Powierzenie swojego ducha Bogu jest najlepszym ocaleniem-Sobota, 30 stycznia 2016r.

Myśl dnia

Kto posiada miłość, jest bogaty, chociaż o tym nie wie.

św. Józef z Kupertynu

____________________

Od każdego trzeba wymagać tego tylko, co jest w stanie zrobić – powiedział Król

A. de Saint-Exupéry, Mały Książę

____________________

Błogosławione kobiety, które potrafiły obudzić prawdziwe męstwo w mężczyznach.

Niech będą pochwaleni ci mężczyźni, którzy nie próbują udawać męskości przy kobietach.

Andrzej Grudzień

 
mezczyzna-burza-plonace-drzewo
Jezu, tak często szamoczę się sam pośród wzburzonych fal i przeciwnego wiatru,
zapominając, że zawsze jesteś obok mnie. Proszę, by wraz ze wzrostem przeciwności
wzrastała moja wiara.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

SOBOTA III TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK III

Błogosławiony Bronisław Markiewicz

 

 

 

 

 

 

 

bł. Bronisław Markiewicz, prezbiter

 

PIERWSZE CZYTANIE (2 Sm 12,1-7a.10-17)

Dawid wyznaje winę

Początek Drugiej Księgi Samuela.

Pan posłał do Dawida proroka Natana. Ten przybył do niego i powiedział: „W pewnym mieście było dwóch ludzi, jeden był bogaczem, a drugi biedakiem. Bogacz miał owce i bydła wiele, biedak nie miał nic, prócz jednej małej owieczki, którą nabył.
On ją karmił i wyrosła przy nim wraz z jego dziećmi, jego chleb jadła i piła z jego kubka, spała u jego boku i była dla niego jak córka. Raz przyszedł gość do bogacza, lecz jemu żal było brać coś z owiec i własnego bydła, czym mógłby posłużyć gościowi, który doń zawitał. Zabrał więc owieczkę owemu biednemu mężowi i przygotował ją człowiekowi, co przybył do niego”.
Dawid oburzył się bardzo na tego człowieka i powiedział do Natana: „Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci. Nagrodzi on za owieczkę w czwórnasób, gdyż dopuścił się czynu bez miłosierdzia”.
Natan oświadczył Dawidowi: „Ty jesteś tym człowiekiem. Dlatego właśnie miecz nie oddali się od domu twojego na wieki, albowiem Mnie zlekceważyłeś, a żonę Uriasza Chetyty wziąłeś sobie za małżonkę. To mówi Pan: «Oto Ja wywiodę przeciwko tobie nieszczęście z własnego twego domu, żony zaś twoje zabiorę sprzed oczu twoich, a oddam je twojemu współzawodnikowi, który będzie obcował z twoimi żonami wobec tego słońca. Uczyniłeś to wprawdzie w ukryciu, jednak ja obwieszczę tę rzecz wobec całego Izraela i wobec słońca»”.
Dawid rzekł do Natana: „Zgrzeszyłem wobec Pana”. Natan odrzekł Dawidowi: „Pan odpuszcza ci też twój grzech, nie umrzesz. Lecz dlatego, że owym czynem pobudziłeś wrogów Pana do wielkiej zniewagi, syn, który ci się urodzi, na pewno umrze”. Natan udał się potem do swego domu.
Pan dotknął dziecko, które urodziła Dawidowi żona Uriasza, tak iż ciężko zachorowało. Dawid błagał Boga za chłopcem i zachowywał surowy post, a wróciwszy do siebie, całą noc leżał na ziemi. Dostojnicy jego domu, podszedłszy do niego, chcieli go podźwignąć z ziemi: bronił się jednak i w ogóle z nimi nie jadał.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 51,12-13.14-15.16-17)

Refren: Stwórz, o mój Boże, we mnie serce czyste.

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.

Przywróć mi radość z Twojego zbawienia *
i wzmocnij mnie duchem ofiarnym.
Będę nieprawych nauczał dróg Twoich *
i wrócą do Ciebie grzesznicy.

Uwolnij mnie, Boże, od kary za krew przelaną, +
Boże, mój Zbawco, *
niech sławi mój język Twoją sprawiedliwość.
Panie, otwórz wargi moje, *
a usta moje będą głosić Twoją chwałę.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Hbr 4,12)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 4,35-41)

Jezus ucisza burzę

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim.
Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza.
Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ
Ocalenie

Lęk przeszkadza poznać Jezusa i doświadczyć Jego mocy. Jest tak dlatego, że lęk całkowicie pochłania naszą uwagę. Jesteśmy skoncentrowani na tym, co jest jego przyczyną. Próbujemy to pokonać lub oddalić, względnie ujść cało z niepomyślnej sytuacji. Wówczas jesteśmy jak uczniowie z Ewangelii, którzy nocną porą zawzięcie zmagali się z gwałtownym wiatrem i falami zalewającymi łódź. Rozmiar i siła żywiołu, który wzbudził wielki lęk u uczniów, jest pokazany w postawie Jezusa, który spał w tyle łodzi. Jego sen na podgłówku jest obrazem nie tylko zachowania spokoju podczas nawałnicy, lecz przede wszystkim ufności wobec Boga. Jezus pokazuje, że powierzenie swojego ducha Ojcu (Ps 31, 6) jest najlepszym ocaleniem.

Jezu, tak często szamoczę się sam pośród wzburzonych fal i przeciwnego wiatru, zapominając, że zawsze jesteś obok mnie. Proszę, by wraz ze wzrostem przeciwności wzrastała moja wiara.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

_______________________

Dzień powszedni

0,13 / 11,00

Ewagriusz z Pontu – mnich i mistyk – nauczał, że do każdej modlitwy należy się przygotować. Przede wszystkim usunąć z siebie gniew i uporządkować myśli tuż przed kontaktem z Bogiem.  

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 4, 35-41

Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: «Przeprawmy się na drugą stronę.» Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!» Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: «Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?» Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: «Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?»Czemu Jezus spał w obliczu niebezpieczeństwa? Z kart Ewangelii dowiadujemy się, że wcześniej przez cały dzień nauczał w przypowieściach. Jezus, który był podobny do ludzi we wszystkim, oprócz grzechu, po wielogodzinnej pracy po prostu był zmęczony. Czy to cię teraz dziwi? Może po wyjaśnieniu łatwiej zrozumieć ci Jego zachowanie. A co jakby wyjaśnienia nie było?

Apostołowie po obudzeniu swojego Mistrza powiedzieli do Niego “Nic cię nie obchodzi, że giniemy?”. Przecież uczniowie nie ginęli. Czy Chrystus mógł ich zostawić bez pomocy? Czy mógł ich opuścić w trudnej sytuacji? Pod wpływem dużych emocji różne myśli przychodzą do głowy, jednak nie wszystkie są właściwe.

Czego brakowało uczniom? Wiary, nadziei, opanowania, mądrości? Z dużą pewnością można powiedzieć, że brakowało im domniemania dobrych intencji. Czyli sądzenia, że Jezus chciał dla nich dobra, nawet wtedy, kiedy znaki zewnętrzne wskazywały, że jest inaczej.

Proś Jezusa, aby nauczył cię być bardziej skorym wierzyć w dobre intencje osób, które cię otaczają, niż wierzyć, że inni chcą zrobić ci krzywdę.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
_________________________

#Ewangelia: Nie jest możliwe, byśmy zginęli

Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: “Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim.

 
Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: “Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: “Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: “Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: “Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”
Komentarz do Ewangelii
To jest chyba dość częste, że w obliczu trudności mamy ochotę “wygarnąć” Panu Bogu: “Nic Cię to nie obchodzi, że ginę?”. Tymczasem trudności, jakie nam się przytrafiają w życiu nie oznaczają, że giniemy. Trudności nie są po naszej myśli, ale czy wszystko musi być po naszej myśli? Tymczasem prawda jest taka, że nigdy nie zginiemy, bo jesteśmy dziećmi Boga. Jedyną prawdziwą tragedią jest wieczne potępienie, które zawsze jest wolnym wyborem człowieka. Inne tak zwane nieszczęścia są po prostu ważnymi, choć trudnymi, momentami naszego życia.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2746,ewangelia-nie-jest-mozliwe-bysmy-zgineli.html
__________________________

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

30 stycznia

 

Święta Hiacynta Święta Hiacynta, dziewica
Święty Teofil Święty Teofil, męczennik
Błogosławiony Bronisław Markiewicz Błogosławiony Bronisław Markiewicz, prezbiter
Katedra świdnicka Kościół katedralny w Świdnicy

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Maubeuge, we Francji – św. Aldegundy. Podobno pochodziła z rodziny spokrewnionej z Dagobertem I. Wcześnie przyjęła welon dziewicy, a potem przewodniczyła społeczności, która zebrała się u jej boku. Obdarowana nadzwyczajnymi łaskami, Aldegunda odeszła do Pana w roku 684.

oraz:

św. Aleksandra, męczennika (+ 250); św. Armentariusza z Pawii, biskupa (+ VIII w.); św. Barsa, biskupa i męczennika (+ 378); św. Barsymeusza, biskupa i męczennika (+ pocz. II w.); św. Batyldy, królowej (+ 680); św. Martyny, dziewicy i męczennicy (+ III w.)

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-30.php3

_____________________

Testament bł. ks. Bronisława Markiewicza

https://wobroniewiaryitradycji.files.wordpress.com/2012/06/testament-ks-markiewicza.pdf

(…)

Stanie się to co przewidział nasz wieszcz w „Nieboskiej komedii”.

Po kilku latach szału dzikiego reszta pozostałych oglądnie się naokoło i ujrzy ze zdumieniem naród polski żyjący twardo, a w zgodzie bratniej i w przyjaźni Bożej i zaczną nam zazdrościć stanu naszego.

– Rzekną:
„Wszak to naród, co przez wieki był przedmurzem naszym przed nawałą barbarzyństwa z północy. To przedmurze opadło, nas zalało barbarzyństwo; postawmy je znowu, w tym nasz obowiązek i interes”.
Wyciągną ręce ku nam i zawołają: „Dajcie nam mistrzów, a nauczcie, nas jak żyć szczęśliwie na ziemi
podobnie wam”. I zasiędą stolice nauczycielskie mężowie z narodu naszego po rożnych miejscach na świecie, my odzyskamy niezawisłość polityczna i zasłyniemy więcej, aniżeli kiedykolwiek przed laty.

– Niemcy pogardzą Goethem, ich największym poetą szczególniej za to, iż w najsławniejszym swym dziele „Fauscie” zachwala – masonerię, która właśnie sprowadzi ów najbliższy przewrót na świecie; uznają iż „Messyada” Klopstocka jest tylko chłodną prozą ubraną w szaty heksametryczne.
Nawet Dante wobec Mickiewicza, Krasińskiego, Malczewskiego, Pola, Zaleskiego zejdzie na drugie pole, iż nie mógł wyzwolić się od naśladownictwa Wergiliusza, który również był tylko naśladownikiem Homera; naśladownictwo bowiem powoduje brak naturalności. Uzna świat, iż po Grekach starych, Hebrajczykach, tylko Polacy maja prawdziwie natchnionych poetów narodowych, którzy samodzielnie i ze swobodą opiewają cnotę, Boga i ojczyznę, nie krępując się niewolniczo formą obcą.

Po przewrocie bowiem najbliższym poznają ludzie, iż sztuka wszelka a osobliwie poezja powinna płonąć żarem miłości wszystkiego co piękne i dobre i nim narody zapalać.
Stąd poetów naszych, kaznodziei naszych, zwłaszcza tych, którzy na wzór proroków i apostołów nie tylko przemawiają do pojedynczych parafii, ale do całego narodu, i innych pisarzy naszych wykładać będą w oryginale na pierwszych uczelniach świata.

Dzisiaj duma narodowa i oszczerstwa funduszów gadzinowych trzymają zasłonę na oczach ludów ziemi, iż nie poznają wyższości sztuki i literatury naszej.
Aby zaś to podniesienie nasze ze stanu upośledzenia wkrótce się ziściło, musimy bronic ustaw i praw Kościoła katolickiego i zachowywać je, oddając w ich obronie zdrowie, życie i mienie, jak to postanowiła Konfederacja generalna dnia 17 sierpnia 1764 pod laską Augusta Aleksandra Czartoryskiego generalnego regimentarza i wojewody ruskiego. (….)

_____________________

ks. Sylwester Łącki CSMA

Ksiądz Bronisław Markiewicz – zapomniany prorok

Powściągliwość i Praca

 

Ksiądz Bronisław Markiewicz
zapomniany prorok
Mało kto w Polsce zna ks. Bronisława Markiewicza (1842-1912) – założyciela Zgromadzenia św. Michała Archanioła. Ci, co go znają, wiedzą głównie, że był wielkim wychowawcą, patriotą czy społecznikiem. Mało kto jednak wie, że był zarazem jasnowidzem i prorokiem. Prawdziwy dar proroczy występuje niezwykle rzadko, a narody, które swych proroków nie znają, najgorzej na tym wychodzą. Warto więc tego prawdziwego Proroka poznać, tym bardziej że większość jego proroctw już się sprawdziła – wśród nich to z 1863 r. dotyczące Papieża Polaka: Najwyżej zaś Pan Bóg was (Polaków) wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego Papieża…
Pierwotny tekst opatrzył autor roboczym tytułem “Ucisk Polaków pod zaborem pruskim”. Potem tytuł zmienił na “Bój bezkrwawy”. Tłem dramatu są prześladowania Polaków w dobie Kulturkampfu. Zaborca stosował dyskryminację, posługiwał się różnymi formami nacisku, nie pozwalał nawet modlić się w języku ojczystym. Wynaradawianie coraz bardziej dawało się we znaki ludności polskiej. Znaczny rozgłos nabrała sprawa prześladowań na terenie Wielkopolski w mieście Września. Autor, długoletni wychowawca młodzieży i duszpasterz ubogiego ludu, działał pod zaborem austriackim. Śledził jednak z uwagą posunięcia represyjne na wszystkich zniewolonych ziemiach. W posłudze słowa upominał się o prawa swoich rodaków. Najważniejszą częścią Boju bezkrwawego jest odsłona siódma. Zawiera ona przepowiednie Anioła Polski, w których dominują akcenty wielkiej nadziei co do przyszłych losów Polski i świata. W redagowaniu utworu autor wykorzystał konkretne fakty i osobiste przeżycia.
Był rok Powstania Styczniowego (1863). Wielu młodych Polaków zaciągało się w szeregi powstańcze, aby w dobie zaborów pomóc w wyzwoleniu Ojczyzny. Z podobnym zamiarem nosił się młody Bronisław Markiewicz. I zapewne poszedłby za głosem serca, gdyby nie wydarzenie, pod wpływem którego zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego. Jako ksiądz utworzył zakłady wychowawcze dla opuszczonej młodzieży i dwa zgromadzenia zakonne, poświęcone głównie wychowaniu młodego pokolenia.
W michalickim miesięczniku “Powściągliwość i Praca” z maja 1932 r., ks. Stanisław Szpetnar zamieszcza ważniejsze fragmenty rozmowy, którą przeprowadził z autorem Boju bezkrwawego:
– Było to 3 maja 1863 r. Właśnie wtedy – wspomina ks. Markiewicz – zdawałem maturę gimnazjalną w Przemyślu. Tegoż dnia kolega mój, Józef Dąbrowski, zdyszany i cały blady wpada do mej izby i ze wzruszeniem opowiada mi, że z całym gronem kolegów spotkał na ulicy jakiegoś niezwykłego młodzieńca wiejskiego lat 16. Był ubrany w białą siermięgę, przepasaną pasem, z różańcem w ręku, z obliczem rozpromienionym, z wielkim przejęciem i uniesieniem ducha opowiadał dziwne rzeczy, dotyczące Polski i świata. Mówił o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Polski, o księciu Żelaznym, o sławnych mężach naszego Narodu, o wszechświatowej wojnie, o zmartwychwstaniu Polski i wielkiej przyszłości naszej Ojczyzny.
Tajemniczy młodzieniec opowiadał o jakimś polskim kapłanie, który z całym zaparciem się siebie i poświęceniem odda się duszpasterstwu wśród ludu i który uda się na południe do wielkiego męża Bożego, a wróciwszy po latach założy pod Karpatami zgromadzenie zakonne oddane wychowaniu opuszczonej i bezdomnej młodzieży, którego zakłady rozszerzą się na całą Polskę i na cały świat, wydadzą uczonych i świętych… Znamienne było to, że ten prosty na pozór młodzieniec przemawiał językiem człowieka wysoce uczonego.
Gdy zaś Józef Dąbrowski zagadnął owego młodzieńca, jakie ma na to dowody i znaki, że się ziści to, co przepowiada, młodzieniec rzekł: – Dowody? Zaraz ci dam. – I wziąwszy Dąbrowskiego ze sobą, odkrył mu tajniki jego duszy, dodając, że jeśli się nie nawróci, marnie zginie… Pod wrażeniem tych proroczych słów Dąbrowski przystąpił niezwłocznie do Świętych Sakramentów, odprawił spowiedź z całego życia, a potem razem z ks. Markiewiczem wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu… Ks. Markiewicz od pierwszej chwili miał przekonanie, że tym dziwnym młodzieńcem był nie kto inny, tylko Anioł Boży, posłany narodowi polskiemu, zgnębionemu nową klęską i na duchu złamanemu, na pociechę i podniesienie serca…
Ów młodzieniec zapowiedział między innymi posłannictwo polskiego księdza, który najpierw pojedzie na południe Europy, aby spotkać się z mężem Bożym i zaczerpnąć z jego charyzmatu, a potem wróci do Polski i podejmie działalność wychowawczą wśród biednej, opuszczonej młodzieży. Ta część przepowiedni zrobiła szczególne wrażenie na młodym Markiewiczu, który postanowił ideał księdza, zapowiedzianego przez młodzieńca, zrealizować we własnym życiu. W późniejszym czasie istotnie wyemigrował na południe, przebywał we Włoszech, gdzie zetknął się z św. Janem Bosko. Przeżył w jego wspólnocie kilka lat, dlatego miał czas na zapoznanie się z jego metodą wychowawczą i planami na przyszłość.
Bartłomiej Groch, były wychowanek ks. Markiewicza, w swojej pracy “Ks. Bronisław Markiewicz, a sprawa odrodzenia Polski” nawiązuje do swoich dawnych wspomnień w sposób następujący:
– O tym dziwnym pojawieniu się wiejskiego młodzieńca… rozmawiałem ostatni raz z ks. Markiewiczem w roku 1911, kiedy przyjechałem jako nauczyciel gimnazjalny do Miejsca Piastowego prosić go o pozwolenie przemawiania w jego sprawie na Kongresie Mariańskim w Przemyślu. Podczas rozmowy poruszyliśmy sprawy związane z opowiadaniem owego młodzieńca, a nawet Mickiewiczowe Widzenie ks. Piotra, które oceniał z politycznej strony bardzo poważnie. Wspominał także o koledze Dąbrowskim jako świadku rozmowy z tajemniczym młodzieńcem, bolejąc nad nim, że nie wytrwał w seminarium duchownym i że umarł tragicznie. Wówczas przyszła mi do głowy myśl, czy przypadkiem z Józefem Dąbrowskim i innymi kolegami także i ks. Markiewicz nie widział owego 16-letniego młodzieńca. Jednakowoż nie śmiałem go o to zapytać. Do takiego zaś przypuszczenia skłaniały mnie silna jego wiara w to widzenie, dokładna znajomość szczegółów opowiadania młodzieńca, wielka gorliwość, z jaką spełniał swój urząd wychowawczo-kapłański, a przede wszystkim żar patriotyczny, którym płonął podczas rozmowy o Polsce…
Krytyczne opinie i wątpliwości na temat wizji Anioła Polski nie znalazłyby może nigdy zadowalającego wyjaśnienia, gdyby nie źródłowy dokument, o którym mówi ks. Jan Górecki, redaktor miesięcznika “Powściągliwość i Praca” w styczniowym numerze tego periodyku z 1933 r.:
– Przez dłuższy czas byliśmy przekonani, że sami jedynie jesteśmy posiadaczami tego widzenia.. Niespodziewanie całkiem w sierpniu 1930 roku otrzymałem od jednej z Sióstr Niepokalanek z Jazłowca list, a w nim opis tego samego widzenia, pozostawiony przez drugiego świadka  – Józefa Dąbrowskiego. Obie wersje są prawie zupełnie ze sobą zgodne. Fakt ten stwierdza ponad wszelką wątpliwość prawdziwość tego widzenia, gdyż obie wersje istniały od kilkudziesięciu lat zupełnie od siebie niezależnie, przy czym według naszej wersji jednym ze świadków widzenia był Józef Dąbrowski, zaś według wersji z Jazłowca  jednym z świadków widzenia był niejaki młodzieniec Bronisław Markiewicz. W Jazłowcu zachował się opis pozostawiony przez Józefa Dąbrowskiego, a u nas przez ks. Bronisława Markiewicza…
Ksiądz Markiewicz konstruując utwór w finałowej odsłonie zamieścił pełny tekst przepowiedni, tak aby zabrzmiała potężnym akordem. Okoliczności i ekspresja wizji robią ogromne wrażenie. Uderza plastyczność i dramatyczne napięcie obrazu. Odbiorcy tej przepowiedni reagowali różnie. Nie było jednak obojętnych. Na początku sztuka ta oddziaływała na małą grupę ludzi. Czas i fakty historyczne robiły swoje. Z czasem prorocze słowa ks. Markiewicza nabrały barw i mocy.
Książeczka “Bój bezkrwawy” została opublikowana drukiem po raz pierwszy w 1908 r. Autor, zwracając się wtedy do ordynariusza przemyskiego o kościelną aprobatę, pisał w uzasadnieniu:
– Szczegóły zawarte w siódmej odsłonie wziąłem z widzenia, jakie się wydarzyło 3 maja w Przemyślu roku 1863 między 5 a 7 godziną rano, i które zdecydowało o moim powołaniu kapłańskim i o kierunku jego od początku aż dotąd.. To, co się ziściło, jest rękojmią, że i reszta się ziści…
Zainteresowanie sztuką było żywe, tym bardziej że budziła kontrowersje. Wystarczy wspomnieć, że nakład książeczki szybko został wyczerpany. Wznowiono go przed wybuchem I wojny światowej, w rok po śmierci ks. Markiewicza. Wydawca nie zamieścił żadnego omówienia, powtórzył jedynie tekst utworu.
Smaku całej historii dodaje polemika prof. Wincentego Lutosławskiego z prof. Bartłomiejem Grochem, która ukazała się w podwójnym numerze “Powściągliwości i Pracy” (X i XI) w 1925 roku. Wynika z niej, że prof. Groch uważał za spełnienie proroctwa ks. Markiewicza pontyfikat papieża Piusa XI (przypadał on na lata 1922 – 1939), który wcześniej był Nuncjuszem Apostolskim w Polsce (Alilles Ratti). Jednak prof. Lutosławski tak się do tego odnosi:
Zdaje się, że prof. Bartłomiej Groch niesłusznie za spełnienie tego proroctwa uważa obiór pierwszego nuncjusza w Polsce  ks. Ratti na papieża. Wielki papież, którego Polska ma dać światu, a który także był zapowiedziany przez Słowackiego, nie może być cudzoziemcem i nawet gdybyśmy uznali, że pobyt w Polsce księdza Ratti, który u nas otrzymał godność biskupa, przyczynił się do wyniesienia go później na stanowisko papieża, to nie można by twierdzić, że Polska go dała światu, ani że jest on tym oczekiwanym wielkim papieżem polskim, o którym Słowacki pisał: on rozda miłość, jak dziś mocarze rozdają broń, … wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, zdrowie przyniesie, rozpali miłość i zbawi świat: wnętrze kościołów on powymiata, oczyści sień, Boga pokaże w twórczości świata, jasno, jak w dzień…
Czas, jaki upłynął od poprzedniej edycji dramatu “Bój bezkrwawy”, podyktował potrzebę dokonania w trzecim jego wydaniu (1978 r.) pewnych zmian w ortografii i stylistyce. Tekst wymagał też naniesienia drobnych korekt i zastosowania opuszczeń. Oczywiście zasadnicza myśli Autora nie została zmieniona. Bodźcem do wznowienia Boju bezkrwawego stał się, zapowiedziany w tym (mającym już 97 lat) dramacie, wybór Polaka – Karola Wojtyły na Papieża.
Poniżej prezentujemy fragment odsłony siódmej dramatu ks. Bronisława Markiewicza, w którym znajduje się papieskie proroctwo:
Postać nadludzka (zjawia się od ołtarza jako młodzieniec 16-letni ubrany w płótniankę zgrabnie skrojoną, z modlitewnikiem i różańcem w ręku, z jego oczu wychodzą jakby iskry):
– Pokój wam, słudzy i służebnice Pańscy! Ponieważ Pan najwyższy was więcej umiłował aniżeli inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z waszych grzechów stali się wzorem dla innych narodów i ludów, które niebawem odbiorą karę sroższą od waszej w zupełności grzechów swoich. Oto już stoją zbrojne miliony wojsk z bronią w ręku, straszliwie morderczą. Wojna będzie powszechna na całej kuli ziemskiej i tak krwawa, iż naród położony na południu Polski wyginie wśród niej zupełnie. Groza jej będzie tak wielka, że wielu ze strachu postrada rozum. Za nią przyjdą następstwa jej: głód, mór na bydło i dwie zarazy na ludzi, które więcej ludzi pochłoną aniżeli sama wojna. Ujrzycie zgliszcza, gruzy naokół i tysiące dzieci opuszczonych, wołających chleba. W końcu wojna stanie się religijna. Walczyć będą dwa przeciwne obozy: obóz ludzi wierzących w Boga i obóz niewierzących w Niego. Nastąpi wreszcie powszechne bankructwo i nędza, jakiej świat nigdy nie widział, do tego stopnia, że wojna sama ustanie z braku środków i sił. Zwycięzcy i zwyciężeni znajdą się w równej niedoli i wtedy niewierni uznają, że Bóg rządzi światem i nawrócą się, a pomiędzy nimi wielu Żydów. Wojnę powszechną poprzedzą wynalazki zdumiewające i straszliwe zbrodnie popełniane na całym świecie. Wy, Polacy, przez niniejszy ucisk oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim, i tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych i wielkich mistrzów, którzy zajmą zaszczytne stanowiska na kuli ziemskiej. Języka waszego będą się uczyć w uczelniach na całym świecie. Cześć Maryi i Najświętszego Sakramentu zakwitnie w całym narodzie polskim. Szczególnie przez Polaków Austria podniesie się i stanie się federacją ludów. A potem na wzór Austrii ukształtują się inne państwa. Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu WIELKIEGO PAPIEŻA. Ufajcie przeto w Panu, bo dobry jest, miłosierny i nieskończenie sprawiedliwy…
Po beatyfikacji ks. Bronisława Markiewicza, która odbyła się 19 czerwca br. w Warszawie, nie sposób nie wspomnieć o znakach z nieba, które poprzedziły wybór Jana Pawła II – Papieża z dalekiego kraju. Kiedy 10 czerwca 1997 roku Ojciec Święty na chwilę zatrzymał się w Miejscu Piastowym zobaczył to proroctwo wypisane na frontonie sanktuarium. Obecni wtedy wspominają, że popatrzył na napis, pokiwał głową i powiedział: – Znam, znam…
ks. Sylwester Łącki CSMA
http://www.katolik.pl/ksiadz-bronislaw-markiewicz—8211–zapomniany-prorok,1023,416,cz.html
____________________

Jest to dramat z 1908 r. w siedmiu odsłonach z proroctwami

błogosławionego ks. Bronisława Markiewicza dotyczącymi Polski i

świata oraz wyboru Polaka na Papieża.

Tłem dramatu są prześladowania Polaków w czasie „Kulturkampfu”

na terenie Wielkopolski. Pruski zaborca stosował dyskryminację,

posługiwał się często brutalnymi formami nacisku – nawet nie

pozwalał się modlić w ojczystym języku. Autor – długoletni

wychowawca młodzieży i duszpasterz ubogiego ludu – działał co

prawda pod zaborem austriackim, ale z uwagą śledził represyjne

posunięcia we wszystkich zniewolonych ziemiach polskich i w posłudze

słowa upominał się o prawa swoich rodaków.

Najważniejszą częścią „Boju bezkrwawego” jest

„Odsłona siódma”, która zawiera

przepowiednie Anioła Polski. Dominują w niej akcenty wielkiej nadziei

co do przyszłych losów narodu i świata. Ksiądz Bronisław

Markiewicz wykorzystał w niej konkretne fakty i osobiste przeżycia.

Bój bezkrwawy” został opublikowany po raz

pierwszy w 1908 roku. Autor, zwracając się wtedy do ordynariusza

przemyskiego o kościelną aprobatę, pisał w uzasadnieniu: „Szczegóły

zawarte w siódmej odsłonie wziąłem z widzenia, jakie wydarzyło

się 3 maja w Przemyślu roku 1863 między 5 a 7 godziną rano, i które

zdecydowało o moim powołaniu kapłańskim i o jego kierunku od początku

aż dotąd. To, co się ziściło, jest rękojmią, że i reszta się ziści”.

16 października papieżem został Polak – Karol Wojtyła –

Jan Paweł II. To kolejne świadectwo na to, „że i reszta się

ziści”.

http://www.michalineum.pl/oferta.php?co=673&ro=#s

_________________________________________________________________________________________________

Bluźnierstwo w sztuce: między wiarą a prowokacją

Przewodnik Katolicki

Artystyczną istotą bluźnierstwa jest nieadekwatność. Pojawia się ona wtedy, gdy o Bogu ktoś mówi niewystarczająco “po Bożemu”. Ale tylko wyrastające z wiary bluźnierstwo artystyczne ma sens. Każde inne staje się tanią prowokacją.

 

Pytania o sztukę bluźnierczą, jej sens lub bezsens, nie da się postawić bez uprzedniego zastanowienia się nad samą teologią bluźnierstwa. W sensie ścisłym nie można bowiem o nim mówić jak tylko w odniesieniu do wiary. Tylko w takiej perspektywie ma ono – jeśli można tak powiedzieć – swój sens. Poza wiarą, która jest jego “naturalnym środowiskiem”, staje się często jedynie elementem artystycznej prowokacji prowadzącej do obrazy uczuć religijnych. Jednocześnie jednak popularność różnego rodzaju “bluźnierstw artystycznych” potwierdza, że religia i jej dogmaty we współczesnym świecie wciąż odgrywają bardzo ważną rolę. Artysta dobrze wie, przeciwko czemu “warto jest” bluźnić.

 

Jezus bluźnierca

 

Być może zabrzmi to trochę zaskakująco, ale chyba największym bluźniercą był sam Jezus. Zarzut popełnienia bluźnierstwa stawiany był Mu przez współczesnych Mu Żydów wielokrotnie. Bluźnił, bo mówił, że odpuszcza grzechy, czym najbardziej poruszył religijne władze Izraela. Bluźnił, bo – jak uważali Żydzi – będąc człowiekiem, uważał się za Boga. Bluźnił, bo mówił o sobie, że jest Synem Bożym. Dlatego – zgodnie z przepisem Prawa – winien był śmierci. Przykład Jezusa bardzo dobrze pokazuje, na czym polega istota bluźnierstwa. Popełnia je ten, kto przypisuje sobie czy też innemu stworzeniu cechy i prerogatywy boskie. Ale z bluźnierstwem mamy do czynienia także w przypadku odwrotnego procesu – gdy Bogu odmawia się Jego cech, zrównując Go tym samym ze stworzeniem. Tak właśnie mogli odbierać Żydzi Jezusową deklarację: “Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Czynił się równy Bogu albo Boga czynił równym sobie. W obu interpretacjach Jego słowa musiały brzmieć wówczas jak bluźnierstwo.

 

Przykład Jezusa pokazuje nam jeszcze jeden istotny element bluźnierstwa. By mogło do niego dojść, musi zafunkcjonować w określonym systemie religijnym. To Żydzi oskarżyli Go o bluźnierstwo, a nie Rzymianie. W teologicznym bowiem znaczeniu bluźnierstwo rodzi się tylko w sferze wiary i tylko w tej samej sferze może być za takie uznane. Mówiąc inaczej, trzeba wierzyć, żeby bluźnić. I trzeba wierzyć, żeby coś za bluźnierstwo uznać. Jak słusznie zauważył Jean Delumeau, francuski historyk, odnosząc się do kwestii karykatur Mahometa, “muzułmanie oskarżają o bluźnierstwo ludzi, dla których coś takiego jak bluźnierstwo w ogóle nie istnieje”. To samo można jednak powtórzyć w nawiązaniu do wielu działań artystycznych, w których dotyka się chrześcijaństwa, jego prawd i symboli. Często jako chrześcijanie oskarżamy o bluźnierstwo ludzi, dla których coś takiego jak bluźnierstwo w ogóle nie istnieje. Człowiek będący “poza wiarą” w sensie ścisłym bluźnić nie może, co jednak nie znaczy, że jego słowa czy dzieła za takie nie zostaną uznane przez tych, którzy wierzą w to, czego artysta dotknął swoją działalnością.

 

Aleksamenos wierzący

 

Pierwsze udokumentowane “bluźnierstwo artystyczne” stworzone w łonie chrześcijaństwa pochodzi z przełomu II i III w. Jest to odnalezione w wieku XIX anonimowe graffiti narysowane na ścianie Pałacu Cezarów na Palatynie, w Rzymie. Rysunek przedstawia chłopca, który w geście uwielbienia, z wyciągniętą ręką, stoi pod krzyżem, na którym zawieszono człowieka z głową osła. Poniżej widnieje napis: “Aleksamenos oddaje cześć swojemu bogu”. Spór o znaczenie tego rysunku trwa. Dotychczas przeważała opinia, że jest to satyra na chrześcijan, szyderstwo z religii, co wydaje się oczywiste, gdy uświadomimy sobie, że osioł jest symbolem głupoty. Doprawienie głowy osła postaci ukrzyżowanego – w domyśle: Jezusa – byłoby więc sposobem na ośmieszenie chrześcijan. Dzisiaj to wyjaśnienie sensu rysunku nie wydaje się wszystkim takie jednoznaczne.

 

Na ścianie sąsiedniego budynku znaleziono inny napis – “Aleksamenos wierzący”, co nieco komplikuje interpretację rysunku. Thomas Laubach, niemiecki teolog z Bambergu, sugeruje, że w ten sposób pierwsi chrześcijanie mogli – jako wierzący w Chrystusa – zilustrować swoje absurdalne położenie w Imperium Rzymskim. Laubach powołuje się na innego teologa, Amerykanina Harveya Coxa, który zaznacza, że chrześcijanie mieli świadomość, iż – zgodnie ze słowami św. Pawła, który pisał, że “nauka krzyża jest głupstwem dla pogan” – dla Rzymian byli “głupcami w Chrystusie”. Jednocześnie żyli oni głębokim przekonaniem, że to “głupstwo” jest mądrzejsze od mądrości ludzkiej. Chrystus musiał być więc dla nich kimś na kształt “świętego głupca”. W ten sposób mogli oni wyrazić to, jak postrzegani są przez niewierzących w Chrystusa pogan. Ta interpretacja starożytnego rysunku pokazuje, że to, co jest postrzegane jako bluźnierstwo, często domaga się gruntownej analizy w kontekście wiary twórcy i odbiorcy, aby – choć zrazu wydaje się szyderstwem – mogło stać się wyrazem wiary. Trzeba jednak podkreślić, że jest to tylko interpretacja możliwa i prawdopodobna. Ktoś inny zobaczy w tym rysunku wyłącznie bluźniercze szyderstwo z wiary w Chrystusa.

 

Artysta pytający

 

W debacie na temat bluźnierstwa w sztuce kwestia wiary twórcy wydaje się kluczowa. Weźmy przykład klasyczny. Nie ulega wątpliwości, że monolog Konrada z III części Dziadów Adama Mickiewicza, zwany Wielką Improwizacją, jest bluźnierczy. Już samo zrównanie się Konrada z Bogiem nosi znamiona bluźnierstwa. Co więcej, Konrad żąda dla siebie prerogatyw boskich: “Rządzić jak Ty wszystkimi zawsze i tajemnie”, a jednocześnie odmawia Bogu tego, co stanowi Jego istotę: “Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością, Ty jesteś tylko mądrością”. Czy ktoś śmiałby współcześnie oskarżać Mickiewicza o bluźnierstwo, mimo że jego dzieło nosi bluźniercze znamiona? Spór, w jaki wchodzi Mickiewicz/Konrad z Bogiem jest zrozumiały i zasadny jedynie w perspektywie doświadczenia wiary i nikt nie kwestionuje prawa artysty do jego wyrażania.

 

Kiedy w londyńskiej galerii Tate Modern oglądałem obraz Ukrzyżowanie hinduskiego malarza Francisa Newtona Souzy, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że artysta otarł się o bluźnierstwo. Jego czarny, wykrzywiony Jezus nie ma w sobie nic z Chrystusa, którego obraz mam w pamięci. Myślę, że nie dałoby się go zawiesić w ołtarzu głównym żadnego kościoła bez narażenia się na szok ze strony wiernych. Przypomina bardziej ukrzyżowanego potwora niż Zbawiciela. A jednak biografia twórcy tego obrazu każe nam widzieć w nim o wiele bardziej wyznanie wiary niż świadectwo odrzucenia. Ten hinduski artysta chciał skonfrontować osobiste doświadczenie przemocy, którego doznało pokolenie wojny, z wizją Chrystusa, którą pamięta z edukacji w szkole katolickiej.

 

Artystyczną istotą bluźnierstwa jest nieadekwatność. Pojawia się ona wtedy, gdy o Bogu ktoś mówi, pisze, ktoś Go maluje, rysuje czy też o Nim śpiewa – jak nam się wydaje – niewystarczająco “po Bożemu” i nazbyt po ludzku. Albo gdy o człowieku ktoś mówi, pisze itd. jak o Bogu. Często czynią tak artyści, ludzie sztuki czy literatury. Czynią tak jednak nie dlatego, że nie wierzą, ale dlatego, że doświadczenie wiary każe im stawiać pytania, które czasami są na granicy bluźnierstwa – pytania o Boga, Jego istnienie, sens stworzonego przez Niego świata. Ale tylko takie, tzn. wyrastające z wiary, bluźnierstwo artystyczne ma sens. Każde inne staje się ostatecznie jedynie tanią prowokacją.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1171,bluznierstwo-w-sztuce-miedzy-wiara-a-prowokacja.html

____________________________

Jeszcze jedna mistyfikacja

Istotą zła, które się dzisiaj szerzy jest fałszywe przeświadczenie, że pierwszą i podstawową wartością ludzką jest wolność, wyższą nawet aniżeli dobro, albo raczej istnieje fałszywe przypuszczenie, że wszystko co chce realizować ludzka wola jest dobre, ponieważ ludzkie chcenie jest święte.

 

Zapraszamy na “czarną mszę”! Nie, tak dosłownie nie brzmiało zaproszenie, ale tak wybrzmiało i o to chodziło organizatorom imprezy. Nowy skandal? O to też pewnie chodziło, bo skandale bardzo się liczą w marketingu imprez, szczególnie jeśli są dobrze monitorowane, mogą zwielokrotnić stopę zysku, proporcjonalnie do natężenia krzyku oburzonych. Trzeba powiedzieć, że chociaż to będzie “czarna msza” w najczystszym wydaniu, to jednak dla jej organizacji i dla reklamy użyto formuły, ktora zabezpiecza organizatorów przed odpowiedzialnością sądową, wyzbywając się znamion prawnych przestępstwa. Użyto określenia “event” czyli wydarzenie, by w ten sposób zachęcić do uczestnictwa zarówno świętokradców, jak i tych którzy chcą się na “event” oburzyć, dając im nie tylko usprawiedliwienie, ale wręcz moralne zlecenie, aby wziąć udział w tej bluźnierczej imprezie.

 

Zupełnie jak było z “Kodem da Vinci”, który pozwolił zbić dużą fortunę serfującemu po internecie dziennikarskiemu geszefciarzowi za to, że po dwóch latach takiej zabawy nagle ogłosił światu, iż jest na tropie szokującego odkrycia mającego kapitalne znaczenie dla chrześcijaństwa i historii naszej cywilizacji, które Kościół Katolicki skrzętnie ukrywał przez całe dwa tysiące lat itd. Czy trzeba było większej reklamy? Debata, która się wówczas rozwinęła stała się reklamą dla autora książki i była przyczyną przewalenia się przez świat potężnej, niszczycielskiej fali antyewangelii. Wielkie korzyści odniósł tylko fałszywy odkrywca fałszywej sensacji.

Wracając zaś do “eventu”, w jego programie przewidziane jest wszystko co stanowi istotę “czarnej mszy”, a więc parodia sakramentalnej ofiary Mszy św., użycie do tego celu autentycznej Hostii, to znaczy chleba ważnie konsekrowanego na katolickiej Mszy św., obsceniczne słowa i gesty oraz pełna gama okultystycznej obrzędowości. Będzie się tam oddawało cześć szatanowi, będzie się rzucało bluźnierstwa pod adresem Chrystusa i będzie się zachęcało zebranych, żeby wzięli w tym czynny udział. Będzie się też obrażało Kościół, a więc wspólnotę konkretnych ludzi, obywateli tego miasta i tego kraju, który zawsze traktował wartości chrześcijańskie jako podstawowe dla swojego istnienia uważając, że stanowią one duchową istotę “nowego świata”, który chcieli powołać do życia założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Oczywiście, towarzyszy temu i będzie towarzyszyła argumentacja, że “czarna msza” to fenomen, charakterystyczny dla czasów w których żyjemy i że normalną jest rzeczą oficjalne danie mu miejsca w programie kulturalnej placówki Oklahoma City. W imię wolności sumienia i w imię wolności rozumu trzeba dać mu szansę, aby się wyartykułował i w ten sposób wzbogacił  duchowo społeczność Oklahoma City.
Organizatorzy spodziewają się dużego rozgłosu medialnego dla ich imprezy i rzeczywiście są tego wyraźne symptomy. Również biskup katolicki został sprowokowany do zabrania głosu na jej temat, potępiając całą inicjatywę w oparciu o prawo do szacunku dla chrześcijańskich wartości religijnych, przynajmniej w takim samym zakresie w jakim cieszą się nim inne religie. Zapytał, czy ta sama instytucja kulturalna zorganizowałaby “event” na którym publicznie by szydzono, profanowano i przy tej okazji również rytualnie spalono świętą księgę muzułmanów, albo gdyby w programie przewidziane było głoszenie haseł antysemickich.
Na marginesie tego wydarzenia chciałbym wyrazić przekonanie, że istotą zła, które się dzisiaj szerzy jest fałszywe przeświadczenie, że pierwszą i podstawową wartością ludzką jest wolność, wyższą nawet aniżeli dobro, albo raczej istnieje fałszywe przypuszczenie, że wszystko co chce realizować ludzka wola jest dobre, ponieważ ludzkie chcenie jest święte –  jest pierwszym podstawowym prawem człowieka  i jego zasadniczym celem. Nie wolno jej zatem ograniczać, by nie popaść w konflikt z ideą cywilizacyjnego postępu i szacunku dla ludzkiej godności.

 

W gruncie rzeczy nie jest to wcale nowa, ale stara jak świat wiara, że jeśli człowiek pójdzie za swą subiektywną wolą, to osiągnie szczęście, czyli spełnienie samego siebie. Jest to jednak dość naiwne przekonanie, oparte na bardzo infantylnym stosunku do rzeczywistości, które czyni z człowieka boga, albo przynajmniej nadczłowieka, co jest chorobliwym urojeniem albo jak kto woli, groźną i wielokrotnie już sprawdzoną w historii pokusą.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1722,jeszcze-jedna-mistyfikacja.html

__________________________________

Białe małżeństwo uratowało naszą wiarę

Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia…

 

Urodziłam się w rodzinie katolickiej, takiej trochę letniej, gdzie bywało czasem dobrze, gdzie razem z rodzicami i dwójką starszego rodzeństwa szliśmy do Kościoła. Jednak codzienność i inne problemy często nas przygniatały. Szukałam bliższej relacji z Bogiem, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Szereg codziennych obowiązków, Kościół w dużej odległości od domu i lęk mojej mamy o to by nie wracać późno do domu,  utrudniały mi zaangażowanie w działalność młodzieżowych grup kościelnych. Były więc tylko niedzielne Msze św., gdzie zawsze czułam się dobrze, gdzie odczuwałam bezpieczeństwo, pokój, miłość i dobro.
Kiedy poznaliśmy się z Jerzym 24 lata temu zawirował nam cały świat.
Im bardziej broniliśmy się przed wzajemną obecnością i fascynacją, tym bardziej przyciągaliśmy się do siebie. To było zakazane uczucie, Jerzy kilka lat wcześniej zawarł małżeństwo sakramentalne z inną kobietą (było bezdzietne). Zaraz jednak był ich rozwód cywilny i nasze wspólne przekonanie, że taka miłość jak nasza rzadko zdarza się w życiu. Nie potrafiliśmy z niej zrezygnować. Przed moją ostatnią szczerą spowiedzią wiedziałam już, że nie dostanę rozgrzeszenia, że nie przystąpię do stołu Pańskiego. Nie docierały do mnie wówczas żadne argumenty kapłana i rodziny, która próbowała odwieść mnie od naszych planów. Przepraszałam jedynie w głębi serca i modlitwie Pana Boga za nasze zamiary i decyzje, przepraszałam za rozpacz mojej mamy, za cierpienie i ból jakie wyrządzamy innym ludziom. Będąc już w stanie błogosławionym, rozpoczęliśmy wspólną wędrówkę przez życie. W skrytości serca złożyłam wówczas obietnicę, że uczynię wszystko, by nie oddalić się od Boga, od Kościoła, że ponosząc konsekwencje naszych decyzji – będziemy trwać na JEGO warunkach. Nie prosiłam o wiele, nie oczekiwałam rozwiązującego nasze problemy postępu w Kościele, nie krytykowałam dekalogu, bo wiedziałam że to my sami przymknęliśmy drzwi do naszego zbawienia. Jerzy nieśmiało, lecz bardzo ufnie bliżej poznawał Kościół, zbliżał się do Boga i ogrzewał w Jego cieple. A gdy Pan Bóg w swej łaskawości obdarzył nas w krótkim czasie dwójką zdrowych dzieci, dziękowaliśmy mu za ten cud i żyliśmy dalej uczęszczając wszyscy na niedzielne Msze św. Staraliśmy się przekazywać synom wiarę i wartości chrześcijańskie. Chłopcy wcześnie zostali ministrantami.

 

Pan Bóg  nigdy nie zapominał o nas, stawiał ludzi i znaki na naszej drodze, potwierdzające, że nie “odpuścił nas sobie”, i że choć łamiemy Jego przykazania, to wciąż jest tuż obok. Często odczuwaliśmy Jego opiekę i obecność, choć co raz bardziej dokuczał nam głód eucharystyczny. Na pewnych rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych, po rozmowach przeprowadzonych z Księdzem Sądu Duchownego w Poznaniu pojawiła się nadzieja. I tak na początku 2000 roku Jezry złożył w naszej nowo powstałej diecezji wniosek o stwierdzenie nieważności swojego małżeństwa sakramentalnego. Co raz częściej z ogromną ufnością modliliśmy się także w tej intencji, cierpliwie czekając za zamkniętymi drzwiami, do których wierzyliśmy, że my także posiadamy klucz.
Już w tamtym czasie, odczuwaliśmy głęboką potrzebę przynależności do jakiejś wspólnoty, grupy modlitewnej. I choć Kościół Katolicki nigdy nas nie odtrącał, to nie było łatwo funkcjonować w życiu Kościoła posiadając status niesakramentalnych; może brakowało pewności, wiary, a może to nie był jeszcze odpowiedni czas?
O Medugorje słyszeliśmy wcześniej od naszego przyjaciela, który jeździł, opowiadał, przekazywał orędzia Matki Bożej i zachęcał. Dzięki jego inicjatywie i zaangażowaniu w grudniu 2000 roku utworzyliśmy przykościelną grupę modlitewną “Królowej Pokoju”, gdzie spotykamy się do dziś 2 razy w miesiącu, czerpiąc wzorce z modlitw wieczornych i adoracji Pana Jezusa w Medugorje. To ważna i cenna dla nas wspólnota, która przygarnia wiernych, którzy chcą w modlitwie zbliżać się do Boga Najwyższego. Na pierwszym jej spotkaniu w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, razem z kilkoma innymi osobami przyjęliśmy z rąk kapłana  Szkaplerz Karmelitański – znak wyrażający macierzyńską miłość Maryi, którą my z dumą i szacunkiem odwzajemniamy. Teraz już po niemal 14 latach łączności z Matką Bożą Szkaplerzną widzę, jak bardzo się nami opiekowała, pomagała żyć, podejmować decyzje i jak krętymi drogami prowadzi nas do Chrystusa.
Odpowiadając na zaproszenie Matki Bożej Królowej Pokoju, pierwszy raz pojechałam do Medugorje w 2001 roku wraz ze starszym synem, na 2 tygodnie przed jego I Komunią św. Wspaniała atmosfera modlitwy, śpiewu, otwartości i świadectw stworzyła w autokarze niepowtarzalny klimat, zniknęły wszystkie obawy i wątpliwości. Już wtedy w podróży dostrzegłam mały cud, że mój bardzo nieśmiały na co dzień syn, garnął się do prowadzenia modlitwy różańcowej przez mikrofon. Cały wyjazd był bardzo piękny i niezwykły pod każdym względem. Modlitwy, adoracje Pana Jezusa na Krzyżu i w Najświętszym Sakramencie, spotkania z widzącymi, rozmowy, wędrówki na góry: Krizevac i Podbrdo oraz serdeczność i rozmodlenie tysięcy ludzi z całego świata sprawiały, że chciało się tam zostać, ale także gorzko zapłakać nad swoim losem. Pielgrzymka do Medugorje była bardzo dobrym czasem na głębokie przemyślenia.
Pielgrzymowaliśmy potem w inne miejsca święte w kraju i za granicą, prosiliśmy i często otrzymywaliśmy potrzebne łaski od Boga Najwyższego. Dziękując za wszystko czuliśmy, że sami z siebie tak mało ofiarowujemy. O kruchości istnienia i przemijaniu na tym ziemskim świecie, dotkliwie przekonaliśmy się oboje z Jerzym, gdy w krótkim czasie każdemu z nas nagle zmarł rodzony brat (obaj w wieku 40 lat). Świadomi tego, że Chrystus umarł za nas na Krzyżu, że wciąż daje nam siebie pod postacią Chleba, co raz bardziej tęskniliśmy za Nim nie mogąc przystąpić do Stołu Eucharystycznego. Pod wpływem tych wszystkich okoliczności, a przede wszystkim dzięki Łasce Boga Najwyższego oraz opiece Matki Najświętszej, po wielu rozmowach i modlitwach dojrzeliśmy do podjęcia wspólnej decyzji o życiu w białym małżeństwie – jak brat i siostra. Inspirujące i dodające wiary, że takie decyzje nie są zarezerwowane tylko dla ludzi w podeszłym wieku, było świadectwo białego małżeństwa, jakie przeczytaliśmy wówczas w “Miłujcie się”. Moja pierwsza spowiedź św. po niemal 11 latach była dla mnie ogromnym przeżyciem, była wychodzeniem z półmroku, była wichurą, która wymiatała z życia nazbierane śmieci, była przepustką do światła, do Chrystusa i jego przeogromnej miłości. Bóg czekał na nas cierpliwie tyle lat, pozwolił przewracać się, ranić, ale także podnosić, dojrzewać i wzrastać.

 

Nie była to jednak łatwa decyzja. Mieliśmy wówczas 34 i 42 lata.  Chcąc razem dalej iść przez życie i wychowywać młodych jeszcze wówczas synów, musieliśmy na nowo poukładać życie i ukształtować nasze wzajemne relacje. Eliminując z życia małżeńskiego seks, staraliśmy się umocnić wszelkie inne więzi jakie nas łączyły, a było ich wiele. Szatan nie dawał jednak za wygraną, podsuwał pokusy, rozbudzał zmysły i wyobraźnię, wskazywał i szydził z naszych słabości. My jednak dzięki Bogu i Matce Najświętszej nieustannie trwaliśmy w swoim postanowieniu złożonym przed Bogiem w obecności ks. Dziekana. Byliśmy silniejsi, mieliśmy już przecież narzędzia do walki, mieliśmy możliwość przystępowania do sakramentu pokuty i pojednania oraz Eucharystii, bo Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?
Wstępnie zakładaliśmy, że wytrwamy w naszym postanowieniu rok, najwyżej dwa – do zakończenia sprawy w Sądzie Biskupim, że to będzie nasza pokuta i ofiara w pozytywne dla nas rozstrzygnięcie. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Czekanie  na wyrok sądu bardzo się dłużyło, a sprawa stała niemal w miejscu. W międzyczasie przychodziły pokusy wynajęcia wyspecjalizowanej kancelarii prawniczej, która profesjonalnie zajęłaby się poprowadzeniem sprawy, czy też interweniowania przez osoby trzecie. Jednak od początku wiedzieliśmy, że nie o to nam chodzi. Całkowicie zdaliśmy się na Opatrzność, wewnętrznie przekonani, że tylko rozstrzygnięcie w takim duchu ma sens. Po ponad 7 długich latach zapadł wyrok – dla nas był niekorzystny. Bezradność, rozgoryczenie i w pewnym sensie poczucie niesprawiedliwości przemykały po głowie i w sercu tuż po ogłoszeniu wyroku. Kiełkował bunt, z którym walczyliśmy w modlitwie. Rozpatrzenie przez II instancję nie zmieniło orzeczenia.
Po chwilowym rozczarowaniu, z pokorą przyjęliśmy decyzję sądu i podejmując wspólną zgodną decyzję, zostaliśmy przy dotychczasowych postanowieniach o czystości naszego związku. Nie mogliśmy kolejny raz odwrócić się od cierpliwego i miłosiernego  Boga. Nauczyliśmy się pielęgnować naszą wzajemną platoniczną miłość poprzez codzienny uśmiech, szacunek, zrozumienie, dobre słowo, wspólną modlitwę oraz wzajemne wsparcie. Pan Bóg nauczył nas patrzeć nie tylko na siebie wzajemnie, lecz razem w tym samym kierunku. To ogromna łaska, jaką zostaliśmy obdarzeni, bo wiemy, że sami na takiej drodze nie dalibyśmy rady. Z dumą patrzymy także na naszych dorosłych, ale wciąż jeszcze młodych synów wierząc, że wartości jakie im przekazaliśmy oraz świadectwo naszego życia zaowocują pozytywnie w ich dorosłości. W naszym codziennym życiu, jak w każdym innym pojawiają się czasem problemy czy różnice poglądów. Jednak dzięki łasce Najwyższego, codziennej modlitwie oraz miłości, która wciąż nas łączy potrafimy wykazywać wobec siebie dużo zrozumienia, cierpliwości i dobrej woli. Jesteśmy osobami dość otwartymi i radosnymi. Posiadamy duże grono znajomych, jednak przyjaciół dobieramy z rozwagą. Nie obnosimy się z naszą sytuacją, ale i nie ukrywamy jej. Nasze odpowiedzi na zadawane w tym temacie pytania czasem zadziwiają, czasem traktowane są jako niewiarygodne, czasem wzbudzają ciekawość albo litość, ale myślę, że zawsze dają sporo do myślenia.
W tym roku po raz trzeci pojechaliśmy do Medugorje. Zawieźliśmy w sercu wiele intencji, próśb, a nade wszystko podziękowań. Zawieźliśmy 12 lat nowego życia. Prosiliśmy Boga za pośrednictwem Mateczki Najświętszej Królowej Pokoju o potrzebne łaski, aby móc żyć tak, by podobać się Panu Bogu, by dzięki Jego Miłosierdziu zasłużyć na Królestwo Niebieskie. Nieoczekiwanie dane nam było na tym wyjeździe doświadczać wielokrotnej manifestacji złego w zniewolonym człowieku, który na drodze nawrócenia walczy o uwolnienie.   Uświadomiłam sobie wówczas, że pomimo naszych wcześniejszych błędnych życiowych decyzji Pan Bóg w swej łaskawości wciąż pozwala nam trwać przy sobie, z naszymi wadami i grzechami, które Go ranią niczym ciernie; że wciąż możemy zginać swoje kolana, adorować Jezusa, modlić się i dziękować; że wciąż możemy otworzyć usta, by przyjąć Ciało Chrystusa. Pan Bóg ukazał nam swoją wielkość i siłę, ponad wszelką wątpliwość potwierdził świętość sakramentów oraz moc kapłaństwa. Zdmuchnął jak huragan najdrobniejsze okruchy zwątpienia, jakie dobijają się do naszych serc i umysłów wszelkimi sposobami z otaczającego, zlaicyzowanego świata.
Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia. Daje nam siebie w Komunii św. by nas umacniać i wciąż przemieniać nasze serca, a jeśli tylko zwrócimy się do Niego, to On będzie kierował naszym życiem i udzielał swoich łask oraz dawał siły do walki ze złem. Budzi się jednak we mnie wciąż wątpliwość, czy to jest już wszystko co mogliśmy zrobić, by wyprostować ścieżki naszego krętego życia?

– Małgorzata (46 l.)
W okresie przed zawarciem niesakramentalnego małżeństwa moja wiara była w uśpieniu. Kościół odwiedzałem sporadycznie najczęściej z okazji świąt kościelnych. I choć nie miałem żadnych przeszkód, nie czułem wewnętrznej potrzeby spowiadania się i przyjmowania Komunii świętej. Uważałem, że do zbawienia wystarczy staranie się o to, by być dobrym i uczciwym człowiekiem.
Dopiero w naszym niesakramentalnym związku Małgosia pokazała mi jak ważny dla człowieka jest Pan Bóg i bliskość z nim. Rosła we mnie chęć zbliżenia się do Boga, zaprzyjaźnienia się z nim, a nasza sytuacja nie pozwalała na to. Spotkaliśmy na naszej drodze ludzi którzy uświadomili nam, że istnieje sposób na rozwiązanie naszego problemu. Wspólnie podjęliśmy tą niełatwą dla nas decyzję życia w “białym małżeństwie” jak brat z siostrą. Zbiegło się to z moją pierwszą wizytą w Medugorje gdzie po piętnastoletniej przerwie przystąpiłem do spowiedzi i komunii św. Było to wspaniałe oczyszczające uczucie, które dokonało się w tak cudownym miejscu.
Po ludzku wydaje się, że trwanie w naszej decyzji jest bardzo trudne. Od ponad 12 lat Pan Bóg daje nam codziennie siłę do tego oraz piękną, wzajemną miłość opartą na relacjach pozbawionych doznań cielesnych.

– Jerzy (54 l.)

http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,132,biale-malzenstwo-uratowalo-nasza-wiare.html

____________________________

Franciszek Borgia – czyli święty dla mężczyzn

Catholic Gentleman

Borgia – to imię kojarzy się z hańbą. W historii rodzina Borgiów słynęła z przestępstw, rozpusty, korupcji urzędu papieskiego czy nieopanowanej żądzy chwały. To smutne dziedzictwo jest pamiętane do dzisiaj.

 

Ale podczas gdy współczesne wyobrażenia o Borgiach są zafiksowane na ich grzechach, Kościół pamięta o wielkim świętym, który nosił to nazwisko i który zrehabilitował swój ród. Mowa o św. Franciszku Borgii.

 

Franciszek Borgia de Candia d’Aragon przyszedł na świat 28 października 1510 roku. Był arystokratą, żył w świecie władzy i przywilejów. Jego ojciec był trzecim księciem Gandii i wnukiem owianego złą sławą papieża Aleksandra VI.

 

Młody Franciszek wcześnie interesował się duchowością. Był pobożny i chciał zostać mnichem. Jego rodzice mieli oczywiście inne plany, więc posłali go na dwór króla Hiszpanii – Karola I.

 

Franciszek w wieku 16 lat ożenił się ze szlachcianką Eleanor, z którą miał ośmioro dzieci. Prowadził szczęśliwe życie rodzinne. W przeciwieństwie do wielu innych arystokratów Franciszek nie był zainteresowany władzą czy karierą na dworze. Był oddany z pasją wierze w Chrystusa. Do radości wystarczyła mu chwila przyjęcia Komunii świętej.

 

Po śmierci ojca został czwartym księciem Gandii i rozpoczął krótką karierę dyplomaty. Gdy jednak jego misja doprowadzenia do zgody między Hiszpanią a Portugalią nie powiodła się, w wieku 33 lat zrezygnował z polityki.

 

Na nowo wiódł ciche życie rodzinne, poświęcając się sprawom wiary, szczególnie muzyki sakralnej.

 

Szczęśliwe życie małżeńskie Franciszka dobiegło końca, gdy w 1546 roku Eleanor zmarła. Po uporządkowaniu spraw, przekazaniu tytułu swojemu synowi i zabezpieczeniu rodziny zaszokował swoich współczesnych – wyraził chęć wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego.

 

Życie Franciszka u jezuitów było całkowicie odmienne od tego prowadzonego wcześniej. Jego zakonny przełożony sprawdzał go poprzez zadawanie mu najbardziej skromnych, wręcz upokarzających prac. Franciszek jednak się nie skarżył. Jego pokora, posłuszeństwo i żywy duch wiary pozwoliły mu szybko awansować w zakonie.

 

 

Mimo że chciał życia w samotności, chciał poświęcić się modlitwie, jego talenty w zarządzaniu sprawiły, że jezuici powierzali mi odpowiedzialność za coraz ważniejsze dzieła. Wreszcie w 1565 roku został wybrany trzecim generałem jezuitów. Co ciekawe, to on założył pierwszy klasztor jezuitów w Polsce i przyjął do nowicjatu św. Stanisława Kostkę.

 

W swoim życiu Franciszek Borgia został obdarzony ogromną władzą i przywilejami. Mimo to nigdy do nich nie dążył, nie był arogancki i nie wykorzystywał ich do swoich celów. Jest znany ze swojego życia w pokorze i wierze. Pokazuje nam, że świętość nie ogranicza się do jednego stanu życia, ale jest po prostu odnajdywaniem w miłości i pokorze woli Boga, gdziekolwiek by nas ona wiodła.

 

Św. Franciszku Borgia – módl się za nami!

http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,346,franciszek-borgia-czyli-swiety-dla-mezczyzn.html

________________________

To był cud! Dziecko z wadą mózgu zostało uzdrowione

Watykan oficjalnie potwierdził cudowny charakter uzdrowienia małej Ximeny. Cud został przypisany chłopcu – męczennikowi, który zginął podczas wojen Cristero w Meksyku.

 

Papież Franciszek podpisał dekret 21 stycznia, w którym ogłosił, że niewytłumaczalne uzdrowienie dziecka, któremu lekarze “nie dawali szans przeżycia” ze względu na liczne problemy w rozwoju mózgu, ma cudowny charakter.

 

Cud przypisywany jest bł. Jose Luisowi Sanchezowi del Rio, nastolatkowi, który zginął męczęńską śmiercią podczas wojen Cristero w Meksyku (lata 20. XX wieku).

 

Ximena Guadalupe Magallon Galvez miała zaledwie kilka tygodni, gdy we wrześniu 2008 roku jej rodzice zabrali ją do Sahuayo – rodzinnego miasta błogosławionego Jose. Podczas tej wizyty, Ximena zaczęła mieć gorączkę, której nie mógł obniżyć lekarz obecny w miasteczku.

 

Okazało się, że dziewczynka może cierpieć na coś poważniejszego – np. zapalenie płuc. Wysłano ją do szpitala, gdzie została poddana badaniu rentgenowskiemu. Niestety, dr Rosendo Sanchez z państwowego szpitala Aguascalientes potwierdził obawy. Dziewczynka cierpiała według niego na dziwny rodzaj zapalenia płuc.

 

– Spędziliśmy dwa miesiące w koszmarze. Ximena nie poddawała się żadnej terapii, lekarze nie wiedzieli co robić – wspomina mama dziewczynku. Opinie lekarzy były różne – mówili, że Ximena cierpi na infekcję pneumokoków oraz, że jej płuco jest wypełnione płynem. Miała zostać poddana operacji, która w jej wieku mogła grozić utratą życia.

 

 

Bezpośrednio przed operacją, wskutek ostrzeżeń lekarzy, rodzice Ximeny zdecydowali się ochrzcić dziewczynkę.

 

Ximena przeżyła operację, ale podczas oglądania jej płuca, lekarze zdiagnozowali gruźlicę. Ponadto, podczas operacji niemowlę przeżyło atak serca, który spowodował, że 90% jej mózgu przestało prawidłowo funkcjonować. Gdy mama chciała zobaczyć dziecko, jeden z lekarzy ostrzegł: – Ona może być już w stanie wegetatywnym i być może będzie należało rozpocząć odpowiednie procedury…

 

Dr Rosendo dawał jej 72 godziny życia. W ciągu tych trzech dni rodzice Ximeny codziennie chodzili na Mszę: – Błagaliśmy Boga i prosiliśmy o wstawiennictwo błogosławionego Jose, żeby stał się cud – mówi mama Ximeny.

 

Moment cudu najprawdopodobniej zdarzył się w momencie, gdy Ximena została odłączona od kroplówki: – To był moment, w którym oddałam dziecko w ręce Boga… I w tym momencie Ximena otworzyła oczy i uśmiechnęła się! – wspomina matka.

 

– Lekarze nie byli w stanie wyjaśnić, co się stało. Stwierdzili, że medycznie zrobili wszystko, co było możliwe i to, co się stało, było cudem – mówi matka.

 

Podczas badania encefalografem stwierdzono, że 80 procent mózgu odtworzyło się. Dzień później – był on w pełni zdrowy. Mimo to, lekarze twierdzili, że Ximena nie będzie w stanie sama jeść, chodzić, że będzie niewidoma i głucha – przez atak, którego doznała podczas operacji. Mama Ximeny wspomina jednak, że w tym samym czasie dziewczynka piła bardzo dużo mleka.

 

Ximena z mamą dzisiaj (fot. facebook.com/Pauxilup)

 

– Dziękujemy Panu Bogu za ten cud oraz błogosławionemu Jose, który się za nami wstawiał.

 

Błogosławiony Jose urodził się 28 marca 1913 w Sahuayo w stanie Michoacán. Gdy w 1926 wybuchło Powstanie Cristero, jego bracia przyłączyli się do wojsk powstańczych. Mimo sprzeciwu matki i odmowy generała Prudencio Mendozy, Jose został na własną prośbę wcielony do grupy powstańczej.

 

Powierzono mu obowiązki noszenia sztandaru. Powstańcy ochrzcili go imieniem Tarsycjusza, starożytnego męczennika, który będąc jeszcze dzieckiem, został zabity, broniąc Eucharystii przed profanacją. W czasie potyczki z wojskami federalnymi 25 stycznia 1928 został zabity koń przywódcy powstańców. Jose użyczył mu swojego, by ten mógł ratować się ucieczką. Podczas odwrotu zatrzymano grupę powstańców, wśród nich Jose.

 

W dniu wykonania kary śmierci Jose przecięto skórę na stopach i zmuszono go, by doszedł krwawiąc na cmentarz. Kazano mu stanąć nad fosą, gdzie miało upaść jego ciało. Pchnięto go nożem i znowu zmuszano do wyrzeknięcia się wiary. Jose krzyknął “Viva Cristo Rey!” (hiszp. Niech żyje Chrystus Król!) i poprosił by go rozstrzelano. Kapitan, zdenerwowany odwagą i zachowaniem chłopca, zastrzelił go z własnego pistoletu.

 

Przewróciwszy się, Jose zakreślił własną krwią znak krzyża na ziemi i umarł.

 

Beatyfikował go papież Benedykt XVI 20 listopada 2005 roku w grupie trzynastu męczenników meksykańskich. 21 stycznia 2016 papież Franciszek uznał cud za wstawiennictwem bł. Józefa Sáncheza del Río.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24871,to-byl-cud-dziecko-z-wada-mozgu-zostalo-uzdrowione.html

__________________________

Aneta Pisarczyk

Ciebie wybrałem

Czas Serca

 

Żyjemy czasem tak jak gdyby fakt, że jesteśmy małżonkami, nic nie znaczył. Będąc w małżeństwie, usilnie trzymamy się panieńskich i kawalerskich nawyków, przyzwyczajeń, utartych ścieżek. Podobnie rzecz ma się z naszym życiem duchowym – wielu z nas, małżonków, zatrzymało się w nim na etapie sprzed sakramentalnego „tak”. Tymczasem to, co przed, było tylko i aż przygotowaniem do tego, co po. Małżeństwo wprowadza nas w inny wymiar duchowości. Ta duchowość wyraża się nie tylko w modlitwie, ale także przy wspólnym stole i w małżeńskim łóżku. Jest w niej i mistyka, i zwyczajność dnia codziennego. Czym jest zatem duchowość małżeńska i jak odnaleźć ją we własnym małżeństwie?
Ja, my przed Bogiem
Małżeństwo jest sakramentem jedności. Nic tak nie potrafi zranić rodziny jak rozłam w relacji męża i żony. W dniu ślubu kobieta i mężczyzna stają przed sobą i Bogiem z otwartymi sercami, oddając się sobie nawzajem. Z tego spotkania „na szczycie” wychodzą przemienieni. Zostaje im nadana nowa tożsamość. Odtąd ich nieustanną troską powinno być zabieganie o jedność między nimi. Z tej jedności rodzi się nowe życie. Ta jedność jest dla wszystkich wokół czytelnym znakiem miłości. W końcu brak jedności w relacji małżeńskiej oznacza życie obok, realizowanie wyłącznie własnej wizji życia, narastającą frustrację z powodu małżeństwa, które nie spełnia naszych oczekiwań.
Relacja z Bogiem jest relacją intymną. Zrozumiałe, że chronimy ją, ustawiając przy niej psychologiczną granicę mającą na celu niedopuszczenie innych osób w jej obszar. Tam, gdzie dotykamy własnych pragnień, ale też niedoskonałości, tam najłatwiej nas zranić. Granica jest więc niezbędna, byśmy nie pozwalali naruszać innym tego, co w nas najbardziej osobiste. Jednak ta granica musi być elastyczna i przepuszczalna – nie możemy bowiem chronić naszej relacji z Bogiem przed wszystkimi. Trzeba wiedzieć kiedy, w jaki sposób i na ile możemy dopuścić do niej inne osoby. To ważne, gdy pomyślimy o tym w kontekście spowiedzi, kierownictwa duchowego, dzielenia się sobą podczas spotkań formacyjnych wspólnoty lub rozmów z przyjaciółmi. W sposób szczególny tej przepuszczalności granic powinni doświadczać małżonkowie. Nie dziwi to, że dopuszczają oni siebie nawzajem do własnej cielesności. Ważne, że otwierają przed sobą świat przeżyć, doświadczeń, myśli. Podobnej otwartości dla małżonka domaga się w nas to, co duchowe.
Jak więc dotykać wzajemnie swojej duchowości? Jak stworzyć nową jakość – tak byśmy razem stawali przed Bogiem? Każdy z małżonków nadal jest odpowiedzialny za swoją osobistą więź z Bogiem. Tak jak każdy z nas odpowiada za swoje ciało. Jednak małżeństwo zaprasza nas do tego, by nasze ciała stawały się jednym. Podobnie jest z naszym życiem duchowym – to, w jakiej kondycji duchowej jesteśmy, zależy przede wszystkim od nas samych. Następnym krokiem jest bycie razem w relacji z Bogiem. Wspólna modlitwa stanowi wyraz troski o jedność, jest też źródłem naszej jedności. Tak jak cielesna jedność rodzi nowe życie, tak duchowość przeżywana wspólnie czyni nas otwartymi na głos Boży w naszym życiu, a przez to płodnymi dla innych. Tu leży owocność i siła małżeńskiej posługi podejmowanej przede wszystkim we własnej rodzinie, następnie zaś w szerszym gronie.
Trwanie w dialogu
Dlaczego nieraz tak trudno w naszych małżeństwach o wspólną modlitwę? Być może, dlatego że na poziomie naszych emocji, pragnień, myśli nie jesteśmy wystarczająco blisko siebie, to znaczy nie podejmujemy dostatecznego trudu poznawania siebie. W małżeństwie nieraz dopada nas pokusa bierności – wydaje się nam, że doskonale znamy naszego współmałżonka, wiemy, co czuje i myśli. Poddawanie się tej pokusie może rozpocząć proces wzajemnego oddalania, bowiem nasz umysł nie próbuje poznać kogoś, kogo już zamknęliśmy w przegródce „nic nowego”.
Ciągła komunikacja, nieustanne poznawanie się, odsłanianie siebie – to zadania małżonków na każdy dzień bycia razem. Trwanie w dialogu jest jednym z kluczowych rysów duchowości małżeńskiej. Dialog małżeński rozgrywa się na poziomie gestów, mimiki, wzajemnego dotyku. Niezwykle ważne jest słuchanie małżonka i wypowiadanie siebie. Mówienie o swoich emocjach, dzielenie się przeżyciami, rozwiązywanie konfliktów – to cegiełki budujące relację małżonków. Niektóre ruchy duchowości małżeńskiej wprowadzają tzw. obowiązek zasiadania, czyli specjalnie wyznaczony czas na głębszą rozmowę. Ważne rozmowy niezwykle trudno toczy się między skrobaniem ziemniaków, pilnowaniem kipiącej zupy, odbieraniem telefonu czy pośpiesznie pisaną listą zakupów. Ważne rozmowy domagają się spokojnego czasu. Warto zapewniać sobie ten komfort.
Mistyka codzienności
Sakramentalność małżeństwa objawia się w tym, co składa się na naszą codzienność. W tej sakramentalności my, małżonkowie, możemy doświadczać prawdziwego spotkania ze sobą nawzajem oraz z kochającym nas Bogiem. Niezwykle ważna jest tu nasza seksualność. W uporządkowanej i pełnej miłości wzajemnej cielesności w sposób szczególny objawia się Boża miłość. W akcie małżeńskim dotykamy samej istoty życia – jesteśmy nadzy, pozbawieni masek, wyzbyci z tego, co ma nas ochraniać przed innymi, oraz skupieni na sobie nawzajem. Stajemy się darem dla małżonka i jednocześnie przyjmujemy dar drugiej osoby. Tu jest obecny pełen miłości dotyk Boga.
W codziennej trosce o siebie, małych dowodach miłości, wspólnym posiłku krok po kroku wypełniamy nasze małżeńskie powołanie. A trudności? Kryzysy? Zmagania z grzechem, brakiem finansów, własnym charakterem? To nasze codzienne rekolekcje małżeńskie, duchowe pielgrzymki, drogi krzyżowe. Nic tak nie leczy człowieka z egoizmu jak autentycznie przeżywane małżeństwo i rodzicielstwo. To relacje z bliskimi zmuszają nas do podejmowania wielu działań, których dla samych siebie byśmy nie podjęli. To one motywują do zmiany, dążenia ku temu, co lepsze. Małżeństwo to przygoda na całe życie. To dar i zadanie. Obejmuje nas całych od cielesności, poprzez naszą psychikę, aż po duchowość. Duchowość małżeńska? Poproszę!
Aneta Pisarczyk
Czas Serca 137
fot. WenPhotos Wedding 
pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/ciebie-wybralem,25360,416,cz.html
______________________
Ks. Andrzej Orczykowski SChr

O przeszkodach małżeńskich paragrafów kilka

Profile

 Naturalne i niezbywalne prawo każdej osoby ludzkiej do małżeństwa zostało ujęte w Kodeksie Prawa Kanonicznego [odtąd: KPK] i Kodeksie Kanonów Kościołów Wschodnich [odtąd: KKKW] zapisem: „Małżeństwo mogą zawrzeć wszyscy, którym prawo tego nie zabrania” (KPK, kan. 1058; KKKW, kan. 778). Pomimo iż małżeństwo cieszy się przychylnością prawa (KPK, kan. 1060; KKKW, kan. 779 ) z KPK, kan. 1058 i KKKW, kan. 778 wynika, że zarówno naturalne prawo każdego człowieka do małżeństwa, jak i prawo chrześcijanina do sakramentu małżeństwa mogą być w wyjątkowych sytuacjach poddane ograniczeniom. Tymi wyjątkowymi sytuacjami ograniczającymi prawo do ważnego zawarcia małżeństwa są przeszkody małżeńskie.
Przeszkoda małżeńska jest okolicznością, która na mocy prawa Bożego lub ludzkiego (kościelnego) przeszkadza w ważnym zawarciu małżeństwa. W świetle przepisów prawa kanonicznego jedną z trzech okoliczności (oprócz wad i braków odnoszących się do zgody małżeńskiej; oraz braków dotyczących formy kanonicznej) powodujących nieważność małżeństwa jest istnienie w chwili zawierania go przeszkody zrywającej – dotyczącej osoby zamierzającej zawrzeć małżeństwo – od której nie uzyskano dyspensy. Sprawie poszczególnych przeszkód zrywających, czyli powodujących nieważność małżeństwa, bez względu na to, czy są one pochodzenia Bożego, czy kościelnego w KPK poświęcono dwanaście kanonów (1083-1094), natomiast w KKKW zapisano ich trzynaście (800-812). Równocześnie w KPK i KKKW zostały wyliczone następujące przeszkody: 1) wieku; 2) impotencji; 3) węzła małżeńskiego; 4) różności religii; 5) święceń; 6) publicznego ślubu czystości; 7) uprowadzenia; 8) występku; 9) pokrewieństwa; 10) powinowactwa; 11) przyzwoitości publicznej; 12) pokrewieństwa prawnego; natomiast w KKKW występuje jeszcze 13) pokrewieństwa duchowego.
PRZESZKODA WIEKU wiąże się z wymaganiem od nupturientów wystarczającej dojrzałości fizycznej i psychicznej, uzdalniającej do pożycia małżeńskiego oraz do uświadamiania sobie w wystarczający sposób praw i obowiązków dotyczących małżeństwa i rodziny. Przepisy kanoniczne dotyczące wiernych na całej kuli ziemskiej wymagają stosunkowo niskiego wieku do ważnego zawarcia małżeństwa: dla mężczyzn ukończenia 16. roku życia i dla kobiet ukończenia 14. roku życia (KPK, kan. 1083 § 1; KKKW, kan. 800 § 1). Jest to przeszkoda ustanowiona przez Kościół. Prawo natury do zawarcia małżeństwa wymaga jedynie, aby osoba zawierająca małżeństwo była zdolna do wyrażenia zgody małżeńskiej, aby miała zrozumienie, czym jest małżeństwo. Przeszkoda ta posiada charakter czasowy i ustaje z chwilą osiągnięcia określonego przez prawo wieku. Konferencja Episkopatu poszczególnego kraju na podstawie KPK, kan. 1083 § 2 ma prawo ustalić wyższy wiek do godziwego zawarcia małżeństwa. Konferencja Episkopatu Polski określiła minimum wieku do zawarcia małżeństwa tak dla mężczyzny, jak i kobiety – ukończone 18 lat.
NIEMOC PŁCIOWA (impotencja) powodująca nieważność małżeństwa polega na niezdolności uprzedniej, trwałej, absolutnej lub względnej dokonania stosunku małżeńskiego (KPK, kan. 1084 § 1; KKKW, kan. 801). Niemoc uprzednia – zaistniała przed ślubem; trwała – w zasadzie jest nieuleczalna, na drodze powszechnie dostępnych środków; absolutna (bezwzględna) – w stosunku do wszystkich kobiet czy mężczyzn; względna (relatywna) – odnosi się do konkretnej osoby; pewna – jest podstawą do zabronienia małżeństwa lub do orzeczenia jego nieważności; wątpliwa – nie stanowi przeszkody do zawarcia małżeństwa zarówno wtedy, gdy wątpliwość jest prawna, jak i faktyczna (KPK, kan. 1084 § 2), nie stanowi podstawy do orzeczenia nieważności małżeństwa (KPK, kan. 1060; KKKW, kan. 801 § 2). Podstawą istnienia przeszkody impotencji jest prawo Boże naturalne. Niepłodność – przy zachowaniu zdolności do współżycia małżeńskiego – nie jest ani przeszkodą do zawarcia małżeństwa, ani przyczyną do orzeczenia jego nieważności (KPK, kan. 1084 § 3; KKKW, kan. 801 § 3).
PRZESZKODA WĘZŁA MAŁŻEŃSKIEGO wywodzi się z pozytywnego prawa Bożego. Jeśli katolicy zobowiązani do zachowania formy kanonicznej przy zawieraniu ślubu związali się ze sobą tylko kontraktem cywilnym lub wobec duchownego niekatolickiego – poza Kościołem Wschodnim – wówczas nie zachodzi przeszkoda węzła małżeńskiego do zawarcia ślubu kościelnego z następną osobą. Jednak potrzebne jest zwrócenie się – według KPK, kan. 1071 § 1, n. 3 – do ordynariusza miejsca, z tej przyczyny, że ten kontrakt cywilny, który uległ rozpadowi lub został rozwiązany przez rozwód, mógł być ważnym małżeństwem na skutek uważnienia w zawiązku (KPK, kan. 1161-1165 § 2; KKKW, kan. 848 § 1-2) lub formy nadzwyczajnej. Małżeństwo ważnie zawarte, nawet niedopełnione, powoduje zaistnienie małżeńskiego węzła, który stanowi przeszkodę uniemożliwiającą ważne zawarcie nowego małżeństwa (KPK, kan. 1085 § 3; KKKW, kan. 802 § 1), dopóki nie stwierdzi się, zgodnie z prawem i w sposób pewny, nieważności lub rozwiązania pierwszego (KPK, kan. 1085 § 2; KKKW, kan. 802 § 2).
PRZESZKODA RÓŻNEJ RELIGII (disparitas cultus) zachodzi pomiędzy katolikiem, czyli ochrzczonym w Kościele katolickim lub do niego przyjętym przez formalne wyznanie wiary, który z tego Kościoła nie wystąpił publicznym aktem, a osobą nieochrzczoną (KPK, kan. 1086 § 1; KKKW, kan. 803 § 1). Ustaje ona przez dyspensę lub przez przyjęcie chrztu świętego przez stronę nieochrzczoną. Jeżeli osoba nieochrzczona pragnie dobrowolnie przyjąć ten sakrament, należy ją odpowiednio przygotować poprzez katechumenat. Dyspensy od przeszkody różnej religii, zgodnie z postanowieniem KPK, kan. 1086 § 2, można udzielić tylko po spełnieniu przez stronę katolicką określonych warunków (KPK, kan. 1125 i 1126), czyli po złożeniu oświadczenia, że jest gotowa odsunąć od siebie niebezpieczeństwo utraty wiary, jak również złożyć szczere przyrzeczenie, że uczyni wszystko co w jej mocy, aby wszystkie dzieci zostały ochrzczone i wychowane w Kościele katolickim. Stronę nieochrzczoną powinno się o tym powiadomić, tak aby rzeczywiście była świadoma treści przyrzeczenia i zobowiązania strony katolickiej. Obydwie strony mają być pouczone o celach oraz istotnych przymiotach małżeństwa, których nie może wykluczyć żadne z narzeczonych.
PRZESZKODA ŚWIĘCEŃ dotyczy każdego duchownego. Duchownym staje się przez przyjęcie diakonatu (KPK, kan. 266 § 1). Każde z kolejnych święceń stanowi osobne źródło przeszkody małżeńskiej. Nieważnie usiłują zawrzeć małżeństwo ci, którzy otrzymali święcenia (KPK, kan. 1087; KKKW, kan. 804), diakonatu, prezbiteratu i biskupstwa (KPK, kan. 1009 § 1). Diakoni stali, którzy jako żonaci przyjęli święcenia (KPK, kan. 1042 n. 1), są wyjęci z przepisów o celibacie i zachowują prawo do życia w związku małżeńskim. Jednak po śmierci żony nie mogą zawrzeć ponownego małżeństwa. Diakoni stali są związani prawem celibatu, jeśli przyjęli święcenia jako bezżenni (KPK, kan. 1037). Przeszkoda święceń ma swoje źródło w prawie kościelnym. ustaje na skutek dyspensy udzielonej przez Stolicę Apostolską (KPK, kan. 1078 § 2, n. 1) albo na mocy prawomocnego wyroku sądowego, orzekającego nieważność święceń (KPK, kan. 1708-1712). W Kościołach Wschodnich bezżeństwo duchownych nie przyjęło się od początku. Celibat wiązał tylko biskupów. Jednakże utrwalił się zwyczaj, że po przyjęciu święceń duchowni nie mogli już zawierać małżeństwa.
WIECZYSTY ŚLUB CZYSTOŚCI złożony publicznie w instytucie zakonnym, zarówno na prawie papieskim, jak i diecezjalnym, jest źródłem zrywającej przeszkody małżeńskiej (KPK, kan. 1088; KKKW, kan. 805). Naturalna bowiem słuszność domaga się wierności ślubowaniu złożonemu Bogu. Jest rzeczą zrozumiałą, że małżeństwo zawarte przez osobę konsekrowaną przez profesję rad ewangelicznych uniemożliwiłoby jej wypełnienie ślubów zakonnych. Przeszkoda ślubu czystości jest pochodzenia kościelnego i może ustać przez dyspensę, indult odejścia z instytutu i wydalenie.
UPROWADZENIE kobiety jako zrywająca przeszkoda małżeńska zachodzi wtedy, gdy mężczyzna porywa lub zatrzymuje kobietę w celu zawarcia z nią małżeństwa, chyba że później ta kobieta już uwolniona od porywacza, znajduje się na wolności i sama pragnie zawrzeć z nim małżeństwo (KPK, kan. 1089; KKKW, kan. 806). Przeszkoda ta ma pochodzenie kościelne, racją jej istnienia jest godność człowieka oraz prawo kobiety do wyboru męża w wolny sposób.
PRZESZKODA WYSTĘPKU czyli małżonkobójstwo ma miejsce wówczas, gdy jedna ze stron ze względu na chęć zawarcia małżeństwa z określoną osobą zadaje śmierć jej współmałżonkowi lub własnemu (KPK, kan. 1090 § 1; KKKW, kan. 807 § 1) oraz wtedy, gdy małżeństwo usiłują zawrzeć te osoby, które poprzez fizyczny lub moralny współudział spowodowały śmierć współmałżonka (KPK, kan. 1090 § 2; KKKW, kan. 807 § 2). Obydwie formy przeszkody występku powodują nieważność nowego małżeństwa. Przeszkoda ta jest pochodzenia kościelnego. Udzielenie dyspensy jest zastrzeżone Stolicy Apostolskiej (KPK, kan. 1078 § 2, n. 2). W Kościołach Wschodnich dyspensy może udzielić Patriarcha (KKKW, kan. 795 § 2).
PRZESZKODA POKREWIEŃSTWA ma swoje źródło we wspólnocie krwi, czyli w bezpośrednim lub pośrednim pochodzeniu od wspólnego przodka. Według prawa kościelnego pokrewieństwo oblicza się przy pomocy linii i stopni. W linii prostej tyle jest stopni, ile jest zrodzeń, czyli osób, nie licząc przodka. W linii bocznej jest tyle stopni, ile jest osób w obydwu liniach razem, nie licząc wspólnego przodka (KPK, kan. 108 § 1-3). Istotne znaczenie ma wskazanie wspólnego przodka. Linia jest prosta, gdy osoby pochodzą bezpośrednio od siebie przez rodzenie; jest boczna, gdy krewni spotykają się ze sobą tylko we wspólnym przodku, którym mogą być rodzice, lub tylko ojciec, lub matka, dziadkowie itd. W linii prostej pokrewieństwa nieważne jest małżeństwo między wszystkimi wstępnymi i zstępnymi, zarówno prawego pochodzenia, jak i naturalnymi (tj. pozamałżeńskimi) (KPK, kan. 1091 § 1; KKKW, kan. 808 § 1). Jest to przeszkoda z prawa Bożego naturalnego i nie może tu być żadnej dyspensy (KPK, kan. 1078 § 3). Zasięg przeszkody pokrewieństwa w linii bocznej – według obecnego prawa kościelnego – określony został do czwartego stopnia włącznie (KPK, kan. 1091 § 2; KKKW, kan. 808 § 2) niezależnie od tego, czy pokrewieństwo po linii jednego ramienia jest dalsze czy bliższe. Decyduje suma czterech stopni włącznie. Nigdy nie udziela się dyspensy od przeszkody w drugim stopniu linii bocznej (KPK, kan. 1078 § 3). Przeszkoda pokrewieństwa w trzecim i czwartym stopniu linii bocznej ma pochodzenie czysto kościelne. Nie udziela się nigdy dyspensy na zawarcie małżeństwa: nie tylko wtedy, gdy zachodzi pewna przeszkoda pokrewieństwa w linii prostej i w drugim stopniu linii bocznej, lecz i wtedy, gdy istnieje wątpliwość, czy strony są spokrewnione w jakimś stopniu w linii prostej lub w drugim stopniu linii bocznej (KPK, kan. 1091 § 4; KKKW, kan. 808 § 3). Przeszkoda pokrewieństwa nie zwielokrotnia się (KPK, kan. 1091 § 3; KKKW, kan. 808 § 4). Miałoby to miejsce wówczas, gdy narzeczeni mieli dwóch lub więcej wspólnych przodków. Udziela się dyspensy od przeszkody pokrewieństwa: w trzecim stopniu linii bocznej nierównej (stryj z bratanicą); w czwartym stopniu linii bocznej równej (rodzeństwo cioteczne lub stryjeczne) i w czwartym stopniu linii bocznej nierównej (prawnuk z siostrą dziadka).
POWINOWACTWO powstaje z ważnego małżeństwa, nawet niedopełnionego, i istnieje miedzy mężem a krewnymi żony oraz między żoną a krewnymi męża (KPK, kan. 109 § 1). Oblicza się je tak, że krewni męża w tej samej linii i w tym samym stopniu są powinowatymi żony i odwrotnie (KPK, kan. 109 § 2). Obecnie przeszkoda zrywająca powinowactwa obejmuje wszystkie stopnie linii prostej (KPK, kan. 1092). W Kościołach Wschodnich przeszkoda powinowactwa obejmuje ponadto drugi stopień linii bocznej (KKKW, kan. 809 § 1). Przeszkoda powinowactwa wiąże tylko ochrzczonych – katolików, którzy są zobowiązani do zachowania formy kanonicznej zawarcia małżeństwa.
PRZYZWOITOŚĆ PUBLICZNA wymaga, aby mężczyźni i kobiety, żyjący ze sobą jak małżonkowie, a nie będący prawdziwym małżeństwem, po śmierci jednego z nich, nie żenili się ze wstępnymi i zstępnymi drugiej strony. Przeszkoda ta ma swoje źródło w bliskości osób powstałej z zawarcia nieważnego małżeństwa po rozpoczęciu życia wspólnego albo z notorycznego lub publicznego konkubinatu lub związku cywilnego, w którym zaistniało współżycie cielesne. Według prawa kościelnego powoduje nieważność małżeństwa tylko w pierwszym stopniu linii prostej, między mężczyzną a krewnymi kobiety lub między nią a krewnymi mężczyzny (KPK, kan. 1093; KKKW, kan. 810 § 2). Przeszkoda przyzwoitości publicznej pochodzi z prawa czysto kościelnego, ma charakter trwały, tzn. nie ustaje przez zerwanie współżycia stron, udzielenie rozwodu cywilnego lub orzeczenie nieważności małżeństwa, lecz tylko przez uzyskanie dyspensy. W Kościołach Wschodnich przeszkoda ta powstaje ponadto z rozpoczętego życia wspólnego przez tych którzy usiłowali zawrzeć związek wobec urzędnika cywilnego lub szafarza akatolickiego (KKKW, kan. 810 § 1, n. 3).
PRZESZKODA POKREWIEŃSTWA PRAWNEGO powstającego z adopcji – według prawa kościelnego – wynika z faktu, że dzieci adoptowane zgodnie z przepisami prawa cywilnego uważane są za dzieci tego lub tych, którzy je adoptowali (KPK, kan. 110). Przeszkodą są więc związani: przysposabiający oraz jego wstępni i zstępni z osobą przysposobioną, jak również rodzeństwo wynikające z adopcji (KPK, kan. 1094; KKKW, kan. 812). Przeszkoda pokrewieństwa prawnego ma pochodzenie kościelne. Według prawa kościelnego dokonana prawnie adopcja stanowi przeszkodę zrywającą w linii prostej lub w drugim stopniu linii bocznej (KPK, kan. 1094). Przeszkoda pokrewieństwa prawnego – gdy są ku temu odpowiednie racje – może ustać: przez rozwiązanie stosunku przysposobienia, które przewiduje ustawa państwowa, jak również przez udzielenie dyspensy.
PRZESZKODA POKREWIEŃSTWA DUCHOWEGO występująca w KPK z 1917 r. (kan. 1079) nie została zapisana w obecnie obowiązującym KPK, czyli nie dotyczy wiernych Kościoła łacińskiego. Została natomiast uwzględniona w KKKW – dotyczy zatem należących do Katolickich Kościołów Wschodnich – zapisem: „Nieważnym czyni małżeństwo przeszkoda pokrewieństwa duchowego, która pochodzi z chrztu i zachodzi pomiędzy chrzestnym i osobą ochrzczoną oraz jej rodzicami (KKKW, kan. 811 § 1). Przeszkoda ta nie wynika z chrztu warunkowego, chyba, że asystował przy nim ten sam chrzestny (KKKW, kan. 811 § 2).
Podsumowując przeglądanie paragrafów dotyczących przeszkód małżeńskich zauważamy, że mogą one wynikać z naturalnego lub pozytywnego prawa Bożego (wtedy dotyczą wszystkich ludzi) albo z ustanowienia Kościoła (wówczas podlegają im tylko ochrzczeni, a ściślej tylko katolicy). Od przeszkód pochodzących z prawa Bożego, tj.: impotencji, pokrewieństwa w linii prostej i drugim stopniu linii bocznej, węzła małżeńskiego nie można uzyskać dyspensy. Dla Stolicy Apostolskiej jest zarezerwowane udzielanie dyspens od trzech przeszkód małżeńskich: święceń, wieczystego ślubu czystości złożonego w instytucie na prawach papieskich i małżonkobójstwa. Od pozostałych przeszkód pochodzenia kościelnego dyspensy może udzielić ordynariusz miejsca. W szczególnych przypadkach, tj.: wypadek naglący czy niebezpieczeństwo śmierci jednej ze stron pragnących zawrzeć małżeństwo, z uwagi na ich dobro duchowe, od szeregu przeszkód, zachowując przepisy prawa kanonicznego, dyspensować może także proboszcz lub inny kapłan czy diakon upoważniony do błogosławienia małżeństwa oraz spowiednik w zakresie wewnętrznym. Prawodawca przewiduje możliwość udzielenia dyspensy, jeśli domaga się tego poważna przyczyna, bowiem funkcja wymienionych wyżej przeszkód małżeńskich polega na ochronie dobra instytucji małżeństwa oraz dobra małżonków.
ks. Andrzej Orczykowski SChr
http://www.katolik.pl/o-przeszkodach-malzenskich-paragrafow-kilka,1677,416,cz.html?s=4
_____________________
Justyna Kostecka, Andrzej Grudzień

Prawdziwy mężczyzna. Oczekiwania kobiety wobec mężczyzny.

eSPe

Prawdziwy mężczyzna

SPECJALNY ARTYKUŁ DLA PANÓW: a w nim o kilku cechach prawdziwego mężczyzny.

“Czy zawsze kiedy mowa jest o kobiecie trzeba mówić o mężczyźnie? Czy nikt już nie próbuje być oryginalny? Wciąż tylko te porównania”. – Wielu mogłoby tak powiedzieć. Ten artykuł nie chce nikogo i niczego porównywać. Zawiera tylko kilka słów o tym, jakie cechy czynią mężczyznę naprawdę wartościowym w oczach kobiety. Myśli te są wynikiem obserwacji autora i być może skłonią czytelników do refleksji i do zadania sobie paru pytań. Nie należy ulegać złudzeniu, że mężczyzna będzie przez chwilę w świetle reflektorów, gdyż powszechnie wiadomo, nie tylko z literatury, że przyczyną męskich poczynań jest właśnie kobieta. Poza tym każda płeć ukazuje się w pełnym świetle, wtedy gdy przedstawiona jest z punktu widzenia drugiej strony. Tym rozważaniom towarzyszyć będzie postać świętego Józefa. Nie ulega bowiem wątpliwości, że na opiekuna Maryi i Jezusa musiał zostać powołany prawdziwy mężczyzna.

Jest kilka cech, które kobieta ceni w mężczyźnie w sposób szczególny. Najbardziej podstawowe kryją się pod słowem BEZPIECZEŃSTWO. Nie jest to jednak bezpieczeństwo, oparte na górze mięśni, szybkim samochodzie i drogich prezentach. Bezpieczeństwu, o którym tu mowa, bliższe jest pojęcie zaufania. Jest to bezpieczeństwo otwarte na cierpliwe słuchanie, zrodzone z gotowości poświęcenia czasu. Bezpieczeństwo, które – paradoksalnie – potrafi szczerze powiedzieć “nie wiem” i przyznać się do błędu, kiedy trzeba (Przyznanie się do słabości jest oznaką prawdziwego męstwa). Takie bezpieczeństwo nie przegrywa w walce z chorobą, zwolnieniem z pracy czy nudą. Błogosławione kobiety, które potrafiły obudzić prawdziwe męstwo w mężczyznach. Niech będą pochwaleni ci mężczyźni, którzy nie próbują udawać męskości przy kobietach.

Maryja mogła czuć się bezpiecznie przy świętym Józefie. Józef dowiódł tego już wtedy, gdy dowiedział się, że jest brzemienna za sprawą Ducha Świętego. Maryja wiedziała, że Józef nie narazi Jej na szyderstwa ludzi, że będzie, podobnie jak Ona, otwarty na Boże wskazówki. Józef zaopiekował się Maryją, mimo tego że nie rozumiał sytuacji, w której się znalazła. Dał Jej dowód, że może bezgranicznie Mu zaufać – przyjął Życie, które nosiła w sobie. Był otwarty na życie – to cecha szczególnie doceniana przez kobiety w dzisiejszych czasach.

Zbliżona do bezpieczeństwa jest kolejna, istotna dla kobiety, męska cecha: STAŁOŚĆ. Dla małżonków, narzeczonych czy sympatii pojęciem odpowiedniejszym jest z pewnością wierność. Oznacza ona między innymi przeświadczenie kobiety, że posiada w mężczyźnie prawdziwe oparcie. Nawet gdy kobieta czuje się niezrozumiania i osamotniona, ale wie, że jest ktoś, kto przynajmniej spróbuje z nią porozmawiać i wie, czego może się po nim spodziewać. Bardzo ważna jest dla kobiety stałość mężczyzny w uczuciach i w poglądach. Panowie, którzy są jak chorągiewki na dachu, postrzegani są przez większość kobiet jako mężczyźni słabi i tchórzliwi. Stałości nie należy mylić z brakiem inwencji czy romantycznej natury u mężczyzn albo z pasywnością i przewidywalną powtarzalnością ich działań. Stałość, o której mowa, rozumiana jest raczej jako wierność zasadom, rozwaga pełna mądrości. Taka postawa związana jest z ODWAGĄ, która pozwala uchronić wyznawane zasady od nacisków z zewnątrz i pomaga rozpoznawać, co w danej chwili jest najważniejsze.

Święty Józef był osobą, na której można było się oprzeć. Nie obawiał się wziąć na siebie odpowiedzialności w najtrudniejszych chwilach – gdy trzeba było zapewnić opiekę Maryi w drodze do Betlejem czy podjąć szybką decyzję o ucieczce do Egiptu. Jawi się On również jako człowiek o jasnych zasadach. Przestrzegał żydowskiego prawa i dlatego poddał małego Jezusa obrzezaniu i co roku podążał z rodziną na Święto Paschy do Jerozolimy. Maryja mogła być spokojna, mając zapewnioną pomoc świętego Józefa przy wychowywaniu Jezusa.

Niezwykle ważne dla kobiety jest poszanowanie przez mężczyznę jej godności. SZACUNEK dla osoby stanowi istotę chrześcijańskiego trwania przy bliźnim i wiąże się z postawą służby. Rodząca się z takiej postawy wrażliwość i delikatność mężczyzny względem kobiety jest chyba cechą najwyżej cenioną przez kobietę w codziennym życiu. Słowa i gesty pełne ciepła i dobroci są dla kobiet piękniejszym prezentem niż najcudowniejsze kwiaty. Taka postawa wymaga od mężczyzny prawdziwego zaangażowania, a często poświęcenia. A ponieważ naturalną cechą większości mężczyzn jest gruby płaszcz egoizmu, którego zwykle trudno się pozbyć, dlatego dużo łatwiej jest kupić kwiaty…

Święty Józef był mężczyznę bardzo wrażliwym. O Jego delikatności świadczy wspomniany już fakt – opisany przez świętego Łukasza – reakcji świętego Józefa na wiadomość, że Maryja spodziewa się Dziecka. Czytamy, że będąc człowiekiem sprawiedliwym, nie chciał narazić Jej na zniesławienie i zamierzał oddalić Ją potajemnie (Łk 1,19). Nie patrzył na siebie, chciał przede wszystkim dobra Maryi.

Żadna z powyższych obserwacji nie sprawdza się na każdym kroku. Prawdziwe bycie dla drugiej osoby jest trudnym wyzwaniem. Dlatego nieustannie trzeba brać przykład ze świętego Józefa i dać się prowadzić Bożym wskazówkom. To jedyna droga zakończona pewnym sukcesem.

Andrzej Grudzień

 

Oczekiwania kobiety wobec mężczyzny

PRZEWIDZIANE DLA KOBIET. Trochę o tobie, trochę o kwiatach, czyli o pięknie kaktusa.

Od każdego trzeba wymagać tego tylko, co jest w stanie zrobić – powiedział Król (A. de Saint-Exupéry, Mały Książę).

Czy jesteś kobietą, która czeka? Patrzy w przyszłość przez pryzmat wspomnień, czasem grzęźnie w myślach i marzeniach. Twój świat może wydawać się nieco skomplikowany, ale niewielu wie, że ma kolory i wielkie obrazy na ścianach. Zawiera mnóstwo szczegółów, zazwyczaj dobrze zapamiętanych. Każdy detal ma w nim swoje znaczenie i przemawia swoim językiem; każdy człowiek jest nie “jakimś tam”, ale “tym właśnie”. Intryguje Cię, co myśli i czuje. Więc właściwie czego Ci trzeba? Wszystko jest raczej w porządku. Chociaż czasem trochę samotnie i jakby pusto.

Tęsknisz za kwiatami? Może trochę. Warto mieć jakiegoś do towarzystwa. Zauważyłaś ostatnio kaktusa, który rósł sobie radośnie. I co teraz? Stanął na parapecie. Ładny, ale jakby nie pasował. Ostatecznie może być. Wydaje się taki rzeczowy, konkretny, racjonalny, obiektywny, samodzielny, zdecydowany. Geometryczny? Jakiś taki przemyślany. Ale w końcu to jest kwiat… i jest kolorowy – zielony.

Czekasz aż zakwitnie, otworzy się i pokaże, co tak naprawdę czuje i myśli. Może jeszcze nauczy się mówić i zauważy, że jesteś, i zapyta, co czujesz. Może doceni też Twoją troskę o wszystko i to że dbasz o niego.

Chciałabyś pewnie, by zapewniał Cię stale, że jest na parapecie, niedaleko, bo wtedy czułabyś się bezpiecznie. Masz swój kwiat. Imponuje Ci, że jest taki stabilny, bo potrzebujesz jego oparcia.

Podziwiasz w nim to, że słucha Cię uważnie, że pozwoli Ci popłakać, gdy jest Ci źle i nie denerwuje się z tego powodu. Jest cierpliwy. Stara się rozumieć Twoje przeżycia. Wydaje Ci się wtedy, że Cię pociesza. Jedyny, który nie banalizuje tego, co przeżywasz. I pamięta o szczegółach.

Pamiętasz, że kaktus jest kaktusem i nie jest w stanie zaspokoić wszystkich Twoich potrzeb. Jak żaden inny kwiat. I musisz to zaakceptować. I wystarczy, że on Cię akceptuje. Idź już więc i dbaj cierpliwie o kwiatki, aż zobaczysz, że zakwitną.

Justyna Kostecka
tekst pochodzi z Kwartalnika ‘eSPe’
Redakcja zaprasza na swoje strony:
www.pijarzy.pl/espe/

http://www.katolik.pl/prawdziwy-mezczyzna–oczekiwania-kobiety-wobec-mezczyzny-,552,416,cz.html

____________________

o. Robert Wawrzeniecki OMI

Znaki, które daje mi Bóg… Jak odczytywać Boże przesłanie?

eSPe

Obecność znaków

Wygospodaruj sobie godzinę lub więcej czasu, znajdź spokojne miejsce, w którym nic nie będzie cię rozpraszać. Poproś Ducha Świętego o pomoc, po czym spokojnie przeczytaj ten tekst i wsłuchaj się w to, co Duch chce przez niego mówić do Twojego serca, szczególnie przez słowa rozważanego fragmentu Pisma…

Człowiekowi w jego życiu zawsze towarzyszą znaki. Znajdujemy je w podróży jako znaki ruchu drogowego. Znajdujemy je w sklepach, jako informacje ułatwiające poruszanie się po dużych powierzchniach sklepowych. Znajdujemy je w liturgii, która ma przemawiać przez znaki mówiące o niewidzialnej rzeczywistości. Znajdujemy je wreszcie na niebie, kiedy zastanawiamy się nad pogodą w czasie wymarzonych wakacji czy odpoczynku.

Czy jednak umiemy je do końca odczytać? Jakże często w komunikacji zdarzają się wypadki, gdyż ktoś zlekceważył znaki, które zostały postawione dla jego bezpieczeństwa. Czasem poruszamy się w sklepie na oślep, pamiętając gdzie kiedyś były dane produkty, a one zostały przeniesione na inne miejsce. Często wiele osób mówi, że nie rozumie liturgii Kościoła, bo nie rozumie znaków i gestów, które jej towarzyszą. Jakże często też zawodzi prognoza pogody, choć wydawała się sprawdzona.

Dlaczego tak się dzieje? Bo człowiek jest omylny i czasem za bardzo zapatrzony w siebie, swoje możliwości, zdolności, nawet stawiając siebie w centrum wszystkich spraw i rzeczy. Jednak prawdziwe niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy taką postawę przenoszę na życie duchowe, na moją relację z Bogiem, bo wtedy trudno rozpoznać Jego wolę i łatwo swoją wolę postawić w miejsce tego, co On dla nas przygotował, abyśmy byli szczęśliwi.

„I znowu Pan przemówił do Achaza tymi słowami: ‘Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze’. Lecz Achaz odpowiedział: ‘Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę’. Wtedy rzekł Izajasz: ‘Słuchajcie więc, domu Dawidowy: Czyż mało wam naprzykrzać się ludziom, iż naprzykrzacie się także mojemu Bogu? Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi syna, i nazwie go imieniem Emmanuel, albowiem Bóg z nami’(Iz 7,10-14a)

Znak oczekiwany

Achaz to król Judy panujący w latach ok. 734-728 przed Chrystusem. Był synem króla Jotama, po którego śmierci wprowadził w kraju kult pogański i złożył w ofierze swojego syna. Mimo rad proroka Izajasza, aby wobec przymierza narodu Izraelskiego z Syrią przeciw Judzie nie szukał pomocy u króla asyryjskiego, zignorował je i sprzymierzył się z Tigladpilezerem III, stając się jego poddanym (por. 2 Krl 15,38-nn; 2 Krn 27,9-nn oraz Iz 7).

Achaz reprezentuje typ człowieka, który przede wszystkim ma zaufanie do ludzkich kalkulacji, politycznych układów i gier. Brakuje mu zaufania Bogu, który mógł dać prawdziwy znak, którego wszyscy oczekiwali. W ten sposób, ufając tylko sobie, król doprowadza do tego, że składa swój los oraz los swojego narodu w ręce niepewne, ludzkie.

Historia Achaza pokazuje podwójne zagrożenie, w jakie uwikłany jest król. Jednym z nich jest zagrożenie wewnętrzne, gdyż oddał się ona na służbę bożkom pogańskim Baalowi i Molochowi, składając temu ostatniemu ofiarę ze swojego syna. W ten sposób zakwestionował Bożą obietnicę związane rodem Dawida. Drugim jest zagrożenie zewnętrzne, jakie stwarzała ówczesna sytuacja polityczna i militarna.

Kiedy w mojej codzienności, życiu moich bliskich wielokrotnie czai się zło, to wtedy szukamy wszelkich sposobów zapanowania nad nim wszystkimi dostępnymi metodami. Czasem nawet takimi, które z Bogiem i Jego Ewangelią nie mają nic wspólnego, ale stanowią jakieś źródło nadziei. Po czasie okazuje się jednak, że to wszystko zawodzi i znów dopada mnie zło, przed którym na tyle rozmaitych sposobów uciekałem.

Sytuacje trudne w moim życiu mogą stać się okazją do usprawiedliwienia samego siebie w moim postępowaniu i sposobie życia. Mogą stać się usprawiedliwieniem braku rozwoju duchowego, intensywniejszego kontaktu z Bogiem według zasady „jakiego mnie stworzyłeś Panie Boże, takiego mnie masz”. To przede wszystkim jednak pokusa zatrzymania się w błotku, w którym się znalazłem.

Warto zadać sobie podstawowe pytania: Jakich znaków oczekuję od Boga w moim życiu? Czy biorę pod uwagę Jego oczekiwania? Czy znaki, których oczekuję, służą mnie samemu i innym? Czy te moje oczekiwania rzeczywiście służą dobru czy może są oznaką mojego egoizmu? Czy chcę prawdziwego szczęścia czy też terroryzuję Boga, aby błogosławił temu, co ja wymyśliłem?

Znak niechciany

Słowa skierowane do Achaza przez Izajasza, to przypomnienie o Bożym znaku opieki, które jednak nie docierają do adresata. Nie rozumie on, lub nie chce rozumieć, znaku, jaki chce ofiarować mu Bóg. Choć Żydzi bardzo cenili sobie znaki, to jednak król odmawia jego przyjęcia, powołując się na swoją niegodność. Jest jednak w tym wszystkim nieszczery, gdyż tak naprawdę nie chce, aby Boży znak pokrzyżował jego ludzkie plany. Nie chodzi tu zatem o jego wiarę, ale ludzkie kalkulacje.

Takie działanie, w postaci prośby skierowanej do Boga, miało umocnić chwiejną wiarę i ufność Achaza. Prorok Izajasz pokazuje bezwzględnie, że tylko zaufanie Jahwe przyniesie prawdziwy pokój i zwycięstwo odwagi nad lękiem, który zagościł w sercu królewskim wobec otaczającego świata i aktualnej sytuacji.

Pośród tego zła, które tak bardzo wdziera się w moje życie i moją codzienność, muszę pamiętać, że ono nie stanowi jedynego wymiaru życia. Czasem oczywiście swoją krzykliwością może zdominować moje myślenie, mówienie czy postępowanie, ale do niego nie należy ostatnie słowo. Muszę jednak mieć odwagę przyznać, że moje własne ludzkie siły są zawodne i potrzebuje pomocy Jezusa.

Oczywiście takie postawienie sprawy, nie w słowach, ale w czynach będzie mnie kosztować wysiłek. Jest on jednak niezbędny, jeśli chcę prowadzić prawdziwe życie ucznia Chrystusa, a nie sprzedać Go za „trzydzieści srebrników jałowego spokoju” (ks. Jerzy Popiełuszko). To przyjęcie znaku Boga, który nie zawsze jest dla mnie wygodny, a czasem nawet staje na przekór moim przyzwyczajeniom, wadom. To podjęcie prawej pracy nad sobą po dobrze odprawionej spowiedzi, niezniechęcanie się porażkami i eliminowanie zła.

Warto zadać sobie jeszcze inne pytania: Jakich znaków nie chcę otrzymywać od Boga i dlaczego? Chcę walczyć o moją wiarę czy też zadowalam się jakimś zbiorem pobożnościowych praktyk, które uspokajają moje sumienie? Czy rzeczywiście chcę szukać woli Bożej odnośnie mojego życia czy też swojej woli odnośnie do swego życia?

Znak otrzymany

Zadziwiające jest to, że choć Achaz nie chce prosić o znak, który miałby potwierdzić Boże obietnice, to jednak ten znak zostaje mu dany, niejako wbrew jego woli. Znak w postaci Emmanuela – „Boga z nami”, zapowiadający Bożą opiekę nad ludem, który został powierzony Bogu. To rozwinięcie stale obecnego na kartach Starego Testamentu orędzia dobrej nowiny o przyjściu Mesjasza.

Na potwierdzenie jej realizacji w Jezusie Chrystusie, najpełniejszym Znaku miłości Boga do człowieka, Ewangeliści nawiązują do tych słów Starego Testamentu (por. Mt 1,23; Mt 4,15-14; Łk 1,31), kiedy św. Józef poprzez interwencję samego Boga podejmuje się misji opieki nad Jezusem Chrystusem czy w czasie Zwiastowania.

Zło, które tak często towarzyszy mi w moim życiu, położone pod krzyżem Jezusa Chrystusa, ofiarowane Temu, który pokonał wszelkie zło swoją męką, śmiercią i zmartwychwstaniem, nabiera zupełnie innego wymiaru i z pomocą Jego łaski okaże się zwycięstwem, a nie porażką. To właśnie najwspanialszy znak Bożego zainteresowania moim losem.

Znak ten nie jest jednak mi narzucony jako zobowiązanie, ale stanowi zaproszenie dla mojej wolności, którą Bóg bardzo szanuje. On mówi do mnie poprzez te znaki i chce stać się „Bogiem z nami”, ale nie za wszelką cenę i nie wbrew mnie samemu. Szanując moją wolność chce zaprosić mnie do tego, aby tak się stało. Czyni to w sposób delikatny i subtelny, a nie narzucający się, jak w historii Eliasza (por. 1 Krl 19,9-13a).

Warto zadać sobie znów kilka pytań: Czy cieszą mnie Boże znaki, jakie otrzymuje w moim życiu? Czy staram się te znaki zrozumieć i zgodnie z nimi budować swoje tu i teraz na ziemi? Czy rzeczywiście chcę, aby Bóg był ze mną we wszystkim, co dzieje się w moim życiu? Czy nie szukam go tylko wtedy, kiedy dopadną mnie problemy?

Znak przemieniający

Odczytanie prostych znaków jest trudne, a co dopiero tych, które daje Bóg. Zresztą już w czasach Jezusa ci, którzy pochylali się nad świętymi tekstami, nie rozpoznali w Cieśli z Nazaretu przychodzącego Emmanuela – Boga z nami, Mesjasza.

Tak samo w czasie Eucharystii, kiedy słyszę słowa „Pan z wami”, to słyszę takie samo zapewnienie, jakie słyszał król Achaz. Zapewnienie, abym nie zapomniał, że Bóg jest przy mnie obecny i opiekuje się mną.

Z jednej strony oczekuje nieustannych znaków od Boga, które mogłyby mnie prowadzić bezpiecznie przez życie. Chodzi mi jednak raczej o jakieś cuda czy cudowności, bym nie musiał wkładać w ich odczytywanie wysiłku, ale by były one proste i wyraźne niż o prawdzie „znaki czasu”, które domagają się rozeznania.

Czasem trudno mi odczytać znaki Boga kierowane do mnie, bo nie chcę tych znaków, bojąc się, że Jezus zabierze mi wszystko. Koncentruje się na tym, co mam utracić z ludzkiego punktu widzenia, zamiast skoncentrować się na tym, co mogę zyskać. „On niczego nie zabiera, a daje wszystko. Kto oddaje się Jemu, otrzymuje stokroć więcej. Tak! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi” (Benedykt XVI na inauguracji pontyfikatu).

Dostaję zapewnienie Jego obecności przez znaki, które mi codziennie daje w świecie, który stworzył dla mnie, w swoim Słowie, sakramentach, poprzez wydarzenia i ludzi, których spotykam w swoim codziennym życiu. Chce w ten sposób nastroić mnie na zauważenie tych znaków Jego miłości.

On nie chce, abym tworzył swoje znaki wg moich ludzkich oczekiwań, które później przyniosą mi rozczarowanie i smutek. On chce, abym odkrywał te Jego znaki, poprzez które mówi do mnie, bo On doskonale wie, że tylko odczytując i pozwalając się przemienić Jego znakom sam stanę się świadectwem dla ludzi, którzy mnie otaczają.

Warto na koniec zadać sobie pytanie: Czy rozpoznawanie znaków Boga w codzienności i ich przyjmowanie wpływa na moją codzienność? Czy przez rozeznanie tych znaków staje się dla innych wyraźnym znakiem Bożej obecności w świecie? Czy przez swoje rozeznanie Bożej woli pomagam innym Ją rozeznawać w znakach, które Bóg przekazuje im poprzez moją osobę?

o. Robert Wawrzeniecki OMI

http://www.katolik.pl/znaki–ktore-daje-mi-bog—-jak-odczytywac-boze-przeslanie-,22889,416,cz.html

___________________________

o. Józef Kozłowski SJ

Bądź określony przed światem

Szum z Nieba

Jezus chce, abyśmy mieli określoną tożsamość i wiedzieli, kim jesteśmy. I nie uciekniemy przed tym, nawet jeśli ukryjemy się w cieniu drzew lub pod parasolem. Dlatego w każdej sytuacji powinniśmy pytać: – Po co Bóg mnie postawił w tym miejscu? Jaka jest moja rola wobec ludzi, których spotykam na swojej drodze? Kim mam dla nich być?

Do nas należy, aby nie utracić smaku życia, a w dodatku nadawać go światu. Jak to zrobić? Przede wszystkim w każdym miejscu i czasie pytać: – Czego Ty, Panie, ode mnie oczekujesz, do czego mnie zapraszasz? – i rozeznawać, jaka jest wola Boża, jaki jest Jego zamysł wobec naszego powołania i konkretnej sytuacji życia. To właśnie jest punktem wyjścia do rozeznawania duchowego. A do tego służą reguły rozeznawania. Nie każdemu jest dany nadprzyrodzony dar rozeznawania, ale każdy może nabyć w tej dziedzinie pewne umiejętności i doświadczenie – zarówno w sensie ogólnym, jak i szczegółowym. A Bóg będzie człowieka w tym wspomagał. Pytanie Boga o Jego wolę nie jest jedynie prośbą o Jego opiekę i prowadzenie, ale także sposobem na to, byśmy nie żyli bezmyślnie z dnia na dzień, ale wchodzili w ten czas i byli w nim określeni – co do naszej misji i posłannictwa, ale przede wszystkim świadomi naszej przynależności do Boga i Jego planu wobec naszego życia.

Czy wiesz, kim jesteś?

Bycie nieokreślonym w życiu i powołaniu nie buduje człowieka i nie prowadzi do wzrostu, nie pomaga mu w postępie w dobrym – wręcz przeciwnie – czyni go niestałym, chwiejnym i zachowawczym. Ponadto, kiedy wiem, co do mnie należy „tu i teraz”, nie muszę zajmować się tym, co wydarzyło się w przeszłości. Brak takiego określenia powoduje, że się miotamy: trochę tu, trochę tam, bez żadnego konkretu. Pamiętam, że po przybyciu na placówkę do Łodzi, przez około dwa miesiące chodziłem z pytaniem, czego Bóg ode mnie oczekuje w tym miejscu. W końcu otrzymałem światło, które w zasadzie do końca określiło mój pobyt w tym mieście (choć dokładnie nie wiedziałem, jaki to będzie czas). Podczas modlitwy do Ducha Świętego otrzymałem widzenie na sposób wewnętrzny – siedziałem wtedy w konfesjonale i po prostu modliłem się. Ujrzałem jakby z góry, z lotu ptaka, rzeczywistość na zewnątrz kościoła oraz wewnątrz. Widzenie to pokrywało się ze słowami modlitwy, którą wypowiadałem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”. Poprzez to doświadczenie rozpoznałem, że moim zadaniem jest upraszać dar Ducha Świętego dla tego miejsca i dla każdego człowieka, który się w nim znajdzie.

Oczywiście nie można zatrzymywać się tylko na wewnętrznym widzeniu, ale także trzeba wziąć pod uwagę realny ogląd rzeczywistości. Dlatego drugie pytanie skierowane do Boga dotyczyło rozpoznania charakteru mojego posługiwania. Odpowiedzi na to pytanie oczekiwałem również od moich poprzedników – jezuitów, którzy posługiwali tu przede mną. Jeden z nich, który odszedł do Pana na dwa miesiące przed moim przybyciem do Łodzi, dzielił się ze mną kiedyś tym, jak bardzo chciałby studiować to, co go bardzo interesuje. Jednak skwitował: „Jestem tylko jezuitą”. I to „bycie jezuitą” wystarczyło, by określić jego dalszą drogę posługiwania, inną niż jego zainteresowania. Nie miał o to pretensji, ale starał się służyć ludziom w danym miejscu i czasie – był znanym kierownikiem duchowym. To przykład na to, że Bóg chce, abyśmy wiedzieli, kim jesteśmy, i byli określeni.

Gdybyście więc zapytali mnie o to, co mam zrobić za chwilę, to nie wiem, czy umiałbym od razu odpowiedzieć. Pewnie musiałbym się zastanowić. Ale gdybyście mnie zapytali, co mam robić w życiu w ogóle – odpowiedziałbym bez chwili zastanowienia. Jezus mówi do nas „obyś był zimny lub gorący”, ponieważ chce, abyśmy byli określeni, a nie nijacy. Dlaczego? Kiedy jesteśmy nijacy, to nasze życie jest jak drzewo, które ma liście, ale nie rodzi owoców. A kiedy drzewo nie rodzi owoców, to trudno rozpoznać, co to za drzewo… I to jest najgorsza sytuacja w życiu duchowym, gdy o człowieku nie możemy nic powiedzieć, nie wiemy, kim on jest. Skoro jesteśmy posłani do świata, to musimy mieć wewnętrzną tożsamość. Inaczej „zlejemy się” z nim i nikt nie rozpozna w nas uczniów Jezusa – zaczniemy wchodzić w struktury tego świata, w grzech, w puste obyczaje. Kiedy wejdziemy na drogę poszukiwania woli Bożej – On będzie nas w tym umacniał, podtrzymywał i pocieszał, ale duch zły będzie niepokoił, siał zamęt i zasmucał po to, byśmy utracili swoją dyspozycyjność i wielkoduszność, byśmy nie podejmowali wyborów z głębi serca.

Podstępy nieprzyjaciela

Duch zły działa na różne sposoby, np. wmawiając człowiekowi, że jest tak wielkim grzesznikiem, że Jezus nie może go kochać, bo przychodzi tylko do świętych. A wtedy człowiek czuje się niegodny, by być do czegokolwiek powołanym. Widzimy, jak duch zły reżyseruje sytuacje, które prowadzą do pomniejszenia dobra w życiu człowieka. W tym przypadku posługuje się zakamuflowanym kłamstwem, bo chociaż jest prawdą, że każdy z nas jest grzesznikiem, to jednak nasz grzech został odkupiony przez Jezusa, a zatem nie może nas zatrzymywać w drodze za Nim. A to, że uznaję swój grzech – pozwala mi ufać Bogu i być Jego dzieckiem, a nie samozwańczym zbawicielem samego siebie. Innym przykładem związanym z poczuciem niemożności pójścia za Jezusem jest to, że duch zły wyolbrzymia trudności, jakie spotkają człowieka, który chce np. wstąpić w związek małżeński. Do tego stopnia, że ten przestaje wierzyć, że to jego droga. Sytuacja jest o tyle złożona, że w tym wypadku duch zły pozornie nie kłamie, ponieważ mówi o realnych trudnościach, jakie mogą pojawić się na tej drodze. Ale… pewne problemy wystąpią np. dopiero za dwadzieścia lat, a do tego czasu można się na nie przygotować tak, że okażą się błahostką. Duch zły może zachęcać do zastanawiania się nad nimi już dziś, by zniechęcać do dalszej drogi. A przecież Bóg tym, którzy Mu zaufali i słuchają Jego Słowa, daje wzrost duchowy i przygotowuje ich do radzenia sobie z trudnościami. Bóg patrzy daleko, a duch zły jest reżyserem krótkich programów i pokazuje drogę na skróty.

Zwycięstwo w Chrystusie

Jako młody ksiądz nie raz myślałem, że jestem najmniej godny ze wszystkich. Obok mnie jest tylu wspaniałych i mądrych, a ja właściwie nie mam nic do powiedzenia. Pamiętam, że pierwszego kazania musiałem uczyć się na pamięć, żeby je w ogóle wygłosić. W tej sytuacji dość łatwo można sobie wyobrazić, jakie miałem obawy odnośnie dalszej drogi w kapłaństwie. W dodatku dyrektor szkoły powiedział mi kiedyś, że jeśli chcę przemawiać, to muszę sobie włożyć kamień pod język i ćwiczyć. I postawił mi trzy z plusem. Łatwo więc mogłem stwierdzić: nie dam rady. Gdybym pozwalał, by duch zły mnie zniechęcał, a nie szedł za tym, do czego inspirował mnie duch dobry – bardzo łatwo mógłbym zrezygnować. Jako chrześcijanie nie jesteśmy zaproszeni do tego, by koncentrować się na trudnościach, ale zachęcani do słuchania wewnętrznych poruszeń i Słowa Bożego W tym przypadku pomocne jest stosowanie reguł rozeznania duchowego, które prowadzi do większej otwartości i dyspozycyjności wobec Boga, a wtedy On może przychodzić do nas „jak do swojej własności”. Daje nam pocieszenie, byśmy nie ustawali w poszukiwaniu królestwa Bożego i realizowali Jego plan, a przy tym mieli poczucie własnej tożsamości, smaku życia, i byli gorliwi.

Józef Kozłowski SJ

http://www.katolik.pl/badz-okreslony-przed-swiatem,23157,416,cz.html
______________________
ks. Mieczysław Tylutki SDS

Poznaj siebie!

Apostoł Zbawiciela

Sztuka Odkrywania Powołania
 Starożytny poeta grecki Menander (342–291 p.n.e.) w jednym ze swoich dzieł zawarł trafną sekwencję: „Jakże piękny jest człowiek, gdy jest człowiekiem”. Choć słowa te zostały wypowiedziane ponad 2000 lat temu, to jednak są ciągle aktualne, co więcej, mogą się stać kluczem do odkrycia wartości samego siebie. Wynika z nich bowiem, że człowiek jest piękny sam w sobie, jeśli nie sprzeniewierzy się samemu sobie, swojemu człowieczeństwu. Bo inaczej – jak pisze siedemnastowieczny polski kronikarz J. Ch. Pasek: „Ludzi u nas dużo, ale o człowieka trudno”. W codziennym życiu spotykamy przecież podobne określenia: „co za człowiek”, „i to ma być człowiek” czy „bądź człowiekiem”.
Wydaje się więc, że bycie człowiekiem jest naszym podstawowym powołaniem i że bez niego nie zrealizujemy nigdy siebie i naszych marzeń. Nie można dobrze zrealizować powołania żony, męża, ojca, matki, jeśli nie zrealizuje się powołania do człowieczeństwa. Nie można być księdzem, siostrą zakonną czy zakonnikiem, jeśli nie jest się człowiekiem. Więcej, nie tylko że nie można, ale i nigdy nie będzie się szczęśliwym jako żona, mąż, siostra zakonna czy kapłan.
Odkryć swoją wartość
Przywołajmy inne słowa wspomnianego wyżej Menandra: „Być człowiekiem to wystarczający powód, żeby być szczęśliwym”. Spróbujmy więc zobaczyć tę niezwykłą wartość – godność człowieka. Najpierw trzeba się odnieść do pierwszej i podstawowej prawdy o człowieku – został on stworzony przez Boga. W Księdze Rodzaju czytamy: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Pismo Święte mówi o niezwykłej godności człowieka, o jego Boskim pochodzeniu.
• Człowiek pochodzi od Boga – Bóg dał mu ciało i duszę. Jest więc wyjątkowym stworzeniem i tylko w człowieku można odkryć podobieństwo do Boga
• Bóg dał człowiekowi rozum i wolną wolę – może on podejmować decyzje. Jest wolny!
• Bóg dał człowiekowi zdolność kochania – to różni go od świata roślin i zwierząt.
• Bóg dał człowiekowi talenty, zdolności – a on je przyjmuje, rozwija, i w ten sposób wyraża swój wewnętrzny świat.
Wszyscy mamy w sobie ogromny potencjał, bo Bóg tymi darami bardzo hojnie wyposażył każdego z nas. To jest najważniejszy kapitał, który stanowi o wartości człowieka. Wszystko inne, co człowiek w życiu zdobędzie czy osiągnie, jest jedynie dodatkiem! Niestety, współczesny człowiek, zwłaszcza młody, koncentruje się właśnie na tych dodatkach. Swoją wartość wielu z nich uzależnia od zasobności portfela, markowych ubrań, używanych kosmetyków czy zdobytych tytułów naukowych. Niestety, są też i tacy, którzy pozbyli się jakichkolwiek ambicji i wystarcza im „życie od imprezki do imprezki”. Można i należy pytać, dlaczego tak się dzieje, że zaniedbujemy prawdziwe piękno, a wiele wysiłku wkładamy w to, by delektować się namiastkami.
Obraz młodego człowieka
W tej refleksji nad wartością i godnością człowieka, która może być odpowiedzią na pytanie: kim jestem?, dochodzimy do następnego pytania, które powinien sobie postawić każdy młody człowiek: Jaki jestem? Jaka jest moja młodość?. Chciałbym w tej części naszkicować obraz młodego człowieka z tym wszystkim, co on przeżywa. Nie jest to obraz książkowy, lecz zaczerpnięty z obserwacji i rozmów. Posługując przez kilkanaście lat we wspólnocie Ruchu Młodzieży Salwatoriańskiej, mogłem być blisko spraw młodych ludzi. Ten obraz ma nam uświadomić prawdę, że młodość jest okresem niełatwym. To czas prawdziwej walki wewnętrznej młodego człowieka o jego dobrą przyszłość.
– Akceptacja siebie samego
To chyba najtrudniejsza sprawa, z którą musi się zmierzyć młody człowiek. Zmienia się jego ciało, wygląd. Więcej czasu niż do tej pory zaczyna on poświęcać na troskę o siebie samego. Jednak nie wszystko w tym wyglądzie mu się podoba. Złoszczą go jakieś drobiazgi, szczególiki, których wcześniej nie zauważał: piegi, krzywy nos, długie palce itd. Więcej, nie tylko go złoszczą, ale przez ich pryzmat patrzy na siebie negatywnie i tak siebie ocenia. Skąd bierze się postawa negatywnego oceniania siebie – swojego wyglądu? Dlaczego mamy trudności z pokochaniem siebie i akceptacją tego, jak wyglądamy? Uważam, że przyczyn jest kilka. Chyba największe zamieszanie wprowadzają kolorowe pisma kierowane do młodzieży, które kreują idealny, ale i nieprawdziwy obraz męskości i kobiecości. Sztucznie komputerowo obrabiane zdjęcia modelek i aktorów wprowadzają w prawdziwe zakłopotanie młodych ludzi, którzy stwierdzają u siebie zbędne kilogramy czy też jakieś szczególne znaki. By sprostać papierkowym trendom i mieć rozmiary w barach jak szafa trzydrzwiowa, chłopcy niszczą swój organizm prochami. Dziewczęta natomiast potrafi ą się zagłodzić albo rozstroić swój organizm, by zgubić „zbędny” kilogram. Szkoda tylko, że nie zdają sobie sprawy z tego, że za kilka lat to wszystko się odezwie i przyjdzie za to zapłacić prawdziwym cierpieniem. Ileż jest dzisiaj młodych kobiet, które wskutek nieodpowiedzialnego odchudzania zniszczyły swoją kobiecość. Jak wielu jest młodych mężczyzn, którzy kiedyś zażywali prochy na siłowni, a dziś są ich niewolnikami.
Inną przyczyną braku akceptacji siebie jest zranienie spowodowane nieodpowiedzialnym słowem dotyczącym wyglądu drugiej osoby. Ośmieszając w drugiej osobie to, z czym ona sobie nie radzi, powodujemy jeszcze większą izolację tej osoby i jej powolne zamykanie się w sobie.
Każdy młody człowiek na etapie dorastania musi się zmierzyć ze sobą i zaakceptować siebie, swój wygląd. Dobrze, jeśli ktoś przeprowadzi go przez ten etap i pokaże, na czym polega prawdziwe piękno człowieka. Gorzej, jeśli tym przewodnikiem są kolorowe czasopisma czy świat reklamy.
– Dom rodzinny
Patrząc dziś na młodych ludzi, często ma się wrażenie, że chcieliby uciec jak najdalej od domu rodzinnego, od rodziców. Czy rzeczywiście tak jest? A może nic ich do domu nie ciągnie, nic z tym domem nie wiąże? Czas młodości jest również takim okresem, w którym odkrywamy pewne tajemnice naszego domu, zaczynamy lepiej rozumieć niektóre zachowania rodziców. Szybko zauważamy zaognioną relację między rodzicami, a także to, co było tego powodem. Trzeba niestety przyznać, że w wielu domach brakuje tego, co najistotniejsze – ciepła, miłości, spokoju. Wielu młodych ludzi tęskni za słowem „kocham” wypowiedzianym przez rodziców, za ich przytuleniem czy wreszcie spokojną, serdeczną rozmową.
Potrzebują tego bardziej niż komputera czy tzw. kieszonkowego. Często z takim deficytem wchodzą w relacje z innymi, ale – niestety – im większy deficyt, tym łatwiej o kolejne zranienie. Poznać siebie to także odkryć ten deficyt. Wiele można zmienić poprzez szczerą rozmowę, a niekiedy przez przebaczenie.
– Szkoła i edukacja
Słyszałem już nieraz od młodych ludzi, że szkoła jest dla nich stresogenna, i z pewnością nie tylko dla tych wychowanych „bezstresowo”. Niestety, ten stan udziela się chyba także i nauczycielom. Uczyłem katechezy w szkole kilkanaście lat temu, gdy słowo nauczyciela, katechety coś znaczyło. Dziś słyszę od wielu księży, że jest inaczej, trudniej. Chyba zmieniły się role, bo kiedyś uczeń, idąc na lekcje, bał się nauczyciela – nie tyle osoby, ale kartkówki, odpytywania. Dziś, słuchając nieraz uczniów i nauczycieli, mam wrażenie, że to ci drudzy boją się zachowania i reakcji ucznia, którego proszą do odpowiedzi. Postawcie się na miejscu Waszych nauczycieli, pomyślcie, jakbyście się czuli, będąc niejednokrotnie ignorowani przez uczniów. Ale przyjdzie taki czas, że staniecie przed swoimi dziećmi, będziecie im tłumaczyć, jak ważna jest szkoła i edukacja. Może warto więc zabrać się do nauki i dobrze wykorzystać czas, by kiedyś przypadkiem Twoje świadectwo nie wpadło w ręce dziecka i nie obaliło Twojego mitu o ważności edukacji. A zresztą, zróbcie to nie tylko dla dzieci, ale przede wszystkim dla samych siebie, dla swojej przyszłości.
– „Choroby” sercowe
Oczywiście nie mam tu na myśli choroby wieńcowej czy wypadania zastawek. Młodość jest czasem przebudzenia, również w kontekście naszych relacji z innymi. Ktoś zaczyna się nam bardzo podobać, wchodzimy w zażyłe relacje, wreszcie rodzą się „pierwsze miłości”. Wystarczy pooglądać szkolne ławki, ubikacje czy elewacje budynków. Ileż tam miłosnych wyznań i zapewnień. Granica wiekowa tych zakochanych osób znacznie się obniża, tak jak obniża się też wiek inicjacji seksualnej u młodzieży. Trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy, skoro świat wokół nas aż kipi od erotyzmu. Spójrzcie na reklamy, filmy, czasopisma i uliczne bilbordy. Jest to swoista pułapka założona na młodego człowieka, by wciągnąć go w swoje sieci. Jak wielu jest dziś młodych ludzi, którzy żałują, że kiedyś uwierzyli płatnym wyznaniom nastolatek o ich pierwszym razie. Nie brakuje młodych dziewcząt i chłopców, którzy nie potrafią sobie wybaczyć tego, że przekroczyli pewną granicę. Do dojrzałej miłości trzeba się dobrze przygotować: najpierw poznać i pokochać siebie, stać się odpowiedzialnym za swoje słowa i czyny, później poznać i zaprzyjaźnić się z drugim człowiekiem. Taka jest kolejność. Odwrócenie tej kolejności prowadzi do tragedii. Miłość jest czymś pięknym, bo jest darem dla drugiej osoby, jest pragnieniem jej dobra. Lecz jeśli miłością nazwiemy pragnienie zaspokojenia siebie, zawsze kogoś zranimy. Dlatego z przeżywaniem miłości jest jak z różą. Jeśli ją źle złapiemy, możemy się pokaleczyć i będziemy cierpieć.
Podsumowanie
Nie można zagubić daru otrzymanego od Boga, jakim jest nasze człowieczeństwo i młodość, a przeżywając nawet trudne chwile, nie można zapomnieć o swojej godności. Młodość nie jest łatwym czasem, ale bardzo pięknym. To czas „projektowania przyszłości”, jak uczył Jan Paweł II. Dlatego też ważne jest, by potraktować młodość jako zadanie, które postawił nam Bóg. Kiedyś sami będziemy zbierać owoce naszej młodości i wystawimy sobie ocenę za wypełnienie tego zadania. Na koniec dedykuję Wam słowa Phila Bosmansa:
Dzień dobry, mój kochany.
Znajdź trochę czasu na to, by być szczęśliwy!
Jesteś cudem, który żyje,
który rzeczywiście istnieje na ziemi.
Jesteś kimś jedynym, niepowtarzalnym,
nie można cię z nikim pomylić.
Czy wiesz o tym?
Dlaczego się nie zdumiewasz,
nie podziwiasz,
nie cieszysz się swym istnieniem
i istnieniem innych wokół ciebie.
Czy to tak oczywiste,
że to nic nadzwyczajnego,
że żyjesz,
że możesz żyć,
że dano ci czas,
abyś śpiewał i tańczył, czas, abyś był szczęśliwy?
Po co więc tracić czas
w bezsensownej pogoni za pieniądzem?
Po co martwić się o to, co będzie jutro i pojutrze?
Po co się kłócić, zanudzać innych,
robić tyle zamieszania
i spać, kiedy świeci słońce?
Znajdź czas, na to, by być szczęśliwy
.
ks. Mieczysław Tylutki SDS
http://www.katolik.pl/poznaj-siebie-,2064,416,cz.html?s=2
_______________________
dk. Jacek Wolan SP

Wydarzenie pod Damaszkiem

eSPe

Co mam robić, aby służyć Bogu? Do czego mnie Bóg powołuje? Czy przed takimi pytaniami stawał św. Paweł, wielki Apostoł narodów? Człowiek z przeszłością

Prześledźmy jego historię. Był człowiekiem niesamowicie wykształconym. Skończył szkołę Gamaliela – to był jakby żydowski Oxford tamtych czasów. Większość Biblii hebrajskiej znał na pamięć, dlatego, gdy przemawiał do słuchających go ludzi w czasie jego podróży misyjnych, nie potrzebował żadnych ksiąg. Nawiasem mówiąc musiałby je dźwigać ze sobą, a to nie byłoby zbyt wygodne zważywszy na to, ile kilometrów przebył. Gdy pisał listy fragmenty Starego Testamentu cytował prawdopodobnie z pamięci. Niestety ten tak inteligentny i błyskotliwy człowiek wpadł w pułapkę fanatyzmu religijnego. Angażował wszystkie swoje siły i możliwości intelektualne, by zwalczać i niszczyć chrześcijaństwo – nowopowstałą “sektę” religijną. Otrzymał listy polecające od przywódców religijnych, by prześladować znienawidzonych chrześcijan i pojechał do Damaszku, by tam ich aresztować. Jego przyjaciel św. Łukasz tak opisywał go po latach: Szaweł (…) siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. (Dz 9,1).Upadek niekoniecznie z koniaZ Damaszku Szaweł wyjechał jako nawrócony chrześcijanin. Przyjął chrzest. Stał się jednym z najbardziej pracowitych apostołów. Jego misja to była ciężka praca. Zresztą sam ją podsumowuje tak:

Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu (…). Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, (…)od własnego narodu, (…)od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, (…) na pustkowiu, (…)na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości. (2 Kor 11,24-27)

Co takiego wydarzyło się pod Damaszkiem? Można powiedzieć, że Paweł zewangelizował większość ówczesnego świata pogańskiego. Zdeklarowany faryzeusz, Żyd z krwi i kości nagle stał się chrześcijaninem. Co się stało? Wszystko zmieniło się pod Damaszkiem. Więc, co takiego wydarzyło się pod Damaszkiem? Paweł w swoich listach jest dość powściągliwy w mówieniu o tym. Owszem mamy opisy tego wydarzenia, ale ich autorem jest Łukasz, a nie Paweł. Zresztą Łukasz chyba bardziej jest teologiem niż historykiem. Pisze, że Szawła “olśniła jasność z nieba”, “upadł na ziemię”, “usłyszał głos” (Dz 9,3-4; por. 22,6-7; 26,13-14).

Tutaj ciekawostka: Biblia nie wspomina nic o koniu. Koń, z którego spadł św. Paweł to motyw znany malarzom i artystom, ale w Biblii nic się nie mówi na ten temat. Dalej św. Łukasz opisuje to wydarzenie tak: Towarzysze podróży słyszeli głos, lecz nie widzieli nikogo, Szaweł, kiedy otworzył oczy nic nie widział, więc jego towarzysze zaprowadzili go do Damaszku (Dz 9,7-8; por. 22,9.11). Tu pojawił się Ananiasz, posłany przez Boga, który położył na niego ręce i natychmiast jakby łuski spadły z oczu Szawła, odzyskał on wzrok i został ochrzczony (Dz 9,17-18).

Jednym słowem barwny opis, bo i wspaniałe wydarzenie. Jak je opisać? Tylko za pomocą takich obrazów i wyrażeń, bo jakoś wymyka się ono spod ludzkich możliwości dosłownego nazywania owego duchowego doświadczenia Szawła.

Było to wydarzenie wyjątkowe, które radykalnie zmieniło Pawła. Był prześladowcą chrześcijan, teraz stał się wyznawcą Chrystusa. O samym wydarzeniu pod Damaszkiem, mimo, że dysponujemy aż trzema opisami zredagowanymi przez św. Łukasza, nie wiemy zbyt wiele. Nie wiemy, co tak naprawdę dokonało się w sercu Pawła. Możemy obserwować fakty, ale jest to jedynie zewnętrzna strona powołania Szawła. Nie mamy dostępu do tego, co dokonało się wewnątrz – do tajemnicy serca. Widzimy, że to wydarzenie było wyjątkowe, ale również bardzo intymne.

Wróćmy jednak do pierwszego pytania

Co mam czynić, by służyć Bogu? Czy takie pytanie stawiał sobie św. Paweł? W żadnym ze swoich listów do tego się nie przyznaje. Pewny swego pisze: “To wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa (Flp 3,7-8) Weźmy jednak pod uwagę radykalność decyzji Pawła. Powiedzmy to jeszcze raz: był on praktykującym Żydem, faryzeuszem skrupulatnie przestrzegającym wszystkich przepisów Prawa i zwyczajów żydowskich. Przed wydarzeniem pod Damaszkiem chrześcijaństwo uważał za wypaczenie wiary w jedynego Boga Jahwe.

Po tym wydarzeniu stał się wyznawcą tej drogi, którą zwalczał. Była to dla niego z pewnością bardzo trudna decyzja. Musiało się stać istotnie coś bardzo ważnego, że tak zmieniło naszego bohatera. Co to takiego? Co sprawiło, że Szaweł tak radykalnie zmienił swój sposób myślenia o sobie, o świecie i o swoim Bogu. Odpowiedź jest bardzo krótka. Szaweł “spotkał” Zmartwychwstałego. Sam to wyznaje w bardzo ważnym tekście. Jest to najstarsze wyznanie wiary w Chrystusa, które Paweł, pisząc Pierwszy List do Koryntian, po prostu cytuje:

Przekazałem wam na początku to, co przejąłem; że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu. Później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. (1 Kor 15,3-8)

Nie widział a uwierzył

W tym doświadczeniu Paweł jest nam bardzo bliską osobą – może nawet bliższą niż inni apostołowie. Zasadniczo my znajdujemy się w podobnej sytuacji co Paweł. Grono Dwunastu poznało Jezusa przed jego śmiercią i zmartwychwstaniem – można powiedzieć, byli pod tym względem szczęśliwcami. A Paweł poznał Jezusa, ale Zmartwychwstałego, nie znał Go za życia. Czyli tak jak my… I w tym staje się on nam bardzo bliski.

To doświadczenie Pawła pod Damaszkiem leży u podstaw jego powołania. Wszyscy przeżywamy jakieś nasze “wydarzenie pod Damaszkiem”. Jest ono bardzo intymne. Trudno go opisać, ale jest bardzo autentyczne i ważne dla naszego życia religijnego. Opisujemy go za pomocą różnych wspaniałych obrazów, ale jest ono prawie “nieprzekazywalne”. Mówimy: “Bóg mnie powołał”, “usłyszałem wewnętrzny głos”, “ciągle towarzyszyło mi wewnętrzne przynaglenie”, “chciałem przed tym uciec, ale się nie dało”. Gdy więc pytamy o znaki powołania i próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie: Co mam czynić, aby być szczęśliwym i służyć Bogu? wracamy wtedy do naszego “wydarzenia pod Damaszkiem”.

Jacek Wolan SP

http://www.katolik.pl/wydarzenie-pod-damaszkiem,2219,416,cz.html?s=2

______________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś