Pierwszy Czwartek Miesiąca
Proboszcz z Ars zwykł był mawiać: “Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego.” To wzruszające wyrażenie pozwala nam nade wszystko przywołać z sympatią i uznaniem ogromny dar, jaki stanowią kapłani nie tylko dla Kościoła, lecz także dla samej ludzkości…
Myśl dnia
św. Alfons Liguori
Słowo Boże
_________________________________________________________________________________________________
CZWARTEK III TYGODNIA WIELKIEGO POSTU
PIERWSZE CZYTANIE (Jr 7,23-28)
Niewierność wybranego ludu
Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.
To mówi Pan:
„Dałem im przykazanie: «Słuchajcie głosu mojego, a będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem. Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze powodziło».
Ale nie usłuchali ani nie chcieli słuchać i poszli według zatwardziałości swego przewrotnego serca; odwrócili się plecami, a nie twarzą.
Od dnia, kiedy przodkowie wasi wyszli z ziemi egipskiej, do dnia dzisiejszego posyłałem wam wszystkie moje sługi, proroków, bezustannie, lecz nie usłuchali Mnie ani nie nadstawiali swych uszu.
Uczynili twardym swój kark, stali się gorszymi niż ich przodkowie. Powiesz im wszystkie te słowa, ale cię nie usłuchają; będziesz wołał do nich, lecz nie dadzą ci odpowiedzi.
I odezwiesz się do nich: «To jest naród, który nie usłuchał głosu Pana, swego Boga, i nie przyjął pouczenia. Przepadła wierność, znikła z ich ust»”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 95,1-2.6-7ab.7c-9)
Refren: Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem.
Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu, *
wznośmy okrzyki ku chwale Opoki naszego zbawienia.
Stańmy przed obliczem Jego z uwielbieniem, *
radośnie śpiewajmy Mu pieśni.
Przyjdźcie, uwielbiajmy Go padając na twarze, *
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem, *
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.
Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: +
„Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, *
jak na pustyni w dniu Massa,
gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, *
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła”.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jl 2,13)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Nawróćcie się do Boga waszego,
On bowiem jest łaskawy i miłosierny.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Łk 11,14-23)
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Jezus wyrzucał złego ducha, który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. Lecz niektórzy z nich rzekli: „Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.
On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: „Każde królestwo wewnętrznie rozdarte pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam przeciw sobie wewnętrznie jest rozdwojony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.
Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda.
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Jaka jest nasza wiara?
Dziwić może upartość i niewiara tych, którzy widzieli cuda dokonane przez Jezusa. Oburzać nas może nawet ich reakcja. Nie ma przecież większego bluźnierstwa niż przypisanie Jezusowi mocy Belzebuba, za pomocą której miałby On dokonywać uzdrowień. Chrystus demaskuje to błędne myślenie. Jednocześnie pokazuje, że brak wiary w moc Bożą był od dawna obecny we wspólnocie ludu wybranego. Wyrażenie “palec Boży” przywodzi na myśl wielkie dzieła Boga, których On dokonał w Egipcie. Izraelici bardzo często nie dowierzali, że ich Bóg jest tak potężny, że może usunąć wszystkie przeszkody, które oni napotykają na swoje drodze. A czy nasze serca są skore do wierzenia we wszystko, co Pan Bóg do nas mówi i dla nas czyni?
Panie, dziękuję Ci za Twą obecność i każdy znak, który ją potwierdza. Obroń mnie przed złym duchem w myślach i słowach. Sercem niepodzielonym chcę trwać przy Tobie i Cię wychwalać.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
_____________________________
Czwartek 3 tygodnia Wielkiego Postu
W życiu dokonujemy wielu wyborów. Wybieramy szkołę, uczelnię, decydujemy się na małżeństwo, kapłaństwo czy życie zakonne. Należy wcześniej rozeznać, na jakiej drodze chce widzieć mnie Pan i razem z Nim podjąć trud wędrowania przez życie.
W pierwszym czytaniu słyszymy: Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze powodziło. Bóg wie, co jest dla nas dobre i daje nam to, lecz my często okazujemy się niewierni.
Odejścia od Pana nigdy nie są nagłe. Zaczyna się od niewinnych kompromisów, jedna niewierność pociąga za sobą kolejną i ostatecznie kończy się lawiną. Dzisiejszy psalm zachęca: Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem. To cenna wskazówka.Módlmy się zatem słowami antyfony na komunię: Oby niezawodnie zmierzały moje drogi, ku przestrzeganiu Twoich ustaw.
Komentarz do I czytania (Jr 7, 23-28)
Słowa zawarte w dzisiejszym czytaniu są dla nas przestrogą. Ustami proroka Jeremiasza Pan skarży się: nie usłuchali ani nie chcieli słuchać; uczynili twardym swój kark.
Bóg tak umiłował człowieka, że wzywa go nieustannie do kroczenia Jego drogami. Szanuje ludzką wolność, więc nie przymusza, tylko ubolewa, kiedy nasze wybory nie są właściwe i sprowadzają nas na bezdroża. Wszystko zaczyna się od tego, że przestajemy słuchać. Serce staje się nieczułe na Boży głos, coraz bardziej twardnieje i w końcu odwracamy się do Boga plecami. Ale tak nie musi być! Z naszej strony potrzeba naprawdę niewiele: słuchać i kroczyć Bożymi drogami, na których czeka obfite błogosławieństwo.
Komentarz do Ewangelii (Łk 11, 14-23)
Jezus na oczach tłumu dokonuje oczywistego cudu – wyrzuca złego ducha. Pojawia się zdumienie, a zaraz potem wstrząsające oskarżenie, że cud został dokonany mocą Belzebuba. Wymowne jest to, że zły duch posłuchał Jezusa, a człowiek w swej przewrotności stawiał Panu kolejne zarzuty i żądał znaku z nieba.
Jeśli zamkniemy swoje uszy i zerwiemy więź ze słowem Bożym, pogubimy się na drogach życia. Z dnia na dzień będziemy coraz bardziej oddalać się od Chrystusa, aż w końcu Go odrzucimy, a szatana zaczniemy nazywać panem.
Jezus wciąż wychodzi nam naprzeciw, ze spokojem naucza i cierpliwie czeka, aż radykalnie opowiemy się za Nim i staniemy po Jego stronie.
Pomyśl:
- Co oznacza dla mnie stanąć po stronie Jezusa?
- Jakimi kryteriami kieruję się dokonując wyboru?
- Jakie ma dla mnie znaczenie wola Boża?
- Co robię, kiedy zauważam, że pozwalam sobie na kompromisy?
- Jak przygotowuję się do słuchania słowa Bożego? Czy przeznaczam choć trochę czasu na to by się skupić i pomodlić do Ducha Świętego?
Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.
http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/544
_____________________________
Orygenes (ok. 185-253), kapłan i teolog
Homilie o Jozuem, 15,1-4
Gdyby wojny [w Starym Testamencie] nie były symbolem wojen duchowych, sądzę, że żydowskie księgi historyczne nie zostałyby przekazane uczniom Chrystusa, który przyszedł nauczać o pokoju. Nigdy nie zostałyby przekazane przez apostołów jako lektura dla zgromadzeń. Czemu bowiem miałyby służyć takie opisy wojen dla tych, którzy słuchali słów Jezusa: „Pozostawiam wam pokój, obdarzam was moim pokojem” (J 14,27), którym nakazywał apostoł Paweł: „Sami nie wymierzajcie sprawiedliwości” (Rz 12,19) et „Dlaczego raczej nie znosicie niesprawiedliwości? Dlaczego raczej nie jesteście gotowi doznawać krzywdy?” (1Kor 6,7).
Paweł dobrze wie, że nie wydajemy wojny zewnętrznej, ale należy walczyć z wysiłkiem w naszej duszy przeciwko wrogom duchowym. Jak dowódca, wydaje rozkaz żołnierzom Chrystusa: „Włóżcie pełną zbroję Bożą, abyście zdołali przeciwstawić się zasadzkom diabła” (Ef 6,11). I żebyśmy mogli zaczerpnąć z dziejów przodków model walki duchowej, zechciał, aby czytano na zgromadzeniu historię ich czynów. Dlatego też, jeśli jesteśmy duchowi, dowiemy się, że „Prawo jest duchowe” (Rz 7,14) i pojmiemy „sprawy duchowe dzięki pouczeniom Ducha” (1Kor 2,13). W ten sposób poznamy, dzięki historii narodów, które atakowały zewnętrznie Izraela, jaka jest moc tych wrogich narodów, tych „złych duchów na wyżynach niebieskich” (Ef 6,22), które wydają wojnę Kościołowi Pana, nowemu Izraelowi.
_______________________________
_____________________________
Homilia
Kwestia zaufania
Zatwardziałość
Kluczem otwierającym dzisiejsze czytania jest słowo „zatwardziałość”. Zatwardziały jest człowiek nie przyjmujący Słowa Bożego. W pierwszej lekturze słyszymy skargę Boga na lud, który wolał składać swemu Panu ofiary niż Go słuchać. W gruncie rzeczy Izraelici nie chcieli się nawracać, a jedynie uniknąć przykrych konsekwencji grzechu. Zapewne jest to postawa zagrażająca również nam, gdy w corocznych praktykach związanych ze świętami szukamy jedynie atmosfery i jakiegoś uspokojenia wewnętrznego, że przecież wykonaliśmy wszystko, co jest przykazane. Nie można jednak wejść na ucztę Boga jedynie udając, że się podąża w Jego stronę. Jeśli w sercu nie chcę się odwrócić od złości, gniewu, kłamstwa, nieczystości to moje zewnętrzne zabiegi są jedynie popisem aktorskim, który nikogo nie przekonuje.
Szukali w Nim siebie
Również Ewangelia podejmuje temat zatwardziałości. Podważający Boskie pochodzenie Jezusa ludzie przypisują zdziałane przez Niego cuda Belzebubowi. Nie mają do tego, żadnych podstaw może poza własnym doświadczeniem mówiącym, że dobro może być jedynie powierzchowne. Mówi się, że jako ludzie spostrzegamy świat przez pryzmat własnych doświadczeń i pragnień. Człowiek, który dostrzega zło nawet tam, gdzie nic na to nie wskazuje prawdopodobnie ma jakieś doświadczenie własnego pozorowanego dobra. Bardzo znamienne jest przy tym, że przeciwnicy Jezusa swoich bliskich nie oskarżają o złe intencje. To pokazuje, jak wiele zależy od wewnętrznego nastawienia, od zaufania, a tego im brakuje w relacji do Jezusa. Nie chcą Go przyjąć, nie chcą Mu zaufać i z tego powodu tracą niepowtarzalna szansę na wolność.
Palec Boży
Możliwością, której nie chcą dopuścić do siebie oponenci Jezusa jest to, że źródłem Jego mocy jest Bóg. Określenie „palec Boży” kieruje naszą uwagę na bardzo podobną w swojej wymowie scenę spotkania Mojżesza z Faraonem. Kiedy sędziwy patriarcha przybywa na dwór władcy Egiptu, aby uwiarygodnić swoją misję dokonuje kolejnych znaków. Lecz rozgniewany monarcha nie chce nawet słuchać o jakimś Bogu, którego nie zna, a który zagraża jego władzy. Zwraca się więc do swoich doradców, a ci starają się odtworzyć znaki dokonane przez Mojżesza. W pewnym momencie jednak orientują się, że przywoływane plagi nie mogą pochodzić od człowieka i zwracają się do Faraona słowami: „To Palec Boży” (Wj 8, 15). Mimo to serce władcy pozostaje zamknięte. Cała scena bardzo przypomina sytuację Jezusa, który przychodzi ofiarować ludziom wolność, ale musi skapitulować wobec ich przewrotnej wolności. Człowiek może Bogu powiedzieć „Nie”. Dlaczego tak mówi? Bo wydaje się mu, że przyjście Boga oznacza stratę, bo Bogu nie ufa i dlatego zamyka sie na Jego słowa. Z drugiej jednak strony nasza wolność to dar, który pozwala nam przyjąć słowa Boga z wdzięcznością i doświadczyć wolności, którą przynosi.
ks. Marcin Ciunel MS (Warszawa)
Księża Misjonarze Saletyni Centrum Pojednania “La Salette” 38-220 Dębowiec 55 tel.: +48 13 441 31 90 | +48 797 907 287 www.centrum.saletyni.pl | centrum@saletyni.pl ___________________________________Jezus jest Zbawicielem (3 marca 2016)
Jezus wyrzucał złego ducha, który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. Lecz niektórzy z nich rzekli: «Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy». Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.
On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: «Każde królestwo wewnętrznie rozdarte pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam przeciw sobie wewnętrznie jest rozdwojony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.
Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda.
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza» (Z rozdz. 11 Ewangelii wg św. Łukasza)
Prorok Jeremiasz pisze o rozrastającym się grzechu. Zło ma to do siebie, że się mnoży i człowieka przygniata. Im dłużej człowiek pobłaża złu, tym trudniej się mu uwolnić. Pierwsze czytanie opisuje działania Boga, Jego wysiłki, które mają na celu nawrócenie Izraela. Bóg działa przez swoje sługi – proroków. Wydaje się, że działanie tylko przez nauczanie prorockie jest działaniem słabym i nieskutecznym: aby słowo złamało we mnie grzech musi stać się prawdziwy cud. Ewangelia pokazuje Jezusa, który przychodzi, aby zniszczyć nasze grzechy. Kluczowe jest tutaj uznanie swej niemocy – nie daję sobie rady z moją słabością. Jezus jest Zbawicielem – nie mamy przyjść do Niego jako bezproblemowi ludzie, ale jako ci, którym jest trudno pozbyć się zła, jako ci, którzy potrzebują pomocy. To zmienia optykę. Czym jest chrześcijaństwo? Z pewnością nie systemem norm moralnych, ale życiem we wspólnocie z Synem Bożym, który oddał za nas swoje życie.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Jr 7, 23-28; Łk 11, 14-23 Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą __________________________________#Ewangelia: Dlaczego warto trzymać się Jezusa?
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus wyrzucał złego ducha, który był niemy. A gdy zły duch wyszedł, niemy zaczął mówić i tłumy były zdumione. Lecz niektórzy z nich rzekli: “Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.
On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: “Każde królestwo wewnętrznie rozdarte pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam przeciw sobie wewnętrznie jest rozdwojony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.
Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda. Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza”.
Komentarz do Ewangelii:
Gdyby ktoś z ludzi powiedział “kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie”, to byłoby straszne, ale w ustach Jezusa brzmi to bardzo dobrze. Z Jezusem jest bowiem każdy człowiek, który ma dobrą wolę, który pragnie dobra. I nie jest ważne, czy zawsze udaje mu się być dobrym. Ważny jest kierunek, który obrał. Kto pragnie dobra, już idzie w tym samym kierunku co Jezus, a więc jest z Nim.
Kto jest z Jezusem, może na Niego liczyć, może liczyć na Jego pomoc i moc. Już sama obecność Jezusa wyrzuca złe duchy. Zło nie znosi Jego obecności. Jeśli z kolei my mamy już dość obecności zła w naszym postępowaniu, to zaprośmy jeszcze bardziej Jezusa do naszego życia.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2790,ewangelia-dlaczego-warto-trzymac-sie-jezusa.html
_________________________________________________________________________________________________
Świętych Obcowanie
_________________________________________________________________________________________________
Święta Kunegunda, zakonnica | |
Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica
Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością. |
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Vercelli, we Włoszech – bł. Jakobina de Canepaci, karmelity. Był skromnym bratem-laikiem i całe życie spędził w ukryciu, Zmarł w roku 1508. Podobno często ukazywał się św. Karolowi Boromeuszowi, który nadaremnie poszukiwał jego relikwii. Kult zaaprobował w roku 1845 Grzegorz XVI. W Berzo, we Włoszech – bł. Jana Scalvinoni, znanego także pod zakonnym imieniem Innocentego z Berzo. Ten gorliwy kapucyn szeroko zasłynął ze swej dobroci i bogomyślności. Zmarł w roku 1890 w Bergamo, ale szczątki na żądanie czcicieli przeniesiono do Berzo. Beatyfikował go w roku 1961 Jan XXIII. oraz: świętych braci męczenników Hemiteriusza i Cheledoniusza, żołnierzy (+ 298); świętych męczenników Kleonika, Eutropiusza i Bazyliszka (+ pocz. IV w.); świętych męczenników Maryna, żołnierza, i Asteriusza, senatora (+ III w.); bł. Teresy Eustochii Verzeri, dziewicy i zakonnicy (+ 1852); św. Tycjana z Brescii, biskupa (+ ok. 526) |
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/03-03.php3
_____________________________
Jan Paweł II
WPATRUJMY SIĘ WE WZORY ŚWIĘTOŚCI
Msza św. kanonizacyjna
W niedzielę 1 października 2000 r. Jan Paweł II kanonizował na placu św. Piotra 123 błogosławionych. Do grona świętych włączeni zostali: bł. Augustyn Zhao Rong i 119 towarzyszy — męczennicy, którzy ponieśli śmierć za wiarę w Chinach w ciągu minionych czterech stuleci; bł. Maria Józefa od Serca Jezusa Sancho de Guerra (1842-1912), Hiszpanka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa Miłosiernego; bł. Katarzyna Maria Drexel (1858-1955), Amerykanka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Sakramentu, opiekującego się Indianami i Afroamerykanami; bł. Józefina Bakhita (1869-1947) z Sudanu, ze Zgromadzenia Córek Miłości. Uroczystość kanonizacyjna zgromadziła na placu św. Piotra tysiące pielgrzymów z Afryki, Ameryki, Azji i Europy. Z Ojcem Świętym koncelebrowało Eucharystię czterech kardynałów, liczni arcybiskupi i biskupi, przełożeni generalni zgromadzeń zakonnych. Uczestniczyli w liturgii także kardynałowie, biskupi i księża z Kurii Rzymskiej oraz oficjalna delegacja władz francuskich, hiszpańskich i włoskich.
Na początku Mszy św. abp José Saraiva Martins, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych wraz z postulatorami przedstawili Papieżowi prośbę o kanonizację błogosławionych, a następnie zostały odczytane ich krótkie biografie. Jan Paweł II wypowiedział słowa formuły kanonizacyjnej, na co wierni odpowiedzieli śpiewem «Amen» i «Alleluja» oraz długimi oklaskami. Abp Saraiva Martins podziękował Papieżowi za kanonizację. W liturgii słowa fragmenty Pisma Świętego zostały odczytane w języku chińskim i angielskim, łacińskim i greckim. Udział wiernych z Chin i Sudanu, ubranych w tradycyjne stroje, podkreślał międzynarodowy i powszechny charakter uroczystości. Na zakończenie Eucharystii Ojciec Święty odmówił ze zgromadzonymi «Anioł Pański» oraz przywitał się osobiście z członkami delegacji oficjalnych. Następnego dnia, w poniedziałek 2 października, spotkał się ponownie na placu św. Piotra z pielgrzymami przybyłymi na kanonizację. Poniżej zamieszczamy tekst papieskiej homilii, rozważanie przed modlitwą maryjną oraz słowa Ojca Świętego skierowane do pielgrzymów — uczestników kanonizacji męczenników chińskich, wypowiedziane podczas audiencji 2 października.
1. «Słowo Twoje jest prawdą: uświęć nas w Twojej miłości» (śpiew przed Ewangelią: por. J 17, 17). Takie wezwanie, będące echem modlitwy, jaką Chrystus skierował do Ojca w czasie Ostatniej Wieczerzy, zdaje się zanosić do Boga rzesza świętych i błogosławionych, których Duch Boży wzbudza w Kościele w kolejnych pokoleniach.
Dzisiaj, po dwóch tysiącach lat dziejów odkupienia, i my powtarzamy te słowa, wpatrując się we wzory świętości, jakimi są św. Augustyn Zhao Rong i 119 towarzyszy — męczennicy, którzy ponieśli śmierć w Chinach, Maria Józefa od Serca Jezusa Sancho de Guerra, Katarzyna Maria Drexel i Józefina Bakhita. Bóg Ojciec «uświęcił ich w swojej miłości», spełniając prośbę Syna, który wyciągnął ręce na krzyżu, aby nabyć Mu lud święty, a umierając pokonał śmierć i objawił moc zmartwychwstania (por. II Modlitwa Eucharystyczna, Prefacja).
Witam serdecznie was wszystkich, drodzy bracia i siostry, którzy zgromadziliście się tutaj bardzo licznie, aby złożyć hołd tym świetlanym świadkom Ewangelii.
2. «Nakazy Pana są radością serca» (Psalm responsoryjny). Te słowa psalmu responsoryjnego trafnie wyrażają doświadczenie Augustyna Zhao Ronga i 119 towarzyszy, umęczonych w Chinach. Świadectwa, jakie do nas dotarły, pozwalają nam dostrzec, że byli to ludzie zachowujący głęboki spokój ducha i radość.
Kościół okazuje dziś wdzięczność swemu Panu, który go błogosławi i obficie obdarza światłem, jakim promieniuje świętość tych synów i córek Chin. Czyż Rok Święty nie jest najwłaściwszym momentem, aby ukazać w pełni blask ich heroicznego świadectwa? Młodziutka, czternastoletnia Anna Wang, nie lęka się gróźb oprawcy, który nakłania ją do apostazji, i na chwilę przed ścięciem oświadcza z promienną twarzą: «Brama niebios jest otwarta dla wszystkich», a po cichu wypowiada trzykroć imię «Jezus». Zaś osiemnastoletni Chi Zhuzi woła nieustraszenie do tych, którzy właśnie odcięli mu prawe ramię i zamierzają obedrzeć go żywcem ze skóry: «Każdy kawałek mego ciała, każda kropla mojej krwi będą wam powtarzać, że jestem chrześcijaninem».
Podobną moc przekonania i radość okazało pozostałych 85 Chińczyków, mężczyzn i kobiet w różnym wieku i różnego stanu — kapłanów, zakonnic i świeckich, którzy przypieczętowali swoją niezłomną wierność Chrystusowi i Kościołowi oddając życie. Działo się to w różnych stuleciach, w złożonych i trudnych epokach historii Chin. Dzisiejsza uroczystość nie jest właściwym momentem, aby formułować opinie o tych epokach historycznych: będzie można i będzie trzeba uczynić to w innym miejscu. Dzisiaj, poprzez to uroczyste uznanie świętości, Kościół pragnie jedynie ukazać, że ci męczennicy są przykładem odwagi i wierności dla nas wszystkich i przynoszą zaszczyt szlachetnemu narodowi chińskiemu.
Do tej rzeszy męczenników należą także świetlane postaci 33 misjonarzy i misjonarek, którzy opuściwszy ojczyznę starali się wejść w chińską rzeczywistość i z miłością przyswajali ją sobie, pragnęli bowiem głosić Chrystusa i służyć temu narodowi. Ich groby znajdują się w Chinach, jak gdyby na świadectwo ich nieodwołalnej przynależności do tego kraju, który oni — mimo ludzkich ograniczeń — szczerze kochali, oddając mu wszystkie siły. «Nigdy nikomu nie uczyniliśmy nic złego — odpowiada bp Franciszek Fogolla gubernatorowi, który zamierza się, aby zadać mu cios mieczem. — Przeciwnie, wielu wyświadczyliśmy dobro».
po chińsku:
Niech Bóg obdarzy was szczęściem.
3. Zarówno pierwsze czytanie, jak i Ewangelia dzisiejszej liturgii ukazują nam, że Duch tchnie tam, gdzie chce, i że Bóg w każdej epoce wybiera sobie pewne osoby, aby objawiały Jego miłość do ludzi, oraz powołuje instytucje, które mają być szczególnie skutecznymi narzędziami Jego działania. Tak stało się w życiu św. Marii Józefy od Serca Jezusa Sancho de Guerry, założycielki Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa Miłosiernego.
W życiu nowej świętej, pierwszej kanonizowanej Baskijki, w szczególny sposób ujawnia się działanie Ducha. To On wskazywał jej drogę służby chorym i przygotował ją, by stała się matką nowej rodziny zakonnej.
Św. Maria Józefa przeżywała swoje powołanie jako autentyczny apostolat w dziedzinie ochrony zdrowia, jako że niosąc pomoc starała się łączyć troskę o sprawy materialne z opieką duchową i wszelkimi środkami zabiegała o zbawienie dusz. Choć sama była chora przez ostatnie 12 lat swego życia, nie unikała wysiłków ani cierpień, ale poświęcała się całkowicie służbie miłosierdzia wśród chorych, zachowując ducha kontemplacyjnego i pamiętając, że «pomoc nie polega jedynie na dawaniu choremu lekarstw i pożywienia; jest inny jeszcze rodzaj pomocy, (…) pomoc serca, która każe wczuwać się w położenie cierpiącego człowieka».
Niech przykład i wstawiennictwo św. Marii Józefy od Serca Jezusa pomogą narodowi baskijskiemu na zawsze położyć kres przemocy, tak aby Euskadi stała się błogosławioną ziemią pokojowego i braterskiego współistnienia, by prawa wszystkich ludzi były w niej zawsze szanowane i nigdy już nie lała się tam krew niewinnych.
4. «Zebraliście w dniach ostatecznych skarby» (Jk 5, 3). W drugim czytaniu dzisiejszej liturgii apostoł Jakub karci bogatych, którzy pokładają ufność w swojej majętności i niesprawiedliwie traktują ubogich. M. Katarzyna Drexel urodziła się w bogatej rodzinie w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Od swoich rodziców nauczyła się jednak, że majątek rodziny nie był przeznaczony tylko dla niej, ale należało dzielić się nim z ludźmi mniej zamożnymi. Jako młoda kobieta głęboko ubolewała nad ubóstwem i beznadziejnym położeniem wielu Indian i Afroamerykanów. Zaczęła wykorzystywać swój majątek w pracy misyjnej i oświatowej pośród najuboższych członków społeczeństwa. Później zrozumiała, że potrzeba czegoś więcej. Z wielką odwagą i ufnością w łaskę Bożą postanowiła oddać bez reszty Panu nie tylko swoje dobra materialne, ale całe swe życie.
W swojej wspólnocie zakonnej — Zgromadzeniu Sióstr Najświętszego Sakramentu — krzewiła duchowość opartą na modlitewnym zjednoczeniu z Chrystusem Eucharystycznym oraz na gorliwej służbie ubogim i ofiarom dyskryminacji rasowej. Jej apostolat przyczynił się do tego, że coraz żywiej uświadamiano sobie potrzebę walki z wszelkimi formami rasizmu poprzez wychowanie oraz działalność socjalną. Katarzyna Drexel jest znakomitym przykładem praktycznego miłosierdzia i wielkodusznej solidarności z mniej zamożnymi — postaw, które od dawna charakteryzują amerykańskich katolików.
Niech jej przykład pomaga zwłaszcza ludziom młodym uświadomić sobie, że na tym świecie największy skarb można znaleźć przez naśladowanie Chrystusa niepodzielnym sercem i wielkoduszne korzystanie z darów, które otrzymaliśmy, tak aby służyły one innym i przyczyniały się do budowania świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego.
5. «Prawo Pana doskonałe — (…) poucza prostaczka» (Ps 19 [18], 8).
Słowa z dzisiejszego psalmu responsoryjnego rozbrzmiewają doniosłym echem w życiu s. Józefiny Bakhity. Uprowadzona i sprzedana w niewolę, gdy miała zaledwie siedem lat, wiele wycierpiała z rąk okrutnych panów. Zyskała jednak zrozumienie głębokiej prawdy, że to Bóg, a nie człowiek jest prawdziwym Panem każdej ludzkiej istoty, każdego ludzkiego życia. To doświadczenie stało się źródłem wielkiej mądrości dla tej pokornej córy Afryki.
W dzisiejszym świecie tysiące kobiet nadal pada ofiarą niesprawiedliwości, nawet w rozwiniętych, nowoczesnych społeczeństwach. W św. Józefinie Bakhicie dostrzegamy wspaniałą rzeczniczkę prawdziwej emancypacji. Historia jej życia nie skłania do biernego oporu, ale budzi zdecydowaną wolę skutecznego działania w celu uwolnienia dziewcząt i kobiet od ucisku i przemocy oraz przywrócenia im godności, tak aby mogły w pełni korzystać ze swoich praw.
Myślę w tej chwili o ojczystym kraju nowej świętej, nękanym od 17 lat przez okrutną wojnę domową, której końca nie widać. W imieniu cierpiącej ludzkości raz jeszcze apeluję do osób sprawujących odpowiedzialne funkcje: otwórzcie serca na wołanie milionów niewinnych ofiar i wejdźcie na drogę dialogu. Wzywam społeczność międzynarodową, aby przestała ignorować tę ogromną ludzką tragedię. Zachęcam cały Kościół, aby prosił św. Józefinę Bakhitę o wstawiennictwo w intencji wszystkich naszych prześladowanych i zniewolonych braci i sióstr, zwłaszcza w Afryce i w jej ojczystym Sudanie, tak aby mogli oni zaznać pojednania i pokoju.
Słowa serdecznego pozdrowienia kieruję na koniec do kanosjańskich Córek Miłości, które dzisiaj radują się z wyniesienia swojej współsiostry do chwały ołtarzy. Oby umiały czerpać z przykładu św. Józefiny Bakhity nowe bodźce do ofiarnej służby Bogu i bliźniemu.
6. Drodzy bracia i siostry! Poddając się działaniu jubileuszowej łaski przyzwólmy ponownie Duchowi Świętemu, aby dokonał w nas głębokiego oczyszczenia i uświęcenia. Na tę drogę wprowadza nas także święta, której wspomnienie dzisiaj obchodzimy: Teresa od Dzieciątka Jezus. Jej to, patronce misji, oraz nowym świętym zawierzamy dziś misję Kościoła na początku trzeciego tysiąclecia.
Maryja, Królowa Wszystkich Świętych, niech wspomaga w drodze chrześcijan i wszystkich, którzy poddają się działaniu Ducha Świętego, aby na całym świecie szerzyło się światło Chrystusa Zbawiciela.
http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2305-canonization-of-augustine-zhao-rong-and-119-companions-martyrs-in-china-maria-josefa-del-corazon-de-jesus-sancho-de-guerra-katharine-mary-drexel-and-josephine-bakhita-
_________________________________________________________________________________________________
Miłosierdzie a miłość
Czym różni się miłosierdzie od miłości? W potocznym ujęciu te dwie rzeczywistości często się zlewają, na co zwraca w dzisiejszym odcinku naszych rekolekcji ojciec Włodzimierz Zatorski. Gdy wyświadczamy pomoc naszemu przyjacielowi, który jest w potrzebie, czy jest to miłosierdzie? Czy po prostu przyjaźń? Tyniecki mnich wyjaśnia tę różnicę, wskazując na przejawy działania Boga miłosiernego i miłującego człowieka. Jak podkreśla, człowiek świadomy darów Bożych przyjmuje postawę wdzięczności, doskonale wyrażoną przez słowa Psalmu 8: O Panie, nasz Boże, jak przedziwne jest Twoje imię na całej ziemi! Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa. Sprawiłeś, że nawet usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę… (por. Ps 8,1–3a). To odpowiedź człowieka dotkniętego miłością i miłosierdziem.
http://ps-po.pl/2016/03/02/milosierdzie-a-milosc/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29
_____________________________
Od obcego do uchodźcy
bp Krzysztof Zadarko
Polityka bezlitośnie wmieszała się w humanitarną i chrześcijańską wrażliwość. Ginie jasny głos papieża Franciszka, że “przyjęcie bliźniego to przyjęcie samego Boga” – pisze biskup Krzysztof Zadarko.
Przysłowiowa polska gościnność (“Gość w dom, Bóg w dom”) ma swoje korzenie właśnie w tym uczynku miłosierdzia. Przekład Biblii Wujka na długie wieki określił jasno i konkretnie świadomość Polaków, kogo Jezus miał na myśli w przypowieści o Sądzie Ostatecznym (Mt 25): “byłem gościem, a przyjęliście mnie”. Współczesne tłumaczenie w Biblii Tysiąclecia podaje jednak te słowa inaczej: “byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. Przybysz zatem czy gość ma być podjęty przez nas jak Bóg?
Pytanie jest o tyle istotne, że w ostatnim czasie – wobec kryzysu migracyjnego w Europie i na całym świecie, gdy ponad 60 mln ludzi zmuszonych jest uciekać z domu – rozumienie tego uczynku miłosierdzia stanęło pod wielkim znakiem zapytania: kogo, dlaczego i w jaki sposób mamy obowiązek przyjąć? Uchodźców? Migrantów? Jednego czy milion na raz? Czy chrześcijańska wiara pomaga nam poradzić sobie z tym wyzwaniem?
W poszukiwaniu odpowiedzi najbardziej pomocne jest właśnie to jedno zdanie Jezusa: “byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. Zdanie ukrywające moc Jego obecności, pozwalające właściwie odczytać sens miłosierdzia w spotkaniu człowieka szukającego ratunku i dachu nad głową z tym, kto może otworzyć mu swój dom.
Bezdomny, pielgrzym, obcy
Uczynek miłosierdzia co do ciała w wersji obecnego Katechizmu Kościoła katolickiego brzmi: “Bezdomnym dać dach nad głową“ (KKK 2447). Akcentuje się tu z jednej strony dramat ludzi tracących dom, a z drugiej chrześcijańską powinność pospieszenia z pomocą o wiele istotniejszą niż jedzenie i ubranie. Bardziej popularna formuła tego uczynku znana jest z katechizmu Piusa X (opracowanego przez kard. Pietra Gasparriego w 1908 r.) i brzmi: “Podróżnego w dom przyjąć”.
Jeszcze wcześniejszy katechizm – kard. Roberta Bellarmina z 1844 r. – podaje brzmienie: “Dawać przytułek pielgrzymom” i wywodzi jego zasadność z ewangelicznego opisu Sądu Ostatecznego (Mt 25, 35). Katechizm ten dodaje w tym punkcie trzy przyczyny zwalniające chrześcijanina z obowiązku praktykowania uczynków miłosierdzia: niemożność (np. ludzie nieumiejętni i nieroztropni nie powinni dawać dobrych rad), służba Bogu w stanie wyższym od życia czynnego (np. pustelnicy nie są w stanie czynnie pomagać potrzebującym) oraz brak potrzeby (np. z braku wokół nas ludzi potrzebujących).
I wy byliście obcymi
Hospicja, przytułki, schroniska i cała tradycja udzielania schronienia tym “bez dachu nad głową” były obecne od początku Kościoła w jego działaniu. Kto więc w zamyśle Jezusa jest nam zadany w osobie przybysza i jest na tylke ważny, że stosunek do niego rozstrzyga aż o naszej wieczności?
W oryginalnej greckiej wersji Ewangelii według św. Mateusza wiersz 25, 35 wnosi jeszcze jeden akcent pomagający nam zrozumieć, za kim stoi i gdzie na nas czeka Zbawiciel: byłem obcy (dosł. ksenos – obcy, nieobywatel, niepasujący do reszty grupy, nieoczekiwany), a wy przyjęliście mnie (dosł. synegagete – przygarnęliście mnie, goszcząc mnie między wami). To obcy ma być przyjęty i to ponad wszelką wątpliwość przyjęty gościnnie – tak aby zniknął podział na swojego i innego. Co ważne, w dalszym znaczeniu ksenos to również ten, kto daje gościnę, jak np. Gajus goszczący (ksenos) Pawła (Rz 16,23).
Długa tradycja starotestamentalna (Rdz, Wj, Pwt, Kpł), sięgająca Abrahama, każe traktować obcego z miłością, gdyż ma on za protektora samego Boga. W języku hebrajskim chodzi o przybysza nie tylko z innego pokolenia Izraela, ale o każdego innego, także spoza narodu wybranego, o cudzoziemca, uciekiniera, obawiającego się, lękającego się. Okazywanie gościny takim ludziom miało być szczególnym naśladowaniem Stwórcy, nacechowanym Jego miłością miłosierną pokonującą wszelki lęk i nieufność przed nieznajomym, bez względu na jego pochodzenie i wyznawaną religię, z całą historią jego życia, oczekiwaniami i niewyobrażalnymi planami co dalej.
Obcy oczekujący na przyjęcie stawał się w nowej, wolnej rzeczywistości Izraelitów impulsem do wspominania losu narodu żydowskiego w okresie niewoli egipskiej. To nie jest przymusowe wezwanie do solidarności, to nie jakiś narzucony nakaz, lecz owoc namysłu nad własną historią: “bo i wy byliście obcymi w Egipcie”. Oto jak ważne staje się pielęgnowanie pamięci nawet bolesnych wydarzeń narodowych. Rdzeń rzeczownika i czasownika “ger” w języku hebrajskim ma silne zabarwienie emocjonalne: obcy to ktoś pełny lęku, obawy o swoje życie i przyszłość, niepewny swego, budzący podejrzenia o najgorsze rzeczy, skazany na zrozumienie lub odrzucenie.
Darmowa miłość
Chrześcijanie wszystkich wieków wypracowali praktykę miłosiernego podejścia do niezapowiedzianych przybyszów. Bezdomni, podróżni, pielgrzymi, przybysze, goście – wyjątkowi ludzie w drodze – byli podejmowani z miłością niezależnie od tego, czy na to zasługiwali.
O obcym nie wiadomo nic. Tu chodzi o darmową miłość. “Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili” – tyle musiało wystarczyć, gdy pojawiało się słuszne pytanie podszyte naturalnym lękiem: jak zaufać obcemu człowiekowi i wpuścić go do swojego domu?
Reguła św. Benedykta poświęca odrębny rozdział sprawie przyjmowania gości: “Wszyscy przychodzący goście (łac. hospis) mają być przyjmowani jak Chrystus, bo on powie: Byłem gościem (hospis), a przyjęliście mnie. Należy okazać każdemu należne uszanowanie, a szczególnie tym, którzy są jednej wiary i pielgrzymami (peregrinis)”. Kilkakrotne przypomnienie w tym rozdziale Reguły, że w gościu przyjmuje się Chrystusa, ma podkreślić wyjątkowe znaczenie otwartości i gościnności, nacechowanych czcią, radością i pobożnością, właściwą wspólnocie mnichów. To tradycja znana od samego początku życia monastycznego i pustelniczego, która stanowi jednocześnie wyraźną ilustrację, że werset Mt 25, 35 stał się na wieki wzorem praktykowania chrześcijańskiej gościnności – oczywiście nie tylko w zakonach.
Dla Polaków szczególnym sprawdzianem z gościnności wobec przybyszów będą tegoroczne Światowe Dni Młodzieży. Już samo to zadanie nie jest proste, a stoją przed nami wyzwania jeszcze trudniejsze.
Mądrzejsza część Europy?
Dzisiaj jakiekolwiek mówienie w Polsce o przyjęciu uchodźców wydaje się coraz trudniejsze. Z padających deklaracji typu: “Nie przyjęliśmy żadnego imigranta i w najbliższym czasie nie przyjmiemy” wynika, że sprawa niejako już została rozstrzygnięta. Obrazki z Kolonii i krajów, które już przyjęły migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, mają być dowodem na jedyne jakoby wyjście z sytuacji – nie przyjmujemy nikogo, nawet stu osób.
“Najodważniejszy” w radykalnym podejściu do uchodźców polityk staje na czele zjednoczonych sił broniących, jak się mówi, tożsamości chrześcijańskiej Europy przed najeźdźcami. Padają z jego ust zaskakujące słowa: “Nie możemy im pozwolić, by nas zmuszali […] do przyjmowania gorzkich owoców ich pomylonej polityki imigracyjnej”. Ich – czyli Brukseli… Z ulgą oddychają wtedy miliony mieszkańców “mądrzejszej” części Europy, prewencyjnie podbudowane przez swoich przywódców z góry przewidujących nieuchronność katastroficznych wydarzeń: “Nie będzie zamieszek, nie będzie obozów uchodźców w płomieniach, a gangi nie będą polować na nasze żony i córki”.
Rozumiem, skąd biorą się takie słowa. Miłosierdzie nie może oczywiście przykrywać naiwności i szaleńczej zgody na utratę bezpieczeństwa. Na widok nieszczęsnego pomieszania uchodźców z wszelkiej maści migrantami musi jednak wybrzmieć pytanie: co zrobić choćby z tymi sposród nich, którzy nawet nie pomyślą o zamieszkach, podpalaniu obozów, polowaniu na kobiety? Nie możemy pozwolić, aby wezwanie “byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” zniknęło z katalogu oczywistych cech tożsamości chrześcijanina. Obserwuję ostatnio, że w świadomości niektórych miejsce tego ewangelicznego apelu zajmuje narracja Jeana Raspaila z Obozu świętych, zrodzona w 1973 r. Wielu obserwatorom nieuchronnie pozwala ona spuścić zasłonę na “nierozważne“ sugestie z Ewangelii. Nie może przecież być inaczej, gdy – to dawny cytat z polskiego publicysty – “media plotą o tolerancji i sprawiedliwości dziejowej, postępowi księża o zbliżającym się do Europy «milionie Chrystusów»“.
Polityka bezlitośnie wmieszała się w humanitarną i chrześcijańską wrażliwość. Ginie jasny głos papieża Franciszka, że “przyjęcie bliźniego to przyjęcie samego Boga”, a papieskie pytanie z Lampedusy z 2013 r.: “Adamie, gdzie jest twój brat?” otrzymuje w ten sposób odpowiedź: daleko za naszymi granicami.
Czyż i poganie tak nie czynią?
Wędrowców będzie przybywać. Niezwykle dramatyczne opisy sytuacji prześladowanych chrześcijan na Bliskim Wschodzie (zresztą nie tylko chrześcijan) budzą głębokie współczucie. Tamtejsi hierarchowie nie mogą pogodzić się z topniejącymi szeregami ich wiernych. Część chrześcijan tam ginie, reszta ucieka. Ucieka ich coraz więcej, nie tylko przed wojną – o wiele częściej przed biedą, brakiem perspektyw, życiem bez szans.
W Katechizmie Kościoła katolickiego przytoczony jest znaczący fragment nauki św. Jana Chryzostoma: “Niedopuszczanie ubogich do udziału w swych własnych dobrach oznacza kradzież i odbieranie życia” (2446). Z takim właśnie “odbieraniem życia” mamy obecnie do czynienia w skali globu, gdy kilka procent ludzi posiada ponad 80% całego majątku świata.
Taka niesprawiedliwość to zapowiedź niekończącego się napływu biednych do bogatych domów Europy, Ameryki i Azji. Oni nie mają przecież nic do stracenia, a wędrówka, choć trudna, nie jest niewyobrażalna. Miliony ludzi wsiadają codziennie do samolotu jak do autobusu, komórka jest jak długopis w kieszeni nawet biednego, internet z obrazami lepszego świata krąży jak plotka między sąsiadami we wsi. Bogaty świat wydaje się tak blisko…
Biedni upominają się o swoje. Już nie tylko w egzotycznych zakątkach ziemi słychać, jak wołają do bogatych: my też chcemy mieć w udział w waszym dobrobycie, choćby “na socjalu“. Bogaci jednak nie chcą zrobić rachunku sumienia – zwłaszcza nie chcą dostrzegać, że z krajów afrykańskich i arabskich więcej wywieźli, niż w nie włożyli.
Zanim nowi wędrowcy staną u naszych drzwi, warto zrobić wielkopostny rachunek sumienia z przyjęcia obcych – zwłaszcza tych, o których w ostatnich miesiącach już tyle słyszeliśmy i których wciąż odsyłamy jak najdalej od naszych granic. Deklarujemy, że moglibyśmy im pomagać, byle tylko nasze poczucie bezpieczeństwa nie zostało naruszone… Czyż i poganie tak nie czynią?
A gdzie nasze chrześcijaństwo? Czy naprawdę nie stać nas na podejście moralne, mądre, roztropne i bezpieczne? Czy miłosierdzie musi przegrać?
Bp Krzysztof Zadarko – biskup pomocniczy diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, doktor nauk teologicznych w zakresie homiletyki. W ramach Konferencji Episkopatu Polski: delegat ds. imigracji, przewodniczący Rady ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek.
* * *
- #6. Wątpiącym dobrze radzić / Prawnik Dobra Rada (Ewa Karabin)
- #6. Wątpiącym dobrze radzić / Pomóc odnaleźć nadzieję (ks. Grzegorz Michalczyk)
- #5. Nagich przyodziać / Ludzie z resztek [WYWIAD]
- #5. Nagich przyodziać / Spotkanie, które nie rodzi wstydu (Misza Tomaszewski)
- #4. Nieumiejętnych pouczać / Najmniej kontrolujący przewodnik (Wojciech Bonowicz)
- #2. Grzesznych upominać / Jak napominać księży? (Paweł Kozacki OP)
- #2. Grzesznych upominać / Łatwo powiedzieć (Dariusz Piórkowski SJ)
- #1. Głodnych nakarmić / Daliście mi jeść? (ks. Andrzej Draguła)
- #1. Głodnych nakarmić / Bankiet miłosierdzia (Ewa Kiedio)
- Bp Ryś o upominaniu innych
- Zróbmy (k)Rok Miłosierdzia (Zbigniew Nosowski, Piotr Żyłka)
* * *
(k)Rok Miłosierdzia to wspólny projekt redakcji DEON.pl i Laboratorium “Więzi”. Przez siedem miesięcy będziemy się starać pomóc naszym czytelnikom w zrozumieniu, o co chodzi z kolejnymi uczynkami miłosierdzia. Każdemu z nich poświęcimy dwa teksty – bardziej teoretyczny i bardziej praktyczny. Będziemy zachęcali wszystkich i do refleksji, i do ruszenia się sprzed monitorów, by przejść od teorii do jej realizacji. W tym celu pokażemy historie ludzi, dla których życie miłosierdziem jest codziennością. Mogą być oni dla nas zawstydzającymi i motywującymi przykładami. Teksty będą publikowane w każdą środę na stronach organizatorów: DEON.pl i laboratorium.wiez.pl.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/krok-milosierdzia/art,15,od-obcego-do-uchodzcy.html
________________________________
Co robić, żeby nasza miłość nie była tylko na chwilę?
ks. Robert Woźniak
Jeżeli boisz się i w ogóle masz takie doświadczenie, że wszystko mija i trochę cię to paraliżuje, sprawia, że życie trochę staje się bezsensu to mamy dla Ciebie propozycję.
REDAKCJA DEON.PL POLECA REKOLEKCJE AUTORA:
Czy człowiek może znaleźć Boga? Gdzie Go szukać? Jak to robić? Chcesz się dowiedzieć? U krakowskich Trynitarzy ruszają wielkopostne rekolekcje “Boski alfabet naszego życia”.
Na różnych drogach naszego poszukiwania zbyt często zapominamy o dwóch podstawowych prawdach: po pierwsze, z Bogiem łączy nas coś wyjątkowego, po drugie i nade wszystko, słowem, które On do nas wypowiada jesteśmy, między innymi, my sami.
Ojca, Syna i Ducha Świętego można odnaleźć właśnie tutaj: we własnym życiu. To, że człowiek jest Ich obrazem, oznacza przecież, że ludzkie sprawy są miejscami, w których Oni się pojawiają, objawiają siebie i siebie podarowują. Nasze życie i my sami zbudowani jesteśmy wedle tej samej logiki jaką jest wewnętrzne życie Boga samego. Alfabet naszego życia jest ostatecznie boski.
Ks. Robert Woźniak – laureat Nagrody im. księdza Józefa Tischnera, ekspert w dziedzinie teologii trynitarnej.
Zapraszamy w czwartki po mszy św. o godzinie 18. Pierwsze spotkanie odbędzie się 25 lutego, następne 3 i 10 marca oraz 7 i 14 kwietnia.
Kaplica Trynitarzy, ul. Łanowa 18. Dojazd tramwajami nr 11, 12 i 20 (przystanek Rzebika) oraz nr 9 i 50 (przystanek Dworzec Płaszów Estakada).
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2379,co-robic-zeby-nasza-milosc-nie-byla-tylko-na-chwile.html
______________________________
Chrześcijanie wierzą w jednego Boga w trzech osobach: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Taka wiara nie jest owocem późnej refleksji filozoficznej i teologicznej, ona wprost wyrasta z doświadczenia apostołów, którzy “widzieli, słyszeli i dotykali” w Jezusie boskiego życia (por. 1 J 1, 1-4). Trynitarna wiara chrześcijan nie jest jakimś trudnym zbiorem sylogizmów, logiczną łamigłówką, ale żywą postacią i treścią doświadczenia duchowego, które podarowane jest każdemu przyjaciel Jezusa.
Katechezy zebrane na tej płycie chcą zaprzyjaźnić słuchacza z Jezusem, sprawić, żeby stało się widoczne to, co w Jego życiu jest najważniejsze, najgłębsze, najprawdziwsze.
___________________________________
Ks. Robert Woźniak o końcu świata
dk / ml
Kiedy będzie koniec świata? Jak będzie wyglądać? Co się wtedy z nami stanie? Co na ten temat powinni myśleć chrześcijanie? Czy jest się czego bać? – na pytania odpowiada ks. Robert Woźniak.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2361,ks-robert-wozniak-o-koncu-swiata.html
_______________________________
Czy “nicnierobienie” może być modlitwą?
Étienne Séguier / La Vie / dc / pk
W zabieganym świecie ludzie nie potrafią tracić czasu; bierność traktowana jest jako jedna z naszych najgorszych cech. Tymczasem to właśnie “nicnierobienie” może okazać się najlepszym sposobem kontaktu z Bogiem. O tym, jak przejść od “aktywności” do “bycia”, opowiada Franz Jalics SJ.
Étienne Séguier: Jakie jest podejście do przyrody w tym sposobie modlitwy?
Franz Jalics SJ: Bliskość natury pomaga nam przejść ze świata “aktywności” do świata “bycia”. Chodzi o powrót do naszego najbardziej podstawowego bycia w świecie: doznawania, które łączy nas z tym światem. Nie jest to wykonywanie czynności ani myślenie o czymś, ani nawet doświadczanie jakiegoś uczucia, ale zauważanie doznań naszego ciała. Konkretniej, jesteśmy zaproszeni do wejścia w kontemplację poprzez powolne spacerowanie w otoczeniu przyrody, regularnie zatrzymując się, aby obserwować naturę. W ten sposób stopniowo nasiąkamy doznaniami fizycznymi postrzeganymi przez kontakt ze światem, a nie uczuciami.
Jak rozróżnić doznanie od uczucia?
Jeśli wyciągnie się rękę nad płomieniem, to czuje się ciepło i to jest doznanie. Następnie mówimy, że jest to przyjemne, i wchodzimy na poziom uczuć, ale to spostrzeganie ciepła przyszło jako pierwsze. To podejście nakłania nas, by powrócić do czystego doznawania, aby w pełni być obecnym i pozostać w kontakcie z rzeczywistością. Jesteśmy więc bardziej w doznawaniu niż w obserwacji, która od początku zakłada podział na przedmiot i podmiot.
Jak Ojciec opisuje różnicę pomiędzy kontemplacją a obserwacją?
Gdy obserwujemy, pozostajemy panami sytuacji. Jesteśmy aktywni, nasze spojrzenie kieruje się w stronę konkretnego punktu, ciągle pozostając zewnętrznym wobec oglądanej rzeczy. W kontemplacji jesteśmy bardziej pasywni, po prostu odbieramy doznania, które się pojawiają. W ten sposób zmniejszamy dystans wobec rzeczy, dając jej pierwszeństwo.
Ale to nie jest naturalne zachowanie!
Takiego kontaktu zmysłowego ze światem doświadczamy przez cały czas, ale rzadko go zauważamy, ponieważ jesteśmy przyklejeni do naszych myśli i uczuć. Jeśli na przykład patrzycie na wysoką trawę i zaczynacie rozmyślać o trawniku, którego nie skosiliście, to wróćcie do doznania płynącego z falującej na wietrze trawy. Jeśli słyszycie bicie dzwonów i mówicie sobie, że nadszedł czas na jedzenie, to pozostańcie tylko przy drganiu, jakie z nich się wydobywa. Jeśli jesteście zachwyceni pięknem kwiatu i jego olśniewającym żółtym kolorem, to pozostańcie przy tym kolorze. Stopniowo stracimy chęć do działania, następnie do myślenia, potem do odczuwania uczuć, aby całkowicie powrócić do bycia obecnym w rzeczywistości poprzez doznania. Kontakt z przyrodą pozwala nam w ten sposób przejść z tego, co zewnętrzne do tego, co wewnątrz nas samych.
Czy zostawienie miejsca na myśli i uczucia jest czymś złym?
Nie chodzi o zanegowanie naszego rozumu i naszej uczuciowości, które są ważne, ale o doświadczenie innego, bardziej podstawowego poziomu, którego nie jesteśmy zbyt świadomi w naszym codziennym życiu. Daję te ćwiczenia od długiego czasu i za każdym razem uczestnicy podkreślają, że są odnowieni dzięki temu doświadczeniu. W Ćwiczeniach duchowych św. Ignacy zaprasza do tego samego; zachęca, aby odczuwać i smakować wewnętrznie w kontemplacji scen z Ewangelii.
Jak zatem postępować, aby wejść w kontakt z samym sobą?
Ta metoda jest stopniowa. Po spokojnym marszu, należy przejść do etapu, w którym aby kontemplować, zajmujemy postawę bezruchu. Na początku nasza uwaga skupia się na postrzeganiu powietrza wchodzącego przez nozdrza, potem idącego przez gardło, aż do płuc, a nastepnie podbrzusza. To ćwiczenie trwa 30 minut. Po odbyciu kilku takich ćwiczeń (seansów) na postrzeganie oddechu dołączamy ręce i skupiamy się na środku dwóch połączonych ze sobą dłoni. To nowe ćwiczenie w połączeniu z oddechem przyczynia się do wewnętrzengo zjednoczenia.
Następnie mówiąc “tak” przy każdym wydechu, możemy coraz bardziej zaakceptować daną nam rzeczywistość. Kontynuujemy to ćwiczenie, wymawiąjąc imię Maryi, a potem, tak jak jest to w modlitwie Jezusowej, imię Jezusa: “Chrystus” na wdechu i “Jezus” na wydechu. Za każdym razem te różne fazy 30-minutowych modlitw są przerywane 5-minutowym marszem medytacyjnym. Dobrze jest powtarzać ćwiczenia na każdym z etapów przed przejściem do następnego. Stopniowo idziemy do Boga, który jest w centrum, bliższego nam niż my sami sobie, i nie pozostajemy już na peryferiach rzeczy.
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie francuskiego czasopisma La Vie. Można go przeczytać pod linkiem. Na język polski przetłumaczył Damian Czerniak SJ.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2374,czy-nicnierobienie-moze-byc-modlitwa.html
____________________________
Pedagogika “mądrej miłości” Korczaka
Wiesław Theiss / slo
Korczak marzył o czasach i ludziach, którzy urzeczywistnią prawo dziecka do szacunku, życia w pokoju i w radości. Uczył jak kochać dzieci, jak dostrzec pełnię małego człowieka, jego potrzeby, możliwości. Wartość jego przesłania stała się ponadczasowa.
Dzieła Janusza Korczaka należą do kanonu światowej literatury pedagogicznej. On sam zaś – wielki pisarz i wychowawca – został zaliczony w poczet najwyższych autorytetów moralnych ludzkości. Stawia się go w rzędzie takich postaci, jak Sokrates, Mahatma Gandhi, św. Maksymilian Kolbe. Podstawowe założenie poglądów Janusza Korczaka sprowadza się do stwierdzenia, iż “dziecko jest pełnym człowiekiem” i ma prawo do szacunku i bycia tym, kim jest. Społeczeństwo dorosłych powinno zapewnić realizację wszystkich praw dziecka – warunków jego pełnego rozwoju. Wiedzę o dziecku należy budować na podstawie szczegółowych obserwacji i pomiarów lekarsko-pedagogiczno-psychologicznych, a głównym środkiem wychowania jest samorządność dziecięca. Wymienione tezy, głęboko zakotwiczone w prawach człowieka, są w pełni aprobowane przez obecną wiedzę o rozwoju i wychowaniu dzieci. Zakres i stopień realizacji tych praw także dziś jest wskaźnikiem poziomu kultury oraz zaspokojenia podstawowych potrzeb człowieka.
Ślubowałem i chcę trwać przy dziecku…
Dziedzictwo Janusza Korczaka jest ciągle aktualne, żywe i inspirujące. Sięga do niego nie tylko świat pedagogiczny, ale także ludzie kultury i nauki. Ze źródła tego płyną różne myśli i rady. Są wśród nich praktyczne wskazówki wychowawcze dla pedagogów, lekarzy, rodziców, są też ponadczasowe uwagi o człowieku i jego świecie. Tym, co łączy obydwa bieguny Korczakowskiego dzieła – praktykę oraz refleksję – i co decyduje o jego ponadczasowej wartości, są marzenia o świecie przyjaznym dziecku. O czasach i ludziach, którzy urzeczywistnią – jak pisał ten Pedagog – prawo dziecka do szacunku, życia w pokoju i w radości. Jednym z głównych warunków tak rozumianego dziecięcego szczęścia, a w ślad za tym sposobem przebudowy świata, jest miłość.
Miłość pedagogiczna (wychowawcza) u Korczaka jest czymś więcej aniżeli uczuciem. To naczelna i powszechna zasada wychowawcza. Powinna obowiązywać wszystkich uczestników wychowania i opieki, zwłaszcza: wychowawcę, nauczyciela, rodzica, także szkołę, dom dziecka, internat etc. W żadnym przypadku nie jest to ani tani sentyment, ani tylko szczytna utopia. Miłość wychowawcza jest wyraźnie skrystalizowaną postawą aksjologiczną oraz opartym na niej pragmatycznym działaniem pedagogicznym. Więcej – to służba społeczna, a nawet “walka o dziecko”; to krytycyzm i niezgoda wobec krzywdy i fałszu, w jakim znalazło się dziecko, przy jednoczesnym budowaniu i przeżywaniu nowych relacji z dzieckiem: spotkania, dialogu, dobra. To także obowiązek wnikliwego, społeczno-wychowawczego diagnozowania dziecka i jego świata oraz (przede wszystkim?) poznawania siebie samego w roli pedagoga, wychowawcy lub rodzica. Nade wszystko jednak taka miłość pedagogiczna ma być realna: moja, a nie czyjaś, rozwijana tu i teraz, a nie kiedyś, w jakimś późniejszym terminie, przy jakiejś okazji. Że tak może być, Korczak zaświadczał przez całe swoje życie. Wielokrotnie i w różnym czasie wyznawał: “Ślubowałem i chcę trwać przy dziecku, jego sprawie […]“. I zawsze trwał, i nigdy, nawet w obliczu śmierci, dzieci nie opuścił.
Wielka synteza dziecka – oto co mi się śniło
Zadanie “wielkiej syntezy dziecka”, która by porządkowała i uogólniała rozległy obszar wiedzy leżącej na skrzyżowaniu medycyny, pedagogiki oraz psychologii, Korczak sformułował, po raz pierwszy tak wyraźnie, w 1909 roku podczas pobytu w Paryżu. Był wtedy młodym lekarzem, zaangażowanym w patriotyczną działalność “niepokornych” radykałów Królestwa Polskiego przełomu XIX/XX wieku. W pełni akceptował hasła walki o wyzwolenie społeczne i narodowe kraju. Był już autorem dwóch opublikowanych książek: Dzieci ulicy (1901) oraz Dziecko salonu (1906). Podczas wojny rosyjsko-japońskiej, w której uczestniczył jako lekarz, zdobył innego typu doświadczenia.
Jednakże to, co najważniejsze na drodze ku “syntezie dziecka”, było jeszcze przed nim. Najpierw, podczas pobytu w 1911 roku w Londynie, podjął decyzję – później powie o niej: “uroczysta i naiwna” – niezakładania własnej rodziny, co faktycznie i symbolicznie oznaczało pełne oddanie się “sprawie dziecka”. Następnie, w latach 1912-1932 kierował Domem Sierot w Warszawie – zakładem wychowawczym dla opuszczonych i biednych dzieci żydowskich, który niczym szpital miał być “kliniką” pedagogiczną. W parze z praktyką wychowawczą szła – pomijając wiele innych obszarów i form działania – jego twórczość pisarska. Zaowocowała ona znanymi dziś na całym świecie utworami: Jak kochać dziecko (1918-1920), Król Maciuś Pierwszy (1922), Król Maciuś na wyspie bezludnej (1923), Kiedy znów będę mały (1925), Prawo dziecka do szacunku (1928).
Korczak nie napisał zakładanej syntezy, jednakże niestrudzenie dążył do niej przez całe swoje pracowite i ofiarne życie. Pozostawił ogromny kapitał wiedzy, do której doszedł jako lekarz, pedagog, artysta; jako teoretyk i praktyk wychowania, jako “ojciec swoich dzieci”. Bez wątpienia częścią, i to zasadniczą, tego kapitału jest imperatyw dążenia do… wielkiej syntezy dziecka. To powinność, którą po Korczaku odziedziczył XXI wiek.
Dziecko jest pełnym człowiekiem
U podstaw Korczakowskiego widzenia dziecka leżała empiria – bezpośrednia, wnikliwa oraz rozległa znajomość środowiska warszawskiej biedoty. Jako lekarz domowy ubogich rodzin na co dzień stykał się z dojmującą dziecięcą niedolą – chorobami, głodem, ciężką pracą, sieroctwem, zagrożeniem przestępczością. Dzieci z biednych rodzin polskich i żydowskich poznawał także w czasie kolonii letnich. Z tych doświadczeń, z konkretnych społecznych realiów powstawał charakterystyczny dla Starego Doktora zrąb miłości pedagogicznej.
Odkrywając drugiego człowieka w sytuacji braku, potrzeby oraz bezbronności, Korczak wyraźnie dostrzegał płynący stąd dramat zagrożenia dla najwyższych wartości: życia ludzkiego, godności, swobodnego rozwoju. Zagrożenie było tym większe, iż obejmowało istotę małą, słabą, bezbronną – dziecko. Niezgoda wobec takiego stanu rzeczy ukierunkowała pracę Korczaka na najsłabszych członków społeczeństwa. Odsłoniła najgłębszy pedagogiczny sens kontaktu z drugim człowiekiem – konieczność udzielenia mu bezwarunkowej pomocy i wsparcia. W takich przypadkach dochodzi do, jak wskazywał ks. Józef Tischner, rozejścia się miłości platońskiej, zrodzonej z odkrywania piękna drugiego człowieka, z miłością ewangeliczną, która na planie pierwszym widzi właśnie zagrożenie człowieka.
Janusz Korczak dostrzegał dziecko-pełnego człowieka nie tylko na tle środowiska społecznego i warunków bytu (perspektywa socjalna), ale także – a może głównie – w wymiarze czasowym (perspektywa temporalna). Przy czym szło tu o coś znaczenie ważniejszego, aniżeli podkreślenie – co na ogół jest pedagogiczną oczywistością – dynamicznego charakteru rozwoju dziecka i procesu wychowania.
Sytuując dziecko-człowieka na osi czasu, Korczak odsłaniał konsekwencje, jakie dla osoby dziecka niesie “wczoraj”, “dziś” i “jutro”. Pierwsza z tych kategorii sprawia, że mały człowiek, choć jest tylko niewyobrażalnym wręcz “pyłkiem we wszechświecie”, jednym z milionów ludzi, którzy byli i będą, nie jest bynajmniej zabłąkaną, anonimową, bezcelową drobiną życia. Nie, dziecko przychodzi na świat jako kolejne, konsekwentne ogniwo w “nieśmiertelnym łańcuchu pokoleń”. Stąd nie jest ono nawet “własnością” matki, a – jak przekornie powiada Korczak – dzieckiem wspólnym, “dzieckiem matki i ojca, dziadów i pradziadów”. Dopiero w tym “wspólnym” dziecku matka może odnaleźć własną cząstkę. To, że dziecko, pyłek wkraczający do “dziś”, nie jest “pustą tablicą”, ale niesie z sobą określony przekaz genetyczny, kulturowy, historyczny sprawia, iż należny mu jest szacunek i troska.
Tymczasem codzienna praktyka dowodzi, powiada Korczak, iż na dziecko na ogół patrzy się w kategoriach “jutra”, w wymiarze przyszłych osiągnięć, sukcesów, wartości. Jest to kardynalny błąd, o daleko idących konsekwencjach. Taka postawa prowadzi do redukcji dziecka, tak w płaszczyźnie osobowej, jak i społecznej. Mały człowiek nie jest tu ani “pełnym” człowiekiem, ani też dzieci nie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Z tego powodu nawet, jak z troską i przekorą twierdził Korczak: “Połowa ludzkości nie istnieje; jej życie – to żart, dążenia naiwne, uczucia przelotne, poglądy śmieszne”. I apelował, aby nie oddawać dziecka “w niewolę jutra”, gdyż “jutro” jest wrogiem dziecka.
Partnerski i odpowiedzialny stosunek wobec dziecka oznacza postrzeganie go w wymiarze “dziś”, czyli takim, jakim ono jest w aktualnej fazie rozwoju psychofizycznego. Tylko w ten sposób można dostrzec pełnię małego człowieka. Ale do tego konieczna jest zmiana perspektywy. Miarą i normą stosunku wobec dziecka nie może być wiedza o człowieku dorosłym, lecz wiedza o dziecku właśnie, o jego rozwoju, potrzebach, możliwościach. Tymczasem już nie tylko rodzice czy profesjonalni wychowawcy, ale nauka w ogóle niewiele wie na ten temat. Stąd konsekwentny wniosek i postulat Korczaka: nie ma miłości wychowawczej, mądrej, głębokiej i trwałej bez dążenia do możliwie najpełniejszego poznania dziecka.
Zasadniczym dopełnieniem i rozszerzeniem sposobu Korczakowskiego rozumienia dziecka-pełnego człowieka jest kolejna perspektywa – perspektywa transcendentalna. Ten słabo dotąd dostrzegany w literaturze element postawy Korczaka prowadzi do poważnych następstw.
Korczak, mówiąc wyraźnie i bezpośrednio, iż dziecko-człowiek jest bytem stworzonym i zamieszkałym przez Boga, wykracza poza wymiar materialny, ustrój psychofizyczny dziecka, i odsłania nową perspektywę prowadzącą do Boga. Wprawdzie nie rozwodzi się nad istotą Boga, niemniej Bóg jest dla niego faktycznym Twórcą życia i świata. To Bóg sprawia, że dziecko-człowiek jest “cudowną tajemnicą”, a nie wątpliwością typu: “jeszcze jedno – co? – źdźbło, pyłek – nic”. Aby poznać tajemnice dziecka-istoty ludzkiej nie wystarczy – podkreśla Korczak – praca wychowawcy, “ekstaza uczonego”, ale konieczna jest też “korna modlitwa”. Tu pojawia się ważne ostrzeżenie: czaru tej tajemnicy nie dozna ten, “kto poszukując wolności, zagubił w tłoku Boga”. Tak oto pedagogika i wychowanie stają w obliczu nowych przestrzeni, nowego świata, nowych wyzwań.
Korczak wiedział, że w Bogu leży siła i nadzieja wychowawcy oraz źródło ufności rodzica. Do Niego zwracał się o pomoc i wsparcie. W słynnej Modlitwie wychowawcy wołał i prosił: “Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo”. Podobne słowa zawarł w Modlitwie matki: “Daj mu [dziecku – WT] szczęście, Boże, by nie użaliło się, żeśmy mu życie dali, nie wiem, czym jest szczęście, ale Ty wiesz, Twoim obowiązkiem wiedzieć. Więc daj!”. Równie przejmujące było wyznanie samego Korczka, zawarte w Modlitwie pojednania: “Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę się, jak dziecko zabłąkane, gdy dostrzegło bliską postać z dala […]“.
Jak kochać dziecko
Oblicza miłości pedagogicznej są – jak wskazuje całe Korczakowskie dziedzictwo – tak różne i złożone, jak złożony w najgłębszym tego słowa znaczeniu jest dziecko-pełny człowiek. Wielka godność i wartość każdego człowieka sprawia, że miłość ta ma głębokie i solidne fundamenty, jest zakotwiczona w duchowych i materialnych podstawach bytu. Jedno i drugie zaś decyduje o tym, iż miłość pedagogiczna, w tym także rodzicielska, jest wielkim i odpowiedzialnym zadaniem. Może je podjąć i realizować ten tylko, kto poznaje dziecko, “uczy się dziecka” i uczy się od dziecka. Tylko wtedy, w zespoleniu uczucia i wiedzy, życzliwości i krytycyzmu, w całej pełni widoczna staje się wolność dziecka, jego prawo do nieskrępowanego rozwoju, do dzieciństwa oraz prawo do obywatelstwa.
W eseju Jak kochać dziecko, określanym mianem pedagogicznego credo Korczaka, autor chce “nauczyć rozumieć i kochać”. Refleksja ta nie ma nic wspólnego z instrukcją czy z podręcznikiem. Stary Doktor przede wszystkim stawia pytania, inspiruje i zmusza do myślenia o dziecku. Dając podstawy “mądrej miłości”, powiada: “Są myśli, które w bólu samemu rodzić trzeba”.
Jak kochać dziecko – nieprzebrzmiały, mądry traktat filozoficzno-pedagogiczny jest zbiorem głębokich i odkrywczych uwag o uciążliwej, codziennej i wyczerpującej pielęgnacji dziecka, a także o niczym nie zastąpionej radości, satysfakcji i dumie rodzicielskiej. Stary Doktor po mistrzowsku odsłania obraz rozwoju dziecka, nabywania przez niemowlę sił fizycznych i psychicznych, wrastania małej osoby w życie społeczne i kulturę. Mówi o dziecięcym przetwarzaniu i tworzeniu świata, o jego kształtach, barwach i treściach, codziennych smutkach i radościach. Na przykładzie dziecięcego pytania, “Czy kanarek może pójść do nieba?” odsłania głęboką mądrość dzieci i ich naturalny pęd do poznawania tajemnic życia.
Korczak charakteryzował także przeciwległy biegun: miłość płytką, okazjonalną, nieprawdziwą. Tu do głosu dochodzi postawa “posiadacza” dziecka, który twierdzi: “Moje dziecko to moja własność, mój niewolnik, mój piesek pokojowy. Łechcę je między uszami, głaszczę po grzbiecie, przybrane we wstążki prowadzę na spacer, tresuję, by było zmyślne i układne; a gdy mi dokuczy: «Idź się bawić. Idź się uczyć. Już czas spać»”. Takie i podobne sytuacje streszczał w słynnym powiedzeniu: “Ryby i dzieci głosu nie mają”.
Miłość matki do dziecka jest trudna, łączy dwa życia, wymaga harmonizowania przeciwstawnych tendencji – z jednej strony wyrzeczeń, ustępstw, ofiar, z drugiej – starań i walki dziecka o własne prawa. To jest nawet konflikt, kolizja “niedoświadczonego chcenia” z “doświadczonym zakazem”. Ale – jak mówi Korczak – “wychowanie dziecka to nie miła zabawa”. Trudno za to przecenić efekt mądrej, opartej na poznawaniu dziecka, miłości wychowawczej, owej “intuicji macierzyńskiego serca”. Jest nim umiejętność – a nie wiedza – działania, to, jak poetycko wyraził się Stary Doktor – “anioł stróż dziecka”.
Równie trudna i wymagająca jest miłość pedagogiczna, rozumiana jako element postawy zawodowej wychowawcy czy nauczyciela. Przede wszystkim jest to wartość “zadana”, do której się dochodzi i którą można rozwijać poprzez codzienne rozwiązywanie tysięcy wielkich i małych dziecięcych problemów. W tej ciągłej, życzliwej i pomocnej asystencji powstaje sytuacja “pomiędzy”, porozumienie, dialog – to, co najważniejsze w wychowaniu. Wychowawca autentyczny, a nie jak kpiąco mówił Korczak “dozorca ścian i mebli, ciszy podwórka, czystości uszów i podłogi” – to osoba odznaczająca się wysokim poziomem samowiedzy. Stary Doktor radził wychowawcom: “Bądź sobą – szukaj własnej drogi. Poznaj siebie, zanim zechcesz dzieci poznać. Zdaj sobie sprawę z tego, do czego sam jesteś zdolny, zanim dzieciom poczniesz wykreślać zakres ich praw i obowiązków”. Istnieje duża szansa, że taki wychowawca będzie – przywołując kolejną wskazówkę Korczaka: “wyzwalał”, “wznosił”, “kształtował”, “uczył”, “pytał”, zamiast – “wtłaczał, “ciągnął”, “ugniatał”, “dyktował”, “żądał”.
Osobisty wysiłek wychowawczy rodziców, opiekunów, nauczycieli, pedagogów, ta żmudna i trudna choć satysfakcjonująca miłość-praca, nie ma bynajmniej zastępować rozwiązań o szerszej, powszechnej skali, które uniezależniałyby wychowanie dziecka od określonych warunków i okoliczności. Taką funkcję Korczak przypisuje prawom dziecka. Tak oto Stary Doktor wykracza poza moralny nakaz podmiotowego traktowania dziecka, otaczania go miłością. Idzie dalej, kodyfikuje tę podmiotowość w postaci praw, w tym zwłaszcza prawa do szacunku. Żąda od świata dorosłych respektowania tego prawa. Nie ma to być “łaska” czy “jałmużna”. To jest obowiązek, gdyż nie można – jak to się dzieje – ignorować, pozostawiać na łasce losu, a nawet “wyzyskiwać” 1/3 mieszkańców świata, tego “ludu dziecięcego”.
Święty Janusz z Treblinki
Czas wojny i okupacji hitlerowskiej, mrok Szoah, tragedia ludzi i narodów – wszystko to mogłoby oznaczać kompletną klęskę wychowania, w tym także bankructwo Korczakowskiej “mądrej miłości” pedagogicznej. Tak jednak nie było. Stary Doktor wraz z dziećmi z Domu Sierot znalazł się w warszawskim getcie. W tej “dzielnicy skazańców”, na powierzchni około 400 ha zostało stłoczonych około 500 tysięcy osób. Powszechny był głód, szalały choroby zakaźne, brakowało odzieży i opału. Widmo zagłady odbierało nadzieję na przyszłość.
Ciężkiej nędzy getta nie wytrzymywali zwłaszcza najmłodsi. Chmary samotnych, głodnych i wycieńczonych, nędznie odzianych dzieci włóczyły się po ulicach w poszukiwaniu jedzenia. Działający w getcie sierociniec Korczaka był oazą spokoju, wyspą względnego szczęścia. Nie tylko chronił przed zewnętrznymi zagrożeniami, ale był również terenem planowej pracy wychowawczej. Poza tym, a może przede wszystkim Korczak walczył o dzieci, o ich życie. Był wtedy “bojownikiem o kawałek chleba”. Chociaż mógł opuścić getto, pozostał z nimi. 6 sierpnia 1942 roku odszedł ze swoimi wychowankami na Umschlagplatz (plac przeładunkowy), skąd tory kolejowe prowadziły do obozu zagłady w Treblince. W pamięci społecznej pozostał głęboko zapisany obraz tamtych chwil: dzieci ustawione czwórkami, pochód prowadzi Korczak, ma oczy zwrócone ku górze, trzyma dwoje dzieci za rączki.
Heroiczna śmierć Janusza Korczaka wraz z dziećmi w komorach gazowych Treblinki sprawiła, że wielokrotnie mówiono o nim: “Święty Janusz z Treblinki”. Ludzka miłość znalazła swoje ponadludzkie dopełnienie. Jak w Pawłowym hymnie: miłość “wszystko przetrzyma” (por. 1 Kor 13, 7).
Czego uczy ta śmierć? Czym jest dla człowieka ponowoczesnej ery, świata ideowego zamętu, co znaczy dla “zagubionych turystów i tułaczy”? Sięgając raz jeszcze do ważnej i inspirującej myśli ks. Józefa Tischnera, który twierdził, że “wychowanie jest pracą około ducha – pracą według nadziei”, można powiedzieć, że Korczak był wychowawcą do końca. Pozostał wierny nadziei aż po śmierć.
Janusz Korczak nadal uczy. Mówi, jak kochać dziecko, co to autonomia i prawa dziecka. Wskazuje, jak dążyć do tolerancji, dialogu, samorządności, demokracji. Są to żywe, pulsujące kategorie, do których trzeba powracać, by je poznawać, na nowo odczytywać, realizować.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,5,pedagogika-madrej-milosci-korczaka.html
_____________________________
Sumienie dziecka według Marii Montessori
Ewa Łatacz / slo
Sumienie, które „zabiega” o to, by stać się bezinteresownym darem dla innych, to prawe sumienie. Zło zaś to dysharmonia spowodowana brakiem miłości. Maria Montessori pisała: „Jedną z ważniejszych rzeczy w życiu jest metodyczne kontrolowanie własnego sumienia. Potrzeba do tego nie tylko źródła światła, ale także znajomości zasad moralnych, zwłaszcza miłości. Jedynie dzięki miłości możemy udoskonalić naszą wrażliwość”.
Sumienie dziecka
Kwestia rozwoju sumienia dziecka nabiera według Montessori szczególnego znaczenia w okresie od 7. do 12. roku życia, bo w tym czasie zaczyna pojawiać się u niego głębokie zainteresowanie pytaniami dotyczącymi moralności. Dziecko próbuje oceniać zachowania swoje i innych. Chce wiedzieć, czy to, co uczyniło, jest dobre czy złe. Wychowawcy powinni być świadomi wagi tego okresu rozwoju i odpowiednio traktować wychowanków. To odpowiednie traktowanie opiera się na czterech wskazaniach:
- aktywnego przeżywania przez dziecko wartości moralnych,
- stwarzania warunków do zrozumienia moralnego znaczenia dotychczasowych, nabytych umiejętności,
- wykorzystania skautingu jako skutecznego środka kształcenia sumienia i wychowania moralnego,
- uwrażliwienia nauczycieli na kwestię sprawiedliwości, taktu i delikatności.
Aktywne przeżywanie wartości moralnych umożliwi dziecku odpowiednio zorganizowane otoczenie, w którym mogłoby ono zbierać samodzielne, moralne doświadczenia. Montessori twierdzi, że: „moralności uczymy przez jej praktykowanie. Nie można pobudzać sumienia tylko pouczeniami. Dziecko musi ciągle kontrolować swoje postępowanie. Wychowanie uczynić to może realnym, jeśli umożliwi dziecku samodzielne działanie”.
Stworzenie dziecku możliwości do zrozumienia moralnego znaczenia dotychczas nabytych umiejętności polega na tym, że do ćwiczeń, znanych mu z montessoriańskiego przedszkola, rozwijających różne predyspozycje, dochodzą teraz nowe cele. Pojawiają się pytania o potrzebę pomagania słabszym dzieciom, starszym, rodzicom, chorym. Tak więc w nowym okresie rozwoju dziecka nie chodzi już o zdobywanie sprawności, np. ruchowych, ale o kształtowanie własnych, moralnych postaw, bo budzi się jego sumienie.
Montessori mocno akcentowała wykorzystanie skautingu jako środka wychowania moralnego i kształtowania sumienia. Wartości moralne zawarte w prawie harcerskim eksponują praktykowanie wzajemnej życzliwości i moralne samodoskonalenie. Treści te, jak również oparcie całej wychowawczej działalności na godności dziecka i jej rozwoju, stanowią podstawę wychowawczej atrakcyjności i skuteczności skautingu. Ćwiczenie się w przestrzeganiu prawa harcerskiego nawet w trudnych warunkach, m.in. podczas ćwiczeń terenowych, uczy dzielności i odwagi.
Możliwość samodzielnego rozwiązywania problemów jak i współdziałania w tej kwestii z rówieśnikami odgrywa ważną rolę w wychowaniu moralnym. Poprzez współdziałanie dziecko doświadcza radości z solidarności z innymi w realizowaniu dobra. Ułatwia mu to odnalezienie siebie jako członka harcerskiej wspólnoty i trwale angażuje jego wolę po stronie dobra wspólnego.
Z wartościami moralnymi wiąże się też sprawiedliwość. Marii Montessori nie chodziło o pojęcie sprawiedliwości jako „równości dla wszystkich”. Pisała: „Sprawiedliwość, którą zwykle realizujemy w domu i szkole, możemy nazwać częściową sprawiedliwością, tzn. równością wszystkich tak przy karaniu jak i nagradzaniu. (…) Przeciwstawieniem częściowej sprawiedliwości jest sprawiedliwość wypływająca z wychowania skierowanego na wnętrze dziecka. Formalna, zewnętrzna zasada rozdzielającej sprawiedliwości niszczy rodzącą się i naturalną wrażliwość dziecka na autentyczną sprawiedliwość”.
Podstawą sprawiedliwości powinna być miłość. Tylko ona jest w stanie każdemu zapewnić to, co mu się należy, ale też ofiarować dużo więcej. Miłość nauczyciela do dziecka, miłość pojmowana jako bezinteresowny dar, jest tym, co jest w stanie ochronić rodzącą się, naturalną wrażliwość dziecka na autentyczną sprawiedliwość.
Dla Marii Montessori prawe sumienie to sumienie kochające. Środkiem do kształtowania takiego sumienia jest przede wszystkim przykład mądrego i życzliwego nauczyciela oraz otoczenia, które jest tak zorganizowane, że „dobro odróżnia się w nim od zła” i dziecko może samodzielnie zbierać doświadczenia moralne oraz ćwiczyć się w praktykowaniu zalet.
dr Ewa Łatacz – pracownik Zakładu Pedagogiki Filozoficznej Uniwersytetu Łódzkiego
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,146,sumienie-dziecka-wedlug-marii-montessori.html
______________________________
Lekcje ciszy Marii Montessori
Cisza w pedagogice po raz pierwszy zarówno w teorii, jak i praktyce wychowawczej pojawiła się w sposób świadomy i zamierzony dzięki Marii Montessori, która wskazywała na wykorzystanie jej w wychowaniu. Znała zarówno potrzeby dziecka, jak i potrzebę ciszy, jej działania, wpływ jaki ma na rozwój, wiedziała, że zmniejsza stres i niweluje agresję.
Pedagogika Marii Montessori wynika z humanistycznej koncepcji afirmującej człowieka jako podmiot, który należy obdarzać szacunkiem i miłością, pomagać w osiągnięciu wszechstronnego rozwoju.
Odwołując się do greckiej terminologii, pojecie “metody” należy rozumieć jako drogę, sposób osiągania celu. W tym znaczeniu można mówić o “metodzie Montessori” jako sposobie osiągania celu wychowawczego, którym jest “normalizacja”, uzyskiwana przez stany “polaryzacji uwagi”. Sposobem dążenia do celu jest pośrednie wychowanie przez, tzw. “przygotowane otoczenie”, czyli korzystne edukacyjnie środowisko wychowawcze, uwzględniające ciszę jako element środowiska wychowawczego.
Cisza wprowadzana na początku XX wieku przez Marię Montessori jako tzw. “lekcje ciszy” znajduje obecnie zastosowanie w terapii i psychosyntezie. Cisza receptywna może umożliwić większe skupienie na wewnętrznej ciszy. Techniki stosowane w terapii przeznaczone są, przede wszystkim, dla dzieci przedszkolnych i w klasach młodszych, ale przydają się także do pracy z osobami w starszym wieku.
Głównym zadaniem pedagogiki montessoriańskiej jest wspieranie spontanicznej i twórczej aktywności dziecka. Zadanie to Montessori realizowała poprzez rozwijanie u dziecka samodzielności i wiary we własne siły, pracę nad osiąganiem długotrwałej koncentracji, wypracowanie postaw posłuszeństwa, opartego nie na zewnętrznym przymusie, a na samokontroli. Dokonała charakterystyki formy psychicznej rozwoju dziecka “absorbującej psychiki”. Ukazała w procesie rozwoju, tzw. “formy wrażliwe” zawarte w indywidualnym planie rozwoju. M. Montessori odkryła fenomen “polaryzacji uwagi”. Jest to proces psychiczny, będący konsekwencją długotrwałej uwagi, w wyniku czego dziecko optymalizuje swój rozwój.
Polaryzacja jest “fenomenem świadomości”, który prowadzi do normalizacji. Dzieckiem “znormalizowanym” nazywa takie, które jest przyzwyczajone do skoncentrowanej pracy, wpływającej na zdobywanie wiedzy, samodzielności, odpowiedzialności za własne działania, wytrwałości i zdyscyplinowania. “Znormalizowane” dziecko ma poczucie własnej wartości, staje się odpowiedzialne za siebie i za innych, coraz bardziej uniezależnia się od wpływów zewnętrznych. Owa normalizacja jest głównym celem wychowania i rozwoju. Montessori była zafascynowana ciszą, uważała, że powinno się jej uczyć, ponieważ stanowi ona jeden z warunków rozwoju osoby ludzkiej.
Montessoriańskie “lekcje ciszy” pomagały dziecku odnaleźć spokój, kontrolę ruchu, ruch medytacyjny i twórczą ekspresję ruchową powiązaną z uspokojeniem. To metody, które były sposobem na powstawanie refleksji i możliwością uwewnętrzniania się, ułatwiały skupienie i pozwalały na odkrycie swego wnętrza, dzięki wykonywaniu różnorodnych czynności bez wypowiadania słów.
Maria Montessori przypisywała lekcjom ciszy duże znaczenie. Twierdziła, że integracja ciała, psyche i ducha dokonuje się poprzez ruch i ciszę, uważając słusznie, że wyciszenie wewnętrzne (przeciwieństwo hałasu i chaosu) pomaga w budowaniu rzeczywistości. Starała się “pobudzić” dzieci do “dziwienia się” nowym przeżyciem, jakim jest cisza. Proponowała takie zajęcia, jak: wsłuchiwanie się w ciszę, ciche wstawanie z ławki i podchodzenie do nauczyciela dziecka wywoływanego szeptem, chodzenie po elipsie przy muzyce kontemplacyjnej. Proponowała, aby w ćwiczeniach ciszy koncentrować się za każdym razem na jednym zamyśle, by go rozwijać i uwrażliwiać. Uczyła, jak kierować energię na konkretne doświadczenie, co pozwala odkryć coś, co było dotąd nieuświadomione. Dziecko zafascynowane jakimś przedmiotem, czynnością, z chęcią wykonuje i wielokrotnie powtarza ćwiczenie, w ten sposób następuje zjawisko polaryzacji uwagi, które prowadzi do integracji wewnętrznej i zewnętrznej.
M. Montessori jest przekonana, że cisza jest umiejętnością, można się jej nauczyć: “Jeżeli pragniemy pozostać w ciszy, musimy się tego nauczyć, ale zanim się nauczymy, powinniśmy jeszcze coś zrobić. Musimy wziąć pod uwagę, że cisza powinna być zademonstrowana, poznana przez nas, ponieważ zazwyczaj jej nie znamy i utożsamiamy ją ze zmniejszaniem szmerów, które zwykle przynosi zmniejszenie hałasu. Z wychowawczego punktu widzenia cisza ma duże znaczenie dla naszego wnętrza, a ludzie poszukujący doskonałości lub pragnący osiągnąć wysoki poziom inteligencji, artyści, poeci, muszą mieć ciszę, to jest konieczność. Czy cisza jest naprawdę koniecznością? Sądzę, że tak, chociaż się tego zazwyczaj nie odczuwa”.
Przed rozpoczęciem lekcji Maria Montessori ustalała zasady, które będą obowiązywały. Celem ćwiczenia było zdobycie umiejętności wychwycenia i zauważania we własnym otoczeniu tych dźwięków, na które wcześniej nie zwracało się uwagi, a także opanowanie bodźców wzrokowych, w grach milczenia uczestnicy zamykali oczy. Ćwiczenia prowadzone z całą grupą stwarzały atmosferę skupienia, sprzyjały integracji ruchów dziecka z jego rozumem i wolą, przy czym, doświadczenie ciszy nie było bezwzględnym skrępowaniem nią. W trakcie lekcji dziecko uczy się panować nad ruchami mięśni, nad oddechem, również poprzez ćwiczenia uświadamia sobie istnienie swojej woli, która może decydować o zachowaniu.
Cisza nie znosi hałasu, ale nie oznacza bierności, idzie w parze z porządkiem, niesie wewnętrzną harmonię, dyscyplinuje umysł. Dziecko rozwija się w harmonii i spokoju, uczy się samodzielności, bodźce zewnętrzne zostają zminimalizowane. Aktywność dziecka Montessori nazywała pracą, w odróżnieniu od pojęcia zabawy. Zabawa jest czymś, co daje dziecku satysfakcję tylko w części, podczas gdy praca sięga pokładów wnętrza, przynosi duchową satysfakcję. Każdy moment pracy jest dla człowieka cenny, jako znaczące przejście od niższego do wyższego stopnia rozwoju wewnętrznego.
Doświadczeniu ciszy może pomagać (lub przeszkadzać) wystrój pomieszczenia, atmosfera w nim panująca. Pomieszczenie, w którym brakuje ładu i harmonii, utrudnia osiągnięcie spokoju i ciszy8, łatwiej o wyciszenie w pomieszczeniu uporządkowanym, gdyż zarówno zewnętrzna, jak i wewnętrzna konstrukcja ludzkiego życia wzajemnie na siebie wpływają. Rytuał szkolny, rodzinny jest jednym z elementów tworzących kulturę duchową.
Maria Montessori w centrum swojej metody stawia dziecko oraz jego biologiczny, społeczny i religijny rozwój. Dla niej wychowanie to bardzo specyficzny rodzaj pomocy osobie ludzkiej w osiąganiu przez nią niezależności, to także pomoc dawana dziecku od urodzenia w jego psychiczno-duchowym rozwoju. Montessori uważa, że każde dziecko jest “budowniczym samego siebie”, cały zaś proces budowy powinien odbywać się w interakcji ze środowiskiem dziecka. Dzięki okresom szczególnej wrażliwości oraz tzw. polaryzacji uwagi, dziecko świadomie chłonie wrażenia i zdobywa wiedzę wraz z doświadczeniem, które wiąże się ściśle ze środowiskiem rodzinnym i szkolnym. Wszystko to warunkuje jego stały i prawidłowy rozwój. Maria Montessori starannie rozpoznawała potrzeby dziecka, a stosowane przez nią ćwiczenia pomagały dzieciom odnaleźć spokój, umożliwiały skupienie.
Zauważyła zafascynowanie dzieci ciszą, włączając ją do swojego systemu wychowawczego, wypracowała u nich zamiłowanie do takiego stanu, szczególnej atmosfery pracy indywidualnej i zbiorowej, sprzyjającej osiąganiu długotrwałej koncentracji nad wykonaniem zadania, w ten sposób chroniła je przed nadpobudliwością. W poszukiwaniu i rozumieniu rozwoju dziecka, jego dynamiki wydzieliła wrażliwe fazy, wskazując na sprzyjające warunki, w których zachodzi zjawisko polaryzacji uwagi “za każdym razem, kiedy zaistniała polaryzacja uwagi, rozpoczął się u dziecka proces przemian, stawało się spokojniejsze, inteligentniejsze, bardziej otwarte”.
Otoczenie, w którym dziecko pracuje, ma być pomocą dla niego w rozwoju, bo cisza i ład sprzyjają łagodności.
Zasadne wydaje się wykorzystanie mądrości i doświadczeń Marii Montessori, szczególnie w rzeczywistości globalnego hałasu i ukazanie dziecku wartości i znaczenia ciszy, gdyż dziecko uczy się od dorosłych hałaśliwego stylu życia, większość zachowań wynosi z domu.
Więcej w książce: Pedagogia ciszy – Teresa Ewa Olearczyk
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,450,lekcje-ciszy-marii-montessori.html
________________________________
Oficjalne stanowisko arcybiskupa Bostonu ws. “Spotlight”
thebostonpilot.com / kw
Arcybiskup Bostonu, kard. Sean O’Malley wydał specjalne oświadczenie dotyczące filmu o dziennikarzach z Bostonu, którzy ujawnili aferę pedofilską.
Publikujemy pełny tekst oświadczenia:
“Spotlight” to ważny film dla wszystkich, których dotknęła tragedia nadużyć seksualnych przez księży. Poprzez dogłębne zdanie sprawy z historii kryzysu nadużyć seksualnych wśród kleru, media pozwoliły Kościołowi uznać przestępstwa i grzechy dokonane przez jego przedstawicieli. Pozwoliły mówić o jego błędach i krzywdach zadanych ofiarom i ich rodzinom oraz zrozumieć potrzeby tych, którzy przeżyli.
W demokracji takiej jak nasza, dziennikarstwo jest istotą naszego sposobu życia. Rola mediów w ujawnieniu kryzysu nadużyć seksualnych otworzyła drzwi, przez które wkroczył Kościół, odpowiadając zarazem na potrzeby tych, którzy przeżyli.
Ochrona dzieci i oferowanie wsparcia dla ocalonych i ich rodzin musi być priorytetem we wszystkich aspektach życia Kościoła.
Jesteśmy zobowiązani do uważnego wprowadzania polityki i procedur zapobiegających występowaniu tragedii nadużyć względem dzieci. W to wliczają się: kompleksowe programy edukacyjne dla dzieci o bezpieczeństwie, obowiązkowa kontrola tożsamości, szkolenia nt. bezpiecznego otoczenia, obowiązkowe sprawozdania i współpraca z władzami państwowymi w zakresie zgłoszeń nadużyć, a także troska o ocalonych i ich rodziny w Biurze Wsparcia Duszpasterskiego i Pomocy Potrzebującym.
Archidiecezja konsekwentnie zapewnia doradztwo oraz usługi medyczne dla ocalonych i ich rodzin, którzy szukają naszej pomocy. Pozostajemy wierni temu zobowiązaniu. Nie przestajemy również szukać przebaczenia u wszystkich, którzy zostali skrzywdzeni w wyniku tragedii nadużyć seksualnych przez księży. Modlimy się codziennie, by Pan prowadził nas na ścieżce uzdrowienia i odnowy.
* * *
W lipcu 2003 kard. O’Malley stanął na czele archidiecezji Boston po ujawnieniu afery pedofilskiej i wypłynięciu informacji o ukrywaniu przestępstw księży przez jego poprzednika, kardynała Bernarda Law.
Decyzją papieża Franciszka od 13 kwietnia 2013 jest członkiem grupy ośmiu kardynałów doradców, którzy będą służyć radą Ojcu Świętemu w zarządzaniu Kościołem i w sprawach reformy Kurii Rzymskiej.
Od 22 marca 2014 roku jest jednym z ośmiu członków nowo powołanej Papieskiej Komisji ds. Ochrony Osób Małoletnich.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25232,oficjalne-stanowisko-arcybiskupa-bostonu-ws-spotlight.html
____________________________
Pixabay (cc)
Chrystus przyspieszający (cz. 3)
Jezus rodzi się w podróży i od tej chwili zawsze jest w drodze. Cały czas idzie, cały czas jest w ruchu i cały czas przyspiesza. Ale nie jest to tylko przyspieszenie zewnętrzne. Również sposób rozmawiania Jezusa wymaga od tego, kto chce z Nim być, stałego przyspieszania. W dialogach narzuca swoje tempo i nie pozwala sobie przeszkadzać. Jego szybkość osiąga w pewnym momencie taką wartość, że tracimy Go z naszych, ludzkich oczu.
To, co było do tej pory dla nas światłem zostało przełamane przez szybkość, przez niezdolność naszego pojmowania i stało się ciemnością. To, co było mocą i siłą sprawczą nagle stało się bezsiłą, wręcz zgorszeniem. Grecy szukają mądrości, Żydzi szukają znaku. Grecy i Żydzi nie pojmą Krzyża. Dla jednych i drugich Krzyż jest zgorszeniem, bo tam nie ma mądrości ani znaku, nie ma mocy, tylko słabość. Na Krzyżu w miejsce światła pojawia się ciemność, w miejsce mocy bezruch i umieranie.
Ale Chrystus nie kończy swojego ruchu na Krzyżu. Na Krzyżu tylko objawia się nam w całej prawdzie. Krzyż jest miejscem, przez które możemy patrzeć na wszystkie wydarzenia związane z Chrystusem w przód i w tył. W chwili, w której następuje kulminacja: Wykonało się i ciało zostaje złożone do grobu, Chrystus kontynuuje swoje przyspieszenie w stronę Ojca – łączą się: Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mojego. Ciekawy jest w tym świetle moment wejścia w zaświaty. Zstąpił do otchłani i tam ogarnął tę część ludzkości, która nie miała szans Go zobaczyć, ogarnął tych, którzy już odeszli. Kościół wierzy, że wydobył wtedy z otchłani sprawiedliwych.
Inni zdjęli ciało i położyli je w grobie, ale to jest sprawa innych. Natomiast Jego ruch w górę staje się coraz bardziej znaczący. Szczególnie wtedy, kiedy zostaje podjęty na nowo przez Zmartwychwstanie. Zauważmy: kiedy Duch Chrystusa łączy się na nowo z ciałem, przemienia owo ciało już obumarłe i podejmuje ruch w górę z samych głębin ziemi.
A co oznacza ta zabawa w ciuciubabkę po Zmartwychwstaniu? Mówi uczniom, żeby po Jego śmieci poszli do Galilei, bo tam ich uprzedzi. Przyszły niewiasty do grobu i Maria Magdalena usłyszała od Niego: “Idź i powiedz uczniom, żeby szli do Galilei”. Nie wiedziała, że On się wcześniej umówił z nimi w Galilei. Uczniowie czekali zmartwieni, część z nich rozeszła się po świecie, a Maria Magdalena przychodzi i mówi: “Idźcie do Galilei”. Nawet im nie zaświtało w głowach, żeby tam pójść, zapomnieli, że On tak mówił. Potem pojawia się uczniom to tu to tam i jest zupełnie wolny w tym pojawianiu się. Takie same cechy miał ruch Chrystusa i przed śmiercią. Zawsze był wolny, podążał i przyśpieszał. To nie On za ludźmi, ale ludzie za Nim musieli gonić. Chrystus, jak Dobry Pasterz, zawsze idzie przodem i prowadzi. Jest szybki, zaskakujący, przenika mury, zjawia się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak. Wniebowstąpienie, to znowu przyspieszenie – pionowe w górę. Zesłanie Ducha Świętego jest dalszym ciągiem tego ruchu. To powiew, który idzie za Chrystusem i zasysa nas, ciągnie w górę. Mówił: Gdy zostanę wywyższony nad ziemię, przyciągnę wszystkich do Siebie.
Wniosków z tej opowieści jest dużo. Nie o wszystkich opowiem, bo nie wszystkie znam.
Wniosek pierwszy: Zauważmy, że słowa: Pójdź za mną nie są zaproszeniem do spokojnego spaceru noga za nogą według mojego rytmu i mojej miary, ale są wezwaniem do przyspieszania. Pójdź za Mną, to znaczy: przyspieszaj! Przyspieszaj nie tyle fizycznie (czasami też trzeba), ale jakościowo, kategorialnie, sięgaj wyżej, sięgaj tego, co w górze.
Wniosek drugi: Żeby iść za Chrystusem trzeba maksimum wysiłku i dobrej woli w poszukiwaniach. Uczniowie wiele zyskali przez to, że za Nim podążali, że strwożeni prawie biegli za Nim, więc musisz poszukiwać, musisz krążyć po okolicy, penetrować to, co się da spenetrować, szukać gdzie On jeszcze jest. Idź za Nim choćby ci się wydawało, że tam grozi śmierć. Jest w Ewangelii taki moment, kiedy uczniowie zastanawiają się: pójść do Jerozolimy, czy nie. Tomasz macha ręką i mówi: “Idźmy, wszystkich nas tam zabiją”. (por. J 11, 1-16) Dlatego, kiedy Chrystus zmartwychwstał, Tomasz był najbardziej na “nie” i “do tyłu”. No, ale taka była jego droga.
Wniosek trzeci: Jeżeli kochasz, to sprawdzianem twej miłości jest to, że przyspieszasz. Miłość jest zerwaniem ze stagnacją. Co to jest stagnacja? Stagnacja to posiadanie, poczucie, że oto “mam”! Kiedy się komuś wydaje, że coś ma na własność, np. małżonkom, że małżeństwo jest ich własnością, księdzu, że ludzie, którzy przychodzą do kościoła są jego własnością, to w tym momencie przechodzi na pozycję “mieć”. A to jest stagnacja, zanik miłości. Kiedy kocham coraz mniej mam, natomiast coraz bardziej przyspieszam. Kiedy kocham zrzucam zbędny balast, staję się ubogi, nie zabiegam o stan mojego posiadania, po prostu idę do przodu.
Przyspieszanie będzie się wiązało z zerwaniem pewnych więzów: Opuści człowiek ojca i matkę. I to jest wniosek czwarty. Pójdź za Mną to znaczy także zerwij więzy, które cię blokują, bo z ich podtrzymywania nie będzie owocu. Patrząc po ludzku wygląda to strasznie, ale spróbuj, bądź odważny. Pójdź za Mną, a będziesz miał sto razy więcej sióstr, matek, ojców, wszystkiego. To, co ofiarujesz Bogu, On zwróci ci w nowej postaci, po tym twoim przyspieszeniu. Pozbywanie się balastu i osobisty rozwój to sprawa ważna. Nie chodzi o perfekcjonizm, o dążenie do doskonałości dla niej samej, ale o wewnętrzny, osobisty rozwój.
Wniosek piąty jest taki: Chrystus przyspiesza i przełamuje to, co możemy poznać rozumem naturalnym. Jest taki psalm: Poznałem wszelką ziemską doskonałość. Twoje przykazanie sięga dalej. Proponuje się nam masę różnych ziemskich doskonałości, nawet z obcych religii, lub choćby z różnych dziedzin wiedzy i nauki. Wszystko to jest piękne, ale Chrystus i to przełamuje: Przykazanie Twoje sięga dalej. Chrystus nadaje wszystkiemu nowy napęd, nowy ruch, nową dynamikę.
Tyle wniosków. Jeszcze trzy minuty o Matce Bożej, nie sposób o Niej zapomnieć. Zwiastowanie oznacza całkowitą zmianę w Jej życiu. Ona rzeczywiście przyspiesza. Jej los jest podobny do naszego. Poza tym, że była wyłączona spod grzechu pierworodnego, była taka jak my i czekał Ją ten sam rozwój, to samo przyspieszanie. Po Zwiastowaniu idzie z pośpiechem do Elżbiety i następuje między nimi wspaniały dialog. Potem są owe narodziny w drodze i poszukiwanie Chrystusa w świątyni. Jeżeli nam ciężko iść za Chrystusem, to zauważmy: trzy dni z bólem serca szukaliśmy Ciebie. A potem ból serca tylko się wzmaga. Aż po Krzyż. Kiedy Chrystus umiera, wszyscy tracą wiarę, a Matka Boża nie. W Wielką Sobotę (taka jest Tradycja), gdy Chrystus leży w grobie, Ona jedna jedyna wiarę zachowała. Wiara całego świata skupiła się tylko w Niej. Ona jedna wiedziała, co się na Krzyżu stało naprawdę. Jak niebywała jest ta droga od chwili, gdy ojciec i matka dziwili się wszystkiemu, co o Nim mówiono do chwili pod Krzyżem. Pod Krzyżem już się nie dziwi – przyspieszyła.
Ten tor, który Chrystus zakreśla tylko Ona mogła i zdołała pokonać czysto. Chrystus tworzy i otwiera drogę do Nieba, a Matka Boża jako pierwszy człowiek przechodzi ją w takim stylu, że możemy z Niej brać przykład. Chrystus jest Drogą, a Matka Boża pokazuje, jak się tą drogą idzie. On nas ku Sobie pociąga, a Ona jest tą, która została najbardziej pociągnięta. Zapytacie gdzie i kiedy? To tajemnica Wniebowzięcia – repliki Wniebowstąpienia.
Białka Tatrzańska 1987
Rafał Skibiński OP
tekst pochodzi z numeru 3/2002 Miesięcznika ‘List’
Redakcja zaprasza na swoje strony: www.list.media.pl
http://www.katolik.pl/chrystus-przyspieszajacy–cz–3-,505,416,cz.html
_____________________________
Objawienia prywatne – rozpoznanie duchowe
Ostrożność Kościoła w ocenie objawień prywatnych łączy się także z tym, że w historii były one wielokrotnie wykorzystywane do siania nienawiści, ducha separacji, podziałów między wiernymi i tworzenia nowych sekt.
Papież Paweł VI, jeszcze w trakcie trwania II Soboru Watykańskiego, ogłosił dokument Credo populi Dei, w którym stwierdził: „Wierzymy, że Najświętsza Boża Rodzicielka, nowa Ewa, Matka Kościoła, spieszy spełnić z nieba macierzyńskie zadanie wobec członków Chrystusa, aby dopomóc do zrodzenia i pomnożenia życia Bożego w duszach ludzi odkupionych” [1]. Matka Chrystusa pełni szczególną rolę pośredniczącą między ludzkością a Bogiem, a Wniebowzięcie rozpoczęło w Jej życiu nowy etap w dziele zbawienia świata. Jednym z przejawów tej szczególnej roli Maryi w Kościele są objawienia prywatne.
Według nauki Kościoła całość treści Objawienia została przekazana ludziom w Objawieniu tzw. publicznym, które zostało już zakończone. Bóg powiedział wszystko w swoim Słowie. Św. Jan od Krzyża poucza: „Od kiedy Bóg dał nam swego Syna, który jest Jego jedynym Słowem, nie ma innych słów do dania nam. Przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz […]. To bowiem, o czym częściowo mówił dawniej przez proroków, wypowiedział już całkowicie, dając nam swego Syna. Jeśli więc dzisiaj ktoś chciałby Go jeszcze pytać lub pragnąłby jakichś wizji lub objawień, nie tylko postępowałby błędnie, lecz także obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych jedynie w Chrystusa, szukając innych rzeczy lub nowości” [2].
Powtórzył tę prawdę także II Sobór Watykański, który w konstytucji Dei Verbum (O Objawieniu Bożym) przypomniał: „Ekonomia chrześcijańska, jako nowe i ostateczne przymierze, nigdy nie ustanie i nie należy się już spodziewać żadnego objawienia publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana naszego, Jezusa Chrystusa” [3]. Zadaniem wierzących jest coraz głębsze wnikanie w znaczenie i doskonalsze rozumienie Objawienia, gdyż nie jest ono jeszcze całkowicie wyjaśnione.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego, ogłoszonym w 1992 r., znajduje się krótkie przypomnienie nauki Kościoła na temat objawień prywatnych: „W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest «ulepszanie» czy «uzupełnianie» ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej. Zmysł wiary wiernych, kierowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła, umie rozróżniać i przyjmować to, co w tych objawieniach stanowi autentyczne wezwanie Chrystusa lub świętych skierowane do Kościoła. Wiara chrześcijańska nie może przyjąć «objawień» zmierzających do przekroczenia czy poprawienia Objawienia, którego Chrystus jest wypełnieniem. Chodzi w tym wypadku o pewne religie niechrześcijańskie, a także o pewne ostatnio powstałe sekty, które opierają się na takich «objawieniach»”[4].
Status objawień prywatnych
Objawienia prywatne mają więc w Kościele niewielkie znaczenie i można nawet mówić o ich skromnym statusie, gdyż:
1. Nie mogą one nic dodać do Objawienia Chrystusa, które jest pełne, nie opuściło nic istotnego i koniecznego człowiekowi do zbawienia;
2. Są jedynie formą różnych działań w Kościele, a nie dotyczą Jego fundamentów;
3. Nawet uznane objawienia prywatne nie stanowią dogmatu, Kościół „nie zmusza” do wierzenia w nie, lecz mają one być na usługach wiary;
4. Nie są źródłem, lecz, według słów św. Jana od Krzyża, raczej ryzykiem dla życia mistycznego, gdyż mogą być przejawem pychy i nieuzasadnionej ciekawości;
5. Kościół obawia się iluzji i iluminizmu. Autorytet wizjonerów, którzy wydają się mieć bezpośredni kontakt z Bogiem, może się okazać zgubny, np. dla zachowania jedności Kościoła (sekty). Według Karla Rahnera w tym niepokoju tkwi zasadnicze historyczne źródło napięcia między wizjonerami a Kościołem;
6. Słowa Jezusa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29) wyraźnie aprobują „wiarę na słowo”, bez dodatkowych „znaków”.
Objawienia Maryjne uznane przez Kościół
Skromny teologiczny status objawień prywatnych oraz obawa o podążanie wiernych za iluzją są zasadniczą przyczyną, dla której Kościół tylko nieliczne z nich przyjął oficjalnie. Do objawień prywatnych – Maryjnych, które Kościół oficjalnie uznał za prawdziwe, należą:
– Paryż (1830) – Matka Boża ukazała się kilkakrotnie młodej zakonnicy, Katarzynie Labouré, w klasztornej kaplicy Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo w Paryżu, przekazując Cudowny Medalik. Kościół uznał autentyczność tych objawień w 1933 r., a papież Pius XII w 1947 r. kanonizował Katarzynę Labouré.
– La Salette (1846) – w małej wiosce w diecezji Grenoble (południowo-wschodnia Francja) ukazała się Matka Boża dwojgu sierotom, które utrzymywały się z pracy w gospodarstwie Piotra Selme z Abbandins: Melanii Calvat i Maksymowi Giraud. Orędzie objawiającej się im Matki Bożej zawierało m.in. następujące treści: „Przyszłam obwieścić wam wielką nowinę […]. Jeśli lud mój się nie nawróci, będę musiała opuścić ramię mojego Syna. Jest takie ciężkie, że już nie mogę udźwignąć […]. Jak długo cierpię za was! Jeśli nie chcę, by porzucił was mój Syn, to muszę bez przerwy wstawiać się za wami, a wy nic o to nie dbacie” [5]. Na polecenie biskupa Grenoble, Philiberta de Bruillarda, powołano do zbadania objawienia w La Salette komisję teologiczną, która pracowała pięć lat. 19 IX 1851 r. orzekła ona autorytatywnie, że „można uznać (te) objawienia Matki Bożej za pewne i niewątpliwe” [6]. Objawienia owe przyczyniły się do powstania zgromadzenia księży saletynów.
– Pontmain (1871) – 17 I 1871 r., w małej wiosce w departamencie Mayenne we Francji, w czasie trwania wojny francusko-pruskiej, braciom Eugeniuszowi i Józefowi Barbett objawiła się Pani ubrana w granatową suknię zdobioną gwiazdami. 3 II 1872 r. komisja kościelna uznała nadprzyrodzony charakter tego objawienia.
– Gietrzwałd (1877) – w małej wiosce na Warmii, złożonej zaledwie z dwudziestu domów, od 27 VI do 16 IX 1877 r. dwóm dziewczynkom, Justynie Szafrańskiej i Barbarze Samulowskiej, objawiała się Matka Boża nad klonem koło kościoła. Przedstawiła się jako Najświętsza Maryja Niepokalanie Poczęta i wyraziła życzenie, aby dzieci codziennie odmawiały różaniec. Biskup warmiński, Filip Krementz, powołał komisję do zbadania objawień, która w orzeczeniu stwierdziła autorytatywnie: „Objawienia w Gietrzwałdzie muszą mieć realną podstawę nadprzyrodzoną […]. Prostota dzieci, ich zachowanie się od początku wizji aż do tego czasu, dobra opinia o nich, ich bezinteresowność nie szukająca zysku – wszystko to wyklucza wątpliwość co do ich prawdomówności i rzetelności” [7]. Biskup warmiński, Józef Drzazga, 11 IX 1977 r. w uroczystej formie, ale ostrożnym sformułowaniem, usankcjonował dekretem kult Maryjny oparty na „wydarzeniach prawdopodobnych i nie sprzeciwiających się wierze katolickiej”.
– Fatima (1917) – 130 km od Lizbony, w diecezji Leiria, 13 V 1917 r., w dolinie Cova da Iria, trojgu dzieci: Łucji dos Santos (8 lat), Franciszkowi Marto (7 lat) i Hiacyncie Marto (5 lat), ukazała się Matka Boża. Prosiła je, by przychodziły do Niej na spotkanie, nie zaniedbywały codziennego różańca, dodając modlitwę Chwała Ojcu oraz słowa „O mój Jezu, przebacz nam nasze winy, zachowaj nas od piekła i ulżyj duszom czyśćcowym, zwłaszcza najbardziej potrzebującym”. Kościół przez długi czas zachowywał dużą powściągliwość wobec objawień fatimskich. Dopiero 13 X 1930 r. biskup Leirii (od 1984 r. diecezja nosi nazwę Leiria – Fatima) José Alves Correia da Silva ogłosił list pasterski uznający „za wiarygodne widzenie dzieci w Cova da Iria” i zezwalający na oficjalny kult Matki Boskiej Fatimskiej. Hiacynta miała wizję papieża rannego na placu św. Piotra. Jan Paweł II potwierdził, podczas podróży do Portugalii w 1982 r., niezwykły związek między objawieniami fatimskimi a zamachem na jego życie: „Przybywam po to, ażeby na tym miejscu, które jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę Boga, dziękować Bożej Opatrzności […]. Jedna ręka wymierzyła broń, a druga zmieniła kierunek kuli”. Kule wyjęte z ciała papieża złożone zostały w sanktuarium fatimskim, jako wotum i „znak czasu”.
– Beauring – Banneux (1932-1933) – w dniach od 29 XI do 3 I 1933 r. w ustroniu Beauring Maryja ukazała się trzydzieści trzy razy pięciorgu dzieciom, które jeszcze nie chodziły do szkoły. W 1949 r. biskup diecezji w Liege ogłosił orzeczenie uznające autentyczność tych objawień.
Przez długi czas Kościół nie zatwierdził ani jednego objawienia prywatnego. Wyraźna zmiana nastąpiła dopiero w drugiej połowie lat 80., gdy wielu biskupów uznało kult nowych miejsc objawień i w jednym przypadku nawet ich autentyczność.
– Bianchi (Wenezuela) – objawienia Marii Esperanzy Medrano rozpoczęły się jeszcze w 1976 r. i trwały bardzo długo, zostały uznane 7 II 1988 r. przez biskupa Los Teques Pio Bello Ricardo.
Przychylne decyzje hierarchii kościelnej dotyczą kultu nowych miejsc objawień w:
– Akita (Japonia) – katolicka zakonnica siostra Agnieszka Katsuko Sasagawa, cudownie uleczona ze śmiertelnej choroby jeszcze przed wstąpieniem do klasztoru, po wypiciu wody źródlanej z Lourdes, miała od 1974 r. różne mistyczne przeżycia. W czasie Wielkanocy 1984 r. oficjalnie ogłoszono, że zdarzenia, które miały miejsce w klasztorze w pobliżu Akity, nie są wytworem wyobraźni zakonnicy czy halucynacji i zezwolono na kult Maryjny na tym miejscu.
– San Nicolas (Argentyna) – już po pierwszym badaniu biskup przybył przewodniczyć ogromnej ludowej procesji ku czci Maryi, odbywającej się 25 dnia każdego miesiąca, w której bierze udział tłum liczący 100 tys. wiernych. W czasie homilii 25 VII 1990 r. oświadczył: „Nie ma wątpliwości, że to wydarzenie łaski będzie nadal wzrastać. Przez swoje duchowe owoce udowodniło swoją autentyczność” [8]. Mianował on komisję do zbadania autentyczności objawień, lecz odczytywał je głównie jako problem duszpasterski.
– Kibeho (Rwanda) – 15 VIII 1988 r. miejscowy biskup uznał kult. Komisja teologiczna jednak nadal bada autentyczność objawień.
– Medżugorje koło Mostaru (Bośnia i Hercegowina) – po raz pierwszy 24 VI 1981 r. miała ukazać się tu Matka Boża. Władze kościelne zezwoliły na Maryjny kult i modlitwę w tym miejscu, lecz nic nie wypowiedziały się na temat autentyczności objawień, zalecając ostrożność.
Objawienia prywatne odrzucone przez Kościół
Wiele prywatnych objawień nie spotkało się z aprobatą władzy duchownej, wobec niektórych wyrażono nawet zdecydowanie negatywną opinię. Nigdy nie zostały uznane przez Kościół za autentyczne objawienia w Garabandal. Miały one miejsce w małej hiszpańskiej wiosce położonej w Pirenejach, a otrzymała je dwunastoletnia Conchita Gonzales, a później jeszcze trzy inne dziewczynki. Początek objawień miał miejsce 18 VI 1961 r., zaś trwały one do 13 XI 1965 r.
Towarzyszyło im wiele nadzwyczajnych zjawisk: lewitacje, znajomość języków (ksenoglozja), odgadywanie myśli, jasnowidzenie, widzialne udzielenie komunii świętej, rozmowy dzieci z umarłym ojcem jednej z dziewczynek, pojawienie się gwiazdy koloru czerwonego. 17 III 1967 r. biskup z Santanderu ogłosił oświadczenie samych wizjonerek, że „nie było żadnych pojawień się, ani Najświętszej Dziewicy, ani Archanioła Michała, nie było też żadnego posłannictwa” [9]. Jezus uczył swoich uczniów: „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Oto wam powiedziałem. Jeśli więc wam powiedzą: «Oto jest na pustyni», nie chodźcie tam! «Oto wewnątrz domu», nie wierzcie!” (Mt 24, 24-26).
Niektórzy uznali „cuda” w Garabandal za mamienie szatana, mające na celu wypaczenie Fatimy. Ks. Józef Warszawski SJ przywołał w związku z tym słowa św. Ignacego Loyoli z Ćwiczeń duchownych: „Taktyką złego anioła jest wślizgiwać się do wnętrza duszy nabożnej zgodnie z zastanymi jej pojęciami, by tak skaptowaną uwieść z kolei do sobie właściwych celów […]. Jeśli tedy spostrzeże, iż zarówno początek zasugerowanej myśli, jak też środkowy jej przebieg, a w dodatku sam jej finał, składają się z elementów wyłącznie dobrych, zmierzających ku dobru, znakiem to będzie, iż działa duch dobry; jeśli zaś w owym ciągu zasugerowanej myśli zarysował się choćby odcień zła, znakiem to będzie oczywistym, iż działa za nią duch zły […]”[10].
Początek objawień w Garabandal miał miejsce w chwili, gdy dziewczynki, po nieszporach w kościele, skradały się do ogrodu starej nauczycielki, by ukraść jabłka. Gdy odchodziły usłyszały „szurgot” z miejsca, gdzie dokonały kradzieży. Wystraszyły się, a nawet mówiły, odgadując instynktownie: „To diabeł!”. Gdy Conchita, w wieku siedemnastu lat wstąpiła do klasztoru w Pampelunie, po sześciu dniach otrzymała „od Jezusa” nakaz opuszczenia go i głoszenia Garabandal.
Orędowniczką Garabandal stała się słynna wizjonerka Vassula Ryden, autorka pięciu tomów prywatnych objawień “Prawdziwe życie w Bogu”. Już we wstępie książka ta zawiera fałszywe zapewnienie, że jako objawienie prywatne nie potrzebuje zgody władzy duchownej na publikację (imprimatur). Kodeks Prawa Kanonicznego w kanonie 827 par. 3 wyraźnie precyzuje, że książki dotyczące wiary zaleca się przedstawić do zatwierdzenia biskupowi ordynariuszowi. Autorka jest urodzoną w Egipcie, w 1942 r., prawosławną Greczynką. Jest rozwódką ponownie zamężną, ma dwóch synów. Drugi mąż jest luteraninem. Była gwiazdą międzynarodowego tenisa, później modelką. Od 1985 r. podróżuje po całym świecie, w marcu 1994 r. odwiedziła także Polskę.
Twierdzi, że Jezus Chrystus przekazuje jej różne objawienia, którymi się winna dzielić z ludzkością. Według niej zjednoczenie chrześcijaństwa dokona się poprzez Światową Radę Kościołów, do której Kościół katolicki nie należy. Podczas „ekstazy mistycznej” jej twarz „zamienia się w twarz Jezusa i głowę jej otacza niebieska aureola”. W związku z propagowaniem jej dzieła przypomniano wiernym kanon 827 par. 4 Kodeksu Prawa Kanonicznego: „W kościołach lub kaplicach nie można wystawiać, sprzedawać lub rozdawać książek, czy innych pism, traktujących o sprawach religii lub obyczajów, jeśli nie zostały wydane za zezwoleniem kompetentnej władzy kościelnej albo nie były przez nią potem zaaprobowane”.
Natomiast Episkopat Polski w 1986 r. oficjalnie odciął się od wydarzeń w Oławie.
Ostrożność Kościoła
Kościół jest bardzo ostrożny w ocenie prywatnych objawień. Św. Maksymilian Kolbe, 18 IX 1919 r. na zebraniu Milicji Niepokalanej w Krakowie, powiedział: „Chociażby nawet sama Najświętsza Maryja Panna się ukazała i poleciła nam najwznioślejsze misje, skądże możemy mieć pewność, że to rzeczywiście Ona, a nie jakieś złudzenie lub podstęp szatański. Wszak wiemy, że szatan objawił się (św. Katarzynie Sieneńskiej) nawet jako Pan Jezus Ukrzyżowany i przez jakiś czas ją zwodził. Otóż i w tym wypadku najpewniejszą próbą jest posłuszeństwo, to jest przedstawienie tego, co czujemy, przełożonemu we względnym «forum»: wewnętrznym lub zewnętrznym (to znaczy spowiednikowi lub proboszczowi względnie biskupowi) i ślepe wykonanie jego wskazówek. Jeżeli on zabroni, a Niepokalana będzie chciała, to potrafi Ona, jak przy objawieniu Cudownego Medalika lub w Lourdes, osiągnąć swój cel. Pan Bóg jednak naumyślnie zezwala nieraz na takie przeszkody, aby więcej utwierdzić swe dzieło, jeżeli zaś nie jest to od Niego, niech zginie co prędzej” [11].
Zasady obowiązujące przy rozeznawaniu prawdziwości objawień
Przy rozeznawaniu prawdziwości objawień obowiązuje kilka podstawowych zasad:
1. Rozeznanie objawień, charyzmatów i cudów nigdy nie jest dogmatem. Uznanie autentyczności jakiegoś objawienia nie narzuca, lecz proponuje korzystanie z jego treści. Wierni pozostają wolni w jego ocenie zgodnie z wagą przytoczonych racji, oczywiście pod warunkiem uszanowania władzy;
2. Rozeznanie jest zawsze oparte na przypuszczeniach, szacuje jedynie zbieżności, nie rości sobie prawa do ścisłego lub nieomylnego dowodu swej oceny;
3. Unika się formuł ostatecznych, stanowczych, absolutnych tak długo, jak długo zjawiska mogą się rozwijać. Nawet autentyczny wizjoner może zgrzeszyć, zboczyć z drogi. Nadto nie można zapomnieć słów Jezusa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Mt 7, 1; Łk 6, 37).
Kryteria rozeznania
Do podstawowych kryteriów rozeznania należą:
– Zgodność objawienia i orędzia z wiarą i moralnością. Św. Tomasz z Akwinu twierdził, że „żadne objawienia prywatne nie mogą stanowić podstaw wiary katolickiej”, i dodawał: „nie można ich wykluczyć”. Jan Paweł II, 13 V 1983 r., przebywając w Fatimie, powiedział: „wszelkie objawienia prywatne Kościół ocenia i osądza wedle kryterium ich zgodności z jedynym Objawieniem publicznym. Jeśli Kościół przyjął orędzie z Fatimy, to przede wszystkim dlatego, że zawiera ono prawdę i wezwanie, które są w swej zasadniczej treści prawdą i wezwaniem samej Ewangelii […]. Orędzie z Fatimy jest w swej zasadniczej osnowie wezwaniem do nawrócenia i pokuty, podobnie, jak w Ewangelii” [12].
– Wiarygodność wizjonera, która jest bardzo trudna do oceny. Pomaga w tym analiza jego zachowania i cech postępowania: czy jest on szczery (kłamie); bezinteresowny (interesowny); zdrowy (patologiczny); zrównoważony (znerwicowany); przejrzysty (pomieszany, gadatliwy, dziwny); głęboki (powierzchowny); spójny (rozbieżny w życiu i słowach, o „podwójnym” życiu).
– Obecność przekonujących znaków, pośród których mogą być: znaki świetlne na księżycu i gwiazdach (Łk 21, 25; Mt 24, 29; Mk 13, 24); wydzielanie zapachów, różnych substancji, jak woda, olej, krew; fakty poświadczone w życiu mistycznym poprzez wieki, jak bilokacje, lewitacje, stygmaty, wizje nadzwyczajne, działania na odległość, pomnożenie pokarmu, znaki zaślubin (obrączka, korona, kwiaty), cuda towarzyszące śmierci (brak rozkładu ciała, zapach). Znakiem głównym, który dominuje w Ewangelii, wybranym przez Jezusa Chrystusa, gdyż jest znakiem ludzkim i dobroczynnym, jest uzdrowienie fizyczne, psychiczne lub duchowe.
– Owoce duchowe, według słów Jezusa: „Poznacie ich po ich owocach […] każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce” (Mt 7, 16-20).
Ostrożność Kościoła w ocenie objawień prywatnych łączy się także z tym, że w historii były one wielokrotnie wykorzystywane do siania nienawiści, ducha separacji, podziałów między wiernymi i tworzenia nowych sekt. Raport, wydany przez Watykan w 1986 r., pt. Sekty albo nowe ruchy religijne, mówi: „Jako sekty można by określić te grupy, które poza Biblią mają także inne księgi «objawione» lub «przesłanie prorocze»”. Do tego typu grup, które nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a powołują się na „nowe objawienia” otrzymywane z „nieba” od Chrystusa, Maryi i świętych, należą wspólnoty powstałe w oparciu o wizje Niemca J. Lorbera (XVIII w.), Szweda E. Swedenborga (XVIII w.), Niemki F. M. Lammle (ur. 1907 r.), Szwajcarki E. Bertschinger (działającej od 1978 r.) i innych. Jeden z takich wizjonerów, były zakonnik katolicki Francuz M. Collin, głosił, że w 1950 r. Chrystus powołał go na papieża i przyjął on imię Klemensa XV. Hiszpan C. D. Gomes (ur. 1949 r.) uznał się w 1978 r. za papieża Grzegorza XVII i traktował papieża w Rzymie jako antypapieża. Jedną z grup działających w Polsce, opierających się na prywatnych objawieniach Niemca Wiliama Kamma, jest Maryjne Dzieło Pokuty.
Kamm powołuje się na przekazy Pana Jezusa, Matki Bożej, św. Piotra, św. Pawła, św. Michała, św. Teresy, św. Józefa, św. Szarbela, s. Faustyny i ks. Popiełuszki. Nazywany jest „przez Niebo” Małym Kamykiem i Księciem Apostołów Ostatnich Czasów. Jego zadaniem jest zjednoczenie wszystkich wizjonerów, proroków i mistyków świata. Twierdzi, że jak na św. Piotrze – Skale, został zbudowany Kościół, tak na Kamyku zostanie odnowiony i ocalony. Po męczeństwie Jana Pawła II wstąpi na tron papieski Mały Kamyk i będzie uznany jako Piotr II i ostatni papież. Polska będzie pierwszym krajem, który uzna Piotra II. Rok 1988 jest początkiem powrotu Jezusa. Kamm nadaje Matce Bożej nowe tytuły: „Nasza Pani od Arki”, „Róża Mistyczna”.
Ustala także nowe święta: 13 X – światowy dzień komunii pokutnej, 13 VII – Róży Mistycznej. Za największe sanktuaria świata uznaje Nowrę w Australii i Oławę w Polsce. Zaleca także różne magiczne praktyki, zapowiadając np., że wkrótce pył radioaktywny spadnie na cały świat, trzeba będzie myć i zanurzać w wodzie całą żywność dodawszy kroplę wody święconej, dzięki czemu znikną wszelkie zanieczyszczenia. Kamm twierdzi, że kiedy jest odmawiana ułożona przez niego modlitwa „stacje różańca krzyża”, za każdym razem 10 tys. dusz zostaje zbawionych, a dzięki modłom jego wyznawców kara Boża już została złagodzona o 2%.
Prywatne objawienia, które mogą wielu ludziom pomóc podbudować swoją modlitwę, wzmocnić wiarę, a w ten sposób przybliżyć do Boga, dla wielu stają się źródłem sensacji, sprowadzeniem na manowce ducha, poszukiwaniem fałszywych bogów, odejściem od jedynego Objawienia, jakie zostało nam dane.
Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis (Odkupiciel człowieka) uczył, iż „[…] jest rzeczą konieczną, by Kościół w wyznawaniu i nauczaniu wiary pozostawał ściśle wierny wobec Bożej prawdy i by ta wierność wyrażała się w żywej postawie zgodnej z rozumem uległości. Sam Chrystus Pan w trosce o tę wierność dla prawdy Bożej przyobiecał Kościołowi specjalną pomoc Ducha Prawdy, wyposażył w dar nieomylności tych, którym zlecił przekazywanie tej prawdy, jej nauczanie – jak to określił I Sobór Watykański, a powtórzył II Sobór Watykański” [13].
ks. Andrzej Zwoliński
__________________
Przypisy:
[1] Paweł VI, Credo populi Dei (30 czerwca 1968), AAS, 15: 60 (1968), s. 438 i nn.
[2] Subida del monte Carmelo, II, 22.
[3] Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym – Dei Verbum, w: Sobór Watykański II, Konstytucje, dekrety, Poznań 1968, nr 4.
[4] Katechizm Kościoła Katolickiego, Poznań 1994, nr 67.
[5] A. de Lassus,Sekret Matki Bożej z La Salette o czasach ostatecznych. 150-lecie Objawienia sie Matki Bożej Melanii Calvat i Maksymilianowi Giraud, łum. P. Kalina, Komorów 1997, s. 122.
[6] P. Gouin, Pasterka z La Salette, tłum. K. M. Brodzik, Kraków 1983, s. 58.
[7] Objawienie Matki Bożej w Gietrzwałdzie, Olsztyn 2006, s. 12.
[8] Lire la Bible avec Marie: Messages de Notre-Dame du Rosaire de San Nicolas, ed. F. H. de Guibert, Paris 1993, s. 289.
[9] J. Warszawski, Garabandal. Objawienie Boże czy mamienie szatańskie, Rzym 1970, s. 17.
[10] Tamże, s. 148.
[11] „Rycerz Niepokalanej” 1994, nr 5, s. 239.
[12] Co znaczy poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi? Homilia podczas Mszy św. w Fatimie, 13 V 1982, nr 6, w: Jan Paweł II, Nauczanie papieskie, t. 5, cz. 1, Poznań 1993, s. 701.
[13] Jan Paweł II, Encyklika Redemptor hominis, nr 19.
Na temat objawień zob. m.in.: J. Allan, J. Butterworth, M. Langley, Wiary i wyznania, tłum. T. Włodarczyk, Warszawa 1994; J. Belleney, Uzdrowienia lurdzkie w świetle dokumentów lekarskich, tłum. K. M. Brodzik, Niepokalanów 1984; S. Budzyński, Bóg, wszechświat, człowiek, W obliczu Nieskończoności, Warszawa 1991; S. Budzyński, Tajemnica objawień w Medjugoriu, Warszawa 1989; Y. Colette, Tajemnica życia siostry Katarzyny Labouré, Kraków 1947; K. Gołębiowski, Fatima – dzieje objawień i stan dzisiejszy, „Biuletyn Katolickiej Agencji Informacyjnej” 10 X 1995, nr 186; Siostra Łucja mówi o Fatimie, red. L. Kondor, Fatima 1978; J. Krzesiński, Vassula Ryden – czy nie kpiny z mistyki?, „Rycerz Niepokalanej” 1993, nr 453, s. 132-133; R. Laurentin, Kiedy Bóg daje znak, Paryż 1993; J. Obłąk, Gietrzwałd, Olsztyn 1929; Z. Pawłowicz, Kościół i sekty w Polsce, Gdańsk 1992; E. G. de Pesquera, Garabandal: wydarzenia i daty, tłum. E. Bromboszcz, Katowice 1994; F. Trochu, Święta Bernadetta Soubirous, tłum. K. M. Brodzik, Poznań 1973
http://www.katolik.pl/objawienia-prywatne—rozpoznanie-duchowe,22968,416,cz.html?s=4
______________________________
Dodaj komentarz