Dla ich własnego dobra

 

Kilka lat temu uczestniczyłam w akcji ratowania pewnej starszej pani przed systemem i jego „ opieką” . Pani Teresa była kiedyś nauczycielką biologii w liceum w Konstancinie. Nie miała nikogo bliskiego. Poznałam ja jako osobę schorowaną, dotkniętą dość częstą wśród starszych osób manią zbieractwa. Gromadziła zupełnie jej nieprzydatne, a otrzymane z darów ubrania, zabawki dziecięce, oraz gazety i druki reklamowe. Na jej niewielkie mieszkanko nabrał jednak apetytu przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej. Jego syn się żenił czy rozwodził i było mu potrzebne mieszkanie.

Wraz z koleżanką i opiekunką społeczną, które chciały uratować panią Teresę przed eksmisją w ciągu jednego dnia sprzątnęłyśmy jej lokum. Nie było tam zresztą nic brudnego tylko wiele niepotrzebnych rzeczy. Pomimo nawracającej choroby nowotworowej i niedowidzenia graniczącego ze ślepotą Pani Teresa funkcjonowała zupełnie samodzielnie, a nawet uczestniczyła w zajęciach uniwersytetu III wieku. Nasza satysfakcja była jednak przedwczesna. W czasie gdy byłyśmy na wakacjach w mieszkaniu pani Teresy pojawiła się policja i w nocnej koszuli, siłą wywlokła ją z domu. Została przewieziona do zakładu opiekuńczego na Solcu gdzie umieszczono ją w pokoju z pięcioma umierającymi, bez kontaktu z otoczeniem osobami, przywiązano do łóżka, założono jej cewnik i pampers. Ponieważ się broniła (a któż by w tej sytuacji się nie bronił) zaordynowano jej leki psychotropowe. Było dla nas jasne, że pani Teresa też długo nie pożyje. Zgłosiłyśmy się na rozprawę w sadzie rodzinnym, której przedmiotem ( post factum) było umieszczenie pani Teresy w tej umieralni bez jej zgody. Rozprawa była z założenia czystą formalnością gdyż na wokandzie przeznaczono na nią 5 minut. Przyznany pani Teresie adwokat z urzędu przyznał się, że w podobnej sytuacji nawet nie czyta akt. Ponieważ zadeklarowałyśmy pełną opiekę nad panią Teresą sąd przystał na to rozwiązanie i ustanowił koleżankę jej kuratorem. Historia zakończyła się szczęśliwie. Pani Teresa przeżyła kilka dobrych lat pod opieką koleżanki, a gdy się poczuła naprawdę źle, na własne życzenie przeniosła się do wybranego zakładu prowadzonego przez siostry zakonne.

Druga historia nie zakończyła się niestety happy endem. Mój samotny sąsiad pan Janusz ciężko się rozchorował. Po jego powrocie ze szpitala wizytatorki z opieki społecznej zamiast zająć się chorym szperały po szafach i wypytywały o status prawny jego mieszkania. Zniecierpliwiona przepędziłam je wszystkie i z konieczności przejęłam nad chorym bezinteresowną opiekę. Podawałam mu leki i posiłki oraz robiłam zastrzyki z insuliny. Sąd rodzinny wbrew moim staraniom i woli chorego nakazał jednak umieszczenie go w domu opieki. Pan Janusz trafił do prywatnego domu w Józefowie. Przeżył tam dwa miesiące. W tym sterylnym na pozór miejscu dostał gangreny. Zbyt późno skierowano go do szpitala. Opiekująca się nim lekarka domowa powiedziała, że w swoim stanie zdrowia i w swoim zagraconym pokoju mógł jej zdaniem przeżyć spokojnie przynajmniej 10 lat.

Wnioski płynące z tych historii są następujące. Bardzo kosztowna dla społeczeństwa, niezwykle zbiurokratyzowana i rozbudowana opieka społeczna jest zupełnie nieefektywna. Osoby samodzielne (choć być może nie najlepiej funkcjonujące) umieszcza się wbrew ich woli w domach starców, często do tego dopłacając. (Ze względu na jej niską emeryturę opieka społeczna dopłacała do pobytu pani Teresy w „umieralni” prawie 2 tysiące) Co gorsza, opieka społeczna często współdziała z osobami zajmującymi się przejmowaniem majątku starych niezaradnych osób. W Polsce ten proceder bezkarnie kwitnie i jego powstrzymanie jest jednym z palących zadań nowej władzy. Jak mi powiedziała znana adwokatka, osoba powyżej 70 lat jest w Polsce praktycznie wyjęta spod prawa. Opieka społeczna, nielojalna rodzina, a także różni oszuści mogą z taką osobą zrobić co tylko zechcą. Znane mi są przypadki umieszczania starych rodziców w zakładach tylko po to żeby sprzedać ich mieszkanie. Pracownicy tych zakładów czynnie uczestniczą w tych oszustwach, bez skrupułów przetrzymują siłą starsze osoby, akceptują jawnie sfałszowane ich podpisy.

Osobnym problemem jest kwestia dyspozycyjnych biegłych sądowych. Psychiatra, biegła sądowa nie badając pani Teresy, a nawet nie wchodząc do jej pokoju( zgodnie z relacją świadków stała w drzwiach) poświadczyła własnym podpisem lecz niezgodnie z prawdą, że chora ma wszawicę, grzybicę i świerzb co uzasadnia jej przymusowe odosobnienie. Podanie nazwiska nierzetelnej lekarki nie ma większego sensu. Sprawa biegłych sądowych musi być rozwiązana systemowo. Godna polecenia jest przyjęta wszędzie na świecie możliwość powoływania przez strony sprawy własnych, niezależnych ( spoza listy sądowej) biegłych.

Najistotniejsze jest jednak co innego. Przymusowe umieszczanie starszych osób w zakładach opiekuńczych, podobnie jak odbieranie rodzicom dzieci to część charakterystycznego dla współczesnych czasów miękkiego totalitaryzmu. Procedurę sądową inicjuje najczęściej donos nieżyczliwych sąsiadów, a sprawę przesadza opinia kuratora. Otóż trzeba przyjąć do wiadomości, że modele życia są i mają prawo być różne. Arogancka kurator wizytująca mieszkanie pana Janusza nazwała zgromadzone przez niego wartościowe książki śmieciami i nakazała wyrzucenie ich na śmietnik. Moją odmowę potraktowała jako wypowiedzenie jej otwartej wojny. Trzeba jednak przyjąć do wiadomości, że zakurzone książki, okruchy na stole, czy muszki owocówki w domu należą do niezbywalnych swobód obywatelskich podobnie jak swoboda wierzeń czy przekonań, a przede wszystkim nie mogą stać się podstawą do odbierania komuś dzieci czy umieszczenia go w domu starców. Wyjątkowa perfidia współczesnego miękkiego totalitaryzmu przejawia się utrzymywaniem i wmawianiem społeczeństwu, że wyjątkowo brutalne działania takie jak przywiązywanie siłą do łóżka starych osób,czy wyrywanie siłą dzieci z kochającego, choć czasem nieporadnego domu, podejmowane są dla własnego dobra poszkodowanych.

tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

O autorze: izabela brodacka falzmann