypowieść rozpoczyna się od niemal dosłownego cytatu z Proroka Izajasza: Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy! Przyjaciel mój miał winnicę na żyznym pagórku. Otóż okopał ją i oczyścił z kamieni i zasadził w niej szlachetną winorośl; pośrodku niej zbudował wieżę, także i tłocznię w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona, lecz ona cierpkie wydała jagody (Iz 5, 1-2).
Słuchacze, którym na ogół dobrze był znany ten tekst, uświadomili sobie, iż Jezus mówi o narodzie izraelskim, gdyż on właśnie jest winnicą Jahwe, dla której tak wiele zrobił z miłości do niej.
Opis zakładania winnicy moglibyśmy porównać do długiego i troskliwego dzieła stwarzania świata. Właściciel winnicy, jak mówi Izajasz, włożył w nią wszystkie swoje twórcze zdolności i talenty oraz całą swoją miłość. Wybrał dla niej najlepsze miejsce – żyzny pagórek. Zasadził w niej dobrze wyselekcjonowaną szlachetną winorośl. Kiedy gospodarz ukończył swoją winnicę, oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.
Posługując się w analizie tej przypowieści naszym ludzkim sposobem szukania zależności pomiędzy przyczyną a skutkiem, powiemy, że już tu tkwił pierwszy błąd gospodarza. Skoro aż tak bardzo zależało mu na winnicy, nie powinien był jej oddawać w niesprawdzone ręce. Gospodarz zaufał ludziom przypadkowym, którzy mieli okazać się nie tylko nielojalni wobec niego, ale także mieli stać się zabójcami jego własnego syna. Zaufanie niesprawdzonym rolnikom wydaje się być aktem elementarnego braku roztropności. Gospodarzowi szybko przyjdzie zbierać gorzkie owoce swojego nieroztropnego zaufania, jeżeli będzie stosował taką metodę.
W tym miejscu zaczyna się jakby historia słabości Boga, który wszystko, co ma najcenniejszego z całym zaufaniem powierza przypadkowemu człowiekowi; przypadkowemu, ponieważ chodzi tu o każdego człowieka. Oto słabość Boga, który kocha człowieka i dlatego właśnie ufa jego ludzkiej wolności wbrew wszelkiej oczywistości.
Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi
Kiedy przyszła pora pierwszych zbiorów, gospodarz wysłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Owo wielkie zaufanie do rolników sprawiło, iż gospodarz jakby sobie nie zdawał sprawy, iż naraża swoje sługi nie tylko na zniewagę, ale także na śmiertelne niebezpieczeństwo. Niewdzięczni rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Rolnicy zachowują się nie tylko w sposób buntowniczy, ale także w sposób brutalny i zbrodniczy. Nie myślą dotrzymywać zawartej wcześniej z gospodarzem umowy.
Możemy spróbować odtworzyć sposób rozumowania zbuntowanych rolników: Gospodarz, który powierzył nam winnicę jest teraz bardzo daleko. Pracujemy na jego roli bardzo ciężko cały rok. I choć na samym początku włożył tyle trudu i wysiłku w budowanie winnicy, to jednak teraz zdaje się nie dbać o nią. Czyżby nie znał prawa siły, którym rządzi się świat dzisiejszy? Gospodarz wydaje się być bardzo słaby lub też naiwny, skoro wysłał kilku nieuzbrojonych sług nie zapewniając im bezpieczeństwa z pomocą jakiegoś małego choćby oddziału wojska. Naiwność jest innym rodzajem słabości. Nie damy mu tego, czego się domaga. Zobaczymy, jaka będzie jego reakcja.
Rolnicy zachowują się jak małe dzieci w szkole. Kiedy przychodzi do klasy nowa nauczycielka, od samego początku zaczynają psocić, dokuczać jej, żartować, ale obserwują jednocześnie, w jaki sposób ona zareaguje. Badają w ten sposób, na ile żartów i psot będzie można sobie przy niej pozwolić. Jeżeli pozwoli na małe psoty, będą robić małe; jeżeli pozwoli na duże, korzystając z jej słabości, będą psocić do woli.
Prawdopodobnie rolnicy po swoim brutalnym czynie, zaczęli rozmyślać i rozmawiać między sobą, co się teraz stanie. Możemy przypuszczać, iż wielu zaczęło się obawiać, że gospodarz przyśle wojsko i natychmiast surowo wszystkich ich ukarze. Z pewnością dość niecierpliwie czekali na pierwszą reakcję gospodarza na ich zbrodnicze i buntownicze zachowanie. Byli przecież świadomi niesprawiedliwości, jakiej dopuścili się zarówno w stosunku do gospodarza, jak i samych sług.
I oto znowu gospodarz zdaje się powtarzać ten sam elementarny błąd. Za drugim razem posłał wprawdzie więcej sług, ale tak samo bezbronnych. Także tym razem nie zabezpieczył ich przed przemocą ze strony zbuntowanych rolników. Dla rolników zaś był to ewidentny znak, że gospodarz nie jest człowiekiem interesu i nie można traktować go na serio. Także za drugim razem rolnicy zrobili to samo, co za pierwszym: jednych obili, drugich zabili, jeszcze innych ukamienowali. Masakra sług była tym razem większa niż za pierwszym razem.
A teraz spróbujmy wczuć się w sposób rozumowania samego gospodarza, który podsuwa nam także sama przypowieść Jezusa. Chociaż gospodarz jest jednocześnie potężnym władcą posiadającym liczne wojska, to ma jakąś odrazę wobec stosowania przemocy. Stąd też wbrew wszelkiej oczywistości zakłada w sposób maksymalny dobrą wolę u rolników i chce im wyjść naprzeciw. Za wszelką cenę pragnie z nimi pojednania i ugody. Gospodarz usiłuje najpierw znaleźć wytłumaczenie idące po linii ich rzekomej dobrej woli. Gospodarz myśli: Być może nie zrozumieli mnie do końca i dlatego doszło do przypadkowej bójki. Jeżeli nawet niektórzy z nich zawinili, to być może zreflektują się, uznają swój błąd, przyznają się do winy. Przecież nie mogą nie być świadomi, że mam wojsko i mogę także siłą odebrać to, co moje. Ale po co stosować zaraz siłę. Podaruję im ten pierwszy wybryk. Za drugim razem wyślę więcej sług. Kiedy jednak druga misja sług nie powiodła się, gospodarz zamiast ukarać ich, co wydawało się być naturalne, dalej szuka usprawiedliwienia dla buntowników. Wprawdzie tym razem wysłałem więcej sług, ale może nie byli dość stanowczy, może pozwolili się zlekceważyć. Prawdopodobnie doradcy gospodarza podpowiadali mu, aby rozwiązał problem od razu wysyłając oddział wojska, by ukarać buntowników.
W końcu posłał swojego syna
 
Po drugim bezkarnym buncie stało się dla rolników niemal oczywiste, iż gospodarz jest człowiekiem słabym, który nie umie dochodzić swoich praw. Pomyśleli, iż teraz gospodarz będzie bał się przysłać kogokolwiek. Ale oto staje się rzecz niesamowita, która może zdarzyć się jedynie w mitycznych opowiadaniach lub też w przypowieści Jezusa. Do zbuntowanych rolników, którzy już dwukrotnie zmasakrowali wysłanników, gospodarz w końcu posłał swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Gospodarz ciągle wierzy w dobrą wolę rolników i ich lojalność względem niego. Zakłada, iż rolnicy uznają jego prawo własności do winnicy. Jeżeli rolnicy nie uznali autorytetu sług, to teraz z pewnością uznają autorytet mojego syna. Z pewnością przed moim synem uznają swoją winę, ukorzą się i oddadzą należne mi plony. Wraz z misją mojego syna rozpocznie się nowy okres współpracy z rolnikami.
Rozumowanie rolników było jednak zupełnie inne. Kiedy zobaczyli syna gospodarza, bynajmniej się nie przestraszyli. Nie mieli też ochoty do dialogu i do pertraktacji. Skoro znieważyli i zabili sługi gospodarza, dlaczego mieliby nagle okazać się uległymi i pokornymi wobec syna gospodarza? Przyzwyczaili się do stosowania przemocy. Przemoc, w ich mniemaniu, okazała się skuteczną metodą na życie. Skoro gospodarz nie mógł ukarać nas za pierwszym i drugim razem – myślą sobie rolnicy – to nie będzie w stanie ukarać nas i dochodzić swoich praw także za trzecim razem. Ostatecznie potwierdziło się, iż gospodarz nie umie rządzić i jest słaby. Jeżeli syn ma otrzymać w spadku winnicę, to wystarczy go teraz zabić, a winnica będzie już nasza na zawsze. Skończy się ostatecznie uciążliwa zależność od gospodarza, sami będziemy sobie gospodarzyć. Zrobili tak, jak postanowili. Chwyciwszy więc syna, wyrzucili go z winnicy i zabili.
Gospodarz posyłając swojego syna ryzykuje wszystko, ale wbrew wszelkiej oczywistości ma do nich zaufanie. Wierzy, iż uznają jego autorytet i ze względu na autorytet pana uznają autorytet syna. Słabość gospodarza nie wynika z braku siły i wojska, ale z zaufania i miłości do rolników. Posyłając do nich syna pragnie, aby w końcu się opamiętali. Okazuje im najwyższy dowód zaufania. Przecież nie mogą nie dostrzec – myśli gospodarz – jak bardzo mi na nich zależy.
Ostatecznym źródłem słabości Boga w Jezusie Chrystusie jest niewiarygodne zaufanie Boga do człowieka, niewiarygodna Jego miłość do ludzi. To właśnie to bezgraniczne zaufanie, bezgraniczna miłość karze Bogu zachowywać się w sposób po ludzku nielogiczny. W Jezusie Chrystusie Bóg, podobnie jak gospodarz, wszystko stawia na jedną kartę i ryzykuje wszystko.
Kiedy jednak wchodzimy w rozważania męki i śmierci Jezusa trudne staje się stosowanie jakichkolwiek porównań i przypowieści. Wydaje się dziwne, że gospodarz posyła syna wiedząc, że będzie zabity. Ale w tym właśnie wyraża się bezwarunkowość zaufania, bezgraniczność miłości. Miłość nie kalkuluje, nie oblicza. Biblia powie nam, że Bóg nie oszczędził nawet swojego Jedynego Syna, ale Go wydał za nas na śmierć krzyżową. To nieskończona miłość Boga do człowieka każe stać się Bogu słabym, bezbronnym i nielogicznym w spotkaniu z człowiekiem. Miłość nie łamie nigdy wolności. Bóg nie złamie i nie zgwałci nigdy wolności swoich stworzeń za pomocą krzyku, lęku, przymusu, przemocy. I właśnie dlatego gospodarz nie posyła wojska, aby ukarać buntowników. Bóg zawsze staje się pokorny i słaby, kiedy staje wobec wolności ludzkiego serca. Bóg nieustannie, w historii każdego człowieka osobiście naraża się, że zostanie osądzony, odrzucony, zelżony, pobity, ukrzyżowany.
Możliwość powiedzenia Bogu “nie”
Straszliwą konsekwencją, negatywną konsekwencją naszej wolności, jest możliwość powiedzenia Bogu “nie”. Daje ona możliwość zabicia sług i syna gospodarza, zabicia Jezusa Syna Bożego. Człowiek, podobnie jak owi rolnicy, może fałszywie odczytać swoją sytuację przed Bogiem. Wchodzi w grzech, sprzeciwia się Bogu, łamie przykazania, łamie podjęte zobowiązania, krzywdzi bliźnich i jednocześnie zauważa, że to uchodzi mu bezkarnie. Życie toczy się dalej. Nikt go nie każe. Kiedy człowiek raz spróbuje stosować metodę przemocy i dostrzeże, że to się opłaca, wówczas może sądzić, iż jest to dobry sposób na życie. Wyrzuty sumienia, które może nawet pojawiają się od czasu do czasu, są jednak coraz słabsze, aż wreszcie gdzieś znikają. Pierwsze lęki, że Bóg może nas ukarać jakąś nagłą chorobą, śmiercią kogoś bliskiego, życiowym niepowodzeniem itp., okazują się jedynie projekcją na Boga naszych osobistych obaw. Człowiek nieprawy szybko przekonuje się, że nic takiego nie zagraża mu ze strony Pana Boga. W sytuacji życia w nieprawości człowiek może sobie rozwiązaćproblem Boga deklarując się agnostykiem, ateistą; może też – co okazuje się najczęściej stosowaną metodą –uśpić Boga w swoim życiu.
Oto przykład. Zaniedbujemy modlitwę, modlimy się banalnie, powierzchownie, z czasem zaniedbujemy modlitwę w ogóle, porzucamy ją, przestajemy się spowiadać, uczestniczyć w Eucharystii i – nic się nie dzieje. Naiwnie możemy myśleć, że porzucając modlitwę mamy trochę więcej czasu i spokojniejsze życie. Inny przykład. Mając zobowiązania wobec własnej żony, męża i dzieci (czy też wobec dobrowolnie podjętego celibatu), pozwalamy sobie na jakieś dwuznaczne kontakty emocjonalne; z czasem angażujemy się pełniej i głębiej. W końcu dochodzi do zdrady i niewierności. I chociaż obawiamy się, że coś się stanie, nic szczególnego się nie dzieje. Przekonujemy się, że można sobie ułożyć spokojne podwójne moralnie życie. W tych okresach uwikłania moralnego czujemy się nieraz nawet szczęśliwi i zadowoleni z życia. W taki właśnie stopniowy i powolny sposób można nauczyć się praktycznie każdej nieprawości, która – jak się wydaje – może uchodzić bezkarnie. Ale te nasze odczucia, podobnie jak sposób rozumowania rolników, są fałszywe, złudne. Pokaże to dopiero przyszłość.
Co właściciel winnicy czyni z owymi rolnikami?
Wbrew temu, co mogło wydawać się rolnikom i co może wydawać się także nam samym, gospodarz nie jest słabym i bezradnym człowiekiem. Pokazuje to dalsza część przypowieści. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze.
Męka i krzyż Jezusa ukazują nie tylko słabość Boga, ale także Jego Boską moc. Męka i krzyż Jezusa jest straszliwym sądem Boga nad ludzkim grzechem. Bóg pragnie, abyśmy dzięki krzyżowi Jego Syna byli wolni od straszliwej rzeczywistości naszego grzechu. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich (Iz 53, 6) – powie prorok Izajasz. Bóg Ojciec dokonał surowego sądu na swoim Synu, zamiast na nas. Przekleństwo grzechu spadło na Niego. Bóg w Jezusie podstawił się na nasze miejsce.
Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Syn pochwycony, wyrzucony i zabity poza murami miasta stanie się Tym, który będzie sądził żywych i umarłych. Gospodarz w Nim właśnie okaże swoją potęgę i moc: Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy (…) ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. Pośle On swoich aniołów z trąbą o głosie potężnym, i zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego (Mt 24, 30–31). Kto upadnie na ten kamień, rozbije się, a na kogo on spadnie, zmiażdży go.Odrzucona miłość, zlekceważone i nadużyte zaufanie w końcu obraca się przeciwko człowiekowi. Wysłanie przez gospodarza wojska, które marnie wytraci buntowników jest pewną biblijną metaforą, którą trzeba rozważać w całym kontekście biblijnym. Bóg nie sądzi i nie karze człowieka na ludzki sposób, jak czynił to zwykle bezwzględny wschodni władca wobec swoich zbuntowanych podwładnych. W grzechu to my sami nakładamy na siebie okrutną karę oddzielając się swoim buntem od jedynego źródła życia i miłości; od miłości Ojca i Syna w Duchu Świętym.
jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę – mówi Jezus. – Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić (J 12, 47). Sądem Boga jest Jego nieskończone miłosierdzie. Grzech, któremu człowiek uwierzył i oddał do dyspozycji swoje życie, sam osądzi człowieka. Człowiek sam, zrywając życiodajne więzy miłości, nierzadko czyni swoje życie piekłem już tutaj na ziemi. Życie ludzkie bez miłości zawsze jest piekłem, zarówno tutaj na ziemi, jak tym bardziej w wieczności.
Prośmy gorąco o głębokie wejście w tajemnicę Bożej słabości, dzięki której moglibyśmy wewnętrznie poznać tajemnicę bezgranicznego zaufania Boga do człowieka. Prośmy, abyśmy mogli dotknąć Jego nieskończonej miłości do każdego z nas. Módlmy się również, abyśmy przyjęli tę słabość Boga objawioną w krzyżu Jezusa jako przejaw Jego mocy; mocy, która nie identyfikuje się jednak z przemocą, siłą, z łamaniem ludzkiej wolności. Słabość Boga nie jest jedynie figurą retoryczną. Bóg nie udaje słabego, ale jest słaby, kiedy wchodzi w dialog z wolnym człowiekiem. Bóg nie gwałci wolności ludzkiej woli. Szanuje ją, nawet za cenę śmierci swojego Jednorodzonego Syna. Ojciec wydał Syna w ręce rolników, nie jako w ręce swoich wrogów, ale jako w ręce tych, którym bezgranicznie zaufał. Ojciec nieustannie wydaje swojego Syna w nasze ręce z zaufaniem, że Go przyjmiemy jak Syna i że w Nim odczytamy nieskończoną miłość Gospodarza – Ojca.
http://www.katolik.pl/przypowiesc-o-winnicy,24375,416,cz.html?s=3
***********
ks. Wojciech Przybylski
Przeszkody na drodze otwarcia się na Jezusa
Różaniec

Bóg nieustannie szuka człowieka

Chce się z nim spotkać, wnieść w jego życie światło. Ale klucz do drzwi ludzkiego serca znajduje się w ręku człowieka.

Obraz Williama Holmana Hunta zatytułowany Światłość świata przedstawia Jezusa w szkarłatnym płaszczu, z cierniową koroną, trzymającego w ręku latarnię. Jezus stoi przed domem, puka do drzwi. Dom jest zaniedbany, porośnięty krzakami, drzwi nie mają klamki, otworzyć można je tylko od środka, o ile po drugiej stronie jest ktoś, kto usłyszy pukanie i zechce otworzyć. Obraz ten wyraża głęboką prawdę, że Bóg nieustannie szuka człowieka, by wnieść w jego życie światło. Ale to my musimy otworzyć drzwi naszych serc.

Przeszkody 

Przeszkody na drodze otwarcia się na Jezusa są liczne: od duchowej gnuśności, uznawania tylko tego, co widzialne, aż do odrzucenia Boga w imię wolności, racji rozumowych, świadomego trwania w zarozumiałości i zamknięcia się na duchowy wymiar życia.

W sztuce dramatycznej Szczęśliwe dni Samuela Becketta jedna z bohaterek, Winni, zakopana do pasa w piasku, grzebie rękoma w torebce, w której ma wszystkie swoje rzeczy; jest zadowolona i powtarza: „Tak, rzeczy żyją, rzeczy żyją”. W kolejnej scenie zasypana jest po szyję. Nikt nie może z nią nawiązać kontaktu ani ona nie może zbliżyć się do nikogo. Nic nie ma dla niej znaczenia. Wszystko, co miała, leży koło niej. Tym razem powtarza: „Och, jaki szczęśliwy dzień”. Żyje, ale właściwie już za życia jest jakby martwa.

Zatwardziałość serca

Boga mogą przesłonić rzeczy materialne, chęć posiadania, dobrobyt, które stają się celem życia. Wiara w Boga schodzi wtedy na dalszy plan, staje się balastem, w końcu zamiera.

Św. Faustyna w swoim Dzienniczku zanotowała słowa Pana Jezusa: „Najboleśniej ranią Mnie grzechy nieufności” (nr 1076). Wiara jest otwarciem się na Boga, powierzeniem Mu całego życia, dziecięcym oddaniem się Ojcu. Nieufność zaś podaje w wątpliwość Jego dobroć, miłość, troskę o człowieka. Na kartach Ewangelii Jezus wielokrotnie smuci się z powodu niedowiarstwa. Zatwardziałość serca okazywała się często silniejsza od znaków i cudów, które były oczywistym dowodem prawdziwości Jego posłannictwa i Jego Bóstwa. Jednak wobec krnąbrności umysłu czy przewrotności niewiary Bóg okazuje się poniekąd bezradny.

Niedawno w Belgii feministyczne aktywistki zaatakowały arcybiskupa André-Josepha Léonarda w trakcie wykładu na uniwersytecie. Miał to być rzekomy protest przeciwko homofobii. Półnagie kobiety oblały biskupa wodą i obrzuciły go wyzwiskami. Biskup spokojnie dokończył wykład, potem ucałował figurkę Matki Bożej.

Szatan nie śpi

Odwieczny wróg człowieka – szatan – nie śpi. Chce wyrwać z jego serca największy skarb, którym jest wiara. Propaganda nowej moralności w opakowaniu cywilizacji postępu ma do dyspozycji potężne, nowoczesne środki „masowego rażenia wyobraźni”, dzięki którym skutecznie ­sączy jad bezbożności, powoduje zmiany w ludzkiej mentalności.
Wiara w Boga jest ciągle poddawana próbom. Dlatego nie może stać w miejscu. Brak rzetelnej wiedzy religijnej, znajomości Pisma Świętego, pogłębionego życia sakramentalnego – to wszystko prowadzi do niezrozumienia zasad wiary i moralności. To zaś sprzyja podatności na antykościelną propagandę, podawaną przez ogłupiające slogany, zalew bezwartościowych filmów, audycji, programów, pseudorozrywki. Brak krytycyzmu osłabia ducha! Wiara natomiast wzmacnia się, gdy jest przekazywana. Milczenie na temat wiary, brak życia nią na co dzień, sprowadzenie jej wyłącznie do sfery prywatnej, a także pośpiech, bezrefleksyjność, zmęczenie, lekceważenie grzechów powszednich, trwanie w grzechach ciężkich i nałogach – to wszystko odrywa człowieka wierzącego od Boga, osłabia jego wiarę. Wiara jest łaską, o którą trzeba Boga codziennie gorąco prosić. Ale musi być podtrzymywana naszym wysiłkiem, pracą wewnętrzną, nieustającą troską o to, by wzrastała.
ks. Wojciech Przybylski
http://www.katolik.pl/przeszkody-na-drodze-otwarcia-sie-na-jezusa,23624,416,cz.html
**********
o. Albert Wach OCD

Mocny niech się umocni

Głos Karmelu

Żadna ludzka czynność podejmowana z własnej woli nie wymaga tyle hartu ducha i prawdziwego męstwa, ile właśnie modlitwa. Tylko niepoprawny optymista, który ma wyłącznie myślny stosunek do modlitwy – to znaczy myśli, że się modli! – może sądzić, że jest ona rzeczą prostą i bezproblemową.

Nie ma nic piękniejszego i bardziej wymagającego zarazem niż modlitwa. Już dziecko wie, ile kosztuje pięciominutowy pacierz, na klęczkach, w pustym pokoju, a ile jedna godzina spędzona w zimnym kościele. Dorośli też znają cenę chwil poświęconych Bogu: jedni wiedzą o tym z naprędce przeprowadzonych kalkulacji – ile to „cenniejszych” rzeczy mogliby zrobić w tym samym czasie, inni – z rzeczywistych ofiar. Ci ostatni, oczywiście, owej ceny sami nigdy nam nie ujawnią, chociaż modlitwa ich również kosztuje – jakkolwiek zupełnie inaczej.

Zbigniew Herbert z zachwytem opowiadał o prostej wierze swojej cichuteńkiej i pobożnej babci, która należała do świeckiego zakonu, ciągle odmawiała jakieś nowenny i na pomaganie biednym wydawała całą swoją emeryturę – za co w domu była wyśmiewana i prześladowana – jak kiedyś jej antychrześcijańsko nastawiony syn zamknął drzwi, a ona uciekła do kościoła… przez okno, nic się przy tym nikomu nie żaląc. Co ją to wszystko kosztowało, to jeden Pan Bóg wie!

Wyrusz na wojnę

Może nie będzie to wielką pociechą, ale trzeba powiedzieć, że modlitwa łatwo nikomu nie przychodzi. Jest bardzo trudnym zajęciem, z którym borykają się nie tylko ludzie świeccy, ale i zaprawieni w bojach mnisi. Kto raz na serio zabrał się za modlitwę, na własnej skórze mógł się przekonać, że w tym względzie nie ma mocnych. Wprawdzie zdarzają się zwycięstwa, ale chyba więcej jest porażek. Żadna ludzka czynność podejmowana z własnej woli nie wymaga tyle hartu ducha i prawdziwego męstwa, ile właśnie modlitwa. Tylko niepoprawny optymista, który ma wyłącznie myślny stosunek do modlitwy – to znaczy optymista, który nie praktykuje modlitwy myślnej, ale myśli, że się modli! – może sądzić, że jest ona rzeczą prostą i bezproblemową. Życiowe doświadczenie pokazuje jednak, że radzą sobie z nią tylko ludzie mężni i mocni duchem.

Rzeczywiście, modlitwa potrzebuje męstwa. I to nie jakiegokolwiek, ale męstwa największego. Miała rację Wielka Mistrzyni modlitwy, Teresa z Avila, gdy twierdziła, że „niedoskonały człowiek potrzebuje większej odwagi, aby wstąpić na drogę doskonałości i wytrwać na niej, niż by nagle stać się męczennikiem; ponieważ doskonałości nie osiąga się w krótkim czasie”. Jest to wypowiedź tyleż zadziwiająca, co obalająca wszelkie stereotypy myślenia na ten temat. Zwykle bowiem właśnie męczeństwo kojarzy się z najwyższym stopniem męstwa. Tymczasem Teresa mówi, że jeszcze więcej męstwa potrzeba, aby „wstąpić na drogę doskonałości i wytrwać na niej”. Twierdzenie Teresy może być bardzo trudne do zrozumienia i przyjęcia szczególnie dla nas, Polaków, przywykłych do zrywów raczej, aniżeli do systematycznej pracy, do dumnego przelewania krwi, aniżeli do pokornego oddania się Panu i służenia Jemu w codzienności. „Polacy – jak mówił Norwid – umieją bić się, ale nie umieją walczyć”.

A modlitwa właśnie jest walką. Najlepiej to widać w heroicznym życiu świętych i wielkich chrześcijan. Ich życie nie było takie słodkie, jak czasami się je przedstawia na świętych obrazkach. Sprawy, których się podejmowali wcale nie szły im tak z płatka, jak na pozór mogłoby się to wydawać. Nikt nie doświadczał tylu trudów i przeciwności na swojej drodze, ile doświadczali ich święci każdego stanu. Zawsze jednak, choćby należeli do płci słabej, byli Bożymi gwałtownikami i kochali wojnę – prawdziwą wojnę! Nie taką wojnę, która rodzi się z braku modlitwy, ale taką, którą na modlitwie codziennie się toczy. Wojnę, na której trzeba większego męstwa niż na tej, na której jedynie ciało może być zabite. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało (…). Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle (Mt 10, 28).

Taką wojnę kochała mała św. Teresa. W liście do swego „brata” misjonarza napisała: „W dzieciństwie marzyłam o walce na polu bitwy. Gdy zaczęłam się uczyć historii Francji, zachwyciła mnie postać Joanny d’Arc i jej bohaterskie czyny. Odczułam w sercu pragnienie i odwagę naśladowania jej; zdawało mi się, że Pan Bóg przeznacza mnie również do wielkich rzeczy. Nie omyliłam się, ale zamiast Głosu z Nieba, wzywającego mnie do walki, usłyszałam w głębi duszy głos daleko słodszy, silniejszy jeszcze, głos Oblubieńca dziewic, który powoływał mnie do innych zmagań, do chlubniejszych zdobyczy. W samotni Karmelu zrozumiałam, że misją moją nie jest starać się o ukoronowanie króla śmiertelnego, ale dążyć, by miłowano Króla Niebios, zdobywać dla Niego królestwo serc ludzkich”. Do takiej walki w Karmelu Teresa chce się zaprawiać i do takiej walki zachęca swoje nowicjuszki. A wszystko dzieje się w duchu jej Patronki i Matki, Teresy od Jezusa. W liście do innego misjonarza napisze: „Święta Teresa mówiła swoim córkom: «Nie chcę, abyście były słabymi niewiastami, powinnyście dorównać mężom mocnym». Toteż św. Teresa nie chciałaby mnie uznać za swoje dziecko, gdyby Pan nie udzielił mi swej boskiej mocy, gdyby mnie nie uzbroił sam do boju”. W ten sposób umocniona i uzbrojona „fortecę Karmelu zdobywa ostrzem miecza”. A gdy już ją zdobędzie, w autobiografii wyzna: „Z łaski Bożej nie lękam się walki!”.

Walcz mężnie

Świadectwa świętych, nawet najpiękniejsze, pozostaną jednak martwe, jeśli nie znajdą rezonansu w naszym osobistym doświadczeniu. Także my, wchodząc na drogę doskonałości, na drogę modlitwy, musimy mieć świadomość, że idziemy na wojnę, że czeka nas walka, i że w tej walce musimy okazać nasze męstwo. Nie zdobędziemy sławy prawdziwych bohaterów, jeśli nie stawimy czoła konkretnym przeciwnościom. Męstwo poznaje się właśnie w walce z trudnościami! Jest ich wiele, życie nam ich nie szczędzi, ale ostatecznie wszystkie możemy sprowadzić do dwóch zasadniczych.

Pierwszą i rzeczywistą przeszkodą, na jaką człowiek modlitwy napotyka w swoim życiu, i w obliczu której winien dać świadectwo swego męstwa, jest istnienie realnego zła: zła w świecie ludzkim i w świecie szatańskim; zła pod postacią winy i kary; zła czynionego przez człowieka i zła, które musi on znosić. Niektóre współczesne prądy kulturowe próbują zanegować istnienie zła i tym samym zniwelować jego śmiertelne niebezpieczeństwo. Według zwolenników tych nurtów człowiekowi powinno się pozwolić być egoistą, by jego życie mogło się rozwijać spontanicznie, swobodnie, bez stosowania wymogu i dyscypliny, bez pouczania i udzielania rad. Oczywiście, w takim ujęciu nie ma miejsca na ryzyko ani na heroizm. Dobro byłoby osiągalne bez żadnej walki. Chrześcijaństwo jednak stanowczo odrzuca tę iluzoryczną wizję świata i głosi, że właśnie męstwo świadczy o istnieniu zła. Męstwo dlatego jest konieczne, że w świecie zło ma swoją moc, i że czasami niestety ta moc przeważa wątłe siły człowieka!

Chrześcijanin musi więc wzmocnić swoje siły i nauczyć się walczyć ze złem. Powinien na przykład wiedzieć, że ze złem nigdy się nie dyskutuje. Próba jakiegokolwiek dialogu jest już formą zdrady własnych tajemnic i dopuszczeniem wroga do głównej kwatery dowodzenia (por. Iz 33, 14-16). Św. Rafał Kalinowski, z perspektywy swego wojskowego doświadczenia, mówił: „Świat wszystkiego może mnie pozbawić, ale pozostanie dla niego niedostępna jedna kryjówka: modlitwa”. Miał świadomość, że to właśnie tam zapadają strategiczne decyzje, istotne dla losów całej wojny. Tam rozeznaje się, kiedy należy stawić opór złu, a kiedy przypuścić na nie zmasowany atak. Tam się odkrywa, na ile wolno czegoś się obawiać, a na ile śmiało należy stawić czoła przeszkodom. Tam szuka się „złotego środka” pomiędzy tchórzostwem a zuchwalstwem. Ów „złoty środek” bowiem, który znajduje się pomiędzy dwiema skrajnościami, jest prawdziwą cnotą męstwa; jest miejscem nagromadzenia największych mocy i stanowi o wielkości człowieka. „Człowiek nie pokazuje swej wielkości przez to, iż pozostaje na jednym krańcu, ale przez to, że dotyka dwóch naraz i wypełnia przestrzeń między nimi” (B. Pascal).

Tego rodzaju wielkość, uformowana przez wypływającą z wewnętrznego źródła moc, zawsze zakłada pewną wrażliwość, słabość, zgodę na zranienie, na przegraną, a ostatecznie na śmierć. „Męstwo”, które nie osiągnęłoby tej głębi zgody na zranienie (od publicznego wykpienia aż do utraty wolności, zdrowia i życia), byłoby skażone u samych źródeł i obezwładniające. Człowiek mężny nie akceptuje zranienia jako celu samego w sobie, ale jako środek do osiągnięcia czegoś cenniejszego (J. Pieper). Wspaniałym przykładem takiego męstwa jest Edyta Stein. W 1933 r., gdy w Niemczech Hitler przejął władzę, po modlitwie w karmelitańskim kościele w Kolonii, Edyta napisała: „Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż Jego krzyż zostaje teraz złożony na naród żydowski. Wielu tego nie rozumie; ale ci, którzy to pojmują, muszą być gotowi wziąć go na siebie w imię pozostałych. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże, jak to zrobić. Gdy nabożeństwo skończyło się, miałam wewnętrzna pewność, że zostałam wysłuchana. Na czym jednak ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam”.

Drugą poważną przeszkodą, na jaką człowiek modlitwy napotyka w swoim życiu i z którą winien sobie radzić przy pomocy cnoty męstwa, jest milczenie Boga. Pan Bóg na nasze słowa nie odpowiada słowami, jak drugi człowiek, którego widzimy. Milczenie Boga jest więc dla nas bardzo deprymujące. Podobnie zresztą bywa w rozmowach z ludźmi. Czasami zupełnie nie wiemy, jak się w takich sytuacjach zachować. W duchu mówimy: „zapadło niezręczne milczenie”. Trudność jednak, na jaką napotykamy w rozmowie z Bogiem wzmaga fakt, że mamy świadomość uczestnictwa w toczącej się w świecie ryzykowanej walce ze złem i że to właśnie Bóg jest naszym głównym przewodnikiem w owych zmaganiach. Tymczasem „Boski Generał” – jak Go określiła mała Teresa – milczy! Nie zważa na cały napór zła i grożące nam niebezpieczeństwo. Jest niewzruszony i obojętny na nasze słowa. Dlatego Psalmista woła: Przebudź się, czemu śpisz (Ps 44, 24). A za Psalmistą przez wieki wołają całe zastępy ludzi przykutych do ziemi ciężarem własnej egzystencji. Jednakże ich słowa, z zewnątrz patrząc, wydają się być przysłowiowym „rzucaniem grochem o ścianę”.

Co w tej sytuacji ma czynić chrześcijanin? Ufać! Bezwzględnie ufać i rozumnie czekać! Przez ufność chrześcijanin ma okazać „męstwo bycia” (P. Tillich). Jego męstwo nie może polegać na sobie samym. Szybko przekształciłoby się w tupet i butę. Prawdziwe męstwo musi odznaczać się roztropnością i autentyczną mądrością. Nie może mieć nic wspólnego ze ślepym porywem i bezrozumnym uniesieniem emocjonalnym. Nie jest bowiem mężnym ten, kto bez żadnej refleksji i rozeznania samowolnie wystawia się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Jest nim jedynie ten, kto, owszem, ryzykuje wiele, niemniej czyni to zgodnie ze słuszną oceną rzeczywistości i w całkowitym posłuszeństwie Bogu. Błędem natomiast jest przemądrzałe kwestionowanie posunięć głównego Wodza, a już zupełnym nieporozumieniem wychodzenie przed szereg i walka „na własną rękę”, w pojedynkę.

Miała rację św. Teresa od Dzieciątka Jezus, krytykując Apostołów za to, że z obawy o siebie w czasie burzy na morzu wołaniem swoim zbudzili śpiącego w łodzi Pana. Ciało Jego wprawdzie spało, ale sercem przecież czuwał (por. Pnp 5, 2)! Chrześcijanin na modlitwie, jeśli nie chce popełnić tego samego błędu, nie powinien być gadatliwym (por. Mt 6, 7). Wielomówność przeszkadza w wyciszeniu serca i w cierpliwym wyczekiwaniu na rozkaz Pana – na Jego dyskretny gest, dający znak do walki. Wszystkie emocje powinny być ujęte w karby, jak to doskonale wyraził C.K. Norwid: „Za to i rycerz nie lada gwałtownik, lecz ów, co czeka”! Wszelka nasza modlitwa, osobista i liturgiczna, owszem, ma być czynem, ale „czynem absolutnej cierpliwości” (E. Levinas). Chrześcijanin winien więc przyjąć postawę kontemplacyjną. To znaczy, powinien nieustannie wpatrywać się w ten mężny par excellence czyn Jezusa Chrystusa na krzyżu i przyswajać sobie wszystkie modlitewne myśli i uczucia, jakie towarzyszyły Mu w tym dramatycznym momencie, gdy ze strony Ojca swojego nie słyszał żadnej słownej odpowiedzi, a jednak wytrwał do końca w miłosnym posłuszeństwie i w ten sposób odniósł chwalebne zwycięstwo nad nienawiścią i śmiercią. Niech moc Jego chwały w pełni was umocni do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości (Kol 1, 11).

Na koniec zwróćmy uwagę na wielki konkret, jakim jest nasze ciało – na naszą cielesną obecność na modlitwie! Od tego zaczyna się każde realne doświadczenie modlitwy i męstwa. Modlitwa – powiedzieliśmy – musi być autentyczną walką, ale jednocześnie oblubieńczym gestem miłości. Walką z szatanem, a gestem miłości wobec Pana. Zarówno w walce, jak i w okazaniu miłości potrzebne jest ciało. Bez niego modlitwa jest iluzją, sennym marzeniem nie tylko o zwycięstwie, ale i o prawdziwej miłości. Rany i blizny widoczne na ciele i duszy będą dowodem, że modlitwa jest rzeczywiście wydarzeniem prawdziwego męstwa.

Albert Wach OCD

http://www.katolik.pl/mocny-niech-sie-umocni,22993,416,cz.html?s=2
*********
o. Ryszard Andrzejewski CSMA

Grzechy i przekleństwa a ludzki los

Któż jak Bóg

„Dlaczego ciągle spotykają mnie nieszczęścia? Za jakie grzechy tak cierpię? Choroby, przeciwności, niezrozumienie, poniżenia, udręki, niekończące się nieszczęścia… W moim życiu, w mojej rodzinie ciągłe piekło…” Znamy te pytania. Znamy takie historie. I to nie są głupie pytania i nie są zmyślone historie. „A może nie za swoje, a za grzechy przodków, poprzednich pokoleń, tak cierpię?” Wie coś o tym Słowo Boże.
W Piśmie Świętym napisano m. in.: „Przodkowie nasi zgrzeszyli – ich nie ma, a my dźwigamy ich grzechy” (Lm 5, 7); „Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom” (Ez 8, 12). Albo: „Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia” (Lb 14, 18).
Owszem, przekleństwo może być również następstwem wypowiedzianych kiedyś złorzeczących słów, przeklęć itp. Przykładem takiej sytuacji może być Psalm 109, który zawiera słowa swoistego przekleństwa: „…Niech dni jego będą nieliczne, a urząd jego niech przejmie kto inny! Niechaj jego synowie będą sierotami, a jego żona niech zostanie wdową! Niech jego dzieci wciąż się tułają i żebrzą, i niech zostaną wygnane z rumowisk! Niechaj lichwiarz czyha na całą jego posiadłość, a obcy niech rozdrapią owoc jego pracy! Niech nikt nie okaże mu życzliwości, niech nikt się nie zlituje nad jego dziećmi! Niech jego potomstwo ulegnie zatracie; niech w drugim pokoleniu zaginie ich imię! Niech Pan zapamięta winę jego ojców, niech grzech jego matki nie będzie zgładzony! Niech zawsze stoją przed Panem i niech On wykorzeni z ziemi pamięć o nim…” (ww. 6-15).
Jezus nas wykupił
Czy zatem jesteśmy skazani na kary za grzechy przodków i spadkobiercami rzuconych przekleństw? Zakładnikami grzechów, których nie popełniliśmy i przekleństw, których nie jesteśmy świadomi. Czy Bóg jest aż tak mściwy w wymierzaniu sprawiedliwości i ślepy w respektowaniu podłych zaklęć?
Nie! Tak nie wolno myśleć. Tak nie jest! Dlaczego? Dlatego, że już nawet w Starym Testamencie napisano: „Ja Pan, Twój Bóg, karzę występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20, 5-6). Już sama proporcja lat kary do lat łaski pokazuje piękno Bożego serca, nie mówiąc o rozróżnieniu na tych, którzy Go „miłują” i tych, co Go „nienawidzą”.
Definitywnie jednak wszystko odmienił Pan Jezus. Położył on kres skutkom grzechów i przekleństw. Ale w tę odmienioną przez Niego rzeczywistość wolności można wejść tylko przez Niego, bo „On jest bramą” (J 10, 8). Św. Paweł ujął to krótko: „Teraz dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia. Albowiem prawo Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, wyzwoliło Cię spod prawa grzechu i śmierci” (Rz 8, 1-2). Św. Piotr z kolei wyraził tę samą prawdę słowami: „Wiecie, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1, 18-19). Apostoł Narodów, w liście do Galatów powie jeszcze dobitniej: „Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem…, aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha” (3, 13-14).
Zapytać więc trzeba: Jak praktycznie korzystać z owego „wykupienia krwią Chrystusa” i z „prawa Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie”?
Odpowiedź brzmi następująco: Poprzez Kościół i miłość. To są dwa środki, które wprowadzają w Chrystusową moc i kładą kres wszelkim następstwom grzechów i przekleństw. Kościół tę moc wyraża w sakramentach, a miłość w przebaczeniu. Są to poniekąd dwa egzorcyzmy, które obezwładniają złego ducha i zamykają mu wszystkie drogi do ludzkiego serca, wcześniej otwarte grzechem bądź przekleństwami. Owszem, kto te środki zaniedba, to nawet jeżeli jest ochrzczony i uważa się za katolika, będzie narażony na działanie diabła – ojca grzechu i przekleństw.
Kościół przeciw chichotom Szatana
W numerze 7. wstępu do Rytuału Rzymskiego egzorcyzmów (Katowice, Wyd. św. Jacka, 2013), napisano: Już od czasów apostolskich Kościół wykonywał otrzymaną od Chrystusa władzę wyrzucania demonów i przezwy­ciężania ich wpływu (por. Dz 5,16; 8,7; 16,18; 19,12). Z tego też powodu Kościół wytrwale i ufnie modli się „w imię Jezusa”, aby został wybawiony od Złego (por. Mt 6,13). W tymże imieniu i mocą Ducha Świętego na różne sposoby Kościół rozkazuje złym duchom, aby nie utrudniały dzieła głoszenia Ewangelii (por. 1 Tes 2,18) oraz oddały „Mocniejszemu” (por. Łk 11,21-22) władzę nad całym światem i nad poszczególnymi ludźmi.
Narzędziami władzy „Mocniejszego” są sakramenty. Stąd każdy z siedmiu sakramentów jest wydarzeniem zbawczym, w którym to Duch Święty wytrąca Złemu panowanie nad człowiekiem, a tak wyzwolonego, przebóstwia i uszczęśliwia. Dlatego zaniedbywanie praktyki sakramentów jest w interesie diabła, bo otwiera mu, zamknięte łaską, drogi do ludzkiej duszy. Aby więc ocalić od piekła swoje dzieci, Matka nasza – Kościół Święty, ostrzega, że lekceważenie życia sakramentalnego jest grzechem śmiertelnym. Jeden z czołowych ojców apostolskich – św. Ignacy Antiocheński (30 – 107 r.), nauczając o ważności uczestniczenia w niedzielnej Mszy św, w liście do Kościoła w Efe­zie, pisał: Niech nikt nie błądzi! Ten kto nie jest wewnątrz sanktuarium, sam pozbawia się Chleba Bożego. Starajcie się zatem częściej gromadzić dla dziękczynienia Bogu i oddawania Mu chwały. Jeżeli bowiem często wspólnie się spotykacie, chyli się do upadku potęga Szatana, a wasza zgodność w wierze niszczy jego zgubne dzieło. Nie ma nic lepszego od pokoju, który unicestwia wszelkie wrogie ataki sił niebieskich i ziemskich.
Gdy więc czasami bywało – jak czytamy w życiorysach św. Jana Marii Vianney’a lub św. O. Pio – że diabeł, w walce o dusze, tak boleśnie poturbował owych kapłanów, że nazajutrz nie dali rady wstać, by odprawić Mszę św., zły duch wykrzykiwał przez opętanych ludzi, że o to właśnie mu chodziło; że jego największym zwycięstwem jest pozbawić kapłana i wiernych Eucharystii. To dlatego dobrowolne opuszczanie niedzielnej Mszy św. jest zawsze chichotem Szatana.
Katechizm Kościoła Katolickiego, przywołując naukę soboru Watykańskiego II, pisze: Kościół jest sakramentem jedności rodzaju ludzkiego. Jako sakrament Kościół jest narzędziem Chrystusa. W Jego rękach jest1088 „narzędziem Odkupienia wszystkich”Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 9., „powszechnym sakramentem zbawienia” – sacramaentum salutis totius mundi (nr 775–776). A więc Kościół ma szczególną misję w odniesieniu do całego świata – ma wyzwolić wszystkich ludzi od wpływów Szatana i pomóc im osiągnąć zbawienie. Stąd można powiedzieć, że gdyby w niedzielnej Mszy św., godnie i w sposób pełny, uczestniczyło sto procent katolików, to na świecie królestwo Szatana nie miałoby szans. Nie byłoby wojen, a w rodzinach i wspólnotach panowałyby radość i pokój, nie miałyby miejsca kradzieże, rozboje, gwałty i zabójstwa…, bo „z tego przekleństwa wykupił nas Chrystus”, a „Kościół jest sakramentem jedności całego świata”.
Ci zatem wierni, którzy zaniedbują życie sakramentalne (wczesny chrzest dzieci, nie przystępują do spowiedzi, lekceważą rangę bierzmowania, żyją w konkubinatach, nie dbają, by ich ciężko chorzy bliscy korzystali z sakramentu namaszczenia), grzeszą śmiertelnie, bo gardzą zbawczą mocą, którą dysponuje tylko Kościół, a tym samym otwierają siebie samych i świat na szatańskie niebezpieczeństwa, bądź podtrzymują już istniejące.
Egzorcyzm miłości
Przywołam tylko dwa wątki z Nowego Testamentu, które dobitnie mówią o tym, że miłość, obok sakramentów, ma moc egzorcyzmującą.
Kiedy św. Piotr przyszedł do domu setnika Korneliusza – poganina, wygłosił naukę o Panu Jezusie, po której „Duch Święty zstąpił na wszystkich, którzy słuchali nauki… a następnie Piotr rozkazał ochrzcić ich w imię Jezusa Chrystusa” (Dz 10, 44-48). To jednak, co w tamtej katechezie Głowy Kościoła było najważniejsze i gwałtownie przemieniło serca słuchaczy, zawierało się w zdaniu: „Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła” (w. 38). Absolutnie jednoznacznie św. Piotr „czynienie dobrze” (miłość) wiąże z „uwalnianiem od władzy diabła”.
Podobną naukę wyłożył św. Paweł. W liście to Rzymian Apostoł Narodów zapisał m. in.: „Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (12, 20-21). Węgle żarzące i ogień to symbole piekła. Apostoł Piotr wie o tym najlepiej, bo „gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: I ten był razem z Nim. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: Nie znam Go, kobieto” (Łk 22, 55-57).
Nie minie wiele czasu, a Zmartwychwstały Chrystus sam rozpali nad brzegiem Morza Tyberiadzkiego inne ognisko i „żarzącymi węglami” przebaczenia uzdrowi zranione zdradą serce Piotra. To tam w ogniu Jezusowych pytań, św. Piotr ze łzami w oczach po trzykroć wyzna: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham!” (J 21, 17). Tu, przez ognisko Jezusowego przebaczenia, Piotr został uwolniony od tamtego ognia rozpalonego przez Zło. Ci więc, którzy przyjmując Pana Jezusa w sakramentach, nie stają się natychmiast miłosierni i przebaczający, rozpalają diabelski ogień w swoich domach, wspólnotach, relacjach. Jeżeli zaś przebaczają, kochają i „przechodzą, dobrze czyniąc”, są ogniskami miłości Serca Jezusowego. „Węgle żarzące gromadzą na głowach”, tych, którzy w przeszłości lub obecnie sprowadzają przekleństwo na siebie i swoje otoczenie.
Dlatego diabłu tak bardzo zależy na tym byśmy bezmyślnie, bądź świętokradzko korzystali z sakramentów. Wówczas jego królestwo ma swoje przyczółki, a łaska Boża upada na ziemię. Jakże mądrym był dawny zwyczaj, że przed pójściem do spowiedzi, najpierw przepraszało się swoich w domu. Jak bardzo wymownym jest, a jakże zbanalizowanym, przekazywanie znaku pokoju przed Komunią św. na Eucharystii. To są „węgle żarzące”, które zalewamy wodą rutyny i oziębłości.
Kościół i człowiek pozostający w łasce, sakramenty i miłość, to moce, które są w stanie oddalić wszelkie przekleństwo i pokonać każdego złego ducha.
Ryszard Andrzejewski CSMA
“Któż jak Bóg” nr 5/2015
fot. Rebecca Murphey IMG_0011
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/grzechy-i-przeklenstwa-a-ludzki-los,25001,416,cz.html
**********

O autorze: Słowo Boże na dziś