Każde, nawet maleńkie dobro, które dasz światu, wróci do ciebie pomnożone. – Środa, 18 listopada 2015 r.

Myśl dnia

Odwaga ma w sobie moc i geniusz.

Johann Wolfgang Goethe

Święty starzec, Jerzy Arsilaites,  mówił mi: „Zauważyłem, że rankiem zazwyczaj atakują nas demony próżności i pożądania, w południe – zniechęcenia, smutku i złości, wieczorem zaś – podłe i natarczywe demony żołądka”. (św. Jan Klimak)

Cytat dnia

Dobrze zrobione jest lepsze niż dobrze powiedziane.

 Benjamin Franklin

“Królewski szczep Piastowy” (Maria Konopnicka, Rota): synowie i córki tego szczepu, tu od Wisły do Karpat, trwajcie przy tym dziedzictwie! Do Was należy królestwo niebieskie! Trwajcie, jak trwały pokolenia.

Jak święci pustelnicy nad Dunajcem, jak Stanisław biskup, który “żyje pod mieczem”, jak Karolina, która w naszym stuleciu dała świadectwo Chrystusowi: świadectwo życia przez śmierć.
Trwajcie przy tym świętym dziedzictwie.

Do was należy… królestwo niebieskie. Amen.

Jan Paweł II, papież

c3_zrodlo_wszystkich_lekow

 

 Otwieram się, Panie, na wszystkie dary, jakich chcesz mi udzielić.

Oddal ode mnie wszelki lęk przed przyszłością i pozwól mi odważnie kroczyć za Tobą.

 

_______________________________________________________________________________________________________

SŁOWO BOŻE

_______________________________________________________________________________________________________

WSPOMNIENIE BŁ. KAROLINY KÓZKÓWNY, DZIEWICY I MĘCZENNICY

Patronki dzieci i młodzieżyPatronki Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, Patronki Ruchu Czystych Serc.

760317536-bl-karolina-kozka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ŚRODA XXXIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (2 Mch 7,1.20-31)

Wiara w zmartwychwstanie mocą męczenników

Czytanie z Drugiej Księgi Machabejskiej.

Siedmiu braci zostało schwytanych razem z matką. Bito ich biczami i rzemieniami, gdyż król Antioch chciał ich zmusić, aby skosztowali wieprzowiny zakazanej przez Prawo.
Przede wszystkim zaś godna podziwu i trwałej pamięci była matka. Przyglądała się ona w ciągu jednego dnia śmierci siedmiu synów i zniosła to mężnie. Nadzieję bowiem pokładała w Panu. Pełna szlachetnych myśli, zagrzewając swoje kobiece usposobienie męską odwagą, każdego z nich upominała w ojczystym języku. Mówiła do nich: „Nie wiem, w jaki sposób znaleźliście się w moim łonie, nie ja wam dałam tchnienie i życie, a członki każdego z was nie ja ułożyłam. Stwórca świata bowiem, który ukształtował człowieka i wynalazł początek wszechrzeczy, w swojej litości ponownie odda wam tchnienie i życie, dlatego że wy gardzicie nimi teraz dla Jego praw”.
Antioch był przekonany, że nim gardzono, i dopatrywał się obelgi w tych słowach. Ponieważ zaś najmłodszy był jeszcze przy życiu, nie tylko dał mu ustną obietnicę, ale nawet pod przysięgą zapewnił go, że jeżeli odwróci się od ojczystych praw, uczyni go bogatym i szczęśliwym, a nawet zamianuje go przyjacielem i powierzy mu ważne zadania. Kiedy zaś młodzieniec nie zwracał na to żadnej uwagi, król przywołał matkę i namawiał ją, aby chłopcu udzieliła zbawiennej rady.
Po długich namowach zgodziła się nakłonić syna. Kiedy jednak nachyliła się nad nim, wtedy wyśmiewając okrutnego tyrana, tak powiedziała w języku ojczystym: „Synu, zlituj się nade mną. W łonie nosiłam cię przez dziewięć miesięcy, karmiłam cię mlekiem przez trzy lata, wyżywiłam cię i wychowałam aż do tych lat. Proszę cię, synu, spojrzyj na niebo i na ziemię, a mając na oku wszystko, co jest na nich, zwróć uwagę na to, że z niczego stworzył je Bóg i że ród ludzki powstał w ten sam sposób. Nie obawiaj się tego oprawcy, ale bądź godny braci swoich i przyjmij śmierć, abym w czasie zmiłowania odnalazła cię razem z braćmi”.
Zaledwie ona skończyła mówić, młodzieniec powiedział: „Na co czekacie? Jestem posłuszny nie nakazowi króla, ale słucham nakazu Prawa, które przez Mojżesza było dane naszym ojcom. Ty zaś, przyczyno wszystkich nieszczęść Hebrajczyków, nie uciekniesz z rąk Bożych”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 17,1.5-6.8.15)

Refren: Gdy zmartwychwstanę, będę widział Boga.

Rozważ, Panie, moją słuszną sprawę, *
usłysz moje wołanie,
wysłuchaj modlitwy *
moich warg nieobłudnych.

Moje kroki mocno trzymały się Twoich ścieżek, *
nie zachwiały się moje stopy.
Wołam do Ciebie, bo Ty mnie, Boże, wysłuchasz; *
nakłoń ku mnie Twe ucho, usłysz moje słowo.

Strzeż mnie jak źrenicy oka, *
ukryj mnie w cieniu Twych skrzydeł.
A ja w sprawiedliwości ujrzę Twe oblicze, *
ze snu wstając nasycę się Twym widokiem.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (J 15,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem,
abyście szli i owoc przynosili.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 19,11-28)

Przypowieść o dziesięciu minach

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi.
Mówił więc: „Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić.
Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: «Zarabiajcie nimi, aż wrócę».
Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: «Nie chcemy, żeby ten królował nad nami».
Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dal pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał.
Stawił się więc pierwszy i rzekł: «Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min». Odpowiedział mu: «Dobrze, sługo dobry; ponieważ w drobnej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami».
Także drugi przyszedł i rzekł: «Panie, twoja mina przyniosła pięć min». Temu też powiedział: «I ty miej władzę nad pięciu miastami».
Następny przyszedł i rzekł: «Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał».
Odpowiedział mu: «Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał».
Do obecnych zaś rzekł: «Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min».
Odpowiedzieli mu: «Panie, ma już dziesięć min».
Powiadam wam: «Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach»”.
Po tych słowach ruszył na przedzie zdążając do Jerozolimy.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 
Otrzymać charyzmaty

Otrzymujemy od Boga różne dary. W Kościele noszą one nazwę charyzmatów. Nie służą one naszej chwale, ale budowaniu wspólnoty Kościoła, której głową jest Chrystus. Nie bójmy się ich przyjmować. Ale jednocześnie bądźmy zobowiązani do tego, że gdy je otrzymamy, to będziemy się starali wykorzystać je najlepiej, jak potrafimy. Jezus obiecuje, że każdemu, kto ma, będzie dodane. Im bardziej otworzę się na dary duchowe, tym więcej otrzymam łask. Bywa, że rodzą się w nas obawy, czy sprostamy temu, czego oczekuje od nas Pan, i boimy się przyjmować nowych zobowiązań. Gdy Bóg wyznacza nas do jakiegoś dzieła, to na pewno nie pożałuje nam swoich darów i będzie nas umacniał w dziele, którego się podejmujemy.

Otwieram się, Panie, na wszystkie dary, jakich chcesz mi udzielić. Oddal ode mnie wszelki lęk przed przyszłością i pozwól mi odważnie kroczyć za Tobą.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

***************

Bł. Karoliny Kózkówny

0,13 / 13,36

Przypowieść z dzisiejszej Ewangelii opisuje różne postawy ludzi, którym powierzono kapitał, aby go pomnażali. Takim kapitałem może być też twoja wiara.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 19, 11-28
Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: «Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami. Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami.Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach». Po tych słowach ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.

Zbawiciel obdarował cię darem wiary na Chrzcie Świętym. Pomyśl, co robisz z tym skarbem. Czy go pielęgnujesz, rozwijasz, czy ukrywasz? Dostałeś go za darmo. I co? Nikomu nie powiesz o tym darze. A przecież deklarujesz się jako wierzący.

Co znaczy dla ciebie taka deklaracja?

Jaka jest twoja wiara? Jeśli jest podstawą twoich dobrych czynów, to sama będzie się pomnażać. Ale to wymaga wysiłku, wyrzeczeń, zaparcia się siebie. A efekt widać dopiero po jakimś czasie. Może nawet sam go nie zobaczysz. Czy starasz się pomnażać dobro? To poważne, odpowiedzialne zadanie. Chyba warto, aby tak przeżywać każdy dzień.

Każde, nawet maleńkie dobro, które dasz światu, wróci do ciebie pomnożone. Będziesz zdziwiony, że ciągle będziesz miał co dawać. Będziesz bogaty i nie będziesz sam.

Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: «Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami. Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami.Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach». Po tych słowach ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.

Nie wiesz, kiedy Jezus cię do siebie wezwie i zapyta, co zrobiłeś ze swoją wiarą. Dlatego proś Pana, abyś potrafił stale pomnażać ten swój skarb.

Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków Amen.

http://modlitwawdrodze.pl/home/

************

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 19, 11-28

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. J. Star / Foter.com / CC BY-NC-SA)

Być z ludźmi zawsze…

 

Przypowieść o minach
Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami.

 

Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami.

 

Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał.

 

Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach. Po tych słowach ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.

 

Opowiadanie pt. “Swój biskup”
Ks. Biskup Konstantyn Dominik (1870-1942), sufragan chełmiński nie był “ekscelencją”, tylko “księdzem biskupem” zawsze bliskim ludziom i ich sprawom. Otrzymał pewnego razu donos, że jeden z proboszczów popija piwo z chłopami w knajpie.

 

Podczas dochodzenia współwinni parafianie zgodnie oświadczyli, że wprawdzie oni byli pijani, ale ksiądz – nie. – A ile proboszcz wypił? – zapytał z lękiem biskup. – Dwadzieścia kufli piwa… – No to jest wyraźnie łaska boska – ucieszył się Biskup Dominik.

 

Refleksja
Jesteśmy z ludzi i dla ludzi i to się nie zmieni, bo żyjemy wszyscy razem w mniejszych lub większych grupach ludzi. Jesteśmy jakby “skazani” na siebie, bo człowiek nie potrafi żyć sam. To bycie z innymi to akceptacja dobrych cech charakteru innych ludzi, ale też i ich słabości, które zdarzają się nawet tym najlepszym i najbardziej poukładanym. Nasza akceptacja tych słabości wynika z miłości, która jest przekazem dobrego serca…

 

Jezus uczy nas, że w każdej sytuacji życiowej, szczególnie napięć i podziałów, wtedy właśnie mamy niepowtarzalną okazję wczytać się w to, co chce drugi człowiek. Wysłuchanie się w jego problemy oraz wczucie się w to, co przeżywa jest ważne, aby wspólnie działać. Nasze dobre rady, nawet poparte dobrymi intencjami są niczym, jeśli nie ma konkretnego działania. Wiara bez uczynków jest martwa…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy czujesz się skazany na innych?
2. Czy łatwo Ci zaakceptować słabości innych?
3. Czy pomagasz innych ludziom w ich potrzebach?

 

I tak na koniec…
Są takie chwile, w których człowiek przytuliłby się nawet do jeża (Józef Bułatowicz)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,451,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-19-11-28.html

**************

DZIAŁAJ

by Grzegorz Kramer SJ

Chrześcijaństwo jest drogą twórczości, patrzenia w przyszłość i rozwoju. Pan wyjeżdża, dzięki temu daje nam przestrzeń do rozwoju, co nie jest prostą sprawą. To jest ten stan, który nazywamy Jego nieobecnością. Każdy z nas dostaje jakieś poletko do obrobienia: rodzina, szkoła, wspólnota, samotność, choroba, praca, przyjaźń, czy inne.

Kiedy otrzymujemy dar, pierwsza pokusa, która się pojawia jest taka, by zagarnąć to dla siebie, nie chcieć, by Pan królował w moim życiu. Druga polega na tym, że dar może przerazić, wydać się za duży, że trudności, które wraz z nim się w naszym życiu pojawiają mogą człowieka tak sparaliżować, że nie będzie w stanie pomnażać, rozwijać siebie i daru. Wtedy lepiej dar oddać. Odejść* od rodziny, która jest traktowana jako azyl do przetrwania (*odejść, wtedy kiedy jesteś dzieckiem, albo ‚odejść’ od schematu, który masz dzisiaj, do przeżycia jej głębiej). Zostawić kolejne studia, które nie wiadomo czemu mają służyć, a lepiej wziąć się do konkretnej roboty. Wystąpić z zakonu, skoro życie zakonne nie jest twórcze, a jest tylko wygodnym pokojem w klasztorze.

Ta Ewangelia musi mi pomóc w odpowiedzi na proste pytanie: na ile, to w czym jestem, jest przeze mnie twórczo przeżywane, a na ile jest tylko wegetacją?

Nasz Pan nie jest misiem do przytulania, jest Kimś kto stawia przed nami zadania do wykonania. I chce byśmy w nie wchodzili, byśmy nie siedzieli w marazmie. Jezus w tej opowieści mówi o mechanizmie, który pojawia się (lub może się pojawiać) w naszym życiu – samospełniających się przekleństwach. Naszym sędzią nie będzie Bóg, ale nasze słowa, nasz sposób myślenia i działania.

Zawsze możemy dołączyć do ludzi twórczych, którzy chcą działać, rozwijać siebie i innych, ale możemy też dołączyć do tłumu, który jęczy ze strachu przed jakimkolwiek ruchem. Nic już nie mają do stracenia, ale ów sposób myślenia stał się ich sposobem na życie. Nie ruszają. Ciekawe jest to, że w tej Ewangelii większość jest tymi, którzy działają. Odnoszę wrażenie, że w realnym życiu jest odwrotnie. Chrześcijaństwo jest sprawą, która nie dotyczy tylko naszej religijności. Ono jest czymś, co musi mieć przełożenie na wszystkie dziedziny naszego życia. Skoro jest we mnie pragnienie tego, by Bóg był Panem mojego życia, to muszę w końcu Go posłuchać, tego co ma do powiedzenia, a Jego słowo mówi wyraźnie: rozwój, a nie stagnacja, jest drogą dochodzenia do Boga.

Nim zaczniesz włączać swoje stare mechanizmy obronne, które ciągle kręcą się wokół twoich ograniczeń, zobacz że w każdej sytuacji jesteśmy w stanie zrobić „mały krok”. Trzeba jedynie wyrzucić kolejnego demona, który ma na imię: Bezsens.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/11/18/dzialaj/

***************

Dar bezcenny – ty i ja (talenty i miny)

Wbrew temu, co sobie być może spontanicznie myślimy, to nie ilość otrzymanych talentów decyduje o tym, iż jeden człowiek talenty pomnaża, a drugi je „beznamiętnie”, tępo i głupio zakopuje…

Rozstrzygające jest to, czy się rozumie, że otrzymany od Boga talent – nieważne czy jest ich pięć czy jeden – to bezcenne dobro, które „prosi”, by obejść się z nim w sposób właściwy, wielkoduszny – współmierny z tym, co się otrzymało!

 

„Kiedyś powróci Pan”, ale…

Kiedyś powróci Pan,
kiedyś powróci Pan,
Obiecał to, powróci w noc,
gdy się nie czeka Nań.
Kiedyś powróci pan,
kiedyś powróci Pan.
Obiecał to, niech twardy sen,
nie zmorzy cię w tę noc.
Do Niego wołam w tęsknocie mej.
Boże, czy przyjdziesz już nocy tej?
Kiedyś powróci Pan, niech twardy sen,
nie zmorzy cię w tę noc.

– Tak śpiewał w latach sześćdziesiątych ojciec Aimé Duval SJ[1]. Tekst całej piosenki wyrażał pewność co do powrotu Pana, a także nadzieję i tęsknotę oraz wezwanie do czuwania. Pamiętam, kiedyś ta piosenka była śpiewana chętnie. Czy dziś można by ją znów „wylansować” i śpiewać z uniesieniem? Tego nie wiem. Ale to wiemy wszyscy, że Jezus wciąż jest z nami, zgodnie z danym słowem: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Dzięki wierze wiemy i to, że trwa czas oczekiwania na Jego Powtórne Przyjście. Czy staje się ono coraz bardziej intensywne? I czy jest w nim coraz więcej ufnej wiary i żarliwości?

– Nasze odpowiedzi byłyby dość zróżnicowane. Jednak wszyscy, niezmiennie i nadal, odwołujemy się do solennej obietnicy Jezusa, wyrażonej choćby w tych Jego słowach: „A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14, 3). Jezus pragnie, nalega na to, żebyśmy byli pewni spełnienia Jego wielkiej obietnicy. Mówi przecież wyraźnie, jakby kładąc rodzaj uwierzytelniającej pieczęci: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Łk 21, 33).

Jest jednak w temacie oczekiwania na powrót Pana pewne „ale” i rodzaj znaku zapytania. Postawił go sam Jezus. Pytany o przyjście Królestwa Bożego (por. Łk 17, 20nn), żadnej daty nie ujawnił, natomiast gorąco zalecał roztropność, żeby nie dać się zwieść:

„Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego” (Łk 17, 23-24).

I jeszcze jedno kładł na serce, mianowicie, by modlić się zawsze i nie ustawać (por. Łk 18, 1.7). Przewidując trudne doświadczenia, dawał gwarancję, że Bóg zawsze weźmie wierzących w obronę, gdy będą się modlić. Wypowiedział też wtedy, jakby mimochodem, to tajemnicze zdanie:

„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8).

To pytanie – ufam, że nie retoryczne – niczego nie przesądza, ale pobudza do usilnej troski o ducha wiary i modlitwy. A lękać się jest o co, gdyż od dłuższego czasu u nazbyt wielu wiara słabnie i zanika. To prawda, nie w całym Kościele, ale w Europie na pewno. Nowożytni i post­chrześcijańscy prorocy postępu i kreatorzy „nowego porządku” świata znajdują w tym powód do satysfakcji. Czy mają się jednak czym cieszyć? Podobną, równie marną, satysfakcję przeżywali już m. in. budowniczowie dwóch stosunkowo niedawnych totalitaryzmów. Ale jak długo? Jak skończyli? I ile popłynęło łez? Czy to też przysparza im satysfakcji?

  • Tak, z zamknięcia człowieka w samej doczesności, choćby technicznie najwspanialszej, mogą się cieszyć tak naprawdę tylko demony, ale nie my ludzie – „o sercach nie mających miary” (K. Rahner). To przecież nie z powodu jakiejś samoczynnie rozprzestrzeniającej się psychozy społecznej, ale z głębszych i obiektywnych powodów coraz więcej osób skarży się na poczucie wewnętrznego zagubienia, pustki i smutku oraz bezsensu.
  • To prawda, wielu bawi się jeszcze w najlepsze, a wszyscy jedzą i piją, żenią się i za mąż wychodzą (por. Mt 24, 38), jeszcze inni świadomie deprawują, świetnie na tym zarabiając. Pewno przybywa też zdeprawowanych i beznadziejnie smutnych.
  • Jednak coraz więcej ludzi wyczuwa, że nadciąga coś ważnego i poważnego, co przesądzi o dalszym losie ludzi na ziemi. Oczekiwanie na pierwsze przyjście Zbawiciela trwało długo i tylko Izraelici, a właściwie jedynie jakaś „święta Reszta” spośród nich w miarę jasno wiedziała, o co chodzi w doświadczanej udręce i tęsknocie. Dziś jest podobnie, gdy chodzi o wszystkie ludzkie udręki i zapowiedziane oraz wyczekiwane Drugie Przyjście Zbawiciela w Chwale!

W samo sedno problemu trafił Benedykt XVI, gdy w dzień Objawienia Pańskiego roku 2012 stwierdził – z nutą gorzkiego realizmu, ale i z mocnym akcentem nadziei – że

„świat ze wszystkimi swymi zasobami nie jest w stanie dać ludzkości światła, aby ukierunkować jej drogę. (…) Cywilizacja zachodnia zdaje się, jakby straciła kierunek, płynie «na oko». Kościół jednak, dzięki Słowu Bożemu, spogląda przez te chmury. Nie posiada rozwiązań technicznych, ale ma wzrok utkwiony w cel i proponuje światło Ewangelii wszystkim ludziom dobrej woli, niezależnie od narodu i kultury”.

Tak, mamy powody do radości, gdyż Kościół w świecie cieszy się wyjątkowym przywilejem. Otóż zawsze możemy nawiązać kontakt z Tym, który tak mówi o sobie: „Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący” (Ap 1, 8). To nie my sami na zasadzie przypuszczeń i niepewnych przewidywań, ale Ktoś Wielki klaruje sytuację ludzi zanurzonych w strumieniu czasu i historii. To On daje nam słowo rozeznania i wezwanie: „Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło, chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan i Jego chwała jawi się nad tobą” (Iz 60, 1-2).

Jeszcze obracajmy talentem

Dopóki nie przyjdzie Pan, wszyscy jesteśmy w sytuacji opisanej w przypowieści o talentach (Mt 25, 14-30). Mowa w niej o „pewnym człowieku”, który „mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden”. Na kanwie przypowieści można by snuć wiele rozważań, niejedno biorąc sobie do serca. Spróbuję wydobyć coś, co wydaje mi się szczególnie ważne.

Najpierw ważne przypomnienie. Wszystko, co Jezus czynił i mówił, służyło jednej wielkiej sprawie: rzeczywistemu otwarciu się człowieka na Boga! Na tym zależało Mu najbardziej. To była i jest Jego misja i „profesja”. Także nam dzisiaj chce dopomagać w otwieraniu się na Boga Ojca. Jezusowa pomoc – tym razem – dotrze do nas z dość nieoczekiwanej strony, gdy mianowicie (z przejęciem) odkryjemy, że jesteśmy bezcennym darem Boga.

  • Jezus pragnie, byśmy dojrzeli w sobie olśniewające dobro – olśniewający talent! Z różnych powodów nie jest to takie oczywiste ani łatwe. Życie na ziemi ma różny smak. Owszem, bywa słodkie i szeroko rozpina skrzydła. Ale bywa też gorzkie i zda się, że bez sensu. A wtedy trudno dojrzeć w życiu olśniewający cud i dar.

Chciałoby się powiedzieć, że niestety „talent życia” mieni się barwami nie tylko jasnymi, ale i mrocznymi. Stąd całożyciowe zadanie, by w każdej sytuacji starać się swoje życie rozpoznawać jako dar niezmiennie najcenniejszy. Oczywiście, jest to możliwe przy fundamentalnym założeniu, ugruntowanym w Objawieniu i wierze, iż nasze osobowe życie dopiero w wieczności, w Domu Ojca, odsłoni się w całym pięknie i bogactwie!

Aż jeden z trzech

Z Jezusowej przypowieści dowiadujemy się, że (aż) jeden z trzech obdarowanych zachował się tak, jakby w ogóle nie został obdarowany. I jakby dziwnym trafem został „wplątany” w dziwną transakcję. A ponadto, i to szokuje najbardziej, jakby został źle potraktowany przez pana. – Już w tym momencie zwróćmy uwagę na to, że (aż) jednej trzeciej obdarowanych zabrakło czegoś istotnego w usposobieniu serca, w wewnętrznej dyspozycji umysłu. Ten trzeci, zamiast rozkwitnąć i zaowocować dzięki wielkiemu obdarowaniu, uznał za właściwsze i lepsze pójść ścieżką pokrętnego myślenia i kalkulacji fatalnej. Czytamy o nim:

Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!

– Ten człowiek najwyraźniej uznał, że jego zachowanie było właściwe, zasadne i najrozsądniejsze. Na potwierdzenie słuszności swej postawy ma to, że oto „nietknięte” oddaje to, co otrzymał. Ani przez moment nie widać u niego żadnej fascynacji otrzymanym „talentem”. A jeśli czegoś „mocnego” doświadczył, to jak łatwo się domyślić był to jedynie lęk, obawa przed panem. I ani krzty olśnienia czy wdzięczności, nie mówiąc już o twórczym uskrzydleniu. Zawładnęła nim jakaś dziwna logika. Rozumował w sposób dziwnie skomplikowany i wyrafinowany (proszę wsłuchać się w to, co powiedział, zwracając talent).

Jakże inaczej zachowuje się dziecko, które otrzymuje prezent w lśniącym opakowaniu i – jak z góry spodziewa się tego, że pod opakowaniem skrywa się cudna zawartość. Dziecko (i dorosły człowiek o dziecięcym usposobieniu) nie chowa prezentu (talentu) do szafy, ale go rozpakowuje. Swoiście puszcza go w obrót: dobrze mu się przygląda; kontempluje go; cieszy się nim. Przynajmniej w pewnym sensie żyje z otrzymanego daru. – Obdarowane dziecko na pewno przy najbliższej okazji nie odda prezentu, dołączając kilka przykrych uwag. Ten trzeci z przypowieści tak właśnie postąpił!

Jezusowa przestroga jest oczywista. Zachowanie tego trzeciego jest wysoce naganne. „Sługa nieużyteczny” dotknął darczyńcę do żywego. „Święty gniew” pana wzywa do opamiętania, do zmiany sposobu patrzenia na dar człowieczeństwa. I do odkrycia, że bycie człowiekiem jest po prostu darem najcenniejszym.

Jeden talent wystarczy

Wbrew temu, co sobie być może spontanicznie myślimy, to nie ilość otrzymanych talentów decyduje o tym, iż jeden człowiek talenty pomnaża, a drugi „beznamiętnie”, tępo i głupio je zakopuje. Rozstrzygające jest to, czy się rozumie, że otrzymany od Boga talent – nieważne czy jest ich pięć czy jeden – to bezcenne dobro, które „prosi”, by obejść się z nim w sposób właściwy, wielkoduszny – współmierny z tym, co się otrzymało!

To prawda, nierzadko narzuca się nam rażąca małoduszność w traktowaniu talentu, jakim jest „własne” osobowe istnienie. Jednak i małoduszność, i pokrętne myślenie o darze człowieczeństwa i o Dawcy można z serca wyplenić, skutecznie wyeliminować. Jak? Choćby codziennie starając się o to, by zdawać sobie sprawę z „Bożych dobrodziejstw” i by za nie szczerze dziękować. To właśnie zaleca św. Ignacy Loyola w pierwszym[2] punkcie codziennego rachunku sumienia (por. Ćwiczenia duchowne, nr 43). Oczywiście, u podstaw wszelkiego dobra, naszej pomyślności i właściwego myślenia o sobie zawsze jest Jezus Chrystus, który jasno stwierdza: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). To On, będąc Synem Bożym stał się człowiekiem, aby nas przekonać, że drodzy jesteśmy w oczach Boga, nabraliśmy wartości (por. Iz 43, 4) i Ojciec nas miłuje (por. J 16, 27).

My tak cenni i miłowani – nie dziwimy się, że Pan Jezus sięga po środki najbardziej ekspresywne, by nas przekonać, że jesteśmy dobrem bezcennym, właściwie z niczym z tego świata innym nieporównywalnym. A jeśli już z „czymś” porównywać, to z czymś, co ma wielką wartość, np. z talentem, a więc z wielką jednostką wagową cennego kruszcu. Bywało, że Jezus w swoich przypowieściach przywoływał drachmę (por. Łk 15, 8). Tym razem – chcąc pobudzić nas do odpowiedzialności za dar najcenniejszy, za własne człowieczeństwo – mówi o talentach. A jeden talent (w sensie materialnym) to aż 34 kg złota lub srebra (w niektórych regionach ówczesnego świata było to nawet ok. 64 kg). Bez zbędnych słów, idźmy do sedna.

Jezus jasno mówi: Jeśli człowiek otrzymuje od Boga siebie (tzn. osobowe istnienie), to niech wie, że jest to dar tak olśniewający (i nieskończenie bardziej), jakby się niespodziewanie i za darmo i bez najmniejszej zasługi otrzymało od kogoś trzydzieści kilka kilogramów złota. Czy ktoś tak obdarowany powie, że dostał za mało lub będzie się dochodził, dlaczego ten drugi obok dostał dwa razy więcej?

  • Idąc nieco na skróty, możemy powiedzieć, że z całą pewnością główny problem nas ludzi nie na tym polega, ile to dano nam talentów (jeden czy kilka), ale czy rozpoznajemy wartość owego jednego, podstawowego talentu!
  • A jeśli taki jest nasz problem, to pytajmy: Co ja dotąd czyniłem i nadal czynię z bezcennym talentem życia? Jak przyjmuję moje osobowe istnienie? Czy je cenię i doceniam? Czy przeciwnie?
  • Co dzieje się we mnie, gdy uświadamiam sobie, jaka to „skala” obdarowania kryje się w tym jednym talencie, jakim jestem ja-człowiek, osoba, dziecko Boże?
  • Jak często wzbiera w mym sercu radość?
  • Jak często świętuję drogocenny dar życia kogoś takiego jak ja – absolutnie niepowtarzalnego?

Oczywiście, warto i o to zapytać, jak postrzegam bliźnich?

Głębszy wgląd

Z przeżywaniem siebie, jako drogocennego dobra, jest może trochę tak, jak ze złotem. Można je zdeponować w banku, w skarbcu, a czasem w ziemi – w postaci monet czy sztabek. I wtedy poza poczuciem posiadania – nie ma z niego żadnego pożytku… A można też zrobić z niego piękne przedmioty: np. kielich używany w czasie Eucharystii bądź piękne ozdoby, które osobie noszącej je nie tyle wartość nadają, co są znakiem jej osobowej drogocenności …

  • Dany nam przez Boga „talent” człowieczeństwa, to wartość niepomiernie większa i drogocenniejsza niż 34 czy 64 kg złota! Niestety, nikt z nas nie ma ot spontanicznego, a zarazem dogłębnego wglądu w własną osobę czy inne osoby. Owszem, niektórym świętym, mistykom Bóg daje taki wgląd. Efektem dogłębnego wglądu i pełnego oglądu ludzkiej osoby bywa olśnienie, poczucie szczęścia i wielka wdzięczność, a także nie podlegający dyskusji szacunek względem każdej ludzkiej osoby. Własnej i każdej innej.

Co jednak mamy czynić, skoro nie jesteśmy mistykami ani nie będzie nam dane studiować antropologii filozoficznej czy biblijnej, by w sposób systematyczny i pogłębiony przyjrzeć się człowiekowi, ludzkiej osobie?  Myślę, że można posłużyć się pewnym świętym „fortelem”. Sam Bóg nam go proponuje.

  • Mam na uwadze ogrom miłosnych wyznań, którymi Bóg nas zasypuje. Wsłuchując się w nie, podobnie jak wsłuchujemy się w melodię wiatru i w piękne utwory muzyczne, będziemy odczuwać narastające przekonanie, że jesteśmy naprawdę drogocenni. I że byłoby rzeczą niestosowną, ba niemądrą i głupią, zwracać siebie dawcy w taki sposób, jak uczynił to trzeci sługa z przypowieści…

Ciężar miłości

Przypomnijmy sobie najbardziej nas poruszające wyznania miłości ze strony Boga Ojca. Może mamy je gdzieś wypisane lub zaznaczone w Piśmie Świętym. A oprócz słów-wyznań, mamy także czyny-wyznania! Bo przecież niebiosa także głoszą miłość Boga Stwórcy (por. Ps 19, 2).

Miłosne wyznania Boga w obfitości znajdziemy w dziennikach duchowych mistyków i świętych. A ja, pozostając wierny „moim” ulubionym trzem tomikom, przytoczę dłuższy cytat z ON i ja[3]. Jezus obecny w Tabernakulum, krótko zagadnięty przez Gabrielę, odpowiada. Jak cudnie odpowiada!

„Przychodzę porozmawiać z Tobą, umiłowana mała Hostio.

– „Wiesz, że lubię twoją prostotę. Wejdź… Zagłęb się we Mnie. Strać z oczu rzeczy ziemskie, z których największe są niczym. Twoje przebywanie jest w zaświatach. Wiesz jak jest z wielkimi drzewami? Trzeba by korzeniami dotykały ziemi, ale ich wierzchołki kołyszą się blisko nieba, a ptaki, jak uskrzydlone myśli, spoczywają na nich. O, niech Ja będę twoim odpoczynkiem! A moim odpoczynkiem niech będzie twoje serce!… Moje biedne dziecko, tak wątłe, spójrz na siebie. Czym jesteś! Dlaczego przykryłem cię tym ciężarem miłości? To jest potrzebą mojego ognia… Znajdź w sobie pragnienie oddania się twemu Wielkiemu Przyjacielowi: w każdej chwili wnikaj we Mnie i nigdy nie wychodź. Powiedz sobie: Jestem w Bogu. Oddycham w Bogu… Poruszam się w Bogu. Jak rybka unoszona przez głębokie wody, z Bogiem przenikającym cię w tobie. Czy może być większa zażyłość? Nie usztywniaj swej woli. Pozwól, by moja radość stała się twoją. To takie proste, życie drugiego Chrystusa w ramionach Chrystusa!… Wdychaj Mnie!… Bierz Mnie w siebie… Nie bój się… To dla ciebie… Stawaj się bogata. Odziewaj się. Pokaż się Ojcu i oddaj Mu trzy hołdy: Adorację – Wynagrodzenie – Dziękczynienie. Mów: Miłości, wyczerpuj mnie i wzmacniaj mnie. Pal i ochładzaj. Znajduj chwałę w mojej nędzy. A potem pomyśl o Kościołach – cierpiącym i walczącym. One są oczekiwane w niebie. Wspomagaj je. Miłością? Czy nie widzisz, że wszystkie moje polecenia czynione są z miłości? Należałoby je spisywać pochodniami i jeszcze nie byłoby dosyć. Nazywaj Mnie twoim Boskim Żarem. Gdybym użył mocniejszych słów, iluż by się zgorszyło… oni uznają tak wielką odległość między Stwórcą a stworzeniem, podczas gdy Ja wzywam do zażyłości w miłości największej. Ty to zrozum. Kochaj tak, jak Ja chcę być kochany: we wszystkich chwilach waszego krótkiego życia. Ja jestem waszym życiem; rozumiesz, moja Gabrielo, że to Ja jestem twoim życiem?”

 

Częstochowa, 6 stycznia 2012

(Łk 19,11-28)
Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami. Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami. Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach. Po tych słowach ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.

[1] Aimé Duval SJ, 1918- 1984, jezuita, znakomity francuski pieśniarz, rzec można pionier „nowej ewangelizacji”. Dał w swoim życiu 3000 koncertów w 45 krajach.

[2] Tych „rachunkowych” kątów patrzenia, aplikowanych do siebie i do wartkiego strumienia życia, św. Ignacy proponuje, w sumie, aż pięć. Można obiecać, że kto regularnie i możliwie często zdobywa się na ten paro aspektowy wgląd w otrzymany talent człowieczeństwa, ten traktuje go coraz godniej. Więcej o codziennym rachunku: Krzysztof Osuch SJ Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem sumienia w mojej książce:, Wydawnictwo WAM

[3]Gabriela Bossis, ON i ja, Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem. Wyd. Michalineum, t. 2, nr 111. Dostępne online http://www.objawienia.pl/gabriela/gabriela-spis.html

http://osuch.sj.deon.pl/2015/11/17/k-osuch-sj-dar-bezcenny-ty-i-ja-o-talentach/

**********************

Franciszek: nie chowajmy Bożych darów w kasie pancernej, dzielmy się naszymi talentami z drugim człowiekiem

Nie istnieją sytuacje ani miejsca zamknięte dla chrześcijańskiego świadectwa. Papież Franciszek mówił o tym w rozważaniu na Anioł Pański. Zachęcając do zrobienia rachunku sumienia z talentów, jakie otrzymaliśmy od Boga pytał, ile osób pociągnęliśmy naszą wiarą, nadzieją, miłością. Punktem wyjścia papieskiej refleksji była ewangeliczna przypowieść o talentach. Franciszek podkreślił, że nie są one po to, by trzymać je w sejfie, ale po to, by dzielić się nimi z drugim człowiekiem, bo tylko w ten sposób wzrastają.

„Człowiek z przypowieści przedstawia Jezusa, sługami jesteśmy my, a talenty są dziedzictwem, które Pan nam powierza. Czym jest to dziedzictwo? Jego Słowo, Eucharystia, wiara w Ojca niebieskiego, jego przebaczenie… Wiele rzeczy, to, co ma najcenniejszego. To jest dziedzictwo, które nam powierza – mówił Franciszek. – Nie tylko mamy je strzec, ale mamy je pomnażać! Podczas gdy w powszechnym użyciu termin «talent» wskazuje na wyjątkowe umiejętności indywidualne, np. talent muzyczny czy sportowy, to w przypowieści talenty oznaczają dobra Pana, które On nam powierza byśmy je pomnażali. Dół wykopany w ziemi przez «sługę złego i gnuśnego» wskazuje na lęk przed ryzykiem, który hamuje kreatywność i owocność miłości. Jezus nie prosi nas byśmy trzymali Jego łaskę w kasie pancernej, ale chce byśmy posługiwali się nią dla dobra innych”.

Papież podkreślił, że wszystkie dary, jakie otrzymaliśmy od Boga są dla innych, bo tylko w ten sposób wzrastają. „To tak, jakby nam mówił: «Oto moje miłosierdzie, moja czułość, moje przebaczenie: weź je i zrób z nich szeroki użytek». A my, co z tym zrobiliśmy? Kogo «zaraziliśmy» naszą wiarą? Ilu osobom dodaliśmy odwagi naszą nadzieją? Ile miłości ofiarowaliśmy bliźnim?” – pytał Franciszek. „Dobrze nam zrobią te pytania. Każde środowisko, nawet to najbardziej odległe i nieosiągalne może stać się miejscem, gdzie talenty będą mogły przynieść owoc – mówił Papież. – Nie ma sytuacji ani miejsc, w których niemożliwa byłaby obecność i świadectwo chrześcijańskie”.

Franciszek podkreślił, że ta przypowieść zachęca nas do tego byśmy nie ukrywali naszej wiary i naszej przynależności do Chrystusa oraz nie zakopywali Słowa Ewangelii. Ta przypowieść – zaznaczył Papież – jest zachętą do wprawienia w ruch tych darów w naszym życiu, w naszych relacjach i konkretnych sytuacjach życiowych, jako siły, która oczyszcza i odnawia.

„Tak samo jest z przebaczeniem, które Pan nam daje szczególnie w Sakramencie Pojednania. Nie trzymajmy go zamkniętego w nas samych, ale pozwólmy by uwolniło swą siłę, by obaliło mury, które wzniósł nasz egoizm, by pozwoliło nam zrobić pierwszy krok w zablokowanych relacjach, by zacząć na nowo dialog, tam, gdzie nie ma już wzajemnej komunikacji – mówił Papież. – Musimy sprawić, że te talenty, prezenty, dary, które dał nam Pan będą dla innych. One wzrastają, przynoszą owoc poprzez nasze świadectwo. Pan nie daje wszystkim tych samych rzeczy i na ten sam sposób. Zna nas osobiście i powierza nam to, co jest słuszne dla nas. Jednak w każdym z nas pokłada ogromne zaufanie. Bóg nam ufa, pokłada w nas nadzieję! I to dotyczy każdego z nas. Nie zawiedźmy Go!”.

bz/ rv

Tekst pochodzi ze strony http://pl.radiovaticana.va/news/2014/11/16/franciszek:_nie_chowajmy_bo%C5%BCych_dar%C3%B3w_w_kasie_pancernej,_dzielmy_si%C4%99/pol-836582
strony Radia Watykańskiego

***************

 

 

Bóg nagradzając, daje według własnej miary (18 listopada 2015)

  • przez PSPO
  • 17 listopada 2015

bog-nagradza-wedlug-wlasnej-miary-komentarz-liturgiczny

W naszym życiu o coś chodzi, ono ma swoją powagę, dlatego bardzo ważne jest to, co my z nim robimy, jak je przeżywamy i wykorzystujemy. Dzisiaj modne jest hasło korzystania z życia, co oznacza w praktyce zaspakajanie własnych przyjemności. Zasadnicza troska koncentruje się wokół zdobywania środków do takiego zaspakajania. Jeżeli w tym kontekście przeczytać słowa Pana Jezusa: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma (Łk 19,26), to brzmią one wręcz demoralizująco. Tym bardziej, że padają w kontekście zarabiania pieniędzy i zysku. Czasem zauważamy rozgoryczenie ludzi, gdy słyszą to czytanie: Jakże to, nie dość, że ma ktoś dużo, to jeszcze mu dodadzą?! Gdzie sprawiedliwość?!

Przypominamy, że przypowieści nie należy interpretować alegorycznie, ale trzeba widzieć jeden element porównawczy. Tak jest i w tej przypowieści, która nawiasem mówiąc właściwie składa się z dwóch. W obu chodzi o relację sług wobec nowego króla. Odnajdujemy różne postawy: sługi i przeciwników. Przy czym wśród sług są także różnice w postawie – od opieszałości do aktywnej pracy na rzecz władcy. I właśnie te postawy wobec przychodzącego króla są istotne dla interpretacji przypowieści.

Przeciwnicy to ci, którzy odrzucili Jezusa i Jego orędzie. Odnosi się to wpierw i przede wszystkim do współczesnych Jezusowi Żydów. Pan Jezus zdobył godność królewską mimo oporu przeciwników, których czeka ostatecznie śmierć. Warto pamiętać o takich groźnych słowach Pana Jezusa, gdyż czasami zapominamy o możliwości tragicznej perspektywy, o możliwości zmarnowania swojego życia i to w wymiarze ostatecznym. Nie nam sądzić ludzi, nawet tych Żydów, którzy skazali Jezusa na śmierć. Dla nas ważne jest ostrzeżenie, abyśmy nie wpadli w taki bunt wobec samego Boga mimo nawet „dobrych” intencji.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 2 Mch 7, 1. 20-31; Łk 19, 11-28

Być może, bliższa nam jest perspektywa sług Jezusa i w związku z tym ostrzeżenie przed postawą „złego sługi”. Do niego właśnie odnoszą się wyżej przytoczone słowa o odebraniu nawet tego, co ma. Ta zasada razi, gdy mowa o dobrach materialnych. Jednak gdy mówimy np. o wiedzy, to jest ona logiczna i sprawiedliwa. Kto się uczy, zdobywa wiedzę i ma jej coraz więcej. Natomiast gdy ktoś lekceważy wiedzę, jest leniwy, to w konsekwencji pozostanie ignorantem i w społeczeństwie, gdzie wiedza jest niezbędna, przekona się, że to, co wie, jest niczym. Nie może mieć żadnej pretensji do innych o to, że mają więcej i coraz więcej. W tym przypadku ta zasada jest mądrością życia wskazującą na prawdziwą logikę i konsekwencję: Kto nie zdobywa wiedzy, ten jej nie będzie miał i niczego w życiu nie osiągnie.

Tym bardziej odnosi się ona do wartości królestwa Bożego, o którym mówi Pan Jezus. Dziś jest czas jego odkrywania i pogłębiania swojego poznania Boga w Jego miłości. Dziś jest czas otwarcia serca i wzrastania w miłości Chrystusa. Kto ma (kocha), będzie miał coraz więcej, to znaczy będzie coraz więcej kochał, a przez to coraz bardziej żył. Kto natomiast nie ma (boi się miłości i zamyka się w sobie), temu zabiorą nawet to, co ma (to życie doczesne z jego walorami). To także jest logiczna konsekwencja naszych wyborów. Więź z Bogiem albo jest żywa, albo jej nie ma wcale. Jeżeli nie wchodzimy w nią, nic nam nie pozostanie. Nie można kochać Boga jedynie deklaratywnie. I choćbyśmy wiedzieli o niej bardzo dużo, to bez prawdziwego wejścia w nią pozostajemy martwi, co się okaże na końcu.

W tym kontekście wrogowie króla to ci, którzy zbuntowali się wobec miłości, jaką Bóg ma względem ludzi. Oni sami odcięli się od życia i tym samym sami siebie potępili. Ich odrzucenie jest jedynie zatwierdzeniem ich osobistego wyboru.

Przypowieść stanowi wielkie wezwanie do rzeczywistego, aktywnego przyjęcia orędzia Chrystusa i życia zasadami Ewangelii. Co w istocie wybieramy, objawia się nie naszymi deklaracjami, ale czynami. Po owocach poznajemy prawdę naszego serca.

Warto zwrócić uwagę na pozytywny wymiar przypowieści. Obaj słudzy dobrzy otrzymują uznanie i władzę o wiele większą niż to, co sami zdobyli. Zawsze jest tak, że Bóg, nagradzając, daje według własnej miary, a nie miary naszej ograniczonej wyobraźni. Na zakończenie warto przytoczyć słowa św. Benedykta będące wspaniałą zachętą dla nas:

 

Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości (RegBen Prol 49).

Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi

http://ps-po.pl/2015/11/17/bog-nagradzajac-daje-wedlug-wlasnej-miary-18-listopada-2015/

*************

Św. Jan Paweł II (1920-2005), papież
Homilia do pracowników luksemburskich, maj 1985

„Zarabiajcie nimi”: ludzka praca i królestwo Boże
 

Stwarzając ludzkość, mężczyznę i kobietę, Bóg im powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Można powiedzieć, że to pierwsze przykazanie Boże, związane z samym porządkiem stworzenia. W ten sposób ludzka praca odpowiada na wolę Bożą. Kiedy mówimy: „Bądź wola Twoja”, przybliżmy te słowa do pracy, która wypełnia całe dnie naszego życia. Zdajemy sobie sprawę, że odpowiadamy na tę wolę Stworzyciela, kiedy nasza praca i relacje międzyludzkie z nią związane, są przeniknięte wartościami inicjatywy, odwagi, ufności, solidarności, które są tyleż odbiciem Bożego podobieństwa w nas…

Stworzyciel obdarzył człowieka władzą panowania nad ziemią i prosi go także, by dzięki swoje pracy panował nad polem, które mu powierzył, używał wszystkich swoich zdolności, aby dojść do szczęśliwego rozwoju własnej osobowości i całej wspólnoty. Przez swoją pracę człowiek poddaje się Bogu i odwzajemnia Jego zaufanie. Nie jest to obce prośbie z modlitwy „Ojcze nasz”: „Przyjdź królestwo Twoje”. Człowiek działa, by wypełnił się plan Boży, świadomy faktu, że jest stworzony na podobieństwo Boże, a więc otrzymał Jego moc, rozum, zdolności do tworzenia wspólnoty życia, dzięki bezinteresownej miłości, jaką obdarza swoich braci. Wszystko, co jest pozytywne i dobre w życiu człowieka, rozwija się i dociera do ostatecznego celu w królestwie Bożym. Dobrze wybraliście to hasło: „Królestwo Boże, życie człowieka” ponieważ sprawa Boża i sprawa ludzka są ze sobą związane. Świat dąży do królestwa Bożego dzięki darom Bożym, które umożliwiają dynamizm człowieka. Innymi słowy, modlić się, by przyszło królestwo Boże, to dążyć ze wszystkich sił do rzeczywistości, która jest ostatecznym kresem pracy ludzkiej.

**************

https://youtu.be/r2lFXXssgpY
_______________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

18 listopada

*************

Błogosławiona Karolina Kózkówna,
dziewica i męczennica

 

Zobacz także:

Błogosławiona Karolina Kózkówna Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.
Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

Błogosławiona Karolina Kózkówna Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.
Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa.
W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej.
10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”.
Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła.
Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej.
Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc.

W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce.

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Saint-Charles, w Stanach Zjednoczonych – św. Filipiny Duchesne. Przez jakiś czas była wizytką, ale na skutek rewolucji i protestów ojca opuściła zakon. Zetknęła się potem ze św. Zofią Magdaleną Barat. Wysłana przez nią za ocean, mężnie pracowała tam nad rozszerzeniem zgromadzenia. Utrudzona, zmarła w roku 1852. Beatyfikował ją w roku 1940 Pius XII.oraz:

św. Hezychiusza, żołnierza, męczennika (+ IV w.); bł. Leonarda Kimury, męczennika (+ 1619); św. Orikulusa, męczennika (+ V w.); św. Romana z Antiochii, diakona i męczennika (+ 303); św. Tomasza, mnicha (+ 551)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-18a.php3
**************
Homilia Ojca św. Jana Pawła II w czasie Mszy Św. beatyfikacyjnej Karoliny Kózkówny. (10 czerwca 2006) Wysłuchaliśmy Chrystusowych słów z Kazania na górze. Jeszcze raz przemówił do nas Mistrz językiem ośmiu błogosławieństw: językiem Dobrej Nowiny. “Błogosławieni jesteście…”l. “Błogosławieni jesteście” (Mt 5, 11).

Wysłuchaliśmy Chrystusowych słów z Kazania na górze. Jeszcze raz przemówił do nas Mistrz językiem ośmiu błogosławieństw: językiem Dobrej Nowiny.

“Błogosławieni jesteście…”
W tych słowach odczytujemy przeszłość i przyszłość. Naprzód przeszłość. Kościół tarnowski, który w roku ubiegłym dziękował Bogu za dwieście lat swej posługi na tej nadwiślańskiej i podkarpackiej ziemi, odczytuje w orędziu ośmiu błogosławieństw całą swoją z górą tysiącletnią przeszłość na tej ziemi.

Od przeszło tysiąca lat rozbrzmiewało tutaj to orędzie, padając na glebę ludzkich dusz jak ziarno, które ci sami ludzie rzucali równocześnie w zagony tej ziemi. Czasem ziemi urodzajnej, która wydaje owoc stokrotny, czasem ziemi trudnej, kamienistej, jak w górach, gdzie nie tak łatwo o urodzajny i obfity zbiór.

Raduję się, że mogę dzisiaj być z wami, aby podjąć donośne wciąż jeszcze echo waszego jubileuszu. Wiem, że odezwał się on żarliwym hymnem wdzięczności w twoim sercu, biskupie i pasterzu Kościoła tarnowskiego, w sercu twoich braci, biskupów i kapłanów, w sercu rodzin zakonnych męskich i żeńskich, w sercu wszystkich, którzy na tej ziemi są “Ludem Bożym” i “królewskim kapłaństwem” (por. 1 P 2, 9).

2. Raduję się, że mogę być dzisiaj z wami. Ta ziemia od lat była mi bliska. Wpatrywałem się z podziwem w uroki jej krajobrazu, wędrowałem górskimi pasmami i dolinami wzdłuż potoków. Doznawałem wiele gościnności.

I jest mi bliski ten Kościół. A chociaż dzisiaj przybywam do was jako pielgrzym ze stolicy św. Piotra w Rzymie, to przez lata byłem tu sąsiadem. I doznawałem dobrego, serdecznego sąsiedztwa.

Ewangelia, orędzie ośmiu błogosławieństw, czyż nie jest ono od początku wpisane w dzieje waszego Kościoła? Czyż nie głosili tego zbawczego orędzia już ci pierwsi święci pustelnicy znad Dunajca, a potem znad słowackiego Wagu – Świerad i Benedykt u samego początku naszych dziejów?
A potem Stanisław ze Szczepanowa, biskup, męczennik na stolicy krakowskiej, z którym wiąże się wspólne dziedzictwo wszystkich Polaków.
A potem jeszcze Kinga, księżna, matka narodu i mniszka w starosądeckim klasztorze św. Klary.

3. Orędzie ośmiu błogosławieństw, siejba Bożej Ewangelii, idzie przez stulecia. W czasie jubileuszu przypomnieliście skrupulatnie wszystkie osoby, miejsca i czasy, poprzez które tchnął w waszych wspólnych dziejach ten sam Duch Prawdy, który objawił się apostołom w dniu Pięćdziesiątnicy pod postacią ognistych języków.

I to za naszych czasów, w tym stuleciu, jeszcze jeden taki ognisty język Ducha Prawdy, Parakleta, zatrzymał się nad postacią prostej, wiejskiej dziewczyny: Bóg wybrał właśnie to, (…) co niemocne, aby mocnych poniżyć, aby zawstydzić mędrców (por. 1 Kor 1, 27).

Czyż święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć lub odkryć na nowo właściwą hierarchię wartości. Potrzebny jest nam wszystkim, starym i młodym. Chociaż ta młodziutka córka Kościoła tarnowskiego, którą od dzisiaj będziemy zwać błogosławioną, swoim życiem i śmiercią mówi przede wszystkim do młodych. Do chłopców i dziewcząt. Do mężczyzn i kobiet.
Mówi o wielkiej godności kobiety: o godności ludzkiej osoby. O godności ciała, które wprawdzie na tym świecie podlega śmierci, jest zniszczalne, jak i jej młode ciało uległo śmierci ze strony zabójcy, ale nosi w sobie to ludzkie ciało zapis nieśmiertelności, jaką człowiek ma osiągnąć w Bogu wiecznym i żywym, osiągnąć przez Chrystusa.

Tak więc święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia , to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie.

4. Karolina Kózkówna była świadoma tej godności. Świadoma tego powołania.

Żyła z tą świadomością i dojrzewała w niej. Z tą świadomością oddała wreszcie swoje młode życie, kiedy trzeba było je oddać, aby obronić swą kobiecą godność. Aby obronić godność polskiej, chłopskiej dziewczyny. “Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają” (por. Mt 5, 8).

Tak to orędzie ośmiu błogosławieństw wpisuje się nowymi zgłoskami w dzieje Kościoła tarnowskiego, w dzieje tego ludu, który od pokoleń – i bez względu na historyczne krzywdy i upokorzenia – przechowywał w sobie świadomość, że jest świętym Ludem Bożym, ludem odkupionym za cenę krwi Syna Bożego, królewskim kapłaństwem.
Tam, wpośród równinnych lasów, w pobliżu miejscowości Wał-Ruda, zdaje się trwać ta wasza rodaczka, córka ludu, “gwiazda ludu”, i świadczyć o niezniszczalnej przynależności człowieka do Boga samego. “Człowiek bowiem jest Chrystusowy – a Chrystus Boży” (por. 1 Kor 3, 23).

5. Liturgia dzisiejszej beatyfikacji, a zwłaszcza psalm responsoryjny, pozwala nam niejako odczytać poszczególne momenty tego świadectwa. Tego męczeństwa.

Czyż to nie ona tak mówi, ona, Karolina? “Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się u Ciebie, mówię Panu: Tyś jest Panem moim” (Ps 16, 1-2).
Czyż to nie ona mówi poprzez słowa Psalmisty? W momencie straszliwego zagrożenia ze strony drugiego człowieka, wyposażonego w środki przemocy, chroni się do Boga. A okrzyk “Tyś Panem moim” oznacza: nie zapanuje nade mną brudna przemoc, bo Ty jesteś źródłem mej mocy – w słabości. Ty, jedyny Pan mojej duszy i mego ciała, mój Stwórca i Odkupiciel mego życia i mojej śmierci. Ty, Bóg mojego serca, z którym nie rozstaje się moja pamięć i moje sumienie.

“Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy. On jest po mojej prawicy, nic mnie nie zachwieje. Bo serce napomina mnie nawet nocą” (Ps 16, 8.7).
Tak Psalmista. I tak Karolina w momencie śmiertelnej próby wiary, czystości i męstwa.

Jakbyśmy szli po śladach ucieczki tej dziewczyny, opierającej się zbrojnemu napastnikowi, szukającej ścieżek, na których mogłaby pośród tego rodzimego lasu w pobliżu jej wsi, ocalić życie i godność.
“Ty ścieżkę życia mi ukazujesz” (por. Ps 16, 11).

Ścieżka życia. Na tej ścieżce ucieczki został zadany ostatni, zabójczy cios. Karolina nie ocaliła życia doczesnego. Znalazła śmierć. Oddała to życie, aby zyskać życie z Chrystusem w Bogu.

6. W Chrystusie bowiem, wraz z sakramentem chrztu, który otrzymała w kościele parafialnym w Radłowie, zaczęło się jej nowe życie.
I oto, padając pod ręką napastnika, Karolina daje ostatnie na tej ziemi świadectwo temu życiu, które jest w niej. Śmierć cielesna go nie zniszczy. Śmierć oznacza nowy początek tego życia, które jest z Boga, które staje się naszym udziałem przez Chrystusa, za sprawą Jego śmierci i zmartwychwstania.

Ginie więc Karolina. Jej martwe ciało dziewczęce pozostaje wśród leśnego poszycia. A śmierć niewinnej zdaje się odtąd głosić ze szczególną mocą tę prawdę, którą wypowiada Psalmista: “Pan jest moim dziedzictwem, Pan jest moim przeznaczeniem. To On mój los zabezpiecza” (por. Ps 16, 5). Tak. Karolina porzucona wśród lasu rudziańskiego jest bezpieczna. Jest w rękach Boga, który jest Bogiem życia. I męczennica woła wraz z Psalmistą: “Błogosławię Pana”.

Dziecko prostych rodziców, dziecko tej nadwiślańskiej ziemi, “gwiazdo” twojego ludu, dziś Kościół podejmuje to wołanie twojej duszy, wołanie bez słów – i nazywa ciebie błogosławioną! Chrystus stał się twoją “mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem” (1 Kor 1, 30). Stał się twoją mocą. Dziękujemy Chrystusowi za tę moc, jaką objawił w twoim czystym życiu i w twojej męczeńskiej śmierci.

7. “Przypatrzmy się, bracia, powołaniu naszemu!” (1 Kor 1, 26)

Tak pisze apostoł Paweł do Koryntian, a ja dziś te jego słowa powtarzam do was, tu zgromadzonych.

Przybyliście z różnych stron tej rozległej diecezji, która ma swoje centrum w historycznym mieście Tarnowie. Stajecie razem ze mną wobec wymowy tego młodego dziewczęcego życia Karoliny Kózkówny i tej męczeńskiej śmierci.

Przypatrzcie się, drodzy bracia i siostry, powołaniu waszemu. Wy, drodzy bracia i siostry, do których mówię:

robotnicy; rzemieślnicy reprezentowani tu przez organizacje cechowe; wy, byli więźniowie Oświęcimia (stąd, z tarnowskiego więzienia, wyruszył pierwszy transport do oświęcimskiego obozu); wy, przedstawiciele Skalnego Podhala, zrzeszeni w kole jego przyjaciół; wy, kombatanci, zwłaszcza ze Szczawy;

młodzieży oazowa i członkowie ruchu “Światło-Życie”;
harcerki i harcerze; bracia pielgrzymi z Węgier;
bracia Słowacy i Czesi, przybysze z Moraw; rodacy z Ameryki, którzy w tym doniosłym momencie stanęliście na ziemi waszego pochodzenia, w starym kraju;
pielgrzymi z archidiecezji krakowskiej, a także diecezji katowickiej, kieleckiej, sandomierskiej, radomskiej, przemyskiej i archidiecezji w Lubaczowie.
Wszyscy, skądkolwiek przybywacie. Wszyscy, którzy tutaj jesteście. Przypatrzcie się powołaniu waszemu.

8. W sposób szczególny pragnę się zwrócić w dniu beatyfikacji tej córki polskiej wsi z początku naszego stulecia, do tych, których powołaniem życiowym – również i dzisiaj, przy końcu tego wieku – jest życie wiejskie i praca na roli. Do polskich chłopów obecnych tu poprzez ich delegacje z całego kraju.

Jakże to znamienne, że w nauczaniu o królestwie Bożym Chrystus posługiwał się analogią i obrazami zaczerpniętymi z życia natury i wyrastającej z niego – poprzez działanie człowieka – kultury rolniczej. I w ten też sposób pokazał, jak bardzo Stworzenie i Odkupienie wyrastają z tego samego źródła: ze stwórczej i odkupieńczej miłości Boga. Jak to, co zostało zawarte w Stworzeniu, dochodzi – pomimo grzechu człowieka – do swojej pełni w Odkupieniu.

“Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia” – rolnikiem – mówiły dawniejsze tłumaczenia (por. J 15, 1).
“Wy jesteście latoroślami” (por. J 15, 5).

“Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię” (Mk 4, 26).

Sama śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, a także uwarunkowane i kształtowane przez nie życie wewnętrzne człowieka, życie wieczne człowieka, znajduje swoją przekonywającą ilustrację w świecie natury, w waszym codziennym doświadczeniu.

“Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). W ten sposób ziemia i ten, który ją uprawia, jego praca, stają się szczególnym obrazem Boga i kluczem do zrozumienia Jego królestwa. I to jest także potwierdzeniem pośrednim, ale ogromnie głębokim, godności pracy na roli. Pomyślmy, że dla zrozumienia Ewangelii, dla zrozumienia, czym jest królestwo Boże i życie wieczne, kim jest sam Chrystus, trzeba znać rolnictwo i pasterstwo. Trzeba wiedzieć, co to jest owczarnia i pasterz. Czym jest ziarno i ziemia uprawna. Kim jest siewca, jaka jest rola ziemi żyznej, wiatru i deszczu.

To od strony języka i obrazów, od strony zrozumienia Ewangelii.
Ale rolnictwo to przecież chleb. Ten chleb, z którego żyje człowiek. Nie samym chlebem on żyje, ale przecież żeby człowiek żył, musi mieć chleb. Dlatego tak bardzo leży nam na sercu, by tego chleba nie brakowało nikomu na naszym globie, a brakuje; leży nam na sercu, by go nie brakowało w naszej Ojczyźnie.

Jest to ten sam chleb, który Chrystus “w dzień przed męką wziął w swoje święte i czcigodne ręce i dzięki składając Bogu swojemu wszechmogącemu, błogosławił, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy – to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”.

Człowiek potrzebuje więc chleba. Zarówno tego, który jest “owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”, jak i tego, który “z nieba zstępuje i życie daje światu” (J 6, 33).

9. Jako gość i uczestnik II Krajowego Kongresu Eucharystycznego w Polsce, przychodzę, by razem z moimi rodakami modlić się w Tarnowie: “Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Nie przybywam jako znawca rolnictwa, nie przynoszę w tej dziedzinie żadnych rozwiązań. Pragnę się znaleźć niejako na śladach duszpasterstwa polskiej wsi, polskiego rolnika. Dzielić wasze troski i niepokoje. Przypomnieć i potwierdzić stosunek Kościoła do was.

Wszyscy są zgodni na całym świecie, że brak chleba, tam gdzie zachodzi, jest skandalem. Wszyscy na naszej ziemi są zgodni, że nie powinno, nie może brakować na niej chleba.

Równocześnie wiadomo, że polska wieś współczesna w wyniku dramatycznych doświadczeń, jakie stały się jej udziałem, przeżywa wieloraki kryzys gospodarczy i moralny.

Jakżeż łatwo byłoby wymieniać błędy popełnione w przeszłości i te, które wciąż trwają i świadczą o niedowartościowaniu rolnictwa, które stało się terenem nieprzemyślanych eksperymentów, braku zaufania, a nawet dyskryminacji.

A rolnicy to przecież nie tylko ci, którzy karmią, ale także ci, którzy stanowią element stałości i trwania. Jakże tu, w Tarnowie, nie zacytować wielkiego przywódcy polskiego ludu i męża stanu, Wincentego Witosa, syna tej ziemi. Pisał on: “Któż siłę Państwa i niezawodną nigdy ostoję ma stanowić?! Dla mnie odpowiedź narzucała się sama: Świadomi, niezależni, zadowoleni chłopi polscy, gdyż tacy są gotowi oddać zdrowie i życie za każdą skibę ojczystej ziemi, a cóż dopiero w obronie całości Ojczyzny. Trzeba jednak nie tylko starać się na chłopach tych oprzeć przyszłość, ale ich wierność i przywiązanie do Państwa za wszelką cenę zdobyć, a gdy się zdobędzie, na zawsze utrzymać i utrwalić” (Moje wspomnienia).
Przytoczone słowa Wincentego Witosa wyznaczają nie tylko drogę polskim chłopom, ale również tym wszystkim, którzy są odpowiedzialni za organizację życia społeczno-gospodarczego polskiej wsi.

W takim też duchu, zgodnym z polską tradycją, zostały zawarte w ostatnich czasach porozumienia rzeszowsko-ustrzyckie w sprawie rolnictwa (z dnia 18 i 20 lutego 1981 roku), w których rolnicy próbowali znaleźć wspólnie z władzami rozwiązanie wielu bolesnych problemów. Wydaje się, że w obecnych czasach układy te nie tylko nie powinny być przemilczane, w każdym razie papież nie może o tym milczeć, nawet gdyby nie był Polakiem, a tym bardziej papież-Polak. Wydaje się więc, że układy te powinny znaleźć swoją pełną realizację.

Niechże rolnictwo polskie wyjdzie z wielokrotnego zagrożenia i przestanie być skazane tylko na walkę o przetrwanie. Niech doznaje wszechstronnej pomocy ze strony państwa. Wiele zniekształceń życia wiejskiego znajduje swe źródło w podrzędnym statusie rolnika jako pracownika i jako obywatela. Dlatego też model chłopa, lub chłopa-robotnika pracującego z małym skutkiem a ponad siły, winien być zastąpiony modelem wydajnego i niezależnego producenta, świadomego i umiejącego korzystać, nie gorzej niż inni, z dóbr kultury, i zdolnego do jej pomnażania.

A teraz już nie cytat z Witosa, ale z Norwida. “Podnoszenie ludowych natchnień do potęgi przenikającej i ogarniającej Ludzkość całą – podnoszenie ludowego do Ludzkości (…) – winno dokonywać się, zdaniem Norwida – przez wewnętrzny rozwój dojrzałości…” (Promethidion).
Trzeba przyznać, że Polska, że południowa Polska jest wciąż żywym źródłem kultury. Pracują tutaj setki “twórców ludowych”. Pragnę im i wszystkim innym dodać ducha i zwrócić w ich pracy uwagę na więź między kulturą duchową a religią. O głębi tego powołania myślał Norwid, gdy pisał, że rolnik “jedną ręką szuka dla nas chleba, drugą zdrój świeżych myśli wydobywa z nieba” (Cyprian Kamil Norwid, Pismo).
Bardzo dziękuję za te oklaski dla Norwida. Wiele doznał cierpienia w życiu, i wygnania. Raduję się, że dzisiaj oklaskuje go polski świat rolniczy, na równi z Wincentym Witosem, za jego mądrość, za jego wielką, chrześcijańską, ojczystą, narodową mądrość.

Duszpasterstwo rolników niech idzie i rozwija się w tym właśnie kierunku, formując uczestników rolniczych wspólnot duszpasterskich i wypracowując coraz głębsze formy życia wewnętrznego, które ukazywać będą trud życia rolniczego jako realizację woli Boga i codziennej powinności człowieka, jako powołanie.

10. “Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu”.
W kontekście tego jubileuszu, jaki przeżywa Kościół tarnowski, dane mi jest dzisiaj sprawować tę zbawczą posługę słowa Bożego i Eucharystii.
Poprzez postać Karoliny, błogosławionej córki tego Kościoła, przypatrujcie się, bracia i siostry, powołaniu waszemu poprzez wszystkie pokolenia, które Boża Opatrzność związała z waszą ziemią nadwiślańską, podkarpacką, równinną, podgórską i górzystą… Z tą piękną ziemią. Z tą trudną ziemią.

Ziemia ta przyjęła w siebie ewangeliczne orędzie ośmiu błogosławieństw jako światło Bożego przeznaczenia człowieka. Jako światło tego dziedzictwa, które jest naszym udziałem w Jezusie Chrystusie.
“Błogosławieni ubodzy w duchu… błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości… błogosławieni miłosierni… czystego serca… ci, którzy czynią pokój… ci, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem oni miłosierdzia dostąpią… oni Boga oglądać będą… oni będą nazwani synami Bożymi… do nich należy królestwo niebieskie” (por. Mt 5,3-10).

“Królewski szczep Piastowy” (Maria Konopnicka, Rota): synowie i córki tego szczepu, tu od Wisły do Karpat, trwajcie przy tym dziedzictwie! Do Was należy królestwo niebieskie! Trwajcie, jak trwały pokolenia.

Jak święci pustelnicy nad Dunajcem, jak Stanisław biskup, który “żyje pod mieczem”, jak Karolina, która w naszym stuleciu dała świadectwo Chrystusowi: świadectwo życia przez śmierć.
Trwajcie przy tym świętym dziedzictwie.

Do was należy… królestwo niebieskie. Amen.

http://pz.lap.pl/?id=news&pokaz=newsa&news_id=2
*****************
Litania do Błogosławionej Karoliny. (02 października 2008)


Litania do Błogosławionej Karoliny….

Kyrie elejson. Chryste elejson, Kyrie elejson
Chryste usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas
Ojcze z nieba Boże zmiłuj się nad nami
Synu Odkupicielu świata Boże zmiłuj się nad nami
Duchu święty Boże zmiłuj się nad nami
Święta Trójco jedyny Boże zmiłuj się nad nami
Święta Maryjo – módl się za nami
Błogosławiona Karolino – módl się za nami
Męczennico w obronie czystości
Apostołko Krzyża Chrystusowego
Czcicielko Różańca świętego
Świadku Ewangelii
Wzorze żywej wiary
Kwiecie polskiej ziemi
Troskliwa opiekunko świątyni
Nauczycielko prawdziwej pobożności
Niestrudzona w posłudze bliźnim
Przykładzie poszanowania rodziców
Gorliwa nauczycielko dzieci
Strażniczko kościoła domowego
Przykładzie pracowitości
Przykładzie uczciwości
Apostole dobroci
Wrażliwa pocieszycielko skrzywdzonych
Światło dla zagubionych
Wzorze szczerej przyjaźni
Patronko ciężkiej pracy rolników
Patronko młodzieży
Przewodniczko w drodze do świętości
Przez zasługi Błogosławionej Karoliny – prosimy Cię Panie
O wytrwanie w wierze
O posłuszeństwo słowu Bożemu
O mądrość w podejmowaniu życiowych decyzji
O właściwe wykorzystanie darowanych nam talentów
O umiejętność dostrzegania dobra
O pokrzepienie w trudnych chwilach życia
O pocieszenie w smutkach i udrękach
O siłę ducha w chwilach zwątpień
O męstwo w znoszeniu cierpienia
O wrażliwość sumienia
O wierność Bogu, bliźnim i sobie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami

Módl sie za nami Błogosławiona Karolino – abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się.
Wszechmogący, miłosierny Boże. Ty w bł. Karolinie dziewicy i męczennicy zostawiłeś nam świetlany przykład umiłowania modlitwy, czystości i pracy, spraw za jej wstawiennictwem, abyśmy na ziemi naśladowali jej cnoty i razem z nią radowali się wieczną nagrodą w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

http://pz.lap.pl/?id=news&pokaz=newsa&news_id=27

************

Nowenna do Błogosławionej Karoliny.

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień pierwszy

Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu (1 Kor 1,26)
(Powszechne powołanie do świętości)

Z życia Błogosławionej

“Prawdziwy anioł” – tymi słowami określano Karolinę jeszcze za jej życia. Naoczni świadkowie wyrażali mocne przekonanie, iż Karolina w swym życiu nie popełniła nawet grzechu lekkiego, a każda jej cnota – mówiąc językiem teologicznym – nosiła znamię heroiczności. Z drugiej jednak strony, jak można zauważyć, mieściło się ono w ramach zwyczajnej, choć gorącej pobożności wiejskiej. I tutaj dotykamy czegoś istotnego dla duchowości Karoliny.

Jej duchowość to urzeczywistnienie powołania do świętości w zwykłych – rzec by można – mało ciekawych warunkach. Swym życiem Karolina pomaga zrozumieć, że świętość znajduje się rzeczywiście w zasięgu naszej ręki, że naprawdę niewiele trzeba zmieniać wokół siebie: szukać odosobnienia, zmieniać stanu, podejmować się nowych nadzwyczajnych zadań… Trzeba tylko zmieniać siebie i ciągle pamiętać, że świętym mogę być tam, a może nawet tylko tam, gdzie jestem. Takie jest m.in. orędzie, jakie głosi nam Karolina, orędzie, nad którym nigdy dość rozmyślania.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Chrześcijanie trwałym fermentem w świecie

“Chrześcijanie nie wyróżniają się ani miejscem zamieszkania, ani mową, ani sposobem ubioru. Rzeczywiście nie mają swoich własnych miast, nie posługują się odrębnym językiem. Zamieszkują greckie i barbarzyńskie miasta, jak komu wypadło; przyjmują miejscowe zwyczaje w ubiorze, w jedzeniu dając przykład życia niezrozumianego, niepojętego dla wielu.

Mieszkają, każdy we własnej ojczyźnie, jak pielgrzymi; podejmują się obowiązków jak obywatele, znoszą ciężary jak cudzoziemcy. Każdy kraj obcy jest dla nich ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Żyją w ciele, ale nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Podporządkowują się obowiązującemu prawu, owszem, swym postępowaniem przewyższają o wiele wymogi prawa. Miłują wszystkich, w wszyscy ich prześladują. Są właśnie nieznani, a jednak skazywani. Zabuja się ich, a oni tym sposobem zdobywają życie; ubogimi są ale wzbogacają wielu; pozbawieni wszystkiego obfitują we wszystko. Krzywdzeni – błogosławią; znieważani – odpłacają szacunkiem. Dobro czynią, a karani są jak złoczyńcy… Krótko mówiąc: czym dusza jest dla ciał, tym chrześcijanie są dla świata.

Dusza znajduje się w każdej części ciała i chrześcijanie również są w każdej części świata. Dusza mieszka w ciel, choć nie pochodzi od ciała; także chrześcijanie mieszkają w świecie, ale nie są ze świata. Dusza jest niewidzialna i zamknięta w ciele widzialnym. Także chrześcijanie są łatwo widzialni w świecie, ale chwała jaką oddają bogu, jest niewidzialna.

Ciało nienawidzi duszy i zwalcza ją, choć nie doznało od niej najmniejszej krzywdy, dlatego że sprzeciwia się jego żądzom. Podobnie świat nienawidzi chrześcijan… dusza miłuje swe ciało… podobnie chrześcijanie miłują tych, którzy ich nienawidzą. Dusza jest zamknięta w ciele i to ona właśnie podtrzymuje ciało. Podobnie chrześcijanie są zamknięci w świecie jakby w więzieniu. A przecież to oni podtrzymują świat. Dusza nieśmiertelna mieszka w przybytku śmiertelnym; także chrześcijanie przybywają pośród tego, co zniszczalne, oczekując nieśmiertelności wiecznej” (List do Diogeneta, 5 i 6).

Powyższe słowa, napisane podczas wielkich prześladowań II wieku, zachowują nadal swą aktualność. Chrześcijanie są “duszą świata”, niezależnie od tego, kim są pod względem stanu, wykształcenia, narodowości. Są duszą świata, o ile na co dzień naprawdę są chrześcijanami.

2. Być chrześcijaninem na co dzień

“Nauczę was sposobu wielbienia boga przez cały dzień. Zawsze, kiedy wykonujecie jakąś czynność wykonujcie ją dobrze, a uwielbicie Boga. Kiedy śpiewacie hymn, oddajecie chwałę Bogu. Czymże są jednak słowa, jeśli serce nie śpiewa zarazem? Skończyliście śpiewać i udajecie się na posiłek? Powstrzymujcie się od wszelkiego nieumiaru, a uwielbicie Boga. Idziecie na spoczynek? Nie wstawajcie, aby czynić zło, a uwielbicie Boga. Zajmujecie się sprawami handlu? Nie oszukujcie nikogo, a wielbicie Boga. Pracujecie w polu? Nie prowadźcie sporów, a uwielbicie Boga. Tak więc prawość waszych czynów niech będzie dla was sposobem wielbienia Boga na co dzień” (Św. Augustyn, In ps. 34).

Konsekwentna postawa chrześcijańska, nawet jeśli w codziennym życiu jest mało błyskotliwa, zawsze przynosi bogate owoce. Nie tylko sprawia, że codzienność nabiera stopniowo znamion heroiczności, ale także przygotowuje do heroicznych decyzji, w niepowtarzalnych i wyjątkowych
chwilach wielkich rozstrzygnięć.

3. Być chrześcijaninem naprawdę

“Kiedy byliśmy już w więzieniu, ojciec mój pragnął usilnie przekonać mnie i skłonić do wyrzeczenia się wiary w Chrystusa.
– Ojcze – powiedziałam – widzisz ten wazon, tamten flakon albo tamto naczynie?
– Widzę – odparł.
– Czy można powiedzieć, że to nie jest wazon, flakon albo naczynie?
– Nie można – odpowiedział.
– Podobnie i ja nie mogę powiedzieć, że jestem kimś innym niż jestem, a jestem przecież chrześcijanką” (Męczeństwo św. Perpetuy i Felicyty, 3).

Przeczytaliśmy relacje z pobytu w więzieniu św. Perpatuy, dziewicy i męczennicy (w. II/III). Prostota i stanowczość w chwili śmierci są rezultatem podobnej prostoty i stanowczości na co dzień.

4. Uczeń, którego Jezus miłował, powiedział: To jest Pan (J 21,7)

“Bardzo trudno jest nam zrozumieć ową wielką i wzniosłą prawdę, że Chrystus wędruje nadal pośrodku nas i swoim gestem, spojrzeniem, głosem wzywa, abyśmy szli za Nim. Nie udaje się nam zrozumieć, że to wezwanie Chrystusowe ma miejsce każdego dnia, dzisiaj tak samo jak wczoraj.

Zgadzamy się, że tak właśnie działo się w czasach apostolskich, ale nie potrafimy przyjąć, że dzisiaj dzieje się to również; brak nam wiary i dlatego nie widzimy. Bardzo różnimy się od umiłowanego ucznia, który natychmiast poznał Chrystusa, pomimo że inni nie potrafili rozpoznać. On tam był, na brzegu, zmartwychwstały, i nakazywał zarzucić sieć na jezioro; wtedy to uczeń, którego Jezus miłował, powiedział do Piotra:”

“To jest Pan”! “Otóż pragnę wam powiedzieć, że ludzie, którzy prowadzą życia pobożne, odkrywają raz po raz prawdy, których dotąd nigdy nie dostrzegali, na które dotąd nie zwracali uwagi. Nagle w jednej chwili jawią się im one z jakąś wielką oczywistością. Te prawdy pociągają za sobą pewne zobowiązania, mają charakter przykazań, nakazują posłuszeństwo. W ten albo podobny sposób wzywa nas Chrystus. Nie ma nic cudownego i nadzwyczajnego w tym Jego postępowaniu wobec nas. On działa poprzez nasze władze naturalne i okoliczności życia.

A zatem to, co dokonuje się dzisiaj dla nas w postaci opatrznościowych wydarzeń, jest co do istoty tym samym, czym było słowo Chrystusa skierowane do tych, którzy otaczali Go podczas ziemskiego Jego nauczania” (J.H. Newmann, Parochial sermons VIII, 2).

Olśniewające Janowe: “To jest Pan!” należy nieraz do dziejów duszy chrześcijanina. To odkrycie jest wówczas nowym początkiem i nową drogą.

Modlitwa

Abyśmy mogli godnie odpowiedzieć na wezwanie do świętości w zwyczajnych okolicznościach życia, w chwilach próby i przełomu…

– Obdarz nas, Panie umiejętnością rozpoznawania Twej świętej woli w zwykłych wydarzeniach dnia, obdarz niewzruszonym pragnieniem pójścia za
poznaną i uznaną Twą wolą, obdarz wytrwałością na drodze, którą obraliśmy i którą na nowo stale obieramy.

– Broń nas przed letniością w służbie Twojej, przed cząstkowością służenia Tobie, przed wybieraniem tego tylko, co jest nam miłe, co łatwe i czym moglibyśmy się chełpić przed sobą i światem.

– Przebacz, ilekroć szukamy siebie zamiast Ciebie, ilekroć głosimy, a nie czynimy, ilekroć zapominamy o Tobie, a myślimy o sobie.

– Daj nam odnaleźć własny sposób naśladowania prostoty Karoliny, konsekwencji w urzeczywistnianiu powołania chrześcijańskiego; daj, abyśmy taką prostotę i taką konsekwencję w życiu ukochali.

Błogosławiona Karolino – módl się za nami.
Zdrowaś, Maryjo…

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień drugi

Pan światłem i zbawieniem moim (Ps 27,1)
(Wiara)

Z życia Błogosławionej

“Bóg nas nie opuści” – Karolina chętnie i często powtarzała to zdanie. Było ono świadectwem zawierzenia Bogu i owocem głębokiego przekonania, że nic złego nie może spotkać człowieka, który Chrystusa obrał za nauczyciela i przewodnika. Z tego zawierzenia i wyboru pochodziła je gorliwość w poznawaniu prawd wiary. Bywało, że matka Karoliny, zapytywana w sprawach religii przez dzieci albo i starszych mieszkańców przysiółka, odpowiadała; “Zapytajcie Karcicie. Ona wam lepiej wyjaśni. Zastanawiającym również świadectwem przeżywania i rozumienia spraw Bożych przez 17-letnia wiejska dziewczynę jest wypowiedź jej proboszcza, który stwierdził, że chętnie rozmawiał z Karoliną na tematy religijne i że te rozmowy jemu samemu przynosiły duchową korzyść. I tak – z jednej strony zawierzenie Bogu bez zastrzeżeń i wahań, z drugiej strony – radosne i gorliwe zgłębianie Bożych spraw i tajemnic, przeplatały się w życiu Karoliny nieustannie, budując j pomnażając jej głęboką wiarę.”

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29)

“Gdyby Chrystus został wśród nas w swoim ciele, wyżej zapewne stawialibyśmy oczy ciała niż oczy duchowe, oczy serca. On jednak, wiedząc dobrze, które oczy są ważniejsze, oddalił się sprzed naszych cielesnych oczu, abyśmy nauczyli się cenić oczy serca. Bo rzeczywiście czymś ważniejszym jest dla nas wierzyć w Chrystusa, niż mieć Jego ciało obok siebie… Kiedy wierzymy, Jezus staje przed oczyma naszego serca…

Nikt więc nie powinien się smucić, że Zbawiciel odszedł do nieba i niejako nas opuścił. Kiedy wierzymy, jest pośród nas. Jego obecność w tobie jest wówczas bardziej rzeczywista niż wówczas, kiedy byłby poza tobą, przed twymi oczyma. Gdy wierzysz. On jest w tobie. Gdybyś podejmował Chrystusa w swoim mieszkaniu, byłby z tobą; ale ty przyjmujesz Go do swego serca, a zatem jest On jeszcze bardziej z tobą” (Św. Augustyn, Sermones post Maurmos reperti, Romae 1930, 620-621).

Z właściwą sobie głębią i prostotą św. Augustyn objaśnia swoim wiernym, co to znaczy wierzyć w Chrystusa, Boga i Zbawiciela, którego nie widzi się oczyma ciała. Słowa: “Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” należą do często powtarzanych słów wiary.

2. Otworzyły się im oczy i poznali Go (Łk 24,31)

“Ci, z którymi podążała Prawda, nie mogli być daleko od miłości… Ofiarują Mu zatem gościnę jako podróżnemu, Przygotowują posiłek, podają chleb i inne pokarmy. I oto podczas łamania chleba rozpoznali Boga, którego nie potrafili poznać, gdy wcześniej Pisma im wyjaśniał. Słuchając przykazań Bożych, nie dostąpili uświęcenia: zostali uświęceni dopiero wówczas, gdy zaczęli je zachowywać.” Napisano bowiem: “Nie ci, którzy słuchają Prawa, są sprawiedliwi przed Rogiem, ale ci, którzy je zachowując Kto zatem pragnie pojąć rzeczy, o których słyszał, niech jak najrychlej zacznie je wypełniać. Pan dał się poznać nie wtedy, gdy przemawiał, ale wtedy, kiedy Mu służono (Św. Grzegorz Wielki, Homilia, 23).

Chcesz zobaczyć Boga, chcesz, aby ustały twe trudności w wierze – mówi Grzegorz – pełnij wolę Bożą, wypełniaj przykazania. Zapamiętajmy tę starożytną, ale cenną wskazówkę. Dla siebie i dla innych.

3. Mów, Panie…

“Mów, Panie, bo słucha sługa Twój. To ja jestem Twój sługa, udziel mi światła, abym mógł poznać Twoje nakazy, Przygotuj me serce na słowa ust Twoich, niech pouczenie Twoje zstąpi na mnie jak rosa. Synowie Izraela prosili niegdyś Mojżesza: Mów ty do nas, a będziemy cię słuchać.

Niechaj Pan nie przemawia do nas, abyśmy nie pomarli”. Ja nie proszę w ten sposób. Panie, a raczej wzywam pokornymi słowami proroka Samuela: “Mów, Panie, bo sługa Twój słucha”. Niech nie przemawia do mnie Mojżesz, lub którykolwiek z proroków. Mów Ty, Boże mój i Panie, który dajesz światło i natchnienie wszystkim prorokom. Ty sam bez ich udziału możesz doskonale pouczyć, podczas gdy oni bez Ciebie niczego nie zdołają dokonać. Głosić potrafią, ale ducha udzielić nie potrafią; potrafią pięknie mówić, ale bez Ciebie nie zapalą serca. Przekazują słowa – Ty sam dajesz ich rozumienie. Mówią o tajemnicach, ale ich znaczenie Ty jeden możesz odsłonić. Nauczają Twoich przykazań. Ty pomagasz je zachowywać; wskazują drogę. Ty dajesz siłę wyruszyć. Oni działają od zewnątrz, podczas gdy Ty nauczasz i oświecasz serca. Oni nawadniają. Ty dajesz urodzaj; wypowiadają słowa. Ty dajesz ich zrozumienie. Przeto niechaj nie mówi do mnie Mojżesz, ale Ty, Panie Boże, Prawdo odwieczna, abym nie doznał śmierci. Tak właśnie mogłoby się stać, gdybym pouczony od zewnątrz, od wewnątrz nie zapłonął. Nie dopuść, abym zawinił przez słowo wysłuchane, ale nie wprowadzone w czyn, słowo poznane i nie umiłowane, przyjęte, a nie zachowane. Mów przeto. Panie, Twój sługa słucha Ciebie. Ty masz słowa życia wiecznego. Mów ku pocieszeniu mej duszy, dla odnowienia całego mego życia, na cześć i chwałę, na wieczne uwielbienie” (De imit. Christi, III, 2).

W słowach powyższej modlitwy autor Naśladowania zamyka głębokie przekonanie, że Bóg sam, bez pomocy jakichkolwiek pośredników, kieruje niekiedy do serca człowieka swe pouczenia. Ta modlitwa i to przeświadczenie stają się szczególnie żywe wówczas, kiedy w naszym życiu
spotykamy się z głębokim rozumieniem spraw Bożych u ludzi prostych, u ludzi niewykształconych.

Modlitwa

Za wstawiennictwem bł. Karoliny, która w różnych okolicznościach życia z wiarą powtarzała słowa: “Bóg nas nie opuści”, prośmy Wszechmogącego Boga, aby w Synu swoim, Jezusie Chrystusie, był dla nas ratunkiem, i szczerym sercem wołajmy: Nie opuszczaj nas, Jezu.

– Kiedy wiara nasza znużona powszedniością, lekceważeniem przez otoczenie, odsuwana przez wygodnictwo, zacznie słabnąć… Nie opuszczaj nas, Jezu,

– Kiedy “wiara nasza przestanie ożywiać wszystkie nasze czyny i stopniowo zaczniemy szukać innej dla nich zapłaty niż Ty sam…
Nie opuszczaj nas, Jezu.

– Kiedy kusiciel przystąpi do ostatecznej z nami rozprawy, nakłaniając podstępnie do odrzucenia Twoich wskazań… Nie opuszczaj nas, Jezu.

– Kiedy staniemy wobec utraty wiary w bliźnich, kiedy próbować będziemy ukazać im Twoją obecność i Twoją miłość… Nie opuszczaj nas, Jezu.

– Kiedy w wyznawaniu wiary świętej potrzeba nam będzie odwagi męczenników, wytrwałości wyznawców, żarliwości proroków… Nie opuszczaj nas, Jezu.

Jezu, usłysz nas. Jezu, wysłuchaj nas. Jezu, zmiłuj się nad nami.
Zdrowaś, Maryjo…

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień trzeci

Nadzieja zawieść nie może (Rz 5,5)
(Nadzieja)

Z życia Błogosławionej

Chrześcijańska cnota nadziei wyrasta z przeświadczenia o przemijalności tego świata i niezawodnym wypełnianiu się dzieła zbawienia.

Przeświadczenie to w życiu Karoliny objawiało się na różny sposób. Razu pewnego mówiła do koleżanki o swych planach na przyszłość: “Jak dorosnę, poproszę tatusia, aby wybudował mi maleńki domek z jednym oknem – tam będę mieszkała, pracowała i modliła się”. Wypowiedź nie pozbawiona pewnej naiwności dziewczęcej; inaczej zapewne o przemijalności świata wyraziłby się ktoś uczony. Ale sens byłby zawsze ten sam: “Przemija postać tego świata”. W zachowaniu i wypowiedziach Karoliny uderza ponadto głębokie przekonanie o oczywistości prawdy o niebie. Kiedy przeżywała coś bardzo trudnego lub przykrego, zwykła mówić, że tak właśnie trzeba ze względu na niebo: “Jakże chciałabym być z Matką Najświętszą w niebie” – mawiała. Jedno i drugie – zarówno myśl o przemijalności świata, jak i przekonanie o niezawodności Bożych obietnic mobilizowały Karolinę do gotowości na spotkanie z Panem. I tak się złożyło, że na sześć miesięcy przed swą męczeńską śmiercią Karolina przyjęła sakrament bierzmowania, kilka dni przedtem przystąpiła do sakramentu pokuty, zaś w przeddzień męczeństwa po raz ostatni przyjęła Ciało Pańskie – zadatek zbawienia. W ten oto sposób przygotowana stanęła wobec rzeczywistości spotkania z Chrystusem.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

l. Dobremu Bogu śpiewajmy: Alleluja

“Śpiewajmy Alleluja tutaj – pośród trosk, abyśmy mogli śpiewać tam – w pokoju. Dlaczego pośród trosk? Nie chciałbyś, abym się czuł zaniepokojony, gdy czytam: “Bojowaniem jest życie człowieka na ziemi”? Nie chciałbyś, abym był zatroskany, słysząc skierowane do mnie słowa: “Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie”? Nie chciałbyś, abym był zmartwiony, kiedy tutaj pokus jest tak wiele, iż
sama modlitwa każe nam powtarzać: “0dpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”? Codziennie zanosimy prośby, bo codziennie potrzebujemy przebaczenia. Chcesz, abym czuł się bezpieczny tutaj, gdzie codziennie proszę o odpuszczenie grzechów i codziennie błagam o pomoc w niebezpieczeństwach? A jednak, bracia, nawet w tym uciążliwym położeniu dobremu Bogu, który wybawia nas od złego, śpiewajmy Alleluja.

“Wierny jest Bóg – mówi św. Paweł – i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść”. A więc i tutaj śpiewajmy Alleluja. Człowiek jest winny, ale Bóg jest wierny. Apostoł nie mówi: “Bóg nie pozwoli was kusić”, ale “Bóg nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść; zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać”. Zostałeś poddany próbie: Bóg wskaże wyjście, abyś nie zginął, owszem, sprawi, abyś jak naczynie został ukształtowany przepowiadaniem, wypalony cierpieniem.

Kiedy zaś nasze ciało stanie się nieśmiertelne i niewidzialne, wówczas ustanie wszelka pokusa, “ponieważ ciało umarło”. Porzucimy zatem martwe ciało? Nie, posłuchaj dalej: “Jeśli mieszka w was Duch Tego, który Chrystusa wskrzesił z martwych, przywróci do życia również wasze śmiertelne ciała”. W ten sposób nasze ciało, dotąd ziemskie, stanie się wówczas niebieskim.

O jakże błogosławione tamto Alleluja! O Alleluja bezpieczeństwa i pokoju, gdzie nie będzie żadnego nieprzyjaciela, gdzie nie zabraknie żadnego przyjaciela. Tam i tutaj rozbrzmiewa Boża chwalba. Tu jednak pośród trosk, tam wśród bezpieczeństwa; tutaj ze strony tych, co mają umrzeć, tam od tych, którzy żyją na wieki; tutaj w nadziei, tam w wypełnieniu; tutaj w drodze, tam w ojczyźnie” (Św. Augustyn, Sermo, 256).

Pomimo najcięższych doświadczeń życia zawsze pozostaje miejsce na chrześcijańską nadzieję. Jest ona mocna wiernością Boga a nie człowieka, mocna dzięki woli Bożej, która pragnie każdego człowieka doprowadzić do zbawienia.

2. Nie sprzeciwiajmy się pierwszemu przyjściu Pana, abyśmy nie musieli obawiać się drugiego

“Pan nadchodzi, aby osądzić ziemię. Pierwszy raz już przyszedł, a przyjdzie jeszcze potem. Najpierw Jego głos rozbrzmiał w Ewangelii, przybył w osobach swych głosicieli i napełnił świat. Nie sprzeciwiajmy się pierwszemu Jego przyjściu, abyśmy nie lękali się drugiego.” Cóż więc powinien czynić chrześcijanin? Korzystać ze świata, a nie służyć światu. Co to znaczy? Znaczy to, aby posiadać dobra, jakby się ich nie posiadało. Tak bowiem mówi Apostoł: “Zresztą, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, żyli jakby nieżonaci; ci, którzy płaczą, jakby nie płakali; ci zaś, co się radują, jak gdyby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, jak gdyby nie używali; przemija bowiem postać tego świata. Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień”. Ten, kto wolny jest od wszelkich trosk, w spokoju oczekuje na przyjście Pana. Cóż to byłaby za miłość ku Chrystusowi lękać się, że przyjdzie!

Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie! Czy naprawdę miłujemy? Czy może bardziej miłujemy nasze grzechy? Miejmy w nienawiści grzechy, a miłujmy Tego, co przyjdzie, aby ukarać grzechy. Chcemy czy nie chcemy – przyjdzie na pewno. To, że nie przychodzi teraz, nie oznacza, że nie przyjdzie później. Przybędzie, a nie wiesz, kiedy. Jeśli znajdzie cię przygotowanym, nie zaszkodzi ci ta niewiedza (Św. Augustyn, In ps., 95).

Nasza nadzieja jest tak wielka – mówi św. Augustyn – jak wielkie jest pragnienie przyjścia Chrystusa. Jaka więc jest nadzieja nasza?

3. Żywot wieczny

“Jest rzeczą słuszną, że wśród prawd wiary znajdujących się w Symbolu, na końcu wymieniony jest cel wszystkich naszych pragnień, czyli życie wieczne: “Żywot wieczny. Amen”. W życiu wiecznym dokonuje się przede wszystkim zjednoczenie człowieka z Bogiem. Bo tylko Bóg jest nagrodą i kresem wszystkich naszych trudów: “Ja jestem twym obrońcą i twoją wielką zapłatą”. To zjednoczenie polega na doskonałym widzeniu: “Teraz widzimy jakoby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz”. Życie wieczne polega również na doskonałym uwielbieniu Boga, zgodnie ze słowami proroka: “Zapanuje tam radość i wesele, dziękczynienie i pieśń chwały”. Życie wieczne polega nadto na doskonałym zaspokojeniu pragnień. Każdy zbawiony otrzyma tam więcej, niż spodziewał się i pragnął. Żadne ze stworzeń nie może zaspokoić pragnienia człowieka. Jedynie Bóg może je nasycić i nieskończenie przewyższyć! Dlatego człowiek nie może spocząć, jak tylko w Bogu, według słów św. Augustyna: “Uczyniłeś mnie. Panie, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Ponieważ zaś święci w swojej ojczyźnie w sposób doskonały będą posiadać Boga, wynika stąd jasno, że spełnią się wszystkie ich pragnienia, a chwała przewyższy nawet to, czego się spodziewają. Dlatego Pan mówi: “Wejdź do radości twego Pana”. Życie wieczne polega również na radosnej wspólnocie świętych. Będzie to wspólnota dająca niezrównane szczęście, bo każdy będzie posiadał wszystkie te dobra, które są udziałem wszystkich innych świętych. Każdy zaś będzie radował się szczęściem drugiego jak swoim własnym, bo każdy będzie miłował drugiego jak siebie samego. W ten sposób radość każdego stanie się tak wielka, jak wielka będzie radość wszystkich” (Św. Tomasz z Akwinu, Collationes, 12).

Człowiek pragnie przeniknąć przyszłość. Horoskopy są w modzie. Tymczasem jedyne słowa, które pozwalają przyszłość przeniknąć, to słowa Chrystusa. Trzymając się stów Objawienia, jak niewidomy trzyma się pomocnej ręki, św. Tomasz z właściwą sobie zwięzłością stara się opisać przyszłość zbawionych, “nadzieję, która zawieść nie może”.

Modlitwa

Panie Boże, jedyna nadziejo wierzących, który w swej łaskawości obdarzyłeś swoich wiernych jasnym widzeniem wartości spraw ziemskich i spraw nieba, za przyczyną bł. Karoliny, prosimy Cię:

– Daj nam żywą świadomość marności i przemijalności tego świata, daj za wzorem Twoich świętych i błogosławionych rozpoznawać natychmiast to, co jest marnością, co nie jest godne tych, których ojczyzna jest w niebie. Za przyczyną bł. Karoliny, prosimy Cię, Boże,

– Wlej w nasze serca gorące pragnienie nieba; niech ono stale żyje w naszej duszy, niech będzie źródłem radości codziennej, niech zagłuszy wszystko, co rodzi smutek na tej ziemi. Za przyczyną bł. Karoliny, prosimy Cię, Boże,

– Spraw, abyśmy z cierpliwością i spokojem znosili trudy życia doczesnego; we wszystkich niepowodzeniach i smutkach niech towarzyszy nam nadzieja życia wiecznego. Za przyczyną bł. Karoliny, prosimy Cię, Boże,

– Udzie! żaru naszym modlitwom; niech wprowadzają nas stopniowo już teraz w zażyłość z Tobą; niech wprowadzają nas w atmosferę Bożej radości i wesela. Za przyczyną bł. Karoliny, prosimy Cię, Boże,

-Rozjaśnij nasz umysł, abyśmy widzieli jasno, że nic na ziemi nie jest godne zastąpić szczęścia w niebie, że wszystko trzeba oddać ochotnie
dla tamtego wspaniałego celu.

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień czwarty

Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą (Mk 12,33)
(Miłość Boga)

Z życia Błogosławionej

W życiu Karoliny nie znajdujemy wydarzeń niezwykłych. Wszystko tam było zwyczajne i proste. Ale zarazem wszystko przepojone miłością Boga.

Miłość Boga zaś jest czymś tak wspaniałym i wzniosłym, iż wcale nie potrzebuje dodatkowo jakichś wielkich czynów dla podkreślenia i pomnożenia swojej wartości. Przeciwnie. To ona właśnie daje wartość i wielkość wszystkim drobnym i nieznacznym czynom. Ona stanowi centralny punkt religii, którą głosił Jezus. Wszystkie inne zalecenia mają charakter pomocniczy; całe dziesięć przykazań stanowi wyjaśnienie tego jednego przykazania: “Miłować Go całym sercem…”

Stałym odniesieniem wszystkich czynów Karoliny – jak wynika ze świadectw – było zawsze: aby nas Jezus kochał, abyśmy Jezusa kochali.

“Pracujmy, nie mitrężmy, aby nas Jezus kochał” – mówiła np. do koleżanek, grabiących razem z nią siano na łące. Świadomość, że miłość Boga, obecna w tak prostej i zwyczajnej czynności jak grabienie siana, może przekształcić ją w dzieło wielkie i wzniosłe, jest czymś naprawdę urzekającym. Jakże bardzo, jakże często potrzebna jest i nam taka świadomość.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Będziesz miłował Pana Boga swego…

“Cóż cenniejszego nad miłość? Jaka jej wartość? Zobaczmy. Ceną żywności, zapłatą za ziemię jest twój pieniądz; zapłatą za perłę jest twoje złoto. Ceną zaś miłości jesteś ty sam… Jeśli ktoś chce sprzedać swą posiadłość, powiada: daj mi twe pieniądze, twój kruszec. Posłuchaj, co takiego mówi do ciebie miłość przez usta Mądrości: “Synu mój, daj mi twe serce… Miłuj Boga z całego serca twego, z całej duszy, ze wszystkiej mocy twojej”. Cóż może być jeszcze poza twym sercem, poza duszą, poza mocą twoją? Już nic. Bo rzeczywiście Ten, który cię stworzył, pragnie ciebie całego.

Powiesz: jeśli już nic nie zostaje, abym mógł miłować siebie, to dlaczego drugie przykazanie nakazuje miłować bliźniego jak siebie samego? Chcesz wiedzieć, jak możesz miłować siebie? Otóż, miłując Boga całym sobą, miłujesz także siebie. Sądzisz, że to Bóg czerpie korzyści z twojej miłości? Bynajmniej. Ty sam czerpiesz… Zapytasz: Jakże to, czyż dotąd nie miłowałem siebie? Oczywiście, że nie miłowałeś siebie, o ile nie miłowałeś Boga, który cię stworzył. Co więcej, raczej nienawidziłeś siebie, kiedy sądziłeś, że miłujesz siebie. Mówi bowiem Pismo:

“Kto miłuje nieprawość, nienawidzi samego siebie”(Św. Augustyn, Sermo, 34,4).

Miłość Boga nie sprzeciwia się, ale domaga się miłości bliźniego; nie sprzeciwia się także miłości samego siebie. Zauważmy, iż istnieje swoistego rodzaju “trójca miłości”. Jej podstawą, fundamentem i racją istnienia jest jedna wszechogarniająca miłość Boga.

2. W naturze człowieka mieści się zdolność i potrzeba miłowania Boga

“Miłości Boga nie nabywa się dzięki pouczeniom zewnętrznym. Podobnie jak korzystania ze świata, pragnienia życia, miłości do rodziców czy wychowawców nie nauczyliśmy się od innych, tak samo, owszem, daleko bardziej, miłości Boga nie otrzymujemy przez nauczanie z zewnątrz. W samej naturze człowieka spoczywa pewna siła umysłu, jakby ziarno zawierające w sobie zdolność oraz konieczność miłowania.

Poznanie Bożych przykazań rozbudza owo ziarno, troskliwie je pielęgnuje , roztropnie żywi i przy Bożej pomocy doprowadza do pełnego rozwoju. Zanim wszakże otrzymaliśmy od Boga przykazania, wcześniej jeszcze otrzymaliśmy odeń zdolność i moc do ich wypełniania. Dlatego nie możemy narzekać, jak gdyby wymagano od nas czegoś niezwykłego, ani wynosić się, jak gdybyśmy ofiarowali więcej niż otrzymaliśmy.

Odnosi się to również do cnoty miłości Boga. Zanim otrzymaliśmy przykazanie miłowania Boga, już wcześniej, od urodzenia, została nam dana moc i umiejętność miłowania. Nie osiąga się jej przez przekonanie od zewnątrz, ale każdy musi się jej nauczyć w sobie i przez siebie samego. Z natury bowiem pragniemy tego, co piękne i dobre nawet jeśli nie dla wszystkich to samo wydaje się dobre i piękne.

A cóż bardziej – pytam – godne jest podziwu od Bożego piękna? Cóż bardziej radosnego i ujmującego niż rozważanie majestatu Boga? Niewypowiedziany, niewysłowiony jest blask Bożego piękna!” (Św. Bazyli W., Reguły dłuższe, 2,1).

Powyższe stwierdzenia zaczerpnięte są ze starożytnych reguł życia monastycznego, opracowanych przez św. Bazylego Wielkiego (IV w.). Kiedy wezwani jesteśmy do miłowania Boga – głosi wielki zakonodawca Wschodu, Bazyli – tym samym nie zostaliśmy wezwani do czegoś przekraczającego nasze możliwości, ale po prostu do urzeczywistnienia swego człowieczeństwa.

3. Stawszy się sługami Boga…

“Przez oddanie się Bogu na służbę rozumiem akt, poprzez który człowiek oddaje Bogu całą swą wolę, wszystko, co do niego należy, po to, aby chcieć wyłącznie tego, czego Bóg pragnie. Wtedy to nasza wolność zostaje przekazana pod straż i opiekę wolności samego Boga. Jesteśmy wolni – Bóg jest wolny. Trzeba tylko włączyć naszą wolę w Jego wolę.

Jak długo pozwalamy się porywać różnym wydarzeniom, zamiast zaufać całkowicie Bogu, jak długo nasza wola ma inne pragnienia niż zjednoczenie z Bogiem, jak długo zajmuje stanowisko pomiędzy “tak” i “nie” – tak długo jesteśmy nie dojrzali i nie umiemy postępować krokami olbrzyma na drodze miłości. Jest tak dlatego, że ogień nie pochłonął zupełnie drewna i złoto nie dość stało się czyste, dlatego że szukamy nadal siebie samych i Bóg nie unicestwił jeszcze reszty naszej względem Niego wrogości. Kiedy jednak ogień spali, unicestwi i pochłonie wszelką niegodną miłość, wszelką niegodną obawę utraty albo niezdobycia czegoś, wtedy miłość staje się doskonała” (Ruysbroeck, wyd. Paris 1902, 157n.).

Tego samego chcieć i tego samego nie chcieć – brzmi jedna z definicji miłości. Wypowiedź przedstawiciela mistyki flamandzkiej Ruysbroecka (+1381) przypomina, że oddanie się w niewolę Bogu jest udziałem w wolności Bożej, dlatego niewola ta jest najpełniejszą wolnością, dostępną stworzeniu.

4. Mocna jak śmierć jest miłość

“Mocna jest śmierć, albowiem potrafi pozbawić nas daru życia. Mocna jest miłość, bo potrafi przywrócić nam lepsze życie. Mocna jest śmierć, albowiem potrafi odrzeć nas z ciała. Mocna jest miłość, bo potrafi odebrać łup śmierci i nam go oddać. Mocna jest śmierć; nikt z ludzi nie zdoła się jej oprzeć! Mocna jest miłość – umie pokonać śmierć, złamać jej oścień, uśmierzyć jej zapędy, unicestwić odniesione zwycięstwo.

“Mocna jak śmierć jest miłość”, bo śmiercią dla śmierci jest Chrystusowa miłość. Dlatego mówi Chrystus: “Śmierci, Ja jestem twoją śmiercią”. Także i nasza miłość względem Chrystusa jest mocna jak śmierć, jest jakby śmiercią niweczącą dawne życie, usuwającą wady, oddalającą czyny śmierci. Ta zaś nasza miłość ku Chrystusowi jest jakby odwzajemnieniem. Chociaż daleko jej do miłości Chrystusa względem nas, to jednak stanowi jej obraz i podobieństwo. On bowiem “pierwszy nas umiłował”. Przez przykład miłości, jaki nam zostawił, stał się wzorem, dzięki któremu upodobniamy się na Jego obraz, porzucając obraz człowieka ziemskiego, a przyjmując obraz niebieskiego. Jak On nas umiłował, tak i my powinniśmy Go miłować. W tym właśnie “zostawił nam przykład, abyśmy postępowali Jego śladami” (Baldwin z Canterbury, Traktat, 10).

Kto potrafi miłować naprawdę – pisze Baldwin (XII w.), opat klasztoru cysterskiego w Ford – ten zapoczątkował w sobie życie wieczne. Taką miłość osiąga się za wielką cenę własnego życia. Chrystus sam uczy nas takiej miłości.

Modlitwa

“Późno Cię ukochałem. Piękności dawna i zawsze nowa!
Późno Cię ukochałem!”
I oto dla mnie stało się już późno,
Mój dzień się nachylił i któż wie,
Czy nie ma się ku zachodowi. Panie!
Czy wolno mi powiedzieć,
Że choć późno, jednak ukochałem Ciebie?
Tak często zapominam o Tobie,
O tym, że jesteś blisko, w moich braciach, we mnie,
Tak marnie Ci służę, tak mało myślę o Tobie.
Panie, już późno, kiedyż umiłuję Ciebie?
Mnie się śpieszy, nie mam czasu, już późno!
Daj umiłować Ciebie
Całym sercem, całą duszą, całym umysłem.
Jest późno. Panie!
I tylko Ty możesz sprawić,
Że nie będzie w ogóle za późno!
Zdrowaś, Maryjo…

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień piąty

Chrystus zostawił wzór, abyście szli Jego śladami (1 P 1,11)
(Miłość bliźniego)

Z życia Błogosławionej

Czyny miłości bliźniego, tak liczne w życiu Karoliny, nie należały wcale do wyjątkowych i zadziwiających. Przeciwnie -były codzienne, powszednie, zwyczajne. Rodzeństwo wspomina na przykład, że nigdy nie wyrządziła im przykrości. Chętnie wyręczała w pracy, szyła odzienie, a kiedy któreś z nich zachorowało, opiekowała się z, wielką troskliwością. Koleżanki wspominają, że lubiły z nią przestawać; była szczera, serdeczna i pogodna. W jej towarzystwie – powiadają – nie można było czynić czegoś złego. Jedna z jej koleżanek, która wcześnie straciła matkę, mówiła, że Karolina była dla niej jak matka: pomagała w pracy, dzieliła się chlebem, którego sama nie miała za wiele, udzielała życzliwych napomnień. Bardzo cierpiała na widok ludzkiej nędzy.

Wędrownym ubogim starała się dać zawsze jak najwięcej, narażając się na – jedyne chyba wówczas – wymówki ze strony rodziców.

Miłość bliźniego nie ograniczała się do spostrzegania materialnych potrzeb bliźniego, ale również duchowych. Ta pomoc duchowa wyrażała się w licznych formach apostolatu. Karolina była zelatorką Żywego Różańca, należała do Bractwa Wstrzemięźliwości, włączyła się nade wszystko w apostolską działalność swego wuja Franciszka Borzęckiego. Była “prawą ręką” owego “diakona” wioskowego, który polubił ją za energię, zapał i szczerą pobożność. Wszystkie te przymioty swego charakteru zużytkowała, pomagając w prowadzeniu wioskowej biblioteki prywatnej -w domu wuja, gdzie zbierali się sąsiedzi na wspólne śpiewy, czytanie książek a także na modlitwę.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych… (Mt 25,40)

“Kiedy miłujesz członki Chrystusa, miłujesz Chrystusa, Syna Bożego. Kiedy miłujesz Syna Bożego, miłujesz także Ojca. Miłość nie dopuszcza podziałów. Wybierz, co chcesz miłować, a wszystko inne samo z siebie wyniknie. Jeśli powiesz: miłuję tylko Boga, wyłącznie Boga Ojca – skłamiesz, ponieważ jeśli miłujesz Ojca, nie miłujesz Jego tylko samego, a1e wraz z Nim miłujesz także Syna. Niech będzie – mówisz – miłuję Ojca i Syna, ale tylko ich samych… Kłamiesz, ponieważ jeśli miłujesz głowę, miłujesz także ciało. Jeśli nie miłujesz ciała, nie miłujesz także głowy… Bracia moi, wiecie już, kto jest tym ciałem – to właśnie Kościół… Nikt nie jest zwolniony z tej miłości, ze względu na tamte. Ta miłość jest niepodzielna, jest całodziana. Podobnie jak zbudowana jest na jedności i ugruntowana, tak też jednoczy wszystkich, którzy mają w niej udział, a nawet, aby tak powiedzieć, stapia wszystkich razem w jednym ogniu. Bardzo wiele złota po stopieniu staje się jednym kawałkiem. Podobnie też nie da się zjednoczyć różnorodności, jeśli nie zapłonie płomień miłości” (Św. Augustyn, In. Ep. l Joan., 3,10).

Będziesz miłował Boga, będziesz miłował bliźniego, będziesz miłował samego siebie. Te trzy przykazania tworzą jedno. Jeśli miłujesz Boga bez miłości bliźniego – taka miłość jest fikcją i udawaniem. Jeśli miłujesz bliźniego bez miłości Boga – twa miłość jest zaledwie instynktem stadnym, obawia, by nie pozostać samotnym, wspólną nienawiścią do innego stada, jeśli miłujesz siebie, bez miłości Boga – twa miłość jest przeciwieństwem miłości, jest przedsionkiem piekła.

2. Niech bada człowiek… (por. l Kor 11,28)

“Jeśli kto pragnie dowiedzieć się, czy mieszka w nim Bóg, o którym napisano, że jest przedziwny w swoich świętych, niech z całą szczerością bada wnętrze swego serca. Niech zauważy, z jaką pilnością i pokorą przeciwstawia się pysze, z jakim. umiłowaniem dobra sprzeciwia się zazdrości, z jaką przezornością nie pozwala się owładnąć językami pochlebców, w jaki sposób cieszy się z pomyślności drugiego. Niech sprawdzi, czy przypadkiem nie stara się oddać złem za złe; niech zauważy, czy pozostawia raczej urazy nie pomszczone, niż gdyby miał zagubić w sobie obraz Stwórcy, który wzywając wszystkich ludzi do poznania Siebie, poprzez dobrodziejstwa udzielane wszystkim, “sprawia, że deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych, a słońce świeci nad dobrymi i złymi”.

Aby zaś nie trudzić się zbytnio szczegółowym badaniem, szukaj w głębi duszy rodzicielki wszelkich cnót, to jest miłości. Jeśli znajdziesz ją skierowaną do Boga i bliźniego tak dalece, aby pragnąć dla swych nieprzyjaciół tego samego, czego pragniesz dla siebie, nie miej wątpliwości, że Bóg jest twoim Panem i Władcą. Owszem, takiego człowieka Bóg zapragnie otoczyć tym większą wspaniałością, o ile bardziej chlubi się nie w sobie, ale w Panu. Ci bowiem, którym powiedziano “królestwo Boże jest w was”, niczego nie czynią bez natchnienia Bożego i zawsze są mu podporządkowani.

Wiedząc przeto, że Bóg jest miłością i że sprawia wszystko we wszystkich, starajcie się o miłość tak, aby wszystkie serca wierzących łączyło jedno i to samo uczucie najczystszej miłości. Nie zajmujmy się sprawami przemijającymi i próżnymi, ale w nieustannym pragnieniu dążmy ku tym, które trwać będą zawsze” (Św. Leon Wielki, Sermo 8,3-4).

Kresem wędrówki człowieka jest Bóg. Człowiek jednak nie jest samotnym podróżnikiem. Na drodze, która prowadzi go do Boga, nie jest sam. Jest w społeczności. Stąd miłość do Boga daje się przełożyć na miłość bliźniego. Nawet mnich w swojej celi albo eremita na pustkowiu przez swoją modlitwę i pokutę jest także dla drugich. Miłość bliźniego jest koniecznym wynikiem i konsekwencją miłości Boga.

Modlitwa

Panie Jezu Chryste, dla zgromadzenia w Twym Ciele wszystkich ludzi i narodów, dla uczynienia z nas dzieci jednego Ojca, dla zjednoczenia wszystkich wiernych tak, jak Ty zjednoczony jesteś z Ojcem Twoim…

– Daj nam serce miłujące tych, których Ty miłujesz, to jest serce miłujące wszystkich.

– Naucz nas żyć, jak przystało członkom Twego Ciała, dzieciom Twego Kościoła; naucz nas lękać się i unikać tego, co nas rozdziela i burzy jedność wśród braci.

– Spraw, abyśmy zrozumieli, iż jako chrześcijanie nie możemy myśleć i postępować jak ci, którzy nie wierzą w Ciebie.

– Daruj nam, że zbyt mało wczuwamy się w życie Twego Kościoła, że nie dostrzegamy ran, które go rozdzierają, że tak łatwo ograniczamy nasze zainteresowania do osób najbliższych, do granic podwórka, wioski, naszego kraju.

– Naucz nas szukać i uczyć się od innych tego, czego sami nie znamy, naucz nas miłować wszystkich i przebaczać wszystkim. Panie, który jesteś na wszystkich drogach tego świata, który towarzyszysz drodze każdego człowieka, pomóż nam rozpoznawać Ciebie na wszystkich jej skrzyżowaniach.

Zdrowaś, Maryjo… Błogosławiona Karolino – módl się za nami.

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień szósty

Do Ciebie, Panie, wznoszę moje oczy (Ps 123)
(Modlitwa)

Z życia Błogosławionej

Modlitwa w życiu Karoliny była czymś więcej aniżeli wypełnieniem obowiązku chrześcijanina. Bywało, że po odmówieniu modlitwy wieczornej, kiedy wszyscy położyli się już spać, Karolina klęczała jeszcze długo w swoim kąciku: “Idźże już spać! Nie klęcz tyle, bo zimno” – wołał przebudzony ojciec. “Jeszcze się wyśpię, tatusiu” – odpowiadała Karolina. Modlitwę w ciągu dnia ułatwiał jej różaniec, zawieszony zwyczajem pobożnych osób tamtego czasu na szyi. Świadkowie twierdzili, że odmawiała codziennie cały różaniec.

Szczególnie ceniła sobie modlitwę zanoszoną w kościele parafialnym. W drodze do kościoła wstępowała do koleżanki, a jeśli ta nie była gotowa albo zbierała się zbyt wolno, odchodziła tłumacząc: “Wolę odmówić jedno “Zdrowaś” więcej w kościele”. Mieszkańcy przysiółka czynili niekiedy wymówki dzieciom, ociągającym się w pójściu na nabożeństwo, wskazując na Karolinę: “Karolina nawet w najgorszy czas potrafi pójść do kościoła” – mawiali (ok. 7 km do Radiowa, po wybudowaniu kościoła w Zabawie ok. 3 km).

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Proście, a będzie wam dane (Mt 7,7)

I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje, a kołaczącemu otworzą. Jeśli któregoś z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też, gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (por. Mt 7,7n).

A tymczasem doświadczenie dostarcza wręcz odwrotnych przykładów. Jakże często człowiek prosi i nie otrzymuje. Istota nauki. Chrystusa, a zarazem odpowiedz na powyższe nierzadkie doświadczenie, mieści się w słowach: “Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą”.

Każdy człowiek, który modli się do Boga szczerym sercem, otrzymuje dar daleko większy od tego, o jaki prosi – otrzymuje bowiem dar Ducha Świętego, utożsamia swą wolę z wolą Bożą. Pragnie tylko tego, czego Bóg pragnie, i wie także, że otrzymawszy daleko więcej niż prosił, otrzyma też owo konkretne mniej, o ile będzie to zgodne z. wolą Bożą, czyli z jego własnym dobrem.

2. Proście, a otrzymacie

“Prośba skierowana do ludzi posiada nade wszystko dwa cele. Po pierwsze, poznanie swego pragnienia oraz niewystarczalności ze strony tego, kto prosi, po wtóre zaś nakłonienie i pozyskanie serca tego, kogo się prosi. Otóż dwie te sprawy nie wchodzą w rachubę, gdy prośba skierowana jest do Boga. Kiedy modlimy się, nie chcemy powiadamiać Boga o naszych potrzebach i naszych pragnieniach. On zna je wszystkie. Mówi przecież,

Psalmista: “Panie, Ty znasz wszystkie moje pragnienia”, zaś w Ewangelii św. Mateusza czytamy: “Ojciec wasz wie, czego potrzebujecie” Nie idzie też o to, aby nakłonić wolę Stwórcy w taki sposób, żeby chciał tego, czego przedtem nie chciał, ponieważ napisane jest w Księdze Liczb: “Bóg nie jest człowiekiem, który wprowadza w błąd, ani synem człowieczym, aby zmieniał zdanie”, a Księga Królów dodaje: “Nie podlega zmianom”. Jeśli modlitwa jest niezbędna dla otrzymania dobrodziejstw Bożych, to jest tak dlatego, że w sposób zbawienny wpływa na modlącego się.

Człowiek bowiem powinien uświadomić sobie swoją miłość i nakłonić duszę, aby gorąco i w duchu dziecięctwa pragnąć tego, co dzięki modlitwie spodziewa się otrzymać.

Istnieje jeszcze inna różnica pomiędzy prośbą skierowaną do ludzi a tą skierowaną do Boga. Otóż zanim zwrócimy się do kogoś z prośbą, potrzebna jest nam niejaka zażyłość względem tego, do kogo się zwracamy. Kto jednak prosi Boga, natychmiast wchodzi z Nim w zażyłość, albowiem podnosząc swą duszę ku Bogu, uwielbia Go w duchu i prawdzie.

I w tej serdecznej przyjaźni, wywołanej przez modlitwę, otwiera się droga coraz bardziej ufnej modlitwy. Toteż czytamy w psalmach: “Wołałem – to jest modliłem się z wiarą – i wysłuchałeś mnie”. Trzeba powiedzieć, że człowiek, przyjęty do przyjaźni Bożej dzięki modlitwie, modli się potem z jeszcze większą ufnością.

Dlatego wytrwałość w modlitwie do Boga nigdy nie jest niestosowna. Przeciwnie -podoba się Bogu. Dlatego “należy się modlić i nigdy nie ustawać”, jak to czytamy w Ewangelii świętego Łukasza. Zresztą sam Pan wzywa nas do modlitwy:

“Proście, a będzie wam dane” (Św. Tomasz z Akwinu, Compendium theol,, II, 2 ).

W sposób charakterystyczny dla siebie i średniowiecznej scholastyki św. Tomasz wyjaśnia, że modlitwa nie jest potrzebna Bogu. Jest potrzebna nade wszystko człowiekowi.

3. Módlcie się i miłujcie

“Błogosławioną powinnością i zadaniem człowieka jest modlitwa i miłość. Módlcie się i miłujcie – oto czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które oświeca go nad podziw. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć. Nie zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim rozmawiali. Dzieci moje, wasze serca są ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni zdolnymi do miłowania Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak przyjemnie, że nawet nie zauważa się jego trwania. Posłuchajcie: kiedy byłem proboszczem w Bresse, zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni proboszczowie zachorowali. Pokonywałem wówczas pieszo duże odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale mi się nie dłużyło.

Są tacy, którzy jak ryby w falach całkowicie zatapiają się na modlitwie. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O, jakże miłuję te szlachetne dusze! My natomiast, ileż to razy przychodzimy do kościoła, nie wiedząc, jak się zachować ani o co prosić! Kiedy idziemy do kogoś z ludzi, wiemy dobrze, po co idziemy. Owszem, są tacy, którzy zdają się mówić do Pana: “Powiem te kilka słów, żeby mieć już spokój”. Myślę często, iż kiedy przychodzimy, aby pokłonić się Panu, otrzymamy wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą wiarą i czystym sercem” (Św. Jan Vianney, Katechizm).

Modlitwa w życiu chrześcijanina jest sprawą zarazem prostą i tajemniczą. Jest tak zapewne dlatego, iż w niej spotykamy Boga, który jest oczywistością i tajemnicą zarazem. Dla Karoliny była czymś radosnym, prostym i powszednim. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż proste słowa Proboszcza z Ars, wypowiedziane w tamtych mniej więcej czasach, znajdowały pełny oddźwięk i zrozumienie w sercu dziewczyny znad Wisły.

Modlitwa

Panie, daj naszym czasom ludzi, którzy się modlą
gorąco i wytrwale,
nie tylko dobrych i szlachetnych,
nie tylko mądrych i rozważnych,
daj naszym czasom. Panie, ludzi, którzy się modlą.

Daj ludzi zjednoczonych z Tobą przez modlitwę,
przemienianych i przemieniających,
na których nie można spojrzeć,
aby nie widzieć Ciebie,
których nie można słuchać,
aby nie słyszeć Ciebie,
daj nam, o Panie,
ludzi zjednoczonych z Tobą przez modlitwę.

Panie, który wszystko wiesz,
Ty wiesz, że takich ludzi bardzo nam potrzeba,
Panie, daj nam takich ludzi.
Czy nie zechciałbyś uczynić mnie jednym z nich?

Zdrowaś, Maryjo…

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień siódmy

Chlubimy się także w uciskach (Rz 5,3)
(Wyrzeczenie i ofiara)

Z życia Błogosławionej

W warunkach, w jakich żyła Karolina, nietrudno było o ducha wyrzeczenia, jako że codzienność dostarczała wiele możliwości w tym względzie. Nie uskarżała się jednak nigdy – ani na uciążliwość pracy, ani na liche odzienie, ani skąpy i skromny posiłek. Wyrzeczenie i ofiarę pojmowała zwyczajnie i po prostu jako wyraz łączności z Chrystusem cierpiącym. Ze wspomnień rodzeństwa dowiadujemy się, że w niedziele Wielkiego Postu wyruszała o godz. 8.00 na Mszę św. (kiedy jeszcze nie było kościoła w Zabawie). Po sumie pozostawała na Drogę Krzyżową, a potem jeszcze na Gorzkie Żale. Powracała do domu pod wieczór. Za cały posiłek służyła jej wtedy kromka chleba. Łatwo wyobrazić sobie inne niedogodności, np. dokuczliwy chłód przedwiośnia. W ten sposób małymi stopniami postępowała ku coraz lepszemu rozumieniu wyrzeczenia chrześcijańskiego.

Wspomnijmy jeszcze, iż pewnego razu na uwagę koleżanek, że powinna postarać się o piękniejszą sukienkę, a wtedy wyglądałaby ładniej, odpowiedziała: “Nie chcę się stroić, bo wówczas poniosłaby mnie pycha i nie mogłabym się modlić”. Prosta odpowiedź, a przecież, tak trafnie odsłaniająca sens chrześcijańskiego umartwienia.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Trud chrześcijańskiego życia

“Dusza, która miłuje Boga, jedynie w Nim znajduje swą radość. Najpierw wszakże rozluźnij więzy ze światem, potem postaraj się związać swe serce z Bogiem. Chleb daje się dziecku, odzwyczaiwszy je uprzednio od przyjmowania wyłącznie mleka. Podobnie też człowiek, który pragnie stać się doskonałym w Bogu, powinien nade wszystko rozluźnić swe więzy ze światem.

Prace ciała znamionują i wyprzedzają pracę duszy, podobnie jak w Księdze Rodzaju stworzenie ciała poprzedziło stworzenie duszy.

Ten, kto nie zna trudu fizycznego, nie zna również trudu duchowego; w rzeczy samej bowiem to drugie wywodzi się z pierwszego, podobnie jak źdźbło z twardego ziarna. Kto więc nie trudzi się, nie pracuje nad sobą, jest pozbawiony darów Ducha Świętego.

Utrapienia czasu obecnego, doznawanego dla miłości prawdy, nie można porównywać do szczęścia człowieka, który pracuje nad zdobywaniem cnoty. Podobnie jak po trudzie zasiewu następuje radość ze zbiorów, tak też utrapieniom znoszonym z miłości do Boga towarzyszy radość.

Chleb, owoc pracy, jest słodki dla robotnika, podobnie też udręki poniesione dla sprawiedliwości są słodkie dla serca, które dostąpiło poznania Chrystusa.

Miłuj ubóstwo, miej w nienawiści przepych; miłuj czystość; strzeż postępowania prawego, a dusza twa radować się będzie na modlitwie i wesele towarzyszyć będzie twojemu dniowi.

Wypełniaj drobne nakazy, nie wzbraniaj się przed wysiłkiem, bądź wolny w swym postępowaniu, ale nie czyń wolności pretekstem dla swych upodobań.

Miłuj trzeźwość, prostotę, staraj się ożywiać duszę twoją pamięcią o Bogu. Niech usta twoje trwają na modlitwie i w każdej chwili pamiętaj o swej duszy” (Izaak z Niniwy, Mowa IV).

Bóg jest wielki, a królestwo Boże tak wspaniałe, że człowiek musi być gotów poświęcić wszystko, aby je osiągnąć. Stąd właśnie wynika potrzeba wyrzeczenia. To zobowiązanie, ten wymóg, staje wobec każdego chrześcijanina, nie zaś tylko – jak może skłonni bylibyśmy przypuszczać – wobec duchownych 1ub osób składających śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Powyższe pouczenia monastyczne Izaaka z Niniwy (VII wiek) są jakby regułą życia Świętej Rodziny w Nazarecie i wszędzie tam, gdzie panuje duch Nazaretu.

2. Oddal od nas wszelkie przeszkody w Twojej służbie

“Dusza powinna skłaniać się:
nie do tego, co łatwiejsze,
ale do tego, co trudniejsze,
nie do tego, co przyjemne,
ale do tego, co uciążliwe,
nie do tego, co przynosi radość,
ale do tego, co jest powodem smutku,
nie do tego, co daje wypoczynek,
ale do tego, co zwiastuje pracę,
nie do tego, co większe,
ale do tego, co mniejsze,
nie do tego, co wzniosłe i cenione,
ale do tego, co zwyczajne i powszednie,
nie do tego, aby chcieć czegoś,
ale do tego, aby niczego nie chcieć,
nie do tego, aby szukać przyjemnej strony we wszelkich wydarzeniach i sprawach, ale przykrej, aby pragnąć dojść w miłości Chrystusa do całkowitego wyniszczenia, do pełnego wyzucia się, do zupełnego ubóstwa w sprawach tego świata. Wszystko to należy wypełniać całym sercem i nakłaniać ku temu swą wolę.

Ten, kto podda się temu z miłością, pilnością i szczerością, rychło znajdzie szczęście i radość” (Św. Jan od Krzyża, Droga na Górę Karmel, 1,13).

Podawane przez św. Jana zasady życia wewnętrznego, na pierwszy rzut oka trudne, niewykonalne, są jednak dostępne dla każdego chrześcijanina.

Jest to droga, którą z radością wydeptywały długie szeregi nieznanych nikomu świętych. Jest to droga Karoliny i tych wszystkich, którzy pragnęliby ją naśladować.

3. Wyrzeczenie codziennym pokarmem

“Bez wielu wstępów pragnę powiedzieć po prostu i z całą jasnością to, co moja dusza pragnie ci przekazać. Jak długo, Droga Córko, starać się będziesz odnosić nad światem i światowymi poruszeniami zwycięstwa różne od tych, które odniósł nasz Pan i do których na tyle sposobów nas wzywają?

Jakże zachowywał się Ten, który był prawowitym Panem świata, to jednak nie uskarżał się, że nie ma gdzie głowy skłonić! Doznał wielu przykrości i poddał się niesprawiedliwemu wyrokowi. Nikogo jednak nie pozywał na sąd. Nie chciał także przyzywać sądu sprawiedliwości Bożej na tych, którzy Go wydali i ukrzyżowali. Owszem, prosił dla nich o miłosierdzie. W ten sposób pragnął przypomnieć swe słowa:

“Temu, kto chce zabrać ci suknię, daj także i płaszcz”.

Nie chcę brać rzeczy w sposób nieroztropnie skrajny i nie ganię tych, którzy się spierają, byleby tylko czynili to w prawdzie, z rozwagą i sprawiedliwością. Tym niemniej twierdzę i powtarzam głośno, piszę, a gdyby trzeba, napisałbym własną krwią, że kto chce być doskonałym i prawdziwym uczniem Chrystusa Jezusa Ukrzyżowanego, powinien w czyn wprowadzić te właśnie pouczenia naszego Zbawiciela.

Ale mógłby ktoś w swej mądrości ludzkiej zapytać; Do czegóż to pragnie się nas doprowadzić? Do tego, abyśmy byli deptani, wyśmiewani, aby szydzono z nas jak z niedołęgów, żeby ludzie grabili nas i odzierali bez najmniejszego słowa protestu z naszej strony?

Otóż właśnie. Tego chcę. I nie ja, ale Chrystus sam. Oto Apostoł Krzyża Chrystusowego woła: “Aż dotąd cierpimy głód, pragniemy, nadzy jesteśmy, policzkują nas” i jeszcze “staliśmy się jak śmiecie tego świata”. Tej nauki nie pojmują mieszkańcy Babilonii, ale mieszkańcy Kalwarii zachowują ją i przestrzegają” (Św. Franciszek Salezy, List 1787, wyd. Lyon-Paris 1918, XX, 69-70).

Słowa te pisał św. Franciszek Salezy do niewiasty, która wstąpiwszy do klasztoru była powodem częstych konfliktów. Słowa te są wezwaniem do odnoszenia zwycięstw nie innych niż te, które odnosił Zbawiciel, wezwaniem do cierpliwego znoszenia przykrości i krzyża.


Modlitwa

Chrystus Jezus, zstępując na świat, stał się wzorem wyrzeczenia i ofiary. Uwielbiajmy Go i zanośmy do Niego pokorne błagania: Panie, który przez wyrzeczenie i ofiarę prowadzisz uczniów do coraz doskonalszego zjednoczenia z sobą…

– Przez wstawiennictwo bł. Karoliny daj nam zrozumieć sens wyrzeczenia. Panie, który odrywając wiernych od więzów ziemi dajesz im zdolność zachwycania się wspaniałością nieba…

– Przez wstawiennictwo bł. Karoliny daj nam zrozumieć sens wyrzeczenia. Panie, który wsławiasz swój Kościół, dając mu ludzi heroicznie postępujących za Tobą drogą wyrzeczenia…

– Przez wstawiennictwo bł. Karoliny daj nam zrozumieć sens wyrzeczenia. Panie, który prowadzisz do zbawienia niezliczone rzesze ludzi, dzięki wyrzeczeniom i modlitwie Twoich sług…

– Przez wstawiennictwo bł. Karoliny daj nam zrozumieć sens wyrzeczenia. Panie i Boże nasz, za wstawiennictwem bł. Karoliny, która wszelkie niedogodności i surowość życia przyjmowała ochotnie “dla Boga”, pomóż zamieniać drobne niedogodności i wielkie doświadczenia życiowe na coraz pełniejsze świadectwo miłości ku Tobie.

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień ósmy

Kto może pojąć, niech pojmuje (Mt 19,12)
(Czystość i dziewictwo)

Z życia Błogosławionej

Małżeństwo i dziewictwo rozumiane są w Kościele jako dwie odmienne drogi życiowe, obydwie piękne i błogosławione. Pierwsza – jest znakiem wierności Boga względem swego ludu, druga – znakiem bliskości królestwa Bożego i sposobem pełniejszego naśladowania Chrystusa.

Na przykładzie życia Karoliny można mówić o mariologicznym znaczeniu dziewictwa: “Chcę być czysta na wzór Matki Najświętszej” – mówiła, kiedy koleżanki opowiadały sobie nawzajem o planach na przyszłość. Takie mariologiczne rozumienie dziewictwa pozostawało w zupełnej harmonii z maryjną pobożnością Karoliny, z jej dziecięcym przywiązaniem do Królowej Dziewic. Oczywiście, znaczenie chrystologiczne dziewictwa – “na wzór Chrystusa” – nie doznaje w ten sposób uszczuplenia, ponieważ dziewictwo na wzór Maryi jest najpełniejszym ofiarowaniem się Chrystusowi.

Pragnienie pozostania czystą, “jak Matka Najświętsza”, było dla Karoliny programem na przyszłość – w rozmowie z rodzicami i koleżankami dawała do zrozumienia, że nie ma zamiaru wychodzić za mąż – ale także zadaniem na chwilę obecną. Znamienną jest rzeczą, że w jej obecności rówieśnicy wystrzegali się nieodpowiednich, swobodnych rozmów, tym bardziej przekleństw. Miała szczególny kult do św. Stanisława Kostki,
patrona młodzieży i wzoru czystości. Śmierć w obronie czystości poniosła w czasie przeżywanej przez siebie i odprawianej w parafii nowenny do św. Stanisława.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Są tacy bezżenni…

Rzekli Mu uczniowie: Jeśli tak się ma sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić. Lecz On im odpowiedział: “Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym jest to dane. Bo są… tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje” (Mt 19,10-12).

Tego rodzaju bezżenność jest wyrazem woli zachowania wolności umysłu, serca i rąk dla budowania królestwa Bożego. Wtedy nie ma rozdzielenia i rozterki, o których mówi św. Paweł w siódmym rozdziale Listu do Koryntian. Wtedy iskry nie rozpraszają się we wszystkich kierunkach, ale jeden płomień miłości wznosi się ku Bogu.

2. Kto pragnie zachować czystość, niechaj rozmyśla o Maryi Dziewicy

“Maryja była dziewicą czystą o doskonałej równowadze ducha. Pośród swych zajęć chętnie pełniła dzieła miłosierdzia. Nie pragnęła być zauważana przez ludzi, ale modliła się, aby być godną Bożego spojrzenia. Rozdawała hojnie potrzebującym to, co zbywało z pracy Jej rąk. Nie zajmowała się wypatrywaniem przez okno, ale Jej oczy utkwione były w karty Pisma Świętego.

Modliła się do Boga z całą szczerością i prostotą, czuwając, aby zła myśl nie owładnęła Jej umysłem, czuwając także, by nie ulec ciekawości ani twardości serca.

Panowała doskonale nad swymi uczuciami. Jej wypowiedzi były pełne pokoju, starała się nic złego o nikim nie mówić, nie chciała też czegoś takiego słuchać. Nie była zazdrosna, nie była wyniosła, ale żyła w doskonałej pokorze.

Każdego dnia doskonaliła się w czynieniu dobra. Kiedy budziła się rankiem, postanawiała pełnić czyny doskonalsze od tych, które dotąd wykonywała. Umiała panować nad wymaganiami ciała; nie spała dłużej niż to było konieczne dla nabrania sił, potem oddawała się czytaniu Pisma Świętego.

W słowa prawdy pragnęła być bardziej zasobna niż w chleb widzialny; w miejsce wina używała pouczeń Pisma Świętego.

Sama Ewangelia potwierdza prawdziwość tych stwierdzeń. Kiedy bowiem Archanioł Gabriel został posłany do Nazaretu, przemówił do Niej tymi słowami: “Zdrowaś, Maryjo, znalazłaś łaskę. Pan jest z Tobą”. Oto czym jest dziewictwo: kto pragnie zachować czystość, niechaj rozmyśla o życiu Maryi.

Prawdopodobnie św. Paweł osobiście znał życie Maryi i od Niej zaczerpnął wzór i podstawę do wyrażania swojej opinii o dziewictwie. Napisał bowiem do Koryntian: “Co do dziewic, nie mam nakazu Pańskiego, ale wyrażam swoją opinię”.

Zauważacie zapewne, że Apostoł mógł tak powiedzieć na podstawie własnych obserwacji – zwłaszcza gdy zdajecie sobie sprawę, że dziewictwo wykracza poza naturę ludzką – ponieważ jedynie w osobie Maryi jego obraz pojawił się na świecie. W rzeczy samej Prawo nie zakazywało zachowania tej cnoty.

A zatem Paweł nie znał waloru dziewictwa na podstawie Prawa. Zalecenia takie zaczerpnął ze sposobu życia Maryi” (Św. Atanazy, O dziewictwie).

W kulturze naszych czasów dziewictwo zostało sprowadzone do sfery seksualnej. Przykład Najświętszej Dziewicy pomaga nam rozumieć je w pełniejszym świetle. Maryja jest Dziewicą, bo jest oddana we wszystkim Bogu i Jego zamiarom. Dziewictwo jest więc synonimem wyłącznej miłości Boga. Toteż dziewictwo, a także czystość w ogóle oddziaływują i tworzą cały wizerunek moralny człowieka.

3. Dziewictwo dotyczy także ducha

“Ten, kto głosi, że we wszystkich sprawach należy strzec i miłować czystość, podaje nader słuszne zalecenie. Wielu wszakże twierdzi, że strzeże jej i zachowuje, ale niewielu – aby rzec prawdę – zachowuje ją rzeczywiście.

Kiedy bowiem ktoś powstrzymuje swe ciało od ulegania żądzom, a w innych sprawach nie panuje nad sobą – taki człowiek nie zachowuje czystości.

Co więcej, raczej znieważa ją i to bardzo, bo ulegając złym pragnieniom, zamienia jedną przyjemność na drugą. Również wtedy, kiedy ktoś dzielnie przeciwstawiając się żądzom cielesnym, chlubi się i chełpi umiejętnością opanowania własnego ciała, a drugimi gardzi – nie zachowuje czystości. Taki człowiek oczyszcza skrzętnie zewnętrzną stronę kubka i misy, to jest własne swe ciało, ale serce jego przepełnione jest brudem pychy. Ten, kto wynosi się z powodu swego bogactwa, także nie szanuje czystości. Owszem, znieważa ją bardziej niż ktokolwiek inny, ponieważ znikome pieniądze przedkłada nad to, co w ogóle z niczym nie może być w tym życiu porównane. Całe bowiem bogactwo i wszelkie złoto wobec czystości to jakby garść piasku. Również ten, kto nie bacząc na bliźniego, siebie tylko miłuje i zabiega o własne tylko dobro, nie jest czcicielem czystości. Także on ją znieważa i daleko mu do tych, którzy naprawdę ją zachowują. Znieważa bowiem miłość, która jest duszą czystości, znieważa serdeczną dobroć i ludzkość, które czystość w sobie zawierają.

Nie można wieść życia czystego i dziewiczego, a równocześnie pogrążać się w nieprawości i niewstrzemięźliwości. Nie można chlubić się nieskazitelnością, a zarazem kalać się brudem grzechu. Nie można z jednej strony wyrzekać się przywiązania do spraw tego świata, z drugiej zaś o nie zabiegać i do nich dążyć. Nie. Trzeba, aby cały człowiek wolny był od skażenia i zepsucia.” (Metodiusz z Olimpu, Uczta, 11).

Czystość doskonała, czystość w rozumieniu chrześcijańskim nie sprowadza się do jednej lub dwóch cnót, ale obejmuje całe życie moralne. To stwierdzenie Metodiusza z Olimpu (III w.) zachowuje nadal swą świeżość i aktualność.

4. Nawrócenie świętego Augustyna

“Mówiłem sobie: “Oto nadeszła chwila, nadeszła chwila”. Pojawiły się już słowa decyzji i byłem o krok od jej podjęcia, ale nie podejmowałem.

Wprawdzie nie upadałem w dawne moje grzechy, trwałem jednak i oddychałem w ich pobliżu. Zwlekałem. Już, już, a byłbym doszedł, jeszcze trochę, a osiągnąłbym cel, a przecież nie doszedłem, nie stanąłem u celu. Wstrzymywałem się i wahałem nadal, czy umrzeć dla śmierci i żyć dla życia…

Chwila, w której miałem stać się innym, tym bardziej napawała mnie obawą, im bardziej zbliżałem się do niej. Nie odpychała mnie, nie odwodziła, ale trzymała w zawieszeniu. Powstrzymywały mnie marności i błahostki, moje stare przyjaciółki. Potrącały szatą ciała i cicho mówiły: “Pragniesz nas opuścić? Nie będziemy już więcej z tobą? Od tego momentu ta lub tamta sprawa nie będzie ci już naprawdę dozwolona na wieki?”

Te głosy były już jednak bezsilne. Tam, gdzie kierowałem wzrok, kazywało mi się czyste piękno powściągliwości, pogodne i pełne wdzięku. Igdy drżałem jeszcze przed uczynieniem kroku, całe to czyste piękno zapraszało mnie na wiele sposobów do pójścia bez najmniejszej obawy odrzucenia. Wyciągało ręce, by mnie objąć pośród wielości wspaniałych przykładów. Tylu chłopców i dziewcząt, rzesza młodzieńców, ludzi każdego wieku, wdowy świątobliwe i starsze dziewice: we wszystkich była ta sama czystość, nie bez owocu, ale matka synów radości, a Twa oblubienica. Panie.

Uśmiechała się, aby dodać mi otuchy, jakby chciała powiedzieć: “Nie potrafisz dokonać tego, co uczynili ci i tamte? Albo to z siebie samych mieli taką moc, a nie od Pana? To Pan i Stwórca podarował mi ich. Czemu stoisz w miejscu i nie możesz uczynić kroku dalej? Rzuć się w Jego
ramiona; nie obawiaj się, nie cofnie się ani nie pozwoli upaść. Rzuć się z całą ufnością – On przyjmie cię i uzdrowi” (Św. Augustyn, Wyznania, 8).

Zachowanie czystości jest trudne, niemal niewykonalne dla człowieka, który nie liczy na pomoc łaski Bożej. Z pomocą Bożą jednak jest to możliwe na pewno. Wtedy nawet – mówi św. Augustyn – rzecz ta staje się łatwa: “Mogli ci, mogły tamte…”

Modlitwa

Do Boga, jedynej miłości dziewic, zanośmy serdeczne dzięki wraz z Najświętszą Dziewicą wołając: Uwielbiaj, duszo moja, Pana.

Za liczne przykłady czystego życia, które są umocnieniem naszej słabej woli, za męstwo świętych dziewic – Agnieszki, Cecylii, Karoliny Uwielbiaj, duszo moja, Pana.

Za wewnętrzne natchnienia, które budzą w nas pragnienie czystości, za pomoc rodziców, wychowawców i przyjaciół Uwielbiaj, duszo moja, Pana.

Za czyste dziewczęta i chłopców, którym wypadło żyć pośród zepsucia, za Eucharystię, która stanowi dla nich oparcie Uwielbiaj, duszo moja, Pana.

Za wszystkich, którzy pomimo upadków walczą o czystość w swym życiu, za tych, którzy pięknem i czystością obyczajów zachęcają do ukochania czystości Uwielbiaj, duszo moja, Pana.

Za tych, którzy złożyli ślub czystości i strzegą wiernie swych zobowiązań, za osoby duchowne, a także świeckie, żyjące pośród nie rozumiejącego ich świata. Uwielbiaj, duszo moja, Pana, Za dar i znak udzielony naszym czasom w osobie bł. Karoliny, za tych, którzy zrozumieją orędzie Boże dla świata w beatyfikacji Karoliny Uwielbiaj, duszo moja, Pana,

Zdrowaś, Maryjo…

Nowenna do Błogosławionej Karoliny – Dzień dziewiąty

Znak, któremu sprzeciwiać się będą (Łk 2,34)
(Męczeństwo)

Z życia Błogosławionej

Żołnierz wraz z opierającą się Karoliną doszedł wreszcie do drogi leśnej, która prowadziła w głąb lasu. Na prawo wiodła wąska ścieżka, na lewo rozciągały się tereny bagienne. W tym momencie Karolina podjęła desperacką próbę ucieczki, licząc najwidoczniej na znajomość terenu, na to, że prześladowca będzie miał trudności z pościgiem, i wreszcie, że wydostawszy się z lasu znajdzie się na otwartym polu, co może okazać się zbawienne. Skorzystała z chwili nieuwagi prześladowcy, wyrwała się i pobiegła prosto w kierunku bagien. Biegła tak ok. 800 m. Po drodze zrzuciła buty i przeszkadzającą w biegu kurtkę. Rozwścieczony prześladowca nie dawał jednak za wygraną. W pewnej chwili zbliżył się na tyle, że wymachując szablą dosięgną! głowy dziewczęcia. Karolina odwróciła się i widząc wzniesione do uderzenia ostrze, zasłoniła się ręką, wskutek czego odniosła głęboką ranę na przedramieniu, od pulsu aż do łokcia. Odruchowo spróbowała zatrzymać nieszczęsną broń, chwytając ostrze lewą ręką. Prześladowca jednym szarpnięciem rozciął wszystkie palce i w trakcie szamotania dosięgnął ostrzem nogi w okolicy kolana. Kolejne uderzenie było jeszcze groźniejsze. Od lewego ramienia, w kierunku prawej piersi, głęboko aż, do kości. W końcu, uderzając najwidoczniej, gdzie popadło, rozciął szyję i krtań, powodując obfite krwawienie i niemal natychmiastowej śmierć. Karolina padła martwa na krótko przed godz. 10.00, dnia 18 listopada 1914 r.

Ze skarbca duchowości chrześcijańskiej

1. Zwycięstwo Chrystusa daje męczennikom moc zwycięstwa nad śmiercią

“To, że śmierć została pokonana, a krzyż odniósł tak wielkie nad nią zwycięstwo, iż stała się bezsilna i naprawdę martwa, okazuje się dowodnie ze sposobu, w jaki uczniowie Chrystusa pogardzają nią, idąc naprzeciw niej bez obawy, co więcej, depczą ją jak umarłą mocą znaku krzyża i wiary w Chrystusa.

Niegdyś, przed przyjściem Chrystusa, śmierć budziła lęk także u ludzi świętych i opłakiwano umarłych. Teraz jednak, kiedy Zbawiciel powstał z martwych, śmierć nie wywołuje tak wielkiej bojaźni. Wszyscy wierzący w Chrystusa depczą ją niby śmiecie i wolą raczej umrzeć niż zaprzeć się wiary w Chrystusa. Wiedzą bowiem dobrze, że umierając nie giną, ale żyją i stają się niezniszczalni dzięki zmartwychwstaniu.

Diabeł, który niegdyś zadręczał nas śmiercią, sam jakby obumarł, albowiem narzędzie udręki zostało mu wydarte. Świadczy o tym fakt, iż ludzie, zanim uwierzyli w Chrystusa, uważali śmierć za coś strasznego i bali się jej. Kiedy jednak doszli do wiary i przyjęli orędzie Chrystusa, lekceważą ją tak bardzo, że ochotnie idą na jej spotkanie, aby zaświadczyć o zmartwychwstaniu, które Chrystus jej przeciwstawił.

Nawet dzieci, przynajmniej gdy o wiek idzie, wyruszają odważnie naprzeciw śmierci. Występują przeciw niej nie tylko mężczyźni, ale i niewiasty. Śmierć stała się tak słaba, że nawet niewiasty, które niegdyś dawały się jej zwodzić, szydzą z niej jak z tego, kto umarł i przeminął. Podobna jest do okrutnego tyrana, którego król pokonał: związany za ręce i nogi jest przedmiotem szyderstw ze strony wszystkich przechodniów. Już nie lękają się jego szaleństwa i okrucieństw, dzięki królowi, który zwyciężył. W ten sposób śmierć, zwyciężona i podana na wzgardę przez Chrystusa ukrzyżowanego, związana za ręce i nogi, deptana jest przez tych, którzy są w Chrystusie i do Niego przychodzą. Dając świadectwo o Chrystusie, szydzą z niej i odczytują głośno wypisany na nią wyrok: “Śmierci, gdzie jest twoje zwycięstwo? Gdzie jest, o śmierci, twój oścień?” (Św. Atanazy, O wcieleniu Słowa, 27).

Św. Atanazy, nieugięty biskup Aleksandrii (III/IV w.), wyjaśnia w tych słowach, skąd bierze się gotowość na śmierć za wiarę. Otóż, jeśli człowiek przyjmuje śmierć bez lęku, dzieje się tak dlatego, iż Chrystus
odniósł zwycięstwo nad śmiercią i przyobiecał zmartwychwstanie tym, którzy wierzą w Niego. Dzięki tej wierze człowiek staje się silniejszy od śmierci.

2. Męczennik jest znakiem Boga dla ludzi

“Podobnie jak radujemy się narodzeniem, a smucimy śmiercią naszego Pana Jezusa, tak też w stopniu odpowiednio mniejszym radujemy się i smucimy z powodu śmierci męczenników. Smucimy się z powodu złości świata, która ściągnęła na nich śmierć; radujemy się natomiast, że oto ktoś nowy zaliczony został do grona świętych w niebie dla chwały Boga i dla zbawienia ludzi.

I nie sądźmy, bracia, że męczennik to taki dobry chrześcijanin, który został zabity: w takim wypadku należałoby nam tylko płakać! Nie sądźmy także, że jest to po prostu dobry chrześcijanin, który zaliczony został do grona świętych w niebie: wówczas należałoby się jedynie cieszyć.

Tymczasem nasz smutek i nasza radość nie są ze świata. Chrześcijański męczennik to nie przypadek. Święci nie są bynajmniej wynikiem zbiegu okoliczności. Tym bardziej męczeństwo chrześcijanina nie może być wynikiem woli człowieka, który zapragnął zostać męczennikiem, tak jak starając się i zabiegając o to usilnie, można zdobyć władzę nad innymi. Ambicja potęguje pragnienie rządzenia. Działa za pomocą podstępu, oszustwa, przemocy. W niebie tak nie jest.

Męczennik, święty, jest zawsze wyrazem Bożego planu. Jest przejawem Jego miłości względem ludzi, po to, aby ich upomnieć, sprowadzić i poprowadzić ku Stwórcy. Męczeństwo nie jest nigdy wynikiem planu człowieka, ponieważ prawdziwy męczennik to ten, który stał się narzędziem Boga, który zatracił swoją wolę w woli Boga, a właściwie nie zatracił, ale odnalazł, ponieważ w poddaniu się woli Bożej odnalazł wolność” (T.S. Eliot, Mord w katedrze, Interludium).

Bóg jest wielki i w obliczu wyboru pomiędzy Nim a kimś lub czymś innym nie ma miejsca na zastanawianie się. Najbardziej objawia się to w męczeństwie. Jeśli nawet niewielu dostępuje tej szczególnej łaski, to jednak każdy człowiek powinien ożywiać w sobie gotowość, a nawet przygotować się do tego przez “drobne męczeństwa”, którymi są powszednie niedogodności i cierpienia. Taki właśnie jest sens znaku, którym jest chrześcijanin – męczennik.

3. Prawda Pańska trwa na wieki

“Podobnie jak zbrodnią jest burzyć pokój tam, gdzie panuje prawda, tak jest przestępstwem pozostawać bezczynnym tam, gdzie zwalcza się prawdę. Jest zatem czas, kiedy pokój jest sprawiedliwy, i czas, kiedy jest on niesprawiedliwy. Napisane jest, że istnieje czas wojny i czas pokoju; jedno i drugie w zależności od postawy wobec prawdy. Nie istnieje jednak czas prawdy i czas błędu; owszem, napisane jest, że prawda Pańska trwa na wieki! Dlatego Jezus Chrystus, który powiedział, że przyszedł, aby przywrócić pokój, powiada także, że przyszedł, aby przynieść miecz. Nie powiedział jednak, że przyszedł przynieść prawdę i kłamstwo” (B. Pascal, Myśli, 949).

Ten, kto służy sprawiedliwości i prawdzie, musi umieć sprzeciwić się niesprawiedliwości i kłamstwu. Dlatego chrześcijanin nie może spodziewać się sympatii ze wszystkich stron, owszem, musi być przygotowany na znoszenie niesprawiedliwości. To właśnie spotkało Mistrza i to spotyka także uczniów.

Modlitwa

Panie, błagamy Cię dziś
za prześladowanych dla imienia Twego,
za obrzucanych nienawiścią, kłamstwami i niechęcią,
za usuwanych z pracy i więzionych,
za tych, którzy bardzo się boją,
i tych, co nie boją się wcale.
Panie, za przyczyną bł. Karoliny-męczennicy
Daj im odczuć Twoją kojącą obecność.

Prosimy za tych,
którzy cierpią za wierność Twoim przykazaniom,
za wyśmiewanych i przegranych w oczach świata,
za udręczonych i oszukanych,
za tych, którzy walczą,
nie doczekawszy się rychłej sprawiedliwości,
i tych, co krzywdę swą powierzyli Bogu.
Panie, za przyczyną bł. Karoliny-męczennicy
Daj im odczuć Twą umacniającą obecność.

Błagamy za wszystkich,
którzy cierpią niesprawiedliwość i przemoc,
za ludzi starych, którym odmówiono lat spokoju,
za dzieci, które nie doznają ciepła rodzinnego,
za skrzywdzonych moralnie i materialnie,
za tych, którzy krzywdzą,
i tych, którzy nie wiedzą, co czynią.
Panie, za przyczyną bł. Karoliny-męczennicy
Daj im odczuć Twoją potężną obecność.

Zdrowaś, Maryjo…

http://pz.lap.pl/?id=news&pokaz=newsa&news_id=96

_______________________________________________________________________________________________________

To warto przeczytać, posłuchać …..

***********

https://youtu.be/9qX82do1dns
************

List Guigona Pierwszego kartuza – O życiu samotnym do nieznanego przyjaciela

zycie-samotne-list-guigona-pierwszego

Wielebnemu N… Guigo, najmniejszy spośród sług Krzyża, którzy są w Kartuzji. Żyć i umrzeć dla Chrystusa.

Kto jak kto, ale ja uważam, że ten jest szczęśliwy, kto nie dba o to, aby być wywyższonym w pałacu wspaniałymi zaszczytami, lecz pokorny wybiera skromne życie w pustelni. [Ten kto] lubi pilnie rozmyślać w spokoju, pragnie [też] miesz­kać sam w milczeniu.

Albowiem błyszczeć zaszczytami, być wyniesionym przez dostojeństwa jest rzeczą wedle mego sądu mniej spokojną, podległą niebezpieczeństwom, wystawioną na zmar­twienia, dla wielu podejrzaną, a dla nikogo bezpiecz­ną. Początkowa radość ulega zawikłaniu, a w końcu zmienia się w smutek. Niegodnym przyklaskując, dobrymi pogardzając, jednych i drugich często oszukuje. I kiedy wielu czyni nieszczęśliwymi, nikogo nie czyni radosnym ani szczęśliwym.

Inaczej życie ubogie i samotnicze: na początku poważne, posunięte w czasie – łatwe, na koniec staje się niebiańskim. Stałe w przeciwnościach, w wątpliwościach wierne, w pomyślności umiarkowane. Wstrzemięźliwe w po­­ży­wieniu, w odzieniu proste, skromne w słowach, czyste w obyczajach. Najbardziej upragnione, ponieważ najmniej pragnie. Trapi się złem popełnionym, unika obecnie istniejącego, strzeże się przyszłego. Liczy na miłosierdzie, nie wierzy w zasługi, pożąda tego, co niebiańskie, brzydzi się ziemskim. Wytrwale dąży do prawych obyczajów, stale [je] utrzymuje i na zawsze zachowuje. Nawykł do Krzyża nalega na posty, przystaje na posiłki z potrzeby ciała. Ostatecznie rozporządza jednym i drugim – ponieważ powstrzy­muje łakomstwo, ilekroć pragnie się posilić, a ilekroć [chce] pościć – pychę. Zwraca się do pism, ale najbardziej [do] kanonicznych i zakonnych, w których bardziej je zajmuje jądro znaczeń niż piana słów. I żebyś bardziej się dziwił bądź [je] chwalił, tak utrzymuje się w spokoju, że spokoju nigdy nie zaznaje. Swoje bowiem obowiązki tak mnoży, że częściej nie staje mu czasu, niżeli czynności. I częściej narzeka na zwodny czas niż na zmęczenie pracą.

Lecz cóż więcej? Piękną co prawda sprawą jest namawiać do życia spokojnego, ale ta zachęta poszukuje [człowieka] o umysłowości samodzielnej, który troszcząc się o siebie, mieszaniem się w sprawy cudze lub publiczne gardzi, który by w spokoju dla Chrystusa tak walczył, że nie chciałby być jednocześnie bojownikiem Boga i towarzyszem świata. Który ma za pewnik, że nie może tu cieszyć się ze światem [doczesnym] a w przyszłym [świecie] królować z Panem.

Wszak małe są te rzeczy i im podobne, gdy wspomnisz, co wypił zawieszony na krzyżu Ten, który ciebie zaprasza do królestwa. Chcesz, czy nie, trzeba abyś szedł za przykładem Chrystusa ubogiego, jeśli chcesz uczestniczyć w Chrystusowych bogactwach. Skoro wspólnie z Nim cierpimy, powiada Apostoł, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale, jeśliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Sam nawet Pośrednik dwóm uczniom, domagającym się, by jeden z nich zasiadł po jego prawicy, a drugi po lewicy, odpowiedział: Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić? Przez co zaznaczył, że na obiecane uczty patriarchów i po nektar niebiańskich kielichów dochodzi się przez kielichy ziemskich goryczy.

Skoro przyjaźń żywi w sobie zaufanie, a ty szczególnie jesteś [moim] umiłowanym w Chrystusie, i byłeś mi zawsze miły odkąd [cię] znam, zachęcam, przestrzegam, proszę, abyś skoro jesteś przewidujący, mądry, uczony i naj­bystrzejszy, odebrał światu ten okruch twojego czasu, który nie został jeszcze zużyty, i nie zwlekał spalić wieczorną ofiarę na wznieconym ogniu miłości. Za przykładem Chrystusa sam bądź zarówno kapłanem jak i hostią na wdzięczną wonność Bogu i ludziom.

Abyś zaś pełniej zrozumiał dokąd zmierza cała [ta] mowa, pokrótce wyjawię roztropnemu twemu osądowi, co jest pragnieniem mojego umysłu i radą; to, abyś jako mąż wspaniałego i szlachetnego umysłu wstąpił dla wiecznego zbawienia do naszego zakonu, i stawszy się nowym ucz­niem Chrystusa i z mieczem przypasanym do biodra czuwał w obozie niebiańskiego rycerstwa na straży Bożej przed niebezpieczeństwami nocy.

Kiedy zatem chodzi o sprawę w zamiarze szlachetną, łatwą do wykonania, po spełnieniu [zaś] przynoszącą szczęście, proszę, abyś użył [swej] przemyślności w osiągnięciu tak sprawiedliwego zajęcia, ile tobie użyczy przychylność Bożej łaski. Gdzie zaś lub kiedy winieneś to uczynić, pozostawiam do wyboru twojemu rozumowi. Odkładanie tego lub zwłoka przysłużą ci się, jak sądzę, najmniej.

Nie będę się jednak na tym dłużej rozwodził, aby język prosty i nieuczony nie uraził ciebie [człowieka] pałacu i dworu. Niech zatem list ma koniec i miarę, jakiej moje uczucie do ciebie nigdy mieć nie będzie.

http://blog.tyniec.com.pl/list-guigona-pierwszego-kartuza-o-zyciu-samotnym-do-nieznanego-przyjaciela/

**************

Stopnie samotności. Pokusa Dalekiego Wschodu

stopnie-samotnosci

Jest to szczególna forma samotności zamkniętej w sobie, która dziś pociąga ludzi poszukujących kontemplacji. Starożytne techniki Da­lekiego Wschodu, ukrywane przez stulecia, cieszą się obecnie zna­cznym rozgłosem, dzięki obietnicy odkrycia samego siebie, uświadomie­nia sobie głębi wewnętrznej ciszy i doświadczenia niezrównanej ra­do­ści z niej płynącej. Bez wątpienia techniki te w swych najbardziej au­tentycznych i świadomych przejawach pomagają tym, którzy całym ser­cem je praktykują, w osiągnięciu stanu wewnętrznej równowagi i po­koju, którego posiadanie niewątpliwie jest bardzo przekonujące. Osią­gnięte w ten sposób oświecenie jest prawdziwie kontemplacyjne.

To, z czym spotykamy się tutaj, jest radykalną mobilizacją mo­cy duszy, stworzonej na wzór i podobieństwo Boga. W takim sto­pniu, w jakim poprzez naturalne techniki można pokonać swój we­wnętrzny rozłam i spojrzeć na swoją duszę jako na nieporównywal­ne odbicie Boskości, wchodzimy ona w królestwo autentycznej kon­templacji. Po niezbędnych oczyszczeniach, dusza, będąc w jedno­ści ze stworzonym wszechświatem, uważa siebie za jeszcze bardziej zachwycający obraz Stworzyciela.

Jakże więc moglibyśmy oprzeć się pokusie takich możliwości, zwłaszcza gdy nic bardziej atra­kcyjnego nie jest nam oferowane!

Pomimo tego jednak w tym optymistycznym obrazie – jakby przez analogię do tragedii Hioba – brzmi jakaś fałszywa nuta. Hiob tak­że znalazł równowagę i szczęście w uczciwym spełnianiu tego wszy­stkiego, co wymagane było od niego, by uwolnił się od szatana; jed­nak, nie czyniąc tego, Hiob redukował Boga do swoich własnych wymiarów i w swojej naiwności nigdy sobie nawet nie wyobra­żał, że mogą istnieć zupełnie inne możliwości bycia wiernym swo­im wewnętrznym skłonnościom. Jego rozpacz nie zna granic, gdy wszystko załamuje się pod naporem Obcego, który zdecydowanie wkracza w jego zamknięty system, rozsadzając go, i pozostawiając szeroko otwartym. Hiob przechodzi proces odkrywania Boga, lecz nie boga jego własnych rozmiarów, ale Boga, który jest jedynym prawdziwym źródłem szczęśliwości.

Taki jest kres każdej samotności zamkniętej w sobie samej, obo­jętnie, czy oferuje ją Stare Przymierze, czy techniki Dalekiego Wscho­du. Nie zostawia ona bowiem żadnego prawdziwego daru, a tyl­ko utwierdza w przekonaniu o samowystarczalności świata stwo­rzonego w sobie i dla siebie. Jest to wprawdzie obraz transcenden­talnego Boga, ale też nic więcej jak obraz. Nadchodzi dzień, w któ­rym Pierwowzór (niestworzony wzór) roztrzaska to poczucie bez­pieczeństwa: przed Tobą zatrzęsłyby się góry (Iz 63,19).

Samotność Bożego Serca

Prawdziwa samotność, ta rzeczywiście warta tego miana, musi wró­cić do swojego źródła. Nie jest ona bowiem ani posłuszeństwem wo­bec zewnętrznego prawa, ani ucieczką od innych, ani światem zamk­nię­tym w sobie, lecz jest spotkaniem z żywym Bogiem. Samotność jest wspaniałomyślnym darem, darem do przyjęcia w całkowitej pokorze; nie jest ona ani naszym własnym wytworem, ani wytworem kogokol­wiek. Nie polega ona ani na czynieniu czegokolwiek, ani na próbie sta­wania się kimkolwiek; jest udziałem w samotności samego Boga. Ta Boska samotność nie jest – jak to się czasami błędnie myśli – Jego izo­lacją od tak różnych od Niego stworzeń; jest to raczej pełnia, którą znaj­duje On w zażyłości ze światem, a która wypływa z Jego łona, i po­wra­ca do Niego w Duchu. To w Jezusie Chrystusie i przez Jezusa Chry­stusa zanurzamy się w prawdziwą samotność, którą jest sam Bóg.

jest to fragment konferencji kartuskich, które zostały wydane pod tytułem „Rana miłości”

http://ps-po.pl/2015/11/12/stopnie-samotnosci-pokusa-dalekiego-wschodu/

************

ks. Krzysztof Grzywocz

Rozdarcie i pojednanie

Zeszyty Formacji Duchowej

Pojednanie jest powrotem do pierwotnej jedności. Nie można więc mówić o pojednaniu tam, gdzie tej jedności nie było. Ta jedność jest tu rozumiana jako osobowa, miłosna relacja na poziomie fizycznym, psychicznym i duchowym. Aby taka relacja mogła umrzeć, musi się wpierw narodzić. Nie pragną pojednania ci, którzy nie doświadczyli smaku jedności. Młoda kobieta zapytana, kiedy została przerwana jej relacja z ojcem, odpowiedziała: „Ona się nigdy nie narodziła!”

Ludzie narodzeni z rozdarcia nie pragną pojednania – nie mają do czego powracać; są jak niemowlęta, które nieświadomie, biernie czekają na narodzenie do jedności. To doświadczenie jest dopiero przed nimi, a jego brak – często nieświadomie – kieruje ich życiem. Czekają na coś, czego nie doświadczyli, czego nie potrafią nazwać. Nie podejmują aktywności, nie potrafią wybierać, być samodzielnymi. Nieokreślony wewnętrzny głód każe im nieustannie czekać na to, co im się należy – na powrót do pierwotnej jedności. Wymaganie od nich pojednania jest nieporozumieniem.
Na morskich wybrzeżach ran
ląduje oddychająca liczba
Paul Celan [1]
Pragnienie pojednania rodzi się ze wspomnienia jedności. Stary człowiek, z filmu Davida Lyncha Prosta historia, wspomina swojego brata, z którym razem pracował, bawił się, a wieczorami wpatrywał w rozgwieżdżone niebo, pytając o istnienie Innego, gdzieś dalej. Pewien mężczyzna ze łzami opowiadał o swoim ojcu: „Wzruszające wspomnienie ojca nie pozwala mi ukarać go zapomnieniem albo odejściem za doznane krzywdy. Jego duże, bezpieczne dłonie jakby przed chwilą przestały obejmować moje drobne ciało. Czuję jeszcze jego zapach, ciepło. Mogę w szczegółach odtworzyć wspólne rozmowy – były jak okno na świat, który poprzez nie stawał się prostszy, bezpieczniejszy. Gdy w Wielki Piątek zapytałem ojca, dlaczego pościmy, odpowiedział: „Aby Chrystus był nam bliższy”. A potem szliśmy razem do Kościoła i całowaliśmy leżący przed ołtarzem krzyż. To, co się potem wydarzyło, było jak ostre, zimne narzędzie, które przecięło naszą jedność”.
Na drodze do pojednania dobrze jest, obok doświadczenia ran, przywoływać nade wszystko doświadczenie jedności. Szukać jej wymiaru fizycznego, psychicznego i duchowego. W rzeczywistości istnieją one zawsze razem. Poziom ich dojrzałości jest zawsze ten sam w każdym z osobna – podnosi się i opada razem. Niedojrzałość, na przykład, więzi psychicznej odsłania niedojrzałość więzi fizycznej i duchowej. Zerwanie jednej z nich zrywa dwie pozostałe.
Raniące rozdarcie
Rozdarcie nie jest rozłąką spowodowaną na przykład wyjazdem osoby kochanej, długim pobytem w szpitalu czy śmiercią, jest odmową miłości, roz-dar-ciem daru pierwotnej jedności. Rozdarcie jest świadomą albo nieświadomą decyzją. Rozdzierając, powoduje rany. Rany są zawsze fizyczne, psychiczne i duchowe (nawet wtedy, gdy zranienie na jednym z tych poziomów jest w pierwszej chwili trudne do zauważenia). Nie jest dzisiaj tajemnicą, że większość chorób fizycznych uobecnia i symbolizuje wewnętrzne doznania. Psychosomatyczna więź sprawia, że ciało odsłania to, co człowiek chciałby ukryć. Skutki rozdarcia są nieraz zaskakująco rozległe: głęboki smutek, który wyłania się jakby z ciemności i osnuwa świat mrokiem – smutek wywołany nieraz nawet najmniejszą porażką i przeczuciem odrzucenia, niepewność w działaniu i niedziałaniu, duży lęk przed odrzuceniem i utratą akceptacji, częste – nieadekwatne do aktualnie przeżywanej chwili – poczucie winy, tendencje do izolacji, płytkie dialogi, zachłanne związki i bolesne rozstania, budowanie i jednoczesne rozbijanie wspólnot, agresja wobec autorytetu, niezdolność do współpracy, niezrozumiała wewnętrzna sprzeczność itd.
Zewnętrzne rozdarcie rozbija wewnętrznie – rozdarcie rozdziera. Człowiek coraz bardziej przeczuwa w sobie kilka „głosów”, które dawno zakończyły z sobą dialog i jedyne, co je łączy, to sprzeczność. Pewna kobieta opowiadała: „Czuję się często jak dziecko, jak sierota, która kurczowo chwyta się każdego, kto okaże choć trochę ciepła. Nienawidzę tego dziecka, zepsuło mi życie”.
Skutki rozdarcia dotykają także sfery duchowej. Modlitwa rozrywa się niedługo po rozpoczęciu, a rozproszona myśl ucieka w jakąś „bajkową” jedność. Więź z Bogiem, akceptowana być może teoretycznie, w praktyce jest najmniej istotna. Życie „duchowe”, dawno już ogołocone z zachwytu, zanika albo kierowane jest lękiem i poczuciem winy. Taka osoba, odizolowana od dojrzałych więzi we wspólnocie, tworzy sobie duchowe iluzje, które – w najlepszym przypadku – doprowadzą do dziwactw.
Zranione są zawsze obie strony. Często w przypadku relacji agresor-ofiara zapomina się o ranach agresora. Uwagę kieruje się w stronę ofiary, która ma pozornie większe prawo do uwagi i uznania ran. W końcu do istoty bycia ofiarą należy bycie zranionym. Tymczasem – zakładając pierwotną, miłosną więź – skutki rozdarcia dotykają również agresora. Często jest on bardziej zraniony niż ofiara, ponieważ nieustannie rani go także świadomość popełnionej krzywdy. Ten społeczny mit niezranionego agresora sprawia, że jego rany pozostają często zakryte (nawet przed nim samym), co pogłębia jeszcze wewnętrzne rozdarcie.
Skutki rozdarcia – wyrażone w symbolice rany – nie mogą istnieć jako osobna, niezależna rzeczywistość: zagrażają, budzą niepokój i pragnienie zagojenia [2]. Na dnie rany znajduje się pragnienie pojednania – powrotu do pierwotnej jedności.
Pojednanie w rozdarciu
Gdy byłem dzieckiem, mój wujek – ogrodnik z zamiłowania – pokazywał mi, jak szczepi się drzewa. Nacinał drzewo i nacinał gałązkę, która miała być zaszczepiona. Następnie przykładał ranę do rany i czule, ostrożnie obwiązywał to zetknięcie specjalną taśmą, jakby bandażem. Gdy próbowałem to sam zrobić, zaszczepiona gałązka po pewnym czasie usychała. Wujek wtedy uśmiechał się i mówił: „To, co w pierwszym wspomnieniu wydaje się bardzo proste, często w praktyce wymaga dużej intuicji i doświadczenia”.
To szczepienie drzew jest metaforą pojednania. Obie strony muszą odsłonić swoje rany. Pojednanie możliwe jest tylko w rozdarciu – w zetknięciu ran. Trzeba wpierw zobaczyć swoje rany, wszystkie skutki rozdarcia, i przeżyć je, tak jak się przechodzi ciemny, złowrogi tunel – od początku do końca. Na końcu znajduje się pragnienie pojednania. Pojednawczo zorientowane doświadczenie ran (podobnie jak cały proces pojednania) możliwe jest tyko w dialogu z Bogiem i człowiekiem. Bez dojrzałego dialogu można tylko rozdrapać rany, odsuwając jeszcze bardziej możliwość pojednawczego spotkania.
Aby to spotkanie było możliwe, konieczne jest także zobaczenie i przeżycie ran drugiej osoby. Jest to trudne w przypadku układu ofiara-agresor. Nieuznanie ran agresora, brak elementarnego współ-czucia dla jego bólu uniemożliwia pojednanie, jest ono bowiem aktem miłości, która jest trudna, wręcz nieraz niemożliwa dla ludzi uwięzionych w swoim zranieniu.
Powraca tu metafora szczepienia drzew i pytanie o doświadczonego ogrodnika. Rozdarcia zbyt duże i rany tak rozległe, że człowiek gubi się w nich albo zostaje uwięziony, uniemożliwiają pojednanie. Potrzeba Innego – jak ogrodnika – który czule i z odkupieńczą dokładnością zetknie i połączy rany. Jest to zraniony Ogrodnik – Jego ciało jest jedną wielką raną. On jest Ogrodnikiem i zranionym drzewem [3]. Oderwane gałązki ostatecznie nie zaszczepią się przez połączenie z sobą – potrzebują drzewa. Ogrodnik jest tym drzewem: „Zechciał bowiem Bóg, aby w Nim zamieszkała cała Pełnia, i aby przez Niego pojednać wszystko ze sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach” (Kol 1, 19-20a). Każde głębokie, autentyczne pojednanie może się dokonać tylko przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Bez Niego pozorne zaszczepienia, obwiązane niedoświadczoną ręką, kończą się rozczarowaniem i usychającą nadzieją na pojednanie. On jest „oddychającą liczbą”(Paul Celan), Przebaczeniem i Pojednaniem naszym, nawet wtedy, gdy trzeba to uczynić siedemdziesiąt siedem razy.
Często bywa tak, że pojednanie pomiędzy ludźmi jest niemożliwe z powodu odejścia drugiej osoby albo odmowy odsłonięcia swojej rany i pojednania. Co zrobić wtedy ze swoją raną, która nie pozwala na przyzwyczajenie i zapomnienie? Na ciele Chrystusa można znaleźć rany każdego ludzkiego rozdarcia, każdej krzywdy: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Swoją ranę można wtedy przyłożyć do rany Chrystusa, pojednać się w Nim i pozostać cząstką Jego świętego Kościoła – Ciała zranionego, otwartą raną, do której może przyłożyć swoją ranę ktoś zagubiony, kto dawno utracił już nadzieję na pojednanie.
ks. Krzysztof Grzywocz 

Zeszyty Formacji duchowej nr 14, 2000 r.
fot. sewingdirectory zip
Pixabay (cc)_______________________
Przypisy:

[1] P. Celan, Utwory wybrane, Kraków 1998, s. 207.
[2] Zob. św. Augustyn, Objaśnienia psalmów, w: Pisma starochrześcijańskich pisarzy, t. XXXVIII, Warszawa 1986, s. 47. Autor pisze tu: „Ten, kto ma rany, już nie jest zdrowy. W dodatku rany te cuchną i ropieją…Otóż tak się dzieje w życiu ludzkim”.
[3] Zob. K. Wojtyła, Poezje i dramaty, Kraków 1979, s. 78.
http://www.katolik.pl/rozdarcie-i-pojednanie,25202,416,cz.html
**************
Maciej Wasielewski

Chciałbym dotrzeć do celu

Miesięcznik W drodze

To, co piszę, rodzi się z milczenia. Całymi dniami milczę, żeby napisać dwa zdania i te zdania znaczą dla mnie więcej niż sto, które później wypowiem.
W podróżach szukam wspólnot. Wzięło się to najpewniej z dzieciństwa. Miałem pięć, może sześć lat. Co jakiś czas, w niedzielę, w domu rodziców gromadzili się ich znajomi – ciocie i wujkowie – tak do nich mówiłem. Są ludzie, którzy samą swoją obecnością wnoszą nerwowość, a inni – spokój. Ciocie i wujkowie wnosili do naszego domu spokój. Na te spotkania przychodził też jezuita. Mama z tatą rozkładali w dużym pokoju stół i ten jezuita odprawiał przy tym stole mszę, a ja mu podawałem patenę. Z tamtego okresu mam tylko dobre wspomnienia. Po dwóch latach msze się skończyły. Ciocie i wujkowie chyba nie mieli już czasu, a tata (choć jest historykiem sztuki i pracował wówczas w muzeum) zaczął handlować w weekendy pontonami na Skrze. No więc w podróżach szukam atmosfery tamtych spotkań, bo służyły nie tylko mnie, ale także mamie i tacie.
Ryba
Najważniejsze podróże odbyłem w pojedynkę, ewentualnie we dwoje, kiedy każde z nas chodziło osobnymi ścieżkami albo milczało, żeby jakimś zbędnym słowem nie zabić tego, co wydawało nam się wtedy najważniejsze – czegoś, co trudno nazwać, a co było najpewniej potrzebą dostrojenia się do chwili i miejsca.
To sprzeczność, bo z drugiej strony jest we mnie głód współuczestniczenia i współodczuwania. Po to przecież pakuję plecak. Tego współuczestniczenia doświadczyłem w przetwórni ryb w Vestmannie na Wyspach Owczych. Pracowałem przy taśmie, patroszyłem czarniaki. Zbliżała się północ, kończyła się zmiana. Na pięć minut przed syreną do mojego boksu wpadło dziesięć cuchnących ryb. Pamiętam, jak chwyciłem nerwowo jednego czarniaka. Już miałem na niego przelać złość (jak przelać złość na martwą rybę?), ale wtedy podeszło do mnie troje młodych Farerów i nigeryjski piłkarz, który dorabiał w przetwórni do pensji futbolisty – wynagrodzenie piłkarzy na Wyspach Owczych pozostawia wiele do życzenia. Nieważne. Ważne, że każdy zabrał bez słowa po dwa czarniaki.
– Przecież mogliście już pójść do domu. Nic by się nie stało, gdybyście zostawili mnie z tym skrobaniem – powiedziałem później dwudziestoletniej Kathrinie, która wypatroszyła za mnie dwie ryby. Spojrzała na mnie jak na tępaka, a potem rzuciła krótko:
– Pracą staramy się dzielić równo.
„Niewidzialna Ręka”
Ten głód współuczestniczenia potęgowały we mnie opowieści Macieja Zimińskiego, mojego nauczyciela. Zimiński wymyślił „Niewidzialną Rękę” – akcję społeczną, która przez blisko trzydzieści lat rezonowała na całą Polskę. Dzieci rąbały drewno, naprawiały płoty i dźwigały wodę ze studni. Zawsze w ukryciu. Pomagały ludziom starszym i schorowanym. Potem ci starsi i schorowani opisywali te dobre uczynki w listach – wyremontowane ławki w parku, naprawione wózki inwalidzkie, drewniany mostek na rzeczce postawiony na wysokości domu pewnej staruszki. Kobieta mogła wreszcie przejść na drugą stronę, do sklepu. Wcześniej była zdana na innych. Do najbliższego mostu był kilometr, a ona miała już słabe nogi.
Oto jeden z tych listów, który schowałem do szuflady: „Piszę ze łzami w oczach. Ileż to dobra ma w sercu nieznana mi osoba, a zarazem tak bliska. Jestem starszą, samotną kobietą, mieszkam na przedmieściu, mam niedużą działkę. Niedawno wróciłam ze szpitala, byłam tam przeszło miesiąc. Martwiłam się, że nie będę mogła nic robić na tej działce. Gdy w niedzielę sąsiadka pomogła mi wyjść, poszłyśmy zobaczyć działkę, a tu takie zaskoczenie. Znalazłam bilet nr 59878 i zrozumiałam wszystko. Nie mam słów, jak mogłabym wyrazić swoją wdzięczność nieznanej mi osobie, która nie tylko skopała działkę, ale też porobiła grządki, a przy każdej jest tabliczka, co jest zasiane. Zofia B. z Bydgoszczy”.
Maciej Zimiński jest współodpowiedzialny za blisko dziewięć milionów takich uczynków. Ostatnio powtarza, że ludzie zapomnieli o przykazaniu miłości.
Będzie pięć lat, jak odbyłem podróż tropem Niewidzialnej Ręki. Drewnianego mostku już nie ma, tych starszych kobiet też już nie ma.
Bank 
Ale to chyba nieprawda, że ludzie zapomnieli o przykazaniu miłości. Przynajmniej nie wszyscy. Wiem to dzięki podróży na Wyspy Owcze. Tam od trzydziestu lat żyje Agnieszka, nauczycielka z okolic Włocławka. W Tórshavn, a więc w stolicy Wysp Owczych, założyła rodzinę. Najwspanialszą rodzinę, jaką w życiu widziałem:

– Cześć mama, możemy zamówić pizzę? – spytał przy mnie David, syn Agnieszki. Miał wtedy jedenaście lat.
– Nie, dziś zjemy to, co ugotowałam – odpowiedziała spokojnym głosem.
– Ale ja chcę pizzę!
– Pizza jest droga, a my powinniśmy oszczędzać. Wytłumaczyłam ci, czym jest kryzys, prawda? A co będzie, jak mamę zwolnią z pracy?
– Oj, mama. Fuck off! – żachnął się David.
– A gdzie się tak angielskiego nauczyłeś? – Agnieszka nie dała się sprowokować.
– W szkole. Wszyscy tak mówią do swoich matek.
– Davidku, a wiesz, że mama bardzo cię kocha?
– Wiem.
– A wiesz, że mamę bardzo boli, jak ktoś, kogo kocha, mówi do niej w tak ohydny sposób?
– Przepraszam, mamo.
Agnieszka uczy w szkole podstawowej w Tórshavn. Wieczorami wypełnia tabelki, podania, te wszystkie dokumenty Polaków, którzy znaleźli albo chcą znaleźć pracę w stoczni na Wyspach Owczych. Jej dom to po trosze hotel, biuro podatkowe i gabinet terapeutyczny, z tą tylko różnicą, że Agnieszka i jej mąż nie pobierają opłat. Ludzie mówią, że ona jest jak matka, która pilnuje, byś założył czapkę. Którejś soboty minęliśmy się z Agnieszką w drzwiach:
– Dokąd idziesz? – spytałem.
– Do banku.
– Przecież w soboty wszystkie banki są nieczynne.
– Idę sprzątać do banku. W dni powszednie uczę w szkole, a w soboty sprzątam.
W podróży chyba łatwiej jest spotkać się z ludzką życzliwością, zauważyła kiedyś Agnieszka. Chyba tak. Ja też, kiedy jestem w drodze, staję się bardziej uczynny. W podróży chcę być inny niż na co dzień.
Gorgonzola 
Czasem zdarza mi się spotkać zupełnie obcych ludzi, którzy stają się bliscy, zanim się jeszcze odezwą. Ot, taki Walter, Niemiec. Poznaliśmy się na campingu w Orewa w Nowej Zelandii. Obok mojego namiotu zaparkował kamper. Wyszedł z niego facet, na oko po pięćdziesiątce. Rozstawił stolik turystyczny, położył na nim gruby zeszyt i zaczął w nim pisać. Nie mogłem nie zapytać, o czym pisze.
To było po dwudziestej drugiej, w każdym razie wszystkie sklepy w okolicy były już zamknięte, a mnie ssało w żołądku. Walter zaprosił mnie do swojego stolika i poczęstował pastą z serem gorgonzola. Przegadaliśmy tak pół nocy. Opowiadał o matce, która miała alergię na światło i nie odsłaniała zasłon w mieszkaniu, co ostatecznie doprowadziło ją do samobójstwa. Napomknął też o trudnym dorastaniu w cieniu ojca, który kochał, ale miłością despoty. Walter również próbował odebrać sobie życie, dwa razy. Potem jednak poznał Koreankę z Północy, zakochali się w sobie i mu przeszło.
– Na marginesie, wiesz, że w północnokoreańskim słowniku pod hasłem „matka” znajdziesz blisko dwieście słów? – wtrącił Walter. – „Kobieta, która urodziła. Kobieta, która dokłada troskliwych starań, by ich dzieci chowały się zdrowo. Wyrażający szacunek termin na określenie kogoś w wieku zbliżonym do jego własnej matki. Metafora wyrażająca bycie kochającym”. I tak dalej.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, tym bardziej że akurat napchałem makaronu do gardła. Walter mógł więc dalej mówić:
– A pod hasłem „ojciec” znajdziesz tylko jedno zdanie: „Mąż czyjejś rodzonej matki”.
Rozmowa z nim była tak fascynująca, że nie mieliśmy czasu albo potrzeby się sobie przedstawić. Zrobiliśmy to dopiero nazajutrz:
– Nazywam się Kohl. Tak, Helmut jest moim ojcem.
Telefon
Szkoda, że tamten dzień nie ułożył nam się najlepiej. Walter podwoził mnie do Auckland, w trasie zrobiliśmy postój. I właśnie wtedy zginął mu telefon.
– Walter, czuję się niezręcznie – odezwałem się po chwili krępującego milczenia. – Wiem, że obce są ci stereotypy i te wszystkie dowcipy o Polakach, ale muszę powiedzieć to na głos: To nie ja ukradłem ci tę komórkę.
Spojrzał na mnie z pobłażliwym uśmiechem i odparł, ale tak, że trudno mi było mu wierzyć:
– W życiu bym nie pomyślał.
Może uznał, że skoro nie ma dowodów, to nie ma winnych, a może nie chciał psuć nastroju poprzedniego dnia. Koniec końców nie zapamiętamy naszych telefonów (bo i po co?), a ja spotkania z Walterem Kohlem nie zapomnę.
Portfel
Tak jak tego Hindusa, choć nawet nie znam jego imienia. Miał trzydzieści parę lat i brudną od smaru podkoszulkę. Był skwar, a on pokazał mi na migi, że biegł za mną dwie przecznice. To było poza ścisłym centrum Kalkuty, gdzie jedną ulicę od drugiej dzieli jakieś pięćdziesiąt metrów. Ten mężczyzna biegł za mną, żeby oddać mi portfel, który zgubiłem. Było w nim pięć, może dziesięć tysięcy rupii. Nie pamiętam. Pamiętam za to dobrze, że sto rupii to jego dniówka. I że na oczach tego mężczyzny zajrzałem do portfela, żeby sprawdzić, czy nic nie zginęło. Wstydzę się tego potwornie.
Tak to między innymi w Indiach zobaczyłem swoją śmieszność. Pierwszego dnia nawet nie wyjąłem aparatu, nie dawałem sobie moralnego przyzwolenia, żeby fotografować coś, co Europejczycy nazywają ubóstwem. Drugiego dnia opory zniknęły, a trzeciego zapłaciłem Salimowi dwieście albo trzysta rupii, żeby oprowadził mnie po najpodlejszych rynsztokach Kalkuty.
Salim to był mądry gość, miał czworo dzieci na utrzymaniu. Przez godzinę prowadził mnie nocą po ciemnych ulicach – ludzie z trądem zasypiali na chodnikach, dziewczynka, na oko trzyletnia, żuła prezerwatywę. Kilka dni później pojąłem, że zabrał mnie na bezpieczny spacer.
Latryna
Mam tylko trzydzieści jeden lat i trzymam się myśli, że wiem niewiele, że co najwyżej widzę. I to w dodatku po czasie.
Zresztą, z widzeniem też miewam problemy. Pamiętam, że stałem pod Górą Cooka. Powietrze jak po kroplach do nosa, gapiłem się w chmury. Obok mnie Anthony, kumpel z Francji. Powiedział: „Patrz na drzwi!”, bo prawda jest taka, że staliśmy nie tylko pod Górą Cooka, ale też obok latryny. Gdyby nie on, najpewniej bym nie zauważył – na wewnętrznej stronie drzwi ktoś utrwalił wyznanie flamastrem: „Karolina i Patryk ze Szczecina (Poland). Tu się pokochali”.
Anthony miał szósty zmysł. Wyłapywał detale i niektóre z nich prowadziły go do większych historii. Ja mam po prostu fart – znajduję tematy jak jagody. Trudności zaczynają się potem, przed komputerem. To, co piszę, rodzi się z milczenia. Całymi dniami milczę, żeby napisać dwa zdania i te zdania znaczą dla mnie więcej niż sto, które później wypowiem. Pisanie to nieustanna samotność. Wcześniej nastrajałem się na tę samotność, decydowałem się na nią. Od jakiegoś czasu nie potrafię z niej wyjść. Ludzie to czasem mylą z pychą.
Z jednej strony fart, z drugiej niefart – wciąż nie znalazłem wspólnoty. Ale w życiu i w książkach porusza mnie retoryka nowego dnia, drugiej szansy, nadziei. W podróży każdy nowy dzień jest nadzieją na odnalezienie wspólnoty. Moje podróżowanie to nic innego jak szukanie ludzi, bliskości, zrozumienia. I w tym sensie chciałbym zaniechać podróży. Chciałbym dotrzeć do celu.
Maciej Wasielewski
http://www.katolik.pl/chcialbym-dotrzec-do-celu,23576,416,cz.html?s=2
****************
Agnieszka Myszewska

O prawdziwej historii smutku i tęsknoty

eSPe


Nietrudno wyobrazić sobie owo niezwykłe podniecenie i radość, jakie stałyby się naszym udziałem, gdyby jakaś szczególnie piękna baśń okazała się prawdziwa w “pierwotnym” sensie tego słowa, gdyby jej fabuła objawiła się jako zdarzenie historyczne, nie tracąc przy tym owego mitycznego i alegorycznego znaczenia, które miała jako baśń. Nietrudno, gdyż byłaby to ta sama radość, (choć na pewno bardziej intensywna), która wywołuje szczęśliwy “zwrot” baśniowej akcji: ma ona posmak pierwotnej prawdy. (…) Taka jest też i gloria – radość chrześcijanina – choć o wiele bardziej wzniosła i promienna. Bo też i sama Ewangelia jest bardziej wzniosła – i jest prawdziwa.

J.R.R. Tolkien, O baśniach

Smutek i tęsknota są ze sobą związane. Smutek wypływa z tęsknoty, a tęsknota rodzi smutek. Nie chodzi tu jednak o ból spowodowany konkretnym zmartwieniem, ale raczej o budzące się wewnątrz poczucie pustki, pragnienia, które niekoniecznie musi być związane z jakimś wydarzeniem. Prawdziwy smutek nie jest rozpaczą, zaciętością widoczną na twarzy i w całej postaci. Jest raczej cieniem, który towarzyszy cierpieniu, cichą żałobą po utraconym lub nieosiągalnym pięknie. Ból i rozpacz może dotyczyć konkretnych osób i rzeczy, smutek nie skupia się na osobach i rzeczach, ale na zerwanych relacjach, niedokończonych, lub może nawet nigdy nie zaistniałych, rozmowach, nie ujrzanych krajach i nie przeczytanych książkach. Smutek i tęsknota są wiecznym zaniepokojeniem, wiecznym szukaniem ukrytego piękna, którego poznanie pozwoliłoby wejść w bramy upragnionego świata. Taki smutek odczuwał Mojżesz, gdy prosił Pana: Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę! (Wj 33,18). Smutek człowieka tęskniącego za bliskością Boga, tą bliskością, którą niegdyś utracił. Niepokój, który w sobie nosi, ów ból, którego doświadcza, gdy widzi nietrwałość wszystkich rzeczy zarówno tych, które zastaje jak i tych, które sam tworzy, gdy widzi poszerzający się wokół siebie krąg śmierci, jest odbiciem tego pierwotnego lęku, jaki powstał w nim, gdy utracił to, co Pismo ukryło pod nazwą rajskiego ogrodu. Jakąś nieskrępowaną wolność, radość jak pełne śmiechu źródło, możliwość rozmów nie tylko z Bogiem, ale też z innymi stworzeniami. Albowiem od dnia upadku ciąży na nas cudzy los i cudza wina. Inne stworzenia są jak krainy, z którymi człowiek ongiś zerwał kontakt i teraz widzi je tylko od zewnątrz, z dystansu – albo prowadząc z nimi wojnę, albo utrzymując dość niepewne zawieszenie broni (Tolkien).

Prawdziwa rzeczywistość stała się baśnią, a człowiek pogrążył się w świecie, który sam dla siebie stworzył, bezskutecznie próbując wmówić sobie, że jest to ten najlepszy dla niego świat. Jednak tęsknoty, owej niezrozumiałej melancholii przychodzącej znikąd i donikąd zmierzającej, nie zdołało w nim nic zagłuszyć. Człowiek próbując oszukać sam siebie, przestaje patrzeć w niebo i oczekiwać anioła, i kieruje wzrok ku ziemi. Nie wierzy w anioły, bo nie mieszczą się w jego świecie, bo nie może ich dotknąć i pochwycić; nie wierzy w cuda, bo nie mają miejsca w świecie czystej logiki i w końcu nie wierzy w Boga, bojąc się, że wiara porwie go z tego bezpiecznego, logicznego świata i wyniesie znowu pod niebo każąc pośród pustyni wypatrywać Ziemi Obiecanej, która po wieloletniej wędrówce stała się legendą, uroczą co prawda, ale legendą. I tak rodzi się w smutku i w smutku umiera, tęskniąc całe życie i nie wiedząc za czym tęsknił, oszukując się błyskotkami, wiedząc, że to tylko oszustwo albo szukając ucieczki od tego świata materii i przyciągań. Gdzieś w głębi czuje, że to nie może być wszystko, że takie wszystko byłoby zbyt okrutne wziąwszy pod uwagę jego pragnienia. I że musi być jakaś Moc, jakaś Rzeczywistość, jakiś Świat, gdzie to, za czym tęskni, ma własne oblicze i Imię.

Ta tęsknota nie jest pochodną cywilizacji, choć trzeba przyznać, że cywilizacja paradoksalnie bardzo ją zaostrza. Smutek i tęsknota towarzyszyły ludziom od początku. Dokładnie od chwili, gdy postanowili oni znaleźć szczęście na własną rękę. Mocno obecna w świecie starożytnym owocowała podaniami, baśniami i legendami, a przede wszystkim tym, co określa się nazwą religii, bowiem to właśnie religia umożliwiała ludziom kontakt z innym rodzajem rzeczywistości. Ale chaos obecny w człowieku odbił się także w jego wierze w różnorodności, bogactwie postaci, personifikowaniu żywiołów albo, idąc w drugą stronę, w nadawaniu ludziom przymiotów boskich, takich, jakie sami pragnęliby posiadać. Wielość – politeizm, wielu bogów, wiele religii, wiele prób zaspokojenia tęsknoty serca. A gdzieś w tym wszystkim, na peryferiach wielkich imperiów, mały naród trzymający się z uporem wiary w jednego Boga, jakoś dziwnie spokojny wobec wszelkich nawałnic zewnętrznego świata. Mały statek na wzburzonym morzu. Dla którego wiara była życiem, a życie wiarą, gdzie Boży świat, ludzki i anielski przenikały się wzajemnie jakby była to rzecz najnormalniejsza na świecie. Ziemia, na której można było spotkać tych, którzy rozmawiali z Bogiem, którzy nieśli przez wieki Jego słowa jak najkosztowniejszy klejnot. Miejsce, gdzie tęsknota stała się wręcz nie do zniesienia, gdyż oddzielała ją od poznania tylko zasłona, zasłona zaciągnięta na twarzy wszystkich ludów (por Iz 25,7-8), ale tu dziwnie cienka, tak że przeświecało przez nią łagodne światło Bożej obecności. Izrael wybrany i umiłowany, któremu dano wiele poznać i zbliżyć się tak bardzo, jak tylko człowiek mógł się zbliżyć do pełnego grozy i majestatu Boga, trawiącego ognia. Winorośl zasadzona ręką Najwyższego.

I oto zdarzyło się pewnego dnia, że winorośl wydała owoce. Już nie tylko samą obecnością świadczyła o istniejącym Bogu, ale pozwoliła dotknąć Go i skosztować. Albowiem Bóg sam zechciał zatroszczyć się o nią zstępując i stając się sokiem życia w jej pędach. Ogrodnik podlewający winnicę własną krwią. Dla winnicy umierający na drzewie. I drzewo to wypuściło korzenie i gałęzie, a gałęzie zazieleniły się i wydały owoc. Ten sam owoc, którego niegdyś odmówiono Adamowi – życie, życie bogatsze nad wszystko, co człowiek może sobie wyobrazić, uczynić czy posiąść na tym świecie. Niewymowne życie, tak pełne radości, jak słońce pełne jest blasku.

Istnieją starożytne apokryfy opisujące zejście Pana do Otchłani. Do tego miejsca, gdzie tęsknota człowieka zdawała się być wydrwiona, do miejsca ciemności i smutku. Prawdziwego smutku, wynikającego z poznania tego, co się naprawdę utraciło – możliwości życia i wolności, przebywania w świecie aniołów i Boga. Tu, w otchłani, wspólnym miejscu wszystkich umarłych, człowiek spotykał się z drugą stroną własnej tęsknoty, z tym, za czym nie tęsknił, ale przed czym uciekał całe życie, by i tak zostać na koniec doścignięty, by ujrzeć, jak koszmar staje się rzeczywistością. Tęsknota przez całe życie i bezdenny smutek po nim, gdy to, za czym się tęskniło, okazywało się nieosiągalne. Jak syn królewski urodzony w domu niewolników, który w głębi siebie całe życie tęsknił za pałacem swego ojca, wyrusza w podróż, by na końcu ujrzeć pałac, ale na podniebnej wyspie, do której nie wiodą żadne schody. Jego własne dziedzictwo, ale nieosiągalne. Autorzy starożytni byli więc litościwi dla tych, którzy musieli pożegnać się ze światłem słońca. Pozwalali swoim umarłym zapomnieć lub zasnąć w nieskończenie długi sen za granicą śmierci. I, jak opowiada stary apokryf, w tej godzinie ciemności, gdy tęsknota staje się wręcz namacalna, pojawia się światło. Rośnie powoli i rozświetla Szeol. W krainie milczenia słychać głos. Ci, którzy spali, budzą się i dostrzegają siebie nawzajem i nie tylko dostrzegają, zaczynają więcej rozumieć i pocieszają się wzajemnie słowami pełnymi nadziei. Teraz na scenę wchodzi sprawca zła, ten, który napełnia wnętrzności Szeolu, książę ciemności, pretendujący do prawa panowania nad ziemią po tym, jak prawowity jej pan, człowiek, oddał mu się w niewolę. Przychodzi pełen buty wzywając Szeol-śmierć do przygotowania mieszkania dla Tego, który właśnie w tej godzinie, z jego podstępu, kona na krzyżu. Dialog staje się coraz gwałtowniejszy, gdy śmierć sprzeciwia się przyjęciu Tego, który jednym słowem wyprowadzał zmarłych z jej czeluści.

Koniec końców bramy Szeolu zostają zamknięte, a klucze do nich śmierć ukrywa w swych przepastnych głębinach. Światło jednak staje się większe. W krainie milczenia rozlega się potężny głos: Podnieście bramy wasze, o władcy, i podnieście się bramy odwieczne, aby mógł wkroczyć Król chwały! (por Ps 24). Ale bramy pozostają zamknięte, śmierć broni swojej własności, próbując grać na zwłokę pyta: Któż jest ten król Chwały?, jakby sugerując “co On ma do mnie i do mojej własności”. I pada odpowiedź: Pan silny i potężny, Pan potężny w bitwie. Głos powtórnie wzywa: Podnieście bramy! i powtórnie zostaje zadane mu to samo pytanie i tę samą Szeol słyszy odpowiedź. Ale na te słowa pokruszyły się bramy z brązu i zostały zmiażdżone żelazne zawory, a wszyscy związani zostali uwolnienie z więzów. I wszedł Król chwały w ludzkiej postaci, a ciemności otchłani całkowicie zajaśniały blaskiem. I oto Pan ogałaca piekło, bierze tych, co spali od wieków i wyprowadza, wiodąc ich w radości ku Edenowi, a aniołowie strzegący drzewa życia muszą usunąć się przed drzewem krzyża i przed Królem biorącym pod swoich opiekę tych, którzy mu zaufali: Oto ja i dzieci moje które dał mi Bóg! (Iz 8,18). I w ten sposób pogmatwana historia tęsknoty człowieka dobiega kresu. Jego smutek zamieniony zostaje na radość. Tęsknota znajduje spełnienie. Ci, którzy zaufali Bogu, otrzymują stokroć więcej.

Od tego dnia tęsknota została przemieniona. Nie znikła, ale stała się drogą wiodącą ku światłu, wiodącą przez Krainę Ciemności do Krainy Życia. Obecność smutku i upadku jest niezbędna dla radości ocalenia, przeczącego końcowej, powszechnej klęsce (Tolkien). Świat Boga, aniołów i ludzi znów spotkał się i stał się jednym. Słowo stało się ciałem, opowieść prawdą. Pragnienie rzeczywistością. Bóg stał się człowiekiem. Jezus prawdziwie narodził się, umarł i zmartwychwstał. Nie ma już nic, co sprzeciwiałoby się owej nieskończonej rzece radości płynącej od wrót świątyni z Nowego Jeruzalem istniejącego rzeczywiście i blisko.

Agnieszka Myszewska

http://www.katolik.pl/o-prawdziwej-historii-smutku-i-tesknoty,782,416,cz.html?s=2

************

Kazimierz Trojan SJ

Sposoby przeżywania wartości – dojrzewanie postaw

Zeszyty Formacji Duchowej

Różne spojrzenia na człowieka
Kim jest człowiek? Jeżeli chcemy zobaczyć, w jaki sposób osoba przeżywa wartości na drodze powołania, musimy najpierw odpowiedzieć sobie właśnie na to pytanie. Trzeba nam niejako nakreślić „obszar”, na którym będziemy się poruszać.
Na człowieka możemy patrzeć z różnych punktów widzenia: filozoficznego, teologicznego, psychologicznego, społecznego. Patrząc na człowieka z różnych punktów widzenia, różnie będzie wyglądał jego opis. Weźmy przykład żywej komórki: można opisać ją jako zbudowaną z jądra, plazmy, itd. Patrząc z innego punktu widzenia, można powiedzieć, że ta sama komórka jest zbudowana z białka, tłuszczu, węglowodanów itp. I to jest ta sama komórka. Podobnie można opisać człowieka na różne sposoby i z tymi różnymi spojrzeniami na człowieka będziemy się spotykać także po to, by lepiej tego człowieka poznać, i później, w pracy nad sobą samym, czy też pomagając innym, pomóc mu – oddziałuje na poszczególne, dobrze dobrane elementy człowieka – pomóc mu być bardziej tą jednością, jaką zamierzył Bóg, pomóc mu być – z pomocą łaski Bożej i jeśli dany człowiek to zaakceptuje – obrazem Bożym.
Spotykamy się z różnym spojrzeniem na człowieka. Inaczej opisuje go teologia (stworzony na obraz Boży), inaczej filozofia, jeszcze inaczej próbuje opisywać go psychologia. Chciałbym przywołać dwa skrajne podejścia: jedno wywodzące się od Freuda, w którym człowiek jest widziany jako byt nieracjonalny, popychany przez impulsy wewnętrzne, nie mogący się im oprzeć. Mocniejszy impuls zawsze zwycięży (prawo silniejszego). Czasem, zwłaszcza dawniej, spotykaliśmy się z takim podejściem w wychowaniu seminaryjnym i dlatego stwarzano sztywne ramy życia seminaryjnego po to, by wyrabiać dobre nawyki. I drugie podejście, pozytywne, bezkrytyczne spojrzenie na człowieka, obecne w podejściu humanistycznym; jeśli człowiek będzie pozostawiony samemu sobie, to będzie się rozwijał dobrze.
My patrzymy na człowieka jako stworzonego na obraz i podobieństwo Boga i powołanego do tego, by żyć w zjednoczeniu z Bogiem Miłością, czyli powołanego do przekraczania samego siebie, obumierania samemu sobie, by żyć wartościami.
Trzy poziomy życia psychicznego
Człowiek jest całością. Nie można go podzielić, ale można wyróżnić w nim różne poziomy. Tak jak w żywej komórce: nie można jej podzielić, bo przestaje żyć, ale można wyróżnić w niej części: jądro, plazma itd. Tak samo człowiek, nie można go podzielić, ale wyróżniamy w nim różne poziomy po to, by lepiej znać całość, wiedząc równocześnie, że w pracy nad sobą możemy oddziaływać na każdy z tych poziomów aby ta jedność człowieka (obraz Boży) była pełniejsza. Poznając różne poziomy człowieka, będziemy lepiej wiedzieli, jak na nie oddziaływać w pracy nad sobą samym czy też w formacji (u różnych osób trzeba będzie akcentować oddziaływanie na różne poziomy), by doprowadzać do jeszcze bardziej prawdziwej jedności człowieka (głębokie życie z Bogiem).
– Pierwszy poziom, i najbardziej podstawowy w człowieku, to poziom psychofizyczny, albo psycho-fizjologiczny. Chodzi tutaj o sprawy fizjologiczne człowieka: musi on jeść aby żyć, odczuwa pragnienie, musi spać, odpoczywać, pragnie przeżyć. Na tym poziomie nie różni się od zwierzęcia. Mówiąc inaczej, na tym poziomie człowiek odczuwa potrzeby, które rodzą napięcie (głód) i człowiek czuje się nieswojo, niewygodnie. Szuka więc rozładowania tego napięcia, szuka rzeczy, które zaspokoją jego potrzebę. Zaspokajanie tej potrzeby może być prymitywne, niedojrzałe (np. żyć aby jeść), ale może być też dojrzałe, uwzględniające człowieka jako całość, uwzględniające cel, dla którego człowiek został stworzony. Oczywiście, dojrzałe spojrzenie na te potrzeby, nie oznacza negowania ich. Należy je uwzględniać, nie absolutyzując ich, ale przyznając im właściwe im miejsce w życiu człowieka. Jeśliby ktoś o nich zapominał, to znaczy, że nie bierze pod uwagę uwarunkowań naszego człowieczeństwa, uwarunkowań, które są również źródłem pokory, bo trzeba się zgodzić z ograniczeniami cielesnymi. Człowiek chciałby ciągle się modlić, ciągle pracować, niczego nie potrzebować, a tymczasem się nie da. Gdyby ktoś zapominał o tej płaszczyźnie w swoim życiu duchowym, chcąc zrobić z siebie anioła, to nie żyłby w naszej rzeczywistości ludzkiej, a nie uwzględniając jej, nie uwzględniając i nie przyjmując warunków w jakich go Stwórca postawił, nie może kroczyć ku Niemu i nie może osiągnąć celu, który mu On, Bóg postawił (szczęście wieczne). Niektóre z tych potrzeb łatwo rozpoznać (głód, pragnienie), ale inne trochę trudniej (odpoczynek: ktoś tak pracuje nadwyrężając swe siły, że w końcu choruje). Stąd konieczność rozpoznawania tych potrzeb u siebie i dojrzałego ich zaspokajania (ktoś może pracować 12 godzin na dobę, a ktoś inny tylko 8 bez szwanku dla zdrowia). (Instynkt: pewien brak w organizmie, który wywołuje napięcie i człowiek działa, by zmniejszyć to napięcie – głód; inne potrzeby: nie ma tego braku w organizmie, badanie, czynności poszukiwawcze)
Drugi poziom naszego życia, naszego bytowania, to poziom psychospołeczny Nie wystarczy człowiekowi najeść się, odpocząć, nie wystarczy mieć wygodny pokój, żeby żyć. Nieraz czytamy różne artykuły, czy słyszymy wiadomości o ludziach, którzy – patrząc na nich od strony materialnej – mieli wszystko. Ludzie bogaci, artyści, którzy opływali w złoto, i nagle popełnili samobójstwo. Nie mogli znieść samotności. Człowiek z natury swojej musi się kontaktować – nikt nie jest samotną wyspą. Kto by nie miał tego pragnienia komunikowania się, jest człowiekiem chorym. Dziecko, które jest osowiałe, które nie chce się bawić z innymi, jest dzieckiem chorym (skrajnym przykładem jest autyzm). Seminarzysta, który nie jest zainteresowany innymi i tylko ucieka do kaplicy, nie od razu może być uważany za mistyka, chociaż nie można wykluczyć, że otrzymał on dar specjalnej modlitwy (problem: czy nie ma jakiegoś zachwiania na poziomie psychospołecznym), bo człowiek normalny ma potrzebę kontaktu; nie wystarczy mu, by tylko miał co zjeść. Na tej płaszczyźnie psychospołecznej mamy wiele do zrobienia, bo z jednej strony nie można oddzielić człowieka od innych (więzienia), ale też nie można go formować w przeświadczeniu, że same relacje z ludźmi już pozwolą człowiekowi wzrastać w sposób prawidłowy (a więc jak najwięcej spotkań z różnymi ludźmi, spotkań potrzebnych i niepotrzebnych). Na tym poziomie żyją także zwierzęta.
I trzeci poziom naszego bycia, funkcjonowania, to poziom racjonalno-duchowy. Jest on właściwy tylko człowiekowi: animal rationale. To tutaj człowiek przeżywa wszystko najgłębiej, po człowieczemu. To tutaj łaska Boża spotyka się z wolnością człowieka, to tutaj działa Bóg, to tutaj człowiek jest wezwany. Ale tutaj także człowiek jest uwarunkowany przez czynniki fizyczne (fizjologiczne) i przez jego reakcje społeczne, czyli przez poziom psychospołeczny To jest bardzo ważne, bo nie można formować tylko tego poziomu, nie biorąc naprawdę pod uwagę pozostałych. Dawniejsi nasi formatorzy to jakoś wyczuwali (a może formowani byli bardziej podatni na wyrzeczenia) i wszystko wydawało się jakoś bardziej proste. Ale dzisiaj, gdy świat wydaje się bardziej skomplikowany, gdy człowiek bardziej kręci się wokół siebie, te uwagi są konieczne. Na tym poziomie racjonalno-duchowym człowiek może poznawać, tworzyć pojęcia (abstrakcja i uogólnianie – generalizacja), uchwycić istotę rzeczy i może być istotą wolną, zdolną do przekraczania (transcendencji) granic procesów czysto materialnych. W człowieku, który jest jednością, ten poziom racjonalno-duchowy jest najważniejszy i chociaż pozostałe poziomy oddziałują na niego (głodnemu człowiekowi trudno jest myśleć o czym innym jak tylko o jedzeniu), to jednak nie warunkują go w sposób absolutny (chociaż w chorobie – np. majaczenie – z powodów organicznych mogą być uniemożliwione działania racjonalne np. myślenie logiczne). W przeciwieństwie do poziomu psychofizycznego, na którym człowiek reaguje w sposób instynktowny, impulsywny, na poziomie racjonalno-duchowym reaguje pociągany przez cele, wybrane i naznaczone w sposób wolny przez daną jednostkę.
Potrzeby, wartości, postawy
W człowieku istnieją pewne wrodzone tendencje do działania, które nazywamy potrzebami. Wynikają one z naturalnych właściwości organizmu, np. z braków fizjologicznych (głód), czy psychosocjalnych (potrzeba bliskości drugiego człowieka). Wyodrębniono kilkadziesiąt takich potrzeb. Niektóre z nich to np.: agresja, zależność afektywna (potrzeba otrzymania uczucia), ekshibicjonizm, ucieczka przed trudem, gratyfikacja seksualna, poczucie niższości, potrzeba sukcesu, afiliacja, ciekawość (wiedza), dominacja, chęć pomocy innym, porządek, przezwyciężanie trudności. Ale w danym człowieku nie wszystkie potrzeby dają o sobie znać z jednakową siłą, niektóre z nich są „mocniejsze”.
Np. małe dziecko ma w sobie naturalną tendencję do poznawania świata (ciekawość), więc ciągle jest w ruchu, szuka czegoś nowego, chce poznawać i dlatego np. niszczy zabawki. Ale jest też w nim pragnienie czucia się bezpiecznym, więc chce być blisko matki. Widzimy nieraz jak dziecko oddala się od matki, by poznawać nowy dla niego świat, ale ogląda się, czy matka jest w pobliżu, i wystarczy, by ona zniknęła z zasięgu jego wzroku, aby biegiem wracało do niej, szukając jej, nieraz z płaczem. W poznaniu siebie i pracy nad sobą ważne jest uświadomienie sobie, która z potrzeb najczęściej zwycięża w naszych działaniach.
Człowiek reaguje na bodźce, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Każdemu spostrzeżeniu jakiegoś bodźca towarzyszy automatycznie doznanie, osąd emotywny, który niejako wartościuje, czy dany bodziec, fakt, może zaspokoić jego osobistą potrzebę. Jeżeli tak, to ten fakt lub przedmiot jest odczuwany jako dobry, przyjemny i osoba czuje przyciąganie do niego, a jeśli nie, to jest on odczuwany albo jako obojętny, albo jako zagrażający, niebezpieczny, i osoba czuje, że trzeba będzie się od niego oddalić. Ten pierwszy osąd emotywny ku przedmiotowi odczuwanemu jako przyjemny albo od przedmiotu odczuwanego jako zagrażający, jest niejako „wartościowaniem biologicznym”, z którym człowiek się rodzi i „ocenia świat i wszystko, co się mu ujawnia w doznaniach, tylko jako przykre lub przyjemne, szkodliwe lub korzystne, interesujące lub nudne” (E. Sujak, Życie… s. 179). Dziecko podejmuje pewne działania bazując na tych doznaniach emotywnych. Mówimy wówczas, że ono „idzie za emocjami”.
W przypadku, gdy danemu działaniu towarzyszą różne, sprzeczne emocje (zarówno przyjemne, jak i przykre), to te, które są mocniejsze, zwykle u dziecka zwyciężają. Weźmy ten sam przykład dziecka, które poznaje świat. Jeśli poznawaniu świata, któremu towarzyszy oddalanie się od matki, towarzyszy gratyfikacja, ponieważ np. matka chwali dziecko za podejmowane inicjatywy „badawcze”, to dziecko będzie chętnie podejmowało takie inicjatywy. Jeśli natomiast będzie ganione przez matkę za samodzielność, to chcąc zyskać jej aprobatę, łatwiej będzie rezygnowało z podejmowanych inicjatyw.
Już tutaj widzimy, w jaki sposób osoba dorosła może mieć wpływ na zachowanie dziecka; takiego dziecka, które jeszcze nie dokonuje racjonalnych ocen wartościujących.
Każde podjęte działanie, każda „odpowiedź” dana na odczuwane potrzeby, pozostawia „znak”, „ślad”, pozostałość, która sprawia, że następnym razem, gdy ta sama potrzeba da się odczuć, to osoba łatwiej pójdzie „tą samą drogą”, aby daną potrzebę zaspokoić (np. pies przestraszył dziecko, sprawił mu ból; następnym razem dziecko będzie unikało każdego psa, bez podjęcia refleksji, czy dany pies jest groźny, zwłaszcza, że odczucia mają tendencję bycia uogólnianymi na różne, podobne przedmioty).
Gdy dane działanie jest powtarzane, rodzi się postawa (nastawienie): tendencja nabyta, predyspozycja, gotowość do podjęcia danych zachowań, takich, jakich dana osoba już doświadczała.
Dotychczas mówiliśmy o postawach, które są niejako skutkiem „wartościowania biologicznego”, pójścia za osądem emotywnym (doznania przykre albo przyjemne, szkodliwe albo korzystne, interesujące albo nudne). Dziecko jednak w pewnym momencie rozwoju podejmuje działanie racjonalne. Ocenę emotywną (której mogą towarzyszyć zmiany fizjologiczne, np. przy lęku wzmożone bicie serca) może potwierdzić lub się jej przeciwstawić przez ocenę racjonalną, bazującą na poznaniu. Tej ocenie mogą towarzyszyć zmienione emocje i zmienione reakcje fizjologiczne (pies jest groźny, ale uwiązany na łańcuchu, więc mnie nie dosięgnie i mogę się nie bać). Gdy takie działania są powtarzane to mamy wówczas do czynienia z powstawaniem postaw bazujących na ocenie racjonalnej. Tak oto człowiek jest motywowany do działania.
Różnego rodzaju motywacje, pod względem ich ważności dla człowieka, można podzielić na dwie kategorie:
– coś czynię, ponieważ to jest ważne dla mnie; np. czynię coś, aby mnie pochwalono; dziecko odrabia dobrze zadanie, aby otrzymać dobrą ocenę, a nie po to, by się czegoś nauczyć;
– coś czynię, ponieważ to jest ważne w samo w sobie, np. przebaczam krzywdę wyrządzoną mi (bez chwalenia się tym).
Rozróżnienie tych dwu kategorii ważności w motywacjach jest istotne dla ich zrozumienia. W pierwszym przypadku rzecz jest o tyle ważna, o ile jest przyjemna, o ile mnie satysfakcjonuje, przynosi korzyść czy zadowolenie osobiste. Jeśli nie, to przestaje być rzeczą ważną. W drugim wypadku rzecz jest ważna niezależnie ode mnie, niezależnie od skutku, jaki ona będzie miała dla mnie (czy będę się czuć dobrze czy nie). Np. przebaczenie, które podałem jako przykład, samo w sobie jest rzeczą dobrą i jako takie powinno być uczynione (niesie w sobie pewne zobowiązanie).
Coś, co jest ważne samo w sobie zostawia mnie, podmiot działający, niejako na uboczu i prowadzi w ten sposób do transcendencji samego siebie, przekroczenia własnego ja, własnego interesu. Natomiast tam, gdzie chodzi o rzecz, która jest ważna dla mnie, która jest przyjemna, nie zawsze można powiedzieć o transcendencji samego siebie.
Pewne trwałe ideały danej osoby, ideały, które poruszają nas do określonego działania, nazywamy wartościami. Człowiek jest poruszony do działania przez różnego rodzaju motywacje i różne motywy mają dla niego różne znaczenie. Wartości są tymi rzeczami, tą rzeczywistością, ze względu na którą osoba jest motywowana do określonego działania, rezygnując równocześnie w sposób dobrowolny z zaspokojenia własnych potrzeb, instynktownych pożądań (wyrzeczenie, nie frustracja).
Dla nas, osób poświęconych Bogu, Bóg jest Centrum, Absolutem, a Chrystus wzorem ludzkiego życia, kimś najważniejszym w naszym życiu, czyli On jest dla nas jedyną wartością.
Teraz mówimy o wartościach, które mają w sobie pewną siłę pociągającą: są to tendencje wrodzone do działania dla rzeczy, które są ważne same w sobie. One prowadzą do autotranscendencji (wykraczania poza siebie).
Dziecko, w pierwszych miesiącach życia jest motywowane tylko przez „ważne dla mnie”, charakterystyczne dla potrzeb, i tylko z biegiem czasu pojawia się „ważne samo w sobie”, charakterystyczne dla wartości. Bo potrzeby prowadzą do działania bez specjalnego wysiłku, natomiast w działaniu dla wartości jest obecny osąd racjonalny, czyli potrzebna jest decyzja do działania, co już nie zawsze jest takie łatwe, bo wymaga zapominania o sobie (transcendencja). Nawet jeśli zawsze obydwie kategorie są obecne w motywacjach człowieka, to zwykle jedna z tych kategorii przeważa nad drugą. Tutaj kolejny raz widzimy znaczenie wychowania, czy samowychowywania w procesie przeżywania wartości.
Jednakże nie zawsze dochodzi do oceny racjonalnej i nieraz odczuwana emocja prowadzi do natychmiastowego działania (dziecko zwyczajnie reaguje w taki właśnie sposób, bez udziału racjonalnego rozważania)
Doświadczenie (spostrzeżenie – poprzez zmysły) emotywnie mocne, które wchodzi do pamięci, naznacza wolę „nastawiając” ją do określonych działań i wtedy nawet rozum ma trudności z obiektywizacją danych doświadczenia (np. gdy ktoś nam „wszedł za skórę”; w ten sposób może być zafałszowana pamięć). Przypominam sobie osobę, które jeszcze jako dziecko topiła się. Jak bardzo później bała się ona wody i jak wielkiego wysiłku potrzebowała, by w końcu ten lęk przezwyciężyć i nauczyć się pływać!
Jak wspomniałem, powtarzany sposób postępowania rodzi przyzwyczajenia, które ułatwiają dany sposób reagowania (wady, cnoty). Stąd mamy nasze własne sposoby postępowania, które są jak gdyby naszymi normami, naszymi własnymi „przykazaniami”, bardziej lub mniej obiektywnymi, którymi się kierujemy w naszym życiu.
W miarę dojrzewania, gdy człowiek staje się bardziej świadomy wartości, przezwycięża poczucie zobowiązania i działa nie tyle pod przymusem (nawet wewnętrznym), co raczej w sposób bardziej świadomy i wolny. Takiemu „przekraczaniu”, stawaniu się kowalem własnego losu może towarzyszyć jakieś nieokreślone poczucie winy wynikające z faktu „łamania dotychczasowego prawa”, prawa które dotychczas było jedynym odnośnikiem dla konieczności takiego a nie innego postępowania. Wartości, które przyjmuje stają się dla niego przewodnikiem, drogowskazem, wedle którego ustawia on swoje życie. Wtedy poczucie obowiązku postępowania w dany sposób nie wynika z potrzeby przystosowania się do nakazów, lecz z potrzeby realizowania wartości, które mają w sobie charakter imperatywny.
Postawy rodzą się już od wczesnego dzieciństwa. Mogą się one tworzyć po to, by człowiek łatwiej zaspokajał swoje potrzeby, ale także mogą się one tworzyć (zwłaszcza gdy dziecko zaczyna już rozumować) jako skutek realizowania wartości. Różne postawy mogę być wyrazem jednej potrzeby, np. potrzeba otrzymania uczucia może się wyrażać w mojej delikatności wobec innych, pomaganiu im, chęci przypodobania się w różny sposób. Są one czymś pośrednim między potrzebami a wartościami: mogą wyrażać i jedne i drugie, np. chęć opiekowania się innymi, słabszymi(przykładowo: dziećmi upośledzonymi). Może to być postawa wynikająca z poczucia wartości, jaką jest miłość, ale może to też być postawa wynikająca z potrzeby otrzymania uczucia: jeśli okaże mu dziecku życzliwość, to ono będzie się tuliło do mnie i to ja otrzymuję uczucie, zaspokajam swą własną potrzebę, a nie realizuję daną wartość. Zatem potrzebna tu jest pewna przestroga: sama postawa, na zewnątrz dobra, jeszcze nie znaczy, że dany człowiek żyje wartościami. Mówi się tutaj o ambiwalencji postaw (nie wszystko złoto, co się świeci).
Nie zawsze zresztą w swym działaniu człowiek realizuje daną wartość jako wartość. Może wpadać w iluzje. Może czynić coś dlatego, że to jest ważne samo w sobie (wyrażenie wartości), ale też dana wartość obiektywna może mieć dla niego funkcję utylitarną (ktoś np. sprowadza poszukiwane lekarstwo z zagranicy nie dlatego, żeby pomóc chorym, ale dlatego, żeby dobrze na tym zarobić; dlatego wyznacza cenę tak wysoką, jak tylko to możliwe: czyni rzecz dobrą, ale dla niego ma to funkcję utylitarną i gdyby dobrze nie zarobił, to wcale by się chorymi nie interesował). Wartości mogą mieć też dla danej jednostki funkcję obronną wobec własnego ja (realizuję daną wartość nie dlatego, że to jest ważne samo w sobie, ale w ten sposób np. zyskuję uznanie, mogę więc bardziej cenić samego siebie, ponieważ inni mnie cenią; tak czasem rodzi się powołanie). Mówi się jeszcze o funkcji poznawczej w realizowaniu wartości (zaspokojenie własnej ciekawości, np. badania medyczne prowadzone dla zaspokojenia własnej ciekawości; ważna jest też hierarchia wartości).
Pierwsze postawy wobec wartości obiektywnych dziecko przyjmuje w sposób bierny od rodziców. Jeżeli np. dziecko podkreśla, że dana zabawka kosztowała tyle a tyle, to niewiele mówi o zabawce, natomiast mówi o systemie wartości, jaki przekazują mu rodzice, którzy akcentują cenę jako istotną wartość przedmiotu. Dopiero później, gdy już samo myśli racjonalnie i spotka się z innymi hierarchiami wartości, następują przetasowania, nieraz dokonujące się w burzliwy sposób, by w końcu przyjąć własną skalę wartości. Osiągnąwszy dojrzałość umacnia się ją i usztywnia. W wieku dojrzałym rzadko, i tylko z wielkim trudem, następuje modyfikacja własnego systemu wartości. Raczej będzie to próba bronienia go za wszelką cenę.
I jeszcze jedna sprawa, która może przybliżyć nam trudności w przeżywaniu wartości jako wartości. W każdym działaniu ludzkim są obecne trzy komponenty, trzy aspekty: uczuciowy (także element podświadomy), poznawczy i wolitywny. Może być tak, że uczuciowo i poznawczo jednostka uznaje wartość jako wartość i jest pociągana przez nią, ale braknie decyzji do przekroczenia samego siebie, do transcendencji i wartość nie jest realizowana. Np. siostra, która lubi pomagać i chce pomagać, ale nie pomaga, bo bała się, że inne będą mieć zbyt dobre zdanie o niej (słyszałem o takiej) i to byłoby wedle niej brakiem pokory. Stąd ten element wolitywny jest bardzo ważny w formacji samego siebie. Potrzebne jest wyrzeczenie, zdecydowanie się na rzeczy trudne, na realizowanie wartości, czyli na transcendencję.
Może też być sytuacja odwrotna, kiedy uczuciowo dana wartość nas nie pociąga – i częściej tak bywa – ale uznając ważność danej wartości, podejmujemy działanie nawet wbrew osądowi intuitywnemu i wtedy trzeba przezwyciężać siebie (autotranscendencja), by daną wartość zrealizować. Na poziomie duchowym będzie to zaparcie się siebie, wyrzeczenie.

Kazimierz Trojan SJ 

http://www.katolik.pl/sposoby-przezywania-wartosci—dojrzewanie-postaw,24014,416,cz.html?s=3
**************
Wacław Oszajca SJ

Pokój mój daję wam

Życie Duchowe

Abraham
A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: „Abrahamie!” A gdy on odpowiedział: „Oto jestem” – powiedział: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę” (Rdz 22, 1-2).
Na pierwszy rzut oka, a zwłaszcza mając przed oczyma krzyż Jezusa, wydaje się niemożliwe, aby Bóg mógł zażądać tak okropnej rzeczy. Kant twierdził nawet, że Abraham pomylił głos Boga z czyimś innym głosem, czyli że Abraham uległ złudzeniu. Przyznam, że jest to bardzo pociągające wytłumaczenie, nieobce chrześcijańskiej mistyce. Czytamy przecież w „Złotej legendzie”, że szatan potrafi się zjawiać pod postacią Jezusa, jak to miało miejsce w przypadku św. Marcina z Tours. Temu świętemu biskupowi szatan ukazał się jako Chrystus król. W złotej koronie na głowie i purpurowej, królewskiej kapie. Ale wystarczyło wspomnieć o krzyżu, by szatan odstąpił. A zatem prawda o naszej rzeczywistości, zwłaszcza nowy jej blask, ukazuje się w sytuacji kryzysowej, naznaczonej śmiercią, bo przecież kryzys oznacza obumieranie dotychczasowości, teraźniejszości, ale przeszłości również, co sprawia, że i przyszłość jawi się w czarnych kolorach. Wówczas, gdy zastany świat zostanie zakwestionowany, a więc poddany próbie, dopiero wtedy przed współczesnymi odsłania się nowe, niespodziewane, nieoczekiwane. I tak kryzys zaczyna oznaczać zarówno śmierć, jak i narodziny.
Podobnie ma się rzecz z Abrahamem. Idzie z synem, jedyną nadzieją na przyszłość, ku śmierci. Można w tym miejscu zapytać, w co, w kogo i komu Abraham w tej drodze zawierzył. Można się zastanawiać, co Abraham przeżywał. Skoro jednak Księga na ten temat milczy, nie warto się domyślać. Jedno przecież jest pewne – cokolwiek by się działo, Bóg dotrzymuje obietnicy. Abraham trzyma się tej obietnicy, trzyma się przymierza, które Bóg z nim zawarł. Abraham wierzy, że Boże błogosławieństwo jest nieodwołalne. Czy więc jego wiarę można nazwać skokiem w ciemność? Znowu w tym miejscu trzeba popatrzeć na krzyż. Skoro Syna Bożego spotkał taki, a nie inny los, więc i nam Bóg nie obiecuje łatwego życia. Z tego zaś wynika, że nasze życie niekoniecznie będzie się toczyć po naszej myśli. Przeciwnie, skoro Boga nazywamy naszym Ojcem, Bożego Syna – bratem, skoro poddajemy się Duchowi Świętemu, to tym samym dajemy Bogu prawo posłania nas tam, gdzie można stracić nie tylko zdrowie i pieniądze, ale i życie. Zawierzając Bogu, dajemy mu również prawo do naszych najbliższych i przyjaciół. Kogóż innego Bóg ma posłać, jeśli nie tych, którzy nazywają siebie dziećmi Boga? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” (J 21, 18-19).
A jak jest dzisiaj? Czy współczesny człowiek, żyjący w kraju demokratycznym, mniej lub bardziej dostatnim, może stanąć wobec dylematów podobnych do Abrahamowych? Tragiczne wydarzenia w USA 11 września 2001 roku przekonują nas, że tak się stać może. Splot wydarzeń może od nas zażądać ofiary zarówno z naszego życia, jak i z życia naszych dzieci i przyjaciół. Odprowadzać na dworzec syna lub córkę, którzy za parę dni odlecą na front do takiego czy innego zakątka świata, ma w sobie coś z drogi Abrahama i Izaaka na górę Moria. Warto więc i od tej strony popatrzeć na tę biblijną scenę. Warto zwłaszcza dlatego, że wśród wielu niemodnych słów – a więc i postaw czy zachowań – słowo „ofiara” zajmuje poczesne miejsce. Tymczasem ofiara jest tą drogą, która prowadzi nas do radości naszego Pana.
Jefte
„Ojcze mój! Skoro ślubowałeś Panu, uczyń ze mną zgodnie z tym, co wyrzekłeś własnymi ustami, skoro Pan pozwolił ci dokonać pomsty na twoich wrogach, Ammonitach!” Nadto rzekła do swego ojca: „Pozwól mi uczynić tylko to jedno: puść mnie na dwa miesiące, a ja udam się w góry z towarzyszkami moimi, aby opłakać moje dziewictwo”. „Idź!” – rzekł do niej. I pozwolił jej oddalić się na dwa miesiące (Sdz 11, 36-38).
Co prawda ofiary z ludzi w czasach Jeftego, bo o niego tutaj chodzi, nie należały do rzadkości. Na przykład Agamemnon złożył bogom w ofierze swoją córkę Ifigenię. Oczywiście Prawo i prorocy zabraniali tego rodzaju praktyk i sprzeciwiali się takiej formie pobożności, niemniej były one faktem. Historyk religii czy etnograf kultury powie, że tego typu pobożność jest jednym z etapów rozwojowych religii – i będzie miał rację. Jednak żydom, jak też chrześcijanom takie wytłumaczenie nie wystarcza. Jedni i drudzy wierzą, że historia tego świata i ludzi, jak też całego kosmosu, nie jest chaotycznym, nieprzewidywalnym strumieniem wydarzeń czy też prostym następstwem przyczyn i skutków, ale dziełem Boga. To w wydarzeniach, w dziejach ludzi, kosmosu, natury i kultury, określonych przestrzennie i czasowo, Bóg się ukazuje, objawia, oddaje siebie i czeka na odpowiedź, czyli zawiera przymierze. Skoro tak, to można powiedzieć, że Biblia zachowała aż do naszych czasów świadectwo zmagania się Boga z pewnym typem religijności, kultu, pobożności. Jefte zachowuje się tak, jak w jego czasach zachowałby się względem Boga każdy przeciętny człowiek. W nawiązaniu do Abrahama i Izaaka, można rzec, iż Jefte, w przeciwieństwie do patriarchy, nie umiał dostrzec anioła, który powstrzymałby jego rękę, a przede wszystkim zamknąłby jego wargi i nie dopuścił do złożenia ślubu. Oczywiście córka, zgodnie z panującym porządkiem, podporządkowuje się woli ojca. Ale nie tylko. Godzi się z wolą ojca i umrze dlatego, że Bóg wysłuchał prośby jej ojca i dał mu zwycięstwo nad wrogami. Nim jednak przyjdzie jej umrzeć, prosi ojca o dwa miesiące zwłoki, aby mogła pójść na pustynię i tam opłakiwać swoje dziewictwo. Miała przecież umrzeć nie wydawszy potomstwa, co było uważane za znak braku Bożego błogosławieństwa, a więc za hańbę. Znowu trudno, nie ma zresztą takiej potrzeby, wyobrażać sobie, co przeżywała córka Jeftego na pustyni przez te dwa miesiące. Ważne jest dla nas co innego. Istotne jest, że człowiek mający już umrzeć, pragnie jeszcze mieć trochę czasu nie po to, by jeszcze trochę pożyć, nacieszyć się życiem, ale by obżałować, opłakać, to, czego nie uczynił, czego nie dopełnił, co winno było zaistnieć, a co z jego winy, czy też bez winy, nie zaistniało. Córka Jeftego idzie na pustynię razem z przyjaciółkami. Kiedy będą wracać do domu, celem ich drogi będzie śmierć. Zabraknie choćby cienia nadziei. Jakże inny powrót niźli Abrahama i Izaaka.
Po wiekach historia zatoczyła krąg i inny człowiek podzielił los córki Jeftego. Tym razem wyrok śmierci na Niego wydali ojcowie Jego narodu, przywódcy polityczni i religijni. Obarczony szubienicą szedł ku śmierci. Upadając pod jej ciężarem po trzykroć, czyli nieskończenie wiele razy, podnosił się z ziemi, aby dojść do miejsca kaźni i tam wykonać wszystko, o czym mówiły Pisma. Zatem droga powrotna córki Jeftego z pustyni do domu ojca i droga powrotna Syna Bożego z ziemi do domu Ojca wypełnia się w śmierci. Jakże trafnie ujął tę prawdę Ignacy z Loyoli: „I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi [nie robiącymi różnicy] w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej zakazane [lub nakazane], tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa [więcej] niż ubóstwa, zaszczytów [więcej] niż wzgardy, życia długiego [więcej] niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach. [Natomiast] trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni” (ĆD 23). Cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, to na pewno Bóg. Ale nasze wędrowanie do Boga nie jest samotną wspinaczką. Żyjemy przecież we wspólnocie: narodowej, społeczności lokalnej, kościelnej, rodzinnej, małżeńskiej, przyjacielskiej.
Jezus
Dwaj uczniowie usłyszeli, jak [Jan] mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: “Czego szukacie?” Oni powiedzieli do niego: “Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: “Chodźcie, a zobaczycie”. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej (J 1, 37-39).
Na taką odpowiedź człowiek nie był nigdy i nadal nie jest przygotowany, a kiedy już tę odpowiedź słyszy, próbuje tak ją sobie przełożyć, by znaczyła coś innego niż faktycznie oznacza. Dzieje się tak zarówno w odniesieniu do Boga, jak i do ludzi. Do Boga, może przede wszystkim, a to dlatego, że mimo dwutysiącletnich wysiłków chrześcijaństwa, wciąż żywe jest przekonanie, iż Bóg, wzorem innych bogów, cudzych bogów, mieszka w nieprzebytej odległości lub w takim układzie rzeczy, do którego my nie mamy wstępu. Tymczasem nasz Bóg mówi zupełnie coś przeciwnego: Chodźcie, a zobaczycie. Chodźcie, ale dokąd? Zobaczycie, ale co i kogo? Na te pytania, dzisiaj zadawane, nasz Bóg daje odpowiedź natychmiast. Nie każe czekać. Nie tylko odpowiada na stawiane mu pytania, ale udowadnia, że mówi prawdę. Pytający, chcąc się jednak przekonać o prawdziwości otrzymanej odpowiedzi, musi podjąć trud i ryzyko pójścia tam, gdzie go Bóg zaprasza, gdzie go chce ze sobą zabrać. I tak dwaj uczniowie poszedłszy za Jezusem, w zasadzie niczego i nikogo nowego nie zobaczywszy, przekonali się, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym. A zatem, poszedłszy i zobaczywszy, przekonali się, że Bóg, oto teraz, w tej chwili, spełnił dane obietnice, wypełnił swoją część przymierza zawartego z Izraelem. Teraz zaś przyszła kolej na naród wybrany, na wypełnienie jego części przymierza.
Ta zwyczajność przychodzenia Boga do ludzi pewnie zdumiewa, choć nie powinna. Przecież przez dwa tysiące lat z Bogiem i ludźmi dzieje się to, co działo się w Izraelu. Przecież Jezus zmartwychwstał, to znaczy przyjął taki sposób istnienia, który pozwala mu istnieć zawsze i wszędzie ze wszystkimi ludźmi i w każdym zakątku kosmosu. Dowodem na to jest istnienie Kościoła, sakramenty, liturgia i życie chrześcijan. Zarówno ich dobre, jak i złe myśli, słowa i uczynki, a zwłaszcza zaniedbania. Jeśli więc dzisiaj ktoś zapyta Jezusa, gdzie On mieszka, Jezus odpowiada w ten sam sposób: „Chodź, a zobaczysz”. Prowadzi go do Kościoła, bo tu teraz mieszka, tu się zatrzymał. Można powiedzieć, że Kościół jest obecnym, dzisiejszym sposobem istnienia, życia Jezusa w świecie, a więc jest sakramentem.
Kościół ma jednak to do siebie, że wzorem Jezusa, nie chce i nie może istnieć bezcieleśnie. Kościół wciąż się ucieleśnia, wciela, można powiedzieć, wciąż się materializuje. Jan Paweł II nazywa ten proces tworzeniem kultury. Mówi on przecież, że wiara, która nie tworzy kultury, jest wiarą nie w pełni przyjętą i przeżytą. Rzeczywiście, ilekroć chciano zniszczyć ten dorobek ludzi i Ducha Świętego, tylekroć, po początkowych sukcesach, niszczyciele musieli ustąpić, potwierdzając prawdziwość Chrystusowej obietnicy: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka! (J 14, 27). Pokój Chrystusa tym się różni od wszystkiego, co znamy pod tym imieniem, że nie wymaga ani nie potrzebuje żadnych warunków. Nie istnieje też taka siła, która byłaby w stanie ten dar zniszczyć. Chrystusowy pokój jest darem.
Wacław Oszajca SJ
Życie Duchowe LATO 31/2002 
fot. Tookapic Feathers 

Pixabay (cc)

http://www.katolik.pl/pokoj-moj-daje-wam,25203,416,cz.html

***********

ks. Jakub Szcześniak

On przypomni wam wszystko

Pastores

Jan inaczej niż pozostali Ewangeliści wprowadza nas do Wieczernika. To nie uczniowie wchodzą pierwsi do Wieczernika, aby na polecenie Jezusa przygotować wszystko to, co jest potrzebne, lecz Jezus wprowadza ich w misterium Paschy. Jest On światłem danym każdemu, aby nikt nie pozostawał w ciemności. Przed wejściem na Paschę Jezus głośno woła: „Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat potępić, ale by świat zbawić” (J 12,47). To właśnie dokona się za chwilę w Wieczerniku nie tylko wobec uczniów, ale wobec całego świata.

W Wieczerniku dostrzegamy Jezusa głęboko wzruszonego (zob. J 13,21). Ewangelista odkrywa nam stan Serca, które do końca umiłowało swoich uczniów. Używa tutaj słowa etarachthe, którym opisuje się wzburzone morze bądź trzęsienie ziemi. Serce Jezusa jest mocno poruszone, ponieważ jeden z Jego uczniów za chwilę podejmie decyzję, aby wejść w ciemność (zob. J 13,30), aby dopełnić zdrady Zbawiciela (zob. J 13,27).

W trzech następujących po sobie wersetach pojawia się liczebnik „jeden”, jakby był on imieniem ucznia Jezusa. Znamienne jest to, że Jan, przywołując słowa Jezusa o zdradzie ucznia, używa sformułowania, jakim określi własną relację do Zbawiciela: „jeden z” (J 13,21). Jezus nie mówi do uczniów: „ktoś z was Mnie wyda”, ale mówi: „Jeden z was Mnie wyda”. Na te słowa zaskoczeni uczniowie spoglądają „jeden na drugiego, niepewni, o kim mówi” (J 13,22). Wreszcie na określenie siebie samego Jan powie: „Jeden z Jego uczniów – ten, którego Jezus miłował” (J 13,23).

W ten sposób nie tylko pokazuje kontrast obu postaw uczniów, ale przywołuje jeszcze raz potęgę miłości wobec uczniów, także wobec Judasza. Każdy z nich jest dla Jezusa tym jedynym, niepowtarzalnym, każ­dego kocha jak swego jedynaka. Tutaj potwierdza się raz jeszcze Jego mi­łość do końca. Św. Jan Teolog, zapisując wzruszające słowa o miłości swoich do końca, wyrazi to za pomocą wieloznacznego słowa telos. To samo słowo wypowie Jezus na krzyżu jako ostatnie z siedmiu słów: „Dokonało się!” (J 19,30). Dosłownie w tekście greckim mamy tetelestai. Spośród licznych znaczeń: „spełniać do końca”, „wykonywać”, „czynić doskonałym”, „wtajemniczać”, „uświęcać” najbardziej uderzające są jego dwa znaczenia: „być spełnionym do końca” oraz „doprowadzać kogoś do szczęśliwego końca”. Zatrwożeni tym, co się wydarzyło w Wieczerniku, poruszeni niezrozumiałym poleceniem Jezusa wypowiedzianym wobec jednego z nich, Judasza, uczniowie czują, jak w nich samych narasta niepewność.

Uczniowie otrzymują zapewnienie, że nie pozostaną sami, a są w szczególnym momencie. Nie mogą wprost uwierzyć, że właśnie w tej chwili rozmawiają z umierającym Jezusem. Jan nie pozostawił opisu modlitwy w Ogrójcu, jednak rozpoczął 14. rozdział swojej Ewangelii od słów Jezu­sa, który mówi o zatrwożonych sercach uczniów, a zakończył Jego wezwa­niem: „Wstańcie, idźmy stąd!” (J 14,31).

W pierwszych 14 wersetach w centrum głoszenia Jezusa widać Ojca. Jezus, mówiąc o rzeczywistości śmierci, używa słów bliskich każdemu z nas: „dom Ojca mego”, „wiele mieszkań”, „przygotuję wam miejsce”, „zabiorę was do siebie”. Jezusowi tak bardzo zależy, aby uczniowie Mu uwierzyli, że jedyny raz w całej Ewangelii powoła się na własny autorytet: „Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział” (J 14,2). Mówi to uczniom w taki sposób, żeby jakby na chwilę zapomnieli o całym dramacie tego wieczoru, a zapragnęli tylko jednego: zobaczyć Ojca! (zob. J 14,8). Czyli wszystko w tym tekście w jakiś sposób mówi o tym, co Jezus przeżywał w swojej relacji do Ojca, kiedy rozpoczęła się Jego agonia w Ogrodzie Oliwnym.

Miłość – zapewnienie i wezwanie

Od 15. wersetu – „Jeżeli Mnie miłujecie…” (J 14,15) – spoiwem łączącym cały tekst staje się, powtórzony tutaj dziesięciokrotnie, temat miłości Jezusa. Właśnie tam, gdzie Jego miłość dochodzi do szczytu, także niewierność i zdrada osiągają swój kulminacyjny moment. Uczniowie zatrwożeni tym, co się dzieje (zob. J 14,1), potrzebują Miłości, która im wszystko wyjaśni. Dlatego, choć wcześniej usłyszeli polecenie miłości wzajemnej, teraz słyszą tylko o miłości do Jezusa: „Jeżeli Mnie miłujecie”. To doświadczenie miłości nawraca, „albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie” (1 J 5,3). Miłość do Jezusa i wypełnienie Jego przykazania to powracający refren tej perykopy. Jezus zatem nie skupia na sobie, ale – wyczuwając ich lęk i niepewność – zaprasza, aby oparli się na Nim, tak jak On opiera się na Ojcu. Uczynił tak umiłowany uczeń, Jan, który jest drogocenną cząstką tej wspólnoty. Jednak mimo iż był tak blisko Mistrza i doświadczył Jego miłości, powie później o chwili, w której ta miłość w nim osłabła. Pięciokrotnie nazywa siebie „umiłowanym” (egapa) uczniem Jezusa. Tylko raz jeden zmieni kategorię ucznia umiłowanego na tego, którego Jezus kochał(efilei). Ma to miejsce zaraz po śmierci Jezusa, kiedy jeszcze nie dotarła do Jana wieść o zmartwychwstaniu Pana. Dopie­ro kiedy dobiegł do pustego grobu Jezusa i zobaczył leżący całun, na nowo uwierzył we wszystko, co słyszał od swego Mistrza i Pana (zob. J 20,2-8).

Duch obecny w życiu ucznia

Kiedy św. Jan Ewangelista mówi o Duchu Świętym, czyni to zawsze w powiązaniu z osobą Jezusa. Zostaje On posłany od Ojca na prośbę Jezusa i w Jego imieniu (zob. J 14,16.26). Kiedy jest mowa o działaniu i posłannictwie Ducha Świętego, Jan używa określenia pneumatos, pneuma, które może oznaczać zarówno to wszystko, co pochodzi od Ducha Bożego, Jego tchnienie, jak i to, co jest duchowe; słowo to oznacza także wiatr jako znak obecności i działania Ducha Świętego. Natomiast kiedy sam Jezus mówi uczniom o obietnicy Ducha Świętego, zostaje użyty przez Jana rzeczownik „Paraklet”. Zatem Jezus podczas swego nauczania nie wszystkim objawia, kim jest Duch Święty, choć rozmawia o Nim w nocnym spotkaniu z Nikodemem (zob. J 3,1-21), a także mówi o Nim zebranym tłumom podczas Święta Namiotów w Jerozolimie (zob. J 7,37-39). Słowo „Paraklet” pojawia się pięciokrotnie wyłącznie w pismach Janowych: czterokrotnie w mowie Jezusa do uczniów w Wieczerniku i raz jeden w Pierwszym Liście Jana, gdzie Chrystusa nazywa on naszym Obrońcą, Rzecznikiem (zob. 1 J 2,1). Duch Święty, Pocieszyciel, jest dany temu, kto miłuje Syna w chwili Jego odejścia. Jest obecny w życiu ucznia, który nie zgorszy się krzyżem Jezusa. To On, Paraklet, broni przed ucieczką od krzyża, w którym ostatecznie wszyscy uczniowie będą mieli udział. Stanie się ten krzyż Chrystusa ich chlubą (zob. Ga 6,14).

Jezus zapewnia: „Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie widział. Ale wy Mnie widzicie; ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was” (J 14,18-20).

Sieroctwo to jedna z najboleśniejszych ran, jakiej może doświadczyć człowiek. Jedynie Bóg daje nam życie i nasze istnienie zależy tylko od Niego. „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iz 49,15-16).

Od chwili śmierci Jezusa na krzyżu i Jego zmartwychwstania nikt nie jest na świecie sierotą. Jesteśmy dziećmi Boga, które On usynowił za cenę krwi swego Syna. Dlatego Jezus mówi: „i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was”. To słowo Syna o Ojcu i słowo Ojca o Sy­nu. Tym słowem jest Miłość – Parakletos. Jezus pragnie, aby uczniowie zapamiętali to jedno: „Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca” (J 14,21). Jezus pytany o największe przykazanie odpowiada: „Będziesz miłował…”. Ta obietnica i polecenie zarazem znajduje swoje dopełnienie w nakazie, jaki pozostawił nam Jezus. Jak osiągnąć miłość Boga? Okazując miłość ludziom. Jedyna nauka Zbawicie­la to przykazanie wzajemnego okazywania sobie miłości i jest to właściwa droga, aby doświadczyć miłości Ojca. Wtedy „przyjdziemy do niego”. To niezwykłe, ale Bóg chce mieszkać w nas. Przyjście Boga Ojca i Syna jest przyjściem Ducha Świętego. Jest On Duchem Miłości… „i mieszkanie u niego uczynimy”.

Różne przekonywania o grzechu

Duch jest zatem adwokatem (gr. Parakletos, czyli łac. ad-vocatus – „wezwany do”) stającym po naszej stronie, kiedy oskarża nas diabeł, który „jest kłamcą” (J 8,44). Dlatego obok tego określenia pojawia się jeszcze jedno imię Ducha Świętego: Duch Prawdy. Właśnie to drugie imię Ducha Świętego pojawia się u Jana w ścisłym powiązaniu z pierwszym określeniem Ducha Świętego jako Pocieszyciela i Adwokata/Obrońcy. To ważne wskazanie dla naszej modlitwy. Św. Jan napisze później: „Umiłowani, nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga” (1 J 4,1). Kiedy wchodzimy w modlitwę, szukając szczerej więzi z Jezusem, jakże często na jej progu spotykamy oskarżyciela, który chce przekonać o grzechu, ale inaczej, niż czyni to Duch Święty. Przekonać tak, jak przekonał Judasza o grzechu, który wyznając swoją winę wobec arcykapłanów i starszych, usłyszał: „Co nas to obchodzi? To twoja sprawa” (Mt 27,4). Charakterystyczne jest to, że w Ewangelii według św. Jana w tekście greckim zawsze występuje słowo daimonion (jego polskim odpowiednikiem jest raczej „demon”, a nie „zły duch”, co pojawia się w przekładzie np. J 7,20; 8,48; 10,20-21). Określa się nim bóstwo, które chce być jak Bóg. W ten sposób Ewangelista podkreśla, że prawdziwe życie duchowe należy tylko do Boga. Kiedy bowiem mówi się: „zły duch”, można odnieść wrażenie, że istnieje jakieś życie duchowe pochodzące od demona. Diabeł nie daje życia. Tylko Bóg jest źródłem życia.

Bóg mówi prawdę. Jeśli trzeba, upomina, ale nie pozbawia dziecięctwa Bożego. Jego działanie niesie pokój i radość z przebaczenia, ponieważ jest On jedynym Pocieszycielem. Dlatego św. Paweł, który wie, co to znaczy „być zdobytym przez Chrystusa” (por. Flp 3,12), pisze: „Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg zesłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze!»” (Ga 4,6).

Po tym rozeznajemy, jaki „duch” szepce nam do serca. On, Pocieszyciel, przychodzi właśnie w chwili naszego osamotnienia, opuszczenia, jakim jest przekonanie, że nie jesteśmy godni nazywać się dziećmi Bożymi. Przychodzi powiedzieć: Bóg jest twoim Ojcem, a ty Jego dzieckiem umiłowanym, w którym „ma upodobanie” (por. Mk 1,11). Temat relacji Syn – Ojciec w Ewangelii Jana jest niezwykle mocno podkreślony. Jezus mówi w Wieczerniku apostołom o Ojcu, którego miłuje, pragnąc jednocześnie, żeby i oni byli z Nim (zob. J 14,2-3). Co więcej, pragnie przyjść do serca ucznia, aby tam „uczynić sobie mieszkanie” (por. J 14,23). Sprawia to Miłość, czyli Duch, który zstąpił na Jezusa i na Nim pozostał (zob. J 1,32-33). Św. Jan na opisanie tej rzeczywistości przywołuje czasownik, który obok znaczenia „pozostawać”, „przebywać”, „mieszkać” (meno) wskazuje również na trwanie. To Słowo aż 11 razy pojawi się w 15. rozdziale, kiedy Jezus będzie prosił, aby uczniowie w Nim trwali (dosł. mieszkali), tak jak On w Ojcu. Dla uchwycenia tej treści trzeba powrócić do 13. rozdziału, kiedy to Jezus po umyciu nóg apostołom i tragicznym wyjściu w noc Judasza, świadom bliskiego rozstania, zwraca się do nich niezwykle serdecznie, mówiąc: „Dzieci” (J 13,33). W tym słowie chce im powiedzieć wszystko, co do tej pory dla nich uczynił. Co zatem znajduje się w centrum przesłania Tego, który ma być posłany uczniom jako dar od Ojca? O czym ma przypomnieć Pocieszyciel i czego ma nauczyć? Jezus pozostawił uczniom nie tylko gesty i słowa świadczące o Jego miłości, ale sam stał się pieczęcią, jaką Ojciec odcisnął na Ewangelii, na „nowym przykazaniu” (por. J 13,34). W ten sposób uwierzytelnił to wszystko, co powiedział uczniom w Wieczerniku. Uczniowie w chwili zgorszenia i grozy męki, ukrzyżowania i strasznej śmierci Jezusa zapomnieli o wszystkich słowach i znakach miłości. W ich sercach śmierć Jezusa przynosi rozczarowanie. Nie czują się kochani przez Boga. Czują się bardziej sierotami niż Jego dziećmi, pomimo zapewnienia ze strony Jezusa, że „nie zostawi ich sierotami” (por. J 14,18) Jan Ewangelista wyrazi ten stan osierocenia słowem orfanos, które oznacza osamotnienie i opuszczenie. Od chwili pojmania Jezusa tak właśnie czują się Jego ucz­niowie.

Pocieszyciel jest posłany do ich serc i przypomina im fundamentalną sprawę dla życia ucznia Chrystusa: jesteśmy tak kochani przez Boga, jak ukazał nam to sam Jezus, Jego męka, śmierć i zmartwychwstanie. Duch Pocieszyciel sprawia w sercach uczniów, iż czytają znaki śmierci jako znaki życia i miłości. Dlatego Apostoł Paweł powie, żenie chce „niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2,2).

Prawda o relacjach

Doznanie miłości bądź jego brak jest najwcześniejszym doświadczeniem każdego człowieka, związanym z domem rodzinnym. Dom i miłość to dwie rzeczywistości naszego życia silnie związane ze sobą. Dlatego Jezus zaprasza nas „do domu Ojca” (J 14,2).

Wejdźmy zatem w klimat tego spotkania. Pomoże nam w tym sposób, w jaki Ewangelista zapisuje słowa Jezusa. Zachodzi tutaj gra słów, których polski przekład nie oddaje. Język grecki rozróżnia dwa odcienie słowa „dom”. Budynek mieszkalny wyrażany jest przy pomocy słowa męskiego rodzaju „dom” (oikos). Natomiast tutaj św. Jan słowa Jezusa o domu Ojca oddaje za pomocą żeńskiej formy oikia, wskazującą na dom w takim sensie, w jakim mówi o nim człowiek powracający po długiej i trudnej podróży: „Nareszcie w domu, u siebie”. Jezus mówi o domu, do którego pragnie się powracać. To dom, który promieniuje szczęściem kochających się osób, w którym doznaje się miłości, przyjaźni.

Warto otworzyć także serce swojego domu i zaprosić Go po raz kolejny do swojego życia. Wpatrzeni w Jezusa, który mówi nam o domu Ojca, możemy opowiedzieć Mu o własnym domu rodzinnym, o najbliższych, jak również przywołać w modlitwie miejsce, w którym mieszkamy, i osoby, z którymi obecnie dzielimy życie. Jakie uczucia nam towarzyszą, kiedy wracamy do tego miejsca? Czy możemy je nazwać swoim domem? Czy zapraszamy Ojca i Syna do życia wspólnoty, z którą dzielimy swoją codzienność? Czy prosimy dla nas o obecność Ducha Świętego, Pocieszyciela?

Jezus zwierza się z intymnego pragnienia. Zanim zabierze nas do domu Ojca, prosi już teraz, abyśmy weszli w głęboką zażyłość z Bogiem. Ojciec i Syn chcą zamieszkać w naszym życiu. Jezus, świadom odejścia z tego świata, szuka domu przyjaciół. Dzieli się najgłębszym pragnieniem, aby w nas zatrzymać się i zamieszkać. „Jego domem my jesteśmy” (Hbr 3,6). Pragnąc przyjąć Jezusa do swego domu, musimy zapytać samych siebie o miejsce, jakie wyznaczyliśmy Mu w swoim życiu. Miejsce Ojca i Syna wskazuje nam Duch Święty – Duch miłości.

Jezus, pytając nas o miłość, patrzy uważnie w oczy naszych braci i sióstr, tam szukając odpowiedzi. Co chcielibyśmy powiedzieć Jezusowi o tych osobach? W jaki sposób sami odczytujemy ich spojrzenia? Co one nam mówią? Zatrzymamy się na chwilę z Jezusem, aby wraz z Nim spojrzeć na twarze tych osób. Które z tych relacji chcielibyśmy teraz przedstawić Jezusowi, aby je pobłogosławił lub uzdrowił?

Jezus zna naszą kruchość, dlatego On sam będzie prosił Ojca, aby posłał uczniom Pocieszyciela. To słowo obietnicy Jezusa jest jak balsam na zatrwożone serca uczniów. Kiedy jednak przyszło zgorszenie krzyża, uczniowie zapomnieli o wszystkich tych słowach Jezusa. Gdy przychodzi w naszym życiu krzyż, którego nie wybraliśmy i którego nie akceptujemy, pojawia się w nas nierzadko „brak pamięci” o tym wszystkim, co było głęboką więzią między nami a Jezusem. „Zapomina­my się” w naszych duchowych zobowiązaniach i złożonych ślubach tak dalece, że jesteśmy zdumieni sami sobą. Dlatego codziennie potrzebujemy Nauczyciela – Ducha Świętego. Grzech wyrasta niejako z nie­pamięci o miłości Boga. Chcemy prosić Jezusa w Jego imię o Ducha Prawdy i Pocieszyciela. Po raz kolejny Jezus zapewnił o skuteczności naszej modlitwy w Jego imię: „O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię” (J 14,14). Jezus chce, abyśmy przyłączyli się do Jego prośby do Ojca o dary Ducha Świętego: „Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15,10-11); „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna” (J 16,23-24).

Pragniemy tę więź z Duchem pocieszenia i prawdy, o którą prosi nas Jezus, uczynić swoją codzienną zażyłą i serdeczną relacją z Bogiem. Chcemy zatem zaprosić Go do swoich relacji, zwłaszcza do tych, które aktualnie tworzą nasz dom. W głębi serca chcemy pytać o prawdę swoich więzi z Bogiem i bliźnimi, aby dostrzec to, co je buduje, ale także to, co je osłabia

Duch Święty Pocieszyciel jest źródłem prawdziwej radości. Słuchamy Jezusa, w obliczu męki i śmierci mówiącego o radości, której nikt nam „nie zdoła odebrać” (J 16,22). Jest to radość ucznia, który cieszy się z odzyskanej relacji z Jezusem, jaką utracił, opuszczając Mistrza z własnego lęku o siebie.Przemiana serca

Zatrzymamy się teraz przy Jezusie, który zapewnia, że Duch Święty stanie się naszym Nauczycielem. To On przypomni najważniejsze słowo Jezusa, które ma moc zmienić nasze życie, tak jak zostało zmienione życie Piotra, kiedy w chwili swego grzechu „wspomniał na słowo Pana” (por. Łk 22,61). Będziemy prosić gorąco Ducha Świętego, abyśmy przypomnieli sobie i zachowali w sercu najważniejsze słowo Jezusa z Ewangelii wypowiedziane do nas. W jakich okolicznościach życiowych je usłyszeliśmy?

Duch Ojca i Syna, Paraklet, jest darem, o jaki uczniowie nie prosili, ponieważ Go jeszcze nie znali. Jezus, udzielając im Ducha Świętego, przekracza ich prośby i pragnienia. Jemu pragniemy powiedzieć o swoich prawdziwych radościach, ale także o tym wszystkim, co nosiło znamiona przyjemności, która pozbawiała nas na zawsze radości. Powiemy Duchowi Świętemu o swoim najgłębszym smutku. Oddamy Mu przyczynę tego smutku, by nasze serce mogło napełniać się radością.

Jesteśmy w Wieczerniku z Jezusem i wspólnotą, którą On powołał. Jesteśmy pośród uczniów, którzy podobnie jak my spoglądają na siebie pełni niepewności (zob. J 13,22) wobec gestów miłości oraz słów Jezusa o zdradzie. Trudno zrozumieć, jak blisko siebie może być uczeń umiłowany i uczeń, który zdradza. Serce człowieka jest zatrwożone, ponieważ czuje, że ci „dwaj uczniowie” mieszkają w nim, w jego sercu. Niepewni siebie, chwytamy się słów Jezusa, który woła: „Wierzcie we Mnie!” (por. J 14,1). Pragniemy zatrzymać w swoim sercu wiarę Jezusa w niezmienną miłość Ojca. Szukamy teraz Jego bliskości, tak jak Jezus szuka i odnajduje bliską więź z Ojcem. Wieczernik, pomimo lęku uczniów, jest przepełniony Duchem miłości Ojca i Syna. Możemy żyć tą miłością, tak jak dorosłe dziecko swoich rodziców żyje na zawsze ich wzajemną miłością.

„Nie zostawię was sierotami. Przyjdę do was” – to słowa wyznania miłości Jezusa do nas. Wyznanie Oblubieńca staje się naszym własnym wyznaniem. Modlitwą staje się teraz wołanie z głębi serca: Przyjdź! Chce ono nasycić się wiernością Jezusa wobec Ojca i wobec człowieka. Jezus patrzy na nas jak na swoje umiłowane dzieci (zob. J 13,33). Jest to moment, który chcemy zapamiętać na całe swoje dalsze życie: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3,1) – wyznaje umiłowany uczeń Jezusa. Uwielbiamy Ducha Świętego, że budzi w nas tego umiłowanego ucznia, który szuka więzi z Ojcem i Synem. Zdumieni miłością, pytamy wraz z uczniem Judą Tadeuszem: „cóż się stało, że nam się masz objawić?” (J 14,22). Pragniemy kontemplować odpowiedź Jezusa: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, mieszkanie u niego uczynimy”.

Jeszcze raz przywołamy Ducha Świętego, wyznając Mu swoją miłość za to, że przychodzi do nas i przypomina nam o wszystkim, co powiedział Jezus. Uwielbiamy Boga Ducha Świętego, że jest naszym Nauczycielem.

ks. Jakub Szcześniak

 http://www.katolik.pl/on-przypomni-wam-wszystko,22604,416,cz.html?s=5

_______________________________________________________________________________________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś