Prawdziwa Miłość jest zawsze mądra i dobra i takie powinny być prawa. – Wtorek, 19 stycznia 2016r.

Myśl dnia

Milsza Panu Bogu zgoda niż ofiara.

przysłowie polskie

___________

Gdy ogień zamieszka w sercu, pobudza modlitwę.

Gdy zostanie ona rozbudzona i wzniesie się ku niebu,

wówczas ogień zstępuje do wieczernika duszy.

św. Jan Klimak

___________

To Kim człowiek jest, mówi Jego Serce.

Chryste, przykazania zostały mi dane po to, aby zbliżały mnie do Ojca
i pomagały bardziej kochać Jego i drugiego człowieka. Dziękuję, że uczysz mnie,
jak właściwie je wypełniać i żyć nimi.
__________________________________________________________________________________

Słowo Boże

__________________________________________________________________________________

WSPOMNIENIE ŚW. JÓZEFA SEBASTIANA PELCZARA, BISKUPA (czytania z dnia)

WTOREK II TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE (1 Sm 16,1-13)

Namaszczenie Dawida na króla

Czytanie z Pierwszej Księgi Samuela.

Pan rzekł do Samuela: „Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula? Uznałem go przecież za niegodnego, by panował nad Izraelem. Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam cię do Jessego Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem sobie króla”. Samuel odrzekł: „Jakże pójdę? Usłyszy o tym Saul i zabije mnie”. Pan odpowiedział: „Weźmiesz ze sobą jałowicę i będziesz mówił: «Przybywam złożyć ofiarę Panu». Zaprosisz więc Jessego na ucztę ofiarną, a Ja wtedy powiem ci, co masz robić: wtedy namaścisz tego, którego ci wskażę”.
Samuel uczynił tak, jak polecił mu Pan, i udał się do Betlejem. Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. Jeden z nich zapytał: „Czy twe przybycie oznacza pokój?” Odpowiedział: „Pokój. Przybyłem złożyć ofiarę Panu. Oczyśćcie się i chodźcie złożyć ze mną ofiarę”. Oczyścił też Jessego i jego synów i zaprosił ich na ofiarę.
Kiedy przybyli, spostrzegł Eliaba i mówił: „Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec”. Jednak Pan rzekł do Samuela: „Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce”. Następnie Jesse przywołał Abinadaba i przedstawił go Samuelowi, ale ten rzekł: „Ten też nie został wybrany przez Pana”. Potem Jesse przedstawił Szammę. Samuel jednak oświadczył: „Ten też nie został wybrany przez Pana”. I kazał Jesse przejść przed Samuelem siedmiu swoim synom, lecz Samuel powiedział Jessemu: „Pan ich nie wybrał”.
Samuel więc zapytał Jessego: „Czy to już wszyscy młodzieńcy?” Odrzekł: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce”. Samuel powiedział do Jessego: „Poślij po niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie”.
Posłał więc i przyprowadzono go: był rudy, miał piękne oczy i pociągający wygląd. Wtedy Pan rzekł: „Wstań i namaść go, to ten”. Wziął więc Samuel róg z oliwą i namaścił go pośrodku jego braci. Potem od tego dnia duch Pański opanował Dawida. Samuel zaś udał się z powrotem do Rama.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 89,20.21-22.27-28)

Refren: Ja sam wybrałem Dawida na króla.

Mówiąc kiedyś w widzeniu *
do świętych Twoich, rzekłeś:
„Na głowę mocarza włożyłem koronę, *
wyniosłem wybrańca z ludu.

Znalazłem Dawida, mojego sługę, *
namaściłem go moim świętym olejem,
by ręka moja zawsze przy nim była *
i umacniało go moje ramię.

On będzie wołał do Mnie: «Ty jesteś moim Ojcem, *
moim Bogiem, Opoką mojego zbawienia».
A Ja go ustanowię pierworodnym, *
najwyższym z królów ziemi”.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ef 1,17-18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa
przeniknie nasze serca swoim światłem,
abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 2,23-28)

Szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: „Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?”.
On im odpowiedział: „Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom”.
I dodał: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Naturalny porządek

Szabat dla Żydów uchodził za dzień święty, a przykazanie o jego zachowywaniu za najważniejsze przykazanie Dekalogu. Skoro Bóg nie tylko ustanowił ten dzień święty, ale sam go uszanował, to tym bardziej powinien uczynić to człowiek. Gmatwanina późniejszych dodatkowych przepisów dotyczących święcenia go – przykładowo w ten dzień nie można było przejść więcej niż tysiąc kroków ani zrywać kłosów – sprawiła, że to człowiek stał się dla szabatu. Jezus przywraca zamierzony przez Boga naturalny porządek, wedle którego to dzień święty ma służyć człowiekowi w wymiarze tak podstawowym jak chleb dla głodnego oraz religijnym, zapowiadając przez odpoczynek tu na ziemi upragnione szczęście wieczne.

Chryste, przykazania zostały mi dane po to, aby zbliżały mnie do Ojca i pomagały bardziej kochać Jego i drugiego człowieka. Dziękuję, że uczysz mnie, jak właściwie je wypełniać i żyć nimi.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

________________________________

Św. Józefa Sebastiana Pelczara

0,15 / 11,31

Dzisiejsza Ewangelia w sposób szczególny zaprasza na kurs miłości, którego udziela nam Jezus.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 2, 23-28
Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: «Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?» On im odpowiedział: «Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom». I dodał: «To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu».

Tekst Ewangelii opowiada o spotkaniu, w którym uczestniczy Jezus, Jego uczniowie i faryzeusze. Każda z tych postaci prezentuje inną postawę. Słuchając Jezusa, mogą rodzić się różne pytania. O czym według ciebie mówi Jezus? Gdy słuchasz Jego słów, co twoim zdaniem próbuje ci On przekazać?

Wdając się w polemikę z faryzeuszami, Jezus zaprasza do tego, aby przede wszystkim patrzeć na swoje serce. Na to, co się w nim znajduje. Trochę tak, jakby chciał zapytać o miłość, o jej miejsce w twoim sercu, o jej miejsce w twoim życiu. To w sercu człowieka Bóg składa swoją miłość, uczulając je na to, co Boże.

Jezus zadając faryzeuszom pytanie widzi, że ich serce jest przepełnione nakazami prawa, sztywnym wypełnianiem obowiązków, lękiem przed popełnieniem najdrobniejszego uchybienia. Widać, że robią wszystko na pokaz. Może dlatego Jezus zwraca uwagę, że prawo i obowiązki mają służyć człowiekowi, a będą służyć, jeżeli u ich początków będzie prawo miłości.

Dzisiejszy kurs miłości, który prowadzi dla nas Jezus, przypomina nam, że stale mamy się nawracać, stale jesteśmy w szkole Jego miłości. Uczenie się zakłada popełnianie błędów oraz ich poprawianie, jednak mimo wszystko niesie rozwój i wzrost.

#Ewangelia: wskazówka dla prawodawców

Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: “Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?” On im odpowiedział: “Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom”.
I dodał: “To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu”.

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Co wolno robić? Co powinno być wyznacznikiem dla reguł i praw, którymi kierujemy się w życiu społecznym i religijnym? Jezus daje jednoznaczną odpowiedź: Miłość. Aby prawa stanowione były mądre, wystarczy poznać na czym polega Miłość i nią się kierować. Prawdziwa Miłość jest zawsze mądra i dobra, a takie powinny być prawa.
Pozostaje jednak pytanie: jak poznać Miłość? Bóg jest Miłością. Wystarczy więc poznać Boga. Kto pozna Boga prawdziwego i Go naśladuje, ten będzie umiał rozpoznać dobre prawa i reguły życia społecznego i religijnego. Jeśli chcemy być mądrzy i dobrzy, poznawajmy Boga i starajmy się Go naśladować.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2732,ewangelia-wskazowka-dla-prawodawcow.html

_________________________

Benedykt XVI, papież od 2005 do 2013
Adhortacja apostolska “Sacramentum caritatis” § 74 (trad. © Libreria Editrice Vaticana)

To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”
 

W końcu w naszych czasach, jest szczególnie pilne przypomnienie, że dzień Pański jest również dniem odpoczynku od pracy. Usilnie życzymy sobie, by jako taki również był uznany przez społeczność cywilną, tak by możliwe było nie podejmowanie pracy zarobkowej, bez kary z tego powodu. Chrześcijanie, nie bez związku ze znaczeniem szabatu w tradycji żydowskiej, widzieli w dniu Pańskim również dzień wolny od codziennego trudu.

Ma to ważne znaczenie, ponieważ mówi o relatywizacji pracy, która powinna być nakierowana na cel, jakim jest człowiek: praca jest dla człowieka, a nie człowiek dla pracy. Łatwo można w tym widzieć ochronę człowieka przed możliwą formą zniewolenia. Jak powiedziałem, „praca ma pierwszorzędne znaczenie dla realizacji człowieka i dla rozwoju społeczeństwa. Musi być zatem organizowana i wykonywana z pełnym poszanowaniem ludzkiej godności i w duchu służby dobru wspólnemu. Jest również ważne, aby człowiek nie stał się niewolnikiem pracy, by nie traktował jej w sposób bałwochwalczy, sądząc, że to właśnie ona nadaje ostateczny i definitywny sens życiu”. W dniu poświęconym Bogu człowiek odnajduje sens swego istnienia, jak również swego pracowitego wysiłku.

_________________________________

Pobożny Dawid (19 stycznia 2016)

pobozny-dawid-komentarz-liturgiczny

Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: «Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?»

On im odpowiedział: «Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom».

I dodał: «To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu» (Z rozdz. 2 Ewangelii wg św. Marka)

 

Saul, jak zauważa autor biblijny, od pierwszego rzutu oka nadawał się na króla. Dawid był jego zaprzeczeniem. Bóg jednak mówi do Samuela, że interesuje Go serce człowieka – to, kim człowiek jest. Bóg zatem patrzy inaczej niż każdy z nas, nawet ten najbardziej przenikliwy jak prorok. Nawet Dawid nie podejrzewał się o możliwość bycia królem. Bóg jednak znał go lepiej i prowadził odważniej niż uczyniłby to sam Dawid. Dalsze dzieje pokazują, że dla Samuela nie było to łatwe doświadczenie. Żałował Saula, którego polubił a jeszcze po swej śmierci musiał mu prorokować klęskę z rąk Filistynów.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 Sm 16, 1-13; Mk 2, 23-28

Jeszcze po wiekach Chrystus wspomni Dawida jako wzór pobożności – jak o tym czytamy w dzisiejszej Ewangelii. Pobożny jak król Dawid – śpiewający Bogu psalmy, otaczający troską Arkę, umiejący pokutować za swoje grzechy. Może i dziś warto zaczerpnąć z tej pobożności króla Dawida? Zacznijmy modlić się psalmami, poczujmy w sobie serce tego miłego Bogu króla!

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

 

__________________________________________________________________________________

Świętych obcowanie

__________________________________________________________________________________

19 stycznia
Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

 

Zobacz także:

 

Święty Józef Sebastian Pelczar

Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.:Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.

Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.

W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-19a.php3

______________________

Św. Józef Sebastian Pelczar – Jak zachować wiarę katolicką w narodzie?

 

Fragment książki
Wezwanie do pracy nad duchowym odrodzeniem się narodu polskiego
Św. Józef Sebastian Pelczar“Codziennie dziękuję Bogu – powiedział król hiszpański Alfons Mądry – nie za to, że jestem królem, ale za to, że jestem chrześcijaninem”. Podobnie za powołanie do religii katolickiej powinien dziękować każdy człowiek, bo ta religia jest dla niego światłem rozumu, siłą woli, pociechą serca, drogą życia i zbawienia. Powinna dziękować każda rodzina, bo ta religia jest dla niej rodzicielką cnoty, pokoju i szczęścia. Powinien dziękować każdy naród, bo ta religia jest dla niego źródłem wszelakich dóbr i ostoją przeciw wszelkim złym czynnikom.
W szczególności religia katolicka przyniosła narodowi naszemu nowe życie, z nim zaś jedność, wolność, oświatę, cnotę, potęgę i tę wielką misję, by był “przedmurzem chrześcijaństwa” i niósł wiarę i cywilizację katolicką na Wschód. Kiedy naród polski wskutek swoich wad i przewrotności sąsiadów utracił swą niezależność, religia katolicka stała na straży jego duchowych skarbów i chroniła go od germanizacji i rusyfikacji z jednej, a od zakażenia przez rewolucję antyreligijną z drugiej strony, tym zaś, którzy cierpieli za wiarę i ojczyznę, dodawała odwagi i pociechy. A jakże nie wspomnieć, że Stolica Apostolska w ubiegłych wiekach zawsze po macierzyńsku opiekowała się narodem polskim i w chwilach tak ciężkich, jak np. napad Szwedów w roku 1655, albo powstanie w 1863 r., dźwigała go na duchu. Obecny papież Benedykt XV kilkakrotnie wyraził się z wielką miłością o Polsce i, chociaż sam jest biedny, przysłał jej pomoc pieniężną, a na wezwanie Ojca świętego wszystkie narody katolickie 21 listopada 1915 r. modliły się za Polskę i złożyły dla niej ofiary na ręce znakomitego i szlachetnego pisarza naszego Henryka Sienkiewicza. Biskupi polscy, w ślad za księciem biskupem krakowskim, utworzyli komitety dla ratowania głodnych i sierot, a całe duchowieństwo polskie, z prawdziwem poświęceniem się i zaparciem, w tych szczególnie czasach pracuje dla ludu. Religia katolicka miliony nieszczęśliwych Polaków chroni od rozpaczy, a dla wszystkich jest drogowskazem, wskazującym jakimi torami ma iść odrodzenie narodu.
Za łaską Bożą nasz naród pozostał wierny tej religii aż dotąd, mimo że protestantyzm w wieku XVI, wolterianizm z masonerią w XVIII, liberalizm, materializm i socjalizm w XIX, jak i inne złe prądy nowszych czasów starały się ją wyrwać z dusz polskich, a przynajmniej osłabić jej wpływ. Niechże ta religia będzie nadal pierwszym i najdroższym skarbem narodu, by wszyscy bez wyjątku wierzyli w jej prawdy, spełniali jej przykazania, korzystali z jej łask, słuchali jej władzy, czcili jej mistrzynię – Stolicę świętą.
Czy jest tak dzisiaj i czy będzie tak w przyszłości? Czy nie grożą narodowi żadne niebezpieczeństwa? Owszem, grożą i to liczne, przede wszystkim od jawnego ateizmu, który dziś w świecie cywilizowanym występuje z otwartą przyłbicą, a utworzywszy swe falangi, uderza z wielką zaciekłością na wszelką religię, przede wszystkim zaś na katolicką. Taką falangą ateizmu są związki wolnomyślicieli, wolno żyjących, solidarnych, monistów, antydeitów, i jak się tam nazywają, odrzucające jawnie wiarę w Boga a tak fanatyczne, że wkładająn a swoich członków obowiązek, by nigdy nie zaglądali do świątyni katolickiej i nie dopuścili do siebie czy do swoich bliskich kapłana. W Polsce chorągiew wolnej myśli, czyli ateizmu, rozwinął Andrzej Niemojewski, autor bluźnierczych Legend i innych bezbożnych pism, który jeszcze w 1907 r. takie rzucił hasło: “Przestańmy być zbuntowanymi katolikami, a załóżmy własną wolną gminę” – rozumie się bez dogmatów i etyki chrześcijańskiej; obok niego zaś stanęła garstka ateistów Polaków i Liga Wolnej Myśli Polskiej, utworzona przez Żydów warszawskich. Podobne dążności ma wiedeński “związek wolnej szkoły”, którego zadaniem jest wyrugować naukę religii ze szkół, by wychować młodzież w ateizmie, a który i do Galicji zapuszcza swe zastępy. Niestety, nawet na zebraniach nauczycieli Królestwa Polskiego w 1916 r. i 1917 r. dały się słyszeć głosy i zyskały poklask, by ze szkół wyrzucić naukę religii! Baczność zatem, młodzieży; baczność, rodzice i stróżowie narodu, bo propaganda niewiary, pod nazwą Związków Wolnomyślicieli i Kółek Etycznych, szerzy się szczególnie wśród uczniów uniwersyteckich Warszawy, Krakowa i Lwowa.
Falangą ateizmu są zwolennicy materializmu, czyli bałwochwalcy ciała i złota. Materializm chce dziś panować we wszystkich dziedzinach ludzkich – w filozofii jako monizm, uznający tylko materię i zaliczający Boga, duszę, religię do starych baśni; w naukach przyrodniczych jako darwinizm, tłumaczący powstanie stworzeń bez Stwórcy, teorią ewolucji i samorództwa; w świecie etycznym jako moralność wyzwolona i zwycięstwo sensualizmu nad idealizmem; w polityce jako górowanie siły nad prawem i ucisk słabszych przez mocniejszych; w sztuce i literaturze jako skrajny realizm, szukanie “nagiej duszy” i apoteoza namiętności; w życiu jednostek jako kult ciała i żądza wzbogacenia się w celu używania. Materializm na kształt dżumy szerzy się po świecie, wiodąc za sobą niedowiarstwo i wywołując nawet u ludzi wierzących chorobliwą miękkość i zniewieściałość ducha. Zaiste, trzeba było aż tak strasznej wojny, by choć w części uleczyć zarażoną przez niego ludzkość. Baczność zatem przed tą zarazą, bo ona i do nas dotarła – wszakże trafiają się i w społeczeństwie polskim ludzie, dla których zasadą życia są te słowa: jedz, pij, używaj, bo po śmierci nie ma żadnej rozkoszy.
Falangą ateizmu jest masoneria, mająca dziś w świecie przeszło 26860 lóż i do dwóch milionów adeptów. Wprawdzie loże angielskie, niemieckie i północnoamerykańskie zachowały wiarę w Wielkiego Budowniczego świata, ale ten Budowniczy to nie Bóg prawdziwy, jaki się nam objawił. Wszędzie natomiast masoneria wysławia tę religię, “na którą się wszyscy zgadzają”, czyli religię humanitaryzmu, a więc ubóstwienie człowieka. Konsekwentniej postąpił francuski Wielki Wschód, gdy już w 1877 r. wymazał ze swoich statutów wiarę w istnienie Boga i nieśmiertelność duszy, czyli proklamował ateizm. Masoneria, chcąc być kościołem świata, nienawidzi śmiertelnie religii katolickiej i za główne swoje zadanie uznaje “odchrześcijanienie społeczeństwa”. Toteż skoro przy pomocy wolnomyślicieli, radykałów i socjalistów doszła we Francji do władzy, zaraz przeprowadziła rozdział Kościoła i państwa, ograbiła duchowieństwo, zniosła zakony, wyrugowała samo imię “Bóg” ze szkół, a nawet ustami dygnitarza swego Delpecha zapowiedziała: “Panowanie Galilejczyka trwało 20 wieków, ale już się kończy”. W tym samym 1906 r. ponownie ogłosiła swój tryumf w parlamencie francuskim przez Vivianiego (późniejszego premiera): “Wyrwaliśmy człowieka ze szponów wiary. Podnieśliśmy modlącego się na klęczkach po całodziennej pracy nędzarza i powiedzieliśmy mu, że za obłokami jest tylko wymysł i urojenie. Zgasiliśmy światła na niebie i bodajby ich nigdy nie zapalono”. Loże przez propagandę bezbożności, zepsucia obyczajów, anarchii i antymilitaryzmu wywołały rozstrój w społeczeństwie i osłabiły żywotną siłę Francji. Dziś masoneria podburza wszystkie państwa do walki z katolicką Austrią, której zagładę już dawno poprzysięgła – wszakże już w 1851 r. “prorok idei” Mazzini rzucił w świat to hasło: “Delenda est Austria” (trzeba zniszczyć Austrię), toteż nie dziwimy się, że Włochy opanowane przez masonów wypowiedziały jej wojnę, a w ich ślady poszły Portugalia i Rumunia.
Do Polski ta sekta odzywa się jak niegdyś szatan: “Pokłoń mi się, a dam ci królestwo tego świata”. Nie może bowiem zapomnieć, że na początku XIX wieku miała na ziemiach polskich 40 lóż, a dziś ma zaledwie dwie we Lwowie i to afiliowane do lóż węgierskich; bo o lożach warszawskich nic pewnego nie wiemy. Otóż niech cały naród polski stanie przy katolickiej Austrii, masonerii zaś, zbratanej z prawosławiem, odpowie: “Precz szatanie, nie kuś mnie! Ja samemu Bogu kłaniać się będę, a nie chcę Polski z łaski masonerii i prawosławia”. W każdym razie baczność przed masonerią!
Falangą ateizmu jest socjalizm antychrześcijański, bo stoi on na stanowisku skrajnego materializmu, tzn. odrzuca wiarę w Boga i w wieczność, a szuka nieba na ziemi. Wprawdzie w programach socjalistycznych religię nazywa się rzeczą prywatną i dowolną, ale jest to obłuda, obliczona na omamienie łatwowiernych, której kłam zadaj ą koryfeusze partii, przyznając się jawnie do ateizmu. “Zdążamy – powiedział Bebel w parlamencie niemieckim 31 grudnia 1881 r. – w sferze politycznej do republiki, na polu ekonomicznym do kolektywizmu, a na polu, które się zowie religijnym, do ateizmu”. Kiedy indziej zaś wyznał, że chrystianizm i socjalizm tak sprzeciwiają się sobie, jak ogień i woda. Inny przywódca, Liebknecht, jako obowiązek socjalistów ogłosił, by jak najzacieklej niszczyli wiarę w Boga i przeszczepiali w innych niedowiarstwo.
Konsekwentnie partia ta zwalcza nie tylko własność prywatną, ale także Kościół, prawo Boskie, porządek chrześcijański i miłość ojczyzny, którą chce zastąpić miłością “proletariatu”; jeżeli zaś w czasie tej wojny schowała swoją broń i rozdzieliła się na dwa obozy, było to tylko chwilową niekonsekwencją. Dalej jeszcze poszła polska partia, bo wysłała pewną liczbę “towarzyszy” do legionów i stanęła pod sztandarem “miłości ojczyzny”. Oby ten sztandar sprowadził ją na lepsze tory, przypominając, że kto klasom pracującym odbiera religię, ten jest najgorszym ich wrogiem, a tym samym także wrogiem ojczyzny. Oby też przywódcy partii zastanowili się nad tym, że z ich roboty korzystają anarchiści i nihiliści, którzy chcą tylko burzyć i krew rozlewać. W każdym razie baczność, aby Polska nie stała się socjalistyczna, ale z drugiej strony, by poprawiła dolę robotników.
Strzec się trzeba nie tylko ateizmu jawnego, ale także “pokostowanego”, jakim jest pozytywizm, zachwalany u nas szczególnie przez literata warszawskiego Aleksandra Świętochowskiego. Wykluczeniem z dziedziny wiedzy ludzkiej zagadnień o Bogu i duszy, jako niby “nie-pozytywnych”, i agnostycyzmem, czyli hardym ignorowaniem religii, wszczepił on jad niedowiarstwa w niejeden umysł. Może jeszcze więcej złego przyniosła pseudofilozofia Nietzschego, który religię nazwał szkodliwym narkotykiem i zgubną hipnozą, a zamiast niej polecał nieograniczone niczym używanie życia i kult “nadczłowieka” nieskrępowanego żadnymi więzami. Baczność zatem przed tą trucizną!
Strzec się trzeba indyferentyzmu, to jest tego twierdzenia, że wszystkie religie pozytywne są tylko formami przejściowymi jednej religii naturalnej i że wszystkie są w swoim rodzaju prawdziwe, tak że człowiek może sobie wybrać religię, jaka mu się podoba, albo obejść się bez niej, byleby tylko żył uczciwie. Lecz któż nie widzi, jak fałszywe jest to zdanie, bo czyż mogą być prawdziwe wszystkie religie, różniące się między sobą, tak że jedna drugą wyklucza. A jeżeli Bóg objawił religię prawdziwą, czy człowiek nie ma obowiązku przyjąć jej i wyznawać? Otóż religią objawioną jest tylko religia katolicka, ona jedna ma za sobą dowody prawdziwości i zawiera całą prawdę i czystą prawdę, podczas gdy wszystkie inne religie zawierają większe lub mniejsze okruchy prawdy, pomieszane z błędami. Stąd każdy człowiek ma się trzymać religii katolickiej, a jeżeli jej nie zna, powinien szukać, i wtedy tylko jest bez winy, gdy jej znaleźć nie może.
Niestety, wśród wykształconych warstw polskich są ludzie, którzy nie cenią religii tak, jak należy, albo wybierają z niej niektóre prawdy czy przepisy, inne zaś odrzucają, jako niby rozumowi czy społeczeństwu przeciwne. Skąd to się bierze? Oto stąd, że ze szkół wynoszą bardzo niedostateczną znajomość religii, a później nie starają się jej pogłębić, by rozproszyć powątpiewania rodzące się w duszy i odeprzeć zarzuty słyszane w rozmowach lub wyczytane w pismach. Bo nie biorą nawet do rąk ksiąg religijnych, nie słuchają kazań czy konferencji, nie szukają odpowiedzi na owe zarzuty u kapłanów albo u świeckich wierzących. Iluż to jest katolików wykształconych, którzy nie troszczą się wcale o poznanie dogmatów, dlatego że ich pochłania praca zawodowa albo troska o rodzinę czy o chleb codzienny. Cóż dziwnego, że ten lub ów słabnie w wierze, a nawet poczyna się wstydzić swej religii, jako niby stosownej tylko dla prostaczków, stojących na niskim stopniu kultury, albo dla dzieci i niewiast, kierujących się wyobraźnią i uczuciem. Otóż do takich przemawiają miliony wierzących w ciągu 19 wieków, a wśród nich geniusze i uczeni, że religia katolicka, jako od Boga światłości pochodząca, jest światłem dla każdego człowieka, a nadto mistrzynią całej ludzkości, matką dzisiejszej cywilizacji, opiekunką nauk, piastunką prawdziwego postępu, podwaliną moralnego i społecznego ładu; że ona czyni człowieka prawdziwem mędrcem, a jej tajemnice, choć nieogarnione, bo Boskie, nie tylko nie sprzeciwiaj ą się rozumowi, ale kryją w sobie, jak te kopalnie złota i diamentów, przedziwne skarby nadprzyrodzonej mądrości. Niechże więc każdy spuszcza się w ich głębiny, byle z lampą wiary w ręku, niech każdy rozmyśla o prawdach religii, czytuje książki religijne, które winny być w każdej bibliotece domowej. Niech też pod tym względem poprawi się wychowanie domowe i szkolne, a wszyscy mają się na baczności przed obojętnością i ciemnotą w rzeczach religii.
Strzec się także trzeba modernizmu, czyli tego systemu filozoficzno-teologicznego, który w najnowszych czasach zbałamucił niektóre umysły, nawet w obozie katolickim, tak że Pius X w encyklice Pascendi (z 8 września 1907 r.) musiał go potępić. Modernizm istotę religii mieści nie w dogmatach, które Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje, ale w uczuciu religijnym, przez które niby Bóg mówi bezpośrednio do duszy, a które podlega prawu ewolucji – wskutek tego dogmaty wiary nie zawierają prawdy bezwzględnej i stałej, Kościół zaś nie jest czym innym, jak dziełem ludzkim, wytworzonym w biegu wieków i potrzebującym ciągłej reformy. Ta teoria podoba się także niektórym pisarzom polskim. Lecz któż nie przyzna, że według niej religia rozpływa się w nieokiełznanym subiektywizmie i w chorobliwej uczuciowości, czego koniecznym wynikiem musi być naturalizm, a w końcu ateizm. Baczność zatem przed modernizmem, baczność także przed liberalnym katolicyzmem, który ze szkodą dla odwiecznych zasad, chce się godzić z ideami rewolucji i liberalizmu.
Strzec się trzeba fałszywego mistycyzmu, występującego czy to w szacie polskiej, jak dawniejszy towianizm i mesjanizm a nowszy mariawityzm, czy obcej, jak spirytyzm, teozofia, gnostycyzm i buddyzm, bo wszystko to jest zboczeniem ducha ludzkiego, gdy opuszcza utarty i bezpieczny gościniec nauki Kościoła, a wchodzi na manowce rozbujałej fantazji. Baczność przed tymi zboczeniami, bo do nich umysł polski jest dość skłonny.
Strzec się trzeba katolicyzmu odświętnego, który się objawia w nadzwyczajnych okolicznościach, np. na nabożeństwie patriotycznym czy przed wyborami, ale którego owoców nie widać, bo nie ma w nim ducha wiary, albo tego katolicyzmu skarłowaciałego, który z ojczyzny robi bożyszcze i wynosi ją nad Boga, religię zaś spycha na poślednie miejsce, gdy się jej pierwsze należy. Baczność przed tą modną hipokryzją, która lubi się stroić w szatę patriotyzmu, niech każdy natomiast będzie katolikiem w duchu i w prawdzie, to jest stosuje zasady wiary zarówno do życia prywatnego, jak rodzinnego i publicznego. Niech też każdy trzyma się religii katolickiej nie dlatego tylko, że jest ona spuścizną naszej przeszłości i wchodzi do skarbnicy narodowej, ale że jest boska, powszechna, niezmienna, i tak narodom, jak jednostkom życie dająca. Niech wreszcie każdy kocha ojczyznę w Bogu i dla Boga, nie przelotnym tylko uczuciem lub słowem, ale ofiarą i czynem, zamiast szukać siebie w tej miłości, niech troszczy się przede wszystkim o dobro narodu, zawsze zgodnie z wolą Bożą, a zamiast marzyć o jakimś Kościele narodowym, niech pamięta złote słowa księcia Adama Czartoryskiego: “Katolicyzm nie ma być z miłości ojczyzny, ale patriotyzm ma być z miłości Boga”.
Na katolicyzm narodu polskiego czyhają ciągle dwaj starzy wrogowie: z jednej strony protestantyzm, z którego się rodzi racjonalizm negujący objawienie Boże i porządek nadprzyrodzony, a z drugiej prawosławie, za którym idzie bizantynizm i serwilizm, martwota w stosunkach Kościoła do państwa, sensualizm, pesymizm w literaturze, nihilizm w rzeczach wiary i obyczaju. Protestantyzm chce się rozszerzyć w Polsce przez swoje kolonie i szkoły, prawosławie zaś trzyma się obecnie bagnetów rosyjskich i ogłosiło już swój tryumf nad Unią w Galicji, ale dzięki Bogu przedwcześnie. W każdym razie baczność przed tymi wrogami!
W końcu każdy, kto chce zachować swą wiarę bez szwanku, niech się strzeże trzech niebezpiecznych jej wrogów: pychy, rozpusty i lenistwa. Pychy, bo ona jako ubóstwienie własnego “ja” nie pozwala człowiekowi upokorzyć się choćby przed najwyższą władzą Kościoła, a stąd jest płodną matką błędu i niedowiarstwa. Rozpusty, bo gdy ona opanuje człowieka, wypala w nim wszystko, co szlachetne i święte, a nawet narzuca rozumowi zasłonę, by nie widział Boga. Lenistwa, bo w miarę jak ktoś porzuca modlitwę, źródła łaski i obowiązki religijne, popada w naturalizm, nazywający urojeniem wszystko, co nadprzyrodzone, i powoli staje się ateuszem praktycznym, a nieraz takim umiera. A więc baczność przed pychą, rozpustą i lenistwem.
Wiara tak wielkim jest skarbem, że aby ją utrzymać, trzeba uczynić wszystko, czego Bóg od nas żąda, i raczej ponieść śmierć wśród męczarni, aniżeli zaprzeć się wiary. Ponieważ zaś sprawa to Boża, bez łaski Bożej niemożliwa, dlatego trzeba się modlić z Apostołami: “Panie, dodaj nam wiary”, a jeśli ktoś wiarę nieszczęściem utracił, ma błagać, jak ów ślepy z Jerycha: “Panie, daj, abym przejrzał”. Ale czy troszczyć się tylko o siebie? Nie, bo wdzięczność za łaskę wiary i miłość bliźniego wymaga, by i drugim wypraszać ten tak cenny skarb i w miarę sił pomagać w życiu z wiary. Kto Pana Boga i bliźnich szczerze kocha, ten pragnie być nie tylko rycerzem wiary, to jest, bronić jej przed wszelkimi wrogami, ale także apostołem wiary, to jest szerzyć jej Królestwo w duszach; ten też, o ile może, wspiera kapłanów w apostolskiej pracy. Niech tak wszyscy czynią, niech otaczają swoich kapłanów, swoich biskupów i najwyższego pasterza czcią, miłością i posłuszeństwem, nie lękając się “klerykalizmu”, tego podłego straszaka, który wymyślili wrogowie dla zohydzenia duchowieństwa, bo ono nie chce rządzić świeckimi w sprawach świeckich, ale tego tylko pragnie, by Chrystus Pan królował we wszystkich.
Wreszcie wola Boża i miłość ojczyzny każe starać się o to, aby naród cały żył z wiary, która przesiąkałaby na wskroś wszystkie jego instytucje. Oby wszystkie jego dzieci powtórzyć mogły słowa, jakie wybitny poeta Teofil Lenartowicz napisał z okazji jubileuszu Piusa IX
w 1871 r.:
Wierzym, choćby nikt w świecie nie wierzył;
Wierzym, chociażby srożej Pan uderzył;
Wierzym, chociażby zamknął matek łona;
I będziem wierzyć, póki ostatni nie skona.

Fragment książki Bp. Józefa Sebastiana Pelczara, Wezwanie do pracy nad duchowym odrodzeniem się narodu polskiego, zamieszczono za zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wszelkie prawa zastrzeżone © Firma DEXTRA Wydawnictwo św. Józefa Sebastiana Pelczara.
http://sanctus.pl/index.php?grupa=66&podgrupa=432&doc=381
___________________

O lenistwie duchowym – bp Józef Sebastian Pelczar

Aktualizacja: 2012-04-14 10:06 pm

O lenistwie duchowym – cechy, przyczyny i skutki

Po co Bóg stworzył człowieka? – Uczynił to w tym celu,
żeby człowiek poznał Boga, miłował Go i służył Mu,
i tak po śmierci posiadłszy Boga przez uszczęśliwiające
oglądanie Go twarzą w twarz, cieszył się Nim
na wieki w niebie.”
(Katechizm kard. Gasparriego)

Lenistwo w zwykłym znaczeniu słowa, czyli niechęć do pracy i opieszałość w pracy, czy to duchowej czy fizycznej, jest nierzadkim zjawiskiem. Nie brak bowiem ludzi, którzy uważają życie za ciągłą rozrywkę, czy miły sen, stąd pragną się ciągle bawić lub używać gnuśnego spoczynku, a natomiast unikać tego wszystkiego, co wymaga wysiłku i sprawia jakąkolwiek przykrość. Tymczasem “człowiek się rodzi na pracę” (Job 5, 7), kto zaś nie chce pracować, ten i jeść nie powinien (por. 2 Tes 3, 10). Wprawdzie obowiązek pracy jest poniekąd karą za grzech, ogłoszoną Adamowi w raju (por. Rdz 3, 17-19), ale drugi Adam, Jezus Chrystus, własnym przykładem pracę podniósł, uszlachetnił i uświęcił, bo sam pracował jako rzemieślnik i jako nauczyciel. Teraz praca jest źródłem błogosławieństw, radości i zasług, a przy tym silną bronią przeciw pokusom, toteż słusznie upomina św. Hieronim: “Wyszukaj sobie jakąś pracę, aby cię diabeł znalazł zawsze zatrudnionym”. Natomiast lenistwo jest kałużą  wszelkich pokus i złych myśli, macochą cnót, rodzicielką nędzy i wielu grzechów,  a szczególnie nieczystości, jak to wskazuje upadek Dawida i tylu innych. Życie człowieka leniwego to jak figa niepłodna, którą przeklął Zbawiciel. Brzydź się zatem lenistwem, pokochaj natomiast pracę. Przede wszystkim zaś spełniaj wiernie, ochotnie i według woli Bożej obowiązki stanu. Gdybyś wyjątkowo był od nich wolny i obfitował w dobra ziemskie, poszukaj sobie zatrudnienia i pracuj dla dobra społecznego, a szczególnie dla biednych i opuszczonych.

Osobnym rodzajem lenistwa jest lenistwo duchowe.
W gospodarstwie Bożym różne są rodzaje leniwych sług. Jedni nie chcą spełniać żadnych obowiązków i nie troszczą się o rozkazy Pana. Są to słudzy źli, którzy nawet na imię chrześcijan nie zasługują. Inni wchodzą z Panem Bogiem w układy, dają Mu bowiem – że tak powiem – dziesięcinę życia, resztę zachowują dla siebie; mianowicie przebierają w przykazaniach Bożych i w obowiązkach, z których jedne spełniają, inne zaniedbują, a przepisy Kościoła świętego zazwyczaj sobie lekcewazżą.

Cóż jest przyczyną tego lenistwa w służbie Bożej? Oto nieznajomość Boga, prawd i dóbr Bożych, słabość wiary, zniewieściałość ducha, przywiązanie się do bogactw i przyjemności, zbyteczne zajęcie się sprawami ziemskimi, wreszcie obawa przed sądem świata. A jakie tego następstwa? Oto sprzeniewierzanie się Bogu i grzechy ciężkie, niepokój i wyrzuty sumienia, niełaska i kara Boża, a często odrzucenie wieczne. Bo jak nierozsądnym pannom, o których mówi Ewangelia, brakło oliwy w lampach i dlatego nie weszły za oblubieńcem na gody, tak i duszom leniwym brakuje nieraz w życiu oliwy łaski uświęcającej i dobrych uczynków. Jeżeli właśnie wtenczas przychodzi Oblubieniec Chrystus, aby je wezwać na gody niebieskie, one nie mając światła, nie mogą wejść do krainy światłości i dlatego ciemności piekła mogą je pochłonąć na wieki.
Sądzę, że nie należysz do liczby tych leniwych sług, jeżeli ci jednak coś podobnego sumienie wyrzuca, uciekaj czym prędzej z ich nieszczęsnego grona.

W tym celu przeproś Pana w kornej spowiedzi za dawne niewierności. Aby zaś uniknąć ich na przyszłość, módl się o łaskę nieustającej miłości ku Bogu, rozważaj często, kim jest Bóg i jakiej służby jest godny, a nie zapominaj, że żyjesz dla Boga i dążysz do wieczności. Gdy więc świat lub ciało odwodzi cię od Boga, pomyśl: rozkosz trwa na chwilę, a męka na wieki. Gdy Bóg żąda jakiej ofiary, pomyśl znowu: męka trwa na chwilę, a rozkosz na wieki. Przed każdą sprawą zadaj sobie pytanie: Co mi to pomoże do wieczności? Jaki jest związek tej sprawy z Bogiem? Walcz przy tym z pożądliwościami ciała i ponętami świata, trzymaj się mocno Serca Zbawiciela i przystępuj często do sakramentów świętych, abyś nie popadł w ohydną niewolę grzechu. Wreszcie nie lekceważ najmniejszego rozkazu twojego Pana i Stwórcy, a w ten sposób przestaniesz być leniwym sługą.

Są też inni słudzy, którzy z początku służą Bogu ochotnie i wiernie, lecz potem leniwieją i opuszczają się, a nawet w małych rzeczach odmawiają Panu Bogu posłuszeństwa. Lenistwo tego rodzaju, zwane inaczej oziębłością, spotyka się u dusz pobożnych, u kapłanów i u osób zakonnych, a jest ono główną przeszkodą życia duchowego. Poznajmy najpierw jego cechy. Jak woda letnia zajmuje pośrednie miejsce między gorącą i zimną, tak dusza oziębła nie stara się być doskonała, bo to wymaga zaparcia się, walki i wytrwałej pracy, ale też nie chciałaby być zła. Unika ona wprawdzie grzechów ciężkich, ale lekceważy małe upadki. Nie rzuca np. potwarzy, ale za to lubi obmawiać, nie żywi w sercu śmiertelnej nienawiści, ale za to czuje ku tym i owym wstręt i antypatię, nie zabiera cudzego mienia, ale za to niewłaściwie lgnie do swojego, a gdy jest w zakonie, nie kocha się w ubóstwie. Brzydzi się ciężkimi wykroczeniami przeciw czystości, ale utrzymuje nieraz niebezpieczną przyjaźń, chętnie czyta romanse i bywa na takich przedstawieniach w teatrze lub w kinie, prowadzi zbyt poufałe rozmowy lub folguje uczuciom, myślom i marzeniom, które tylko jeden włos dzieli od grzechu śmiertelnego. Z drugiej strony czyni nieraz dużo dobrego, ale bez czystej pobudki, chce niby kochać Pana Boga, ale nie z całego serca, chce Mu służyć, ale bez wielkiej pracy, modli się, ale bez skupienia i nabożeństwa. Dusza oziębła bada sumienie, ale powierzchownie, spowiada się, ale bez głębszego żalu i bez poprawy, przyjmuje Komunię świętą, ale bez pragnienia i pożytku. Spełnia swe obowiązki, ale zimno i niedbale, a jeżeli żyje w zakonie, lekceważy sobie drobne przepisy ustaw. Oprócz tego jest rozproszona, zmienna, gadatliwa i chciwa rozrywek lub wrażeń, przywiązana do rzeczy błahych, nieusposobiona do rzeczy poważnych, do posłuszeństwa i pokuty nieskora, łatwo folgująca próżności i miłości własnej. Dusza oziębła jest małoduszna w przykrościach, chwiejna w walce, często ponura i smutna albo przeciwnie, nieumiarkowanie wesoła. Wreszcie, jest zaślepiona co do swego stanu, tak że nic w nim złego nie widzi, a jeżeli czasem coś spostrzeże, nic sobie z tego nie robi. Stąd nie lubi czytać  książek ascetycznych i słuchać nauk duchowych, aby nie tracić fałszywego spokoju.

Początek tej niebezpiecznej choroby jest czasem bardzo nieznaczny. Jakie są jej przyczyny? Oto nieposłuszeństwo względem natchnień Bożych, małe, ale częste i dobrowolne upadki, brak czuwania i umartwienia zmysłów i namiętności, szukanie przyjemności ziemskich, zaniedbywanie modlitwy, rozproszenie ducha i pośpiech w działaniu, nadmiar zajęć zewnętrznych, nadmierne oddawanie się naukom świeckim albo polityce, gospodarstwu, pracy społecznej, zmiana stanu lub przewodnika, wreszcie lekceważenie rzeczy małych, a u osób zakonnych częste i dobrowolne przekraczanie ustaw.

Czasem przyczyną oziębłości, czyli ociężałości do dobrego, może być słabość ciała, zmęczenie i rozstrój ducha, wielkie cierpienia i zawody, zwłaszcza przy temperamencie melancholicznym. Lecz wtenczas oziębłość   jest niedobrowolna i przemijająca, a lekarstwem na nią jest pokrzepienie sił fizycznych i duchowych lub ulga w cierpieniach. Czasem przyczyną podobnej oziębłości, a nawet zniechęcenia i wstrętu do dobrego, może być nagabywanie szatańskie, to znowu nawiedzenie Pana Boga, który z różnych, a zawsze mądrych powodów odbiera duszy pociechy duchowe i rzuca ją w stan oschłości i opuszczenia. Lecz stan taki nie jest oziębłością, owszem, dusza wtenczas mimo braku pociech trwa wiernie przy Bogu. Powiemy o   tym później.

A jakie są skutki oziębłości dobrowolnej? Przerażające. Oziębłość jest obrzydliwa dla Boga, bo mówi sam Bóg do duszy leniwego: “Bodajbyś był zimny, albo gorący! Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich.” (Ap 3, 15-16). Jak żołądek nie może znieść wstrętnego pokarmu, lecz natychmiast go wyrzuca, tak wnętrzności miłosierdzia Bożego, chociaż znoszą tylu grzeszników, nie mogą znieść człowieka letniego. O, jakże straszna to kara! Dlaczego tak straszna? Oto dlatego, że człowiek oziębły z wiedzą i wolą lekceważy Boga i odpycha jego łaskę, podczas gdy na zewnątrz uchodzi za wiernego sługę. Jest więc winny zdrady i obłudy.

Oziębłość sama przez się rodzi wiele grzechów powszednich, a kto je popełnia z przywiązaniem i bez wyrzutów sumienia, ten osłabia w sobie bojaźń Bożą i łatwo wpada w grzech ciężki, stąd słusznie oziębłość nazwano pobudką diabelską. Świadkiem może tu być św. Piotr, który szedł z dala za Zbawicielem i grzał się przy ognisku, dlatego ze miłość jego ostygła, ale zaraz też dopuścił się ciężkiego wykroczenia. Oziębłość wstrzymuje duszę w drodze do doskonałości. Podobna do “robaka gryzącego rdzeń życia duchowego”, łatwo udziela się innym duszom i staje się zgorszeniem. Ona duszę osłabia, wyniszcza i jakby paraliżuje, tak iż potem wszelka praca zdaje się jej prawie nie możliwa. Ona duszę truje, rodzi w niej niezadowolenie, smutek, drażliwość, uprzedzenie, zniechęcenie, często różne pokusy. Stąd dusza oziębła podobna jest do stojącej wody lub do domu opuszczonego. Zły duch – mówi Pismo – szuka właśnie domów pustych, to jest dusz leniwych, a gdy je znajdzie, przychodzi siedem innych duchów, to jest wszystkie występki, i tam mieszkają.

Oziębłość zaślepia duszę, bo przytępia sumienie, zakrywa przed nią, niebezpieczeństwa, łudzi ją pozorami cnót, a stąd nieznacznie ciągnie do zguby. Zdarza się nawet, że dusza oziębła jest w stanie grzechu śmiertelnego, a tego jednak nie widzi. Słusznie Ojcowie Kościoła przyrównują, oziębłość do ciszy morskiej. Biada żeglarzom, gdy żaden wietrzyk nie porusza żaglem, wtenczas okręt stoi na miejscu a z czasem żywność się kończy, wskutek czego załoga ginie śmiercią głodową. Biada również duszy leniwej w drodze Bożej, bo i jej żywność, to jest cnota, prędko ustaje, tak że grozi jej niechybna śmierć. Otwórz księgę Ewangelii i czytaj, co mówi Pan do sługi, który wziąwszy talent od Pana, zakopał go w ziemi: “A niepożytecznego sługę wyrzućcie w ciemności zewnętrzne. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25, 30). I dlaczego zapadł tak surowy wyrok? Wszakże on nic złego nie uczynił? Dlatego, że próżnował i talentu nie pomnożył. Na innym miejscu grozi Bóg: “Przeklęty, kto spełnia dzieło Pańskie zdradliwie, i przeklęty, kto miecz swój hamuje od krwi!” (Jer 48, 10). Za co Bóg rzuca swą klątwę, czy za ciężkie występki? Nie, ale za uczynek dobry, za sprawę Pańską, tylko że niedbale, ozięble wykonaną.

Straszny jest stan oziębłości, gorszy nawet – jak mówią święci – od stanu grzechu i trudny do wyleczenia, bo dusza oziębła nie widzi swojej choroby, a stąd nie chce używać lekarstwa. Stan ten jest niebezpieczny również dlatego, że jak mówi św. Teresa od Jezusa, “dla niektórych dusz doskonałość jest nawet konieczna do zbawienia”, stąd wzgarda doskonałości staje się dla nich przyczyną zguby. Dusza oziębła ginie, jak człowiek zasypiający na śniegu. Sen śmierci jest jej miły i trudno ją nawet przebudzić, a ten zgubny spokój trwa czasem aż do śmierci. Stąd też o wiele łatwiej nawróci się grzesznik, aniżeli człowiek oziębły, ale mający się za cnotliwego. Dawid był cudzołożnikiem i mężobójcą, Zacheusz krzywdzicielem, Piotr zaprzańcem, Dyzma rozbójnikiem, Paweł prześladowcą, Magdalena była jawnogrzesznicą. Ci wszyscy nawrócili się i zostali świętymi. Czy dużo oziębłych doszło do świętości? “Widziałem – mówi św. Bernard – rozpustników czyniących pokutę, ale nie widziałem zakonnika, który będąc wcześniej oziębłym, stałby się potem gorącym”. Potrzeba do tego osobliwej łaski, jak było potrzeba cudu do uleczenia paralityka.

Niezwykłych też środków używał Bóg, aby jakąś duszę z podobnego stanu wyrwać. Tak np. świątobliwa Maria Villani wiodła w młodości życie bardzo pobożne, lecz wyszedłszy za mąż, popadła w oziębłość i oddała się całą duszą rozrywkom światowym. Pewnego razu zbliżyła się do zwierciadła, aby sobie włosy perłami i klejnotami ozdobić, lecz któż opisze jej przerażenie, gdy w zwierciadle zamiast swojej twarzy zobaczyła jakąś postać straszną, raczej do złego ducha podobną. Zmieszana, wydaje okrzyk zgrozy, zalewa się łzami, rzuca wszystkie kosztowności na ziemię i wraca do życia bogobojnego, które prowadzi aż do śmierci. Podobnie opowiada o sobie św. Teresa, że się jej raz sam Pan Jezus ukazał, by ją widokiem swoich ran pobudzić do gorliwszej służby. Czy w zwykłym porządku nawrócenie duszy oziębłej jest niemożliwe? “Co niemożebne jest u ludzi, możebne jest u Boga” (Łk 18, 27), a więc nie można wątpić o możliwości jej nawrócenia.

 

O lenistwie duchowym – Środki przeciw oziębłości

Gdybyś nieszczęściem popadł w stan podobny, ratuj się następującymi środkami.

W pierwszym rzędzie – jeżeli możesz – odpraw kilkudniowe rekolekcje, środek to bowiem najskuteczniejszy. Jeżeli nie możesz, rozmyślaj przynajmniej nad strasznymi skutkami oziębłości, jak też nad prawdami wiary. „Jeżeli jesteś letni – mówi św. Bernard – i lękasz się być wyrzuconym z ust Bożych, nie oddalaj się od słowa Pańskiego, a ono cię rozpali, bo Jego słowo jest gorącym płomieniem”.

Rozważaj, jak wielki jest Bóg, jak święty i dobry, ile On ci łask udzielił, ile wyświadczył dobrodziejstw. Czy temu Bogu nie będziesz służył ochoczo? Rozważaj, co Pan Jezus uczynił z miłości ku tobie. Zbliż się do żłóbka, stań pod krzyżem, otwórz Najmiłościwsze Serce Jezusowe, spojrzyj okiem wiary na Najświętszy Sakrament. Czy nie będziesz się poczuwał do wzajemności? Rozważaj, co dla Boga wycierpieli Apostołowie i męczennicy, co dla Niego uczynili wyznawcy, pokutnicy, dziewice, co uczynił jeden tylko święty, taki jak np. św. Franciszek Ksawery. Czyż nie zachęcisz się do ich naśladowania?

Pamiętaj, że Pan Bóg jest twoim Panem, ty zaś Jego sługą, a więc twoje szczęście i przeznaczenie zależy od wiernej służby. Pewnego razu spostrzegł św Ignacy braciszka leniwo pracującego, a zbliżywszy się do niego, zapytał: „Dla kogo ty pracujesz?” „Dla Boga”, odrzekł braciszek. „Jak to! Dla Boga i tak leniwo? Gdybyś tak pracował dla ludzi, musiałbyś się wstydzić, cóż dopiero, gdy pracujesz dla Boga”. Zaiste, jeżeli lenistwo w służbie ludzkiej jest rzeczą ohydną i karygodną, o ileż więcej w służbie Bożej.

Rozważaj, jaką nagrodę weźmiesz za pracę ochotną i wytrwałą. Jeżeli dworzanie służą królowi ziemskiemu z całym poświęceniem się i nawet życia dla niego nie szczędzą, a wszystko za marną zapłatę, czy ty byś nie miał służyć Królowi niebieskiemu, który ci tyle dał i tyle dać przyobiecał? Stary dworzanin Karola V, będący już bliski śmierci, zaprosił cesarza do siebie. Gdy ten stanął nad łożem umierającego, zebrał dworzanin resztki sił i rzekł: „Cesarzu, mam jedną prośbę do ciebie”. „Mów śmiało – odrzekł cesarz – a spełnię ją najchętniej”. „Użycz mi, proszę, jeszcze ćwierć godziny życia”. „Niestety, to jest nad moje siły, proś o co innego”. „Jak to – zawołał chory ze łzami – pięćdziesiąt lat służyłem ci jak najwierniej, dla ciebie nie wahałem się ponieść wszelkiej ofiary, a nawet dla ciebie zapominałem o Bogu. A ty mi nie możesz przedłużyć życia o ćwierć godziny? Ach, gdybym tak wiernie służył Królowi Niebieskiemu, dałby mi teraz nie jedną chwilę, ale całą wieczność”.

Obyś i ty podobnie nie potrzebował żałować. A więc zawczasu oddaj się Bogu na służbę nieustającą i wierną. Nie zapominaj, że czas życia jest krótki i szybko przemija, podobny do strzały puszczonej z łuku lub do rzeki wartko płynącej, a w tym czasie masz sobie zapracować na wieczność. Korzystaj zatem z czasu, nad który nic nie jest cenniejsze prócz Boga, który owszem, tak jest cenny jak niebo, jak krew Jezusa, jak sam Bóg, bo wszakże za dobre użycie czasu możesz posiąść Boga. Gdyby ubogiemu otworzono na jeden dzień skarbiec królewski i pozwolono mu brać z niego według woli, zapewne nie straciłby ani jednej chwili. Podobnie i tobie otworzył Bóg swój skarbiec, byś wybrał wiele skarbów niebieskich i przyodział się w szatę godową. Nie stój więc z założonymi rękami i nie odkładaj przędzenia nici na szatę godową aż do chwili, w której trzeba będzie wyjść w niej na spotkanie Oblubieńca.

„Każdego dnia pamiętaj, że Ten, kto daje ci ranek, nie obiecuje wieczoru, a dając ci wieczór, nie obiecuje ranka”. Stąd każdego dnia tak żyj, jakby miał on być ostatni w twoim życiu. Król angielski Alfred Wielki miał w swoim pokoju świecę woskową, która paliła się przez dwadzieścia cztery godziny. Ile razy jedna godzina upływała, sługa umyślnie wyznaczony stawał przed królem i pytał go, czy dobrze użył tego czasu. Podobnie wielebny Ludwik z Grenady, ile razy słyszał uderzenie zegara, miał zwyczaj mówić: „O mój Boże, znowu upłynęła jedna z tych godzin, z których się składa moje życie. O, jakże z niej złożę rachunek przed Tobą”. Czytamy również w żywocie św. Małgorzaty Marii Alacoque, że przed śmiercią popadła w wielką trwogę na wspomnienie surowych sądów Bożych. Ta myśl, że tyle chwil życia straciła i że niezadługo musi z nich złożyć rachunek przed sprawiedliwym Sędzią, przejmowała ją grozą, tak że drżała na całym ciele, przyciskała krzyż do piersi i wołała ze łzami: „Miłosierdzia, o mój Boże, miłosierdzia!” Wreszcie, mając już konać, rzekła do otaczających ją sióstr: „Proście o przebaczenie dla mnie i miłujcie Boga z całego serca, byście wynagrodziły, co ja zaniedbałam”.

Przede wszystkim zaś, jeżeli wpadłeś w stan oziębłości, módl się, aby Bóg sam cię uleczył, naśladując paralityka, który otworem zrobionym w dachu został spuszczony do stóp Chrystusowych. Czytamy w Księdze Objawienia, że do biskupa Laodycei rzekł Pan: „Przecież mówisz : «Jestem bogaty» i «wzbogaciłem się» i «niczego nie potrzebuję», a nie wiesz, że ty jesteś nędzarz pożałowania godzien i ubogi i ślepy i nagi: Radzę ci, abyś sobie kupił u Mnie złota w ogniu doświadczonego, żebyś się wzbogacił i żebyś się ubrał w szaty białe, żeby się nie okazywała sromota nagości twojej” (Ap 3, 17-19). Podobnie do duszy oziębłej odzywa się Zbawiciel: Duszo biedna i zaślepiona, sądzisz zbyt śmiało, że jesteś bogata i odziana w piękną szatę, a ty tymczasem jesteś uboga, bo jaką wartość mają przede Mną twoje uczynki zgoła ziemskie, których ani w górę nie wznosi czysta pobudka, ani nie ożywia gorliwość. Jesteś naga, bo ogołocona z prawdziwych cnót, a nieraz i z sukni miłości, jesteś ślepa, bo nie poznajesz swego stanu i wcale nie widzisz niebezpieczeństwa. Radzę ci, byś sobie u Mnie kupiła za gorącą modlitwę czystego złota, to jest miłości, która cię wzbogaci i posłuży ci za ozdobną szatę na pokrycie twojej nagości, i dopiero wtenczas będziesz Mi miłą oblubienicą i wstąpisz ze Mną na gody.

Módl się i ty, chrześcijaninie, a przy tym czuwaj ciągle nad sobą, rób pilnie codzienny rachunek sumienia, i to tak ogólny, jak szczegółowy, poskramiaj swe namiętności, przystępuj często i z należytym przygotowaniem do sakramentów świętych, poświęcaj – jeżeli możesz – jeden dzień w miesiącu na rozmyślanie o rzeczach ostatecznych, wreszcie wszystkie, choćby najmniejsze obowiązki spełniaj jak najdokładniej i staraj się o dobre uczynki, abyś nie był podobny do owej figi przeklętej przez Zbawiciela, która była okryta liściem, ale owocu nie miała (por Mk 11, 13-14). Św. Hiacynta, córka hrabiego Marka Mariscotti, wstąpiła bez powołania do klasztoru i nawet po ukończeniu nowicjatu była oziębła. Wprawdzie nic zdrożnego nie czyniła, ale lubiła zbytek i zajmowała się lichymi fraszkami. Chcąc ją wyrwać z tego stanu, użył Bóg za narzędzie ciężkiej choroby i słowa spowiednika, który ją ostro skarcił za niezakonne życie i dodał: „Niebo nie jest dla dusz próżnych i pysznych”. „Czy wszystko dla mnie stracone?” – zapytała Hiacynta mocno zatrwożona. „Jest jeszcze jeden środek dla ciebie” – odrzekł spowiednik. „Przeproś Boga za grzechy, napraw zgorszenie dane siostrom i rozpocznij nowe życie”. Hiacynta udała się natychmiast do refektarza, a padłszy na kolana, wyznała pokornie swe winy, co wszystkie siostry poruszyło do łez. Wprawdzie nie obeszło się bez ciężkich walk, ale przy jej dobrej woli łaska Boża dokonała dzieła. Hiacynta stała się świętą, i nie tylko oddała się surowej pokucie tak, że np. sypiała na gałęziach winogronowych, a kamień miała za poduszkę, ale w czasie zarazy poświęciła się pielęgnowaniu chorych († 1740).

Jeżeli z łaski Bożej nie jesteś w stanie oziębłości, strzeż się, abyś w niego nie wpadł, dlatego nie lekceważ małych upadków, nie zadowalaj się miernym stanem cnoty i nie stygnij w pobożności. Jeżeli w mieszkaniu ma być ciepło, trzeba je opalać, tak i dom duchowy niech ogrzewa ogień prawdziwej i niewygasłej pobożności, a mroźny wiatr oziębłości nie będzie miał do niej przystępu.

bp Józef Sebastian Pelczar

Opracowano na podstawie: J. S. Pelczar, Życie duchowe, t. 1.

– See more at: http://www.bibula.com/?p=54793#sthash.1Ck2ZfhF.dpuf

__________________________________________________________________________________

Co chce nam powiedzieć dziś Maryja?

Na weselu w Kanie Galilejskiej jest Maryja, jest Jezus, są Jego uczniowie. Jest ludzka radość i jest smutek, wynikający z niezręcznej sytuacji – braku wina. W Kanie jest też pierwszy znak – cud Jezusa, niejako wymuszony przez Maryję. I jest to typowy obraz naszego codziennego życia. Nasza Kana to nasze małe przyjemności, radości, wesela, ale również trud, braki, smutek, cierpienie. W naszej Kanie jest Jezus i Maryja.

 

Co chce nam powiedzieć dziś Maryja? Zapewne to samo, co powiedziała sługom: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn. Maryja nie mówi nic od siebie. Ona tylko kieruje nasz wzrok na Jezusa. Niekiedy, w pewnych nurtach modlitewnych, deprecjonuje się Maryję; twierdzi się, że przesłania Jezusa. W rzeczywistości Maryja nigdy nie przeszkadza w naszej drodze do Jezusa. Maryja nigdy nie zasłania Jezusa. Przeciwnie, Jej życie było w cieniu Jezusa. I jedynie czego pragnie, to doprowadzić wszystkich do Jezusa. Tam, gdzie jest Maryja, jest zawsze obecny Jezus. Ona jest drogą do Jezusa.

 

Maryja w Kanie bezgranicznie ufa swemu Synowi, choć Jezus nie od razu czyni cud a nawet jakby odmawia. Wiara Maryi niejako wymusza cud.

 

W życiu duchowym, modlitewnym ważna jest wiara i cierpliwość. One niejako “przymuszają” Pana Boga do działania. W codzienności niejednokrotnie doświadczamy trudności, pustki, niezrozumienia Boga, Jego woli, drogi, jaką nas prowadzi. W takich chwilach łatwo przychodzi zwątpienie, pokusa niewiary.

 

Maryja też nie rozumie Jezusa, a jednak ufa Mu, wierzy, czeka cierpliwie i otrzymuje to, czego pragnie. W relacjach z Bogiem, z Jezusem nie jest najważniejsze poznanie, zrozumienie. Najważniejsza jest cierpliwość w wierze. Gdy zaufamy Jezusowi do końca, to z czasem, nawet w najtrudniejszych chwilach ześle światło, poznanie i zrozumienie.

 

Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie Jezus – mówi Maryja w Kanie naszego życia. A co mówi Jezus? Napełnijcie stągwie wodą. Jesteśmy stągwiami. Ale gdy napełnimy je wodą, Jezus dokona cudu przemiany w wino. Napełnianie stągwi wodą to codzienny mozolny wysiłek. Codzienność dla niektórych z nas bywa męcząca, nużąca. Dlatego szukamy życia kolorowego, zapełnionego silnymi, bodźcami, wrażeniami. Gdy ich brakuje pojawia się przeciętność, rutyna, albo depresja. Tymczasem największe wrażenia i najsilniejsze bodźce zewnętrzne nie zapełnią pustki ducha, pustki wewnętrznej. Pokój ducha, pokój wewnętrzny daje codzienna wierność Bogu i sobie, swojemu powołaniu, obowiązkom i codziennym drobnym rzeczom.

 

Ojcowie Kościoła interpretują kamienne stągwie jako symbol pobożności tradycyjnej, skostniałej, rygorystycznej. Wino z kolei jako symbol Ewangelii, wiary  świadomej, głębokiej, radosnej, opartej na miłości. Takie “wino miłości” jest zapowiedzią uczty wiecznej.

 

Czy odkrywam w moim życiu troskliwą, czuwającą, dyskretną obecność Maryi – Matki? Czy w sytuacjach trudnych zwracam się do Niej o pomoc? Czy moje zaufanie Bogu trwa dłużej niż niecierpliwość serca? Czy moje życie ma “smak dobrego wina”? Czy jest głębokie, radosne, zjednoczone z Jezusem? A jeśli nie, to gdzie jest źródło braku radości, entuzjazmu, zapału? Co mogę i powinienem czynić, aby moje życie stawało się coraz “lepsze”?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2728,co-chce-nam-powiedziec-dzis-maryja.html

__________________________________

Parszywa przeszłość… i głoszenie Ewangelii

Dlaczego Jezus na swoich uczniów nie wybierał wzorowych obywateli – ludzi z nieposzlakowaną opinią, cieszących się powszechnym szacunkiem, których wszyscy bez wahania zaangażowaliby dzisiaj w komisjach wyborczych jako mężów zaufania?

 

A tu jeden z uczniów miał na sumieniu kolaborację z okupantem, drugi współudział w zabójstwie św. Szczepana, a wśród nieformalnych uczniów Jezusa znalazła się ex-prostytutka. I gdzie tu logika?!

 

Kiedy myślę o Bożym miłosierdziu, przychodzi mi do głowy ten pierwszy przykład i powołanie celnika Mateusza (por. Mt 9,9-13), a zaraz potem – orędzie dla świata, jakie Jezus powierzył św. Faustynie.
Kim był celnik w czasach Jezusa? Nie był to urzędnik w granatowym mundurze, który w chłodno-profesjonalny sposób sprawdza dokumenty oraz to, czy obywatele wystawiają paragony i poprawnie rozliczają się z VAT-u. Powiedzmy sobie szczerze, ówczesny celnik był często społeczną szują, sprzedawczykiem i zdrajcą.

 

Współpracował z okupantem, zabierając swoim rodakom podatek dla Rzymu – a nierzadko “ściągał” więcej, niż rzeczywiście musiał. I pewnie nie raz, by zwiększyć swoją skuteczność, uciekał się do przemocy, szantażu lub zastraszania. Dlatego celnicy, wśród innych pogardzanych społecznie zawodów, byli podwójnie znienawidzeni. Z jednej strony – przez rodaków za dorabianie się na ich krzywdzie, a z drugiej – jako Żydzi przez Rzymian, którzy nigdy nie traktowali ich jak “swoich”, co nie przeszkadzało im się nimi wysługiwać. Zatem nawet jeśli wśród celników zdarzały się chlubne wyjątki, nie mieli oni zbyt wielu przyjaciół i życzliwych sobie osób.

 

A tu Jezus wykonuje gest, który nie mieści się w głowie nie tylko faryzeuszom, ale i każdego porządnego obywatela! Podchodzi do celnika Mateusza i mówi: “Pójdź za Mną”.

 

Innymi słowy: powołuje go do głoszenia Dobrej Nowiny, nie zważając na jego “parszywą” przeszłość – przebacza mu i pokazuje, że w niego wierzy! To trochę tak, jakby dzisiaj Jezus powołał byłego funkcjonariusza SB lub aktywnego członka mafii do posługi! Przecież to skandal!
Jakby tego było mało, dwa tysiące lat później przez s. Faustynę Jezus potwierdza przesłanie, jakie od zawsze ma dla świata. W wielu miejscach Dzienniczka prosi o przyprowadzanie wszystkich dusz do głębi Jego miłosierdzia – choćby były największymi grzesznikami! Inaczej mówiąc, chce nam powiedzieć, że nie ma takiego grzechu i przewinienia, którego Bóg nie mógłby wybaczyć! Jako chrześcijanin kiwam głową i przytakuję z aprobatą.

 

Ale czy naprawdę uświadamiam sobie, co to przesłanie oznacza? Czy mam pełną zgodę na fakt, że Jezus daje tę samą szansę prostytutkom, zbrodniarzom wojennym, pedofilom, lekarzom dokonującym aborcji, handlarzom ludźmi, dilerom, skompromitowanym aferzystom i innym, którzy zasługują na społeczne potępienie – co mnie, porządnemu człowiekowi?
Niech odpowiedź na to pytanie nie przychodzi nam zbyt lekko. Bo jeśli przychodzi, to prawdopodobnie sami nigdy nie doświadczyliśmy wielkiego zła, ogromnego grzechu, konsekwencji niesprawiedliwości lub cierpienia, które potrafi złamać człowiekowi całe życie. I chwała Bogu za to, jeśli nigdy nam się to nie zdarzyło.

 

Gdyby tak zastanowić się głębiej, to po ludzku uznamy, że Jezus z tym miłosierdziem trochę przesadził. Przecież ofiarom wielkiego zła należy się coś więcej niż ich oprawcom.

 

Jaka zatem jest prawda o mnie, tzw. “porządnym chrześcijaninie”? Św. Paweł pisze tak: “Jestem bowiem świadom, że we mnie (…) nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka” (Rz 7,18-20).

 

Jeśli tak pisze św. Paweł, to i ja muszę się zmierzyć z tym, że, co prawda, Bóg powołał mnie do dobra – ale jestem także skłonny do zła. I od takiego Mateusza różnię się być może tylko mniejszą skalą grzechu, jakiego się dopuściłem. A być może skala jest ta sama, tylko mój grzech nie jest tak widoczny, tak spektakularny – co jednak nie daje mi prawa do bycia usprawiedliwionym.

 

Nie zawsze nasze mechanizmy obronne pozwalają nam dostrzec swoją grzeszność. A jeśli już pozwolą, to czasem rozmiar naszej nędzy może okazać się nie do udźwignięcia.

 

Jak żyć z takim obciążeniem, gdy rzeczywiście wiele mam na sumieniu? Po ludzku nie ma dla mnie ratunku. No bo jak tu mieć nadzieję, kiedy widzę, jaki jestem słaby, jak często upadam, tracę cierpliwość, obmawiam, oceniam i oszukuję – a co dopiero jeśli zabijam, kradnę i cudzołożę? Chyba że przypomnę sobie tę scenę, gdy Jezus przebacza Mateuszowi i zaprasza go do bycia Jego przyjacielem! Albo gdy mówi do siostry Faustyny: “…za wiele liczysz sama na siebie, a za mało opierasz się na Mnie. Ale niech cię to nie zasmuca tak nadmiernie, nędza twoja nie wyczerpie go [miłosierdzia], przecież nie określiłem liczby przebaczenia”.
Tylko czy ja też, tak jak Mateusz i siostra Faustyna, potraktuję to zaproszenie poważnie?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2216,parszywa-przeszlosc-i-gloszenie-ewangelii.html

________________________________

Z drogi ekumenizmu nie ma odwrotu

(fot. shutterstock.com)

Czy możemy być w pełni pojednani z Chrystusem, jeśli nie jesteśmy w pełni pojednani między sobą? Czy możemy pojednać się ze sobą, nie przebaczając sobie nawzajem?

 

Przewodnią myśl naszej dzisiejszej liturgii słowa stanowi to, co Jezus zawarł w swojej arcykapłańskiej modlitwie, w przeddzień męki i śmierci na krzyżu. Jest to mianowicie modlitwa o jedność Jego uczniów: Ojcze, “nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,20-21). Wezwanie to obejmuje nie tylko apostołów, ale także wszystkie pokolenia tych, którzy od apostołów przejmą tę samą wiarę. Stale do tych właśnie Chrystusowych słów z wieczernika nawiązujemy tak w modlitwie, jak i w ekumenicznym działaniu: Ut unum sint. Chodzi tutaj o jedność na podobieństwo jedności trynitarnej: “Jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”. Wzajemne przenikanie się Osób w jedności Bożej Trójcy jest najwyższym kształtem jedności, najwyższym jej wzorcem.
Kiedy Chrystus modli się o jedność dla swoich uczniów, to ukazuje zarazem, że ta jedność jest darem, ale także, że jest ona powinnością. Jest darem, który otrzymujemy od Ojca, Syna i Ducha Świętego. Równocześnie jest powinnością, ponieważ ona została nam zadana. Zadana została wszystkim pokoleniom chrześcijan, poczynając od apostołów – wszystkim w pierwszym i drugim tysiącleciu.
Chrystus jeszcze dwukrotnie powraca do tej zasadniczej myśli. Modli się bowiem: “I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie!” (J 17,22-23). Tutaj Chrystus przekracza niejako granice Boskiej jedności Trójcy i przechodzi do tej jedności, która jest zadaniem chrześcijan. Mówi: “Oby się tak zespolili w jedno, by świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował, tak jak Mnie umiłowałeś” (J 17,23 b). Uczniowie Chrystusa mają tworzyć doskonałą, również widzialną jedność, ażeby świat widział w nich czytelny dla siebie znak. Jedność chrześcijan ma więc jeszcze to zasadnicze znaczenie, że świadczy o wiarygodności posłannictwa Chrystusa, objawia miłość Ojca w stosunku do Niego i do Jego uczniów. Dlatego właśnie ta jedność, najwyższy dar Trójcy Przenajświętszej, jest zarazem największą powinnością wszystkich Chrystusowych wyznawców.
Wsłuchując się w głos Ducha Świętego, Kościoły i Wspólnoty kościelne czują się nieodwołalnie wezwane do poszukiwania coraz głębszej, nie tylko wewnętrznej, ale także widzialnej jedności. Jedności, która stałaby się znakiem dla świata, aby świat poznał i aby świat uwierzył. Z drogi ekumenizmu nie ma odwrotu!
Chrześcijanom żyjącym w społecznościach, gdzie wielu ludzi tragicznie doświadcza zewnętrznych i wewnętrznych podziałów, potrzeba tej ustawicznie pogłębianej świadomości wspaniałego daru pojednania z Bogiem w Jezusie Chrystusie. Tylko w ten sposób oni sami mogą stawać się krzewicielami pojednania wśród tych, którzy tęsknią za pojednaniem z Bogiem, wnosząc wkład również w pojednanie między Kościołami i Wspólnotami, które z kolei jest drogą i zachętą do pojednania między narodami. To wezwanie do pojednania będzie też tematem II Europejskiego Zgromadzenia Ekumenicznego, które w dniach od 23 do 29 czerwca tego roku odbędzie się w mieście Graz w Austrii. Konsekwencje wielu wydarzeń, jakie zaszły w historii świata i Europy, mogą być usunięte drogą pojednania.
Chętnie powracam myślą do naszego ostatniego spotkania w kościele Świętej Trójcy w Warszawie w roku 1991. Mówiłem wtedy, iż potrzebujemy tolerancji, ale że sama tolerancja między Kościołami to stanowczo za mało. Co to bowiem za bracia, którzy się jedynie tolerują? Trzeba się również wzajemnie akceptować. Te słowa dzisiaj przypominam i z całą mocą je potwierdzam. Nie można jednak poprzestać na wzajemnej akceptacji. Pan dziejów stawia nas wobec trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Wybija wielka godzina. Nasza odpowiedź winna dorastać do wielkości chwili szczególnego Bożego kairosu. Tu, na tym miejscu, pragnę powiedzieć: nie wystarcza tolerancja! Nie wystarcza wzajemna akceptacja. Jezus Chrystus, Ten, który jest i który przychodzi, oczekuje od nas czytelnego znaku jedności, oczekuje wspólnego świadectwa.
Siostry i bracia, z tym właśnie orędziem do was przybywam. Proszę o wspólne świadectwo składane przed światem Chrystusowi. Proszę w imię Chrystusa! Zwracam się najpierw do wszystkich wiernych Kościoła katolickiego, szczególnie do moich braci w biskupim posługiwaniu, a także do duchowieństwa, osób życia konsekrowanego i wszystkich świeckich. Ośmielam się również prosić was, umiłowani bracia i siostry z innych Kościołów. W imię Jezusa proszę o wspólne chrześcijańskie świadectwo. Naszej wiary, żywej i głębokiej, potrzebuje bardzo Zachód na historycznym etapie budowania nowego systemu wielorakich odniesień. Mocnego znaku zawierzenia Chrystusowi potrzebuje Wschód, duchowo spustoszony przez lata programowej ateizacji. Europa potrzebuje nas wszystkich zebranych solidarnie wokół Chrystusowego Krzyża i Ewangelii. Winniśmy z uwagą czytać znaki czasu. Jezus Chrystus od wszystkich oczekuje świadectwa wiary. Los ewangelizacji łączy się ze świadectwem jedności dawanym przez Kościół, przez chrześcijan. Znakiem tego wspólnego świadectwa jest braterska współpraca na polu ekumenicznym w Polsce. Myślę tu o specjalnym zespole, który pracował nad sakramentem chrztu, fundamentem jedności już istniejącej. Owoce tej pracy udało się już opublikować. Przygotowujecie ekumeniczny przekład Pisma Świętego. Prywatna inicjatywa kilku osób zamieniła się w oficjalną międzykościelną współpracę. Rezultatem tej współpracy jest opublikowany przez Towarzystwo Biblijne ekumeniczny przekład Ewangelii św. Mateusza. Żywimy nadzieję, że całe Pismo Święte w edycji ekumenicznej ukaże się z okazji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Obecnie zamierzacie powołać do życia nową międzykościelną strukturę ekumeniczną o większej dynamice. Ta ze wszech miar potrzebna inicjatywa wychodzi od Polskiej Rady Ekumenicznej. Mam nadzieję, że pomysł zamieni się w sprawne forum spotkań, dialogu, porozumienia i konkretnych wspólnych działań, a zatem również świadectwa. Autorom tego projektu pragnę z serca podziękować i wyrazić szczere uznanie dla tych szlachetnych wysiłków.
Do wspólnego świadectwa prowadzi trudna droga pojednania, bez którego nie może być jedności. Nasze Kościoły i Wspólnoty kościelne potrzebują pojednania. Czy możemy być w pełni pojednani z Chrystusem, jeśli nie jesteśmy w pełni pojednani między sobą? Czy możemy wspólnie i skutecznie świadczyć o Chrystusie, nie będąc pojednani ze sobą? Czy możemy pojednać się ze sobą, nie przebaczając sobie nawzajem? Warunkiem pojednania jest przebaczenie, które nie jest możliwe bez wewnętrznej przemiany i nawrócenia, będących dziełem łaski. “Zaangażowanie ekumeniczne musi się opierać na nawróceniu serc i na modlitwie” (Ut unum sint, 2).
Czytanie z Księgi proroka Ezechiela, nawiązując do rozproszenia Izraela, wskazuje na potrzebę nawrócenia: “Zabiorę was spośród ludów, zbiorę was ze wszystkich krajów i przyprowadzę was z powrotem do waszego kraju (…). I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała” (36,24.26). Do urzeczywistnienia ekumenicznej drogi jedności potrzeba odmiany serca i odnowy umysłu. Winniśmy więc wypraszać u Ducha Świętego łaskę pokory, postawę braterskiej wspaniałomyślności w stosunku do drugich. Św. Paweł w Liście do Efezjan zachęca adresatów, ażeby postępowali w sposób godny powołania, by pielęgnowali w sobie cnoty pokory, cichości, cierpliwości i by znosili siebie nawzajem w miłości (por. 4, 1-3). Taka współpraca ludzi z łaską Ducha Świętego staje się rękojmią wspólnej nadziei wszystkich uczniów Chrystusa na osiągnięcie pełnej jedności.
Wspierajmy nasze zaangażowanie ekumeniczne szczerą modlitwą. W tym drugim tysiącleciu, w którym jedność uczniów Chrystusa uległa dramatycznym podziałom na Wschodzie i na Zachodzie, modlitwa o odzyskanie jej w pełni jest naszą szczególną powinnością. Powinnością jest usilnie dążyć do odbudowy jedności, której chciał Chrystus, i powinnością jest modlić się o tę jedność: jest bowiem ona darem Trójcy Przenajświętszej. Im mocniejszą więzią będziemy zespoleni z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, tym łatwiej przyjdzie nam pogłębiać wzajemne braterstwo.
Spotkanie dzisiejsze odbywa się w ramach Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który ma miejsce właśnie tutaj, we Wrocławiu. Jest on wyrazem naszej wiary i pobożności, ale jest też wielkim aktem kultu, który podtrzymuje w Kościele pamięć o Chrystusie. Eucharystia, uobecniając tajemnicę Odkupienia, ofiarę raz złożoną na krzyżu przez Chrystusa, dokonuje zjednoczenia z Nim, budzi pragnienie i nadzieję naszego zmartwychwstania w pełni Jego życia. Ta wielka tajemnica wiary wzmacnia naszą wewnętrzną świadomość osobowego zjednoczenia z Chrystusem i rozbudza potrzebę pojednania z braćmi.
Chrześcijanie należący do różnych Kościołów, których łączy ten sam chrzest, powszechnie uznają wielką rolę, jaką w pojednaniu człowieka z Bogiem i bliźnimi spełnia Eucharystia, chociaż “z powodu rozbieżności w sprawach wiary nie jest jeszcze możliwe wspólne sprawowanie tej samej liturgii eucharystycznej. Mimo to gorąco pragniemy odprawiać razem jedyną Eucharystię Chrystusową i to pragnienie już staje się wspólnym uwielbieniem i wspólną modlitwą błagalną. Razem zwracamy się do Ojca i czynimy to coraz bardziej “jednym sercem”. Czasem wydaje się, że bliska jest już chwila, kiedy będzie można ostatecznie przypieczętować tę “realną, choć jeszcze niedoskonałą” komunię” (Ut unum sint, 45).
W tym wielkim święcie, które tutaj we Wrocławiu obchodzimy z udziałem nie tylko katolików, ale także braci z innych Kościołów z Polski i z zagranicy, możemy widzieć zaczyn ekumenicznego nawrócenia i oczekiwanego pojednania Kościołów i Wspólnot chrześcijańskich. To pojednanie będzie doskonałe, jeśli zdoła zgromadzić nas wszystkich w celebracji wokół jednego kielicha. Będzie to wyrazem jedności każdej Wspólnoty na szczeblu lokalnym i uniwersalnym, wyrazem naszej doskonałej jedności z Panem i między nami. Przecież – cytuję słowa Ut unum sint – “prawie wszyscy, (…) chociaż w różny sposób, tęsknią za jednym i widzialnym Kościołem Bożym, który by był naprawdę powszechny i miał posłannictwo do całego świata, aby ten świat zwrócił się do Ewangelii i w ten sposób zyskał zbawienie na chwałę Bożą” (n. 7).
W ciągu ostatnich lat zmniejszył się znacząco dystans oddzielający od siebie Kościoły i Wspólnoty kościelne. Ale ciągle jest to dystans zbyt duży! Nie tak chciał Chrystus! Musimy uczynić wszystko, aby odzyskać pełnię komunii. Nie wolno nam na tej drodze ustawać. Powróćmy raz jeszcze do modlitwy arcykapłańskiej, w której Chrystus mówi: “Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie (…), aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,21). Niech te słowa Chrystusa staną się dla nas wszystkich wezwaniem, w obliczu zbliżającego się roku 2000, do wysiłku na rzecz wielkiego dzieła zjednoczenia.
Śpiewamy w dzisiejszej liturgii psalm o Dobrym Pasterzu: “Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. (…) Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23[22],1-3). Jest to wielkie wezwanie do ufności i nadziei ekumenicznej. Jeżeli podziały wśród chrześcijan odpowiadają tej “ciemnej dolinie”, przez którą przechodzą wszystkie nasze Wspólnoty, to jednak jest z nami Pan, jest Chrystus – Dobry Pasterz. On prowadzi i przyprowadzi rozdzielone Wspólnoty chrześcijańskie do tej jedności, o którą tak się żarliwie modlił w przeddzień swojej męki krzyżowej.
W czasie dzisiejszej wspólnej ekumenicznej modlitwy prośmy Boga, który jest Ojcem nas wszystkich, aby zgromadził w jedno rozproszone dzieci swoje, aby prowadził je skutecznie po drogach przebaczenia i pojednania do wspólnego świadectwa o Chrystusie, swoim Synu, który jest naszym Panem i Zbawicielem, Tym samym wczoraj, dziś i na wieki (por. Hbr 13,8).
“Ojcze, spraw, aby wszyscy stanowili jedno” – ut unum sint (por. J 17,21)!
Fragment pochodzi z przemówienia wygłoszonego w czasie nabożeństwa ekumenicznego w Hali Ludowej (Wrocław, 31 maja 1997)

*  *  *

 

Od 18 do 25 stycznia trwa Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Z tej okazji na DEON.pl będziemy codziennie publikować jeden artykuł dotyczący budowania jedności między chrześcijanami. W ramach cyklu pojawią się teksty Jana Pawła II, Benedykta XVI, Franciszka, ks. Tomasa Halika, ks. Wacława Hryniewicza, brata Rogera i brata Aloisa.

 

*  *  *

Redakcja DEON.pl zaprasza: 

 

24 stycznia o godzinie 15:00 w Centrum Jana Pawła II każdy będzie miał okazję, aby realizować marzenie samego Jezusa, który podczas ostatniej wieczerzy wołał do Ojca za nami: “aby byli jedno”. W tym dniu chcemy stawać się jedno. Biskupi, liderzy, pastorzy, księża różnych kościołów i wspólnot – staniemy wszyscy razem jako bracia w Chrystusie. Uroczystościom przewodniczyć będzie kardynał Stanisław Dziwisz, obecni będą również biskup Grzegorz Ryś, ks. Roman Pracki, ks. dr Peter Hocken i inni.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/jan-pawel-ii/homiliejanapawlaii/art,365,z-drogi-ekumenizmu-nie-ma-odwrotu.html

______________________________

Problem z męską emocjonalnością? [WYWIAD]

Istnieje wiele stereotypów dotyczących mężczyzn. Facet ma wszystko potrafić, wiedzieć i nad wszystkim mieć kontrolę. Dlaczego jest to nieprawda? – mówi dr Grzegorz Iniewicz.

Karol Wilczyński, DEON.pl: Co oznacza “wrażliwość emocjonalna”? Dlaczego wierzymy w to, że mężczyźni mają mniej rozbudowane emocje, są mniej chętni do tego, aby je okazywać?

 

Dr Grzegorz Iniewicz, Zakład Psychologii Klinicznej UJ: Spójrzmy na to z szerszej perspektywy. Sto lat temu w naszym kręgu kulturowym mieliśmy do czynienia z mocno rozwiniętym patriarchatem i “wiktoriańskim” modelem seksualności, w tym i męskości. Mężczyzna miał być silny i nie pokazywać uczuć.

 

Kobieta mogła pokazywać emocje. Uznawano taki właśnie układ za naturalny. Zasadniczym pytaniem jednak jest to, czy ten układ rzeczywiście jest naturalny? Czy też może jest on uwarunkowany jakimiś czynnikami biologicznymi lub/i kulturowymi?

 

Wiele badań w psychologii wskazuje na to, że emocje są w nas “zaprogramowane” przez naturę. Mamy je, bo są dla nas ważnym sygnałem – choćby o tym, co się dzieje w naszym otoczeniu. Na przykład lęk jest sygnałem, że jest coś, co nam zagraża. Jednak sposób ich ekspresji w znaczącym stopniu kształtowany jest przez czynniki zewnętrzne: rodzinne, społeczne, kulturowe czy religijne.
Na czym polega ten model męskości i jakie są jego konsekwencje?

 

W naszej kulturze mamy do czynienia z pewnym wariantem funkcjonowania mężczyzn i kobiet uwarunkowanym różnymi czynnikami. Mężczyznom zostały przypisane pewne role, a kobietom inne. Wpadliśmy jednak w pułapkę silnej polaryzacji, podziału. Z jednej strony myślimy o tym, co męskie jako o tym, co racjonalne, co jest pod kontrolą, co wiąże się z władzą.

 

Z drugiej zaś mamy to, co kobiece – słabe, uczuciowe, bierne. Badania psychologiczne pokazują jednak, że życie według takiego wzorca nie służy zdrowiu. Najlepiej bowiem radzą sobie tzw. osoby androgyniczne, tzn. takie, które mają w sobie zarówno cechy typowe dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Mogą one bowiem w zależności od okoliczności uruchamiać różne strategie radzenia sobie z problemami.

 

Z tej perspektywy osoby krańcowo “męskie”, podobnie jak krańcowo “kobiece” będą gorzej radziły sobie z trudnościami.
Czy tak silny podział między płciami obowiązuje też w innych kulturach?

 

Oczywiście. Kultury różnią się między sobą naciskiem na spełnianie ról związanych z płcią i z tym wszystkim, co ta przynależność niesie ze sobą, czyli na przykład z wyrażaniem swojej emocjonalności. Podział ten może być bardzo wyraźny albo zamazany.

 

Z jednej strony mamy do czynienia z jasno określonymi wzorcami, co na przykład jeszcze nie tak dawno obowiązywało w naszej kulturze, a z drugiej mamy dość swobodną wymianę wzorców zachowań. To jest to, co opisujemy jako płeć kulturową, czyli gender. Kulturowo uwarunkowane wzorce wyrażania swojej emocjonalności.

 

Są takie badania, które pokazują, że gdy dziecko wychowywane jest tylko przez ojca, to mężczyzna jest w stanie uruchomić taką część swojej emocjonalności, która pozwala mu nawiązać relację z dzieckiem, jaka jest charakterystyczna dla matek. Być może w obecności matek ojcowie nie wykorzystują w pełni swoich możliwości budowania emocjonalnych relacji, na przykład z dziećmi. Mężczyźni mogą zatem rozwijać bardzo różne relacje emocjonalne.
W rozpoznawaniu i przełamywaniu naszych wzorców kulturowych dużą rolę odegrał feminizm, a także badacze zajmujący się problematyką gender. Dzięki nim zostały opisane mechanizmy wyznaczania nam ról związanych z płcią, a co za tym idzie – sposobów ekspresji naszych emocji czy też szerzej wzorców, według jakich mamy funkcjonować. Jeśli sięgniemy do amerykańskich poradników kobiecych z lat 50. czy 60., to jest tam mowa przede wszystkim o tym, jak kobieta ma przygotować dom na przyjście mężczyzny: dom ma być posprzątany, dzieci uczesane, pan domu wchodzi, a wszystko jest mu podporządkowane.

 

Teraz te poradniki koncentrują się bardziej na tym, jak kobieta może zadbać o siebie, a najczęstszym modelem związku jest partnerstwo, możliwość wymieniania się obowiązkami, ale też dopuszczenie emocjonalnego sposobu funkcjonowania jeszcze do niedawna zarezerwowanego tylko dla jednaj płci.
Czyli kobieta jest z Wenus, a mężczyzna z Marsa?

 

Chciałbym powiedzieć “byli”, zamiast “są”. “Wenus” i “Mars” pokazują nam tutaj, jak dalece bycie mężczyzną i bycie kobietą jest konstruktem. Niektórzy dobrze się w nim czują, bo mają jasne reguły postępowania, ale dla wielu osób konstrukty te to sztywne ramy, które nie sprzyjają ich rozwojowi i dobremu funkcjonowaniu.

 

W naszej kulturze role związane z płcią narzucamy bardzo wcześnie. Pierwsze pytanie o nowo narodzonego (a nawet jeszcze wcześniej!) brzmi: “Chłopiec czy dziewczynka?”. I tu już zaczynamy interpretować jej/jego zachowania według wzorca płci.

 

Jeśli na przykład mała dziewczynka płacze, to ją wspieramy, traktujemy ten płacz jako coś naturalnego, ale gdy chłopiec płacze, to mówimy “Nie bądź babą”. Gdy chłopiec się zezłości i rozbije talerz, to mówimy “O, rośnie prawdziwy mężczyzna”. Gdy zrobi to dziewczynka, to jest po prostu bardzo niegrzeczna, “bo dziewczynkom tak nie wypada”.

 

Te różnice zaczynają się kształtować bardzo wcześnie. Dziewczynki zazwyczaj o wiele szybciej i o wiele łatwiej nazywają swoje emocje. Mają też większe przyzwolenie na ich uzewnętrznienie. Mogą płakać, mogą być smutne, mogą się bać… Chłopcy nie mają tak łatwo. Oczywiście, wynika to z uwarunkowań kulturowych, które niestety narzucają taki “system” – nie tylko w domach, ale również w szkołach czy w kościele.

 

I stąd problemy z emocjonalnością mężczyzn?

 

Między innymi. Posłużmy się przykładem: mamy płaczącego chłopca, który słyszy “Nie bądź babą”, “Chłopcy nie płaczą” i zaczyna tłumić w sobie te emocje.

 

I mamy problem, jeśli będzie tak robił również 20-30 lat później. Wiele badań wskazuje, że tłumienie emocji przez mężczyzn jest jednym z głównych zagrożeń dla ich zdrowia psychicznego i somatycznego. Dlatego ten nasz stereotyp mówiący, że dziewczynka/kobieta może dokonać ekspresji swoich emocji, a chłopiec/mężczyzna nie – jest bardzo niebezpieczny. Bez niego byłoby łatwiej żyć.

 

Myślę, że stary wzór “silnego mężczyzny” jest zabójczy. Badania nad zdrowiem pokazały, że podwyższa śmiertelność, podwyższa stres, przyczynia się do zawałów, choroby nadciśnieniowej i innych.

 

Feministki w latach 80. zaczęły opisywać kryzys męskości. Okazało się, że dotychczasowy ideał mężczyzny to pewna pułapka. Nasze życie zmieniło się na tyle, że stał się on mało przydatny.

 

Teraz potrzeba było mężczyzny pokazującego swoje uczucia i potrafiącego zająć się domem i dziećmi. Niektórzy badacze zwracali uwagę, że do tego kryzysu przyczynił się brak męskich wzorców. Po II wojnie światowej, kiedy wielu mężczyzn z niej nie wróciło, kobiety zajęły się wychowaniem chłopców.

 

Zjawisko to nazwano fatherless society – społeczeństwem bez ojców. Jednak okazało się, że nie mogą one zastąpić męskich relacji. Chłopcy wyrastali w otoczeniu kobiet i nie dostawali odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być mężczyzną.
Czyli ten wzorzec, ideał “mężczyzny twardziela” już nie obowiązuje? Chyba sporo się od tamtych czasów zmieniło.

 

Podam przykład. Do dzisiaj w przedszkolach i szkołach, właściwie aż do studiów wyższych, edukacja opiera się na kobietach. Dziewczynki w ten sposób mają większe oparcie dla swojej kobiecości we wzorcach, jakie dają nauczycielki.

 

Pozostaje natomiast kwestia chłopców. W oparciu o jaki wzór mają się rozwijać, skoro uczą i wychowują ich wyłącznie kobiety?

 

Nagle okazało się, że mężczyźni mają problem, bo nie bardzo wiadomo, co zrobić, gdy wzór “jaskiniowca zdobywającego jedzenie” nie jest już adekwatny. Ten kryzys męskości, choć pierwotnie rozpoznany przez feministki, wszedł do powszechnej debaty – zaczęli o nim pisać również mężczyźni.

 

I rzeczywiście – powstał dzięki temu nowy wzór mężczyzny, który pokazuje uczucia, pokazuje emocje, jest z dziećmi w domu od samego początku ich życia, jest włączony do opieki nawet nad niemowlęciem. Wzór ten został powszechnie zaakceptowany na zachodzie Europy i w Stanach, natomiast u nas dopiero powoli się rozwija, chociaż na placach zabaw czy w kolejkach do lekarza coraz częściej można zobaczyć ojców.

 

Przemiany jednak pozwoliły zdjąć z mężczyzn to, co było ciężarem – ideał nie do osiągnięcia. Doszło do tego dosyć wyraźnie w latach 90. Ilustrują to dwa filmy, można by rzec kultowe, z których cytatami wtedy rozmawialiśmy. Mam na myśli Psy oraz Kilera. Przedstawiają one dwa zasadniczo różne wzorce mężczyzny. Mamy Lindę w Psach oraz Pazurę w Kilerze.

 

Pierwszy z nich to niezłomny twardziel, drugi: trochę niezdarny, trochę pechowiec, boi się, wpada w panikę i co najważniejsze: pokazuje emocje. To nie przypadek, że te filmy ukazały się w podobnym czasie, pokazały te dwa wzorce.

 

Wówczas zaczął się powolny okres oswajania uczuć przez mężczyzn. W tym czasie zaczęto mówić, aby mężczyźni dopuścili uczucia do życia, żeby zaczęto mówić, że mężczyzna nie musi grać twardziela, jeśli ma problemy, ale że może sobie nie radzić.
Jest duża grupa mężczyzn, która pozwala sobie na swoją emocjonalność. W moim gabinecie często spotykam się z sytuacją, w której mężczyźni skarżą się na to, że ich partnerki czy żony stosują wobec nich przemoc fizyczną. Co jakiś czas zdarza się mężczyzna, który przychodzi i płacze.

 

Dla wielu jest to nie do pomyślenia. “Jak to? Nie może zrobić z nią porządku?” “Prawdziwy mężczyzna nie pozwoliłby sobie na takie traktowanie”. A tu okazuje się, że nie jest on tym “twardzielem”, ale pokazuje swoje uczucia. Przyznaje się do czegoś, z czym sobie nie radzi.

 

Jest wielu mężczyzn, którzy godzą się z tym, że uczucia są. Nie tłumią ich i często je pokazują, na przykład podczas zabaw z dziećmi. Spotykam się jednak i z takimi, którzy żyją starym wzorcem “twardziela”, “żywiciela rodziny”, który wszystko ma mieć pod kontrolą i ma mieć władzę.

 

Czy, oprócz szkoły lub urzędów, w Kościele, jako instytucji też mamy jakiś problem z emocjami?

 

Myślę, że tak. Na przykład katolicki ideał świętości polegający na tłumieniu emocji, na sentymentalnie rozumianej miłości i bezustannej radości. Pan Jezus też odczuwał gniew, złość -mamy tą niezwykłą ewangeliczną scenę w świątyni, z której powyrzucał kupców. On był wtedy, mówiąc kolokwialnie, wściekły. I katolik, mężczyzna, też ma prawo do tego, by okazać gniew. Nie tłumić go.

 

Nie musi być tylko aniołkiem, bo w każdym z nas jest i “aniołek”, i “diabełek”. W religijnym wymiarze należałoby dopuścić istnienie tej drugiej skrajności, tj. negatywnych emocji – to je najczęściej tłumimy. Dopuszczenie tych emocji nie oznacza oczywiście zgody na przemoc. Każdy musi znaleźć sobie bezpieczny sposób na wyrażenie swojej złości czy gniewu.

 

Myślę, że powinniśmy przestać bać się emocji w kontekście praktyki duszpasterskiej, zrezygnować z traktowania ich jako czegoś “gorszego”, mało istotnego w człowieku. Katolicy powinni bardziej zaufać emocjom.

 

Mamy tu zresztą przykład chociażby św. Franciszka, który – jak się wydaje – był postacią bardzo emocjonalną i pod wpływem właśnie emocji rozmawiał ze zwierzętami, rzucał się w pokrzywy czy też – jak opisują to Jacques Le Goff i Nicolas Truong w książce poświęconej cielesności w średniowieczu – nago stanął przed swoim biskupem, a kiedy indziej również nago wygłosił kazanie z katedralnej ambony, dając tym samym wyraz zaangażowania w ideę ubóstwa.

 

Interesujące, że wątek nagiego św. Franciszka nie został podjęty chociażby w malarstwie, z wyjątkiem bodaj jedynie dwóch obrazów Tadeusza Boruty “Św. Franciszek oddaje się pod opiekę Kościoła”. Taki gest jest według mnie wynikiem ogromnej akceptacji siebie samego, swojej cielesności, ale też emocjonalności.
Co to znaczy, że mężczyźni “nie radzą” sobie z emocjami? Czy to oznacza, że nad nimi nie panują lub że je odrzucają, tłumią?

 

Możemy przyjąć, że każdy człowiek ma emocje. Inną sprawą jest to, czy je pokazuje i czy nad nimi panuje.

 

Co to znaczy “radzić sobie” z emocjami? Najczęściej rozumiemy to jako ich tłumienie – to taka “męska” metoda. Problem w tym, że emocje wtedy wcale nie znikają. One są gdzieś “upchane”. Każdy z nas ma taki zbiorniczek, jakby balon, w którym upycha te stłumione emocje. Ale jeśli one nie znajdą ujścia, jeśli nasze emocje nie zostaną w jakiś sposób uwolnione, to ten balon w końcu wybuchnie.

 

Każdy z nas może w sobie tłumić pewną ilość emocji, nie zawsze bowiem możemy je od razu wyrażać, ale musimy mieć możliwość, by je z siebie wyrzucić. Pobiegać, wyjść do lasu, pokrzyczeć…

 

I tu jest zasadnicza kwestia: czy ja tłumię swoje emocje, czy też znajduję okazję, by je z siebie wyrzucić. Gdy przed snem staram się uspokoić, na przykład. poprzez lekturę książki czy kąpiel, to nie oznacza to, że wyrzucam z siebie gdzieś te emocje. One cały czas mogą być we mnie.

 

Jeśli tłumimy emocje zbyt często, jeśli jest to nasza “metoda” radzenia sobie z nimi, to wtedy pojawia się problem. Czym innym zatem jest tłumienie emocji, które może doprowadzić do emocjonalnych problemów, a czym innym jest ich uzewnętrznianie w bezpieczny, oczywiście, sposób.

 

Co zatem powinniśmy robić z emocjami? Jaka “metoda” byłaby lepsza?

 

Czasami pomaga już samo uświadomienie sobie, co odczuwam. Na przykład jeśli wiem, że coś mnie denerwuje, to potrafię to wyrazić, potrafię to nazwać. Mam wielu pacjentów, którzy nie są w stanie zrobić najprostszej rzeczy – nie są w stanie nazwać swoich emocji.

 

Z perspektywy mojej praktyki, o wiele częściej u mężczyzn pojawia się ten problem świadomości, umiejętności nazywania tego, co się w nich dzieje. Gdy pytam o to, co czują, jakie emocje odczuwają, to często słyszę na przykład “A, tutaj mnie tak ściska w żołądku”. Używają fizjologii, języka związanego z ciałem, do opisu emocji. Mężczyźni nie nauczyli się rozpoznawać swoich emocji.

 

Z czego to wynika? Pewnie z doświadczeń z dzieciństwa. Gdy małe dziecko się denerwuje czy boi, to rodzic powinien je zapytać mu “co cię denerwuje?”, “czego się boisz?” – tak, aby pomóc mu nazywać to, co się w nim dzieje. Mówiąc “coś mnie ściska”, “czuję napięcie”, ludzie wskazują mi, że tak naprawdę nie wiedzą, co się w nich dzieje.

 

Bardzo często brak tej podstawowej świadomości prowadzi do tłumienia tego, co w nas się pojawia. Potem “balon pęka” i mamy przemoc w domu. Nie mogąc nazwać emocji, tłumią je i nie potrafią ich z siebie wyrzucić.

 

Czasami praca jest tą aktywnością, która pozwala wyzwolić, wyrzucić z siebie tłumione emocje. W ten sposób można też spojrzeć na pracoholizm. Kiedyś nazywano go “nerwicą niedzielną”, bo człowiek nie umiał się powstrzymać od pracy – właśnie z tego względu. Teraz ta nazwa jest trochę nieaktualna, bo i tak często pracujemy w niedziele.

 

Ale pracoholizm został, jest sposobem rozładowywania napięcia, pozbywania się emocji. Dobrym obrazem jest biznesmen leżący z laptopem na plaży, sprawdzający notowania na giełdzie. Człowiek, który nie jest w stanie wytrzymać bez pracy, bo ta pozwala mu się pozbyć emocji.

 

Jeśli nie umiemy uświadomić sobie emocji, nazwać ich i uporządkować, to albo je tłumimy, albo pozbywam się ich w niekontrolowany sposób. Muszę przyznać, że taki sposób wyrażania emocji – choćby jak ten pracoholik – jest lepszy, bo jest dla niego zdrowszy, choć na pewno cierpią na tym jego relacje z innymi ludźmi. Ten, kto tłumi emocje, na pewno żyje lepiej z innymi, bo się nie kłóci, nie krzyczy, ale potem może mieć problemy zdrowotne.

 

Ale przecież w niektórych relacjach, na przykład w związkach, nie da się stłumić emocji do końca. One muszą z nas w końcu “wyjść”.

 

Tak, są takie relacje, w których emocji jest znacznie więcej niż w innych. Dlatego tak często w małżeństwie pojawiają się zarzuty typu “Czemu kłócisz się tylko ze mną?”. Ano właśnie dlatego, że to jest ta najbliższa relacja, w której czujemy się bezpiecznie, w której możemy pokazać swoje emocje – nawet te negatywne.

 

Wydaje mi się, że pokazywanie takich emocji jak gniew, smutek czy zazdrość jest objawem pewnej szczerości i poczucia bezpieczeństwa w tej relacji. Okazywanie radości czy zadowolenia jest w tym sensie nieco prostsze.

 

Więc może na koniec tej rozmowy powiem tak: nie bójmy się swoich emocji, miejmy czas na refleksje, co odczuwamy w różnych sytuacjach, znajdźmy sposób na wyrażanie swoich emocji, a przede wszystkim nie żałujmy sobie nawzajem tych dobrych.
Dr Grzegorz Iniewicz – psycholog. Pracuje w zakładzie Psychologii Klinicznej UJ.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,800,problem-z-meska-emocjonalnoscia-wywiad.html

____________________________

Czego możesz nauczyć się od ks. Twardowskiego?

Grzegorz Kramer SJ

O autorze: Słowo Boże na dziś